Opowiadanie
Tchnienie przeznaczenia
Dekirsun
Autor: | Rinsey |
---|---|
Serie: | Slayers |
Gatunki: | Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans |
Uwagi: | Utwór niedokończony |
Dodany: | 2013-03-08 21:09:08 |
Aktualizowany: | 2016-06-01 19:53:08 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Kopiowanie całości lub fragmentów przez osoby trzecie bez zgody autorki jest zakazane.
Rozdział 8
Dekirsun
Kiedyś, chociaż teraz wydawało się to niesamowicie odległe, służył dobrej i jasnej Pani. To były dobre czasy. Od zawsze szkolono go na wojownika, zarówno w zakresie magii jak i sztuk walki. Wtedy również zabijał, ale robił to po to, aby chronić. Czuł prawdziwą dumę, gdy stawał do boju, aby pokonać prawdziwych wrogów. Wtedy wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Pojęcia dobra i zła były od siebie wyraźnie oddzielone. W jego przemyśleniach nie istniało nic takiego jak zwątpienie…
Teraz już nie było Światła i Mroku. Nie miał pojęcia, jak ma ocenić własne postępowanie. Gdy jasna Pani oddała się ciemnemu Władcy, zniknęło pojęcie jakiegokolwiek celu. Pozostała jedynie obojętna szarość. Gdy Sirius wrócił, obiecywał, że życie zacznie powracać do ich wymiaru, że wreszcie będą mogli odbudować swój świat… Ale tak się nie stało. Jego dom umierał. A jego sens istnienia odchodził wraz z nim. Nie potrafił tak dłużej iść naprzód.
I właśnie wtedy pojawiła się pani Bezermur. Fakt, że stała niegdyś po przeciwnej stronie barykady, nie miał już żadnego znaczenia, gdyż w danej sytuacji wszelkie podziały przestawały istnieć. Zgodził się jej służyć, ponieważ dała mu coś, czego najbardziej potrzebował - cel. Powtórzyła obietnicę jego byłego zwierzchnika. Nie powinien iść za nią. Ale Sirius zniknął, a ona była na wyciągnięcie ręki. Ówczesny wybór był dla niego dziecinnie prosty. Chciał odzyskać swój świat. Pragnął, aby z powrotem pojawiło się w nim życie i dla tego życzenia był w stanie zaryzykować wszystko.
Skłamałby, jakby powiedział, że rozkaz uprowadzenia małej ludzkiej dziewczynki, nie wydał mu się na początku okrutny. Jednak był osobą twardo stojącą przy swoich postanowieniach. Jeśli raz się przysiągł wierność nowej pani, nic nie mogło złamać jego obietnicy.
- Kyoga… - Z zamyślenia wyrwał go kobiecy głos.
- Co? - odburknął. Spojrzał leniwie spod półprzymkniętych powiek na swoją partnerkę. Kojarzył większość głównych podwładnych pani Bezermur, jednak o stojącej przed nim krótkowłosej blondynce nie wiedział nic. Parę tygodni temu przedstawiono mu niepozorną dziewczynę o nieznanej przeszłości i niesamowitych złocistych oczach. Według wydanego mu rozkazu, od tamtego momentu, właśnie ta młoda kobieta miała ponosić współodpowiedzialność za sukcesy i porażki ich misji. Najpierw starał się rozwikłać zagadkę pochodzenia nowej partnerki. Nie wyczuwał w niej ani energii Mazoku ani Shinzoku, co stanowiło ewenement. Po rzeźni sprzed roku ocaleli tylko najsilniejsi przedstawiciele właśnie tych dwóch ras. Czasem próbował zadawać dyskretne pytania, jednak wszystkie pozostały bez odpowiedzi. Po kilku nieudanych próbach poddał się i postanowił zaufać głównej zwierzchniczce. Jeśli ona ufała Mirlei, kim on był, aby to zaufanie kwestionować?
- Według wróżb Bogini, coś cię wyraźnie trapi. - odparła, lustrując go przenikliwym spojrzeniem.
Kyoga wziął głęboki wdech, po czym bardzo powoli wypuścił powietrze. Nie miał pojęcia, kim albo może czym, jest „Bogini”, na którą dziewczyna powoływała się niemalże na każdym kroku, ale samo wspomnienie tego nieistniejącego tworu wyzwalało w nim niegroźne napady szału. Jak pani Bezermur udawało się to znosić z takim spokojem? Postanowił jednak nie reagować agresywnie, w końcu dziewczyna na swój sposób chyba się o niego martwiła.
- Trochę nie rozumiem, dlaczego pani Bezermur kazała nam sprowadzić tę dziewczynkę. - Oparł ręce o kamienną poręcz i spojrzał w bezkresną czerń. Wypowiadając swoje myśli, z pewnych względów wolał nie patrzeć w złote, przenikliwe tęczówki błyszczące w świetle pojedynczej latarni, znajdującej się tuż nad balkonem. - To znaczy, skoro pani Bezermur tak rozkazała, to na pewno coś się za tym kryje, ale…
- Nie zgadza się z twoją moralnością porywanie małych dziewczynek. - dokończyła za niego.
Kyoga przez chwilę milczał.
- Nie chcę być źle zrozumiany, ale po części chyba o to mi właśnie chodzi.
Dziewczyna skocznym ruchem usiadła na barierce, o którą się opierał i spojrzała prosto w jego zielone oczy.
- Przez całe swoje życie byłeś podwładnym Shinzoku i może w obecnej sytuacji nie ma to już żadnego znaczenia, ale nie zmienisz tego, kim jesteś. - powiedziała poważnie.
- To kim byłem, nie ma znaczenia. Żyję teraz tylko po to, aby wypełniać wolę pani Bezermur. Moje wątpliwości nie powinny wypływać na wierzch. W ogóle nie powinienem był ci o tym mówić. - Westchnął niezadowolony.
- Służenie komuś nie oznacza, że masz się zamieniać w bezwolną kukiełkę. - parsknęła Mirlei. - Owszem masz wykonywać powierzone ci rozkazy, ale czy naprawdę uważasz, że ciągłe tłumienie tego, kim jesteś, naprawdę wyjdzie ci na dobre? Odczuwanie wdzięczności to jedno, a utrata własnej tożsamości, to drugie. - kontynuowała poważniejszym tonem -Przynajmniej takiego zdania jest Bogini.
- Naprawdę, czy wszystko, co mówisz, to teksty tej twojej bogini? - spytał nieco podłamany granatowowłosy.
- Zdecydowana większość. - odparła ze stoickim spokojem. - Jakbyś wreszcie zdecydował się poznać tajniki mojej religii, nie dziwiłbyś mi się na każdym kroku.
- Dziękuję, postoję. - skwitował szybko.
- Jesteś naprawdę paskudny. Ja tu przychodzę, aby cię pocieszyć, a ty kpisz z mojej religii. -Spojrzała na niego z wyrzutem.
- Tylko ci się wydaje, kochana. - odpowiedział nieco sarkastycznie. - To może ty mi powiesz, dlaczego musieliśmy porwać tę dziewczynkę, skoro tak się martwisz o moją moralność.
Nastąpiła chwila ciszy.
- To nie jest zwyczajna dziewczynka... - odezwała się z wahaniem. - W wymiarze Ceiphieda i Shabranigdo nazywają takich jak ona Bliźniętami Przeznaczenia. Gdy ta mała kruszynka spotka swojego duchowego bliźniaka, zyskamy dostęp do niemal nieograniczonego źródła magii chaosu inaczej zwaną też magią tworzenia.
- Ale przecież pani Bezermur jest potężna. Po co jej dodatkowe źródło mocy?
- Właśnie przez tę moc, potrzebujemy Bliźniąt Przeznaczenia. Granica pomiędzy wymiarami jest co prawda niestabilna, ale dziury w barierze czy też, jak je nazywają niektórzy, Taelir pojawiają się zupełnie przypadkowo i są zbyt małe, aby przeszła przez nie tak potężna osoba jak pani Bezermur. Dzięki nieograniczonej magii tworzenia stworzymy taką Taelir, przez którą przejdzie nasza przywódczyni.
Przez dłuższy moment Kyoga wpatrywał się w skupieniu w swoją rozmówczynię, analizując usłyszane fakty.
- Skąd o tym wszystkim wiesz? - spytał nieco podejrzliwie.
- Muszę to wiedzieć, aby wypełnić moje unmei. - odparła bez zmrużenia oka.
Tak właśnie kończyło się zadawanie wszelkich bardziej skomplikowanych pytań. Chociaż jej specyficzny sposób bycia, mógł stwarzać pozory osoby nie do końca zdrowej na umyśle, Mirlei wiedziała o bardzo wielu rzeczach, maskując niemożność opowiadania o nich takimi zagadkowymi określeniami.
- Skoro nie możesz mi o tym powiedzieć, to może chociaż wiesz coś na temat Siriusa? - Popatrzył jej prosto w oczy.
Mirlei natychmiast odwróciła wzrok i zeskoczyła z kamiennej barierki.
- Wierz mi, że nie chcesz nic wiedzieć na ten temat. - Wypowiedziała te słowa tak szybko i cicho, że Kyoga ledwo je usłyszał. Gdy tylko doszedł do niego sens tego zdania, jego oczy się gwałtownie rozszerzyły i wyciągnął rękę, aby złapać dziewczynę za rękę i ją zatrzymać, jednak okazało się, że Mirlei już była poza jego zasięgiem. Uśpiona niegdyś wątpliwość powróciła i zawładnęła jego myślami. Czyżby za zniknięciem Siriusa kryło się coś więcej?
Zelgadis w skupieniu przyglądał się rudowłosej dziewczynie koncentrującej swoją moc na leżącej nieopodal mapie rozłożonej na podłużnym stole. Rytuał magicznego skanu składał się z dwóch części. Jedna osoba wysyłała niewielką wiązkę mocy w stronę medium, które to obejmowało magiczną sondą wcześniej ustalony obszar. Tę funkcję nazywano nadajnikiem. Drugi uczestnik zaklęcia miał za zadanie wyczuć sygnał zwrotny w sytuacji, gdy wyemitowana wcześniej dokładnie dobrana cząstka energii napotkała docelowy obiekt, co powodowało jej odbicie. Ta czynność należała do odbiornika. Po wcześniejszym zawężeniu obszaru poszukiwań wystarczyło rzucić odpowiednie zaklęcie na mapę, aby ta pełniła rolę medium. Następnie Lina, wysyłając wiązkę mocy rezonującej z aurą manuskryptów, zaczęła powoli skanować ustalony wcześniej teren. Mistrz szamanizmu zszedł w głębszą warstwę swojej świadomości, aby nie przegapić nawet najsłabszego z sygnałów zwrotnych.
Rytuał magicznego skanu wymagał czasu i niezwykłej dokładności, jeżeli chciano uzyskać dobre rezultaty. Dwójka magów, niestety, nie mogła sobie na to pozwolić. Kirae wyrażała się jasno. Przerwanie zaklęcia kontroli Xerwiter mogło spowolnić najwyższą kapłankę jedynie o kilka godzin. Gdyby mieli niesamowite szczęście, ponowny atak byłej zwierzchniczki srebrnowłosej dziewczyny nastąpiłby w ciągu pół doby. Jeżeli nie wynieśliby się z miasta do tego momentu, Ruelmin znalazłoby się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Nie mogli jednak wyruszyć od razu, gdyż lokalizacja trzeciej części manuskryptu wciąż nie została ustalona. Przy przyśpieszonej wersji rytuału magicznego skanu było możliwe dodatkowe zawężenie obszaru, chociaż nie wyznaczenie dokładnego miejsca przebywania zagubionego skarbu. W danej sytuacji takie działanie musiało im wystarczyć.
Zelgadis pomimo skupienia na zaklęciu, nie mógł powstrzymać strumienia niespokojnych myśli. Miał pewne podejrzenia, co do prawdziwej postaci zadania, które przed nimi postawiono. Co więcej, Lina obiecała, że jak tylko dotrą w spokojniejsze miejsce, odpowie na wszystkie postawione jej pytania. Wtedy wszystko powinno stać się jasne, niekoniecznie łatwiejsze, ale z pewnością dopiero wówczas będzie mógł się naprawdę ustosunkować do tej całej przepowiedni.
Pierwsze delikatne drgnięcie wybudziło go z chwilowej zadumy. Sygnał niewątpliwie dochodził z miejsca oddalonego o przynajmniej 10 kilometrów. Zaraz potem wyczuł drugi nakładający się impuls. Spojrzał na mapę i po chwili uśmiechnął się pod nosem.
- Lina, już wystarczy. Mamy wszystko, czego nam potrzeba. - powiedział, wybudzając ją z magicznego transu.
- Jesteś pewny? - spytała z łagodnym powątpiewaniem w głosie. Rytuał trwał póki co o wiele krócej niż zakładali.
- Pierwszy sygnał dobiega mniej więcej stąd. - Wskazał na mapie pierwsze większe miasto w południowym obszarze. - Drugi sygnał wyczułem w okolicach Exarmen. - Przeniósł palec na lewą część medium.
- Zel, nawet jeśli założymy, że miejsce przebywania trzeciej części manuskryptu znajduje się gdzieś pomiędzy tymi miastami, to wciąż jest to ogromny obszar, którego nie pokonamy w krótkim czasie. - wtrąciła czarodziejka.
- Jestem na 90 procent pewny, że to miejsce znajduje się w tym pasie. - Musnął palcem niewielki górzysty obszar znajdujący się bliżej Exarmen niż pierwszego miasta.
- Skąd to wiesz? - Rudowłosa spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Powiedzmy, że mniej więcej znam ten teren. - odpowiedział krótko.
Lina wciąż mierzyła go badawczym wzrokiem. Przez chwilę stali w milczeniu, po czym mężczyzna widząc, że w tym temacie musi dostarczyć mistrzyni czarnej magii bardziej szczegółowe wyjaśnienie, dodał niechętnie:
- Rezo miał tam jedno ze swoich laboratoriów. Jeżeli gdzieś w tej okolicy znajdują się jakieś magiczne budowle, to na pewno wyczuł jej aurę, nawet jeśli nie mógł się tam dostać. - Wyjaśnił krótko. Czerwony Kapłan nigdy nie przegapił okazji, aby założyć nowe lokum do prowadzenia badań, jak tylko znalazł się w pobliżu obszarów, które mógł podejrzewać o jakąkolwiek właściwość magiczną
Czarodziejka pokiwała ze zrozumieniem głową.
- Faktycznie, możliwe, że masz rację. - Dziewczyna automatycznie rozluźniła się. - No, to rewelacyjna robota, Zel! - przyznała z uśmiechem, podnosząc się z krzesła. - Jak tylko Kirae będzie gotowa do drogi, wyruszamy natychmiast. Mam nadzieję, że Amelia i Gourry skończyli już z gromadzeniem zapasów.
- Może i skończyli, ale możliwe, że Gourry w oczekiwaniu zaczął je z powrotem opróżniać. - Zauważył rzeczowo mag.
- Niech tylko spróbuje… - Oczy Liny zwęziły się niebezpiecznie. - Sprawdź w jakim stanie jest Kirae, a ja sprawdzę poziom naszych zapasów. - Rzuciła szybko i wybiegła z biblioteki, zostawiając chimerę.
Zelgadis westchnął, po czym lekko uśmiechnął się do siebie. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają.
Sylphiel obserwowała swobodnie unoszącą się klatkę piersiową młodej srebrnowłosej dziewczyny. Miała bardzo mieszane uczucia. Nie chodziło o to, że miała wątpliwości co do wiarygodności dziewczyny. Od początku nie do końca obdarzała ją zaufaniem, ale po ostatnich wydarzeniach stało się jasne, że była wysłanniczka świątyni przestała być narzędziem mrocznej kapłanki i co więcej, jeżeli ta cała historia z przepowiednią była prawdą, ich nowa towarzyszka również miała odegrać znaczącą rolę w nadchodzących wydarzeniach. To, co ją niepokoiło, było faktem zupełnie innej wagi. Kirae stała się naczyniem dla magii chaosu, obiektem inwazyjnej magicznej manipulacji. A użytkowniczka białej magii po dokładnym zbadaniu młodej kobiety, mogła z czystym sumieniem powiedzieć, że normalny człowiek nie przeżyłby czegoś takiego. Taki czynnik działał na ludzkie ciało w sposób destrukcyjny. Szarooka natomiast dochodziła do siebie w zastraszającym tempie. Na usta cisnęło jej się pytanie: kim jest ta dziewczyna?
Jej rozmyślania zostały przerwane, gdy drzwi do niewielkiej sypialni otworzyły się subtelnie.
- W jakim stanie jest Kirae? - spytał Zelgadis, jak zawsze przechodząc do konkretów. Zamknął za sobą drzwi i zbliżył się do nieprzytomnej.
- W zdumiewająco dobrym. - przyznała Sylphiel siedząca tuż przy łóżku. - Jak tylko się obudzi, nie powinna mieć problemów z podróżą. A wy już skończyliście, panie Zelgadisie?
- Mniej więcej tak. Znacznie zawężyliśmy obszar poszukiwań. Wciąż jest jednak problem, że jest to spory kawałek stąd. Na samym początku musimy się trzymać traktu głównych miast, gdzie bardzo łatwo będzie mogła znaleźć nas Xerwiter. - odpowiedziała chimera.
- Ja… mogę… się tym zająć. - Rozległ się nieco słaby, niski głos kobiecy.
Uzdrowicielka i mistrz szamanizmu od razu spojrzeli na srebrnowłosą.
- Panno Kirae, jak się czujesz? - spytała natychmiast Sylphiel.
Dziewczyna odpowiedziała z uśmiechem, podnosząc się do pozycji półleżącej.
- Bywało lepiej, ale nie jest źle.
- Co miałaś na myśli, mówiąc, że możesz się tym zająć? - Zelgadis zlustrował ją badawczym, szafirowym spojrzeniem.
- Mogę was teleportować. - odparła dziewczyna, również patrząc mężczyźnie prosto w oczy. Przez cały czas wyczuwała jego nieufność. Bolało ją, z jakim powątpiewaniem wypowiadał się o przepowiedni jej matki. I chciała wreszcie zrobić coś, dzięki czemu mogłaby zasłużyć chociaż na odrobinę szacunku tego chłodnego człowieka.
- Możesz się teleportować w dowolne miejsce? - spytał mag. Mogło się wydawać, że jej informacja nie zrobiła na nim zbyt wielkiego wrażenia.
- Nie. Muszę poruszać się traktem znajomych aur. Ale wykonaliście rytuał magicznego skanu, prawda? Jeżeli dotknę medium, którym się posługiwaliście, powinnam być w stanie teleportować nas wszystkich mniej więcej w dane miejsce. Co więcej, pani Xerwiter wie o moich zdolnościach, przez co trasa naszej wędrówki nie jest dla niej tak przewidywalna, jak ci się wydaje.
- Z jakiego rodzaju teleportacji korzystasz? - dopytywał niby od niechcenia mężczyzna.
Na twarzy dziewczyny pojawił się leniwy uśmiech.
- Ponownie wątpisz w moje umiejętności, panie Zelgadisie?
- Wręcz przeciwnie. - odparł, odpowiadając pół uśmieszkiem.
Kirae spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nie spodziewała się takiej reakcji. Była przekonana, że w tym miejscu nastąpi jawne szydzenie z jej, jego zdaniem domniemanych, umiejętności. Czy on się z niej nabijał?
Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, wtrąciła się Sylphiel.
- Panie Zelgadisie, a gdzie jest panna Lina?
- Kontroluje poziom zapasów. - odparł.
Jak na zawołanie, w tym momencie rozległ się niewielki wybuch.
Zelgadis westchnął.
- I najwidoczniej nie jest usatysfakcjonowana działalnością Gourry’ego. - dodał cicho, po czym zwrócił się do obu młodych kobiet. - Bądźcie gotowe w ciągu pół godziny. Spotykamy się na dole.
Jak tylko mistrz szamanizmu opuścił pokój srebrnowłosej, Kirae odetchnęła z ulgą.
- Aż tak cię stresuje pan Zelgadis? - zagadnęła Sylphiel, której uwadze nie uciekł ten szczegół.
- Nnnie… To nie o to chodzi… - odparła zdecydowanie za szybko zmieszana szarooka. Widząc jednak rozbawione spojrzenie uzdrowicielki, dziewczyna się rozluźniła. - No trochę… Rozumiem, że od początku mi nie ufaliście. Ale jednak ty, panno Sylphiel, nie okazywałaś mi tego tak dosadnie. Mam wrażenie, jakbym była przez cały czas lustrowana. Każde moje słowo poddaje w wątpliwość… Nie jest to zbyt przyjemne.
- Nie martw się, pan Zelgadis był taki od kiedy go poznałam. Zdobycie jego zaufania nie jest łatwym zadaniem, ale oswoisz się z tym. Zresztą, jak sama powiedziałaś, mieliśmy powody, aby ci nie ufać. Sama panna Lina wciąż nie powiedziała nam wszystkiego, więc póki co każdy z nas bardzo ostrożnie dobiera rzeczy lub osoby, którym może zaufać. - powiedziała łagodnie Sylphiel.
- Nie powiedziała wam wszystkiego? Co masz na myśli? - Zdziwiła się Kirae.
- Panna Lina nie należy do osób, które ślepo będą podążać za scenariuszem przepowiedni, dlatego jestem pewna, że za całą tą sytuacją kryje się coś głębszego. Zresztą ty również nie powiedziałaś nam wszystkiego. Nie znamy całej przepowiedni oraz celu twojej zwierzchniczki.
- Mojej byłej zwierzchniczki. - wtrąciła była wysłanniczka świątyni. - Czyli Lina wie coś więcej?
- Z pewnością.
- Myślisz, że może znać prawdziwe zamiary pani Xerwiter? - W szarych oczach pojawił się mroczny błysk.
- A ty tego nie wiesz? - Uzdrowicielka spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- To, co mówiła mi ta kobieta, i to, co jest prawdą, to dwie różne rzeczy. - odparła gorzko dziewczyna.
- Rozumiem. Myślę, że jak tylko znajdziemy się w bezpiecznym miejscu, możemy poprosić pannę Linę o wyjaśnienie kilku spraw. - Ciemnowłosa kobieta posłała jej stanowcze spojrzenie.
Kirae uśmiechnęła się w odpowiedzi. Na początku myślała, że ciemnowłosa uzdrowicielka jest niezwykle łagodną kapłanką o miłym usposobieniu. Nie przypuszczała jednak, że za maską subtelności i wdzięku kryje się kobieta o wbrew pozorom silnym charakterze.
Po chwili srebrnowłosa podniosła się z łóżka. W ciągu paru minut będzie musiała z siebie wydobyć magię, której Xerwiter zakazała jej pokazywać. Mroczna kapłanka nie była jednak już jej zwierzchniczką. Jedyne, czym musiała się kierować, było jej własne unmei.
To uczucie nie przypominało żadnej rzeczy, jakiej kiedykolwiek doświadczyli w życiu. Nie było żadnych błysków, żadnych świateł, emanacji mocy. Na ułamek sekundy ujrzeli ciemność i już po chwili znajdywali się u podnóża ogromnego pasa górskiego. Jakby zasnęli na moment, tylko po to, aby obudzić się w zupełnie innym miejscu.
- Zel, to tutaj? - spytała Lina, przerywając milczenie.
- Dokładnie tutaj. - potwierdziła chimera.
- Świetna robota Kirae! - Rudowłosa pochwaliła szarooką dziewczynę, która w odpowiedzi uśmiechnęła się krzywo, założywszy ręce na piersiach.
- No, przynajmniej nikt mi nie zarzuci, że nie potrafię teleportować ludzi. - odparła ponuro.
Rudowłosa czarodziejka roześmiała się i lekko trąciła łokciem chimerę w bok.
- Chyba ktoś zalazł Kirae za skórę.
- Nigdy nie powiedziałem, że nie potrafi teleportować. - odpowiedział ze stoickim spokojem Zelgadis.
- No jasne, czepiasz się jej tylko na każdym kroku. Jesteś naprawdę wredny, wiesz?
- I mówi to ktoś, kto wysadził pół ulicy tylko dlatego, że Gourry poczęstował się kawałkiem mięsa.
- To co innego! To były nasze zapasy! A ten idiota nie mógł wytrzymać nawet chwili bez podjadania.
- Panno Lino, potem sama zjadłaś drugi kawałek tego samego mięsa. - wtrąciła Amelia.
- Skoro już część zapasów od pani Gabriev została rozpakowana przez tego kretyna, to trzeba było to dokończyć, co wspaniałomyślnie uczyniłam. - oznajmiła niezwykle zadowolona z siebie Lina
- Hipokrytka. - podsumowała chimera.
Oczy mistrzyni czarnej magii zwęziły się niebezpiecznie.
- Co powiedziałeś? - spytała niebezpiecznym tonem. Zanim jednak zdążyła cokolwiek zrobić, rozległ się zaniepokojony głos Gourry’ego.
- Ej, Kirae, co z Tobą? Kirae?
Blondyn podtrzymywał byłą wysłanniczkę świątyni, która wyglądała, jakby zaraz miała stracić przytomność.
- Wszystko w porządku… Po prostu dawno nie teleportowałam takiej ilości osób. - powiedziała uspokajająco nieco słabym głosem.
Amelia i Sylphiel natychmiast znalazły się przy srebrnowłosej dziewczynie.
- Panno Lino, nie możemy dzisiaj wyruszyć po ostatnią część manuskryptu. - oznajmiła stanowczo uzdrowicielka z Sairaag.
- Masz rację. - przyznała przywódczyni grupy. - Zel, mówiłeś, że znasz tę okolicę, kojarzysz jakieś miejsce, gdzie można się schronić? - Przez chwilę miała wrażenie, że mężczyzna w ogóle nie usłyszał jej pytania. Jego wzrok był nieco mętny, jakby odbiegł myślami daleko stąd. Czarodziejka domyślała się, co było tego przyczyną. Tylko jedna osoba, chociaż już nieżyjąca, miała na taki wpływ na bezlitosnego szermierza. Czerwony Kapłan Rezo.
- Tak. Znajduje się dokładnie przed nami. - Nagle padła jego odpowiedź.
- Co? - spytała wybita z zadumy Lina.
Zelgadis zrobił parę kroków naprzód. Zatrzymał się tuż przed wysokim i stromym zboczem góry porośniętym gęstym, zielonym bluszczem. Położył dłoń na chłodnej, skalnej powierzchni. Moment później ze zwartej struktury kamienia wyłoniły się drewniane wrota. Cała gromadka obserwowała w osłupieniu, jak chimera naciska przepięknie rzeźbioną klamkę i otwiera tajemnicze drzwi na oścież.
- Zapraszam do środka. - powiedział i wszedł do wnętrza góry.
Zaraz za nim podążyła Lina. Zaciekawionym oczom dziewczyny ukazał się surowy, okrągły przedpokój widoczny w świetle świec przymocowanych do zwisającego z sufitu żyrandola. Z przedsionka do wnętrza budowli prowadziły trzy wąskie korytarze.
- Niesamowite. - Westchnęła z zachwytem Lina. - Wykonać w środku góry potężną magiczną twierdzę.
- I pomyśleć, że to wszystko dla odzyskania wzroku. - wtrącił sucho Zelgadis.
- Zel, niewątpliwie masz prawo go nienawidzić, ale on nie robił w życiu tylko złych rzeczy. - powiedziała delikatnie czarodziejka.
Mag spojrzał jej w oczy, chcąc rzucić kolejną zgryźliwą uwagę, jednak sposób, w jaki Lina wypowiedziała te słowa nie rozdrażnił go. Zwykle był wyczulony na uwagi o Rezo i zazwyczaj reagował agresywnie, jak tylko ktokolwiek ośmielił się powiedzieć cokolwiek dobrego o Czerwonym Kapłanie w jego obecności. Teraz jednak było inaczej. W tej rudowłosej dziewczynie tkwiło coś, co go paradoksalnie uspakajało.
- Łał, panie Zelgadisie, co to za miejsce? - spytała zachwycona Amelia.
- Zel, to naprawdę niezła chata. Przyjeżdżasz tu na wakacje? - dodał Gourry, rozglądając się z ciekawością po pomieszczeniu, podtrzymując jednocześnie Kirae.
- Nie wydaje mi się, aby tak było, panie Gourry. - odpowiedziała mu zamiast chimery uśmiechająca się pobłażliwie Sylphiel. - Panie Zelgadisie, czy jest tutaj jakieś większe pomieszczenie, gdzie wszyscy moglibyśmy usiąść? - Zwróciła się do maga, odwracając uwagę Amelii od jej pierwszego pytania.
- Na końcu środkowego korytarza.
- Dziękuję, panie Zelgadisie. Panie Gourry, możesz tam zanieść pannę Kirae?
- Jasne, Sylphiel. - odpowiedział z uśmiechem Gourry i posłusznie ruszył we wskazanym mu kierunku.
- Dołączycie do nas, prawda? - Pytanie było skierowane do pozostałej trójki. - Mamy chyba kilka spraw do omówienia, czyż nie? - Spojrzała znacząco na Linę.
- Z pewnością. - dodał Zelgadis, uśmiechając się z satysfakcją, również lustrując czerwonooką.
Oczy Liny powędrowały od uzdrowicielki do chimery.
- Chyba na to wychodzi. - odparła zrezygnowana.
- Ale o co chodzi? - wtrąciła Amelia.
- Lina wreszcie podzieli się z nami wiedzą, o co naprawdę chodzi w naszej „misji”. - odpowiedział jej Zelgadis.
Środkowy korytarz prowadził do kolejnego okrągłego pokoju, z tymże to pomieszczenie było o wiele większe od przedsionka. Na samym środku stał wielki, również okrągły, stół. Wnętrze ponownie było urządzone niezwykle skromnie. Raz jeszcze na oświetlenie składały się świece przymocowane do strojnego żyrandola, chociaż najprawdopodobniej były one zasilane magią chroniącą to miejsce. Z boku odchodził kolejny przedpokój prowadzący, jak się później okazało, do prowizorycznej kuchni. Gdzieniegdzie leżały porozrzucane krzesła, które szybko zostały zajęte przez nowo przybyłych.
Jako pierwsza zajęła głos Sylphiel.
- Panno Lino, możesz nam powiedzieć, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi? Domyślam się, że wcześniej miałaś powody, aby nam nic nie mówić, ale teraz nie są one już chyba aktualne.
- Zgadza się. - przyznała czarodziejka. - Zanim jednak zacznę wszystko wyjaśniać, chciałabym zadać kilka pytań Kirae. Myślę, że w ten sposób będziecie mieli większą jasność.
- W porządku. - zgodziła się srebrnowłosa, która wreszcie zaczęła odzyskiwać siły.
- Co było celem waszej świątyni? A przynajmniej, jak przedstawiała to Xerwiter?
- W zasadzie to, co powiedziała wam. Chciała przy pomocy pełnego manuskryptu sprowadzić LoN do tego wymiaru. Pani Mrocznych Koszmarów miałaby przywrócić porządek i sprawiedliwość w tym wymiarze. Na początku myślałam, że naprawdę byłaby to prawdziwa sprawiedliwość, jednak teraz myślę, że chodziło jej o zabicie Mazoku i Ryozoku, czyli o zwyczajną rzeźnię.
- Ale przecież nie byłaby w stanie zapanować nad tą mocą. Zniszczyłaby przy tym również i siebie. - wtrąciła Sylpiel.
- Moc manuskryptu opiera się na mocy starożytnego przymierza. Pani Xerwiter za jego pomocą mogłaby dowolnie sterować magią chaosu.
- Nie mogłaby. - Wpadła jej w zdanie Lina. - LoN nie da sobą nikomu sterować. Starożytne przymierze również ma w dupie.
- Starożytne przymierze? - powtórzyła Amelia.
- A ta przepowiednia jest prawdziwa? - dodała Sylphiel.
- Po kolei. - Lina podniosła obie ręce, aby uspokoić gestem coraz bardziej ożywiającą się dyskusję. - Przepowiednia matki Kirae jest jak najbardziej prawdziwa. - powiedziała, widząc, że srebrnowłosa zaczęła robić oburzoną minę. - Kirae, opowiedz nam, co dokładnie zawiera przepowiednia twojej matki.
Szare oczy na chwilę się zamgliły i wbiły w jeden punkt.
- Mówiła ona o upadku Bestii z innego wymiaru. O kontynuacji kataklizmu. O sposobie zahamowania kataklizmu, przez osoby, które powstrzymały upadłą Bestię, o świętej mocy starożytnej magii zaklętej w Sairaag i posłańca. O tym, że to moje unmei. Że wszystko zacznie się wraz z przybyciem broni z innego wymiaru. - Zaczęła mówić nieco chaotycznie.
- Właśnie, w jaki sposób znalazłyście się w posiadaniu Miecza Światła? - spytał Zelgadis.
- Przyzwałam go. - odparła Kirae.
- Co masz na myśli?
- Pewnego dnia przed rocznicą waszej walki z Darkstarem, pojawił się przede mną.
- Tak po prostu? - spytał z niedowierzaniem.
- Tak. Dokładnie jak w przepowiedni mojej matki. - Twardo odparła była wysłanniczka świątyni.
Lina westchnęła i podparła głowę na swojej ręce.
- No dobra. Tyle póki co wystarczy. - Przerwała narastający konflikt. - Teraz, tak, jak chcieliście, zacznie się moja część opowieści. Kazałam wam się stawić w ruinach Lecikeds bez żadnego wyjaśnienia. Wasza niewiedza była kluczem dla naszej pierwszej misji. W ten sposób Xerwiter nie była w stanie początkowo wyczuć moich prawdziwych intencji. Jedna osoba może się przed nią zamaskować, jednak gdyby kilka osób było wtajemniczonych w ten spisek, mroczna kapłanka szybko by to wykryła.
- Więc twoim pierwszym celem było zdobycie pierwszej części manuskryptu. - wtrącił Zelgadis.
Lina uśmiechnęła się.
- Zgadza się. Aby Xerwiter powierzyła mi ten artefakt, musiałam was grzecznie zebrać, tak, aby myślała, że będę ślepo podążać za jej scenariuszem. Jak wspominałam wcześniej, pierwsza część jest kluczem. Od niej wszystko się zaczyna. Pełny manuskrypt jest jednocześnie zapisem sposobu ocalenia oraz potężnym magiczny artefaktem. Można go wykorzystać do wspomnianego przez Xerwiter Renesis albo obrać inną, może trochę trudniejszą, ale mniej ryzykowną drogę. Sprowadzenie LoN na nic by się nie zdało. Być może zniszczyłaby oba wymiary… Nie wiem dokładnie, co by się wtedy wydarzyło, ale na pewno nie poszłoby po myśli Xerwiter, jeżeli liczyła na starożytne przymierze.
- Czym jest starożytne przymierze? - spytała raz jeszcze Amelia.
Lina wstała i zaczęła się powoli przechadzać po okrągłym pokoju.
- Dawno, dawno temu, jeszcze w czasie trwania walki Shabranigdo i Ceiphieda, istniała pewna rasa. Nie były to ani Smoki ani Mazoku ani tym bardziej ludzie lub Elfy. Ta rasa rozwijała się znacznie szybciej niż pozostałe rasy. Szybko odnaleźli swojego stwórcę i zawarli z LoN przymierze. Właśnie wtedy stali się jej rasą. Mieli górować nad innymi a w zamian mieli dbać, aby wola Pani Nocnych Koszmarów była wykonywana na tym świecie. Mieli się stać posłańcami Jej woli. Działo się tak przez wiele, wiele lat. Jednak, gdy przyszedł czas by polegli tytani stworzyli swoich podwładnych by rozstrzygnąć swój spór, szybko okazało się, że zarówno Smoki jak i Mazoku nie życzą sobie, aby jakakolwiek siła ingerowała w ich spór. Wtedy po raz pierwszy w historii świata Smoki I Mazoku połączyły siły, aby dokonać całkowitej anihilacji wywyższonej przez LoN rasy. Można by pomyśleć, że Pani Nocnych Koszmarów powinna interweniować w momencie, gdy posłańcy jej woli zostali wyeliminowani. Jednak to niektórzy przedstawiciele tej pierwszej rasy złamali przymierze, odmawiając wypełniania woli LoN, chcąc się jedynie cieszyć dominacją nad innymi. Złamanie przymierza doprowadziło ich do utraty znacznej części mocy, co doprowadziło do tego, że stali się dla połączonych mocy Smoków i Mazoku łatwą zdobyczą… Później obie rasy zrobiły wszystko, aby wymazać z pamięci świata jakiekolwiek fakty o istnieniu tego pierwszego ludu. Jednak tutaj pojawił się kolejny problem. Okazało się, że geny pierwszej rasy wciąż istniały w postaci mieszańców. O tak… wielkim zaskoczeniem dla Lordów Mazoku okazało się, że niektórzy przedstawiciele pierwszej rasy weszli w związki z ludźmi i z Elfami. Ich potomkowie mieli tylko część ich mocy, jednak można było ich zniszczyć. Okazało się, że starożytne przymierze wciąż obowiązuje, co prawda w znacznie okrojonej formie, ale obowiązuje. Mieszańcy nie pozwolili, aby zginęła pamięć o ich przodkach, nadając im imię Dekirsun. Potomków Dekirsun było jednak bardzo mało, nie byli w stanie się bronić, więc swoje istnienie utrzymywali w wielkiej tajemnicy. Jednak wciąż obowiązywało ich bycie posłańcami woli LoN. To oni pozostawili mechanizm na wypadek, gdyby kiedyś miało dojść do destrukcji wymiaru nie wynikającej z walki Shabranigdo i Ceiphieda. Miała być to próba dla tych, co przeżyli. Podobno, gdyby ci, co przeżyli, nie przeszli tej próby pomyślnie, rasa Dekirsun powróciłaby do dawnej chwały, budując swoje życie na gruzach dotychczasowej cywilizacji.
Jak tylko Lina zakończyła przemowę, w pomieszczeniu zapanowała cisza, pomijając smaczne chrapanie Gourry’ego, które zostało przez zgromadzonych zignorowane.
- Panno Lino, to jakaś bajka? - spytała z niedowierzaniem Amelia, przerywając milczenie.
- Nie jest to może w 100 procentach prawda, ale są to fakty zebrane na podstawie dostępnych źródeł. Ruiny Lecikeds, ruiny Razy Plotnes… Widzieliście je na własne oczy. Może jakiś szczegół różni się od prawdy, ale potomkowie Dekirsun, czyli starożytni, istnieli i pozostawili mechanizm, który może pozwolić na odbudowanie granicy wymiarów. Nie mam pojęcia, czy fragment mówiący o powrocie Dekirsun jest prawdą, ale możliwe, że na nim Xerwiter oparła swój cudowny plan.
- Czyli Xerwiter nie jest całkowitą oszustką. - Zauważył Zelgadis.
- Stworzyła swoją świątynię pod ruinami, gdzie została kiedyś przelana krew starożytnych. Samo to miejsce daje jej dostęp do ogromnej mocy. Niewątpliwie musiała odkryć miejsce przebywania pierwszej części manuskryptu, ale nie potrafiła rozwikłać zagadki drugiego artefaktu, przez co musiała zaryzykować i nas zatrudnić. Z pewnością jednak nie jest prawdziwą kapłanką LoN. Może umieć się do pewnego stopnia posługiwać magią chaosu, choć i tak wzmacnia się mocą ruin Lecikeds, ale jak Xelloss zauważył, ta świątynia od lat nie pełni swojej funkcji. Co jednocześnie nie zmienia faktu, że nie musimy na nią uważać. Chyba, że w jakimś punkcie się mylę. - powiedziała, patrząc na zszokowaną Kirae.
- Ja… muszę to wszystko jakoś… przetrawić. - Dziewczyna była ewidentnie blada.
- Ale wciąż, jaki ma z tym wszystkim związek z Sairaag? - spytała Sylphiel.
- Sairaag również zostało założone na starożytnych ruinach. Uczestnictwo ostatniej spadkobierczyni dziedzictwa tego miasta w misji ratowania świata nie brzmi tak absurdalnie. - wtrącił Zelgadis.
- Trochę trudno w to wszystko uwierzyć, ale skoro tak mówisz panno Lino, to musi to być prawda. - oznajmiła Amelia. Widać było, że ma mętlik w głowie przez usłyszane chwilę wcześniej rewelacje.
Lina ciężko westchnęła.
- W ogóle nie chciałam was w to mieszać. To naprawdę śmierdząca sprawa i dlatego moje pytanie z początku naszej wyprawy wciąż jest aktualne. Czy chcecie się z tego wycofać? - Zmierzyła swoich towarzyszy poważnym spojrzeniem.
- Panno Lino, zaczynasz przynudzać. - odparła lekceważąco Amelia. - Już się wypowiedzieliśmy w tym temacie i nie ma mowy, abyśmy zmienili zdanie. - Wbiła w przywódczynię uparty wzrok.
Czarodziejka po chwili roześmiała się.
- Chyba mam na ciebie zbyt duży wpływ.
- A ja na ciebie, panno Lino. Zaczęłaś walczyć o dobro tego świata, jak prawdziwy bohater! Jestem z ciebie taka dumna, panno Lino! - W oczach księżniczki pojawiły się łzy wzruszenia.
- Niech ją ktoś walnie. - warknęła czarodziejka. Księżniczka siedziała na swoje szczęście w znacznej odległości od mistrzyni czarnej magii.
- Panno Lino, a czy to prawda, że połączone siły podwładnych Vorfeeda i Darkstara nas zaatakują? - wtrąciła Sylphiel.
Czarodziejka z powrotem opadła na swoje krzesło i oparła brodę na złączonych dłoniach.
- Niestety tak. Pomiędzy naszymi wymiarami zaczynają powstawać dziury, przez które najeźdźcy mogą się przedostać. Udało mi się jednak osiągnąć porozumienie z Xellosem, że siły Mazoku skupią się na odparowywaniu wrogich ataków. My zaś w tym czasie mamy się skupić na manuskrypcie.
- A co ze Smokami? - dodała Amelia z nadzieją. - Połączą siły z Mazoku?
- Obawiam się, że nie. - odparła rudowłosa. - Xelloss od razu odrzucił taką możliwość. Nie jest to atak Bestii, tylko ich podwładnych, więc bardziej bym stawiała na to, że będzie to kolejna okazja do przepychanek pomiędzy Smokami a Mazoku. Co nie zmienia faktu, że zarówno Filia, jak i Xelloss zobowiązali się nam pomóc.
Ponownie nastała cisza przerywana kolejnymi chrapnięciami Gourry’ego.
- No dobrze, moi drodzy, chyba już dość tych rewelacji na dzisiaj. Czas iść do łóżek, bo jutro czeka nas ciężki dzień. - Podniosła się z krzesła, a za jej przykładem poszła cała reszta. - Zel, są tu może jakieś pokoje?
Chimera kiwnęła głową.
- Z przedsionka trzeba ruszyć prawym korytarzem. Jest tam chyba ze dwadzieścia różnych pokoi, więc chyba każdy z was znajdzie coś dla siebie.
- Łoł, to naprawdę będziemy mieli wygodnie. - odezwał się nagle przebudzony Gourry. - Byłem już przygotowany na noc pod gołym niebem.
- O, zobaczcie kto się obudził? - spytała przymilnie Lina. - Dobrze ci się spało? - dodała nieco za słodko.
- O bardzo dobrze, miło, że pytasz. - odparł z uśmiechem blondyn.
- I przespałeś całe moje tłumaczenie. - Czarodziejka również się uśmiechnęła.
- Właśnie. - przytaknął szermierz z jeszcze szerszym uśmiechem.
- I na następny dzień będziesz mnie pytał dokładnie o to, co dzisiaj tłumaczyłam?
- Właśnie.
Tego mistrzyni czarnej magii już nie wytrzymała i walnęła Gourry’ego w głowę.
- PO TO TŁUMACZĘ, ABY MNIE SŁUCHANO! NIE BĘDĘ CI TŁUMACZYĆ TEGO PONOWNIE!!!
- No dobrze, nie to nie. - odparł nieco skrzywiony Gourry masując obolałą czaszkę. - Zresztą i tak wiem wszystko, co powinienem wiedzieć.
- Czyli? - spytała wciąż poirytowana czerwonooka.
- Odzyskałem mój miecz, którego miałem już nie odzyskać. Oznacza to, że ten różowy Serdel spotkał kogoś znacznie potężniejszego od siebie, skoro pozwolił Kirae na przyzwanie mojego miecza. Z tym przeciwnikiem będzie trzeba się zmierzyć. - odpowiedział krótko.
Lina już chciała mu zaserwować kolejną porcję wykładu, jednak słysząc słowa blondyna, opanowała się i tylko ziewnęła.
- To był Sirius. Ale faktycznie, jak na ciebie, jest to idealna wersja wydarzeń. Dobra, to ja idę wybierać pokój. Kto pierwszy, ten lepszy! - krzyknęła i rzuciła się w stronę przedsionka. Zaraz za nią poleciała Amelia i Gourry z okrzykami: „Lina, oszukujesz!”
Pozostała trójka popatrzyła się tylko po sobie, po czym każdy z nich ciężko westchnął.
- I pomyśleć, że to ona tu dowodzi. - skomentował lekko zdegustowany Zelgadis.
- Ale to właśnie jej ufa pan najbardziej. - wtrąciła Kirae tak cicho, że tylko chimera ją usłyszała.
- Panno Kirae, dojdziesz sama do wolnego pokoju? - spytała Sylphiel.
- Tak. Nie mogłabym, co prawda, teleportować was ponownie, ale już jest dobrze. - Srebrnowłosa uśmiechnęła się i podniosła się z krzesła.
- To dobranoc, panie Zelgadisie. - powiedziały obie młode kobiety i wyszły, zostawiając mężczyznę samego w okrągłym salonie. Mag odczekał chwilę, a gdy dzięki swojemu słuchowi miał już pewność, że cała radosna gromadka ulokowała się w odpowiednim pokoju, ruszył do miejsca wybranego przez mistrzynię czarnej magii. Musiał usłyszeć jeszcze dzisiaj odpowiedź na jedno pytanie.
Lina w ogóle nie była zaskoczona, gdy usłyszała ciche pukanie. Wiedziała kto czeka za drzwiami i doskonale znała cel tej wizyty. Tylko, że tak nie miała ochoty na tę rozmowę. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie udać, że śpi, ale przecież Zelgadis na pewno słyszał, że się wciąż krząta, więc nie miałoby to najmniejszego sensu. No dobra, trzeba było wziąć się w garść i mieć to już za sobą.
- Proszę. - powiedziała bez większego entuzjazmu.
Po chwili do skromnie urządzonego pokoju, na wyposażenie którego składało się tylko pojedyncze łóżko, szafka i para krzeseł, wszedł mistrz szamanizmu. Lina siedziała na łóżku i obserwowała z wielkim zainteresowaniem podłogę. Na pewno nie będzie go do tego tematu zachęcać, chociaż, jak znała Zelgadisa, mogła być pewna, że bez żadnych ogródek skieruje rozmowę na interesujące go tory…
- Jak natrafiłaś na te wszystkie informacje?
O właśnie w taki sposób.
- Zel, nie możemy o tym pogadać jutro? Jest już późno…
- Obiecałaś mi odpowiedź na każde moje pytanie. - Przerwał jej, siadając jednocześnie na stojącym nieopodal krześle. Ten gest niewątpliwie dodatkowo potwierdzał, że mężczyzna nie ruszy się stąd, dopóki jego ciekawość nie zostanie zaspokojona.
- No dobra, już dobra. Prowadziłam kiedyś własne badania i napotkałam to i owo, a gdy dostałam wezwanie od Xerwiter zdecydowałam się bardziej szczegółowo zbadać całe zagadnienie. Ot i tyle. Sprawa skończona, mogę iść spać?
- I mam uwierzyć, że Lina Inverse zainteresowała się czymś, nieprzynoszącym zysku z czystej, altruistycznej potrzeby ratowania świata?
- Sprawa dotyczy magii chaosu. Myślisz, że przeszłabym obok takiego tematu obojętnie?
- Nie, ale jak na ciebie do zdecydowanie za mało, aby tak się zaangażować w zupełnie obcą sprawę. A poza tym bez względu na wszystko nie byłabyś w stanie tyle odkryć w tak krótkim czasie.
- Do czego zmierzasz?
- Kiedyś Rezo prowadził pewne badania. - Już od początku nie podobały jej się jego słowa. Nieuchronnie dążył do tego jednego aspektu całej sprawy, o którym nie chciała nikomu mówić. - Wpadły mi wtedy w ręce pewne książki, gdzie jedynie wspominano o Dekirsun, ale nigdy nie podano właściwej nazwy. Były to jedynie skrawki informacji… Dlatego zaczęło mnie zastanawiać, skąd ty o tym wiesz. I skąd wiesz o ataku bestii z innego wymiaru? Chciałaś podejść Xerwiter, więc nie wiesz tego od niej. - Nieświadomie zaczynał mówić coraz szybciej. - Musiałaś coś wiedzieć znacznie wcześniej, przed dostaniem wiadomości od Xerwiter... Dlatego odłączyłaś się od Gourry’ego, prawda? Spotkałaś kogoś, kto wprowadził cię w tą misję. Albo kilka osób… Na przykład organizację o nazwie Rehin.
Zapadła cisza. Lina wciąż nie patrzyła mu w oczy. Skąd on do cholery o tym wiedział?! Jednak po chwili zastanowienia doszła do wniosku, że odpowiedź brzmiała tak samo jak zazwyczaj. Czerwony Kapłan Rezo.
- Skąd wiesz o Rehinie? - spytała pomimo swoich podejrzeń.
- A więc mam rację? - Jego głos zaczynał się robić nieprzyjemny.
- Czemu tak ci zależy na tej wiedzy? - Czarodziejka wreszcie podniosła wzrok i szybko pożałowała swojej decyzji. Utkwione w niej szafirowe spojrzenie zdawały się wwiercać w jej duszę. Ukrywanie czegokolwiek stawało się coraz cięższe.
- Odpowiedz mi wreszcie na moje pytanie. - Nie krzyczał, ale pod pozornie spokojnym tonem kryła się agresja.
- Tak. Działam na zlecenia Rehinu. Jesteś zadowolony? - warknęła.
- Dlaczego szanowni panowie, najpotężniejsi ludzcy magowie naszego wymiaru, nie mogli się podjąć tak ważnej misji? Dla nich ta przepowiednia nie jest chyba wiele warta.
- Mieli swoje powody. - odparła twardo Lina.
- Czym dla ciebie jest Rehin? - kontynuował bezlitośnie Zelgadis.
Czarodziejka ciężko westchnęła.
- Rehin to dla mnie wielka tajna organizacja najpotężniejszych ludzkich czarodziejów, której początki sięgają początków istnienia naszej rasy…
- I tyle? A nie wiesz nic o przypadkach śmiertelnych, wielkich akcjach o zasięgu masowym? Ostatnio zacząłem grzebać w przeszłości Rezo i może nie znalazłem jeszcze sposobu na odzyskanie mojej dawnej postaci, ale dokopałem się do paru ciekawych faktów. Na przykład, że należał do tej organizacji, że był kiedyś jedną z czołowych postaci, że tych, którzy zaczęli stanowić zagrożenie dla ich wpływów, chciano się pozbyć przez powierzanie im różnego rodzaju misji, które oczywiście nie były wyimaginowane, ale zakładały ogromne poświęcenia, więc jesteś przekonana o tym, że wiesz wszystko? - Zelgadis zakończył wypowiedź, wciąż świdrując dziewczynę spojrzeniem.
Lina na chwilę odwróciła wzrok i wbija go w podłogę. Uśmiechnęła się pod nosem. Wreszcie zrozumiała, o co chodziło Zelgadisowi.
- Mówiąc krótko, martwisz się, czy wielki Rehin nie zaplanował wygodnego pozbycia się mnie, powierzając mi samobójczą misję? - spytała, podnosząc głowę.
- Chcę być pewny, że wzięłaś pod uwagę wszystkie możliwości. - odparł już nieco delikatniej.
- Zel, dziękuję, że się o mnie martwisz. Ale Rehin jest… cieniem własnej potęgi. Poza tym mam osobiste powody, dla których im ufam. - Uśmiechnęła się lekko, patrząc mu w oczy. Jego spojrzenie pod wpływem jej uśmiechu złagodniało. Przez chwilę patrzyli się na siebie w komfortowej ciszy. Dopiero w pewnym momencie Zelgadis wstał szybko, lekko się rumieniąc.
- Dobra, chciałem tylko, abyś to wiedziała. Dobranoc. - rzucił szybko i wyszedł z jej pokoju, zamykając za sobą drzwi.
- Dobranoc, Zel. - powiedziała do pustego pokoju nieco zdezorientowana mistrzyni czarnej magii.
Koniec części pierwszej
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.