Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Sailor Moon: Mirai Densetsu

IV - The Tearfall - 3: Katsuyori: Huśtawka ~ Stalowe niebo

Autor:Kyo
Serie:Sailor Moon
Gatunki:Akcja, Cyberpunk, Dramat
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Erotyka, Wulgaryzmy
Dodany:2009-06-09 19:39:10
Aktualizowany:2009-06-09 19:39:10


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

[033/0.0.0

Message Delivery Failure

Od: Message Delivering System

Do: Nakagawa Katsuyori, kannin

Sygnatura: S-40021-01-23


Message [041/2.5.3] signature B-81219-22-90 has been returned by the MDS. Fatal error encountered in address [To] field: [Akimoto Yuki] - ID not responding: no such person or link temporarily disabled.

Please make sure that the address [To] field is filled correctly and/or try again later.

Returned message:


: 041/2.5.3

: Wydział 7 Specjalny

: Od: Nakagawa Katsuyori, kannin

: Do: Akimoto Yuki

: Sygnatura: B-81219-22-90

:

: Kocham Cię.

: Bardzo mi Ciebie brakuje, Yu.

:

: Katsuyori

:

: 041/2.5.3: Koniec pliku


033/0.0.0: Koniec pliku]


[21/-.1.-

Dom Imperialny

Od: Ashikaga Yoshiteru, yaminin

Do: Kuroda Yoritomo, yaminin

Sygnatura: F-92583-26-72

POUFNE


Drogi Kuzynie,

Dzisiaj rano miałem zaszczyt poinformować Jego Wysokość Imperatora o zaobserwowanych przeze mnie postępach związanych z projektem Nagoya. Z przyjemnością donoszę, że Jego Wysokość docenia Wasz wysiłek włożony w prace nad projektem oraz wyraża się o nim nad wyraz entuzjastycznie. Życzeniem Jego Wysokości jest przyspieszenie prac i zwiększenie siły bojowej projektu Nagoya przez zastosowanie Dyrektywy Dziewiątej.

Załączam wyrazy szacunku.

21/-.1.-: Koniec pliku]


[02/-.G.-

Noble House: New Tokyo

Od: Ikeda Gareth Yarisse, W.B.

Do: Kuroda Yoritomo, yaminin

Sygnatura: D-11074-29-03

POUFNE


Co do Dyrektywy Dziewiątej - to niemożliwe.


02/-.G.-: Koniec pliku]


[43/-.1.-

Koordynator New Tokyo

Od: Kuroda Yoritomo, yaminin

Do: Ikeda Gareth Yarisse, W.B.

Sygnatura: V-90074-13-13

POUFNE


Imperator nie zna słowa „niemożliwe”. Róbcie co do was należy.


43/-.1.-: Koniec pliku]


Keyword: Nagoya

WARNING! APPLYING ACCESS RESTRICTIONS DUE TO FILE ATTS.

.net: *.nagoya.jp

.geo: miasto w Japonii (środkowe Honshu a. Honsiu); ośrodek administracyjny prefektury Aichi; położone nad Oceanem Spokojnym.

.soc: 3.1 mln mieszkańców (2045).

.ind: wielki ośrodek przemysłowy; środki transportu, maszynowy, chemiczny, włókienniczy, hutnictwo żelaza i aluminium; wielki port handlowy i węzeł komunikacyjny.

.edu: uniwersytety; muzea; zamek (17 wiek); świątynia Atsuta-dijingu (2 wiek); świątynia Choufukuji z Nanatsudera (8 wiek).

UPDATE: 18.02.2050

Ogromne zniszczenia wojenne - odbudowa w toku.

UPDATE: 24.11.212PA

Całkowicie zniszczone w niewyjaśnionych okolicznościach.

ACCESS TO FURTHER DATA DENIED

(MINMES: Geodata.Japan: Nagoya.f)


Stały naprzeciwko siebie na skraju urwiska. Bez ruchu, bez słowa, jedynie mierząc się wzrokiem. Hotaru ubrana w czarne, szerokie spodnie z końcami nogawek wsuniętymi w cholewki ciężkich butów i w kraciastą, niezapiętą do końca koszulę. Saki w dziwacznym, biało-fioletowym stroju, wiatr szarpał jej włosami odsłaniając lśniący, złoty diadem na czole.

Pod ich stopami aż do linii horyzontu rozciągały się ruiny miasta. Puste, ciche, pozbawione życia.

One też milczały. Tylko wicher odgrywał swoją pozbawioną rytmu melodię na gigantycznych organach, w które przeistoczyły się opustoszałe, zrujnowane wieżowce.

- Nie chcę zabijać, Hocchi. - szepnęła wreszcie Saki. Jej głos spłynął miękko w dół, odbił się echem od nagrobków ogromnego cmentarza.

- Nie ma innego wyjścia, Saki. - odparła Hotaru i splotła ramiona na piersi. Ze spuszczoną głową i ustami zaciśniętymi w podkówkę wyglądała tak łagodnie, tak... niewinnie.

- Śmierć jest oczyszczeniem. - jej głos brzmiał przerażająco dorośle w porównaniu z dziewczęcą powierzchownością - Dla tego miasta, dla nich wszystkich...

- Nie chcę zostać sama! - powiedziała drżącym głosem Saki czując łzy gromadzące się w kącikach oczu. Podniosła głowę i popatrzyła na pozbawione chmur niebo w kolorze stali.

- Nie zostaniesz sama - uspokoiła ją Hotaru - Masz wielką siłę, Saki-chi.


Mam ją.

Dobrze. Status?

W normie.

Dwa dwanaście i zwiększaj.


- Siłę, która oprócz niszczenia potrafi również tworzyć.


Nie tak szybko. Ile tam masz?

Dwa czterdzieści dwa.

Podaj odczyty.

Jeden. Jeden. Trzy. Jeden. Trzy. Trzy. Trzy. Jeden.


- Ale jej jeszcze nie umiesz wykorzystać. I nie będziesz umiała, dopóki nie nauczysz się zabijać.


Ile?

Trzy zero siedem!

Słyszy nas?

Tak. Powinna także widzieć.


- Bo za wszystko trzeba płacić, Saki-chi. Za wszystko jest cena.


Ile?

Trzy dwa.

Łącz ją. Najpierw bez wszczepów.


- A oni dają ci nóż do ręki. Wykorzystaj to. Wiedzą o twojej mocy i chcą zrobić z ciebie broń.


Status?

W normie.

Pełna aktywizacja na trzy. Raz.


- Pozwól im. Zwódź ich. Ale bądź ostrożna, nie daj się wplątać w ich gry.


Dwa.


- Saki-chi, nie walcz z prądem rzeki kiedy jesteś na głębinie. Nie warto... wciągnie cię pod powierzchnię i utoniesz. Płyń razem z nim, pozwól mu się unosić... a kiedy poczujesz dno pod stopami odwróć się przeciwko niemu.


Trzy.


- Nie chcę, Hocchi... nie chcę! Nie potrafię!


Jest.


- Musisz. Nie ma innej drogi. Stworzymy nowy świat, Saki.


[Procedure: BOOTP. Scanning for installed modules -- use G12 gateway to view/modify…done]

[Procedure: CONFP. Configuring, please wait............................ done]

[Procedure: DISPP. Enabling visual enhancements..................]


- Już raz prawie się udało... - szepnęła Hotaru i odwróciła głowę.

Saki krzyknęła, przycisnęła dłonie do skroni.

Miasto zafalowało i odpłynęło sprzed jej oczu zastąpione dwoma jaskrawozielonymi liniami przecinającymi czerń... pionowa i pozioma... zmierzające do siebie... i nagle punkt ich zetknięcia stał się środkiem wszechświata.


[Done]

[Enabling audio.............]


- ...cztery zero. Odłącz sztuczne podtrzymywanie.

- Hocchi! Poczekaj...


[Done]

[Procedure: SDEFP. Configuring and setting sensitivity of SelfDef............. done]

[BOOTP WARNING: SelfDef temporarily disabled!]


- Odłączone.

- Wypuszczaj ją. Powoli.


[BOOTP complete. Switching to TSR mode]


Ciemność rozsunęła się niczym czarna, absolutna kurtyna. Niewyraźny, rozmazany kształt przed oczami. Dłoń. Obca dłoń. Wroga. Nieznajoma.

- Zero.

- Ile widzisz palców? - pyta ktoś, niemożliwa do zidentyfikowania, czerwona plama nachylająca się nad moją twarzą.

- Trzy. - dziwny, zniekształcony głos. A przecież wydobywający się z mojego gardła! Czy to ja mówię...?

Widzę coraz ostrzej, coraz wyraźniej... zupełnie jakby wielka plama rozbiła się na setki, a te z kolei na tysiące mniejszych plamek układających się w jednolitą całość. Człowiek w czerwonej szacie. Twarz zasłonięta maską, od której odchodzą różnokolorowe kable...

- Witaj w życiu, maleńka. - mówi spokojnym głosem, przez szkła maski mogę dojrzeć jego czarne, zmęczone oczy - W całkiem nowym życiu.

Kurtyna zasuwa się z powrotem.


Kiedy znów odzyskała przytomność, nie było przy niej nikogo. Pusty, biały pokój. Łóżko. Dwa krzesła. Stolik. Zakratowane okno. Jakieś pokraczne urządzenie mrugające rzędem niebieskich oczu i kable biegnące od niego do jej ramienia.

Świat wirował jej przed oczami. Czuła, że za chwilę zwymiotuje.

Drzwi.

Stworzymy nowy świat, Saki.

- Przepraszam... Hocchi... - szepnęła słabo i zaciskając z bólu zęby wyrwała podłączone do swojego ciała przewody. Krople krwi spryskały śnieżnobiałe prześcieradło szkarłatną mozaiką.


Nakagawa uśmiechnął się krzywo patrząc w monitor. Przyglądał się, jak dziewczyna płacze z bólu wyrywając kable, jak słaniając się na nogach podchodzi do drzwi zostawiając za sobą krwawe ślady, jak ze ślepym uporem szarpie za klamkę.

Świetlik próbuje uciec z pudełka. Dokąd chcesz iść, Świetliku? Łąka nie jest już taka, jaką ty ją pamiętasz...

Wyszczerzył zęby i płynnym ruchem nacisnął przycisk odblokowujący zamek.


Czarna, syntexowa teczka upadła z trzaskiem na podłogę.

Ikeda odwrócił głowę, bardzo powoli, zupełnie jakby musiał walczyć ze stawiającymi opór mięśniami karku. Krew odpłynęła z jego twarzy, usta zacisnęły się w wąską kreskę.

- Jak to: uciekła? - zapytał sztucznym, zbyt wysokim tonem.

Kurator spokojnie wytrzymał jego wzrok.

- Wykorzystała awarię Strażnika i uciekła. Zerwała przewody.

Gildianin zachwiał się, chwycił Nakagawę i zacisnął kościste palce na jego ramionach.

- Dyrektywa Dziewiąta została wykonana - wysyczał, nie odrywając wzroku od oczu Nakagawy - Dziewczyna ma teraz pełen pakiet. Pełen pakiet, Kuratorze! Rozumiecie? Implanty w połączeniu z jej możliwościami dają jej siłę ognia całej chorągwi. Jeśli nie odnajdziemy...

- Sama do nas wróci. - przerwał mu z uśmiechem terminator bez wysiłku odrywając jego dłonie - Nie ma ubrania, jest osłabiona po operacji. A nawet jeśli uda jej się uciec, nie ma się gdzie ukryć. Co do implantów, jeszcze nie wie jak się nimi posługiwać. Uspokójcie się, Wielebny Bracie. Biorę wszystko na siebie.

Ikeda otworzył usta. Zerknął na Nakagawę i zamknął je natychmiast.

- Co z Koordynatorem? Roześlę patrole, niech szukają dziewczyny.

- Nie. - powiedział z naciskiem Nakagawa - Powiedziałem: biorę wszystko na siebie. Koordynatorowi przekażcie, że nie ma żadnych odchyleń od planu. Najpóźniej dzisiaj w nocy zguba sama do nas wróci. Skontaktujcie się z waszymi runnerami, każcie im śledzić nieautoryzowane połączenia z węzłami militarnymi.

Gildianin odetchnął głęboko. Drżącą ręką otarł z czoła krople potu.

- Jeszcze jedno - dodał z kąśliwym uśmiechem terminator - Mówcie o niej jako o projekcie Nagoya. Słowo dziewczyna zawiera w sobie pewną dozę zbędnej poufałości.


Biec.

Byle dalej, byle szybciej. Stukot bosych stóp na twardym, chropowatym chodniku. Ukradziony, zbyt duży płaszcz ciąży, zawija się między nogami. Świat rozmazujący się przed oczami, setki, tysiące krążących wokół niej duchów, wyjących, wrzeszczących w swoim upiornym dialekcie.

Ale biegnę. Uda mi się, musi mi się udać.

Szybciej.


Pustka. Nie ma nic więcej, tylko ja... i ona.

Nakagawa powoli uniósł powieki, wpatrzył się w ciemność przed swoimi oczami. Gdzie jesteś, Świetliku? Pamiętaj o mnie. Nie zapominaj. Odnajdę cię dzięki twojej własnej nienawiści.


Nie... nie mogę... jestem za słaba... za słaba...


Dalej. Myśl o mnie. Wspominaj ból, jaki ci zadałem.


Drzwi otworzyły się z cichym sykiem i zaraz potem zamknęły. Taksówkarz ziewnął i położył dłonie na sterowniczych kulach.

- Dokąd?

Odpowiedziała mu cisza. Przełączył wizjer hełmu na widok tylnego siedzenia...

O cholera.

Smarkula nie mogła mieć więcej niż czternaście-piętnaście lat. Blada jak ściana, na bosaka, w przydużym, pobrudzonym płaszczu i bladoniebieskiej piżamie. Spieprzyła z domu, czy co?

- Do Thety... - wyszeptała nie podnosząc głowy.

- Do Thety? - parsknął zaskoczony - Życie ci się znudziło?

- Do... Thety... - powtórzyła słabo dziewczyna i popatrzyła na niego wielkimi, fiołkowymi oczami. Przez chwilę poczuł się nieswojo.

Odchrząknął zmieszany. Nawet jeśli udałoby mu się ominąć posterunki porozstawiane przy rozwalonym murze oddzielającym Thetę, Omikron i Tau od pozostałych sektorów, błąkanie się w okolicach slumsów nie było najlepszym pomysłem.

- A masz czym zapłacić, panienko?

Mała sięgnęła do kieszeni płaszcza i wsunęła mu coś w dłoń. Niewielki, płaski przedmiot. Karta płatnicza Gildii.

Zakrztusił się.

A smarkata miała krew na rękach.

Szlag by to trafił. Najlepiej byłoby odstawić ją glinom... ale wtedy przepadnie karta. Nawet jeśli on nic o niej nie wspomni, mała może go podłożyć, a wtedy wyląduje na Księżycu. Cholera. Jasna cholera. A w Thecie zrobią z niej pulpet, jak dobrze pójdzie również z niego. Szkoda życia... ale i szkoda gówniary. Ale przecież w końcu nie musi dowozić jej do centrum Thety, po prostu wywali ją zaraz za murem i już.

Obejrzał się jeszcze raz i uruchomił silnik.


Czuję cię, Świetliku. Walcz, nie poddawaj się. Im silniej się opierasz tym wyraźniej cię widzę.


Bruk. Zimne, brudne płyty pod policzkiem. Szmer oddalającego się pojazdu... ten taksówkarz... wyrzucił mnie... to nieważne.

Powoli. Ostrożnie, nie ma się gdzie spieszyć. Znam tę ulicę... dwie przecznice stąd jest nasz wieżowiec... a tam Hocchi... i Ki, i Katsura, i Shiro...

Na kolana. Powoli. I jeszcze tylko jeden wysiłek... nieważne, że nogi odmawiają posłuszeństwa... ta krew nie jest moją kwią... dojdę, uda mi się...


Dalej. Dalej.


Ktoś podciął jej nogi. Z jękiem upadła na twardą ulicę. Kilka głów pochyliło się nad nią z zainteresowaniem.

- Patrzcie jaka niespodzianka. - zahuczał radośnie wielki, ostrzyżony na krótko chłopak w szarej koszuli i przymocowanym do niej stalowym naramienniku zdartym z jakiegoś martwego szczurołapa. - Prezencik w sam raz na pieprzony, czwartkowy wieczór. Zamawiam pierwszą kolejkę.

Zimna, nieznajoma ręka chwyciła ją za włosy szarpnięciem podnosząc jej głowę. Obraz rozmazał się, widziała jedynie niewyraźne, barwne plamy.

- Ja ją skądś znam... - odezwał się czyjś głos, chropawy i nieprzyjemny.

- Jasne - zaśmiał się duży - Znasz każdą dupę w tym sektorze, Mikey.

- Niektóre nawet od wewnątrz. - dorzucił ktoś wywołując zbiorową salwę śmiechu.


Tak... zupełnie jakbym biegł za tobą... i brakuje tylko cali abym mógł złapać cię za rękę... no, Świetliku. Nie pozwól mi na siebie czekać.


- Rzygać mi się chce od waszego pieprzenia - warknął Mikey nie wypuszczając jej włosów z uścisku - Poważnie, ja gdzieś ją już widziałem.

- Widziałeś czy nie - przerwał mu tubalny głos - Teraz ja ją sobie obejrzę. I to dość dokładnie. Podnieście no ją, i trzymajcie żeby się za bardzo nie wyrywała.

Czyjeś ręce chwyciły Saki za ramiona, szarpnęły do góry stawiając na nogi.

A ona nagle zrozumiała.

- Nie! - wrzasnęła i spróbowała się wyrwać - Puśćcie mnie! Muszę...

Któryś z nich rąbnął ją w twarz, tysiące słońc wybuchło jednocześnie przed jej oczami. Płynny ogień rozlał się po policzku.


Nakagawa uśmiechnął się z tryumfem. Nie ruszając się z miejsca dotknął przełącznika na swojej konsoli.

- Słyszysz mnie, Oushima? - zapytał cicho, bardzo starając się, aby jego głos nie drżał z podniecenia.

Trzasnęła przełączana konsola po drugiej stronie.

- Tak jest, kanninie.

Kurator odetchnął.

- Projekt Nagoya jest w Thecie. Podaję dokładne koordynaty: kwadrat A, czterdzieści pięć dwieście osiemdziesiąt cztery. Potwierdzić.

- Potwierdzam kwadrat A, czterdzieści pięć dwieście osiemdziesiąt cztery.

- Natychmiast wyślijcie grupę operacyjną, chcę mieć ją żywcem.

- Zrozumiałem.

Uśmiechnął się nagle pod nosem.

- Oushima?

- Tak jest.

- Kiedy już ją złapiecie... - zawiesił głos - Powiedzcie jej, że bardzo nie podobało mi się to, co zrobiła. To wszystko.

- Tak jest. Bez odbioru.

Konsola zatrzeszczała jeszcze raz.

Odprężony Nakagawa wyciągnął się na fotelu i założył ręce za głowę. Przez chwilę wpatrywał się w jednolitą ciemność... a potem roześmiał się na całe gardło.


- Nie! Proszę, nie!

Płakała i szarpała się, a oni rechocząc jak opętani darli na strzępy jej piżamę.

- Poczekajcie! - krzyknął nagle ten o nieprzyjemnym głosie - Ona wygląda tak samo, jak ta klientka, która rozwaliła Aniołka... pamiętacie? Parę miesięcy temu. Dokładnie tak samo.

Zapadła cisza. Szorstkie ręce zsunęły się z jej ciała.

- Co ty pieprzysz - burknął w końcu olbrzym. - Może jest po prostu podobna.

- Cholera, Kogi, przecież wiesz, że co jak co, ale do twarzy to mam pamięć. I mówię ci, że ona wygląda kropka w kropkę jak tamta zawodniczka.

Saki poderwała głowę, zamrugała oczami próbując przywrócić wzrokowi ostrość.

Hocchi. Oni znają Hocchi... może ona jeszcze żyje... może zaprowadzą mnie do niej...

- A jak to jakiś cholerny klon? - mruknął ktoś - Pieprzona podkładka?

- Gówno prawda - warknął Kogi, ale nie wyszło mu to zbyt pewnie.

- Hocchi... - szepnęła Saki - Co... co z nią... zrobiliście?

Poczuła na sobie ich wzrok.

- Widzisz? - mruknął Mikey - Mówiłem.


Błysk. Gdzieś głęboko, we wnętrzu umysłu. Głosy, tysiące głosów...


Szarpnięcie za włosy.

Łzawiące oczy zmuszone do wpatrywania się w oślepiający blask.

- Chcesz wiedzieć, co z nią zrobiliśmy?

Zgrzyt. Dotyk zimnej, ostro zakończonej powierzchni na szyi.


Coraz głośniejsze, coraz bardziej intensywne... wdzierają się do mózgu, odbierają zdolność myślenia... kolorowe, błyszczące bryły.


- To samo, co teraz zrobimy z tobą.


Ból! Powinnam czuć ból, a przecież nie czuję! Czy już umarłam? Hocchi! Te... te sześciany... kule... dlaczego? Dlaczego ja tu jestem? Co to za głosy w mojej głowie?


Nakagawa drgnął wyrwany z transu. Połączenie podprzestrzenne.

[InversE: Kuratorze Nakagawa, cholera, ja pieprzę!]

[Co się stało?]

[InversE: Mamy nieautoryzowane połączenia! Raz, dwa, trzy... o w mordę, cztery... cały czas nowe!]

[Monitorujcie, starajcie się blokować.]

[InversE: Pięć! Sześć! Ale pierdzielnik! Próbuję wywalić połączenia, ale ich jest za dużo! Siedem! Źródło jest w sektorze Theta!]

Nakagawa westchnął i oparł głowę na dłoni. Sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Co prawda liczył na to, że Świetlik podświadomie podłączy się do któregoś węzła... ale nie do aż tylu równocześnie.

Cóż. Przynajmniej to nie on odpowiadał za decyzję o Dyrektywie Dziewiątej.

[InversE: Kuratorze? Jesteście tam?]

[Monitorujcie. Nie ważcie się grindować tych połączeń, rozumiesz? Starajcie się tylko blokować. Jeśli intruz zostanie spłaszczony, ktoś z was odpowie za to głową.]

[InversE: Ale...]

[Żadnego ale. Wykonać.]


- Tak jest, załatw sukę.


Nie żyję.

Nie żyję.

Nie żyję.

Hocchi!


[Michiru {Neptune}: To... ty?]

Odwróciła się.

Dziewczyna stała między wirującymi kulami i sześcianami, niewyczuwalny wiatr szarpał jej długimi, lekko kręconymi włosami w kolorze turkusu. Miała na sobie dziwaczny, biały strój... strój, który Saki doskonale znała. Którego się bała. Który w jej oczach oznaczał zapowiedź śmierci i zniszczenia. A ubranie dziewczyny było identyczne, poza tym, że spódniczka i szeroki kołnierz miały kolor zielony, a kokarda na piersi zamiast fioletowego - granatowy.

Z drugiej strony wynurzyła się następna dziewczyna, ubrana tak samo, ale jej kolorami były granat i złoto. Zimny, porywisty wiatr igrał z jej krótko przyciętymi, jasnymi włosami.

Saki uniosła rękę - rękę w długiej, białej rękawicy z fiołkowymi ozdobnikami i krzyknęła ze strachu. Ale z jej ust nie wydostał się żaden dźwięk.

[Michiru {Neptune}: To naprawdę ty...]

Chciała zaprzeczyć, zapytać kim są... kim jest ona sama... ale nie potrafiła. Nie mogła.

[Haruka {Uranus}: Przebudził się Saturn... więc to już czas?]

Jasnowłosa dziewczyna popatrzyła na nią zmrużonymi, zielonymi oczami.

[Haruka {Uranus}: Jest gotowa.]

[Michiru {Neptune}: Więc chodź ze mną, Sailor Saturn. Będę cię strzegła i prowadziła.]

I otchłań porwała Saki, wciągnęła ją w głąb siebie, coraz dalej i dalej w świat pełen geometrycznych równin i wirujących, mieniących się tysiącami barw kształtów.

Aż do samego końca.


- Kurwa mać... - wybełkotał jeden z żołnierzy w czerwonych pancerzach, którzy dotarli na miejsce na tyle późno, żeby zobaczyć jedynie zwęglone szczątki i wypalone ruiny w miejscu, w którym jeszcze kilka minut temu była gęsto zabudowana ulica.


Już przez solidną bramę garażu słychać było nieregularne, głuche uderzenia i towarzyszące im jęki.

Oby tylko ci kretyni nie przesadzili.

Szara, stalowa płyta uniosła się bezszelestnie, Nakagawa nie spiesząc się wszedł do środka. Świetlik żył... chociaż nie był w szczytowej formie. Ubrana w czarny, za duży mundur dziewczyna wisiała bezwładnie podtrzymywana za ramiona przez dwóch Terminatorów, podczas kiedy trzeci tłukł ją systematycznie okutymi metalem pięściami. Przy każdym ciosie jej drobne ciało podskakiwało, z na wpół otwartych ust wydobywał się nieprzytomny jęk. Na widok Kuratora żołnierz opuścił pięści i spojrzał na niego wyczekująco.

- I jak się udała wycieczka, Świetliku? - zapytał swobodnie Nakagawa podchodząc do Hotaru i kładąc dłoń na jej głowie.

Nie odpowiedziała.

- Słyszałem, że podobno nie bardzo. - odpowiedział sam sobie i delikatnie przeczesał jej sklejone krwią i potem włosy.

Milczała, ciężko chwytając oddech.

- Puśćcie ją.

Upadła na podłogę, zwinęła się w przesączony bólem kłębek.

- Cóż, to nie był najlepszy pomysł, co właśnie przed chwilą starali się ci przekazać ci panowie. - Nakagawa zwrócił się do Terminatora z insygniami sierżanta na naramienniku - Wystarczy. Zabierzcie ją do medyka, niech się nią zajmie. Tylko bądźcie ostrożni, nie chcę żeby stało się jej coś więcej ponad to... - zaczerpnął powietrza jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnował.


To naprawdę ty...

Zawsze będzie przy tobie ból, Saki. Zawsze. Ból, który nauczy cię pamiętać o twojej misji...

Nie chcę zabijać, Hocchi.

Przeznaczenie, Saki-chi. To przeznaczenie. Nie uciekniesz przed nim.

Dlaczego nie mogłam umrzeć razem z tobą? Dlaczego, Hocchi?

Dlaczego...? Bo musiałaś przeżyć. Któraś z nas musiała przeżyć abyśmy mogły stać się jednym ciałem i jednym umysłem. Aby mogła odrodzić się Sailor Saturn, Wojowniczka Ciszy. Obydwie byłyśmy... jesteśmy jej wcieleniem, ale dopiero po mojej śmierci części układanki zaczęły do siebie przylegać.

Ale...

Nie, Saki. Nie wolno nam odrzucić tego dziedzictwa. Przekleństwa. Obojętne jak to nazwiesz. Ważne, że posiadamy moc, której nie oprze się żadna siła tego świata. I dlatego...

Hocchi...

Dlatego New Tokyo musi zostać zniszczone. Gildia. Imperator. Wszystko. Zaczniemy od nowa...

Ale dlaczego?!


- Dwa tygodnie?! - ryknął wściekle Nakagawa - Chyba oszaleliście.

Ubrany w długą, czerwoną szatę lekarz odchrząknął w zakłopotaniu.

- A czego się spodziewaliście, Kuratorze? - burknął - Ogólne wyczerpanie organizmu. Gorączka. Spore ryzyko odrzucenia implantów. I oprócz tego - uniósł głos - Ci wasi sadyści połamali jej żebra i uszkodzili narządy wewnętrzne. Do cholery, to nie jest zwykły katar czy chrypka!

- Nie mamy tyle czasu. - warknął Nakagawa i zerknął przez przezroczystą ścianę na leżącą na szpitalnym łóżku, nieprzytomną Hotaru.

- Nie obchodzi mnie to ile macie czasu. - rzucił ostro Gildianin - Dziewczyna musi tu zostać.

- Przecież macie sprzęt! Jesteście w stanie postawić ją na nogi w ciągu dwóch dni!

Lekarz zerknął na niego spode łba.

- Powtarzam, że istnieje ryzyko odrzucenia implantów. - wycedził z trudem powstrzymując złość - W tej sytuacji nie może być mowy o zastosowaniu nanochirurgii... chyba, że chcecie zobaczyć dziewczynę martwą.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, wreszcie Nakagawa nie wytrzymał i rąbnął pięścią w przezroczystą taflę.

- Szlag by to wszystko... - powiedział wściekle - Macie trzy dni. Nie więcej. Potem zabiera ją Wydział Siódmy, wszystko jedno w jakim stanie.

Odwrócił się na pięcie i wyszedł nie czekając na odpowiedź lekarza.

I był to spory błąd.


Fioletowe oczy otworzyły się nagle i niewidzącym spojrzeniem omiotły jednolicie biały sufit.


Dlatego, Saki-chi... dlatego, że chcę zemsty.


- Mam złe wiadomości, Wielebny Bracie. - odezwał się spokojnie Kuroda wskazując mu miejsce. Chociaż jego głos był tak samo chłodny jak zazwyczaj, twarz Koordynatora była blada, naznaczona szarym cieniem niewyspania. - Chociaż może i dobre. Zależy od punktu widzenia.

Ikeda usiadł i w milczeniu przyjął gorącą czarkę.

- Jego Wysokość Imperator dziwnym trafem dowiedział się o naszych planach dotyczących projektu Nagoya. Aby temu zapobiec zdecydował się na modyfikację projektu.

Urwał i zamknął oczy.

Gildianin zamarł w bezruchu ściskając w dłoni kawałek drogocennej porcelany.

- Otóż dziewczyna ma zostać zcyborgizowana. Jak najszybciej. Taka informacja przyszła z Gildii, dziwne, że nic o tym nie słyszeliście, Wielebny Bracie. Jego Wysokość Imperator wkracza na grząski grunt, i ciągnie was za sobą. Nie łudźmy się, bez względu na wasze wpływy Chiny i Konfederacja tylko czekają na choćby drobne zakłócenie obecnego status quo aby rzucić się nam do gardeł.

Kuroda umilkł i uśmiechnął się ponuro.

- Niektórzy twierdzą, że Apokalipsa nie powinna była się skończyć tak szybko. Broń podprzestrzenna stała się kijem użytym do rozpędzenia hordy wściekłych psów, które, pobite i nienasycone, leżą teraz każdy w swoim kącie, liżą rany i łypią po sobie czekając na sygnał do następnego starcia. Atak na Chiny będzie oznaczał kolejną globalną wojnę, i tym razem nawet Gildia nie będzie w stanie jej zapobiec.

Ikeda milczał. Wpatrywał się jedynie w Koordynatora szeroko otwartymi oczami, jego wargi poruszały się podświadomie, ale nie uwolniły żadnego dźwięku.

- Ale mniejsza z tym. Jego Wysokość Imperator oczywiście zażyczył sobie mojej natychmiastowej dymisji, jednak to żądanie oficjalnie jeszcze do mnie nie dotarło.

Kuroda urwał i pociągnął łyk herbaty, a Gildianin z oszołomionym wyrazem twarzy śledził każdy jego ruch.

- Co więcej, Dom podobno złożył Jego Wysokości przysięgę, że nie kiwnie palcem podczas inwazji na kontynent. Oczywiście nie jestem tego pewien, ale ewakuacja z Chin niemal całej siatki szpiegowskiej daje wiele do myślenia, nieprawdaż? Imperator słyszał o wynikach pierwszej próby projektu Nagoya w sektorze Theta. I już wie, że z jednej strony Dyrektywa Dziewiąta może okazać się straszliwym błędem, ale z drugiej zrobienie z dziewczyny cyborga daje mu do ręki doskonałą, idealnie posłuszną broń - pod warunkiem, że nie wymknie się spod kontroli. W świetle ostatnich wydarzeń bardzo prawdopodobnym wydaje mi się to, że projekt Nagoya obróci się przeciwko Imperatorowi, a wtedy nic nie powstrzyma Amerykanów i Chińczyków przed skorzystaniem z tak znakomitej okazji.

Uśmiechnął się łagodnie.

Ikeda zdrętwiał.

- Być może tak będzie i lepiej dla Imperium. Niemniej jednak zdrada jest zdradą, a ten, kto się jej dopuszcza musi zostać ukarany.

Gildianin zerwał się na równe nogi i skoczył na Kurodę sięgając po nóż do przepastnego rękawa szaty. Stuknęła upuszczona czarka, herbata naznaczyła imitację drewna parującą plamą.

Nawet mimo dopalacza był zbyt wolny.

Syknął miotacz. Przez ułamek sekundy niewzruszoną twarz Koordynatora rozświetlił błękitny odblask.

Krople krwi trysnęły na papierowe ściany, zaczęły powoli spływać w dół tworząc upiorne kakemono. Zapadła cisza przerywana jedynie ledwie słyszalnym szmerem wędrujących po papierze szkarłatnych strumyczków.

- Ichihara. - powiedział spokojnie Kuroda chowając broń do kabury przy pasie.

- Koordynatorze. - odpowiedział cichy szept za jego plecami.

- Każ zabrać ciało do Delty, niech je wyrzucą na ulicy jako ofiarę zamieszek. Oprócz tego natychmiast połącz się z Kuratorem Nakagawą. Kod czerwony. - uśmiechnął się do siebie - I przynieś mi miecze.

- Tak jest.

Zamknął oczy wsłuchując się w szybkie kroki odchodzącego adiutanta.

- Cnota jest jak morze - odezwał się powoli, delektując się każdym wypowiedzianym słowem - A długowieczność jest podobna do góry.2


Oczy w kolorze fiołków zmrużyły się w niemym wyrazie wściekłości.


Za Katsurę, za wszystkich... za ciebie i mnie, Saki... dlatego chcę, żeby oni wszyscy zginęli. Przypomnij sobie to, co mówił Kacchi... Nowy Babilon... rozejrzyj się, Saki. To wszystko prawda. Nie ma tylko Boga... Bóg nie istnieje. Ale jesteśmy my. Ty i ja. Sailor Saturn.


Yu... dlaczego mnie zostawiłaś? Cholera, dlaczego?

Yu... gdybym mógł cofnąć czas... wszystko wyglądałoby inaczej...

Już za późno. Yuki nie żyje. Zginęła od noża jakiegoś pieprzonego bękarta. Życie potrafi być kurewsko złośliwe... dlaczego nie trafiło na mnie? Dlaczego? Chociaż niemal codziennie szlajam się po cholernych slumsach, dlaczego wypadło właśnie na nią?

Mam tego dosyć, Katsuyori, mówiła ze łzami w oczach pakując swoje rzeczy. Kocham cię, ale nie potrafię żyć w strachu. Boję się o ciebie, ty idioto! Za każdym razem jak zakładasz tę czarną szmatę wiem, że idziesz zabijać... ale nigdy nie wiem czy wrócisz. Nie mogę tak żyć, Katsuyori! Dlaczego tego nie rzucisz, dlaczego nie znajdziesz jakiejś bezpiecznej pracy?

Bezpiecznej.

W tym mieście żadna praca nie jest bezpieczna, Yu. Ulica. Nóż. Jakiś świr z miotaczem w ręku. Gdybyś została przy mnie... ochroniłbym cię. Pieprzyć to, odszedłbym od Terminatorów. Mógłbym nawet wciskać wzbogacane mięso do puszek przy taśmociągu, bylebyś tylko była przy mnie... Yu...

Coś zgrzytnęło. Strużki krwi spłynęły po jego dłoni, zaczęły skapywać na powierzchnię baru. Wpatrywał się w nie jak zahipnotyzowany. Uniósł dłoń i przyjrzał się uważnie tkwiącym w niej ostrym odłamkom szkłopodobnego syntexu.

- Daj mi jeszcze jedno - powiedział bełkotliwie do barmana.

Krew.

Ikeda nie żyje. Kuroda zapewne też już popełnił samobójstwo zgodnie z tymi swoimi popieprzonymi samurajskimi zasadami.

Świetlik...

Hotaru. Zrobią z niej pozbawionego własnej woli robota. Maszynę do zabijania. Uczyłem ją tego, co sam umiałem... uczyłem ją po to, żeby nie skończyła tak jak Yuki. Uczyłem ją nienawiści, bo bez nienawiści nie da się przeżyć w tym mieście. Nie wolno ufać. Nie wolno wierzyć. Każde słowo ma swój podtekst, każdy gest posiada ukryte znaczenie.

Potrząsnął głową i zwlókł się z wysokiego barowego stołka z trudem trzymając się kontuaru.

Świetliku.

Jestem ci coś winien. Ostatnią lekcję.


Saki-chi. Jeszcze raz. Pamiętasz to, co zrobiłaś wtedy na ulicy? Musisz zrobić to jeszcze raz. Dasz radę?

Hocchi, ja...

Proszę, Saki. Nie ma innego wyjścia.


Strażnik poderwał się na baczność i wytrzeszczył na niego oczy.

- Kurator Nakagawa...?

Machnął mu ręką i zamknął za sobą drzwi pokoju.

- Koordynator New Tokyo ogłosił kod czerwony. Projekt Nagoya ma zostać przekazany Wydziałowi Siódmemu. Natychmiast. Dajcie mi kartę.

Żołnierz cofnął się w popłochu, nerwowo odwrócił się w stronę konsolety.

- Ale... - zaczął, kompletnie zbity z tropu - Muszę potwierdzić...

- Naturalnie. - mruknął Nakagawa.

Strzelił do niego dwa razy. Ciało strażnika poleciało na ścianę i zsunęło się w dół przewracając syntexowe krzesło.


Hocchi, zostawmy to... odejdźmy stąd, ucieknijmy... nie chcę walczyć. Nie umiem, jestem jeszcze za słaba. Pójdźmy na północ, tak jak chciał Katsura... zapomnijmy o wszystkim. Hocchi...


Leżała na wznak z otwartymi oczami utkwionymi w spowitym mrokiem suficie.

- Słyszysz mnie, Świetliku? - szepnął Nakagawa nachylając się nad nią - Musimy się stąd wynosić. Dasz radę iść?

Nie odpowiedziała. Machnął ręką tuż przed jej twarzą... w tej samej chwili dłoń dziewczyny wystrzeliła w górę ze stalową siłą zaciskając się na jego nadgarstku... ale jej powieki nawet nie drgnęły. Wydawała się być pozbawiona przytomności, chociaż przeczył temu tańczący głęboko we wnętrzu jej źrenic niesamowity, fiołkowy ognik. Ta reakcja... zdecydowali się na aktywizację selfdefa. To tłumaczyłoby znikomą ilość straży w szpitalu - wyposażony w selfdefa projekt Nagoya był w stanie obronić się sam.

Ale Nakagawa wiedział jak poradzić sobie z selfdefem. Każdy Terminator to wiedział.

Zaklął pod nosem i zamarł w bezruchu, czekając aż moduł sam zadecyduje o wyłączeniu stanu zagrożenia. Dopiero wtedy powoli i ostrożnie uwolnił się z uścisku Hotaru, przesunął się tak, żeby być poza zasięgiem jej wzroku i odrzucił okrywający ją koc. Wsunął ręce pod bezwładne ciało dziewczyny i dźwignął je bez wysiłku.

Przez niedomknięte drzwi wpadał blask światła z korytarza wycinając nieregularny trójkąt z jednolicie ciemnej podłogi.

Jeśli wpadnie na kogoś po drodze... będzie załatwiony. A ona razem z nim.


Nie, Saki-chi... nie możemy uciec. Nie wolno nam się poddać, bo wtedy cała dotychczasowa walka... i wszystkie ofiary przepadną. Nie możemy.

Jaka walka, Hocchi? Nie rozumiem o czym mówisz!


Do windy. Powoli. Ostrożnie. W tym bloku nie powinno być już więcej strażników.

Kroki huczą, rezonują głucho wśród pustych ścian. Śmierć, śmierć, śmierć. Obydwoje próbujecie uciec od śmierci. Nadchodzi północ. Każdy krok to kolejne uderzenie zegara. Szybciej, jeszcze szybciej... im szybciej uciekacie, tym łatwiej przeznaczeniu iść waszym śladem.


Nie zrozumiesz, Saki-chi. Nawet nie wiem jak mam ci to wytłumaczyć... nie wiem, czy w ogóle jest sens ci to tłumaczyć. Już wszystko stracone. W każdym bądź razie nie jesteśmy same, Saki. Są inne wojowniczki takie jak my. Część z nich już nie żyje, część nigdy się nie przebudzi...

Przebudzi...?!


Dwadzieścia jeden... dwadzieścia... dziewiętnaście. Dlaczego ta winda tak się wlecze? Czy Gildia nie potrafi należycie zatroszczyć się nawet o swoją własną siedzibę?


Tak... ale to już nieważne. Pozostała tylko jedna droga, droga, którą my musimy pójść.

Śmierć...?

Tak.


Szlag by to trafił. Boję się. Po raz pierwszy od śmierci Yu...

Spokojnie. Korytarz jest pusty. Jeszcze tylko ten i następny, i będziemy na zewnątrz. Potem złapać jakąś taksówkę i wynieść się stąd.

Nakagawa zatrzymał się wyczerpany i oparł plecami o ścianę.

I co zrobisz dalej, co? Zabierzesz ją do domu? Będziesz udawał, że Yuki wciąż żyje? Jesteś popieprzony, bracie.

Nie obchodzi mnie to. Nic mnie już nie obchodzi. Chcę, żeby Świetlik przeżył.


Potrzebuję twojej siły, Saki-chi. Błagam, pozwól mi z niej skorzystać.


Pusty hall. Zupełnie pusty. Niepotrzebne ślady krwi w kilku miejscach. Terminator jest cieniem. Nikt nie widzi wchodzącego Terminatora, nikt nie widzi go wychodzącego.

Jeszcze tylko metry. Ktoś może być na zewnątrz... tutaj jest zbyt jasno, nic nie widać przez te pieprzone drzwi.


Hocchi...


Dwie przezroczyste, syntexowe tafle rozsunęły się miękko. Szczęknęły filtry mające za zadanie oczyszczać wdzierające się do środka ciężkie, śmierdzące powietrze New Tokyo.

Nakagawa zakaszlał. Nie miał nawet jak sięgnąć do wiszącej na szyi maski... nieważne. Teraz tylko złapać jakąś taksówkę...

Zapłonęły reflektory. Kurator instynktownie zamknął oczy i cofnął o krok próbując po omacku wydostać się spod świetlnej ulewy.

- Stój.


Nie, Hocchi... nie mogę. Nie mogę tego zrobić.

Dla twojego własnego dobra... nie uda ci się wygrać z przeznaczeniem. Oszczędź sobie cierpień, Saki-chi.

Nie. Nie.


Imperialne krążowniki blokujące chodnik. Żołnierze w pancerzach koloru krwi... jak się dowiedzieli? Do cholery, jak mogli się dowiedzieć?! Nieważne.

Zawodowcy. Wszyscy z dopalaczami i wspomaganiem podwzrokowym, czyli gdyby nie przewaga liczebna szanse byłyby wyrównane.

Nie uda mi się uciec.

- Połóżcie dziewczynę i cofnijcie się, Kuratorze, a nie stanie wam się krzywda.

Gdyby udało się dopaść któregoś wozu... mają tylko krótką broń. Nie odważą się strzelać z turbolaserów na krążownikach żeby nie trafić Świetlika.

Świetlik.

Użyć jej jako tarczy.

Nie, zły pomysł. Ma odpalonego selfdefa, który w chwili wykrycia zagrożenia skręci mi kark. Co robić? Co robić...?

- Imperator zażyczył sobie was oszczędzić, Kuratorze. Połóżcie dziewczynę i odsuńcie się, a nic się wam nie stanie.

Gówno prawda, pomyślał Nakagawa. Wy pieprzone zwierzęta. Doskonale wiecie, o co chodzi - albo wy, albo ja. Nie ma trzeciej alternatywy.


Zresztą już jest za późno. Nie walcz z tym, Saki.

Nie! Nie! Nie chcę!


- W porządku... - powiedział powoli i pochylił się tak, jakby ostrożnie kładł bezwładne ciało Świetlika na chodniku. Czuł wycelowane w siebie lufy... i wiedział, że ma jedną szansę na tysiąc. Na milion.

Teraz.

Puścił dziewczynę i z włączonym dopalaczem skoczył w bok jednocześnie sięgając po broń. Zamknął oczy pozwalając wspomaganiu kierować swoją ręką.

Dowódca wrzasnął coś, ale jego głos rozmył się w syku miotaczy.


Nie!


Drzwi eksplodowały, lśniący deszcz odłamków syntexu zawirował w powietrzu i majestatycznie opadł na ziemię.

- Nie strzelać! Nie strzelać! Traficie dziewczynę! Nie strzelać!

Palec miarowo naciskający spust. Raz. Dwa. Trzy. Cztery. Czarne kwiaty wykwitające na szkarłatnej stali. Zabić. Muszę zabić wszystkich, co do jednego. Nie ma innego wyjścia.

Albo ja... albo oni.


Nie! Nie!


Stracił równowagę i upadł, wciąż ściskając w dłoni miotacz. Dotknął zesztywniałej nagle nogi, lepka wilgoć chwyciła się palców...

Otworzył oczy. Biegli w jego stronę, pochyleni, z gotową do strzału bronią. Było ich zbyt wielu... zbyt wielu! Wszystko stracone.

- Poddajcie się, Kuratorze!

Głos odbijał się od ścian, od świateł pojazdów, od plam krwi na ziemi... wdzierał się do umysłu, powoli ale nieubłaganie przejmował nad nim kontrolę.

Wszystko stracone.

Nakagawa potrząsnął głową starając wyrwać się zniewalającemu oszołomieniu.

Krzycząc, dźwignął się na kolana i poderwał miotacz do oczu.

Żołnierze przypadli do ziemi, błękitne smugi wyładowań przeorały gęste jak przed nadchodzącą burzą powietrze.


Nie! Nie! Hocchi, nie!

Już za późno, Saki-chi.


Dziewczyna wyśliznęła im się z rąk. Dźwignęli ją we dwóch... wrzasnęli z bólu i odskoczyli, fioletowe iskry przez chwilę błysnęły jaskrawym światłem na brzegach czerwonych pancerzy.

A ona... ona wisiała w powietrzu, i chociaż nie było wiatru czarne włosy wirowały w upiornym tańcu. Fiołkowe płomienie wystrzeliły z końców jej palców, popełzły w górę obejmując dłonie, ramiona... całe ciało. Biała, szpitalna koszula nocna zaszeleściła, zapłonęła cichym, niemal bezdźwięcznym ogniem.


Nieeeeee!


Naga, wisiała kilka stóp nad ziemią, a płomienie spowijały jej ciało nie czyniąc mu żadnej krzywdy.


Nie! Nie!


Jej powieki uniosły się powoli, fiołkowe oczy obrzuciły obojętnym, zimnym spojrzeniem żołnierzy, ulicę, zaczynającą już krzepnąć krew...

Na czole dziewczyny zapłonął dziwaczny, mieniący się wszystkimi barwami symbol. Języki ognia przylgnęły do jej ciała tworząc obcisły, biały strój z fioletowym kołnierzem, krótką spódniczką i kokardą na piersi spiętą kryształową broszką. Owinęły się wokół nóg stając się długimi, sznurowanymi butami na obcasach.


Już za późno... Saki-chi...


- Zabijcie ją! Zabijcie! - wrzasnął nagle histerycznie dowódca.

Dziewczyna popatrzyła na niego spokojnie. Podwójne, dziwnie wygięte ostrze włóczni zatoczyło zgrabny łuk i zamarło wycelowane w ledwie widoczny przez chmury Księżyc.


Nieeeee!


[SelfDef connection to 4135.9290.8661]

[SelfDef connection to 1420.1015]

[SelfDef connection to 2820.2521.1048.0032]

[SelfDef connection to 2711.1352.8875]

- Strzelajcie! Strzelajcie! Do cholery, na co czekacie?!


Jeszcze nie rozumiesz, Saki...? Teraz już nie ma odwrotu.


Syknął miotacz. Najpierw jeden, potem następny... i jeszcze jeden, i jeszcze, i jeszcze...

- Silence Wall - szepnęła dziewczyna.

Zakręciła włócznią w powietrzu, chwyciła ją w obydwie dłonie i dźwignęła nad głowę. Promienie miotaczy uderzyły w niewidzialną ścianę, rozprysnęły się na tysiące drobnych, niebieskich iskier.

- Strzelajcie! Nie pozwólcie jej uciec!

Ale ona nie miała zamiaru uciekać. Nie tego ją uczono... bierność... śmierć...

On nie żyje.

Ten człowiek.

Wieżyczka jednego z krążowników obróciła się w jej stronę. Basowo zamruczał ładowany turbolaser.


Nie! Nieee!


Wysoko w chmurach błysnęło nagle pojedyncze, jasne światło. Słup ognia odbił się jaskrawym blaskiem na ścianach pobliskich domów... uderzył w krążownik rozrywając go na drobne, powyginane kawałki stali. Fala uderzeniowa wyrwała szyby z okien budynków, przewróciła żołnierzy na ziemię, szarpnęła włosami stojącej nieruchomo wojowniczki. Drugi wóz przetoczył się na bok i stanął w płomieniach.

Nad głową Sailor Saturn zapłonęło drugie światełko. I trzecie. I czwarte. I piąte...


Nie!


Ogromny wieżowiec pękł. W powodzi ognia zwalił się w dół niczym podcięte drzewo. Krew. Płomienie. Wycie wiatru. Szpital za jej plecami runął w gruzy, przecięty na pół. Słupy ognia tańczyły wokół niej krojąc nawierzchnię ulicy niczym masło, rozrywając na strzępy wszystko, co stanęło im na drodze. Coraz więcej, niczym ognisty deszcz zaczęły spadać na New Tokyo znacząc jego ulice śmiercią i zniszczeniem.

A potem miasto zaczęło płonąć... budynek po budynku, ulica po ulicy, sektor po sektorze stawały w płomieniach, chwiały się w krótkotrwałej agonii i padały, grzebiąc pod gruzami miliony oszalałych z przerażenia ludzi.


Hocchi, proszę, przestań! Nie pozwól im...!


- Poczekaj...

Słaby, zmęczony głos ledwie zdołał przedrzeć się przez huk i wycie rozszalałego ognia. Drobna postać o długich, szarpanych wiatrem włosach wynurzyła się ze ściany płomieni, biegła w stronę Sailor Saturn zataczając się, kilkakrotnie padając na kolana... ten sam, przeklęty biały strój. Jasne włosy sięgające pasa, twarz poznaczona czarnymi i czerwonymi śladami... błękitne, lodowato zimne oczy błyszczące w otworach maski.

- Poczekaj! - krzyknęła nieznajoma zatrzymując się naprzeciwko niej - Przestań, dopóki nie jest za późno...

- Nie znam cię. - szepnęła cichym, matowym głosem Saturn.

Niebieskie oczy uniosły się i zmierzyły ją wzrokiem.

- Jestem Sailor V, Pierwsza Wojowniczka.

Saturn popatrzyła na nią obojętnie. W dwóch fioletowych studniach zatańczyły echa szalejącego pożaru.

- Nie wolno ci zniszczyć miasta, rozumiesz? - wyszeptała z wysiłkiem Sailor V. Jej ubiór był poznaczony śladami krwi - Nie wolno ci. Nie mogę na to pozwolić.

- Nie ma innej drogi. - odpowiedziała bezbarwnym tonem Saturn.

- Jest. Ja zabijam szumowiny, ty niewinnych ludzi. Umarło już zbyt wiele osób, które nie zasłużyły na śmierć. Straciłam... straciłam całą rodzinę. Wszystkich bliskich. Już dość, nie chcę więcej niepotrzebnych śmierci. Przyłącz się do mnie, Sailor Saturn. Jeszcze nie wszystko stracone, jeszcze możemy ocalić New Tokyo. Proszę, pomóż mi!

Milczały, przyglądając się sobie w skupieniu.

- Nikt nie zasługuje na śmierć. - szepnęła Saturn - Ale miasto musi zginąć, tak jak musiało zginąć Silver Millenium. Po to, żeby na jego gruzach mógł odrodzić się nowy świat.

Sailor V wyprostowała się i uniosła ręce.

- Nie chcę cię zabić. - powiedziała głosem pełnym żalu.

Sailor Saturn nawet nie drgnęła. Patrzyły na siebie przez chwilę, rozpaczliwa determinacja starła się z pustą obojętnością... i przegrała.

- Nie zwyciężysz mnie, Sailor V. - powiedziała cicho Saturn.

Sailor V uśmiechnęła się smutno i cofnęła o krok.

- Być może.

Ugięła nogi szykując się do ataku.

Ostrze włóczni zatoczyło krąg w powietrzu i wycelowało w jej pierś.

- Być może. - powtórzyła jak echo Sailor Saturn.

Zastygły w bezruchu, wpatrzone w siebie, czekając na ruch przeciwniczki. Czas stanął w miejscu, przestało się liczyć cokolwiek oprócz oczu, dłoni, stóp, kącików ust... czegokolwiek, co mogłoby przedwcześnie zdradzić następny krok... milczały, skupione na tańcu śmierci, tańcu, w którym każdy najdrobniejszy gest miał swoje znaczenie.

Nie spinaj się tak.

Unikaj.

Musisz wiedzieć jaki będzie następny ruch.

Jeśli to spieprzysz... zginiesz.

On już nie żyje.

Za ich plecami, poza ich świadomością, konało New Tokyo, czerwoną łuną obwieszczając światu swój koniec.

- Crescent Beam!

- Death Reborn Revolution!


Hocchi...!


Ich oczy spotkały się jeszcze raz. Ostatni raz. Dwie bryły błękitnego lodu na chwilę rozjaśniły się zrozumieniem... kąciki ust uniosły się w smutnym uśmiechu... a potem jasne włosy zatańczyły w gryzącym, wypalonym powietrzu. Dłoń w białej, zakrwawionej rękawicy chwyciła nadgarstek Sailor Saturn, palce zacisnęły się na nim w stalowym uścisku... i osłabły. Sailor V osunęła się na kolana. Odwróciła głowę patrząc na dopalające się ruiny miasta, przechyliła się w bok, straciła równowagę i upadła.

Saturn patrzyła na nią z pustym, obojętnym wyrazem twarzy. Broń wypadła jej z ręki, szczęknęła głucho o rozorany bruk ulicy.

Uklękła, położyła dłoń na czole Sailor V, delikatnie odgarnęła włosy z jej twarzy.

Łza stoczyła się po jej policzku, przez chwilę zawisła na brodzie... wreszcie spadła w dół i wsiąkła w czarny, miałki pył.

- Jesteś zadowolona, Hocchi? - szepnęła drżącym głosem Saki - Nie ma już New Tokyo... nie ma już niczego. Twoja... twoja zemsta...

Załkała, otarła ręką łzy z oczu.

- Odpowiedz mi, Hocchi! - krzyknęła - Już nie jestem ci potrzebna, tak?

Spuściła głowę. Jej drobne plecy zatrząsły się od urywanego szlochu.

- Bo tak naprawdę nigdy cię nie było, Hocchi. Zginęłaś tej nocy, kiedy Katsura został ranny a ty poszłaś po Ki... ale ja wierzyłam, że ciągle żyjesz... że jesteś przy mnie... we mnie! Wierzyłam, bo tylko w ten sposób mogłam przeżyć... przeżyć, Hocchi! Najważniejsze to przeżyć, nie pamiętasz, jak uczyliście mnie tego z Katsurą...? To wszystko nieprawda. Byłoby lepiej, gdybym umarła razem z tobą...

Urwała, milczała przez chwilę przez zasłonę łez wpatrując się w czarną, wypaloną ziemię.

- Nie umiem zabijać, Hocchi. Nigdy nie będę umiała. Dlatego chciałam, żebyś zmusiła mnie do zrobienia tego... i udało mi się. Słyszysz? Udało mi się! Pomściłam ciebie... wszystkich...

Potrząsnęła głową i ukryła twarz w dłoniach.

- Co ja zrobiłam, Hocchi...? Co ja zrobiłam?!

Podniosła się niezgrabnie, schyliła się i uniosła leżącą na ziemi włócznię. Popatrzyła na splamione krwią ostrze.

- Gdzie mam teraz pójść, Hocchi?

Wciąż było ostre. Wystarczająco ostre, żeby... zamknęła oczy. Łzy popłynęły po jej policzkach.

- Nie potrafię. - szepnęła z rozpaczą - Hocchi, powiedz mi, że mam iść za tobą. Proszę, powiedz tak.

Odpowiedziała jej cisza. I wiatr tańczący wśród zgliszcz...

- Powiedz! - krzyknęła Saki - Proszę, zrób to!

Ale Hotaru milczała.

Pojedyncza, zimna kropla wody spadła ze stalowego nieba i rozprysnęła się na nosie Saki. Wkrótce w jej ślady poszła druga... i trzecia... padało coraz silniej, deszcz z każdą chwilą przekształcał się w ulewę. Jeszcze dymiące ruiny syczały w zetknięciu z kroplami, buchały kłębami pary.

Saki uniosła głowę, pozwoliła deszczowi spływać po twarzy. Wkrótce nie można już było rozróżnić czy wędrujące po jej policzkach strumyczki to deszcz czy łzy, czy może i jedno i drugie.

Just as a place of shining light can fall into shadow

Things that have life will surely die

But don't be sad

To be born whole

Even your love will travel with you

I am Saturn

Saturn of destruction

Saturn of life...

(MINMES: Music.Musicals.SailorMoon.Lyrics: ToBrandNewWorld.f)
2 Kouran Ueda, Toku wa umi no gotoshi, ju wa yama ni nitari, tłum. Nagisa Rządek.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.