Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Sailor Moon: Mirai Densetsu

II - Surviving the Game - 1: Rei: Kwestia czasu

Autor:Kyo
Serie:Sailor Moon
Gatunki:Akcja, Cyberpunk, Dramat
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Erotyka, Wulgaryzmy
Dodany:2009-03-31 18:45:41
Aktualizowany:2009-03-31 18:45:41


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Cisza wdarła się głęboko do wnętrza umysłu, wyczerpanie podcięło jej nogi, mleczną zasłoną otuliło rozszalałe myśli... pustka. Mroczna próżnia, i nic poza nią.

Upadła na kolana, ziarna brudnego piasku przykleiły się natychmiast do jej mokrych policzków... ale to było nieważne. Nie liczyło się już nic, absolutnie nic. Obejrzała się do tyłu, na rozświetlone milionami świateł miasto i zrobiło się jej niedobrze... ze strachu, z rozpaczy, z wściekłości. Wiedziała, że musi biec, ukryć się, nie pozwolić się osaczyć... ale już nie mogła. A może nie chciała... nieważne. Nic już nie jest ważne. Wcześniej czy później dopadną ją i tak, a ona nie będzie potrafiła z nimi walczyć... koniec. To tylko kwestia czasu...

Nie. Jestem Sailor Senshi, sama wybrałam... Nie mogę się poddać.

Wstała, powoli, z trudem próbując zmusić wyczerpane mięśnie do wysiłku. Pobiegła dalej słaniając się na nogach i potykając kilkakrotnie.

Graj ostro... wtedy nie poczujesz bólu.

(MINMES: Movies.SF&F: SaluteTheJuggers.f)

Świt przyszedł jak zwykle za wcześnie. Mięśnie wyły jeszcze z bólu po wczorajszej walce, umysł nie zdążył otrząsnąć się z otępienia wywołanego działaniem dopalacza... nie otwierając oczu przewróciła się na plecy i położyła dłoń na pokrytym kroplami potu, rozpalonym czole.

Kim ja do cholery jestem?

Znowu ta pustka we wnętrzu głowy, żadnych wspomnień, żadnych myśli... nic. Jedynie słabe echa bólu po wczorajszym uderzeniu... wczoraj... tak, wczoraj walczyłam. Kojoty... to były Kojoty. Jeden był sprytny, zniszczył hełm i próbował trafić w głowę. Prawie mu się udało.

Piłka leci prosto w moje ręce. Zerknięcie za siebie - tylko dwóch obrońców , dam radę, muszę dać radę! [Alert2-12] Z przedpola biegnie trzeci, potężny, w dłoni trzyma naładowanego stormbringera! Jest paręnaście metrów stąd, ale biegnie na dopalaczu, dopadnie mnie zanim zdołam chwycić piłkę. Nie! Muszę, muszę wytrzymać! [Alert2-9] Jest coraz bliżej, unosi stormbringera nd głową! [selfdef] Schodzę z linii ciosu, padam na betonową płytę, przetaczam się w bok, jednocześnie wyciągając rękę po piłkę... [cnt0/32] Jest! Mam ją! Podrywam się na nogi, ale [Alert1-0] za wolno, o wiele za wolno. [hit440] Potężne uderzenie przewraca mnie na kolana, chyba już nie mam hełmu, nic nie widzę! Krew zalewa mi oczy! [dmgrep br92% sgt45% hr98% tot78.33%] Słyszę trzask wyładowań stormbringera, próbuję uniknąć następnego ciosu, ale [cnt3/3] ktoś przeskakuje nade mną, czyjś pancerz zgrzyta... wycie, paraliżujące wycie śmiertelnie zranionego człowieka!

Dłoń na moim ramieniu [id 42:Sakazaki Kyo/Hunters] i głos krzyczący prosto do ucha w kodzie Łowców... [Hunter.44211: Rei, to ja, Kyo! Nie ruszaj się, udawaj, że jesteś nie]

Rei... Rei. Kurayamino Rei...

Uśmiechnęła się słabo i odrzuciła koc. Nie wstając z łóżka rozsunęła żaluzje, przewróciła się ma brzuch i popatrzyła na brudną, zapchaną ludźmi ulicę. Czekała, aż ustanie dudnienie we wnętrzu czaszki, aż miną uboczne skutki wczorajszego przedawkowania dopalacza.

- Trzydzieści cztery. - burknęła pod nosem.

Okno syknęło cicho, ulica zafalowała i znikła. W jej miejscu pojawiło się strome zbocze wzgórza i ścieżka prowadząca do kamienistej plaży nad małym, błękitno-srebrnym jeziorkiem, przypominającym niebieskie oko w zielonej, trawiastej twarzy. W oddali majaczyły spowite mgłą i chmurami szczyty gór. Rei nie wiadomo dlaczego lubiła ten krajobraz, być może dlatego, że czasami miała ochotę po prostu otworzyć okno i zbiec w dół zboczem aż do jeziora... nie, nie mogła tego zrobić. Punkt 6: Wojownik nie może w żaden sposób dobrowolnie zagrozić swojemu życiu lub zdrowiu. Wojownik zgadza się na instalację układu samokontroli chroniącego przed podejmowaniem podobnych kroków. Tak... nagłe wyblaknięcie obrazu przed oczami oraz dźwięczący na dnie świadomości komunikat selfdef takeover był jej znany aż za dobrze.

Szesnaście lat. Szesnaście lat i cztery zdławione w zarodku próby samobójstwa.

Rei wstała, oparła się o ścianę czekając aż pokój przestanie wirować jej przed oczami. Odetchnęła głęboko, odrzuciła do tyłu długie, czarne włosy (dzięki którym otrzymała przydomek Kurayamino) i podeszła do lodówki. W kartonie z cuchnącym syntexem sokiem pomarańczowym zostało zaledwie kilka kropli. Cisnęła go w stronę pochłaniacza, uruchamiający się bez udziału woli system naprowadzania i tym razem zadziałał bezbłędnie - biało zielony karton z szelestem znikł w szarej paszczy urządzenia. Pochłaniacz zgrzytnął głucho i umilkł... rozległ się cichy, delikatny świergot ptaków. Rei wyprostowała się i spojrzała w stronę drzwi, wahając się. Wreszcie sięgnęła po dużą, męską koszulę w kolorze krwistej czerwieni i wciągnęła ją przez głowę nie trudząc się rozpinaniem guzików.

Ptaki zaćwierkały raz jeszcze.

- Rei, jesteś tam? To ja, Kyo.

Zerknęła na wyświetlacz Strażnika. ID K/364Shi815, Sakazaki Kyo.

- Wejdź. - powiedziała cicho zwalniając zasuwy w drzwiach. Wsunął się do środka, miękko i zwinnie jak kot, z gracją zupełnie nie pasującą do jego byczej postury i twarzy o topornie ciosanych rysach pod grzywą zwichrzonych, niebieskich włosów.

- Cześć. - mruknął stawiając na stole torbę wypchaną zakupami i strząsając krople wody z klubowej, czarno-czerwonej kurtki Łowców. - Wpadłem zobaczyć, jak się czujesz po wczorajszym... zrobiłem trochę zakupów.

- Dzięki, nic mi nie jest. Usiądziesz na chwilę?

- Nie... - pokręcił głową - Muszę zaraz lecieć. Myślałem, że może trzeba ci w czymś pomóc...

- Miło z twojej strony.

Słowa ledwie wydobywały się na zewnątrz, język wydawał się być sztywny jak płaski kawał syntexu.

- Naprawdę wszystko w porządku?

- Tak... - powiedziała powoli Rei - Trochę przesadziłam wczoraj z dopalaczem, ale to przejdzie.

Kyo skinął głową, potarł grzbietem dłoni szczecinę na brodzie.

- OK.

Rei uśmiechnęła się.

- No, lecę. Jakbyś czegoś potrzebowała, dzwoń.

- Jasne. Dzięki za zakupy, Kyo.

- Nie ma sprawy.

Zatrzymał się w drzwiach, odwrócił w jej stronę i otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć. Ale zrezygnował, uniósł dłoń na pożegnanie i wyszedł. Zasuwy zatrzasnęły się za nim.

- Podnieś ręce. - mruknął lekarz zerkając na nią i zapisując coś w notesie.

- Dobra.

Poczuła dotyk czegoś zimnego na plecach, odruchowo ściągnęła łopatki.

- Oddychaj głęboko. O, właśnie tak.

Zimny dotyk przesunął się w górę.

- OK, wstrzymaj oddech.

Cofnął się i odłożył notes na biurko.

- W porządku, ubierz się i siadaj.

Rei założyła bluzę, sięgnęła po skarpetki i zaczęła je naciągać.

- Nie boli cię głowa? - zapytał po chwili milczenia lekarz stukając długopisem o metalowy blat.

- Nie.

- Solidnie oberwałaś, log pokazywał czterysta czterdzieści.

Rei wzruszyła ramionami, odwróciła się do lustra, żeby poprawić włosy.

- Gdyby nie hełm, byłoby po tobie.

- Mogę grać. - mruknęła.

- O tym ja zadecyduję.

- Nie może mnie pan odsunąć!

- Mogę, i nawet powinienem to zrobić, Rei. - odparł lekarz zdejmując okulary i pocierając grzbiet nosa. Rei popatrzyła na niego ponuro.

- Gracie następny mecz za tydzień, prawda?

- Z Aniołami.

- Więc ty w nim nie zagrasz. - mruknął lekarz i zamknął z trzaskiem notes.

- Ale...

- Dosyć. Anioły to nie Kojoty, a ty nie masz nawet dziewięćdziesięciu procent sprawności. Nie zagrasz w tym meczu. Nie zagrasz w żadnym meczu, dopóki ja nie powiem inaczej.

Spuściła głowę, cofnęła się o krok.

- To wszystko? - zapytała cicho.

- Tak. Za trzy dni chcę cię tu widzieć z powrotem.

Bez słowa chwyciła kurtkę i ruszyła do drzwi.

- Rei...

Zatrzymała się z dłonią opartą na chłodnym metalu klamki.

- Aż tak bardzo chcesz zginąć, dzieciaku? - powoli, spokojnie zapytał lekarz.

Otworzyła drzwi i wyszła.

Szeroka, płaska toyota vampyre przemknęła ze świstem wyludnioną ulicą rozpryskując na boki wodę z kałuż. Jaskrawe, jadowite światło neonów odbiło się tysiącem jasnych refleksów na drobnych, wirujących w powietrzu kroplach.

Rei naciągnęła głębiej kaptur i przeszła na drugą stronę ulicy. Jej ciężkie, czarne buty dudniły o betonowy chodnik... nie obchodziło jej to. Nikt nie zaczepi Kurayamino Rei, szesnastoletniego bożyszcza tłumów, pierwszej rozgrywającej drużyny Łowców Alfy... właśnie dlatego nie wychodziła na ulicę bez skrywającego jej rysy kaptura.

Zatrzymała się na rogu i zerknęła na zegarek - dwudziesta trzecia. Powinna być już w domu, ale nie miała ochoty wracać do nory na siedemdziesiątym piętrze drapacza chmur. Usłyszała powolne, nierówne kroki - zbliżała się do niej jakaś wielka, niewyraźna sylwetka chwiejąc się na boki. Rei stała bez ruchu, czekając na aktywizację modułu samokontroli.

- Hej, mała... - mruknął gruby, bełkotliwy głos - Chcesz się zabawić?

- Spadaj. - szepnęła.

- Nooo nooo... uważaj jak mówiiiisz dooo...

Światło latarni padło na czerwono-czarny emblemat skorpiona na kurtce pijaka.

- Kyo?

Olbrzym burknął coś pod nosem i zakołysał się na nogach, a potem nachylił się i zajrzał do wnętrza jej kaptura.

- O cholera - zabulgotał - Rei, co ty tu...

Na wpół opróżniona butelka wypadła mu z dłoni i stuknęła o chodnik. Kyo warknął wściekle i schylił się po nią, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa i poleciał na twarz, z głuchym hukiem uderzając o beton. Rei stała nad nim, przyglądając się jego desperackim próbom powrotu do pionu. Wreszcie pochyliła się i dotknęła okrytego śliskim, czarno-czerwonym materiałem ramienia.

- Wstań - szepnęła - Zaprowadzę cię do domu.

- Pieprzę dom - burknął, gramoląc się na nogi.

- W porządku - powiedziała Rei, obejmując go w pasie. - Dasz radę?

- Pewnie, że dam! - odparł chełpliwie i ruszył do przodu ciągnąc za sobą dziewczynę i potykając się co parę kroków.

- Nie tak szybko...

Zatrzymał się nagle i spojrzał jej w oczy.

- Niech to szlag trafi. - wybełkotał - Niech to wszystko szlag trafi.

Ogień. Burza ognia.

Otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła. Leżała na podłodze w swojej klitce, przykryta kocem z głową opartą na zwiniętej kurtce. Na łóżku spał Kyo, mrucząc coś przez sen.

Rei wstała i przeciągnęła się, zegarek pokazywał dziewiątą czternaście. Po cichu wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi. Rozebrała się i weszła pod prysznic, chłodna woda odprężyła mięśnie i przegnała z umysłu resztki snu.

Ogień... dlaczego akurat ogień? To słowo utkwiło w jej podświadomości, wywołując niepokój... i lęk. Ogień... śnił mi się ogień. Płomienie tańczące przed oczami... spokojny, chłodny głos szepczący niezrozumiałe słowa...

Rei roześmiała się i zakręciła wodę. Odwróciła się do lustra i zaczęła starannie wycierać włosy, swoją dumę i znak rozpoznawczy. Potrząsnęła głową, pozwalając mokrym, granatowo-czarnym kosmykom rozsypać się swobodnie.

Patrzyła na siebie, a widziała kogoś zupełnie innego... przesunęła dłonią po wąskiej, długiej bliźnie przecinającej lewy obojczyk... pamiątka po pierwszym meczu i panice, która ją wtedy ogarnęła... pancerz pękł pod potężnym uderzeniem, przeleciała w powietrzu dobrych kilka metrów, nie pamiętała kiedy ani gdzie upadła... podobno straciła mnóstwo krwi, ledwie ją odratowali. Niewiele brakowało, a straciłaby również rękę.

- Rei...? Jesteś tam...?

Usłyszała powolne, ciężkie kroki Kyo i jego gruby, zachrypnięty głos.

- Jestem pod prysznicem.

- OK...

Jeszcze raz potrząsnęła głową żeby odpędzić wspomnienia, założyła długą, białą koszulę znakomicie kontrastującą z czernią jej włosów i wyszła z łazienki. Kyo, rozparty przy stole i sączący Wzbogacane Mleko skrzywił się paskudnie na jej widok.

- Rany, Rei... - jęknął rozdzierająco - Przepraszam za wczoraj, naprawdę...

- Nie ma sprawy. - uśmiechnęła się do niego i puściła oko - Przynajmniej trochę rozrywki.

Kyo skrzywił się jeszcze bardziej.

- Przepraszam, jeśli mówiłem coś głupiego.

- Mhm - mruknęła Rei otwierając pojemnik z Syntetyczną Herbatą.

- Aha, czyli coś mówiłem. Czy to było bardzo głupie?

- Mhm. Nie.

Jęknął i ukrył twarz w dłoniach.

- A co dokładnie?

Rei westchnęła zalewając kostkę herbaty gorącą wodą.

- Pytałeś, czy jesteś w moim typie.

- Rany...

- I czy mam chłopaka. A jeżeli mam, to czy łatwo wgnieść go w ziemię.

Kyo opuścił głowę i z całej siły rąbnął czołem o blat stołu. Niebieska grzywa zatańczyła w powietrzu, karton Wzbogacanego Mleka zachwiał się niepewnie. Rei zachichotała.

- Idiota - zaburczał niewyraźnie Kyo - Skończony idiota. Przepraszam, Rei, naprawdę przepraszam. Byłem schlany jak zwierzę.

- OK.

Usiadła na parapecie okna spoglądając na tonące w szarej mgle New Tokyo. Przyłożyła kubek do policzka ciesząc się jego gorącem.

- Rei... - mruknął nagle Kyo, nie podnosząc głowy ze stołu.

- Hmmm?

- Rei... a jestem w twoim typie?

Roześmiała się mimowolnie i zakrztusiła herbatą, łzy stanęły jej w oczach.

- Wariat! - zawołała, kaszląc i trzymając się za brzuch.

- Kochany wariat. - zaśmiał się Kyo, po omacku sięgając po karton mleka.

- Sakazaki, staniesz na centrze. McDonnell, prawe skrzydło. Ikegami, lewe. Katsuki, wsparcie i osłona. Yuri i Kusonoki, cała obrona jest wasza. Pamiętajcie, że tym razem gracie bez rozgrywającej.

- Mogę zagrać. - burknęła Rei.

- Doktor Usuda twierdzi inaczej, i jak na razie ufam bardziej jemu niż tobie, Rei. - warknął trener, prawie pięćdziesięcioletni mężczyzna postury Kyo ze wszczepem wzrokowym zamiast prawego oka utraconego w którymś z pojedynków jeden na jednego.

- A więc gracie bez rozgrywającej. McDonnell, uważaj na Katsuki. Jeśli piłka wyjdzie poza jego pozycję, ty i Ikegami macie być na dwudziestym metrze, jasne?

- Jasne. - mruknął McDonnell, prawy napastnik, chudy jak szczapa mężczyzna o trudnym do określenia wieku, a to z powodu syntetycznej skóry okrywającej jego ciało. Cztery lata temu stracił lewą nogę podczas meczu z Krukami Sigmy; zamiast niej, w zamian za wieczysty kontrakt z Łowcami, otrzymał tytanową, oficjalnie dostępną jedynie dla imperialnych żołnierzy protezę.

- Dobra. - powiedział trener i w zamyśleniu potarł grzbiet nosa - Dalej, Yuri, trzymaj się z...

Drzwi sali konferencyjnej otworzyły się z hukiem. Wpadła przez nie wysoka, jasnowłosa, ubrana w kurtkę i czapkę Łowców dziewczyna.

- Szefie, dobre wieści!

- Yukari, mówiłem ci, żebyś...

Dziewczyna wyciągnęła pomięty arkusz syntexu i rozpostarła go na całą szerokość.

- Co to do cholery jest?

- Wydruk z newscastera. Proszę posłuchać: Anioły Epsilon - Dzieci Burzy Beta, wynik: sześćdziesiąt dwa do czterdziestu czterech! - przeczytała - Po stronie Dzieci Burzy jeden zabity i jeden ciężko ranny; po stronie Aniołów Keiichi Kawashima w stanie krytycznym został przewieziony do szpitala z pęknięciem czaszki i przesunięciem wszczepu. W stanie krytycznym! - podkreśliła z satysfakcją.

Zapadła cisza.

- Czyli Anioły straciły najgroźniejszego napastnika... - mruknął w zamyśleniu trener. - Jest tam coś jeszcze?

Yukari zaszeleściła wydrukiem.

- Hmmm... moment. O, jest. Akira Minaguchi zginął w pojedynku z Toru Hayashi... - oczy dziewczyny podniosły się nagle i zatrzymały na Rei. - Ooo, Rei... grasz? Myślałam, że...

- Nie. - przerwała spokojnie Rei.

- Yukari - burknął trener - Jeśli to wszystko, co miałaś do powiedzenia, to bądź łaskawa zabrać stąd swój śliczny tyłeczek i pojedź obstawić wyniki u Gaijina, co?

Dziewczyna mruknęła coś pod nosem i wyszła szeleszcząc syntexem. Trener odczekał, aż zamkną się za nią drzwi i wtedy odwrócił się do reszty Łowców.

- Dobra, czyli Anioły pożegnały się z Kawashimą. Wątpię, żeby zdołali znaleźć zapasowego napastnika w ciągu trzech dni, więc będą grali w szóstkę. Tak jak my.

Odwrócił się tyłem i spojrzał na migoczącą pośrodku pokoju trójwymiarową symulację boiska.

- W takim razie... w takim razie Yuri przechodzi do wsparcia.

Yuri, drobna, szczupła dziewczyna o ogniście rudych włosach skinęła głową.

- Jeszcze przed gwizdkiem masz dorwać storma i naładować go. Katsuki, osłaniasz.

Symulacja ruszyła. Miniaturowe sylwetki w czarno-czerwonych strojach pomknęły do przodu roztrącając swoim impetem inne figurki, w strojach niebiesko - białych.

- Sakazaki, jesteś na ich dwunastym metrze i blokujesz obronę. McDonnell, Ikegami - trzymacie plecy Sakazakiego. Nie róbcie nic więcej, czekajcie na Yuri i storma.

Odchrząknął i wyłączył projekcję.

- Czyli jeszcze raz, na samym początku piłka w tył i bierze się za nią Kusonoki. Musisz wytrzymać aż Yuri naładuje storma, wtedy do przodu, do Katsuki. Pamiętajcie, żeby poczekać na Yuri. Wszystko jasne?

Sześć głów skinęło w geście potwierdzenia.

- Dobra, no to wszyscy na plac. Pokażcie mi, jak to sobie wyobrażacie.

Zatrzeszczały krzesła. Kyo, przechodząc obok Rei puścił do niej oko i uśmiechnął się.

- Panie Oyama... - odezwała się Rei, kiedy trener stał już w drzwiach.

Zatrzymał się i popatrzył na nią.

- Co takiego?

- Skoro Kawashima leży w szpitalu... może zagram w tym meczu? Przyda się rozgrywająca...

Zmierzył ją spokojnym, przenikliwym spojrzeniem.

- Nie. - powiedział powoli - Zapomnij o tym.

Spuściła głowę i odwróciła się do niego tyłem. Przez chwilę słyszała tylko jego oddech i szmer uzdatniacza powietrza.

- Do jasnej cholery - warknął nagle Oyama - Tak ciężko ci pojąć, że nie chcę cię stracić? Naprawdę nie możesz tego zrozumieć?

Nie odpowiedziała.

- Nie łapię cię, Rei. - odezwał się po chwili spokojniejszym tonem - Tak bardzo nienawidzisz tego życia?

Stał przez chwilę, czekając na odpowiedź... ale nic nie usłyszał.

- Pieprzyć to wszystko. - syknął w końcu i wyszedł trzaskając drzwiami.

„Tokijski Tygrys”, Akira Minaguchi nie żyje! Akira Minaguchi nie żyje! Transmisja jego pojedynku z Toru Hayashi tylko w stacji New Tokyo A-Shinbun! W prezencie życiorys i hologram Tygrysa! Nie przegap tej okazji!

Rei weszła na ulicę i zwolniła kroku, czekając aż minie ją szeroki krążownik ze stylizowanymi, imperialnymi słońcami na burtach. Wściekle szarpnęła i zerwała uwierającą ją maskę, gęste, cuchnące powietrze natychmiast uderzyło ją w nozdrza, zakręciło się jej w głowie. Straciła równowagę i poleciała na kolana, długie, czarne włosy rozsypały się po jezdni. Zacisnęła zęby, czując krew pulsującą we wnętrzu czaszki. Słyszała szmer głosów gromadzących się wokół niej ludzi... nie... to nie ludzie. Tak huczą i szeleszczą... płomienie. Klęczała w kręgu ognia! Potrząsnęła głową, ale wizja nie znikła... jakaś drobna, skulona postać zaczęła przedzierać się w jej stronę przez szalejące piekło. Zmrużyła oczy, żeby osłonić je od żaru i spróbowała się podnieść... dłoń w białej rękawicy chwyciła jej ramię pomagając wstać.

- Nic ci nie jest? - zapytał ostrożnie jasnowłosy chłopak podtrzymując ją w pasie. Instynktownie odwróciła głowę i spojrzała na jego dłonie - nie nosił rękawic. Dziwne...

- Tak. - szepnęła - Wszystko w porządku.

- Może... może zaprowadzić cię gdzieś? - zapytał nieśmiało.

- To Kurayamino Rei. To ona. - szeptał zebrany wokół niej tłum. - Tak, na pewno ona. Słyszałem, że solidnie oberwała w meczu z Kojotami. No i pewnie...

- Co tu się dzieje? - burknął jakiś żołnierz przepychając się przez ścisk. Jego stłumiony przyłbicą hełmu głos brzmiał jak uderzenia suchym patykiem o metal. Stanął nad nimi, potężny, w czarnej, zbroi, z dłonią opartą na kolbie miotacza.

Zapadła cisza.

- Kurayamino Rei zasłabła, i... - zaczął niepewnie chłopak.

Hełm obrócił się ze zgrzytem, jaskrawozielone oko jego układu wizyjnego skupiło się na niej, zdawało się przewiercać ją na wylot. Rei skuliła się mimowolnie.

- Ty jesteś Kurayamino Rei? - zapytał wreszcie łagodniejszym tonem żołnierz.

- Tak. - odparła cicho.

Żołnierz odwrócił się w stronę tłumu.

- Wracajcie do domów. Nie ma na co patrzeć.

Mrucząc niechętnie, ludzie zaczęli się rozchodzić.

- Ty też. - powiedział do chłopaka, nadal obejmującego Rei w pasie.

- A... ale...

- Powiedziałem coś.

- Miło było cię poznać, Kurayamino Rei. Może zobaczymy się jeszcze kiedyś...

Rei skinęła głową i puściła jego ramię, zastanawiając się czy da radę utrzymać się na nogach. Świat wirował jej przed oczami, huk płomieni w uszach nie dawał spokoju...

- Dziękuję za pomoc... - szepnęła.

- Nazywam się Toshio! - krzyknął jeszcze chłopak z drugiej strony ulicy.

Uśmiechnęła się i pomachała mu ręką.

- Dzięki, Toshio...

Zachwiała się nagle i byłaby upadła, gdyby nie żołnierz, który chwycił ją i wziął na ręce.

- Widziałem ten mecz... - mruknął niosąc ją gdzieś, wszystko jedno gdzie - Iwasaki nieźle ci przyłożył... zastanawiałem się, czy wyjdziesz z tego. Chyba nie zagrasz w następnym, co?

- Nie. - szepnęła Rei i zamknęła oczy - Niedobrze mi.

- Cholera... wytrzymaj jeszcze trochę...

Żołnierz mówił chyba coś jeszcze, ale Rei tego nie słyszała.

- Tak po prostu? - mruknął Kyo sącząc z syntexowej puszki Wzbogacane Piwo. - Tak po prostu zasłabłaś na środku ulicy...?

Rei nie odpowiedziała, siedząc z zamkniętymi oczami na podłodze swojego pokoju słuchając monotonnego głosu newscastera.

Słuchacie stacji New Tokyo A-Shinbun. „Tokijski Tygrys” nie żyje. Zginął w siódmej minucie pojedynku z...

- To po tym uderzeniu, zgadza się? Powinnaś zgłosić się do doktora Usudy, to może być coś...

- Nie lubię, jak na mnie patrzy.

- ...poważnego, nie chcę cię straszyć, ale wiesz jak jest.

Rei westchnęła.

- Byłam u Usudy.

- I co?

Wzruszyła ramionami.

...dwa uderzenia w głowę, które rozłupały hełm Tygrysa na kawałki.

Kyo burknął coś pod nosem i pociągnął łyk z puszki.

- Czyli nic.

- Gracie jutro... - powiedziała w zamyśleniu.

Kyo przechylił się na krześle i spojrzał na nią. Otworzyła oczy, spokojnie wytrzymała jego wzrok.

- Wiesz co, Rei?

Zawiesił głos czekając na jej odpowiedź, ale się nie doczekał.

- Niepokoi mnie u ciebie... - zamilkł na chwilę i obrócił puszkę w dłoniach szukając odpowiedniego słowa - ...ta pogoń za śmiercią.

Milczała, nerwowo kołysząc zgiętą nogę.

...stwierdzono krytyczny błąd w konfiguracji dopalacza...

- Dlaczego to robisz, Rei? - zapytał cicho Kyo - Dlaczego tak bardzo zależy ci na...

- Kyo - szepnęła Rei - Mogę przyjść jutro na mecz?

Westchnął zrezygnowany, wstał i z trzaskiem odstawił puszkę na stół. Kilka kropel żółtawego płynu wydostało się na zewnątrz i spłynęło po syntexowej ściance.

- Rób jak chcesz - mruknął - Nie rozumiem cię, Rei, i wątpię, żebym kiedykolwiek cię zrozumiał. Idę się uchlać, i spróbujmy nie wpaść na siebie dziś wieczorem. Trzymaj się.

Rzucił jej jeszcze jedno spojrzenie i wyszedł, jego buty zastukały na korytarzu.

- Cześć - powiedziała Rei, kiedy drzwi z hukiem zamknęły się za nim.

...Toru Hayashi, wojownik grający w drużynie Smoków przejął po pokonanym...

- Łow-cy! Łow-cy! Łow-cy!

Tłum na trybunach wył i ryczał, wielobarwna i wielorasowa horda dzikusów łaknących krwi. Po meczu przynajmniej większość z nich wróci do domów i na powrót stanie się przykładnymi ojcami, matkami, dziećmi... Rei uśmiechnęła się gorzko, stojąc pod Bramą Wojowników z założonymi na piersiach rękami, w czerwono-czarnej kurtce Łowców i czapce założonej daszkiem w tył. Czekała, oparta o chłodny, opancerzony mur... głosy otaczającego ją tłumu huczały i szeleściły... jak płomienie. Trybuny spowite ogniem...

- Łow-cy! Łow-cy! Łow-cy!

Otarła grzbietem dłoni pot z czoła i potrząsnęła głową.

Ogień...

- I są! - ryknął nagle na całe gardło komentator - Po stronie błękitnej, Anioły Epsilon!

Odrzwia Bramy po drugiej stronie stadionu rozwarły się z głuchym pomrukiem. Sześć potężnych, odzianych w biało-niebieskie pancerze sylwetek wynurzyło się z mrocznej otchłani, trzymając w dłoniach hełmy o przyłbicach w kształcie demonicznych masek. Tłum zawył, grad odpadków posypał się w ich stronę odbijając się od już uniesionych przezroczystych osłon. Ostatni z Aniołów niósł chorągiew na długim drzewcu przedstawiającą błękitny, nieznany Rei znak na białym tle. Pozostali ustawili się w półkole, czekając aż chorągiew znajdzie się pomiędzy nimi.

- Do zwycięstwa! - wrzasnął chorąży.

- Angels! - ryknęli chórem pozostali. Każdy po kolei pocałował chorągiew, która została z powrotem zniesiona z placu. Anioły założyły hełmy i rozpoczęły rozgrzewkę. Rei zauważyła, że w ich składzie była jedna dziewczyna... nawet dosyć ładna, gdyby nie brzydka, przecinająca jej twarz wąska blizna - ślad po uderzeniu stormbringera.

- Po stronie czerwonej... Łowcy Alfy!

Brama za jej plecami drgnęła i zaczęła powoli się otwierać. Jaskrawy snop światła wystrzelił z jej wnętrza i omiótł płytę stadionu. Rozległ się powolny, głuchy odgłos bębnów... i ciężkie, spokojne kroki. Nadchodzili Łowcy. Pierwszy szedł Kyo w czarnej zbroi ozdobionej emblematem skorpiona na piersi i czerwonymi płomieniami. Za nim McDonnell i Ikegami, obydwaj z twarzami pomalowanymi w czarne pasy. Z tyłu Katsuki w pancerzu zdobionym imitacją srebra, jednak zadziwiająco dobrze wyglądającym na stadionie. Yuri, w potężnej zbroi dwa razy większa niż w rzeczywistości, o rudych włosach schwytanych czarną opaską i niesamowitych, wściekle zielonych oczach błyszczących między maskującymi pasami. Cały pochód zamykał Kusonoki z trzema złotymi krokiewkami sierżanta na naramiennikach i długimi, czarnymi włosami zaplecionymi w cieniutkie warkoczyki. Szli powoli, swoim spokojem i pewnością siebie starając się zbić z tropu przeciwnika.

- Łow-cy! Łow-cy! Łow-cy!

Kyo, przechodząc obok opartej o mur Rei zwolnił kroku i puścił do niej oko.

- Zagrasz w następnym, mała. - mruknął z krzywym uśmiechem - To tylko kwestia czasu.

- Już po was, śmiecie! - ryknął McDonnell celując palcem w stronę Aniołów.

- Przejedziemy się wam po tyłkach! - zawtórował mu Katsuki.

- Życz mi szczęścia. - szepnęła Yuri mijając Rei i zakładając hełm.

- Powodzenia, Yuri.

Patrzyła za nimi, jak wchodzą na płytę stadionu witani podnieconym rykiem tłumu. Stała tak i patrzyła... a płomienie szalały w jej głowie.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.