Opowiadanie
The Eyes of Truth
Autor: | Pleiades |
---|---|
Serie: | Sailor Moon |
Gatunki: | Dramat |
Dodany: | 2008-12-31 11:54:43 |
Aktualizowany: | 2008-12-31 12:31:43 |
Krótki wstęp:
Nie wiem właściwie, jakie były motywy popełnienia przeze mnie tego fanfica... Może po prostu wpadł
mi do głowy pomysł i staram się go przelać na papier... A może chodzi o coś więcej - o odpowiedź na
pytanie, jak się czuje człowiek, który w desperackiej frustracji odkrywa swoją prawdziwą, demoniczną
naturę... Nie wiem...
The Eyes of Truth
"Słowo i pustka, w której się umiera,
I znów jedno słowo, i pustka straszliwa,
I wielki bełkot świata, co wzbiera
Jak fala.
Pauza śmiertelna, nieżywa,
I słowo, które ocala.
Na czoło, na włosy zlepione,
Na przekrwione od bezsenności powieki
Jedno muśnięcie dłoni.
(...)
I uśmiech, uśmiech daleki
Przesłany samotnemu.
I słowa kłamliwe, miłe,
I włosy siwe na skroni
Młodzieńczą gładzone dłonią.
I wszystko co jest liche
I marne, i cierpiące,
To - serce świata. Wątłe i ciche,
Ledwo bijące."
Ból, potworny ból...
Chyba czułam tylko to. A może po prostu byłam bólem...?
Nie, byłam kimś więcej. Byłam osobą. Człowiekiem. To pewne. Zdałam sobie z tego sprawę, kiedy odezwały się we mnie inne zmysły. Zaczęłam słyszeć niewyraźne dźwięki, widzieć świetlne plamy...
Przedtem była tylko ciemność. I cisza. Przerażało mnie to. Nie lubiłam ciszy. Mój świat powinien być wesoły i pełen kolorów. I pewnie taki był, jeślibym go znała...
Dźwięki i obrazy wniknęły do mojego umysłu, zmuszając go do przeprowadzenia podstawowych analiz...
Chyba dochodziłam do siebie. Wreszcie włączyła się Świadomość - czy też raczej - moja dusza. Kazała mi ponownie otworzyć oczy, kiedy przestraszona światłem zamknęłam je z powrotem. Kazała mi poruszyć się, żeby mi pokazać, iż oprócz Niej mam jeszcze ciało. To było trudne, bo ciało okazało się być bólem. Jęknęłam w cierpieniu i byłam zaskoczona, kiedy moja Świadomość rozpoznała ten dźwięk jako mój własny głos...
A więc byłam człowiekiem.
Świat wokół mnie chyba wracał do normy. Ale czy to był mój świat?
Usłyszałam czyjś głos:
- Panie doktorze! Ona się budzi!
Później następne, jakby niższe. I coraz głośniejsze. Ktoś chyba do mnie podszedł. Dotknął mnie. Świadomość skupiła na nim swój wzrok... Wreszcie mogłam mu się przyjrzeć. To był mężczyzna. W średnim wieku, ubrany na biało. Chyba coś do mnie mówił, bo poruszał wargami. Ale nie wiedziałam co. Starałam się naśladować ruchy jego ust, żeby sobie przypomnieć, czy ja w ogóle umiem mówić... Świadomość jednak pomyślała, że to głupie ćwiczenie i kazała mi się skupić na słowach człowieka.
Wreszcie zrozumiałam, co do mnie mówi:
- Proszę pani! Słyszy mnie pani? - mówił łagodnym, nieco zatroskanym głosem
Nade mną pochyliła się jeszcze jedna osoba. Młoda kobieta, również ubrana na biało. Popatrzyła na coś nad moją głową i zwróciła się do mężczyzny:
- Wszystkie wskazania w normie, panie doktorze. Powinna dojść do siebie.
- Zalecę jeszcze dodatkowe badania - odparł mężczyzna
- Tak jest, doktorze. - kobieta zniknęła z mojego pola widzenia.
- Gdzie... gdzie ja jestem? - usłyszałam samą siebie wymawiającą te słowa.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko
- Proszę nic nie mówić, jest pani bardzo zmęczona - odpowiedział. - Leży pani w szpitalu, miała pani wypadek. Pani stan nie jest dobry, ale obiecujący... Jestem lekarzem, operowałem panią...
- Wy... wypa..dek? - wyszeptałam
- Nie wiemy dokładnie, co się stało. Szczerze mówiąc liczymy na to, że pani nam powie. Ktoś znalazł panią na plaży, blisko skał, przemoczoną, w bardzo złym stanie. Natychmiast przewieźliśmy panią helikopterem do szpitala - mężczyzna westchnął - Z trudem panią uratowaliśmy. Siostro... - zwrócił się do stojącej niedaleko znajomej mi już kobiety ubranej w biały fartuch. Kobieta podała mu jakąś dość sporą kartę. Mężczyzna przez chwilę w skupieniu przeglądał informacje na papierze, po czym ponownie spojrzał na mnie i kontynuował - Hmm, miała pani szczęście... Uszkodzenie wątroby, krwotok wewnętrzny, kilka połamanych żeber.. Zatrzymanie krążenia... Wychłodzenie organizmu... Ciekawe, co spowodowało pani tak poważny stan.. - spojrzał na mnie pytająco
Próbowałam sobie przypomnieć cokolwiek... Ale mimo, iż wytężałam umysł, mimo iż zmuszałam Świadomość do szukania obrazów z przeszłości - nie znalazłam nic. Tylko tę nieprzeniknioną ciemność i ciszę...
- Nie wiem... - wyszeptałam - Nie pamiętam, co się stało...
- Hmm, to całkiem zrozumiałe - lekarz nie wydawał się zaskoczony - Często ofiary wypadku nie pamiętają, jak do niego doszło. Taka amnezja przechodzi z czasem. Niedługo sobie pani przypomni - przerwał na chwilę wypowiedź i westchnął. Miałam wrażenie, że chce coś jeszcze mi powiedzieć. I nie myliłam się. - Jednakże - kontynuował - mamy tu o wiele poważniejszy problem. Odkąd panią przywieźli staramy się ustalić pani tożsamość. Nie miała pani przy sobie żadnych dokumentów, w archiwach komputerowych też nic nie znaleźliśmy. Prawdę mówiąc, jest pani dla nas jedną wielką zagadką. Nikt o pani nie słyszał, nigdzie nie jest pani zatrudniona, pani rysopis nie odpowiada żadnej zaginionej osobie.. Innymi słowy, cieszymy się, że pani się obudziła, dzięki temu możemy wreszcie uzyskać potrzebne nam informacje.. Rozumie pani, musimy ustalić, czy jest pani ubezpieczona. Tak też prosiłbym, aby podała mi pani swoje imię, nazwisko i adres.
- Rozumiem... - powiedziałam. - Nazywam się... - i tu mój głos się zaciął. Zamarłam w niesamowitym przerażeniu, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie potrafię powiedzieć, jak się nazywam. Mój umysł pracował ze zdwojoną siłą, ale nic do niego nie przychodziło.
Nie pamiętam! Nie pamiętam, kim jestem! Nie wiem, co się ze mną stało! Nie wiem nic!
Spojrzałam przerażona na doktora. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Czy ktoś z nich rozumie, co czuję? Czy ktoś jest w stanie sobie wyobrazić, co to za uczucie, kiedy nie wiesz, kim jesteś?!
Mimo potwornego bólu w klatce piersiowej próbowałam podnieść się z łóżka. Błędnym wzrokiem wodziłam po pomieszczeniu; nie wiem, czego szukałam. Może jakiegoś znaku, jakiegoś szczegółu, czegoś, co by pozwoliło mi sobie przypomnieć... Lekarz coś mówił do mnie, ale zupełnie go nie słuchałam. Przyszła pielęgniarka, uspokajała mnie, ale efekt był całkiem odwrotny. Mój umysł szalał w całkowitej rozpaczy, Świadomość wyła, myśli niespokojne krążyły po głowie... Nie jestem człowiekiem, jestem nikim! Lekarz chwycił mnie za ramiona, zmusił, żebym się położyła. Kobieta pobiegła po coś, chwilę później wróciła, niosąc buteleczkę i strzykawkę. Błysk irydowej igły w świetle szpitalnych jarzeniówek, bolesne ukłucie w przedramię... Następnie stała się ciemność...
Obudziłam się następnego dnia; może nawet bardziej obolała niż wczoraj...
Spojrzałam przez okno. Na dworze było ponuro i chłodno. Typowa listopadowa aura. Właśnie zbierało się na deszcz. Ciemne chmury przetaczały się przez niebo...
Zwykły szary świat. Szare, w większości nagie drzewa, wypłowiały trawnik... Kilka pustych ścieżek i ławek... To z pewnością szpitalny ogródek...
Przymknęłam oczy. Nie chciałam tego oglądać. Za oknem jest zimno i ciemno; tak jak obecnie w moim sercu. Jedynie pokój, w którym leżałam, był ciepły i całkiem przytulny. Poczułam, że nawet mi się podobał. Mogłam przymknąć oczy i nie myśleć o niczym. Wsłuchiwać się w pierwsze krople deszczu spadające na parapet i szum morza... Szum morza?
Spojrzałam w stronę okna. Jednakże w tym momencie usłyszałam czyjeś kroki i odwróciłam głowę w stronę drzwi. Zobaczyłam znajomą twarz lekarza i pielęgniarki.
Podeszli do mnie i zaczęli ze mną rozmawiać. Nie dbałam już o to, co ze mną dalej będzie. Byłam zmęczona, bardzo zmęczona. Marzyłam tylko o tym, by uwolnić się od bólu. I odnaleźć siebie samą.
Lekarz uspokoił mnie, że w najbliższym czasie nic się nie zmieni. Pozostanę w szpitalu i będę miała dobrą opiekę, nawet jeśli się okaże, że nie jestem ubezpieczona. Wzruszyłam lekko ramionami. Nie to było najważniejsze. Najbardziej gnębiło mnie, dlaczego straciłam pamięć. Zapytałam lekarza. Nie był pewien. Zaczął coś mówić o dodatkowych badaniach, o tym, że jutro zrobią mi tomografię, to może się coś okaże... Pocieszył mnie, że może jednak to chwilowe i pamięć wróci z czasem. Kazał mi się nie poddawać. Uśmiechnął się nawet do mnie, chwycił za rękę, przez chwilę poczułam, że naprawdę zależy mu na moim dobrym samopoczuciu.
Doktor wyszedł z pokoju. Została tylko pielęgniarka. Sprawdziła odczyty na kilku urządzeniach, do których byłam podłączona. Na szczęście wczoraj usunęli takie jedno, co wydawało z siebie monotonny odgłos: bip, bip, bip... Przy tym jednostajnym pikaniu trudno byłoby mi zebrać myśli. Pielęgniarka uśmiechnęła się i powiedziała, że jeśli chcę szybko wrócić do zdrowia i nabrać sił muszę jak najszybciej zacząć jeść.. W tym momencie poczułam, jak mój żołądek kurczy się z głodu i uświadomiłam sobie, że musiałam od kilku dni nic nie mieć w ustach. Kobieta jednakże oznajmiła mi, że jeszcze dziś nie mogę dostać śniadania. W zamian podłączyła mnie do kroplówki.
- Po tym powinna poczuć się pani lepiej - poinformowała mnie.
Patrzyłam z zafascynowaniem, jak zawiesza tuż przy moim łóżku torebkę z jasnym płynem, bierze długą rurkę i podłącza ją do torebki. Następnie ujęła moją rękę; poczułam mocne ukłucie. Przedmiot tkwiący na wierzchniej stronie mojej dłoni był niewielki, wykonany z plastiku. Pielęgniarka podłączyła do niego drugi koniec rurki. Płyn zaczął powoli spływać z torebki do moich żył...
Oglądałam przez chwilę własną dłoń. Uniosłam ją lekko w powietrze. Przyjrzałam się jej... Była delikatna, kobieca, ale jakby mi obca. Trudno było mi uwierzyć, że należała do mnie...
Nagle uświadomiłam sobie pewną rzecz... Straciłam nie tylko własną tożsamość, ale i wygląd. Nie mogłam sobie przypomnieć, jak wyglądam. Nie wiedziałam, po prostu, do kogo należy moja twarz.
- Siostro... - zwróciłam się do kobiety - Czy mogłaby mi siostra wyświadczyć przysługę?
Spojrzała na mnie pytająco.
- Nie pamiętam, jak wyglądam.. Chciałabym.. sobie przypomnieć... Czy mogłaby mi siostra przynieść lustro?
Uśmiechnęła się lekko
- Właściwie to znakomity pomysł, proszę pani - oznajmiła - Może w ten sposób wrócą do pani jakieś wspomnienia. Proszę poczekać, zaraz wrócę.
Wróciła po chwili, niosąc lustro. Podała mi je. Było ono owalne, z rączką. W momencie, kiedy mi je podała, poczułam coś dziwnego.. Jakby jakiś błysk wspomnień w moim umyśle... Ale to trwało tylko chwilę, ułamek sekundy. Spowodowało jedynie ciche drżenie serca, jakby w jakimś niemym przerażeniu. Chwilę później coś w Świadomości zawołało do mnie, że do tego lustra nie pasuje kolor. Było czerwone.
- Czy coś się stało? - zapytała pielęgniarka, widząc mój dziwny wyraz twarzy
- Nie. - opowiedziałam. Potrząsnęłam głową, odpędzając od siebie myśli, których zupełnie nie rozumiałam. Wydały mi się nawet głupie. Co jest złego w czerwonym lustrze? - Bardzo dziękuję.
Chciałabym teraz zostać sama.
Pielęgniarka uszanowała moją prośbę i wyszła z pokoju.
Pochwyciłam zwierciadło w pewnym uchwycie i skierowałam je bliżej swojej twarzy. Przyjrzałam się własnemu odbiciu...
Twarz... Było w niej wszystko w porządku. Delikatna, kobieca. Na jej podstawie próbowałam zgadnąć, ile mogę mieć lat... Dwadzieścia cztery, pięć? Westchnęłam... Nie wiem... Przyjrzałam się twarzy dokładniej. Była ona lekko pociągła, ale sympatyczna. Małe usta, lekko zadarty nos... Ostra linia podbródka... Cera blada, oczy lekko podkrążone, ale wywnioskowałam, że to zapewne skutek mojego obecnego stanu... W każdym razie ta twarzyczka spodobała mi się. Uśmiechnęła się do mnie niepewnie. Jednakże ta dziewczyna patrząca na mnie z lustra wciąż była mi obca. Nic sobie nie przypomniałam.
Przypatrzyłam się uważnie oczom... Były głębokie, szczere, choć nie lśniły jak klejnoty... Wyglądały raczej na matowe, jak nieoszlifowane drogocenne kamienie. Coś mnie jednak w nich ujęło... Dziwne ciepło promieniujące z mojego spojrzenia. Chociaż wciąż obce, zagadkowe, to jednak spowodowały, że poczułam się w jednej chwili znacznie lepiej.. Zaintrygowały mnie te oczy. Wyglądały tak, jakby potrafiły swoim wyrazem rozsiewać wokół dobro i pokój... Czyżbym właśnie taka była? Uśmiechnęłam się do tych oczu, a one odpowiedziały mi blaskiem radości. Blaskiem dobrej duszy, która kocha życie i chce żyć... W głębi tych oczu dostrzegłam odbicie własnej osobowości... Te oczy musiały kogoś kochać, są stworzone do tego, by kogoś kochać. Emanują miłością, siłą, energią.
Pomyślałam, że być może nie tak dawno ktoś patrzył na te oczy z miłością w sercu i to uczucie było odwzajemnione. Musiałam kogoś bardzo kochać... Tylko kogo?
- Kim ja jestem? - spytałam samą siebie
Spojrzałam na włosy... Były dziwne, jakby trochę nie pasowały do reszty. Ale spodobały mi się. Długie, luźno opadające na ramiona. Dotknęłam ich delikatnie drugą ręką - tą podłączoną do kroplówki. Były miękkie w dotyku, błyszczące, jak jedwab. Czy ktoś potrafił je pokochać tak, jak moje dobre oczy? Zastanawiałam się też, jak lubiłam się czesać - czy je związywałam, czy nosiłam rozpuszczone? W mojej głowie, mimo wielu pytań, nie znalazłam żadnej odpowiedzi. Popatrzyłam jeszcze raz, uważnie na moje włosy, próbując sobie coś przypomnieć. Zmarszczyłam brwi. Faktycznie, było coś dziwnego w tych włosach... Ten kolor... Kolor żywego ognia, jakby palącego moją duszę... Lecz mi się kojarzył też z... krwią? Tak, moje włosy były krwistoczerwone. Coś mnie w tym uderzyło; przyjrzałam się jeszcze raz moim oczom. Były w tym samym kolorze... Jednakże, wciąż uważałam je za naturalnie piękne, wydawały mi się niezmiennie bardzo prawdziwe i szczere. Tylko we włosach coś mi nie pasowało... Może to, że krew ma ten sam kolor...? Oczy natomiast kojarzyły mi się tylko z rubinami...
Kim ja jestem?...
Następnego dnia rano wzięto mnie na tomografię.
Wjeżdżałam na dziwnym stole do środka dziwnego urządzenia. Tłumaczono mi przedtem, że ta maszyna robi szczegółowe zdjęcia mózgu, jakby go pociąć na plasterki. Lekarz oświadczył, że może po tym badaniu będzie już wiadomo, co mi jest.
Leżałam na stole, zamknięta we własnych myślach. Było mi ciepło i dobrze. Ciało odprężyło się i uciekło w nicość. Przymknęłam (pełne miłości) oczy, oddając się ogarniającemu mnie miłemu uczuciu.
Dzisiaj widziałam, co ze mną zrobili, aby mnie ratować. Siostra zmieniała mi opatrunki, mogłam się na własne oczy przekonać, jak poważną operację przeszłam. Na szczęście ból mnie opuszczał. Bardzo powoli, ale jednak z dnia na dzień było lepiej. Tylko jak wzdychałam to czułam każde z moich połamanych żeber...
Uświadomiłam sobie nagle, że jedynym odzieniem, okrywającym moje zmaltretowane ciało był cienki, szpitalny fartuch. "Gdzie są moje rzeczy?" spytałam samą siebie... Chyba byłam w coś ubrana, kiedy znaleźli mnie na brzegu...?
Zaraz po badaniu pielęgniarka zaprowadziła mnie do gabinetu lekarza. Doktor spojrzał na mnie z przygnębieniem w oczach. Lekko się do niego uśmiechnęłam; odwzajemnił uśmiech.. Boże, naprawdę moje spojrzenie potrafi czynić ludzi szczęśliwszymi - pomyślałam. Jakaś nieznana mi dotąd radość wypełniła moje serce. Poczułam radość, że mogę uszczęśliwiać ludzi.. Czy tym kimś właśnie byłam w moim dotychczasowym życiu - pocieszycielką uzdrawiającą chore serca i nieszczęśliwe umysły?
- Proszę pani... - moje rozważania przerwał głos lekarza - Trudno powiedzieć mi, czy to jest dobra wiadomość, czy zła... Przyjmijmy, że dobra - doktor zrobił krótką pauzę. Wskazał gestem na podświetlaną tablicę, gdzie widniały maleńkie zdjęcia mózgu; zapewne mojego - Nie wykryliśmy w pani mózgu żadnych zmian. Wygląda na to, że wszystko jest w porządku...
- Co to oznacza? - spytałam lekko zatrwożonym głosem. Jeśli nawet uszczęśliwiam innych ludzi, to nie powoduje to, iż z odwagą i podniesionym dumnie czołem brnę przez życie... Chyba boję się świata...
- Cóż.. - odpowiedział lekarz - Oznacza to, że nie potrafię ustalić przyczyny pani zaniku pamięci... Kontaktowałem się z licznymi specjalistami w tej sprawie. Neurolog orzekł to, co przed chwilą pani ode mnie usłyszała. Fizycznie jest pani zdrowa - pomijając rany pooperacyjne. Jednakże... jeśli istnieje jakiekolwiek wytłumaczenie pani amnezji, to musi ono mieć podłoże psychiczne...
Patrzyłam na niego zdumiona.
- Nie pamięta pani nic, co się z panią działo przed i w trakcie wypadku. - ciągnął lekarz - Prawdopodobnie przeżyła pani szok. Szok, który zablokował pani wspomnienia. Czasem tak się zdarza. Medycyna zna różne przypadki, kiedy to z powodu urazu psychicznego ludzie tracą pamięć, mowę, czy nawet słuch...
- Panie doktorze... Proszę mi powiedzieć jedno... Kiedy odzyskam wspomnienia?
Lekarz westchnął.
- Nie będę pani okłamywać. Nie wiadomo. To kwestia czasu. Może być to tydzień, dwa, ale też kilka miesięcy, lat... Musi pani zaakceptować prawdę i pogodzić się z nią...
Poczułam, jak pojedyncza łezka kręci mi się w oku, po czym spływa po moim policzku. Opuściłam głowę, żeby lekarz nie mógł jej zobaczyć. Nie chciałam, żeby wiedział, że moja dusza też potrafi płakać. Muszę być silna! Tak bardzo chcę się dowiedzieć, kim jestem...
Doktor wstał, podszedł do mnie i położył dłoń na moim ramieniu...
- Głowa do góry! Jest pani wspaniałą osobą. Emanuje od pani wielka siła i chęć życia. Niech pani się nie zamartwia. Wierzę, że niedługo pani sobie coś przypomni z przeszłości... Taka śliczna i pełna pozytywnych uczuć dziewczyna musi wrócić do swojego świata.
Mój świat... Tylko gdzie on jest? Jak go odnajdę? Czy w ogóle potrafię? Czy starczy mi sił?
Moje ciało jest zmęczone. Zaczyna boleć. Ale nie, to nie rany bolą. To serce i umysł. Pytają siebie wzajemnie, kim są.
Doktor zawołał pielęgniarkę. Ta odprowadziła mnie powoli do pokoju. Pomogła mi się położyć o przykryć moje zmarznięte ciało ciepłą kołdrą... Wtedy sobie przypomniałam o ubraniach.
- Siostro... - zwróciłam się do niej - Czy jak przywieźli mnie do szpitala, to... byłam w coś ubrana..?
- Tak, owszem! - kobieta odpowiedziała bez chwili wahania - Pani ubrania są w szpitalnym schowku. A raczej to, co z nich pozostało...
Spojrzałam na nią zakłopotanym wzrokiem...
- Czy mogłabym je... zobaczyć? - nie wiem czemu, ale taka nagle myśl wpadła mi do głowy. Może liczyłam na to, że przypomną cokolwiek...? Nie, już na to nie liczyłam... Po prostu... Musiałam wiedzieć, co było moim jedynym dobytkiem.
- Dobrze... - odpowiedziała kobieta - Przyniosę je.
Jakiś czas później przyniosła niewielki pakunek. Rozerwałam foliową torebkę i wyciągnęłam z jej wnętrza to, co miało być moim ubraniem... Lub jego szczątkami. Podarty, przesiąknięty morskimi solami i krwią materiał był koloru czarnego. Drugi skrawek, wyjęty przeze mnie z folii zdawał się ogniście czerwony. Od razu przywołał mi na myśl kolor moich włosów... Patrzyłam przez chwilę oszołomiona na ów czerwony skrawek. Przekładałam go z ręki do ręki, oglądałam ze wszystkich stron.
I nagle zauważyłam coś, co mnie zaciekawiło. Od spodu materiału, czy też po jego lewej stronie, tuż przy szwie zauważyłam dwie niewielkie, wyhaftowane litery... Y.A...
- Y.A... - przeczytałam głośno... Pielęgniarka popatrzyła na mnie pytająco. Wskazałam na materiał -
Tu jest napisane Y.A.!
- Może... Może to pani inicjały? - zaproponowała
Jej słowa brzmiały mi w uszach niczym echo... Inicjały... Y.A... Przypomina inicjały... Boże, nagle poczułam, jakbym _była_pewna_ że są to moje inicjały! Tak, z pewnością. Po co innego człowiek haftuje litery na swoich rzeczach??
- Przypomniała sobie pani cos? - zapytała kobieta...
Zamarłam... Myśli bombardowały mój umysł... Co oznaczają te litery? Próbowałam sobie przypomnieć, ale im bardziej się starałam, tym mocniej uciekało mi coś ważnego... Wspomnienie... Pamięć mojego imienia...
Nie przypomniałam sobie.
Wydarzenie to gnębiło mnie cały wieczór... Nie mogłam zjeść spokojnie kolacji. Straciłam apetyt.
Przeżuwałam niechętnie bułkę, kreśląc jednocześnie ołówkiem na kartce papieru litery, które tak strasznie mnie dręczyły... Y.A..
W nocy nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, a sen nie przychodził. Skradał się, ale omijał mnie jednak z daleka... Nie chciałam, żeby zbyt wcześnie przyszedł...
Po północy ległam wyczerpana... Poddałam się. Nie mogłam już uciekać przed snem. Dopadł mnie i zmorzył. Jednak był bardzo lekki... Przez sen czułam, jak drżę na całym ciele... Jak wyciągam ręce bezwiednie w górę... Jak zimny pot spływa po mnie na prześcieradła... Chyba miałam gorączkę. Źle się czułam.
Niespodziewanie, coś przyszło do mojej głowy. Sen przyniósł to nagle, umieścił w mojej Świadomości.
Słowa... Litery układające się w słowa...
Obudziłam się natychmiast. Wodziłam przez chwilę wzrokiem po ciemnym pomieszczeniu. Był środek nocy... Za oknem lał deszcz. Chwyciłam drżącymi rękoma kartkę papieru i ołówek, leżące na stoliczku tuż obok. Zapaliłam światło. Coś nagryzmoliłam. Najpierw w zwykłym alfabecie, później stawiając japońskie znaki...
Spojrzałam zszokowana na kartkę. Na to, co napisałam... Minęło parę chwil, nim doszło do mnie to, co na niej widniało...
Widniały słowa:
"Yuuko Arimura"
Słowa odbiły się echem od mojego serca. Powtórzyłam je kilka razy, na głos. Yuuko Arimura... Yuuko Arimura!
- Nazywam się Yuuko Arimura - wyszeptałam, czując, jak moje serce zaczyna szybciej bić...
- Dobrze, że chociaż coś pani sobie przypomniała - poinformował mnie doktor o poranku, kiedy opowiedziałam mu to, co odkryłam w nocy - To dobry znak. Chyba wraca pani pamięć... Póki co, możemy już sprawdzić, kim pani jest i gdzie pani mieszka. Zaraz się tym zajmę.
Przez prawie cały dzień byłam sama ze swoimi myślami. Nikt do mnie nie przyszedł. Tylko na chwilę wpadła pielęgniarka, zapytać, jak się czuję. Powiedziałam jej o gorączce, chociaż sama nie byłam pewna, czy naprawdę mnie w nocy gnębiła.. Może to coś innego wypalało moje wnętrze... Ognisty powiew... Ognisty, jak moje włosy...
Dostałam jakieś lekarstwa. Z trudem je przełknęłam.
Za oknem niezmiennie lało. Było chyba bardzo zimno i wilgotno, gdyż szyba zaczęła zachodzić parą...
W moim sercu było już nieco lepiej. Nie tak chłodno i ciemno. Czułam, że wstępuje we mnie nowa energia. Energia, która pojawiła się jednocześnie ze świadomością, że mój ciepły uśmiech, uczucia płynące z serca koją nieszczęśliwe dusze.
Tak powinno być - pomyślałam - I zapewne zawsze tak było...
Wieczorem odwiedził mnie doktor. Podarowałam mu jedno z tych moich ciepłych spojrzeń. Popatrzył jednak na mnie z dziwnym wyrazem twarzy...
- Pani Arimura.. - odezwał się do mnie - Jest mały problem... Nie znaleźliśmy pani danych. Widocznie nie jest pani zameldowana na terenie Tokyo. Niech pani się nie martwi, to tylko oznacza, że być może pani mieszka w innym mieście... Będziemy nadal szukać, ale to zajmie trochę czasu...
Westchnęłam, zmartwiona... Czułam, jakbym traciła to, co udało mi się do tej pory odzyskać. Coś mi tu nie pasowało. Byłam prawie pewna, że mój dom jest gdzieś tutaj, w tym wielkim mieście... Ale dlaczego nie ma mnie w komputerach? Nic z tego nie rozumiałam...
- Odnoszę wrażenie, jakby mój umysł bawił się ze mną w jakąś niebezpieczną i tajemniczą grę... - powiedziałam sama do siebie...
W nocy znów nie mogłam spać. Męczyła mnie gorączka. Patrzyłam z wyrazem cierpienia w sufit, wsłuchiwałam się w krople deszczu stukające w parapet... Starałam się pocieszyć sama siebie, tak, jak robiłam to z innymi ludźmi... Ale nie udało się. Płakałam. Łzy spływały po moich policzkach, moczyły mi obranie, kołdrę... Po raz pierwszy poczułam się małą, bezbronną i śmiertelnie przestraszoną istotką. Nie mogłam tego znieść... Byłam tak strasznie wyczerpana.. Chciałam się uwolnić od cierpienia, choć na chwilę...
Nareszcie - pomyślałam, kiedy poczęłam zasypiać, wtulona w miękką poduszkę...
I wtedy.. Wtedy przyśnił mi się koszmar...
Siedziałam przy komputerze. Byłam tylko ja i on. Stukałam cichutko w klawiaturę... O czymś chyba myślałam bardzo intensywnie, bo mój umysł wypełniały dziwne zdania i obrazy...
Wokół mnie było ciemno, wilgotno i chłodno. Dziwne miejsce, pomyślałam, ale chwilę później zrozumiałam, że tak naprawdę jestem w domu. W swoim biurze.
Coś mnie strasznie rozłościło. Przypominała mi o tym boląca stopa. Założyłam sobie co prawda plaster, ale przedtem długo krwawiła... Wiem, kto to zrobił... To ona mnie skrzywdziła. Nie wiem, dlaczego tak mnie nienawidziła... Starałam się być dla niej miła i przyjazna, chociaż prawdą jest, że w naszej pracy konkurowałyśmy wszystkie ze sobą, starając się zabiegać o awans... Ona była najgorsza ze wszystkich dziewcząt... Bezwzględna, okrutna, zaborcza... Przy mnie zawsze słodka i niewinna, a za moimi plecami obgadywała mnie. Czułam do niej nienawiść. Czystą nienawiść. Gdybym mogła, zacisnęłabym ręce na jej szczupłej szyi i odebrałabym jej życie.. Krzywdzi mnie i rani, czemu by się jej za to nie odwdzięczyć?
Odegnałam od siebie złe myśli i skupiłam się na wykonywanej pracy.. Dziś muszę odnieść sukces...
Muszę! Jeśli mi się uda, nareszcie będę kimś! Dostanę awans, już nikt nie będzie mną pomiatać! Nie mam przyjaciół, więc chociaż będę mogła się oddać całym sercem pracy!
Nacisnęłam enter i z walącym sercem oczekiwałam rezultatu...
Komputer rozpoczął obliczenia. Przez ekran przelatywały niezliczone obrazy. Zwróciłam uwagę, że przedstawiały one ludzi. Zarówno kobiety, jak i mężczyzn... Wszystkich, jakich udało mi się wpisać do pamięci... Setki, tysiące istnień!
Za chwilę się okaże, kto jest prawidłowo wytypowanym celem...
Ekran rozbłysnął ukazując wynik.
Zamrugałam oczyma, starając się przyjrzeć obrazowi...
Zamarłam, zaskoczona...
Na ekranie bowiem zobaczyłam dwie znajome twarze... Dwie dziewczyny.. Jedna w falistych, turkusowych włosach, druga, krótko ostrzyżona wysoka blondynka... Podpisy pod wizerunkami brzmiały: Michiru Kaioh, Haruka Tenoh...
- A więc to wy... - pomyślałam... Dziwny uśmiech wykrzywił moją twarz... Znam je dobrze, zawsze chodziły za mną krok w krok, deptały mi po piętach. Sailor Senshi... Nigdy bym nie odgadła, że to one, ale niedawno ujawniły się wszystkie. Wiem więc, kim one są...
Sailor Uranus, Sailor Neptune... Walczące w dobrej sprawie, zdolne do najwyższych poświęceń... Kto by się spodziewał, że to one mają w swych sercach Talizmany...
Zapowiadał się długi dzień...
Zdobycie ich numeru telefonu okazało się najprostszą rzeczą do wykonania. Były uczennicami Mugen, ich dane widniały w naszych rejestrach od dwóch lat...
Wyciągnęłam ołówek, kartkę i mapę... Rozłożyłam tę ostatnią, szukając najlepszego miejsca w Tokyo.
Najlepszego na ostateczną rozgrywkę...
Znalazłam... Już wiem, gdzie się spotkamy. Szybko nabazgrałam na kartce miejsce, gdzie nasze drogi spotkają się po raz ostatni... Przyjadą. Wiedziałam, że z takiej okazji nie zrezygnują... Będą chciały zdobyć Talizmany. Jaka szkoda, że nie wiedzą, iż przyszykowałam im małą niespodziankę...
Zadzwoniłam do mieszkania Haruki. Nikt nie odebrał telefonu. Nie szkodzi, i tak wiem, że tam jesteś... Czuję niemalże chłodny powiew śmierci na twej twarzy, Haruko... Słyszę twoje myśli, twoją duszę wołającą w rozpaczy i szukającą odpowiedzi na tak wiele pytań... Nie poznasz tych odpowiedzi... Już nigdy...
Wysłałam im mapkę faksem. Tak też spotykamy się. O piątej po południu. Bądźcie tam...
Odkładając słuchawkę odetchnęłam cicho. Poczułam się, jakbym szła na randkę... Na randkę ze śmiercią.
Dziś umrą Uranus i Neptune...
Słońce świeciło już nisko nad horyzontem, kiedy dojechałam do celu.
Marine Cathedral... Morska Katedra, istne dzieło architektury... Świątynia była jeszcze w budowie, ale już teraz stała imponująco wielka, górując nad wzburzonymi wodami szalejącego u jej stóp oceanu. Oddalona od wybrzeża o ponad kilometr, połączona ze stałym lądem tylko długim wiaduktem, górowała nad tymi krwawymi w zachodzącym słońcu wodami, niczym syrena wyłaniająca się z morza... Nasza świątynia... Oczekiwała swojego wielkiego dnia inauguracji. Poświęcona naszemu mistrzowi Pharaoh 90, będzie miejscem, w którym złożymy mu w ofierze życie wojowniczek i wszystkich, którzy próbowali powstrzymać Wielką Ciszę... Już wkrótce...
Uśmiechnęłam się na myśl o czekającym świat koszmarze...
Wymarzone miejsce na ostateczną rozgrywkę.
Nieszczęsne istoty z zaklętymi w sercach Talizmanami niedługo przybędą, muszę się przygotować.
Weszłam do budynku.
Główna sala była wielka, chłodna i ciemna... Popatrzyłam przez chwilę w zadumaniu na strzeliste łuki spotykające się gdzieś nad moją głową, kolorowe witraże wprawione w okna, zimną, gładką podłogę... Przede mną ujrzałam organy podobne do tych, jakie widziałam niegdyś w filharmonii.
Podeszłam do nich. Przycisnęłam jeden z klawiszy. Nic, zupełna cisza; prawdopodobnie były nieczynne.
Nie szkodzi. Mam magnetofon. Stworzę nastrój, jakiego pozazdrościłyby mi czeluście piekieł.
Zdążyłam jeszcze sprawdzić, czy moja broń jest sprawna i czy pułapka dobrze zastawiona, kiedy usłyszałam w oddali dźwięk nadlatującego helikoptera.
Serce podpowiedziało mi, że to muszę być one...
Dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy, później ucichł. Wylądowały przed główną bramą. Na małym monitorku obserwowałam, jak idą ze spokojem przez korytarz... Świetnie, jeszcze kilka kroków i wpadniecie w moją pułapkę. Wasze Talizmany będą moje!
Udało się! Zaskoczyłam je! Rozpoczęła się walka. Jednakże, jak się okazało, miałam trudnego przeciwnika. Te dwie wojowniczki są naprawdę silne. Silniejsze od pozostałych Sailor Senshi. Prawie udało im się umknąć przed moją pułapką. Ale nic z tego. Do mnie należy ostatnie słowo. Wybrałam na cel Urana. Jeszcze chwila, a będzie moja!
I wtedy stało się coś, co mnie zaskoczyło. Patrzyłam zdziwiona, jak Neptune odpycha swą towarzyszkę z linii ataku, po czym sama wpada w moją pułapkę... No cóż, trudno. Musiała nastąpić zmiana planów. Zwabię Urana tu, do góry. Nie powinno być kłopotów. Czułam, że przyjdzie. Szczególnie, jak się dowie, kto jest posiadaczem Talizmanu...
Moje usta wykrzywiły się w nikłym, złośliwym uśmiechu...
Neptune była w moich rękach. Przywiązana ciernistymi pędami, nieprzytomna... Podeszłam do niej.
- Już wkrótce odbiorę ci Talizman. Umrzesz, tak jak twoja towarzyszka - powiedziałam, chociaż dziewczyna nie mogła mnie słyszeć.
Przyjrzałam jej się dokładnie. Kosmyki turkusowych włosów opadające na jej twarz. Twarz, pełną cierpienia, smutku i... czegoś więcej... Wydawała się być taka spokojna, jakby pogodzona z losem...
Wiedziałam jednak, że to tylko złudzenie. Tak naprawdę są to wojowniczki, które walczą do końca, do ostatniej kropli krwi. Jeśli dziś je pokonam, uwolnię się od nich na zawsze. W jednej chwili zapragnęłam, żeby jak najszybciej ta walka się skończyła.
Przymrużyłam oczy. Szkoda, że taka śliczna dziewczyna dzisiaj umrze... Cóż, w imię misji...
Odegnałam od siebie te dziwne myśli. Sama jest sobie winna. Po co przyjęła los wojowniczki, po co uganiała się za Talizmanami zamiast zająć się własnym życiem...
Minęłam ją, kierując się w stronę organów. Ostatnią myślą było, że ładnie pachniała. Kilka sekund później wszystkie moje rozważania uciekły z głowy, kiedy pomieszczenie wypełniła muzyka z magnetofonu. Tak, moja ukochana muzyka... Bach, barokowy mistrz organów... Gdyby żył w naszych czasach, podejrzewam, że to on byłby posiadaczem trzeciego Talizmanu... W tym momencie sobie uświadomiłam, że nie wiem jeszcze, kto tak naprawdę jest posiadaczem tego trzeciego. Ale, nieważne.
Na razie zdobędę dwa.. Tylko to się liczy.
Wczuwając się w muzykę, wodziłam bezwiednie palcami po niemej klawiaturze organów... Poczułam się wielka, niezwykła i... chyba samotna...
Trzasnęły drzwi. Do sali wpadła Uranus. Coś krzyczała, ale wcale jej nie słuchałam. Byłam tylko ja i moja muzyka. Do świadomości przywrócił mnie dopiero odgłos wystrzałów.. A więc nie zawahała się ani chwili... Podeszła aż tu... Tak bardzo chciała uratować Neptuna?
Wstałam, zatrzymałam taśmę. Zapadła głucha cisza. Wzięłam broń i podeszłam do leżącej na podłodze wojowniczki. Myślałam, że jest mądrzejsza, a tymczasem tak łatwo dała się złapać w moją pułapkę. Jej życie spoczywało teraz z moich rękach.
Popatrzyłam na przeciwniczkę. Coś do niej mówiłam, coś mi odpowiedziała. Nie zwracałam na to uwagi.
W mojej głowie formowała się czysta nienawiść. Nienawidzę Sailor Senshi. Nienawidzę Urana i Neptuna.
Chcę się ich pozbyć z mojego życia.. Wycelowałam broń w jej serce. Zaraz będzie po wszystkim.
Uśmiechnęłam się. Chcę widzieć, jak umiera. Chcę widzieć cierpienie w jej oczach, ból. Niech pozna, choć przez chwilę, bezwzględny powiew samotności. Niech wie, co czułam przez tyle lat, kiedy nie miałam nikogo bliskiego, żadnych przyjaciół, miłości... Niech wie, co znaczy być nieszczęśliwym. Tak, szczęście jej umknęło, między palcami. Nie potrafiła go zatrzymać, nie zdawała sobie sprawy, co traci. Teraz jest już za późno. Nie ma już nikogo. Jest sama. Neptune też zaraz zginie... Palec zadrżał na spuście. Spojrzałam jej głęboko w oczy. Podobały mi się jej oczy. Takie bezkresne, szczere, i tak jak moje, pełne nienawiści. A także... czegoś jeszcze? Zawahałam się... W jej oczach było coś jeszcze, coś, czego nie rozumiałam...
Usłyszałam nagle głos za moimi plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Neptune odzyskała przytomność. Zamarłam w niemym zdziwieniu, kiedy dziewczyna wydarła się z uwięzi, raniąc sobie przy okazji ręce i nogi. Nie zważała jednak na to. Biegła wprost na mnie z dziwnym wyrazem w oczach...
Wpadła na platformę, pomiędzy zainstalowaną przez mnie broń... Odgłos wystrzałów... Upadła na kolana, ale się podniosła... Co cię napadło, pomyślałam, jeszcze nie masz dość? I wtedy usłyszałam jej ciche słowa skierowane do przerażonej, wciąż leżącej na podłodze, Haruki...
- Nikomu nie pozwolę zrobić ci krzywdy... - wyszeptała.
Uderzyły mnie te słowa, niczym oceaniczna fala. Serce moje zabiło mocniej, jakby w akcie protestu. Dusza moja się zlękła. Co to za siła, która każe jej iść naprzód, mimo iż krzyczy w przeraźliwym bólu, mimo iż kolejne wystrzały skutecznie ją powstrzymują? Co to za uczucie, emanujące z jej oczu, odbijające się wielką siłą o moją czarną duszę?
Dziewczyno z Urana... Dziewczyno z Neptuna, co was łączy..?
Koniec strzałów. Skończyło się. Patrzyłam zahipnotyzowana jak Neptune zbliża się do mnie chwiejnym krokiem.. Wyciągnęła ręce w moją stronę.. Instynktownie, w akcie obrony, wycelowałam broń w jej pierś. Oparła się o lufę całym ciężarem.. I wtedy wystrzeliłam...
Promień przeszył jej ciało, wydzierając kryształ serca... Neptune, nim upadła, spojrzała jeszcze w stronę Haruki... W jej umierających oczach dostrzegłam łzy... Błyszczały jak klejnoty...
I to dziwne spojrzenie, które pozostanie mi w pamięci chyba do końca moich dni... Głębokie, szczere, pełne oddania i miłości - dla tej, którą chciała ratować...
Dlaczego, Neptunie? Dlaczego to zrobiłaś? Czy naprawdę warto poświęcać życie w obronie twej towarzyszki? Tak bardzo ją kochasz? Za co? Czy ona zrobiłaby dla ciebie to samo?
Spojrzałam na leżącą bezwładnie u moich stóp wojowniczkę. I zrozumiałam. Tak, zrobiłaby to samo...
Wy naprawdę macie czyste serca...
Przepraszam...
Wyrwana z podróży w głąb trapiących mnie myśli spojrzałam na blask wydobytego kryształu... Był niezwykle piękny, jasny, czysty; taki jak ona. Jak Michiru Kaioh... Chwilę później patrzyłam zafascynowana, jak ten najczystszy klejnot przeobraża się w pierwszy Talizman. Zwierciadło... Piękne i głębokie, niczym kryształowe wody arktycznych mórz... A więc tak wygląda Talizman.
Uranus coś mówiła, chyba sama do siebie.. Obróciłam się w jej stronę. Rzuciłam jej nienawistne spojrzenie. Zaraz będzie po wszystkim, zaraz i ciebie spotka ten sam los. Póki co, chcę się nasycić twoim cierpieniem... Kochałaś ją, prawda? Teraz zostałaś sama. Straciłaś swoje szczęście. Jesteśmy jeszcze bardziej do siebie podobne, Haruko. Z tą różnicą, że ja jestem teraz panią twojego losu, a ty nie masz już nic...
Ktoś przerwał tę magiczną chwilę... Jakaś postać wbiegła do sali; nim zdążyłam zauważyć kim jest, wpadła na mnie z impetem. Łokciem uderzyła w brzuch. To była ona! Ta dziewczyna! Sailor Moon...
Straciłam równowagę, próbowałam złapać oddech, zatoczyłam się do tyłu. Broń wypadła mi z ręki. Zatrzymałam się na krawędzi, pode mną rozciągała się przepaść. Zamachałam desperacko rękoma. Zaraz spadnę...
Chwyciłam się kurczowo wiszącej liny i poczułam, jak świat spod moich stóp umyka. Spadam w przepaść bez dna, do samych czeluści piekieł. Piekieł, które sama stworzyłam... Przed moimi oczami przeleciało mi całe moje życie. Obrazy Bez Znaczenia. Nic ciekawego, zawsze pełne samotności, goryczy i nienawiści. Już taka jestem. Chwilę później, czy też może całą wieczność później, uderzyłam głucho plecami o zimną podłogę... Nie była to jednak siła uderzenia, jakiej mogłabym się spodziewać, po takim upadku... Wciąż żyłam.. Próbowałam się poruszyć. Bolało mnie ramię, ale chyba nic mi się nie stało. Odgarnęłam ogniste włosy z czoła. Wstałam. Dłonie zaciśnięte w pięści, przygryzana nerwowo warga, ogień palący moje serce... Nienawiść, która trawi mnie niczym demon uwięziony w mym ciele. Ale to ja jestem demonem. I to ja rozprawię się z moimi wrogami! Niech wiedzą, że z Eudial nie ma żartów!
Byłam na najniższym piętrze. Rozejrzałam się wokół. Stąd prowadziła ewakuacyjna droga na zewnątrz. Wybiegłam z budynku, pędząc w stronę zaparkowanego w pobliżu mojego samochodu. Otworzyłam bagażnik, wyjęłam stamtąd śmiercionośne urządzenie. Miotacz ognia...
- Poczekajcie, wojowniczki, zaraz się z wami rozprawię! To ja zdobędę Talizmany! A was usmażę w piekielnym ogniu! Będziecie krzyczeć w bólu! Będziecie mnie nienawidzić! A później zaczniecie błagać o litość! Spalę was jednak żywcem! - krzyczałam w powietrze, chociaż wiedziałam, że nie mogą mnie usłyszeć...
Wbiegłam do sali, gdzie jeszcze przed chwilą rozgrywał się dramat naszych żyć... Mojego i dwóch wojowniczek...
Spojrzałam zdumiona, na unoszące się ponad podłogą dwa Talizmany... Zwierciadło i Miecz... Dwa Talizmany? Uranus, coś ty zrobiła...?
Nie było czasu do stracenia. Jeden szybki atak i Talizmany były moje. Podpaliłam dziewczyny, podpaliłam wojowniczki! Nigdy nie wydostaną się z kręgu mojego ognia!
Uciekałam w stronę wyjścia. Jeszcze tylko chwilę, a będę na zewnątrz. Mam to, po co tu przyszłam!
Nic więcej się nie liczy. Odniosłam wielki sukces. Jestem _kimś_!
Stukot kilku par nóg za moimi plecami... Sailor Senshi... Gonią mnie! Jakim cudem wydostały się z mojej śmiertelnej pułapki? Nieważne, zaraz je powstrzymam...
Biegłam dalej. Przed moimi oczami ukazały się drzwi wyjściowe. Nareszcie.. Jeszcze tylko chwila...
Nikt już mnie nie pokona!
I wtedy stało się coś, czego dokładnie nie pamiętam... Obrazy niemalże przelatywały przed moimi oczami. Byłam przerażona, byłam zdezorientowana.. Nie rozumiałam, co się dzieje... Pojawiła się strażniczka czasu... Trzeci Talizman...! Ona ma trzeci Talizman! Zanim zdążyłam zareagować, odebrała mi wcześniej zdobyte Zwierciadło i Miecz... Potem wszystko stało się niezmiernie szybko...
Strażniczka czasu, Sailor Pluto, przywróciła do życia właścicielki Talizmanów... Następnie skumulowały swoją energię i pojawił się ... Święty Graal...
Puchar, którego szukamy... To naprawdę ten puchar! Muszę go zdobyć, za wszelką cenę! Zabiję wszystkich, którzy zechcą mi przeszkodzić, ale muszę zdobyć puchar!
Tym razem przeszkodziła mi ona... Sailor Moon... Była szybsza ode mnie, o ułamek sekundy!
Pochwyciła puchar. Chwilę później oślepił mnie błysk światła... Tak materialny, że aż dotknął mojego ciała.. Cisnął mnie w powietrze, ciepły, spokojny, ale nienawistny... Słyszałam jego szept we własnej duszy - "ten, który chce odebrać szczęście innym, musi umrzeć... "
Witraż rozprysnął się na drobne kawałki, kiedy uderzyłam w niego plecami. Wypadłam na zewnątrz, smagana chłodnym wiatrem. Spojrzałam w niebo na ułamek sekundy. Zza deszczowych chmur wyłonił się księżyc, uśmiechając się do mnie szyderczo.
Upadłam na asfalt... Potworny ból w klatce piersiowej.. Może coś sobie złamałam... Moje serce waliło, jakby za chwilę miało wydrzeć się z mojej piersi. Nie mogłam złapać tchu. Zamglonym wzrokiem spostrzegłam mój samochód... Dopadłam go, słaniając się na nogach... Przeklęte wojowniczki... Znów przegrałam.. To niemożliwe, pomyślałam, to nie może być prawda...! Zapłacą mi za to! Zapłacą za wszystkie poniesione przeze mnie szkody. Zapłacą za moje cierpienie! Pragnę tylko jednego, zemsty!
Tę bitwę wygrałyście, ale wojna się jeszcze nie skończyła... Przed oczyma stanęły mi twarze Sailor Senshi... Nie mogłam odpędzić się od tych obrazów. Jeszcze się z Wami policzę! Zapragnęłam je zgładzić. Wszystkie, a w szczególności te, które sobie tak ze mnie zakpiły. Sailor Moon, Pluto, Uranus, Neptune... Pewnego dnia umrzecie z mojej ręki. Chcę widzieć, jak umieracie, chcę patrzeć wtedy w wasze oczy! Pragnę widzieć waszą krew na moich rękach!
Dlaczego? - zapytała mnie Świadomość...
Zamknij się! Tak musi być! Jestem Eudial, najpotężniejsza z Pięciu Wiedźm! Czynię wszystko w imię misji, oddaję się całym sercem Bractwu Śmierci. Pragnę widzieć, jak Wielka Cisza pochłania tę nędzną planetę ze wszystkimi jej nędznymi istnieniami!
Pędziłam zakręconym wiaduktem w dół... Obmyślałam kolejny plan, kręcąc nerwowo kierownicą.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos.. Głos kogoś, kogo nienawidziłam tak samo, jak wojowniczki...
- Przykro mi, Eudial... Nawaliłaś.- spojrzałam na radio. To z niego wydobywał się głos - Przynosisz wstyd domkowi Pięciu Wiedźm. Nie tolerujemy porażek. Musisz umrzeć...
Mimete! Głupia małpa! Dobrze wiem, jakie z niej ziółko, ale nic sobie nie robię z jej pogróżek. Nie dbam o to, że mnie nienawidzi. Nie dbam o to, że nie mam przyjaciół, że jestem samotna. Zniszczę wszystkich, którzy staną mi na drodze... Walka się dopiero rozpoczęła.. Jest to walka o przetrwanie...
Przede mną, niczym spod ziemi, wyrósł kolejny ostry zakręt... Przycisnęłam hamulec... Nic się nie stało... Wciąż pędziłam z zawrotną prędkością.. Co jest, pomyślałam... Dlaczego nie działa??
Spojrzałam w dół, tam gdzie powinien znajdować się pedał hamulca... Ujrzałam pod moją stopą przeraźliwą pustkę i rozpędzoną jezdnię... Tuzin mokrych, zimnych ślimaków pełzało po podłodze, mojej stopie i przyczepionej do ściany kartki papieru, o treści, która wywołała u mnie dreszcze: "Śpij snem wiecznym..."
Spojrzałam przed siebie, przerażona. Zakręt pędził w moją stronę i nic nie mogło mnie uratować od wypadnięcia z szosy. Zasłoniłam się rękoma w geście obrony. Samochód z trzaskiem rąbnął w betonowo-stalową barierkę. Usłyszałam zgrzyt gniecionej blachy. Po chwili spadałam w śmiertelnej blaszanej pułapce w dół, ku czarnym czeluściom oceanu...
Grzmot uderzenia o powierzchnię wody...
I wtedy wszystko zgasło...
- NIEEEE!!!! - przeraźliwy krzyk wydarł się z mojego gardła. Usiadłam na łóżku. Ręce wyciągnięte przed siebie w desperackiej próbie ratunku... Szybki oddech, krople zimnego potu spływające z czoła, krew pulsująca w skroniach, otaczająca mnie cisza.. Spojrzałam nerwowo za okno... Przestało padać... Spomiędzy chmur wyłonił się księżyc, uśmiechając się do mnie szyderczo... Ta noc była bardzo podobna do tamtej...
Przypomniałam sobie... Wszystko sobie przypomniałam!!
Nie mogłam wciąż uwierzyć w to, kim jestem...
Eudial... Nazywam się Eudial...
Zerwałam się szybko z łóżka... Wstąpiła we mnie jakaś nadludzka energia, szybko wybiegłam z pokoju. Moje bose stopy na ciemnej podłodze w korytarzu wystukiwały szybki, lekko dudniący rytm. Taki sam, jak moje serce.
Biegłam przed siebie, bez celu. Minęłam zaskoczoną pielęgniarkę. Chyba coś za mną krzyczała.. ale jej nie słyszałam... Słyszałam tylko własne wołanie... Wiem, kim jestem.. Wiem już, kim jestem!
Łzy zalewające moje oczy, spływały po policzkach i znaczyły mokre ślady na szpitalnej podłodze.
Wbiegłam do sali przyjęć. Dziś szpital miał dyżur, było tam jasno i gwarno. Przymrużyłam oczy w świetle jarzeniówek. Przebiegłam przez poczekalnię i udałam się w kierunku wyjścia.
Przed budynkiem było mokro. Chłodny wiatr próbował ostudzić moje zmysły... Ale ja nie mogłam stać w miejscu... Biegłam przed siebie, poprzez kałuże, rozbryzgując wodę na wszystkie strony, poprzez trawnik, parkowe alejki... Wpadłam w gąszcz drzew. Nie dbałam o to, że świerkowe gałęzie drapały mnie w twarz i ręce. Brnęłam naprzód... Po chwili stałam na urwistym brzegu... Pode mną szalało wodne piekło...
Przyjrzałam mu się uważnie... Morze... A więc naprawdę słyszałam jego szum w moim pokoju... Przez chwilę wpatrywałam się smutnym wzrokiem, jak fale rozbijają się o skały poniżej, jak morska kipiel zaprasza ziemię i wiatr do wspólnej zabawy...
Odsunęłam się od przepaści... Upadłam na kolana, przymykając oczy, oddając się bólowi, który trawił mnie od wewnątrz...
Po chwili spojrzałam na ziemię. Przede mną była niewielka kałuża. Zobaczyłam jednak wyraźnie w niej moje odbicie, rozświetlone bladą poświatą księżyca... Twarz, moją twarz, drżące usta, mokre czoło, blade policzki... Oczy, pełne łez.. Oczy, które miały kochać, być głębokie, szczere, wypełnione miłością do świata i ludzi, szukające spokoju, harmonii, pełne życia, energii... Oczy kogoś dobrego, kim nigdy nie byłam... Bo tak naprawdę są to oczy złe, przesycone nienawiścią, oczy kobiety, która nie wahała sobie splamić rąk krwią istot dobrych i pełnych miłości... Moje oczy...
Nie jestem pocieszycielką samotnych dusz... Nie jestem dobrem, nie ocalam ludzi od nieszczęść, nie emanuję ciepłem i radością... Jestem złem... Jestem demonem. Zabijam, ranię. Nie ma nikogo, kto na mnie czeka. Nikt nie kocha tych włosów, oczu, ust. Nikt się mną nie interesuje, nie dba o to, co się ze mną stanie...
Zasłużyłam sobie na taki los. Oto moja kara...
- Dlaczego? Dlaczego ja?!! - zapytałam z wyrzutem szyderczy księżyc, wykrzykując w jego stronę cały mój ból, cały mój żal... Ukryłam twarz w dłoniach, głośno szlochając. Moja dusza rozpływała się, moje serce bolało, Świadomość, niczym ogień, parzyła moje myśli, nie pozwalając im istnieć.
- Uranus... - wyszeptałam cicho, zmęczona płaczem i wyczerpana cierpieniem - Neptune... Teraz rozumiem... Wreszcie zrozumiałam, o co walczyłyście... Dlaczego tak bardzo chciałyście przetrwać... Macie to, czego ja nigdy nie miałam. Miłość i szczęście... O to warto walczyć za wszelką cenę...
Chłodny powiew wiatru bawił się moimi włosami. Doczołgałam się do brzegu klifu, spojrzałam w dół na szalejące granatowo-bure wody.
- Przepraszam was... Przepraszam za to, co zrobiłam... Wybaczcie...
To już koniec, pomyślałam. Nie zostało już nic. Tamtej nocy powinnam umrzeć. Tak byłoby najlepiej dla nas wszystkich. Niestety, minęłam się ze swoim przeznaczeniem. Muszę je dopełnić; nie mam już po co żyć.
Stanęłam na drżących nogach, odwróciłam się tyłem do przepaści. Rozłożyłam szeroko ramiona, przymknęłam oczy.
- Mam nadzieję - wyszeptałam po raz ostatni - że będziecie szczęśliwe...
Rzuciłam się w dół, omiatana powiewami wiatru, zapraszana przez huk bezkresnego oceanu do jego głębin.
Niech mnie pochłoną żywioły tych, których skrzywdziłam...
W ostatnich uderzeniach serca, usłyszałam słowa, które kończyły moją egzystencję:
"Nie być. To właśnie znaczy bronić sensu życia,
Ocalić od powolnej, niechybnej zagłady
Byt nasz. To znaczy w dobrym przerwać czasie
To widowisko, nim się aktor i widz znuży..."
KONIEC
--------------------
Parę słów od autorki na zakończenie:
Uff, to by było na tyle. Mam nadzieję, że spodobał się Tobie, Czytelniku, ów fanfic, chociażby z tego względu, iż kosztował mnie wiele bezsennych godzin spędzonych przy klawiaturze komputera. Motto, jak i cytat końcowy są autorstwa mojego ulubionego poety - A. Słonimskiego.
Jeśli chodzi o prawdziwe imię i nazwisko Eudial, to zaczerpnęłam je z mangi "SM", autorstwa, oczywiście, Naoko Takeuchi. Nie były one bowiem wspomniane w anime. Natomiast cała historia dotyczy tylko i wyłącznie anime, które, według mnie, przynajmniej w sezonie Sailor Moon S, było po prostu lepsze od mangowego pierwowzoru. Proszę nie myśleć, że Eudial jest dla mnie jakąś szczególną postacią. Ot, po prostu, jakoś tak mnie naszło...
Tytuł całego opowiadania powstał dopiero na samym końcu, kiedy już wszystko inne było dopięte na ostatni guzik. Z wymyśleniem tytułu zawsze mam największe trudności... Tak też było i tym razem. W końcu tytuł zaczerpnęłam z pewnego znakomitego utworu muzycznego o tej samej nazwie (czy ktoś zgadnie, o jaki utwór mi chodzi?)...
Fanfic dedykuję Przyjaciołom.
Pleiades, 22-23.07.2000
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.