Opowiadanie
Miłości
Autor: | Nakago |
---|---|
Serie: | Harry Potter |
Gatunki: | Fikcja, Obyczajowy |
Dodany: | 2008-12-23 19:08:49 |
Aktualizowany: | 2008-12-23 19:08:49 |
Przesiane między liśćmi promienie słońca oświetlały stojącą pod drzewem figurkę. Jaśniejsze plamy wędrowały po zniszczonym ubraniu chłopca, kiedy wiatr nieznacznie poruszał gałęziami. Ujawniały się w nich krzywo zacerowane dziury, przetarcia i brzydota całego stroju.
Właściciel ubrania wydawał się niczym nie przejmować. Oparty plecami o pień, z założonymi na piersiach rękoma i przymkniętymi oczyma wyglądał, jakby spał. Nie było łatwo zauważyć, że spod opuszczonych powiek uważnie lustrował okolicę, dostrzegając drobiazgi, które umknęłyby uwadze mniej wprawnego obserwatora.
Kiedy w jego polu widzenia pojawiła się szczupła, dziewczęca postać, zawahał się na chwilę. Mógł dalej stać nieruchomo, udając, że niczego nie dostrzega. Ale, cóż, nie potrafił. To przecież była Lily. Lily, biegnąca do niego, z rozwianymi włosami, połyskującymi czerwienią... - widok jak ze snu.
Severus otworzył oczy i stanął prosto, ręce opuściwszy wzdłuż ciała. Przyjął obojętną, ale już nie nonszalancką, postawę, by nie pokazać jej, że czekał. Chociaż domyślał się, że ona i tak wiedziała.
- Przepraszam - uśmiechnęła się szeroko, lekko zdyszana po biegu - dopiero dzisiaj mogłam się wyrwać. - Oparła dłoń o drzewo i pochyliła się lekko, łapiąc szybkie, płytkie oddechy.
- Nie szkodzi.
Spodziewała się tego: jemu nigdy "nie szkodziło”. Mimo że wypatrywał jej całymi dniami, odkąd skończył się rok szkolny. Nie narzekał. Był szczęśliwy, że w ogóle ją widuje. Choć obawiała się, że szczęśliwy nie jest właściwym określeniem. Ale nie chciała myśleć o tym, które uważała za prawdziwe.
Wdzięczny.
"Nie masz za co być wdzięczny, Sev. W końcu jestem twoją przyjaciółką."
- Rodzice nie chcieli mnie wypuścić - paplała, żeby pokryć przykre odczucie. - Mówili, że tak długo mnie nie widzieli, że tak strasznie się stęsknili... Och...
Zamilkła, kiedy uświadomiła sobie, do kogo mówi. Przecież on... Rodzice... Jej rodzice... a jego rodzice...
Twarz chłopca, wciąż jeszcze dziecięca, choć przedwcześnie wydoroślała, nie wyrażała żadnych uczuć. Nie chciał, żeby dziewczynka wiedziała, że jest mu przykro. Nie chciał, żeby było mu przykro.
- A twoja siostra?
Lily zbladła.
Severus przygryzł dolną wargę. Jeszcze bardziej nie chciał, żeby było przykro jej. Nie przez niego.
- Tunia nadal się do mnie nie odzywa. - Dziewczynka spuściła głowę, przez co jej głosu niemal nie było słychać. - Od świąt nic się nie zmieniło. Nie żebym oczekiwała, że coś się zmieni, ale... - Zamilkła. Nie potrafiła znaleźć słów, które nie szarpałyby jej udręczonym sercem.
Kiedy cisza stała się zbyt natarczywa, chłopiec sięgnął do kieszeni spodni.
- Mam coś dla ciebie.
- Co to? - Lily spojrzała na fiolkę, trzymaną przez Severusa dwoma palcami, żeby perłowo opalizująca zawartość była dobrze widoczna.
- Amicitiatencja - odparł takim tonem, jakby uważał odpowiedź za oczywistą.
- Amicitia...tencja? Jak Amortencja?
- Prawie. - Skinął i dziewczynka nie miała wątpliwości, że jest dumny z jej domyślności. - Tylko nie wywołuje miłości romantycznej - jego blada twarz zaróżowiła się nieco - ale platoniczną.
- Platoniczną? - Tym razem najwyraźniej nie zrozumiała.
- Yhm. Taką między przyjaciółmi. - Zaczerwienił się jeszcze bardziej. - Albo... rodzeństwem - ostatnie słowo właściwie wyszeptał, kiedy wyciągał rękę, by podać Lily eliksir.
Nie odwzajemniła gestu.
- Umiesz warzyć takie skomplikowane mikstury? - Schowała dłonie za plecami, splatając palce na wysokości pasa; pokusa była naprawdę wielka, ale Lily wiedziała lepiej.
- Nie jest trudna. Jak się już wie, co trzeba zrobić, to jest bardzo łatwa.
- W której to się klasie robi?
Wzruszył ramionami. Niby mógł jej powiedzieć, że program szkolny nie obejmuje tego eliksiru. Trudno, aby obejmował, skoro było to jedno z najnowszych odkryć w swojej dziedzinie, jeszcze nie rozpowszechnione. Zapewne śmiało mógł jej wyjawić, że jest to jego patent, że wynalazł to dla niej. Był właściwie pewien, że uwierzyłaby mu. W końcu była Gryfonką. Ale... jakoś tak... nie chciał, żeby wiedziała. Żeby wiedziała, że mu na niej zależy. Żeby wiedziała, jak bardzo mu zależy.
- Weź. Całkiem dobrze działa. - Kiedy z zastanowieniem uniosła brwi, dodał: - Nie dałbym ci niczego niewypróbowanego.
- Niewypróbowanego...? Chcesz powiedzieć, że - szeroko otworzyła oczy - sprawdziłeś to na kimś?
Chłopiec wyglądał wyjątkowo nieładnie: szkarłatny rumieniec brzydko kontrastował z sinawą cerą. Niczego nie powiedział, jednak jego nietypowo zawstydzona twarz wyjawiała aż nazbyt wiele. Nad obojętną miną zdecydowanie powinien jeszcze popracować.
- Nie mów... - Zasłoniła usta dłonią. - Black...owie? Znaczy, Syriusz i Regulus?
Nie potwierdził. Nie musiał. Evansówna najwidoczniej zauważyła, jak zmieniło się zachowanie starszego Blacka w ostatnich miesiącach roku szkolnego, jak przyjaźnie zaczął traktować swojego ślizgońskiego brata, wcześniej ignorowanego.
Severus lubił Regulusa. Skrycie.
I nienawidził Syriusza. Otwarcie.
Chciał nawet zaprzyjaźnić się z młodszym kolegą, którego często widywał w pokoju wspólnym, bibliotece czy Wielkiej Sali. Ale nie potrafił wyciągnąć potrzebującej dłoni, nie umiał pokazać, że pragnie jego sympatii. A Regulus nie rozglądał się i nie szukał - był zapatrzony w starszego brata niczym w tęczę; nikogo więcej nie potrzebował, nikogo więcej nie chciał.
Co nie zmieniało faktu, że Severus go lubił. I pragnął mu pomóc. W czymkolwiek. W jakikolwiek sposób.
Kiedy więc uwarzył pierwszą porcję Amicitiatencji, której skuteczność i brak przykrych efektów ubocznych po prostu musiał sprawdzić - nie chciał przecież, żeby Lily wyrzucała mu próbę otrucia ukochanej siostry - postanowił ubić dwa hipogryfy jednym kamieniem. W porywach do trzech: gdyby mikstura miała pewne wady, w grę wchodziłaby również subtelna zemsta na zdegenerowanym Gryfonie. Wprost doskonały królik doświadczalny.
"Starsze rodzeństwo to przekleństwo" - powtarzał w duchu jak mantrę, gdy ukradkiem wlewał do kubka swojej życiowej antypatii kilka kropel wynalazku. Nie chciał przyznać, nawet przed sobą, jak wiele by dał, żeby mieć brata lub siostrę. Ale nie takiego, jak Syriusz czy Petunia. Oni byli głupi. Nie wiedzieli, co tracą. Nie rozumieli, czego z własnej woli się pozbywają. Nie potrafili ogarnąć swoimi ograniczonymi móżdżkami, co właściwie robią.
Idioci.
Okazało się, że Amicitiatencja działała znakomicie i w żaden spektakularny sposób nie krzywdziła użytkownika. Trochę szkoda, mogłaby mieć jakieś skutki uboczne chociaż na poziomie prototypu. Cóż, trudno, po prostu był zbyt dobrym warzycielem. Jego eliksiry były zwyczajnie doskonałe.
A teraz nareszcie mógł pochwalić się wynalazkiem przed przyjaciółką.
- Jedna kropla za miesiąc działania. Wystarczy na lata. Petunia będzie cię kochać, jak dawniej - tłumaczył gorączkowo, podchodząc do dziewczynki.
Lily zadrżała i cofnęła się o krok. Wiedziała, dlaczego tak zareagowała, choć zrobiła to odruchowo. Rozumiała swoje uczucia. Ale Sev... i uczucia...
Podejrzewała, że chłopiec zupełnie inaczej podchodzi do tej kwestii. Obserwowała z troską jego zachowanie w szkole, znajomości, jakie nawiązywał, ludzi, z którymi się zadawał. Obawiała się, że Lucjusz Malfoy wcale Severusa nie lubi, że udaje, by wykorzystać imponujące zdolności młodszego czarodzieja. Wydawało się, że chłopiec zdaje sobie z tego sprawę, ale nie ma to dla niego znaczenia. Był tak głodny uczuć - jakichkolwiek pozytywnych uczuć - że wręcz z ochotą godził się na każdą namiastkę bliskości, jaką ktokolwiek mu ofiarował.
To nie było dobre. I ona tak nie potrafiła. Spróbuje mu wytłumaczyć. Musi.
Podniosła głowę, żeby spojrzeć w czarne oczy chłopca. Były fascynujące, budziły niepokój, ale równocześnie przyciągały swoistym pięknem. Przypominały jej hogwarckie jezioro nocą, mroczne, bezdenne. Czasami, kiedy jej przyjaciel miał wyjątkowo dobry humor, kiedy zdarzyło się coś bardzo przyjemnego, na powierzchni tęczówek zauważała drobne iskierki, jakby gwiazdy odbijały się od tafli wody. Teraz jednak widziała w nich tylko matową czerń - cierpienie. Ból odrzucenia. "To nie tak, Sev..."
- Doceniam... doceniam to, co dla mnie zrobiłeś - powiedziała, obliznąwszy wargi.
Faktycznie doceniała, nie wiedząc nawet, co naprawdę zrobił.
- Ale, zrozum, ja nie chcę takiej miłości. - Bardzo się starała, żeby "takiej" nie zabrzmiało odpychająco. Chyba się nie udało.
- Jakiej takiej? - sarknął z wprawą.
- Takiej... - Zastanowiła się przez chwilę. - Takiej sztucznej.
Wyraz twarzy Severusa ujawniał dogłębny brak zrozumienia.
- Miłość powinna płynąć z serca - Lily próbowała wyjaśnić szerzej - nie z fiolki, nie z kociołka. Miłość to uczucie z wnętrza człowieka. Inaczej jest nieprawdziwa. Chciałabym, żeby Tunia mnie kochała naprawdę. Ale ona nie chce. Nie mogę jej do tego zmusić. Bo to wtedy nie byłaby miłość, nie naprawdę. Ja bym o tym wiedziała, wiedziałabym, że to kłamstwo, że Tunia nie kocha mnie naprawdę. - Desperacko usiłowała znaleźć słowa, które przekonałyby chłopca, ale po chwili zdała sobie sprawę z tego, że właściwie powtarza w kółko to samo. Zmarszczyła czoło z namysłem.
Prawdziwe uczucia były dla niej bardzo ważne - ale dla Severusa nie. Nie zdoła mu tego wytłumaczyć tak, jak sama to rozumie, skoro mają tak bardzo odmienne podejście do tej sprawy. Powinna poszukać innego sposobu. Czegoś, co dla chłopca byłoby oczywiste. Czegoś, co wynikało z jego osobowości.
Jej przyjaciel był ambitny, oczywiście. Urodzony Ślizgon. Nie przebierał w środkach, kiedy dążył do celu. Bywał bezwzględny. I zwykle nie potrafił przebaczać; nawet nie próbował.
Ale był też inteligentny. Oraz dumny. Te cechy często zazębiały się, co prowadziło do tego, że chłopiec był dumny ze swojej inteligencji. Lubił, kiedy dostrzegano jego talenty, choć nie miał skłonności do nadmiernego chwalenia się nimi. Pragnął być doceniany, chciał, żeby otoczenie dostrzegało i nagradzało go za starania, jakie wkładał w doskonalenie zdolności. Jego zdolności. To było dla niego najważniejsze.
Lily rozumiała teraz swojego przyjaciela lepiej, niż kiedykolwiek. Rozumiała go tak dobrze, że potrafiła sprawić, żeby zrozumiał ją.
- Wiesz, Sev, to jest tak, jakbyś dostał Wybitny za cudzy eliksir albo esej. Rozumiesz, jakbyś wziął cudzą pracę i przedstawił jako swoją, i dostałbyś za to najwyższą ocenę. Chciałbyś takiej oceny?
Wzdrygnął się z obrzydzeniem i pokręcił głową.
- Tak myślałam. Nie chciałbyś tego, bo to nie byłoby naprawdę twoje. To byłoby nieprawdziwe. Podobnie jest z uczuciami wywołanymi eliksirem: nie chcę ich, bo nie są naprawdę moje, są nieprawdziwe. Rozumiesz?
Och, tak, teraz rozumiał. Nie podzielał jej podejścia do kwestii uczuć, ale rozumiał ją. To wystarczyło.
Kiedy schował fiolkę do kieszeni, dziewczynka rozpromieniła się. Nieśmiało uśmiechnięty wyciągnął pustą już dłoń. Lily złapała ją z zapałem, po czym pociągnęła chłopca za sobą. Mieli wiele do zrobienia. Tak wiele, jak tylko dzieci w czasie wakacji mogą mieć.
Severus nie zapomniał tej rozmowy. I gdy po latach mógł wybierać, zdecydował tak, jak ona wtedy. Bo naprawdę rozumiał.
KONIEC
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.