Opowiadanie
Sailor Moon: Mirai Densetsu
IV - The Tearfall - 2: Saki: Anioł i mroczna rzeka
Autor: | Kyo |
---|---|
Serie: | Sailor Moon |
Gatunki: | Akcja, Cyberpunk, Dramat |
Uwagi: | Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Erotyka, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2009-06-05 19:49:30 |
Aktualizowany: | 2009-06-05 19:49:30 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
[254/-.3.-
Gubernator New Tokyo: Theta
Od: Takahashi Mototane, kagenin
Do: Kurematsu Shinkurou, kannin
Sygnatura: K-25323-18-00
POUFNE
List otrzymałem i przyjąłem do wiadomości. W wyniku przeprowadzonej dziś w nocy akcji dziewczyna o nazwisku Hotaru Tomoe została odnaleziona i dostarczona do Twierdzy. Pozostali członkowie grupy zostali zgodnie z zaleceniem zneutralizowani. Niniejszym sprawę uważam za zamkniętą, zaś wszystkie dotyczące jej akta przekazuję do odpowiedniej komórki Wydziału 7.
254/-.3.-: Koniec pliku]
[11/-.1.-
Koordynator New Tokyo
Od: Kuroda Yoritomo, yaminin
Do: Ikeda Gareth Yarisse, W.B.
Sygnatura: K-49181-26-72
POUFNE
Niniejszym informuję, że Jego Wysokość Imperator jest osobiście zainteresowany decyzjami dotyczącymi starszej córki lorda Tomoe, Hotaru. Co za tym idzie, apeluję o wystrzeganie się pohopnych kroków podejmowanych bez konsultacji z Niższą Radą.
Po drugie przychylam się do prośby o wyznaczenie następnego kontyngentu pracowników do kopalni na Księżycu. Jako osobę odpowiedzialną za sprawne przeprowadzenie akcji z ramienia rządu Imperium wyznaczam kannina Mitsuhide Akezuki.
11/-.1.-: Koniec pliku]
Pięć... sześć... siedem. Dlaczego ta winda tak się wlecze? Czy Gildia nie potrafi należycie zatroszczyć się nawet o swoją własną siedzibę? A może po prostu im się nigdy nie spieszy? Ludzie czasu niepomni.
Uśmiechnął się do siebie. Znakomity pomysł na haiku. Szkoda, że nie miał przy sobie notatnika.
Jedenaście... dwanaście. Nareszcie.
Drzwi rozsunęły się bezszelestnie, a czekający zaraz za nimi Gildianin w powłóczystej, fioletowej szacie skłonił się nisko na jego widok.
- Lordzie Kuroda, to wielki zaszczyt...
Koordynator uniósł dłoń przerywając oficjalną formułę. Nigdy nie określał siebie jako osoby cierpliwej, tym bardziej w odniesieniu do rzeczy, które musiał robić chociaż nie miał na nie ochoty.
- Gdzie dziewczyna? - zapytał niechętnie.
- Proszę za mną.
Długi, pusty korytarz. Oświetlony lodowato zimnym światłem wiszących pod sufitem w regularnych odstępach kul. Zimno, czysto i sterylnie. Zupełnie jak w starych klasztorach. Nawet drzwi, solidne i okute metalem, przypominały te tkwiące na straży klasztornych cel.
- Memento mori. - mruknął pod nosem Kuroda.
Idący przodem Gildianin odwrócił się nie zwalniając ani o krok i zerknął na niego zaskoczony.
- Mówiliście coś...?
- Prowadź - powiedział spokojnie Koordynator.
- Jesteśmy już prawie na miejscu, lordzie.
- Tym lepiej.
Zatrzymali się przy dokładnie takich samych drzwiach, jak wszystkie na tym korytarzu. Przewodnik przesunął kartę przez czytnik Strażnika, zamek otworzył się z głuchym szczęknięciem.
Pokój wyglądał dokładnie jak odnoga korytarza. Jednolicie szary, czysty, zimny i sterylny.
Kuroda westchnął.
Spojrzeli na niego, wszyscy jednocześnie, i jak na komendę ukłonili się. Dwóch Gildian w fioletowych szatach i imperialny oficer w czarnym mundurze terminatora.
- Koordynatorze, to wielki... - odezwał się jeden z Gildian. Jego głos przypominał zeschłe liście, zarówno barwą jak i zawartą w nim dozą uczuciowości.
- Darujmy sobie ceremonie, Wielebny Bracie. - uciął niecierpliwie Kuroda.
Drugi Gildianin skinął głową w stronę przewodnika, który skłonił się i wycofał na zewnątrz zamykając za sobą drzwi. Jego oczy były niesamowitymi, jednolicie białymi kulami rzucającymi upiorne błyski spod długich, smoliście czarnych rzęs.
- To jest Wielebny Brat Jacques Erreveth McMillan - przedstawił go Ikeda - To właśnie Brat McMillan potwierdził tożsamość dziewczyny. A to jest kannin Nakagawa, jej Kurator. Oczywiście przyszły.
Obydwaj ukłonili się, McMillan z chłodną, beznamiętną twarzą; Nakagawa z krzywym uśmieszkiem. Jego ojciec był wystarczająco wpływowym człowiekiem, aby syn mógł pozwalać sobie na tak drobne prowokacje.
- Dotychczasowo przeprowadzone procedury potwierdzają dane w zadowalającym stopniu - powiedział McMillan - Ale jeśli życzycie sobie mieć stuprocentową pewność, Koordynatorze, możemy zastosować dodatkowe...
- To zbędne - przerwał mu Kuroda - Wczoraj w nocy MINMES jednoznacznie potwierdził jej tożsamość.
Spojrzał na stojącego w aroganckiej pozie, z ramionami niedbale splecionymi na piersiach terminatora.
- Zaś co do Kuratora... wygląda na to, że już zadecydowaliście o jej dalszych losach. Zdaje się, że żadna decyzja nie miała prawa zapaść bez udziału Niższej Rady.
- Plany Domu dotyczące tej dziewczyny zostały przekazane bezpośrednio Imperatorowi - odparł Ikeda - I zostały przez niego zaakceptowane.
- Czy Dom zapomniał o drodze urzędowej? - warknął Kuroda - A może uważa, że to go nie dotyczy?
- Koordynatorze...
Machnął niecierpliwie ręką.
- Wystarczy. Pokażcie mi ją.
Ikeda skinął głową. McMillan musnął opuszkami palców jedną ze ścian, a ona bezszelestnie zsunęła się w dół odsłaniając wnętrze drugiego, identycznego jak ten pokoju.
Dziewczyna siedziała w kącie, naga, z głową opartą na podciągniętych pod brodę kolanach. Patrzyła przed siebie pustymi, nieprzytomnymi oczami, wydawała się przebywać gdzie indziej... w zupełnie innym świecie.
- Widzi nas? - zapytał Kuroda.
- Nie. - odpowiedział McMillan.
Koordynator pochylił się do przodu opierając dłoń o szybę.
- Dawaliście jej jakieś narkotyki?
- Nie.
- Owszem, wygląda jakby coś brała - powiedział Ikeda podchodząc do Koordynatora - Zachowuje się tak od samego początku. Odmawia jedzenia i picia, nie odzywa się ani nie porusza. Nie zareagowała nawet wtedy, kiedy pokazaliśmy jej tego szczura...
- Jakiego szczura? - mruknął Kuroda.
- Tego, który został schwytany razem z nią. On pierwszy zidentyfikował ją jako...
- Schwytany? Wydawało mi się, że rozkazy były jasne. Ma przeżyć tylko ona, reszta do piachu.
Ikeda wzruszył ramionami.
- Rozkaz został wykonany, prędzej czy później. Żyje tylko Hotaru.
- Hotaru... - powtórzył w zamyśleniu Kuroda - Wiecie, co kiedyś znaczyło to słowo, Wielebny Bracie?
- Nie znam starojapońskiego, lordzie.
Uśmiechnął się.
- Świetlik.
- Świetlik? - Ikeda popatrzył na niego zaskoczony.
- Tak. Taki owad...
Gildianie popatrzyli po sobie.
- Nie nazwałbym córki imieniem owada. - powiedział Ikeda, a McMillan uśmiechnął się bezbarwnie.
- Tak czy inaczej - odezwał się Kuroda i spojrzał znacząco na Ikedę - Zastanawiam się, co jest w tej małej takiego, że Wydział Siódmy zdecydował się nawet na podpalenie stołka pod dotychczasowym Koordynatorem, żeby tylko ją dopaść.
- Powinniście zapytać MINMESa, lordzie - odparł spokojnie Ikeda - I przy okazji zajrzeć w archiwa projektu Nagoya.
- Projekt Nagoya został zawieszony sto pięćdziesiąt lat temu.
- Owszem. Dokładnie sto czterdzieści osiem. A zawieszony został aż do czasu znalezienia odpowiedniego obiektu. Dzisiaj rano dane dotyczące wznowienia projektu zostały dostarczone Niższej Radzie.
Kuroda odwrócił się i popatrzył zaskoczony na Gildianina.
- Ta mała...?
- Tak, ta mała - powiedział dokładnie tym samym tonem Ikeda - Zapewne lord Tomoe od początku wiedział, że jest z nią coś nie tak, i właśnie dlatego obydwie córki wylądowały zaraz po urodzeniu na ulicy. W ten sposób straciliśmy je z oczu... na szesnaście lat, Koordynatorze. Kiedy Minmes ponownie wpadł na ich trop byliśmy gotowi do natychmiastowej akcji. Nie sądziliśmy, że po takim rozegraniu sprawy lord Tomoe będzie próbował zablokować nasze ruchy. Byliśmy pewni, że raczej nie przyzna się do córek i pozwoli nam działać... pomyliliśmy się.
Urwał i przyjrzał się siedzącej nieruchomo dziewczynie.
- Wytrzyma? - zapytał po chwili Kuroda.
- Musi. Nie mamy następnych stu pięćdziesięciu lat, Koordynatorze.
Milczący do tej pory Nakagawa roześmiał się nagle pogardliwie.
- Ona jest szczurem - powiedział, krzywy uśmiech ani przez chwilę nie zszedł z jego twarzy - Dzikim, wytrzymałym zwierzęciem. Idealną maszyną do zabijania. A my...
Przerwał i przesunął wzrokiem po obydwu Gildianach i Kurodzie.
- Ja. Ja nauczę ją nienawidzieć.
What is it you hope for, even though you're dying?
And even though life is closing your tiny eyes
Why did I leave them all?
I should be with them to die in the same place
The pain, I think, should go on forever. For always
But no. Not mine. Not now. Now my life begins.
(MINMES: Music.Rock&Metal.MyDyingBride.Lyrics: TwoWintersOnly.f)
Drzwi otworzyły się z głuchym syknięciem. Zignorowała to, wpatrzona w jednolicie szarą płaszczyznę ściany. Szarość została zastąpiona czernią imperialnego munduru, ale jej nie sprawiło to żadnej różnicy. Ktoś, ów ubrany na czarno człowiek, podszedł niespiesznym krokiem i zatrzymał się tuż przed nią. Panowała głucha cisza, słychać było jedynie szelest munduru i dwa rytmiczne oddechy.
Czyjaś dłoń chwyciła ją za włosy i szarpnęła jej głowę do góry. Nie zareagowała, żaden mięsień nie drgnął na drobnej, bladej twarzy. Żołnierz nachylił się i zajrzał jej prosto w oczy.
- Witaj, Świetliku. - odezwał się cichym, zimnym jak lód głosem - Od dzisiaj będziesz Świetlikiem i zrobisz wszystko, co ja zechcę. Rozumiesz?
Nie odpowiedziała.
- Wstawaj - syknął i pociągnął ją do góry.
Podniosła się niezgrabnie, chwiejąc się na zesztywniałych od bezruchu nogach. Skrzywiła się, kiedy żołnierz szarpnął jeszcze mocniej zmuszając ją do stanięcia na palcach. Popatrzył na nią uważnie, przyjrzał się łzom mimowolnie gromadzącym się w kącikach fiołkowych oczu. Doskonale, małe, wściekłe zwierzątko. Boli cię, prawda? Sprawdzimy czy naprawdę na niczym ci nie zależy, tak jak próbujesz to pokazać. Zobaczymy ile jesteś w stanie wytrzymać... ale ona tylko wbijała w niego pełen nienawiści wzrok w kolorze fiołków, jej usta zacisnęły się w wąską kreskę... no, dalej. Pokaż, na co cię stać.
Nagle krzyknęła z bólu, zamknęła oczy i spróbowała się wyrwać.
Nakagawa uśmiechnął się krzywo i rzucił ją z powrotem na podłogę. Dziewczyna zwinęła się w kłębek, jej ciałem wstrząsnął niemy szloch.
- Pierwsza lekcja za nami, Świetliku - powiedział spokojnie - Wkrótce przejdziemy do drugiej.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł, drzwi zatrzasnęły się za jego plecami.
- Hocchi... - szepnęła cichutko Saki przełykając łzy i przytulając policzek do zimnej podłogi - Hocchi...
- Nie za ostro z nią zaczęliście, Kuratorze? - zapytał Ikeda próbując nadążyć za maszerującym szybkim krokiem Nakagawą.
- Za słabo - mruknął terminator nie odwracając się w stronę rozmówcy - Ona musi czuć strach. Musi się mnie bać.
- Ona tego nie wytrzyma! - parsknął Gildianin.
Nakagawa uśmiechnął się.
- Jest jak młode drzewo, Wielebny Bracie. Przygięte nawet do ziemi natychmiast znajdzie się z powrotem w pionie kiedy tylko osłabnie wasz nacisk.
Zatrzymali się przed drzwiami. Takimi samymi drzwiami, jakich w fortecy Gildii były setki.
- Uważajcie, aby to drzewo nie porwało was ze sobą. - burknął Ikeda i wsunął kartę w czytnik Strażnika.
- Wiem, w którym miejscu należy trzymać. - sparował z krzywym uśmiechem Nakagawa.
Strażnik pisnął potwierdzając identyfikację, zgrzytnęły odsuwane blokady.
- Przynajmniej dajcie jej jakieś ubranie zanim się przeziębi. Już nie jest pod obserwacją.
- Dostanie. - powiedział spokojnie Kurator - Kiedy na nie zasłuży.
Czarne, pozlepiane w strąki włosy zatańczyły w powietrzu.
Saki upadła na zimną podłogę, półprzytomna, wyczerpana strachem i bólem. Zacisnęła z całych sił powieki aby nie pozwolić łzom wydostać się na zewnątrz. A żołnierz śmiał się urągliwie, stojąc nad nią z ramionami splecionymi na piersi. Spróbowała odczołgać się w kąt, na ślepo, byle dalej od oprawcy... ciężki but przycisnął jej stopę do podłogi nie pozwalając się poruszyć. Jęknęła z bólu, zacisnęła pięści wbijając paznokcie we wnętrza dłoni.
- Bierność jest cierpieniem - odezwał się chłodnym, cichym głosem terminator - Druga lekcja, Świetliku. Nie zapomnij, bo to twoja najważniejsza lekcja.
Nacisk ustąpił.
Trzasnęły zamykane drzwi.
- Hocchi... - zaszlochała Saki... a Hocchi uklękła przy niej, zaczęła delikatnie głaskać jej włosy i mówić łagodnym, ściszonym tonem. Słowa nie były ważne, liczyło się tylko brzmienie, miękkie, uspokajające, uśmierzające wszechobecny ból.
- Macie krew na rękach, Kuratorze - zauważył zwykłym, beznamiętnym tonem Ikeda czekając na niego pod drzwiami celi.
- Doprawdy? - zdziwił się sztucznie Nakagawa i otarł dłonie o uda.
- Pomóż mi, Hocchi - poprosiła Saki wpatrując się błagalnie w jej spokojne, fiołkowe oczy - Powiedz mi, co mam zrobić... Hocchi... nie wiem, czego ode mnie chcą... dlaczego zadają mi ból... Hocchi, oni myślą, że jestem tobą... dlaczego?!
Staromodne, papierowe drzwi otworzyły się przed nim z cichym szelestem.
- Ten... ten człowiek... Hocchi, ja... boję się...
Lord Yoritomo Kuroda, Koordynator New Tokyo siedział na stylizowanej na drewno podłodze ubrany w bogate kimono, z dwoma mieczami zatkniętymi za szeroki pas. Miał zamknięte oczy, dłonie luźno ułożone na kolanach. Po jego prawicy krzątał się mistrz ceremonii również odziany w odświętny strój.
- Cieszę się, że mogę was tu gościć, Kuratorze.
- To dla mnie wielki zaszczyt, lordzie. - odpowiedział formalnie Nakagawa i usiadł na wskazanym mu miejscu naprzeciwko gospodarza.
- Tak bardzo się boję... jak... jak szczur w klatce...
- To doskonała herbata, Kuratorze. - powiedział cicho Kuroda nie otwierając oczu - Zaś ceremonia jest niezmieniona od czasów Sen-no Rikyuu. W ten sam sposób pili ją cesarz Goyouzei i Hideyoshi Toyotomi podczas wielkiej ceremonii w Kitano w roku 1587.
- Hocchi... nie zostawiaj mnie... proszę... Hocchi...
- Szacunek i niezakłócony spokój, Kuratorze. Podczas ceremonii wszyscy są sobie równi. Drzwi pawilonu są tak niskie, że każdy wchodzący, bez względu na urząd i urodzenie musi skłonić głowę.
Kuroda uniósł parującą czarkę i przyłożył ją do ust.
- Hocchi... nie odchodź...
- Z całym szacunkiem, Koordynatorze - odezwał się Nakagawa odstawiając naczynie na stojący pomiędzy nimi stolik - Wasze zaproszenie to wielki zaszczyt, ale nie sądzę, że zaprosiliście mnie tylko po to aby porozmawiać o historii.
Kuroda otworzył oczy i uśmiechnął się.
- Niecierpliwość... to charakterystyczne dla waszego pokolenia. Naturalnie, nie ma w tym nic zdrożnego. Dopiero starość nauczy was kontemplowania czasu, cieszenia się wyjątkowością każdej chwili...
W skupieniu upił łyk aromatycznego napoju.
- Nie potrafię... Hocchi, nie potrafię... nie dam rady...
Uniósł dłoń. Mistrz ceremonii skłonił się i wyszedł z pawilonu cicho zasuwając za sobą drzwi.
- I oczywiście macie rację, Kuratorze. Rzeczywiście, herbata to jedynie pretekst. Chciałbym z wami porozmawiać na temat...
- Dziewczyny. - przerwał chłodno Nakagawa. Kuroda zlekceważył niegrzeczność.
- Projektu Nagoya. - poprawił spokojnie - Wolałbym, gdybyście przyswoili sobie ten termin. Słowo dziewczyna zawiera w sobie pewną dozę zbędnej poufałości.
Milczał przez chwilę przyglądając się terminatorowi z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
- Wielebny Brat Ikeda obawia się o wyniki projektu - podjął - Twierdzi, że stosowane przez was środki są zbyt ostre, oczywiście w żadnym wypadku nie negując waszych kwalifikacji.
- Wybaczcie, lordzie - warknął Nakagawa - Ale nie rozumiem, jakim prawem Wielebny Brat Ikeda wkracza w moje kompetencje bez posiadania elementarnej wiedzy na temat szkolenia. Pomijając fakt, że nie zna realiów Imperium, w końcu to Europejczyk... - ostatnie słowo wypowiedział z taką pogardą, że na twarzy Koordynatora zaigrał mimowolny uśmieszek. Niemniej jednak uniósł rękę powstrzymując potok przemowy oficera.
- Zapędzacie się, Kuratorze. Wielebny Brat Ikeda jest członkiem Domu, przypisywanie mu jakiejkolwiek narodowości jest bardziej niż błędne. To po pierwsze. Po drugie, w jego żyłach niewątpliwie płynie domieszka krwi Imperium. Po trzecie, zdaje się zapomnieliście o tym, że Europa oficjalnie nie istnieje. Zaś po czwarte i ostatnie, Wielebny Brat Ikeda jest obserwatorem z ramienia Domu. Lekceważąc go popełniacie spory błąd.
- Hocchi, zaczekaj! Nie odchodź! Proszę, zostań ze mną... nie dam sobie bez ciebie rady... Hocchi!
Nakagawa skrzywił się.
- Tak czy inaczej, uważam to, co robię za słuszne. Początek przedstawia się bardzo obiecująco...
Kuroda uniósł brew.
- Doprawdy?
Terminator zerknął na niego spode łba.
- ...i nie mam zamiaru zmieniać strategii z powodu jakiegoś... - urwał, przełknął nerwowo ślinę. - Uda mi się, zapewniam was, lordzie.
Koordynator uśmiechnął się lekko.
- Nie neguję waszych zdolności, Kuratorze. Pragnę was tylko ostrzec, że to wy ponosicie pełną odpowiedzialność za wynik projektu Nagoya. Jeśli wasza, jak to określiliście, strategia zawiedzie, musicie liczyć się z konsekwencjami.
Nakagawa odetchnął. Podniósł czarkę do ust i pociągnął łyk herbaty.
- Naturalnie - odpowiedział już zwykłym, obojętnym tonem.
Kuroda popatrzył na niego spokojnie. Jego twarz była pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu.
- Ja, żebrak, przychodzę do miasta - powiedział nagle - Na ulicy spotykam mądrego starca. Mistrz pyta, w jaki sposób mogę mieszkać na górze Bai-yun. Ja pytam, w jaki sposób starzec może żyć w czerwonym pyle ulic. W jaki sposób? Nie ma odpowiedzi. Poranny dzwon wyrywa mnie ze snu.1
Zaskoczony Nakagawa zastygł w bezruchu z uniesioną czarką.
- Co macie na myśli, Koordynatorze? - zapytał ostrożnie.
- To samo. - odparł łagodnie Kuroda - Dokładnie to samo.
Nie zdążył nawet zatrzasnąć za sobą drzwi. Zwinnym ruchem podcięła mu nogi, zamachał rękami daremnie próbując utrzymać równowagę. Kiedy upadł na podłogę, dziewczyna już siedziała mu na plecach. Rzucił się i chwycił ją za kostkę uniemożliwiając ucieczkę... ale ona nie chciała uciekać. Poczuł szarpnięcie przy pasie, ostrze noża zalśniło w świetle unoszącej się pod sufitem kuli.
Świetlik chciał walczyć.
Zabijać.
Nakagawa uśmiechnął się mimowolnie. Gdyby miała dopalacz, byłoby już po nim.
Hotaru spojrzała na niego zaskoczona, ruchy straciły płynność... na sekundę, ułamek sekundy. Ale to najzupełniej wystarczyło. Zacisnął dłoń na jej nadgarstku. Wrzasnęła rozpaczliwie, krzyk zdołał zagłuszyć tępy trzask i brzęk noża upadającego na płyty podłogi.
Szarpnął dziewczynę, przetoczył się ciągnąc ją za sobą i uklęknął nad nią, kolanami unieruchamiając jej ramiona. Hotaru jęczała, fiołkowe oczy były puste i matowe. Zamachnął się i z całej siły uderzył ją otwartą dłonią w twarz zostawiając ogniście czerwony ślad na policzku. Krzyknęła, spojrzała na niego przez gromadzące się łzy... ale w jej wzroku nie było strachu, jedynie ból... i wściekłość.
Terminator roześmiał się.
- To za to, że spieprzyłaś sprawę - powiedział drżącym od śmiechu głosem - Na drugi raz zrób to tak, jak należy.
Wstał ostrożnie, nie spuszczając z niej wzroku podniósł nóż i schował go do pochwy przy pasie.
Dziewczyna nawet nie drgnęła.
- Za parę minut przyjdzie tu ktoś, da ci ubranie i zaprowadzi do lekarza. Tam opatrzą ci rękę.
Zatrzymał się przy drzwiach i odwrócił, aby jeszcze przez chwilę sycić się swoim tryumfem.
- Młodzi... - powiedział spokojnie Koordynator, a Ikeda zerknął na niego z zainteresowaniem - Wcześniej czy później nadejdzie czas, aby ustąpić im pola. I lepiej zrobić to z własnej woli, zanim nie zostaniemy do tego zmuszeni.
- Ależ Koordynatorze...
- Pozwólcie mi dokończyć, Wielebny Bracie. Oto rzecz, która nie dociera do Niższej Rady. I nie dotrze do niej bez jakiegoś spektakularnego wydarzenia, rozumiecie mnie?
Ikeda wytrzeszczył na niego oczy. Otworzył usta jakby miał zamiar coś powiedzieć... ale po chwili zamknął je na powrót. Kuroda przypatrywał mu się ze spokojem.
- Sugerujecie, że... - wystękał w końcu Gildianin - Że... - obejrzał się nerwowo na drzwi.
- Uspokójcie się, Wielebny Bracie - odezwał się obojętnym tonem Koordynator - Nikt nas tu nie może usłyszeć. Nic nie sugeruję. Zmiany w Niższej Radzie i Senacie są nieuniknione, być może także tron przejdzie w inne ręce.
Zmrużył oczy nie spuszczając wzroku z oniemiałego Ikedy.
- Lepiej, żeby stało się to szybko i bez zbędnego rozlewu krwi. W chwili zagrożenia Niższa Rada zda się całkowicie na mnie, Senatorowie nawet teraz są między sobą wystarczająco skłóceni. Imperator planuje agresję na kontynent, większa część Senatu popiera te plany.
- Jak to? - wyszeptał pobladły Gildianin - Dom nie został poinformowany odnośnie...
- Nie bądźcie głupcem, Wielebny Bracie - parsknął Kuroda - Nadania i przywileje zamykają usta każdemu, bez względu na rangę. Oporni schodzą ze sceny tak jak Tomoe. A w Chinach szykuje się bunt przeciwko Domowi, zgadnijcie, kto podburza ludność przeciwko wam.
Zakaszlał zasłaniając usta dłonią.
- Jednocześnie z wybuchem powstania imperialny desant wyląduje na chińskim wybrzeżu jako wsparcie dla waszych oblężonych oddziałów. I nie łudźcie się, ów desant pomoże wybić was do nogi, dopiero wtedy rozprawi się z rebeliantami i wkroczy do Pekinu. Imperator postawi was przed faktem dokonanym, co więcej, w jego ręce wpadną stare magazyny broni podprzestrzennej.
- W Chinach nie ma broni podprzestrzennej - zaprotestował słabo Ikeda, ale Koordynator tylko uśmiechnął się.
- Tak myśli Dom. Broń podprzestrzenna jest w Chinach, Imperator zna nawet dokładne położenie magazynów. Z dokładnością co do stopy, Wielebny Bracie. A wtedy następnym przystankiem będzie Los Angeles.
- Dom na to nie pozwoli...
- Posiadając broń podprzestrzenną to Imperator będzie dyktował warunki. Zaś Gildia - zaakcentował to słowo - Zatańczy do jego muzyki.
Ikeda oparł głowę na dłoni i odetchnął ciężko.
- Amerykanie w dalszym ciągu dysponują bronią nuklearną. - powiedział - Jeśli Imperium będzie w tym konflikcie agresorem, Dom nie zdoła zapobiec uderzeniu odwetowemu.
Potarł w zamyśleniu czoło.
- Co możemy zrobić, Koordynatorze?
Kuroda uśmiechnął się spokojnie.
- Tylko jedno, Wielebny Bracie. Postawić New Tokyo w ogniu, zmusić Imperatora do zajęcia się sytuacją wewnętrzną... - urwał i spojrzał na Gildianina znacząco - Wystarczająco osłabić jego pozycję, abyśmy mogli bez przeszkód przejąć władzę. Wykorzystamy do tego projekt Nagoya, kiedy rezultaty będą już zadowalające. A na razie zaostrzcie terror, wyślijcie terminatorów na ulice, niech likwidują wszystkich nie posiadających statusu człowieka. Znajdźcie jakiś pretekst. Zmuście Sailor V do ujawnienia się, niech wybuchną zamieszki, wtedy ogłoście stan wyjątkowy. Ale nie działajcie zbyt szybko, pamiętajcie o projekcie Nagoya. Dziewczyna musi być gotowa kiedy miasto zacznie płonąć.
Ikeda skinął głową.
- Rozumiem, Koordynatorze. Czy mam powiadomić kapitułę Domu?
- Nie. Kapituła nie zgodziłaby się na taki scenariusz.
Ikeda wstał i ukłonił się bez słowa. Dopiero za drzwiami odetchnął i oparł się o ścianę, kładąc czoło na przedramieniu.
- Czy coś wam się stało, Wielebny Bracie? - zapytał go zaniepokojony służący lorda Kurody.
Bez słowa odprawił go ruchem ręki.
W czarnym, nieco za dużym uniformie Terminatora wyglądała zadziwiająco niewinnie. Być może przyczyniała się do tego drobna, blada buzia o policzkach jeszcze poznaczonych śladami łez i wielkich oczach w kolorze fiołków. Jej prawe przedramię było zalane bryłą syntexu.
- Dlaczego nie daliście jej noża? - warknął Nakagawa, a pilnujący dziewczyny strażnik wytrzeszczył na niego oczy.
Hotaru milczała. Żaden mięsień nawet nie drgnął na jej twarzy.
- Ale... - jęknął zaskoczony gwardzista - Ale przecież to...
- Czy pytam was o zdanie, żołnierzu? - syknął jadowicie Kurator - Dajcie jej nóż. W tej chwili.
Strażnik sięgnął do pasa. Obrócił ostrze w dłoni i podał je rękojeścią w stronę Hotaru. Dziewczyna zamrugała oczami jakby nagle wyrwana ze snu, popatrzyła na strażnika, a potem na Nakagawę.
- Bierz - powiedział - Na co czekasz?
Niepewnie zacisnęła palce na matowo czarnej rękojeści. Żołnierz natychmiast cofnął rękę i odsunął się o krok kładąc dłoń na kaburze. Hotaru uniosła klingę do oczu, obróciła ją powoli przyglądając się z zafascynowaniem igrającym po niej świetlnym refleksom.
Przez całą drogę obserwował ją dyskretnie. Wpatrzona w jednolicie szarą podłogę ani razu nie podniosła na niego oczu, z jej twarzy ani na ułamek sekundy nie znikła zwyczajna maska kamiennej obojętności. Jej dłoń ani razu nie zatrzymała się w pobliżu wiszącego luźno przy pasie noża. Mogła go zaatakować. Jednym zwinnym ruchem mogła wypruć mu flaki i uciec. Nie zrobiła tego. Dlaczego? Bała się, że jeśli jej się nie uda znowu zostanie ukarana? Nie potrafiła posługiwać się nożem? A może... może jeszcze było za wcześnie?
Tak czy inaczej, zmarnowała świetną okazję i Nakagawa czuł się w pewien sposób zawiedziony.
Być może spodziewał się po tym dzieciaku zbyt wiele.
Prowokacyjnie poprowadził ją najrzadziej uczęszczanymi korytarzami do wschodniego skrzydła fortecy, tam, gdzie znajdowały się koszary strzegących siedziby Gildii imperialnych gwardzistów. Osobna część zarezerwowana była dla pilotów Stalkerów, i właśnie tam urządził dla Hotaru jej nowy dom. Dom był kwadratem trzy na trzy metry i składał się z twardej, syntexowej pryczy, krzesła, stolika, dwóch nisz w ścianie służących jako półki oraz ukrytych za przepierzeniem prymitywnej umywalki i toalety.
Wpuścił ją do środka i oparł się niedbale o futrynę.
- Od dzisiaj będziesz mieszkać tutaj. Za jakieś dwie godziny robot przyniesie ci kolację. Kiedy tylko lekarz zadecyduje o zdjęciu opatrunku z twojej ręki rozpoczynamy treningi.
Nie zareagowała, zgodnie z jego oczekiwaniami.
Wycofał się i zasunął za sobą drzwi. Kliknął zatrzaśnięty zamek.
Nakagawa obrócił w palcach kartę magnetyczną... i nagle uśmiechnął się do siebie. Może warto by było pójść do miasta i znaleźć sobie dziewczynę na noc... nie miał kobiety od dnia, w którym odeszła Yuki.
Yuki... z jej okrągłą, niemal dziecięcą buzią o lekko zadartym nosku... z krótkimi, zmierzwionymi wiatrem włosami... w końcu miała dość niekończących się alarmów w środku nocy i strachu, czy jej mężczyzna wróci dzisiaj do domu... nie wytrzymała widoku krwi na jego rękach, wiadomości o coraz to nowych ofiarach...
Tak. Poderwie dziewczynę podobną do Yuki.
- Daliście jej broń, Kuratorze! - parsknął Ikeda opierając dłonie na blacie biurka. - Jak możecie być tak krótkowzroczni?
Nakagawa uśmiechnął się krzywo.
- Nie obawiajcie się, Wielebny Bracie. Nie zagraża wam żadne niebezpieczeństwo.
Gildianin poczerwieniał.
- Darujcie sobie kpiny - warknął - Nie chodzi o mnie, tylko o nią. Skąd wiecie, że nie spróbuje odebrać sobie życia?
- Nie spróbuje. - odparł z lekceważącym uśmiechem Kurator - Nie zapominajcie, że jest szczurem, a szczury potrafią walczyć o swoje życie. Ona chce zabić mnie, a nie siebie.
Ikeda zamilkł.
Nad miastem krążył ptak. Wielki, dumny drapieżnik podobny do orła... właściwie to nawet mógłby być orzeł. Mógłby... ale po Apokalipsie nie było już orłów. Nie było już żadnych szlachetnych ptaków, jedynie ich plugawe, zmutowane namiastki.
- Nie zaciskaj palców na rękojeści. Musisz być gotowa aby przerzucić nóż do cięcia z góry. Nogi ugięte. Rozluźnij mięśnie, nie spinaj się tak. Zmieniaj rytm kroków, nie pozwól mi się zaskoczyć.
Z rozpostartymi szeroko skrzydłami zataczał powolne, niemal niedbałe kręgi nad zrujnowanymi wieżowcami.
- Nie staraj się blokować. Unikaj, schodź z linii ciosu. Popatrz, mam nóż w prawej ręce. Idź za ciosem, przechodź na moją lewą.
Zniżył lot, miękko wleciał pomiędzy budynki. Znalazł zdobycz? Przecież miasto było wymarłe...
- Tańcz, Świetliku. Wywołuj strach. Spraw, żeby przeciwnik się ciebie bał. Atakuj twarz, krew powoduje panikę. Jeśli będzie się bał, zacznie popełniać błędy. A ty musisz je wykorzystać, Świetliku. Musisz nauczyć się zabijać jednym ciosem, możesz nie mieć więcej szans.
Nie. Ktoś stał na środku pustej ulicy, oparty na długiej włóczni o dziwacznie wygiętym ostrzu. Promienie słońca odbiły się od wypolerowanej stali.
- Patrz na mnie. Obserwuj. Myśl tylko o moim nożu. Musisz wiedzieć, jaki będzie mój następny ruch. Wiedzieć, Świetliku. Bądź tego pewna.
Szczupła, drobna postać w dziwacznym, biało-fioletowym stroju. Gorący, suchy wiatr szarpnął przyciętymi na wysokości ramion czarnymi włosami.
- Zaczynaj. Jeśli coś spieprzysz, zostawię ci taką szramę na buzi, że popamiętasz.
Orzeł zatoczył krąg nad samotną postacią schodząc coraz niżej i niżej... dziewczyna wyciągnęła rękę, ptak wylądował majestatycznie rozkładając skrzydła i wbijając szpony w śnieżnobiałą rękawicę.
Szczęknęła stykająca się na ułamek sekundy stal.
Krople krwi uderzyły o wypaloną ziemię. Zmrużone, fiołkowe oczy omiotły ruiny wieżowców obojętnym spojrzeniem.
Hotaru odskoczyła do tyłu, miękko i zwinnie jak dziki kot. Przypadła płasko do ziemi i poderwała głowę śledząc ruchy przeciwnika.
Nie było wiele do śledzenia. Stalowe, najeżone ostrzami ramię zgrzytnęło i zamarło w bezruchu. Czarna, gęsta ciecz wydostawała się przez rozcięty pancerz na zewnątrz, spływała w dół po gładkich, pokrytych szaro-zielonym kamuflażem płytach.
Nakagawa odetchnął. Uśmiechnął się ironicznie i zerknął na siedzących przy oknie obserwatorów. Spośród wszystkich czterech jedynie Yoritomo Kuroda zdołał zachować kamienną twarz.
- To robi wrażenie, Kuratorze Nakagawa - odezwał się w końcu Yoshiteru Ashikaga, bratanek i prawa ręka Imperatora. - Z robotem poradziła sobie doskonale, ale... - zawiesił głos i popatrzył na niego znacząco - Ale to tylko kwestia odpowiedniego wyszkolenia. Chodzi mi o coś więcej, rozumiecie?
Nakagawa zerknął na Kurodę. Koordynator spokojnie odpowiedział mu spojrzeniem i niemal niedostrzegalnie skinął głową. Oficer skłonił się z pustym, obojętnym wyrazem twarzy i wyszedł pozostawiając zamknięcie za sobą drzwi pilnującemu ich gwardziście.
- Doprawdy obiecujące. - powiedział Ashikaga, kiedy już szczęknął zatrzaśnięty zamek. - Spodziewałem się znacznie mniejszych postępów.
- Furens quid femina possit - mruknął Kuroda i zerknął na siedzącego z zaciśniętymi ustami Ikedę.
Ktoś nadchodził. Czyjeś kroki wybijały o podłogę regularny rytm, coraz bliżej i bliżej... Saki odwróciła się, o ułamek sekundy za późno.
Nakagawa kopnął ją w brzuch odrzucając w bok.
- Wstawaj.
Zacisnęła zęby i wstała powoli, ściskając rozcięte ramię.
Terminator dobył noża, zimne, białe światło prześliznęło się po czarnej klindze.
- Podnieś broń.
Nie poruszyła się.
- Zabiję cię jeśli tego nie zrobisz.
Nawet nie drgnęła, jedynie dysząc ciężko i mierząc go zmęczonym wzrokiem. Do diabła, czyżby wiedziała, że nie mógł jej nic zrobić...? Gdyby zabił ją bez walki, zapłaciłby głową. Musiał, musiał w jakiś sposób ją sprowokować!
Ugiął nogi i uniósł ostrze na wysokość twarzy. Fiołkowe oczy przenikały go niemal na wylot, dziwny, srebrny ognik migoczący we wnętrzach źrenic... niech cię szlag trafi, smarkulo.
- Walcz - warknął jeszcze raz.
Nie mógł pozwolić jej zniszczyć wszystkiego, do czego zdołał już dojść! Nie mógł! Nie mógł sobie na to pozwolić!
Fioletowy płomień.
Skoczył do przodu w zamiarze zostawienia jej na policzku blizny, która oszpeciłaby ją na całe życie. Był wściekły. Ciął szerokim łukiem, wyuczonym, niemożliwym do sparowania ani uniknięcia sposobem.
Czerń stali.
Bladość jej skóry.
Zacisnął zęby oczekując lepkiego dotyku krwi.
Fioletowy płomień.
Świat pękł, niczym lustro, w które ktoś uderzył kamieniem. Runął w dół milionem odłamków, a Nakagawa spadał razem z nim, zaskoczony, zbyt otępiały aby wrzasnąć ze strachu. Głęboko pod nim fiołkowa otchłań otworzyła się setkami czarnych, lśniących ostrzy.
Jaskrawe światło uderzyło go w oczy. Uniósł ramię aby osłonić twarz, coś chrupnęło głucho tuż obok...
Stała może dwie stopy przed nim. Zwichrzone, czarne włosy. Blada, drobna buzia. Dłoń zaciśnięta na zakrwawionym ramieniu. Patrzyła na niego... dwa szalejące ognie w kolorze fiołków...
Dalej, Terminatorze. Spróbuj swoich sił...
A on klęczał, drżąc ze strachu i z wyczerpania.
Parę cali przed jego twarzą tkwiło wbite w popękaną podłogę najeżone ostrzami, oderwane ramię robota-zabójcy.
1 Ryoukan (1758-1831), Kojiki shichou-ni itari..., tłum. Nagisa Rządek.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.