Opowiadanie
Sailor Moon: Mirai Densetsu
III - The Mindfields - 4: Haruka: Tańce z cieniami
Autor: | Kyo |
---|---|
Serie: | Sailor Moon |
Gatunki: | Akcja, Cyberpunk, Dramat |
Uwagi: | Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Erotyka, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2009-05-26 19:20:28 |
Aktualizowany: | 2009-05-26 19:20:28 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Obudziło ją klepnięcie w policzek. Otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą zadowoloną twarz Radianta.
- Witamy w domu. - powiedział z krzywym uśmiechem - Odpalam. Gotowa?
Skinęła głową.
Odwrócił się do swojej konsolety.
Straszny ból chwycił jej czaszkę w rozpalone kleszcze, Michiru zwinęła się w fotelu, po policzkach pociekły jej łzy.
Jak przez mgłę dobiegł ją zniekształcony głos Radianta.
- Jeszcze trochę poboli.
Z całej siły zacisnęła zęby, aż zgrzytnęły i wpiła palce w oparcia.
Czerń pod jej powiekami ożyła, eksplodowała setką jaskrawozielonych znaków. Z ich chaosu zaczęły stopniowo wyłaniać się sensowne, zrozumiałe zdania.
[Procedure: BOOTP. Scanning for installed modules -- use G12 gateway to view/modify....... ]
[Procedure: CONFP. Configuring, please wait............ done]
[Procedure: DISPP. Enabling visual enhancements.............]
Zielona matryca zamigotała i znikła.
[Done]
[Enabling audio........................................ done]
[Procedure: SSP. Configuring SubSpace Module................]
[Configuring Enhanced SubSpace Protocol................ done]
[Configuring KaOS 6.2.4 Browser........................ done]
[Configuring Zero-Signal Router/Trapper................ done]
[Configuring Shell Enhancer............................ done]
[Shell set to ffsh semi-transparent]
[Configuring User Environment.......................... done]
[Starting Enlightenment................................ done]
[SSP complete]
Wszystko zgasło, ból zmniejszył się do słabego kłucia, po chwili znikł zupełnie.
[BOOTP complete. Switching to TSR mode]
Odetchnęła głęboko i uniosła się, ale Radiant ruchem dłoni zatrzymał ją w miejscu.
- Nie ruszaj się jeszcze przez chwilę. Zapuszczam diagnostykę.
Zerknął na nią, potem na ekran konsolety.
- Jak na razie wszystko działa i buczy... dobra, może w międzyczasie opowiesz mi, co się z tobą działo przez ten cały czas? Zdążyliśmy już postawić na tobie krzyżyk.
Streściła mu pokrótce wydarzenia ostatnich dni z pominięciem żałosnej próby popełnienia samobójstwa. Od czasu do czasu jego niesamowite, jaskrawozielone oczy zerkały na nią zza ekranu, niekiedy Radiant potakiwał i kiwał głową. Zmarszczył brwi, kiedy powtórzyła mu słowa lekarza z kliniki.
- Nie mogłaś powiedzieć mi tego wcześniej? - zapytał z irytacją w głosie - Cholera, to poważnie może być niebezpieczne...
Urwał i machnął niedbale ręką.
- Zresztą srał to pies. Widzisz, wszystko się ostatnio równo popieprzyło. Jeszcze niedawno wszyscy, z Septemberem na czele, robili sobie jaja z Kurogane i jego kolesiów. A teraz September robi za sałatę, a cała reszta od tygodnia nie wchodzi do Sieci. Wiesz dlaczego? Bo boją się tego zasranego Kurogane.
Parsknął ze złością.
[Ja wejdę.]
- Wiem, że ty wejdziesz. Zdziwiłbym się, gdybyś tego nie zrobiła. Ale możesz już nie wyjść.
Wzruszyła obojętnie ramionami.
- Do cholery, nie wzruszaj ramionami i nie rób takiej miny! - wrzasnął na nią i trzasnął obudową konsolety - Już zdążyłem się na to napatrzeć. Wszyscy udają, że nic się nie stało i że wszystko im wisi. Tyle że Szczur chla, bo inaczej dawno by się załamał. Square też wzrusza ramionami, ale całymi nocami przesiaduje przy Septemberze i ryczy w rękaw. Przecież nie jestem, w mordę, ślepy!
[Nie rozumiesz.]
- Masz rację, nie rozumiem i nie chcę rozumieć. Nie widzę sensu w udawaniu przed innymi zasranego twardziela i luzaka, zupełnie jakby to coś mogło zmienić.
Umilkł i zaczął powoli odłączać przewody od ciała Michiru.
- Właśnie dlatego tak nienawidzę Sieci. - mruknął ponuro - Ale mogę sobie najwięcej nienawidzić. Kiedy chcesz wejść? Masz licencję, więc chyba ci wszystko jedno.
[Nie mam.]
Zatrzymał się i popatrzył na nią ze zdziwieniem.
- Co?
[Nie mam licencji. Cofnęli mi kiedy wyszłam z kliniki.]
Westchnął ciężko, odłożył kable i podał jej rękę pomagając wstać.
- No to witamy w klubie. Asekurować cię?
Michiru potrząsnęła głową. Zrzuciła stertę części z rogu stołu, usiadła na nim i zaczęła się ubierać.
[Wejdę zaraz. Nie ma sensu, żebyś przy mnie siedział, podaj mi tylko namiary na ten pieprzony węzeł... a właśnie, gdzie Szczur i Square?]
- Piąty krąg. 9461.7715.2902.3800.0192. Szczur o ile się nie mylę odsypia, a Square jest z Septemberem. Przekazać im coś?
Zawahała się.
[Nie. Radiant, dzięki... nie mam ci czym zapłacić.]
Uśmiechnął się słabo.
- Nie ma sprawy. Zresztą, jeśli przez cały czas miałaś ogon, to i tak na cholerę mi pieniądze.
Wyciągnęła do niego rękę, a on uścisnął ją i skinął głową.
[I jeszcze jedno... gdybym nie wróciła do jutra rana... podłącz mnie razem z Septemberem. I powiedz Szczurowi i Square, żeby nie wchodzili do Sieci. Przynajmniej na razie.]
- OK. Wiesz, jak mnie łapać.
[Jasne. Trochę ryzykowne, ale dzięki.]
Przyglądał się jej jak siada w fotelu, podnosi ze stolika czarną kostkę protecta, przez chwilę obraca z namysłem w palcach, a potem jednym ruchem wpina do portu na skroni. Jej ciało drgnęło konwulsyjnie jakby rażone prądem, ale potem mięśnie rozluźniły się, głowa opadła bezwładnie na ramię.
- Powodzenia. - szepnął.
Tak jak myślała, musiała zaczynać od nowa. Wszystkie jej stare ustawienia zostały wykasowane, wisiała w pustym, metalicznie szarym środowisku. Gdyby tylko mogła dostać się do swojej domeny, tam powinny być gdzieś schowane backupy. Ale razem ze środowiskiem straciła również powłokę i kody dostępu, musiałaby się tam włamać. Cholernie męcząca i ryzykowna zabawa, biorąc pod uwagę fakt, że sama instalowała zabezpieczenia.
Chyba nie miała innego wyjścia. Ponowna konfiguracja powłoki, środowiska oraz kompletu narzędzi zajęłaby wieki.
Westchnęła ciężko i otworzyła portal do swojej starej domeny. Miała tylko nadzieję, że nie straci panowania nad Siecią podczas grzebania w pułapkach, kiedy dostanie do ręki zabawki jakoś już sobie z tym zagrożeniem poradzi.
Domena pojawiła się przed nią w postaci obracającego się powoli, dużego czarnego sześcianu. Nie było sensu pakować się od frontu, Michiru musiała krok po kroku przedrzeć się do środka neutralizując kolejne zabezpieczenia. Nigdy nie sądziła, że będzie zmuszona włamywać się do własnej domeny, nie zostawiła więc żadnych backdoorów, z których teraz mogłaby skorzystać.
Odetchnęła ciężko, przywołała konsolę i zabrała się do roboty.
Na początku był banalny czujnik wychwytujący próbę włamania i losowo zmieniający kolejność pułapek. Ten sam czujnik zainstalowała zresztą przy każdym zabezpieczeniu. Logi przeglądała ostatnio tuż przed tym, jak ojciec zabrał jej protecta, ale nie minęło zbyt wiele czasu. Czyli system zapewne nie zdążył się przestawić. Jeśli miała rację, następny powinien być skomplikowany i cholerny alarm połączony z pajęczyną. Sam alarm nie stanowił zagrożenia, bo i tak sygnał biegł pod jej stary adres, ale pajęczyna skonfigurowana była tak, aby zatrzymać intruza w miejscu i pozbawić go możliwości ruchu aż do przybycia właścicielki domeny. A ponieważ dawna Michiru nie pojawiłaby się nigdy, obecna Michiru tkwiłaby zawieszona do końca świata albo do niespodziewanego resetu Podprzestrzeni, które to obydwa zdarzenia były mniej więcej tak samo prawdopodobne.
Musiała zaryzykować.
Ostrożnie, aby nie zaplątać się w niewidoczną pajęczynę wyłączyła sensory alarmu. Zwilżyła językiem wargi i posłała do środka niewielki pakiet danych. Błysnął jaskrawym, czerwonym światłem w miejscu, w którym pochwyciła go siatka.
Czyli wszystko w porządku - pułapki były na swoich miejscach, a to czyniło całe zadanie o niebo łatwiejszym.
Tym razem wysłała kilkaset pakietów, chwytała obrazy poszczególnych fragmentów pajęczyny i łączyła je na ekranie swojej konsoli. Gdy schemat był gotowy, lukami prześliznęła się ostrożnie do środka i sięgnęła po następne zabezpieczenie. Tym razem sprytnie zamaskowana śpiewająca podłoga. Kiedy ktoś na nią wszedł, natychmiast wysyłała otwartym broadcastem na całą Sieć namiar i dane ofiary, która zazwyczaj wpadała w panikę i próbowała uciec albo na zewnątrz, albo do środka. W obydwu wypadkach czekały na nią pułapki.
Michiru pogratulowała sobie, że zainstalowała podłogę statyczną zamiast dynamicznej, z bez przerwy zmieniającymi położenie sensorami, bo ominięcie takiego zabezpieczenia kosztowałoby ją o wiele więcej wysiłku.
Następny był przemyślnie ukryty zwykły, prymitywny wypinacz. Michiru umieściła go tutaj dlatego, że intruz, który przedarł się już przez dwie misterne i skomplikowane pułapki raczej nie spodziewał się natrafić na coś tak banalnego i topornego. Mylne wrażenie pogłębiały porozrzucane rozmyślnie ślady sugerujące kolejną pajęczynę.
Cała potęga wypinacza polegała na jego niewielkich rozmiarach i łatwości ukrycia, ale rozbrojenie znalezionej pułapki zajmowało kilka sekund nawet początkującemu runnerowi.
Teraz został jej tylko stary, dobry Mur o Tysiącu Drzwi. Ogromna, czarna kula z mnóstwem fałszywych portali, z których tylko jeden prowadził do środka i tylko jeden na zewnątrz, cała reszta zawierała zawierała rozszarpującą na strzępy powłokę i wywracającą połączenie niespodziankę.
Michiru, chociaż wiedziała, który portal jest prawidłowy, poczuła dławienie w gardle kiedy wchodziła w jego ciemne wnętrze.
Odetchnęła z ulgą, kiedy poczuła pod stopami piasek a ciepły, niosący zapach drzew wiatr musnął jej twarz. Po chwili czerń przed oczami rozstąpiła się odsłaniając znajomy krajobraz.
Michiru uśmiechnęła się tryumfalnie. Przywołała konsolę i przełączyła widok na kod źródłowy. Ekran rozjarzył się liniami drobnego tekstu, morze, piasek i las uniosły się w górę składając w dziesiątki płaskich, podobnych do układanki kształtów i zawisły wokół niej obracając się w miejscu. Michiru rozejrzała się - gdzieś powinny znajdować się jej backupy. Podniosła sporą, czarną kulę i uruchomiła ją. Ze środka wysypały się pliki konfiguracyjne powłoki, środowiska i narzędzi, fragmenty kodu, ukryte w przezroczystych osłonach exploity do kilku powszechnie znanych węzłów i parę pomniejszych archiwów.
Odprężyła się i przeciągnęła. To było wszystko, czego potrzebowała. Z powrotem spakowała archiwum i schowała w kieszeni. Następnie otworzyła plik z ustawieniami zabezpieczeń domeny i zmieniła w nim swoje stare dane na aktualne. Tuż pod nimi dojrzała dane Phoenixa, i przez chwilę jej serce ścisnęło się z żalu i bólu.
Już z mniejszym entuzjazmem zapisała plik i wyszła na zewnątrz bez przywracania poprzedniego widoku. Bała się, że tym razem mogłaby nie wytrzymać garnących się do oczu obrazów, które przywoływały drzewa, piasek, niebo... wszystko, gdziekolwiek się obróciła, mówiło jej o Phoenixie.
Potrząsnęła wściekle głową. Jeśli ma się jej udać, musi być silna.
Dla niego...
Podmieniła własne pliki konfiguracyjne, zainstalowany przez Radianta KaOS zastąpiła starszym, za to zaufanym Iridium. Jeszcze raz sprawdziła poprawność ustawień i zresetowała połączenie. Przez chwilę ogarnęła ją lodowata ciemność, ale prawie natychmiast chłód osłabł. Przed oczami pojawiła się znajoma wizytówka Enlightenment informująca o uruchamianiu środowiska. Z mroku zaczęły wyłaniać się znajome kształty paneli, pedantycznie rozmieszczonych wokół konsoli portali i surowych, nieskompilowanych obiektów.
Michiru otworzyła jedno z archiwów i zaczęła wyjmować z niego swoje zabawki. Skaner z kompletem sensorów, oraz służący do blokowania jego odczytów Generator Chaosu. Inteligentny, półprzezroczysty wabik. Cały zestaw narzędzi do grindowania. Wszystko kompilowała i włączała do swojej powłoki.
Zamyślona, patrzyła na przesuwający się do przodu wskaźnik postępu kompilacji i podświadomie zaciskała i rozluźniała pięści. Miała być może bardzo niewiele czasu. Choroba mogła upomnieć się o nią w każdej chwili, a zmodyfikowany protect nie zapewniał bezpieczeństwa. Nikt z runnerów nie bał się choroby podprzestrzennej, co więcej, śmierć w Sieci była pożądaną i najlepszą z możliwych. Ale nie teraz. Nie tutaj. Dopóki Michiru miała dług do spłacenia, musiała żyć. Ten zasrany los winien jej był przynajmniej tyle.
Wskaźnik dotarł do końca.
Powolnym ruchem otworzyła nowy portal, kierując go do 9461.7715.2902.3800.0192 z ustawionym anonimowym logowaniem. Odetchnęła głęboko i uruchomiła portal równocześnie wypuszczając wabika i nakazując mu defensywne zachowanie. Tak jak przypuszczała, domena odbiła ją z komunikatem o błędnej nazwie użytkownika. Jeśli węzeł był pilnowany, zaraz powinna pojawić się kawaleria.
Nie zdążyła nawet się dobrze rozejrzeć, kiedy wabik przekierował do niej pierwsze żądania identyfikacji. Oczywiście, Myśliwi Gildii musieli zdawać sobie sprawę, że udało im się wypłaszczyć wszystkich intruzów, zapewne dlatego przez następne dni kilkoro z nich tkwiło na nasłuchu. Tak bezczelna próba wtargnięcia na podstawiony węzeł niewątpliwie wywołała nie lada zamieszanie.
Michiru zawahała się przez chwilę i odpowiedziała swoim prawdziwym ID. Chciała, żeby wiedzieli. Jednocześnie uruchomiła Generator Chaosu czyniąc swoje połączenie prawie niemożliwym do namierzenia.
Panel nad jej głową rozjarzył się bladym światłem, po chwili ukazała się na nim drobna twarz pięknej, czarnowłosej dziewczyny o jednolicie srebrnych, błyszczących oczach. Michiru poznała ją od razu. Serce wezbrało w niej furią i nienawiścią, siłą musiała zmusić się do zachowania spokoju. Jeśli ona zdecydowała się ujawnić, gdzieś musi być ukryty drugi Myśliwy ubezpieczający ją i próbujący przechwycić połączenie.
[Raven {The Silent Path}: Mitch? Co ty wyprawiasz?]
Niech przechwytuje. Im szybciej mu się to uda, tym łatwiej dorwie go Michiru.
[Cześć, Raven. Kopę lat.]
Dziewczyna umilkła, nie wiedząc co powiedzieć.
[Raven {The Silent Path}: Hm, Mitch, Gildia cofnęła ci licencję. Nie możesz tu być, rozumiesz? Rozłącz się.]
Niedobrze, Raven. Bardzo niedobrze. Powinnaś maskować swoje namiary... nawet jeśli rozmawiasz z kimś znajomym.
[Jasne. Chcę tylko pozbierać rzeczy.]
Raven zawahała się.
[Raven {The Silent Path}: Nie. Słuchaj, nie możesz tutaj być. Jeśli ktoś cię nakryje, dobiorą się nam z Daemonem do dupy. Możemy wylecieć.]
Ach, czyli jest z nią Daemon. Biedna, głupia Raven.
[Raven {The Silent Path}: Słyszysz?]
[Słyszę.]
Jednym ruchem przechwyciła jej połączenie.
[Raven {The Silent Path}: Mitch?! Co ty robisz, Mitch?!]
Przecięła je, na zawsze odłączając pogrążone w śpiączce ciało od zamkniętego w Podprzestrzeni umysłu.
[Raven {The Silent Path}: Mitch, zwariowałaś?! Przestań!]
Michiru spojrzała na jej przerażoną, zszokowaną twarz i uśmiechnęła się krzywo.
[Żegnaj, Raven.]
W jednej chwili znalazła się tuż przy niej, dwie rozświetlone sylwetki w czarnej próżni. W ręku Michiru pojawił się długi, przezroczysty miecz. Raven odwróciła się do niej, uniosła ramiona jak tarczę. W jej wielkich, czarnych oczach czaił się zwierzęcy strach i błaganie o litość. Ostrze uniosło się w górę, usta dziewczyny otworzyły się w niemym krzyku. Michiru przez chwilę syciła się jej lękiem, a potem uderzyła szerokim, strasznym cięciem. Powłoka Raven rozprysnęła się na miliony fragmentów, które deszczem wirujących odłamków spadły w dół i rozpłynęły się w ciemności.
W tym samym momencie znikł wabik, wysyłając przedtem namiary, z których przyszedł śmiertelny cios. Widocznie Daemon ochłonął z zaskoczenia i wziął się do roboty. Lepiej późno niż wcale. Michiru wbiła ostrze we wskazane przez wabik miejsce. Nie znała jego połączenia, ale przynajmniej mogła rozwalić mu powłokę.
Na skanerze zatrzepotał jasny, niewyraźny kształt, nagle rozbłysnął jaskrawą zielenią i znikł.
Daemon uciekł.
Michiru odetchnęła głęboko. Jeszcze przez dłuższą chwilę tkwiła nieruchomo wpatrzona w ekran skanera, ale Sieć była cicha i pusta. Zapiekły ją oczy, zamrugała powiekami i otarła łzy. Jej wzrok skupił się na domenie, cichym i obojętnym sześcianie zawieszonym w czarnej próżni. Pułapce, która odebrała życie Phoenixowi. Poczuła nagłą ochotę wtargnąć do niej, zniszczyć jej zawartość, rozwalić jądro, zostawić pustą, wypaloną skorupę. Nie zastanawiając się uaktywniła wszystkie swoje skompilowane łamacze i wskazała im cel.
Kilkadziesiąt małych, lśniących metalicznie obiektów zanurzyło się w matowej powierzchni sześcianu, która natychmiast pokryła się zieloną, wektorową siatką. Przez pewien czas nie działo się nic, ale nagle kolejne kwadraciki siatki rozjarzały się białym światłem sygnalizując, że kolejny element zabezpieczeń został bezpowrotnie zniszczony.
Michiru doskonale zdawała sobie sprawę, że otwarty atak na domenę uczynił ją widoczną dla każdego, kto w tej chwili przebywałby w Podprzestrzeni, ale równocześnie czuła, że ktokolwiek stanie na jej drodze - umrze. I choćby nawet pozabijała wszystkich Myśliwych, nie zrównoważyłoby to straty Phoenixa.
Sześcian stał się zupełnie biały, wektorowa siatka zamigotała i zgasła. Z ponad sześćdziesięciu łamaczy ocalało dwanaście. A przecież Square... i Phoenix... twierdzili, że węzeł był kiepsko zabezpieczony. Cóż, widocznie Kurogane uznał, że poprzednim razem poszło im zbyt łatwo.
Weszła do środka ignorując nieczytelną kaszę, niegdyś będącą komunikatem powitalnym, wysłaną przez rozwalony system identyfikacji. Nawet nie włączając zwykłego widoku, przełączyła się od razu do podglądu źródeł. Rozglądała się właśnie w poszukiwaniu jądra, kiedy bardziej wyczuła niż dojrzała ruch za plecami. Zamiast się odwrócić, uskoczyła w bok i ten ruch uratował jej życie. Długa, świetlista lanca przecięła ze świstem miejsce, gdzie przed chwilą znajdowała się jej głowa. Niewyraźny, półprzezroczysty cień natychmiast cofnął się i rozpłynął w pustce.
Podchodzi mnie, szepnął przerażony umysł Michiru. Podchodzi mnie pieprzony dancer!
Odwróciła się i uciekła do portalu.
Jeżeli po starciu z Raven i Daemonem wyłączyła Generator Chaosu, była udupiona, bo bot już dawno wsiadł na jej łącze.
Znowu poczuła skupioną na sobie obecność dancera i nie panując nad sobą, w panice skoczyła w portal. Dopiero kiedy wylądowała z powrotem w swoim środowisku, odważyła się odetchnąć.
W tamtej domenie był cholerny bot, któremu prawie udało się rozwalić w mak jej powłokę. Nie potrafiła radzić sobie z botami, i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Gdyby sprowadziła tu Square... ona umiała.
Już sięgała po konsolę aby wysłać wiadomość, ale nagle zrezygnowała.
To była jej zemsta. Square... załamała się, co Michiru widziała na własne oczy. W takim stanie nie tylko nie będzie w stanie stawić czoła dancerowi, ale najprowdopodbniej zginie z jego ręki.
Było... jeszcze jedno wyjście, ale ono wymagało czasu, którego mogło Michiru zabraknąć.
Wóz albo przewóz.
Ponownie przywołała konsolę i wysłała wiadomość pod jeden z licznych, lipnych adresów Radianta.
Radiant, to zajmie trochę więcej czasu. Podczep mi kelnera.
Zawahała się i po chwili dodała:
Dopadłam Raven.
Zaczekała na potwierdzenie dostarczenia, po czym otworzyła kosz i pobieżnie przejrzała stertę śmieci szukając pojedynczej, czerwonej kuli. Znalazła ją bez trudu.
Hasło?
dominion23
Dostęp zapewniony.
- Rozwaliła Raven. - oznajmił drżącym z podniecenia głosem Radiant, a Szczur i Square poderwali głowy jak wyrwani ze snu i popatrzyli na niego z niedowierzaniem malującym się na twarzach.
- Co? - zapytał nieprzytomnie Szczur.
- Dostałem wiadomość od Mitch. Zgrindowała Raven.
Dopiero teraz obydwoje jak na komendę podnieśli się od stołu i spojrzeli po sobie z nową nadzieją.
- Weszła? - odezwała się drżącym głosem Square.
Radiant skinął głową.
- Dwanaście godzin temu.
- Rozmawiałeś z nią? I powiedziałeś jej...?
- Po cholerę? Teraz już za późno.
Square westchnęła i usiadła z powrotem.
Szczur włożył ręce do kieszeni i podszedł do okna.
- Wiadomo coś o Septemberze? - zapytał dziwnym, nieswoim głosem.
Radiant zawahał się.
- Nie. - odpowiedział cicho patrząc jednocześnie na Square. Nie zareagowała. Zapewne zdążyła się już w mniejszym lub większym stopniu pogodzić ze stratą. Szanse odnalezienia w Podprzestrzeni kogoś z uszkodzonym połączeniem i brakiem kontroli nad powłoką były jak jeden do miliona.
Zapadła głucha, bolesna cisza.
Square nagle potrząsnęła głową i wstała, ze zgrzytem odsuwając syntexowe krzesło.
- Pomogę jej. - oznajmiła i ruszyła do drzwi, ale Szczur odwrócił się i chwycił ją za ramię. Szarpnęła się, ale trzymał ją wystarczająco mocno.
- Nie dasz rady. - powiedział łagodnie - Nie w tym stanie.
- Dobrze się czuję. - warknęła z wściekłością migoczącą w głębokich, czarnych oczach - Puść mnie, Szczur.
- On ma rację. - odezwał się Radiant - Square, zostań przy Septemberze. On cię potrzebuje.
- Potrzebuje mnie bardziej tam niż tutaj! - krzyknęła nie panując nad głosem.
Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku.
- Zaczekaj na niego. On... wróci. - szepnął Szczur.
Square osłabła, bezradnie zwiesiła ramiona i spuściła głowę. Stojąc tak między nimi wyglądała jak nieszczęśliwe, samotne dziecko.
- Puść mnie. - poprosiła, a on natychmiast cofnął rękę.
Nie patrząc na nich wyszła z kuchni i bardzo powoli zamknęła za sobą drzwi.
Szczur i Radiant śledzili ją wzrokiem, a kiedy wyszła, patrzyli w zamyśleniu na metalową gałkę klamki, na której jeszcze przed chwilą spoczywała jej dłoń.
- Wejdzie? - zapytał po chwili Radiant.
- Nie. - odparł cicho Szczur.
Okłamał ją. Dla jej własnego dobra, ale przecież było to kłamstwo, i teraz to kłamstwo, a także kilka innych gryzło go od wewnątrz. Umilkli, obydwaj pogrążeni we własnych myślach.
- Martwię się o nią. - odezwał się Radiant.
- Dojdzie do siebie. Potrzebuje czasu. - odparł zamyślonym głosem Szczur.
Radiant usiadł na skraju stołu i zerknął na niego uważnie.
- Chodziło mi o Mitch.
Szczur zamrugał powiekami, jakby nagle obudził się z głębokiego snu.
- Ja... - zaczął, ale urwał w połowie i potrząsnął głową. - Cholera, nie powinienem był jej namawiać. Za dużo ofiar, Radiant. Jeśli... ona nie wróci... nigdy się nie dowie...
Odetchnął głęboko.
- Nie powinienem był jej pozwolić.
Radiant wychylił się do przodu i klepnął go pocieszająco w ramię.
- Daj spokój. - mruknął - Nic byś zmienił. Mitch...
Zawahał się.
Był w końcu empatą, czuł jej ból, żal i determinację. Nie rozumiał tęsknoty za Siecią, za wy-imaginowaną rzeczywistością, ale potrafił ją wyczuć. I współczuć.
- Nawet jeśli już nie wróci, tam i tak będzie jej lepiej. - dokończył, i nagle poczuł ogromną, niewytłumaczalną, niemożliwą do wypełnienia pustkę, jaką czuje się po stracie dopiero co poznanej, a już ukochanej osoby.
Nie patrzyła na ekran ani podczas kompilacji źródeł bota, ani jego konfiguracji. Jej oczy z otępiałą jednostajnością wpatrywały się w jeden niewidzialny punkt w czerni, a dłonie tańczyły na konsoli podając niezbędne dane i ustawiając parametry powłoki.
Czasami tylko uśmiechała się lekko, rzucała pojedyncze, niezrozumiałe słowa. Płakała, a łzy spływały po jej policzkach, spadały w dół i znikały w pustce pod stopami.
Znów czuła się szczęśliwa. Rozmawiała z Phoenixem, opowiadała mu o swojej tęsknocie, o rozpaczy, kiedy dowiedziała się o jego stracie, i o tym, jak bardzo się cieszy, że to był tylko zły sen. Raz po raz dotykała go, pragnąc upewnić się co do jego realności, chociaż jej dłonie ani razu nie oderwały się od rozświetlonej błękitnym blaskiem konsoli.
A Phoenix przytulał ją i całował jej oczy, usta, policzki. To tylko sen, mówił, nigdy cię nie opuszczę, Mitch. Przecież obiecałem ci, że nigdy już nie będziesz sama. Zapomniałaś? Kocham cię, Mitch, nikogo nie kocham tak, jak ciebie.
Tak się cieszę, Phoenix, odpowiadała mu drżącym głosem, tak bardzo się cieszę. Ja też cię kocham, jesteś dla mnie najważniejszy na świecie.
I sycili się swoją obecnościa, wtuleni w siebie, murem szczęścia oddzieleni od otaczającego ich świata.
Nie potrzebuję botów, kiedy jesteś ze mną, powiedziała i jednym ruchem przerwała kompilację, zaś źródła wyrzuciła z powrotem do kosza. Boję się, Phoenix. Nie zostawiaj mnie samej.
Nie musisz się niczego bać. Pamiętaj, że zawsze jestem przy tobie. Zawsze, Mitch.
Zawsze.
Przestraszona i zaskoczona poderwała głowę, rozejrzała się wokół siebie. Pusty ekran konsoli, ciemne, wygaszone środowisko.
Znowu... mogła się tego spodziewać. Jeśli wizje już wróciły, nie zostało jej wiele czasu.
Przypomniała sobie pochyloną nad sobą twarz Phoenixa i serce ścisnęło się jej z żalu. Nie. Nie mogła się zacząć nad sobą użalać, nie teraz, nie tutaj.
Ten cholerny bot...
Nigdzie wokół nie było po nim śladu. Ale przecież... skonfigurowała go. Pamiętała przedzieranie się przez manuale i początkowe problemy z kompilatorem. W końcu kompilacja ruszyła, i zapewne podczas niej dopadła ją choroba.
Szlag by to... czyżby wszystko się wysypało, kiedy była nieprzytomna?
Zajrzała o ostatnich logów systemowych. Były wyczyszczone.
Zawahała się. Powinna jeszcze raz zabrać się za kompilację.
Ekran skanera rozjaśnił się bladym światłem. Coś poruszyło się w domenie, niewyraźny, bez przerwy zakłócany namiar. Po chwili pojawił się drugi, nieco bardziej stabilny. Dwa jaskrawe punkty zatańczyły wokół siebie i zgasły. Kilka sekund później rozbłysły na nowo, zetknęły się ze sobą, cofnęły i natychmiast z powrotem roztopiły w mroku.
W domenie ktoś walczył.
Nie pamiętała, żeby wpuszczała do niej swojego bota, ale przecież nie pamiętała również zakończenia kompilacji.
Punkty znowu zamigotały w szybkim, ledwie wychwytywalnym tańcu.
Mój bot nie da mu rady, pomyślała. Szanse były wyrównane, ale Michiru podejrzewała, że tamten był lepiej skonfigurowany i wyposażony. Musiała w jakiś sposób odwrócić uwagę strażnika, aby zmusić go do walki na dwa fronty. Pamiętała, jak bot rozprawił się z łamaczami, a co za tym idzie nie było sensu wysyłać wabika.
Zawahała się.
Była to winna Phoenixowi.
Przeszła przez portal, skulona, gotowa do uniku. Wnętrze domeny było puste i jednolicie czarne. Żadnego ruchu, dźwięku, nic. Michiru ostrożnie dobyła swojego miecza, jego jasna klinga rozświetliła trochę ciemność przed nią. Napięła mięśnie i uniosła ostrze.
W górze błysnęło jaskrawe, ostre światło.
Poderwała głowę, znajome, stawiające włosy dęba uczucie zagrożenia.
Ognista lanca przecięła pustkę, skoczyła do jej lewego boku. Michiru zawirowała w piruecie i odbiła ją zręcznym ruchem. Półprzezroczysty, humanoidalny kształt zatoczył się do tyłu. W ciemności za jego plecami zalśniła pędząca kula ognia, która w ułamku sekundy dopadła go, tak jak rzucony z całej siły kamień uderza w taflę szkła.
Strzaskana lanca poleciała wirując w dół, znikła w ciemności.
Michiru odetchnęła i schowała miecz.
- Wyjdź. - powiedziała odwracając się w stronę, z której nadeszła pomoc.
Nagły impuls rozkazał jej unieść głowę.
Z góry, celując prosto w nią, zmierzał długi na trzy stopy, lodowato błękitny kolec. Zaraz za nim czerń marszczyła się i falowała na spowitej kamuflażem powłoce.
Michiru wiedziała, że nie zdąży uskoczyć, ani tym bardziej się obronić.
Przepraszam, Phoenix, pomyślała, zawiodłam. Wybacz mi.
- World Shaking!
Podprzestrzeń rozjaśniła się błyskiem gwałtownej eksplozji, Michiru skuliła się i osłoniła twarz przed nadciągającą falą gorąca. Kolec zawirował, siła wybuchu złamała go i odrzuciła w bok. Drobne, potrzaskane odłamki szkła zaczęły powoli, majestatycznie spadać w dół, a dziewczyna stała między nimi, skąpana w srebrzystym deszczu.
Odetchnęła, czując ogromną, wszechogarniającą ulgę i słabość. Nogi ugięły się pod nią, zachwiała się i usiadła na środku czarnej pustki.
Z ciemności wynurzył się kolejny półprzezroczysty kształt, ruszył w jej stronę. W połowie drogi sylwetka zmaterializowała się w pełni w postaci wysokiej, jasnowłosej dziewczyny ubranej w staromodne kraciaste spodnie i bordową marynarkę. Zbliżyła się do wyczerpanej Michiru i podała jej dłoń.
- Były dwa. - odezwała się niskim, przyjemnym głosem - Gdybym uprzedziła cię wcześniej, miałyby mnie w garści.
- Znam cię. - szepnęła Michiru, podnosząc się na nogi i opierając na jej ramieniu.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
Skąd...? Jej obraz był tak znajomy... ale skąd? Michiru była pewna, że widziała już tę twarz, marynarkę. Nawet sposób jej poruszania się. Czy ona jest... botem? Nie zachowuje się jak bot, nie wygląda jak bot. Niemożliwe. Ale przecież nie było innego wyjścia!
Czyste logi. Pusta, nietknięta konsola.
- Jestem Haruka. - przedstawiła się dziewczyna, jej zielone oczy przyglądały się Michiru dziwnym, magnetycznym wzrokiem.
Nawet to imię... nawet ono nie było obce.
Podniosła głowę.
Pokój był ciemny i pusty, wpadające przez okna światło z ulicy wydobywało z mroku leżące na podłodze sterty sprzętu. Stojący przy fotelu kelner mrugał czerwonym okiem, sygnalizując wyczerpanie zapasów.
- Czy ty jesteś... - zaczęła Michiru, ale nagle przyłapała się na tym, że przecież nie może po prostu zapytać jej, czy jest botem.
Haruka popatrzyła na nią pytająco.
- To znaczy... nie widziałam cię wcześniej. - bąknęła Michiru i zaczerwieniła się.
Drżącymi dłońmi odczepiła przewody i usiadła. W głowie dudniło jej jak w studni.
Stojący w rogu pokoju fotel nagle obrócił się ze zgrzytnięciem. W słabym świetle majaczyły niewyraźne zarysy siedzącej w nim ludzkiej postaci.
- Jesteś bardzo chora, Michiru. - odezwał się niski, przyjemny głos - Mamy bardzo niewiele czasu na podjęcie decyzji.
- Haruka...? - wyszeptała przestraszona Michiru.
Haruka roześmiała się.
- Bo ciężko mnie zauważyć - powiedziała żartobliwie, ale jej szmaragdowe oczy były poważne - Za to ja widziałam cię nie raz, Michiru. Satsuki.
Michiru popatrzyła na nią z niedowierzaniem.
- Skąd znasz moje imię?
Postać uniosła się z fotela, poprawiła ubranie i ostrożnie, aby nie potrącić walających się wszędzie części zbliżyła się do fotela. Oparła dłonie po bokach Michiru i pochyliła się nad nią. W nozdrza uderzył ją zapach cynamonu, odblask reflektorów przejeżdżającego ulicą samochodu zalśnił w szmaragdowozielonych oczach.
- Obiecałam - szepnęła Haruka - Że nigdy cię nie opuszczę, pamiętasz?
Michiru zakryła dłonią usta, aby nie krzyknąć.
To niemożliwe, niemożliwe. To tylko sen, wizja, złudzenie.
Haruka skinęła głową.
- Tak myślałam. - mruknęła, zbliżając usta do jej ucha - Wiedziałam, że w realu jesteś zupełnie inna.
- Kilka razy mijałyśmy się na ulicy. Szukałam cię, próbowałam zwrócić na siebie twoją uwagę. A ty uciekałaś ode mnie, nie potrafiłaś uwierzyć własnemu sercu, Mitch.
Michiru milczała. Patrzyła w jej oczy, zaskoczona, przerażona, zmieszana. Czytała w nich bez trudu, co chwila zaciskając zęby i tłumacząc sobie, że to wszystko nieprawda, chociaż serce wierzyło i chłonęło każde nowe słowo.
- To tylko sen, prawda? - szepnęła Michiru i dotknęła jej gładkiej twarzy.
- Tak. - odpowiedziała spokojnie Haruka, wyprostowała się i zerknęła w stronę okna.
- Nie. - odparła z uśmiechem Haruka, podmuch wiatru z czarnej próżni chwycił jej włosy, porwał do tańca turkusową sukienkę Michiru.
- Już czas, Mitch. Musimy podjąć decyzję.
- W końcu dowiedziałaś się całej prawdy. Przepraszam, nie mogłam powiedzieć ci wcześniej - musiałam mieć pewność, że to naprawdę ty.
- Ale teraz już wiem. Dlatego, że jesteś tutaj, że mimo wszystko wróciłaś. Michiru... jeśli wrócisz do reala, umrzesz na chorobę podprzestrzenną. To kwestia kilku dni. Proszę, zostań ze mną. Zostań ze mną na zawsze.
- Będziemy żyć razem tutaj, we dwoje, aż do końca. Potrafię ochronić twój umysł. Nasze ciała będą bezpieczne, przynajmniej dopóki opiekują się nimi Szczur i reszta. Nadchodzi Saturn, Niszczyciel Światów. Zostało nam niewiele czasu, ale cokolwiek się zdarzy, chcę być z tobą.
- Szczur... opiekuje się twoim ciałem? - zapytała zaskoczona Michiru.
- Ja też mam chorobę podprzestrzenną, Mitch. Dopadła mnie zanim zdążyłam dotrzeć do ciebie w realu. Poprosiłam Septembera, żeby odnalazł moje ciało i podłączył je do systemu podtrzymywania życia. Do tamtej pory wszyscy, łącznie z tobą, znali mnie pod innym imieniem. Żebyś widziała ich miny, kiedy się dowiedzieli... prosiłam ich, żeby nic ci nie mówili, żeby zostawili to mnie. A ja czekałam... bo nie miałam pewności, że jesteś właściwą osobą. I byłam już prawie pewna, kiedy nagle znikłaś. Myślałam, że zwariuję. A potem September wymyślił, żeby wziąć się za ten węzeł... rozwalili jego i Sundown. I mnie też. Prawie. Dopóki miałam kamuflaż, byłam bezpieczna, ale oni bez przerwy się tu kręcili, poprawiali zabezpieczenia, dołożyli drugiego dancera. Gdybym się tylko ruszyła, byłoby po mnie. Zupełnie, jakby mieli nosa, że jestem zamknięta w środku. Kiedy wpadłaś tutaj ty, próbowałam odciągnąć te cholerne boty, ostrzec cię, ale na szczęście udało ci się uciec. Mnie też, dzięki tobie. Resztę już wiesz. Michiru, zostań ze mną w Podprzestrzeni. Tylko tutaj mogę walczyć z chorobą, tylko tutaj jesteśmy bezpieczne.
- Jest tyle rzeczy, o których muszę ci powiedzieć... Michiru, moja kochana Michiru... kochasz mnie jeszcze?
Michiru zagryzła wargę. Łzy popłynęły po jej policzkach, a Haruka wycierała je ostrożnie, patrząc na nią z mieszaniną miłości i niepokoju.
- Kocham cię. - szepnęła drżącym głosem, i nagle poczuła przypływ strasznego, paraliżującego lęku.
- Boję się, Haruka. Nie zostawiaj mnie samej...
- Nigdy cię nie zostawię.
W jej głosie bez trudu można było wyczuć ogromną ulgę.
Objęła ją i przytuliła, delikatnie gładząc czarne, zniszczone włosy.
- Nie musisz się niczego bać. Zawsze jestem przy tobie.
Uniosła jej twarz i pocałowała ją w usta, długo, namiętnie. Tak, jak kiedyś. Minęły wieki, kiedy cofnęła swoją twarz i przekrzywiając głowę, powoli przesunęła palcem po policzku Michiru.
- Być może czekałam zbyt długo. - powiedziała w zamyśleniu - Być może zawiodłam...
Michiru przytuliła się do niej z powrotem, podniosła się na palce i pocałowała ją pocieszająco w policzek. Haruka zaśmiała się i dłonią zwichrzyła jej włosy.
- Wiem, nie rozumiesz. Ale wszystko ci wytłumaczę, obiecuję.
- Najważniejsze, że mam ciebie. Nawet jeśli nie udało nam się w realu, uda nam się tutaj.
Skaner nagle rozjarzył się słabym blaskiem. Ktoś, trzy niewyraźne, zamaskowane cienie, wchodził do wnętrza domeny. Obydwie uniosły głowy i spojrzały w górę.
Marynarka i spodnie Haruki zniknęły, na ich miejscu pojawił się biały, obcisły strój z granatowym kołnierzem, taką samą kokardą spiętą złotą broszą i krótką spódniczką. Dziewczyna spuściła wzrok i popatrzyła na Michiru spod złotego diademu na czole.
- Nadchodzą. - zauważyła spokojnie - Pomożesz mi?
Michiru uśmiechnęła się i bez słowa przywołała swoją świetlistą broń.
- Tylko zróbmy to szybko. - powiedziała.
Stanęły opierając się o siebie plecami, Haruka z prowokacyjnie opuszczonymi rękami, Michiru z lekko uniesionym ostrzem miecza.
Wysoko nad ich głowami zamigotało pojedyncze, jasne światełko, zaraz po nim drugie i trzecie.
Undecim autem discipuli abierunt in Galilaeam in montem ubi constituerat illis Iesus et videntes eum adoraverunt quidam autem dubitaverunt. Et accedens Iesus locutus est eis dicens data est mihi omnis potestas in caelo et in terra. Euntes ergo docete omnes gentes baptizantes eos in nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti. Docentes eos servare omnia quaecumque mandavi vobis et ecce ego vobiscum sum omnibus diebus usque ad consummationem saeculi.
(MINMES: HolyBible.Sources: Mt28,16-20.f)
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.