Opowiadanie
Sailor Moon: Mirai Densetsu
V - The State of War - 3: Miyako: Ogród w ciemnościach
Autor: | Kyo |
---|---|
Serie: | Sailor Moon |
Gatunki: | Akcja, Cyberpunk, Dramat |
Uwagi: | Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Erotyka, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2009-06-30 10:24:57 |
Aktualizowany: | 2009-06-30 10:24:57 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Krzyczała i szarpała się z całych sił, kiedy rozbierali ją do naga i zamykali w ciasnym, metalowym pudle wypełnionym ciemną cieczą. Kopała, gryzła, oni klęli, wykręcali jej ręce i siłą przesuwali stopy. Nie miała szans. Doskonale zdawała sobie sprawę z własnej bezradności i ta świadomość dostarczała jej straceńczej siły. A ta dziewczyna, Miyako, stała z boku, przyglądała się jej z obojętnym wyrazem na elfiej buzi.
Nie miała szans.
Czerń zamknęła się nad nią z głuchym trzaskiem, gęsty, pozbawiony smaku i zapachu płyn wdarł się do płuc.
Koniec. Straciła wszystko.
Straciła... siebie.
Aisuru hito-tachi kono te de mamoru wa
Hitomi o agete tatakai no toki
Chikyuu no owari wa mitaku wa nai kara
Kokoro o kimete tatakai no toki
Tatakai no toki
Sailor War! Sailor War!
W ten sposób ochronimy osoby, które kochamy
Otwórz oczy kiedy nadejdzie czas walki
Dlatego, że nie chcemy ujrzeć końca świata
Twe serce powie ci, kiedy nadejdzie czas walki
Kiedy nadejdzie czas walki
Sailor War! Sailor War!
(MINMES: Music.Musicals.SailorMoon.Lyrics: SailorWarSupreme.f)
Makoto.
Przynajmniej nie zabrali mi imienia.
Siedziała na twardej, syntexowej pryczy i patrzyła tępo w jednolicie szarą ścianę. Wewnątrz miała pustkę, nic więcej oprócz lodowatego wiatru rozszarpującego wyzute z realności wspomnienia. Nie potrafiła dotrzeć do prawdy. Pamiętała niskie, białe budynki bazy w Ventura, wysoki gmach Akademii, drobną, opaloną buzię Sun. Pamiętała Macka. Pamiętała odprawę, drogę do Oakland i lądowanie w New Tokyo. Pamiętała usta, dłonie, smak i zapach... rozkosz. Ale pamiętała również ulice miasta, żołnierzy w czarnych pancerzach, zwierzęcy strach i skupione, zamaskowane twarze nanochirurgów. Okruchy pamięci układały się w dwie drogi, obydwie równie ciemne i nieznajome. Jedynym łączącym je elementem był ślad strasznego, wypalającego wnętrzności bólu. Cierpienia, którego samo wspomnienie przywoływało mdłości.
- Teraz jesteś mną, a ja tobą. - powiedziała spokojnie Miyako i pochyliła się do przodu opierając brodę na zaciśniętej pięści - Nigdy nie będziesz w stanie mnie zranić ani zabić, tak jak nie potrafisz zabić samej siebie.
Makoto nie odpowiedziała, nie odrywając wzroku od gładkiej szarości.
- Twoje uwarunkowanie nie pozwoli ci skrzywdzić nikogo z nas, a więc również nikt z nas nie skrzywdzi ciebie...
- Dlaczego mnie nie zabiłaś? - przerwała Makoto, poderwała głowę i spojrzała w lodowato niebieskie oczy. I nagle przestraszyła się własnego pytania.
Kąciki ust Miyako wykrzywiły się w sztucznym uśmiechu. Wstała, odstawiła krzesło z powrotem pod ścianę i ruszyła w stronę drzwi celi.
- Wiesz... - odezwała się płaskim, obojętnym tonem trzymając dłoń na czytniku linii papilarnych zamka - On nie żyje.
Odwróciła się na pięcie i wyszła nie oglądając się za siebie.
Makoto patrzyła na zamknięte drzwi, zaciśnięte pięści, paznokcie wbite we wnętrza dłoni. A potem chwyciła syntexowy talerz z nietkniętym posiłkiem i rzuciła nim o ścianę, z całej siły, najmocniej jak tylko potrafiła.
- Zamknij się! - krzyknęła drżącym od z trudem powstrzymywanego szlochu głosem - Zamknij się!
Pociągi odjeżdżające z Centralnego New Tokyo w stronę Shinjuku... ognisty ślad na metalowym torze.
Makoto zadrżała i poderwała głowę.
Dropshadow zerknął na nią badawczo, ale nic nie powiedział. Pochylił się, położył na krześle spore, syntexowe pudło.
- Twoje rzeczy - burknął - I... broń.
- Broń? - szepnęła zaskoczona.
- Tak, broń. Miyako kazała dać ci broń.
Sięgnęła do środka, poczuła chłodną, gładką powierzchnię pistoletu. Wyciągnęła go i uniosła do oczu. Był oczyszczony i naładowany.
Twoje uwarunkowanie nie pozwoli ci skrzywdzić nikogo z nas...
Zerknęła na Assassina, dostrzegła stężałe rysy twarzy, mięśnie gotowe do skoku. Jak drapieżnik. Jak dziki kot. A potem nagle uniosła broń jednocześnie odsuwając kciukiem bezpiecznik, pobladła, spięta twarz Amerykanina przesłoniła celownik. Palec zaciskający się na spuście. Och, co za pokusa...
- Zdążę - szepnęła ostrzegawczo widząc nerwowe drgnięcie Dropshadowa.
Ich oczy spotkały się przez chwilę, Assassin przełknął głośno ślinę i skinął głową.
- Nic ci to nie da jeśli mnie...
- Wiem - przerwała, czując ciężar własnego palca na ruchomym kawałku metalu. Miyako skłamała. Nie było żadnego uwarunkowania.
Dropshadow cofnął się o krok i uniósł ręce.
- Nie przeżyjesz sama w mieście. - spróbował znowu.
- To też wiem. - ucięła sucho - Cicho bądź.
On nie żyje.
Widziała, jak desperacko poszukiwał jakiegoś sposobu obrony.
On nie żyje!
Jeszcze nigdy nie zabiłam człowieka.
Nacisnęła spust. Palec uderzył w próżnię. I wtedy jej ciało wybuchło, rozerwało się na setki tysięcy żywych, płonących fragmentów. Jak przez mgłę usłyszała stuknięcie upadającego na podłogę pistoletu, usłyszała własny, przeraźliwy krzyk. Ogień, wszędzie ogień, nie było przed nim ucieczki, nie było ratunku. Więc tylko wiła się i krzyczała, prosiła, błagała o zmiłowanie, o śmierć, o cokolwiek co uwolniłoby ją od tego bólu.
Dropshadow patrzył na nią z tępym, przerażonym wyrazem twarzy. Zapomniał o odbezpieczonym pistolecie leżącym na podłodze, o tym, co wydarzyło się kilka sekund wcześniej. Podświadomie zaciskał i rozluźniał pięści, krzyk dziewczyny odbijał się echem w jego umyśle zagłuszając wszystkie inne dźwięki, zagłuszając własne myśli.
- O... o Boże. - szepnął nie słysząc własnych słów.
Przychodzili do niej po kilka razy dziennie, na zmianę. Raz Miyako, raz Dropshadow. Miyako przysuwała sobie krzesło i siadała kładąc brodę na jego oparciu. Milczała. Nie mówiła nic, wpatrując się tylko swoimi niesamowitymi, świetlistymi oczami. Makoto nie odzywała się. Ignorowała ją, udawała, że w celi nie ma nikogo. Ale jednocześnie czuła na sobie palące, lodowato niebieskie spojrzenie... bała się go. Napawało ją lękiem i niepokojem. Miyako nagle wstawała, odstawiała krzesło i wychodziła delikatnie zamykając za sobą drzwi. Potem przychodził Dropshadow. On nigdy nie siadał. Stawał przy ścianie, oparty o nią niedbale, z ramionami splecionymi na piersi. I właściwie też nic nie mówił, czasami tylko zadawał nic nie znaczące, zakłopotane pytanie w stylu Jak się czujesz? albo Wszystko w porządku?. Makoto odpowiadała półsłówkami, zdając sobie sprawę, że te pytania są dla Dropshadowa po prostu sposobem na odróżnienie się od zawsze milczącej Miyako. Kiedy będę mogła stąd wyjść?, zapytała kiedyś. Zapytała ich obydwoje, najpierw Miyako, potem Assassina. Ona nie odpowiedziała nic, zachowywała się tak, jakby nie usłyszała. A Makoto nie odważyła się na powtórzenie pytania, między innymi z obawy przed tym, co mogłaby usłyszeć. Z kolei zapytany Dropshadow drgnął i potarł w zakłopotaniu policzek. Wszystko w swoim czasie, odburknął niechętnie. Czyli kiedy?, naciskała Makoto, ale on wzruszył tylko ramionami i wybąkał, że decyzja nie należy do niego. Tylko tyle.
W sztucznie oświetlonej, jednolicie szarej celi nie czuła nawet różnicy między dniem a nocą, kładła się spać, kiedy czuła się już zmęczona walką z własnymi, prawdziwymi/fałszywymi wspomnieniami. I każdej nocy prześladował ją sen, zawsze ten sam, za każdym razem coraz bardziej realny. Osiem posągów unoszących się w kosmicznej pustce, ona zawieszona między nimi. Za każdym razem próbowała zbliżyć się do któregoś z nich żeby przyjrzeć się z bliska... ale one wydawały się od niej odsuwać, tym szybciej, im szybciej ona do nich zmierzała. I w końcu wybuchały w tysiące szarych, wirujących odłamków, jeden po drugim... i zawsze zostawały tylko trzy z nich, zamglone i niewyraźne. W tym momencie budziła się, budził ją stopniowo narastający głód. Organizm coraz natarczywiej zaczynał dopominać się o narkotyk, i Makoto zdawała sobie sprawę, że niedługo cierpienie stanie się nie do zniesienia. Wiedziała, że wcześniej czy później będzie musiała poprosić ich o pomoc... i wolała, żeby nastąpiło to później niż prędzej.
Któregoś dnia Miyako i Dropshadow spotkali się przed drzwiami jej celi. Ona wychodziła po kolejnej milczącej wizycie, on właśnie do niej szedł. Zanim drzwi zdążyły się automatycznie zamknąć, Makoto zauważyła, jak Miyako zarzuca ręce na szyję Assassina, staje na palcach i całuje go w usta... a on oddaje pocałunek, przytulając drobne, giętkie ciało dziewczyny. Scena wydała się jej tak fascynująca, tak... niepojęta... czyżby ta... maszyna do zabijania miała jakieś uczucia? Czyżby była zdolna do miłości? Miyako przeistoczyła się w jej oczach z pozbawionego emocji cyborga w istotę ludzką, i Makoto niechętnie, ale przyznała jej człowieczeństwo. Dropshadow zauważył jej niepewność. Była pewna, że zauważył. Ale nie powiedział nic, ani słowem nie potwierdził ani nie zaprzeczył jej wnioskom.
Wreszcie nie wytrzymała. Czy Miyako jest... cyborgiem?, zapytała go któregoś dnia. Assassin zmierzył ją wzrokiem, przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Nie, szepnął. W tym jednym słowie odnalazła więcej treści, niż w całej tej bezsensownej papce, którą do tej pory zdążył z siebie wykrztusić. Ta... miękkość. Lęk. Niepewność. On ją... kochał! Makoto była tego pewna. Dropshadow kochał Miyako. Być może kochał złudzenie. Własną wizję, jaką stworzył sobie na dnie świadomości. Ale kochał! Kochał! Kochał!
Płakała przez całą tamtą noc, wijąc się na pryczy i przygryzając wargę do krwi.
Następnego dnia Miyako miała dłonie całe we krwi. Jej oczy były jak zwykle obojętne i pozbawione wyrazu. I jak zwykle nie odezwała się ani słowem. Dropshadow powiedział później, że zabiła człowieka. Jednego z rebeliantów, któremu nie podobało się marnowanie żywności na amerykańską dziwkę, kiedy Japończycy umierają z głodu. Zabiła go. Bez słowa wyjaśnienia. Bez ostrzeżenia. Tak, jak zabija się uciążliwą muchę. I znowu w oczach Makoto Miyako stała się bezdusznym automatem, maszyną do zabijania. Wątła otoczka zrozumienia i akceptacji pękła, roztopiła się w nicość na powrót zastąpiona panicznym strachem karmionym niepewnością.
Któregoś dnia Miyako przyszła do niej trzymając pod pachą płaskie, syntexowe pudełko.
- Chodź - powiedziała cicho - Przedstawię cię komuś.
Makoto drgnęła i spojrzała na nią zaskoczona. Miyako odezwała się do niej po raz pierwszy od kiedy zamknięto ją w tej celi.
Coś zagrzechotało, kiedy Miyako poprawiła pudełko, uderzyło o cienkie ścianki. A potem okręciła się na pięcie i nie oglądając się wyszła zostawiając drzwi otwarte. Makoto zawahała się przez chwilę. Nie miała ochoty iść gdziekolwiek z tą... zwłaszcza, że były same. Tylko one dwie, nikogo więcej. Nie wiadomo, co jej może wpaść do głowy...
Poszła za nią. Stalowe drzwi zamknęły się za jej plecami z głuchym sykiem sprężonego powietrza. Znajdowały się w długim, zatopionym w mroku korytarzu, rozmieszczone co kilka stóp czerwone lampy rzucały bladą, krwistą poświatę na ciągnące się wzdłuż ścian rury. Miyako szła o kilka kroków przed nią, jasny kształt wsuniętego pod pachę pudełka, rytmiczne, silne kroki rezonujące o metal i odbijające się słabym echem.
I milczenie. Milczenie, które nagle zaczęło wydawać się niepokojące i niezręczne.
- Dokąd idziemy? - zapytała w końcu Makoto, nie spodziewając się nawet odpowiedzi. Słusznie.
Miyako zatrzymała się przed sterczącym ze ściany czytnikiem, przesunęła jaskrawoczerwoną kartę przez szczelinę. Szczęknęły otwierane drzwi.
- Ami - powiedziała głośno Miyako nie przestępując progu - To ja, Miyako.
Obróciła głowę, zerknęła na Makoto. Czerwone światło kładło upiorne cienie na jej śnieżnobiałej skórze. Z wnętrza pokoju dobiegł cichy szmer, szczęknięcie stykającego się metalu.
- Przyprowadziłam kogoś, Ami. Nazywa się Makoto, jest...
Jeszcze jeden błysk niebieskich oczu.
- ...jest jedną z nas.
Odwróciła się do Makoto, jej twarz nie miała żadnego wyrazu.
- Chodź - szepnęła i poprowadziła ją do środka.
Ciemność. Pomieszczenie było pogrążone w mroku, wydawało się być puste... ale można było wyczuć czyjąś obecność, skupioną, przyczajoną świadomość.
Makoto podświadomie zacisnęła pięści. Jej dłonie były lepkie od potu.
Było coś... dwa jasne, zielone punkciki. Jak... oczy. Wpatrzone, oceniające... szukające słabych punktów. Ami...
Gdzieś z przodu zafalowały białe włosy.
- Ami, zapalam światło. - odezwała się Miyako.
Lampy zamigotały i zapłonęły z trzaskiem, oblewając pokój powodzią światła.
Te punkciki... to były oczy.
Makoto odruchowo uniosła dłoń do ust aby powstrzymać okrzyk, ale i tak z jej gardła wydobył się słaby, nieartykułowany dźwięk.
Pomieszczenie było dużym dokiem serwisowym, częściowo zrujnowanym i zawalonym nierozpoznawalnymi elementami maszynerii. Tylko jedno stanowisko w doku było zajęte. Stało w nim coś... coś, co Makoto bała się nazwać jakąkolwiek nazwą. Było nieco wyższe od człowieka, siedem, może osiem stóp. Nogi i korpus kroczącej maszyny bojowej, po dwa ukryte w osłonach ciężkie turbolasery na wysięgnikach zastępujących ramiona. I głowa, ludzka głowa osłonięta wielkim, okręconym przewodami hełmem. Zimna, pusta twarz kilkunastoletniej dziewczyny. Drobny, typowo azjatycki nos. Wygięte w podkówkę małe usta o pełnych, bladych wargach. Ale najgorsze były jej oczy, jednolicie zielone, jarzące się słabą, wewnętrzną poświatą...
Kiedyś zapewne była śliczna. Teraz... o Boże, zrobili z niej potwora.
Makoto drgnęła. Miyako przyglądała się jej chłodnym, zaciekawionym wzrokiem.
- To jest Honda Mark 4 Dokuja. Albo cyborg bojowy klasy Serpent-C. - odezwała się beznamiętnym tonem - Dawniej nazywała się Ami. Była siostrą Seishirou. Nie znasz Seishirou, wraz z większością mieszkańców New Tokyo zabił go Szatan. Obydwoje mieszkali w slumsach, nie mieli statusu człowieka. Półtora roku temu Ami złapały szczurołapy. Sprzedali ją korporacjom jako element cyborga bojowego. Czterysta, góra pięćset jenów. Gotowy Mark 4 kosztuje coś koło siedemdziesięciu tysięcy. Czysty interes.
- Przestań. - szepnęła słabo Makoto.
- Odbiliśmy ją przypadkiem może półtora miesiąca temu. - ciągnęła Miyako, ani jeden mięsień nie drgnął na jej twarzy - Urządzili na nas obławę. Udało nam się wyjść cyborgowi na plecy. Byłoby już po niej, gdyby Seishirou jej nie rozpoznał... trzech ludzi zginęło przy próbie wyzerowania systemu. Próbowaliśmy przywrócić ją do życia... do normalnego życia, udało nam się nawet zdobyć backup osobowości córki któregoś arystokraty. Ami odrzuciła program. Prawie umarła. To, że teraz widzi, słyszy i czuje to zasługa Seishirou, który siedział przy niej dzień i noc.
Otworzyła pudełko, wyjęła z niego coś, co wyglądało jak kwadratowy kawałek białego materiału. Rozerwała go na pół, wyłuskała ze środka płaską, czarną kostkę. Podeszła do cyborga, delikatnie położyła dłoń na szarej skórze policzka, szepnęła coś ściszonym, łagodnym głosem. To... coś otworzyło usta, Miyako ułamała kawałek kostki i zaczęła... karmić, tak jak karmi się małe dziecko. Makoto przyglądała się jej wstrząśnięta, przerażona, odurzona atakującymi ją nagle wspomnieniami. Skupione twarze nanochirurgów ukryte pod przezroczystymi maskami. Ból. Świadomość metalowych narzędzi rozrywających ciało, lodowatym zimnem dotykających narządów wewnętrznych, kości... i ból. Podły, wszechobecny ból przebijający się przez tarczę znieczulenia.
Otrząsnęła się. Zauważyła, że podświadomie zaciska dłoń tuż poniżej lewej piersi... tam, gdzie powinna być tytanowa płytka. Ale tej płytki nie było... wspomnienia... nie są moimi wspomnieniami...
- Czym ty jesteś? - wyszeptała przez ściśnięte gardło.
Miyako odwróciła się do niej, płynnie, spokojnie, tak jakby oczekiwała tego pytania. Odłożyła pudełko na panel sterujący dokiem cyborga, niespiesznie, starannie wytarła dłonie o uda. Jej palce... długie i smukłe... przyciągały wzrok, skupiały na sobie uwagę.
- A wiesz, czym ty jesteś? - zapytała zwykłym, obojętnym tonem.
Makoto zawahała się.
- Odpowiedz! - prawie krzyknęła, nie będąc w stanie kontrolować własnego głosu.
- Nie jestem tym, czego szukali twoi przyjaciele.
Szukali. Już nie szukają. Już nie żyją. Makoto podświadomie przygryzła wargę, wspomnienia ożyły na nowo, zalewając jej świadomość morzem niemożliwych do zidentyfikowania obrazów.
Kąciki drobnych ust uniosły się w górę.
- Miałam być - powiedziała Miyako - Ale nie jestem. Serpent-F, którego szukaliście...
Szukaliście, pomyślała Makoto. Szukaliście.
- ...ma bezpośrednią kontrolę nad systemami obrony podprzestrzennej miasta. Zmiażdżyłby was w kilka sekund, tak jak zmiażdżył New Tokyo. Nazywamy go... - zmrużyła oczy - Szatan.
- Ty wiesz, gdzie on jest. - szepnęła Makoto. Nie potrzebowała potwierdzenia.
- Wiem. - Miyako musnęła opuszkami palców policzek cyborga - Obydwie wiemy, prawda, Ami?
Obydwie wiemy. Dlaczego to powiedziała? Osiem... osiem posągów we mgle. Dlaczego? Jakie to ma znaczenie?
- Szatan musi zostać... zneutralizowany. - powiedziała Miyako - Na razie jest jeszcze potrzebny, ale już niedługo przestanie. Pomożesz mi to zrobić, Makoto.
Makoto drgnęła. Jej imię w ustach tej dziewczyny brzmiało tak dziwnie, tak... niepokojąco. Ona nie szukała pomocy, nie szukała akceptacji. Ona stwierdzała fakt. Bo nie ma innej drogi. I jeszcze to... zneutralizowany. Nie zniszczony. Nie zabity. Miyako specjalnie udała, że zastanawia się nad słowem, żeby zwrócić jej uwagę. Zneutralizowany... kolejny rebus.
- Czy to Szatan zaatakował moją grupę?
- Nie.
Nie. Skoro ma kontrolę nad systemami podprzestrzennymi, musiał widzieć lądowanie Amerykanów! Być może ten cyborg... nie chciał walczyć. Może chciał się stąd po prostu wydostać... Ale po co?
- Dlaczego?
Miyako spojrzała na nią uważnie.
- Nie rozumiesz?
- Nie. Powiedz mi.
- Gdyby zaatakował bronią podprzestrzenną, zabiłby was wszystkich, natychmiast, w ułamku sekundy. Ale on nie chciał zabijać wszystkich. Teraz rozumiesz?
Makoto cofnęła się o krok i zacisnęła pięści. Potrząsnęła głową aby odpędzić prześladujące ją obrazy, częściowo zatarte i rozmyte, ale wszystkie tak samo obce.
- Nie słuchaj umysłu. - powiedziała spokojnie Miyako - Pozwól prowadzić się podświadomości.
Te słowa! Niepokojąco bliskie, niepokojąco znajome.
- Powiedz mi. - szepnęła Makoto.
Miyako podeszła do niej miękkim, kocim krokiem. Makoto poczuła jej zapach, delikatnie słodki, odurzający... biel w bieli nierówno przyciętych włosów, blada, wyglądająca na bardzo kruchą skóra... ich ciała dotknęły się, poczuła jej chłód przez szorstki materiał munduru. A potem Miyako wspięła się na palce i pocałowała ją w usta, ostrożnie, zmysłowo... tak, jak kiedyś całował ją Mack. Ale Macka już nie było. Zginął w New Tokyo. Dopóki gdzieś na ulicach ukrywał się Szatan, szansę przeżycia mieli jedynie wyposażeni w podprzestrzenne kamuflaże rebelianci. Nikt więcej. I nie było w tej myśli niczego wstrząsającego ani szokującego... przecież wszyscy, wszyscy stracili bliskich w New Tokyo. Każdy z tych, którzy przeżyli miał wobec Szatana dług do wyrównania. Przeznaczenie. Nic więcej, tylko przeznaczenie. Tak jak przeznaczenie Silver Millenium.
I Makoto, przetraszona, zaskoczona i zdezorientowana Makoto nie broniła się przed tym pocałunkiem, oddała go, zatopiła się w nim, pozwoliła mu zawładnąć swoim ciałem i umysłem.
Czas, Makoto, powiedziała Miyako, Potrzebujesz czasu. Ale mamy go bardzo niewiele, więc musisz mi pomóc... i musisz pomóc samej sobie.
Wiem, odparła, bo wszystko wydawało się takie proste i oczywiste. Niemal tak samo oczywiste jak to, że jeden z trzech ocalałych posągów posiadał jej twarz.
Przestali zamykać jej celę. Chociaż zwykły rytm wizyt Miyako i Dropshadowa nie uległ zmianie, drzwi pozostawały zawsze otwarte. Ale Makoto nie wychodziła na zewnątrz. Bała się długiego, oświetlonego czerwonymi lampami korytarza i drzwi prowadzących do doku serwisowego. Bała się tej... Ami, jej oczu, jej drobnej, dziewczęcej buzi uwięzionej w stalowym szkielecie. Ale ponad wszystko bała się zamieszania we własnym wnętrzu i wiedziała, że jakiekolwiek wędrówki przyczynią się do stworzenia jeszcze większej ilości prawdziwych/fałszywych wspomnień. Bała się swoich reakcji, reakcji swojego ciała. Zbyt łatwo zaakceptowała śmierć Macka jednocześnie nigdy jej nie akceptując. Czuła, że nie należy do tego miejsca, do tego miasta, ale jednocześnie obawiała się ewentualnego powrotu do Ameryki, z trudem potrafiła sobie przypomnieć wygląd bazy w Ventura. Dwie drogi jej wspomnień zaczęły zlewać się w jedną, sylwetki, twarze i głosy ludzi zaczęły mieszać się ze sobą nawzajem, zauważyła, że ma trudności z rozróż-nieniem snu od rzeczywistości. Oprócz tego z każdym dniem narastał głód narkotyczny. Powoli, nieznacznie, ale narastał.
I dalej przychodzili do niej obydwoje. Miyako milczała, Dropshadow mówił. O głupotach, o rzeczach nie posiadających jakiegokolwiek znaczenia. Makoto słuchała. Próbowała dopasować jego słowa do układanki we własnym wnętrzu. Czuła się tak, jakby ta układanka była już kiedyś ułożona, tylko ktoś przypadkiem rozrzucił ją z powrotem. I brakowało jej elementu. Jednego ważnego elementu.
Przerwała mu kiedyś w połowie nieistotnego zdania.
- Opowiedz mi o...
- O Miyako?
Skinęła głową.
Dropshadow uśmiechnął się krzywo.
- Naprawdę chcesz o niej słuchać?
Makoto oderwała wzrok od szarej ściany i spojrzała na niego uważnie.
- Zastanawia mnie jej... - urwała szukając odpowiedniego słowa.
- Agresja?
- Nie, nie o to chodzi. - uniosla dłoń i podrapała się po nosie - Jej... sposób bycia. Jej zachowanie. Wiesz, o co mi chodzi.
Uśmiech znikł mu z twarzy.
- Sposób bycia... - powtórzył w zamyśleniu - Ona... hmmm... nie spodziewaj się, że ją zrozumiesz.
- A ty ją rozumiesz?
Odchrząknął w zakłopotaniu.
- Tak. Myślę, że tak.
Makoto nachyliła się do przodu i spojrzała mu prosto w oczy.
- Naprawdę...? - wycedziła - Naprawdę rozumiesz, kiedy bez mrugnięcia okiem morduje jeńców, jednego po drugim? Kiedy zaraz potem całuje cię i uważa za przyjaciela? Nie, nie przyjaciela. Sojusznika, bo ona nie ma przyjaciół. Potrafisz to wytłumaczyć? Usprawiedliwić?
Wiedziała, że rozpędziła się i niepotrzebnie powiedziała za dużo. Miała tylko nadzieję, że Dropshadow tego nie zauważy.
Parsknął i potrząsnął głową.
- Mówiłem, że... - zaczął, ale Makoto nie pozwoliła mu dokończyć.
- Boisz się jej, Dropshadow. - szepnęła - Nie przyznasz się do tego, ale wiem, że się jej boisz.
Chwycił ją za nadgarstek i ścisnął. I chociaż zaskoczyło ją to, nie spróbowała się wyrwać.
- Teraz ty mnie posłuchaj, panno Dociekliwa. - warknął - Miyako... jest eksperymentem. Wy-chowywała się na ulicy. Jej cała rodzina zginęła w polowaniu. Bo tutaj polowali na ludzi, wiesz? Wiesz, że odmawiali im prawa do człowieczeństwa tylko dlatego, że nie mieli wystarczająco dużo pieniędzy? Nie wiesz, bo i skąd możesz wiedzieć. A wiesz, że twoi przyjaciele z Gildii - zaakcentował słowo twoi - przeprowadzali na niej eksperymenty? Była królikiem doświadczalnym. I co najgorsze, nigdy do końca nie dowiedziała się co naprawdę z nią zrobili. Nigdy, Makoto. Znasz to uczucie, nie wiedzieć czym rzeczywiście jesteś? Nie znasz. Dlatego nie masz prawa jej osądzać. Nikt z nas nie ma prawa. Możemy jej tylko...
Dostrzegła blask w jego oczach i uśmiechnęła się złośliwie. Och, jak mało on wiedział! A więc jednak miała rację - Dropshadow był tylko zabawką. Narzędziem. I niczym więcej.
- ...współczuć.
- Ona nie potrzebuje współczucia, Dropshadow - odparła spokojnie Makoto - Ani naszego, ani niczyjego innego. Ona ma w dupie wszystkie ludzkie uczucia. Przed chwilą powiedziałeś, że sama nie wie co zrobili z nią Gildianie. A co jeśli ona już nie jest człowiekiem?
Nie jestem tym, czego szukali twoi przyjaciele. Miałam być, ale nie jestem.
Zbladł, wpatrzony w nią, ciężko chwytając powietrze.
- A co jeżeli kochasz potwora? - zapytała łagodnie - Bo kochasz ją, prawda?
Puścił jej rękę i wstał poprawiając pas z bronią.
- Już wiesz, co chciałaś wiedzieć. - uciął sucho.
Jak niewiele mógł się domyślać...
- Odpowiedz, Dropshadow. - odezwał się cichy, lodowato zimny głos za ich plecami. Podskoczyli obydwoje i obejrzeli się instynktownie. Miyako stała w drzwiach, niedbale oparta o framugę z ramionami splecionymi na piersiach. Niebieskie oczy wpatrywały się w Dropshadowa spod śnieżnobiałej, nierówno przyciętej grzywki.
Zapadła cisza.
- Trzymaj się, Makoto. - mruknął wreszcie nieswoim głosem Dropshadow. Obrócił się na pięcie i wyszedł, nie patrząc żadnej z nich w oczy. Miyako rzuciła chłodne, obojętne spojrzenie w stronę Makoto i wyszła zaraz za nim.
Pewnej nocy doszła do końca. Ujrzała twarze wszystkich trzech ocalałych posągów, ujrzała i zamarła obezwładniona przerażającym zrozumieniem. Nagle wszystko stało się takie łatwe, takie proste... a ona poczuła się niczym dziecko zagubione we mgle. I wraz z tą obezwładniającą pewnością przyszedł ból, chwycił jej umysł lodowatymi kleszczami, roztrzaskał sen na tysiące drobnych, czerwonych kawałków. Organizm domagał się narkotyku, i to pragnienie zagłuszało wszelkie inne bodźce, istniało tylko ono i nic więcej.
Makoto otworzyła oczy, skulona z bólu, spierzchnięte usta poruszające się bez jakiegokolwiek dźwięku. Zaczerpnęła oddechu, ognista kula rozerwała się w jej płucach, płomień rozpłynął się żyłami po całym ciele.
Miyako przyglądała się jej z obojętną miną. W kamuflażowym płaszczu i półpancerzu, z przewieszoną przez ramię bronią wyglądała na gotową do wyjścia.
- Wstawaj - szepnęła - Zaczęło się.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.