Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Sailor Moon: Mirai Densetsu

II - Surviving the Game - 2: Kyo: Milczący Księżyc

Autor:Kyo
Serie:Sailor Moon
Gatunki:Akcja, Cyberpunk, Dramat
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Erotyka, Wulgaryzmy
Dodany:2009-04-07 23:59:22
Aktualizowany:2009-04-07 23:59:22


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Wysokie, otulone mrokiem drzewa otaczały ją cichym kręgiem, wpatrując się w nią niewidocznymi oczami, czekając... wiatr chwytał jej włosy, porywał je do tańca, splatał w wymyślne kształty. Cisza, przerywana jedynie głuchymi, rytmicznymi uderzeniami serca. Czuła ich obecność, zajadle idących jej tropem, ale była pewna, że jest w stanie sobie z nimi poradzić. Żeby tylko zmusić ciało do walki, żeby tylko powstrzymać wszczepione uwarunkowania... Nie mogło jej zatrzymać nic, absolutnie nic. Zamknęła oczy i uniosła ręce, a wtedy las zajął się ogniem, płomienie zahuczały wokół niej, gorący podmuch smagnął po twarzy. Roześmiała się i popatrzyła w górę, na spowite czernią niebo... Księżyc milczał, tkając dla niej srebrny, świetlisty płaszcz.

Była gotowa.

Ogień. Duch zaklęty w płomieniach.

- Do jasnej cholery! - ryknął Oyama i rąbnął pięścią w stół. Stojąca na nim błękitna, kulista lampa zadrżała od siły uderzenia. - Czy ja mam do czynienia z bandą kretynów?

- Spokojnie, szefie... - mruknął McDonnell, nerwowo poprawiając jasne włosy. - Przecież wygraliśmy, wpływy z zakładów powinny pokryć...

- Pokryć co, McDonnell? - wrzasnął Oyama, kropelki śliny wystrzeliły z jego ust - Wystarczy akurat na spłacenie poprzednich kredytów, i co dalej? Do diabła, straciliśmy następny pancerz!

- Pancerz jak pancerz - powiedział spokojnie Kyo - Ciągle nie wiadomo, co z Yuri.

- Plus ewentualne koszta leczenia! Niby skąd mam wziąć na to pieniądze? Przeklęta smarkula, niech tylko gdzieś znajdę lepszego...

- Nie ma o co się kłócić. - odezwał się rozparty na krześle Kusonoki. - Może to nic poważnego, w końcu doktor Usuda jeszcze nic nie powiedział.

- A poza tym to nie wina Yuri... - burknął Katsuki - Skoczyło na nią dwóch, co mogła zrobić, zwłaszcza z rozładowanym stormem? I tak dobrze, że nie rozdarli jej na strzępy.

- Ty miałeś ją osłaniać, Katsuki... - syknął Oyama celując w niego palcem.

Drzwi nagle otworzyły się, weszła przez nie Yuri w białej koszulce z krótkim rękawem i sza-roniebieskich spodniach. Jej prawa ręka spoczywała na antygrawitacyjnym temblaku, rude, zmierzwione włosy kontrastowały z bielą bandaża, którym miała owiniętą głowę. Ignorując wlepione w siebie oczy, spokojnie podeszła do krzesła i usiadła zakładając nogę na nogę.

Zapadła cisza.

- No i...? - zapytał wreszcie Katsuki.

- No i co? - szepnęła Yuri, wpatrując się w podłogę i poruszając obutą w ciężki, czarny bucior stopą.

- Co powiedział Usuda?

Yuri milczała przez chwilę, nie patrząc na nikogo z nich.

- Cztery dni. I mogę grać.

- Jesteś pewna? - odezwał się Oyama opierając głowę na dłoni.

Wzruszyła ramionami.

- Dziewięćdziesiąt dwa procent. Chyba nie potrzeba mi więcej czasu z dziewięćdziesięcioma dwoma procentami.

Oyama podniósł się i zmierzył Łowców taksującym spojrzeniem. Otworzył usta, jakby miał zamiar coś powiedzieć, ale w końcu zrezygnował.

- Na dzisiaj koniec. - warknął, poprawił nerwowo kurtkę i wyszedł, prawie zderzając się w drzwiach z Yukari. Odwróciła się za nim, a potem westchnęła i oparła się o ścianę.

- Gracie mecz za cztery dni. - oznajmiła szeleszcząc arkuszami syntexu. - Smoki Gamma, to będzie u nich.

- Cztery dni... - jęknął McDonnell - Powariowali? Brakuje nam pancerza...

Yuri uśmiechnęła się i skinęła głową.

- Dam radę. - powiedziała cicho.

Powoli, ostrożnie cofnęła się i odwróciła unosząc otwarte dłonie. Uniosła stopę i okręciła się na pięcie jednocześnie wymierzając błyskawiczny cios pięścią. Raz, dwa, trzy... spokojny, lekki oddech i staranne, odliczne ruchy taktowane biciem serca, niczym dudnieniem bojowego bębna. Ugięła nogi w kolanach, pochyliła się i wyciągnęła przed siebie dłoń, próbując musnąć nią wyimaginowanego przeciwnika. Cztery, pięć, sześć... obrót i cios, precyzyjnie wymierzone kopnięcie przecinające ze świstem powietrze. Miała zamknięte oczy, położenie przeszkód wyczuwała szybkimi ruchami dłoni, przesunięciem stóp... jej ciało instynktownie mijało rozstawione w pokoju przedmioty, pięści bezbłędnie trafiały w nie istniejącego wroga. Milczała, zapatrzona w pożar szalejący we własnym wnętrzu, pochłaniając żar bijący od rozwścieczonych płomieni.

Rin.

Jedność... ona i ryczący ogień to jedność. Ta sama siła, ta sama gwałtowność.

Pyou.

Słowa tworzyły się same na skraju jej świadomości, drżały i rozpływały się w niepamięci, chociaż próbowała schwytać je i nie pozwolić im uciec... na próżno.

Tou...

Czyjaś obecność. W pokoju znajdował się ktoś obcy!

Rei dokończyła płynny ruch dłonią i ugięła nogi, starając się powstrzymać aktywizację wszczepu do ostatniego momentu. Zatańczyła w piruecie, i nagle kopnęła szerokim łukiem z półobrotu, celując w miejsce, gdzie powinna znajdować się głowa intruza.

Uderzyła w coś twardego, silna, ciężka dłoń chwyciła jej bosą stopę i zacisnęła się na niej.

[selfdef takeover]

[selfdef takeover]

[selfdef takeover]

- Spokojnie - mruknął Kyo - Nie oberwij mi głowy tymi kopniakami.

Kiedy wróciła jej świadomość, siedziała jak gdyby nigdy nic na podłodze z dłońmi opartymi na kolanach. Naprzeciwko niej stał Kyo z ramionami założonymi na piersiach i przechyloną głową. Na jego policzku widniał świeży, ogniście czerwony ślad.

- Zwariowałeś? - chciała wrzasnąć, ale z jej gardła wydostał się tylko cichy, zachrypnięty szept - Włączyłeś mi selfdefa, idioto!

Wzruszył ramionami.

- Nie odpowiadałaś, a drzwi były otwarte. Skąd mogłem wiedzieć, że akurat tańczysz?

- To nie był taniec.

- Jak by się to nie nazywało. A tak w ogóle, to fajny numer... to te same sztuczki, które robisz przed meczami?

Odchrząknęła, starając się przywrócić brzmieniu swojego głosu normalną barwę.

- Które trafiło?

Skrzywił się i potarł ślad po uderzeniu na policzku.

- Trzecie. Dwa pierwsze zablokowałem, następne było nie do zbicia.

Uśmiechnęła się słabo.

- Przepraszam.

- To ja przepraszam za wtargnięcie - powiedział puszczając do niej oko - A tak w ogóle, to masz farta, że nie trafiłaś na mojego selfdefa.

- Wytrzymałabym - mruknęła wstając z podłogi i otrzepując luźne, białe spodnie.

Kyo wyszczerzył zęby.

- Nie wytrzymałabyś pięciu sekund. I nie radziłbym ci się o tym przekonywać.

Wzruszyła ramionami.

- Idę wziąć prysznic.

- OK.

Zatrzymała się przed drzwiami łazienki i popatrzyła na Kyo, który akurat otwierał jej lodówkę.

- Drzwi były otwarte?

- No.

Dziwne...

- Zwariowałeś? - jęknęła Rei zwalniając kroku i wkładając ręce do kieszeni kurtki - Do Galeonu jest kawał drogi... nie chce mi się łazić!

- Daj spokój - powiedział radośnie Kyo i uśmiechnął się do niej szeroko - I tak nie masz nic do roboty, więc co za problem? Przejdziemy się, mamy czas.

Obok nich przesunął z cichym świstem szary, długi transporter omiatając światłem reflektorów pustą ulicę.

- Kyo, nie chce mi się... poza tym w mieście podobno coś się dzieje.

Wzruszył ramionami.

- Jakieś zamieszki, co z tego? To tylko religijni fanatycy i tyle.

Rei westchnęła i rozejrzała się zrezygnowana.

- Nie chcę mi się, Kyo. Jestem wykończona.

Kyo nachylił się nad nią, opierając rękę o mur.

- Musimy pogadać, Rei. Mówię poważnie.

- OK. Nie możemy pogadać u mnie albo u ciebie?

- Nie. - odparł Kyo puszczając do niej oko - W Galeonie jest odpowiedni klimat.

- Nie wzięłam maski.

- Dam ci moją. - zaproponował ochoczo - Ja mam filtry.

- Dobra, niech będzie... - zawiesiła głos i popatrzyła na niego badawczo. - A tak w ogóle to o czym chcesz rozmawiać...?

Roześmiał się i uniósł dłoń, celując w niebo i ledwie widoczną przez czarny płaszcz tarczę księżyca.

- Księżycowa noc czyni kobiety jeszcze piękniejszymi niż zazwyczaj. - oznajmił z namaszczeniem.

Rei roześmiała się i szturchnęła go łokciem.

- Cholernie romantyczne... chodź już do tego Galeonu.

- Nie. - oświadczył stanowczo Kyo, bawiąc się długim, wygiętym kielichem wypełnionym jakąś fioletową, paskudnie pachnącą cieczą. - Rzuciła mnie nie dlatego, że piłem. Dlatego, że jak już wypiłem, to robiłem... różne głupie rzeczy.

Rei popatrzyła na niego, niebieskie światło tańczyło na jej twarzy i odbijało się w czarnych, zmrużonych oczach.

- Więc odeszła. - powiedział wpatrując się w zawartość kielicha - I już. Koniec. Zasypiasz jako najszczęśliwszy człowiek na świecie, budzisz się jako ostatni skur... przegrany. Cholera, wiesz, jak ja się wtedy czułem?

- Uhm... - mruknęła Rei.

- Gówno tam wiesz. - burknął Kyo - Dwa dni później ten bubek z centrali powiedział mi: Panie Sakazaki, bardzo mi przykro, ale nie możemy kontynuować współpracy. Niestety pańskie warunki przestały być zadowalające.

Przerwał i pociągnął łyk.

- Byłem trochę podpity, wiesz, co mu zrobiłem?

Rei spojrzała na niego pytająco.

- Nieee, przeżył... - roześmiał się chrapliwie, odstawiany kieliszek zachwiał się na stoliku, fioletowa, błyszcząca w świetle błękitnego reflekotra kropla spłynęła majestatycznie po ściance. - Przeżył, przeżył... ale ja dostałem dwieście czterdzieści lat piekła na Księżycu. Za usiłowanie morderstwa, trwałe okaleczenie, nielegalne posiadanie broni i sprzętu wojskowego, cztery różne przestępstwa sieciowe... i gwałt.

Umilkł i popatrzył na nią.

- To ostatnie i przedostatnie to podstawka. Reszta się zgadza.

Upił następny łyk.

- Naprawdę miałem ochotę załatwić tego palanta. Zastanawiałem się jakby ćwierkał z własnym... zresztą nieważne. W każdym bądź razie dostałem wybór: albo Księżyc, albo Liga. Co byś wybrała?

Rei milczała, przyglądając mu się spokojnym wzrokiem.

- No właśnie - mruknął niezrażony Kyo - Wybrałem Ligę. Najpierw grałem w Sokołach z Psi, dopóki się nie rozpadli... wtedy przeszedłem do Aniołów, a potem tutaj, do Łowców.

Dotknął dłonią czaszy kielicha, przesunął opuszkami palców w dół po wygiętej szyjce.

- Nie myśl, że wywalam swoje bebechy przed każdą spotkaną dziewczyną. Właściwie... właściwie to ty jesteś pierwsza, której to opowiadam.

- Rozumiem. - powiedziała cicho Rei.

- Chcesz wiedzieć dlaczego?

- Chyba nie.

- OK. - mruknął i napił się.

- Rei...?

- Hmmmm?

- Heeeeej! - ryknął bełkotliwie jakiś chłopak o jaskrawo pomarańczowych włosach pozlepianych w dziesiątki drobnych kolców - Przecież to Kurayamino Rei! Mogę dostać autograf?

Kyo odwrócił głowę i zmiażdżył go wzrokiem.

- Mogę...?

- Spadaj, palancie, bo wyrwę ci łeb razem z płucami.

- Spokojnie, kolego... nic do ciebie nie mam... spokojnie...

Chłopak podniósł ręce i wycofał się w stronę baru znikając w ciemności rozświetlanej jedynie błyskami błękitnego światła.

- Rei, jak ty tu trafiłaś?

Wzruszyła ramionami.

- Normalnie.

- To znaczy?

Westchnęła i nachyliła się nad stolikiem, obracając w dłoniach swój kielich.

- Wiesz, Kyo... zazwyczaj ja też nie wywalam swoich bebechów przed każdym napotkanym facetem.

Odchylił się na siedzeniu i przyłożył kieliszek do policzka.

- OK. Nie mów, jeśli nie chcesz. Rozumiem.

Potrząsnęła głową z krzywym uśmiechem.

- Rozumiesz... to dobrze, że rozumiesz.

Zamknęła oczy i pociągnęła łyk gorzkiego, piekącego w gardło napoju.

- Nawet nie wiem jak naprawdę się nazywam. Nie znam moich rodziców. Nie mam przyjaciół, rodziny, krewnych... nikogo. Po prostu znaleźli mnie, gdzieś, kiedyś... może tygodniowy dzieciak w syntexowym pudełku i kartka z napisem Rei.

Uśmiechnęła się.

- Nie wiem, być może los świata zależał od tego, żebym nazywała się akurat Rei. Nieważne. W każdym bądź razie wychowywałam się w przytułku Gildii, z którego dwa razy udało mi się uciec. Za drugim razem powiedzieli mi, że jeszcze jeden taki numer a wyślą mnie na Dostosowanie Osobowości, albo jak to się tam wtedy nazywało. Nie bardzo wiedziałam o co chodzi, bo byłam durną smarkulą... wiesz, za to strasznie szybko biegałam.

Roześmiała się, Kyo wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Mniejsza z tym. Trochę się przestraszyłam tego Dostosowania, bo myślałam, że będą mnie rozciągać albo coś w tym rodzaju... - zachichotała - Ale miałam to gdzieś, bo miałam wrażenie, że jeśli nie wydostanę się stamtąd to zwariuję.

- Było aż tak źle? - zapytał Kyo bawiąc się kieliszkiem.

Nie odpowiedziała.

- Nie zdążyłam uciec trzeci raz. Kupili mnie Łowcy, a konkretnie Oyama. Tak, jak ty kupujesz gazetę na ulicy. Wiesz, do czego miałam mu służyć?

- Domyślam się.

- On też się domyślał. Dopóki nie wybiłam mu kilku zębów kiedy próbował się do mnie dobrać. Zaraz potem podcięłam sobie żyły.

Kyo podskoczył na krześle i spojrzał na nią zaskoczony.

- Jak widać, lekarz zdążył. Kiedy leżałam w szpitalu przyszedł Oyama i zaproponował mi umowę - wolność, pieniądze i sława w zamian za Kontrakt Wojownika.

Wzruszyła ramionami i pociągnęła łyk.

- Myślałam, że zwymiotuję wtedy na niego. Ale zgodziłam się, było mi wszystko jedno.

- Łowca talentów... - burknął Kyo.

Rei uśmiechnęła się.

- Skubany, był szybki i wyczuł sprawę. Tej samej nocy wszczepili mi selfdefa, resztę modułów dołączyli w ciągu tygodnia. Nie wiedziałam o tym, i na drugi dzień spróbowałam skoku na głowę z czterdziestego piętra... nie pamiętam, co się wydarzyło, ale przez następne cztery dni łaziłam na czworakach, jadłam zupki przez rurkę i rzygałam co pięć minut.

Westchnęła i oparła dłonie na karku, włosy ułożyły się w coś w rodzaju okalającego twarz, miękkiego kaptura.

- A potem były treningi... treningi i pierwszy mecz. To były Sokoły, o ile się nie mylę... wtedy po raz pierwszy przekonałam się, jak bardzo mecz różni się od treningu. Któryś z nich przyrżnął mi tak, że myślałam, że zwariuję z bólu.

Podświadomie przesunęła dłonią wzdłuż starej blizny.

- To było dwa lata temu, wtedy jeszcze nie było Yuri ani McDonnella. Jako prawy obrońca grał Arai, totalny przygłup, za to wielki i silny. Drugim napastnikiem była taka dziewczyna... nie pamiętam jej imienia... a nie, moment... Kai? Kai, Kei, albo coś koło tego. Trzy czwarte jej ciała było czystym metalem, ona nawet myślała i mówiła jak końcówka Sieci. Za to miała niesamowity refleks. Zginęła chyba cztery miesiące po moim dojściu do drużyny, obrońca zdaje się Smoków prawie wgniótł ją w ziemię... i wiesz, co mną najbardziej wstrząsnęło?

- Hmmmm?

- Ikegami, który grał razem z nią w ataku, wcale się tym nie przejął. Znienawidziłam go wtedy, widziałam w nim tylko żądnego krwi i pieniędzy bydlaka, gotowego załatwić własną matkę.

Potrząsnęła głową z uśmiechem.

- Tak, wtedy jeszcze miałam jakieś ideały. A wiesz, co się stało potem? Zrobiłam się taka sama, jak Ikegami.

Kyo milczał, nerwowo bębniąc palcami o brzeg kieliszka.

- Graliśmy wtedy z Demonami, już nie ma tej drużyny... byłam z piłką na ich trzydziestym metrze, a Arai robił korytarz, kiedy skoczył na niego gość ze stormem. Arai nigdy nie był zbyt szybki, więc zanim zobaczył, od kogo oberwał, jego mózg był już rozbryzgany po całej płycie. A ja nawet się nie zatrzymałam. Po prostu przeskoczyłam nad jego ciałem i zdobyłam to cholerne przyłożenie. Reszta wyła z radości, prawie nosiła mnie na rękach. Pomyślałam wtedy, że brakuje jeszcze, żeby Arai podniósł się i złożył mi gratulacje.

Odetchnęła i pociągnęła łyk.

- Jestem taka sama jak reszta, dokładnie taka sama.

Kyo spojrzał na nią znad brzegu kieliszka.

- Pieprzysz głupoty.

- Odwal się.

Roześmieli się obydwoje.

Zatrzymali się pod jej wieżowcem, Kyo wsunął dłonie do kieszeni, rozejrzał się i odetchnął chłodnym powietrzem. Uliczna latarnia nad ich głowami migotała oblewając ich czerwonawą poświatą. Sektor Alfa wydawał się być wyludniony... ciemność i cisza zakłócana jedynie sykiem gigantycznych maszyn pełniących rolę filtrów.

- No to jesteśmy. - odezwał się w końcu Kyo nie patrząc na Rei.

- Dzięki. Za wszystko.

- Nie ma sprawy...

Odruchowo stanęła na palcach i pocałowała go w zarośnięty policzek. Kyo wytrzeszczył na nią oczy.

- Idę spać... w końcu jutro gramy.

Odwróciła się na pięcie i podbiegła do drzwi. Długi, czarny płaszcz jej włosów rozpostarł się na wietrze i zafalował.

- Rei... - powiedział nagle Kyo kiedy ona już znikała w przepastnym brzuchu wieżowca.

Zatrzymała się i spojrzała na niego przez ramię.

- Szkoda... szkoda, że nie urodziłaś się trzy lata później.

Czerń. Absolutna ciemność obejmowała ich swoimi szerokimi ramionami, z zewnątrz dobiegały stłumione metalem wrzaski publiczności. Za ich plecami z trzaskiem zapłonął mocny, biały punktowiec, omiótł ich swoim blaskiem odbijając czarne zarysy sylwetek na zatrzaśniętej Bramie Wojowników.

[Hunter.44211: Próba łączności. Potwierdzić.]

[Hunter.61324: Potwierdzam.]

[Hunter.32324: Potwierdzam.]

Rei oddychała ciężko, kręciło się jej w głowie, czuła strumyczek potu spływający między łopatkami pod płytami pancerza. Wizjer hełmu promieniował słabym, zielonym blaskiem.

[Hunter.44211: Rei...? Rei...? Co z tobą?]

[Wszystko w porządku... przepraszam, zamyśliłam się.]

[Hunter.44211: Jesteś pewna?]

[Hunter.06211: Nie wychodź, jeśli źle się czujesz. Słyszysz?]

[Nic mi nie jest, McDonnell. Dam sobie radę.]

Wrota zadrżały i zaczęły się otwierać... powoli, majestatycznie... snop światła punktowca wystrzelił do przodu i omiótł płytę stadionu i rozszalałe trybuny.

[Hunter.44211: Rei... McDonnell ma rację. Nie wychodź, wycofaj się.]

[Powiedziałam, że dam sobie radę, Kyo.]

Odrzwia Bramy rozwarły się na całą szerokość. Przed nimi odziane w czarno-zielone pancerze Smoki stały w ciszy, z założonymi na piersiach ramionami.

[Hunter.21504: Dobra, wychodzimy.]

[Hunter.61324: Skopmy im dupę.]

Ruszyli przed siebie, powoli, spokojnie... Kyo szedł na czele, niczym ostrze czarno-czerwonego klina, nieco z tyłu po jego bokach McDonnell i Ikegami. Za nimi Rei i Katsuki, zaś cały pochód zamykali Yuri i Kusonoki. Dziś Łowcy grali w pełnym składzie.

- Do dooooomuuuuu! - zawył ktoś z publiczności, kiedy tylko ukazali się na płycie. - Wynoście się do siebie, zasrańcy!

- Zdechniecie! Zdechnieeeeecieeeeee!

Rzucane odpadki zabębniły o osłony. McDonnell uniósł w górę prawą rękę i pokazał publiczności wyprostowany środkowy palec, trybuny zaryczały z wściekłości i nadmiaru adrenaliny sprzedawanej przed meczem za psie pieniądze.

Brama zatrzasnęła się za ich plecami.

- Ha-ya-shi! Ha-ya-shi!

[Hunter.21504: Na pozycje. Uważajcie na te cholerne kolce przy ścianach, starajcie się nie iść skrzydłami.]

Ruszyli biegiem, płyta stadionu zadrżała pod ich ciężarem.

[Main: Za sto dwadzieścia sekund piłka w grze.]

[Hunter.44211: Dobra, do roboty. Spróbuję wyjść na jeden-siedem. Ikegami, rób mi korytarz. Yuri, zostań z tyłu i nie wychodź poza dwudziesty metr.]

[Hunter.75111: Zrozumiałem. McDonnell, dzisiaj ty jesteś ogonem... hehehehe...]

[Hunter.32324: OK. Będę przed dwudziestym.]

[Hunter.06211: Zamknij się, palancie. Hehehehe.]

Rei stanęła na swojej pozycji na centrze przed Katsuki, zacisnęła i rozluźniła pięści sprawdzając siłowniki. Zamknęła oczy.

[Hunter.75111: Sam się zamknij... zobaczysz, nakopię ci po meczu.]

Czekała, aż jej umysł się uciszy... aż głęboko na dnie świadomości zobaczy odbicie realnego świata. Oddech... oddech huczał... i parzył. Jak ogień...

Ogień! Trybuny stały w ogniu, wszystko dookoła niej było pochłonięte przez płomienie. Uniosła dłoń... i dotknęła wściekle czerwonej, drżącej i wyjącej kurtyny... a ona ustąpiła pod jej dotykiem. Wkroczyła w ciemny, rozświetlany jedynie wijącymi się kompozycjami utworzonymi z iskier... i już wiedziała, gdzie jest.

We własnym wnętrzu.

Podniosła głowę i spojrzała na siebie... wysoka, szczupła dziewczyna w dziwacznym, czerwono-białym stroju... płomienie rzucały refleksy na błyszczące kolczyki w kształcie gwiazd... patrzyła w oczy samej sobie, nie mogąc się oderwać od ich niesamowitej, wciągającej siły...

[Main: Piłka w grze.]

[Hunter.75111: Idę!]

[Alert 4/1] Otworzyła oczy, ale było już za późno... biało-zielona płyta rąbnęła ją w osłoniętą przyłbicą twarz przewracając na ziemię.

[Hunter.44211: Rei, do cholery...!]

Zaciskając zęby aby choć trochę opóźnić aktywizację selfdefa przetoczyła się w bok jednocześnie podrywając na kolana. Atakujący ją Smok obejrzał się za nią, i to był jego błąd...

[Hunter.06211: Siedzę na dupie ich wsparcia. Ikegami, jesteś?]

Katsuki wpadł na niego z rozpędu, światło reflektorów zamigotało na srebrnych ozdobach. Zgrzytnął darty metal, Smok desperacko zamachał rękami i runął na ziemię ciągnąc za sobą Katsuki.

[Hunter.75111: Na twojej drugiej.]

[Hunter.21504: Dobra, jest mój. Rei, cofaj się.]

Odskoczyła do tyłu, zobaczyła Kusonoki pędzącego w jej stronę i machnęła mu ręką. [dmgrep tot100%]

[Wszystko w porządku. Jestem na centrze.]

[Hunter.44211: Jeden-trzy.]

[Hunter.75111: Twoja siódma.]

[Hunter.21504: Macie łobuza za plecami. McDonnell, jesteś?]

[Hunter.06211: Zamawiam!]

Sylwetka w czarno-czerwonym pancerzu, zapewne McDonnell, skoczyła do przodu i rąbnęła barkiem któregoś ze Smoków spychając go w bok. Przeciwnik zachwiał się i poleciał z nóg, McDonnell zamachał rękami, wylądował na ugiętych nogach i natychmiast rozejrzał się dookoła.

[Hunter.06211: Miałem przed chwilą alert na zero-dwa. Co za cholera...?]

[Hunter.44211: Zero-siedem, trzech łobuzów. Ikegami, wyjdź bokiem.]

[Hunter.75111: Jestem na zero-cztery, daj dołem!]

Dwie biało-zielone postacie rzuciły się na Kyo, ale w tym samym momencie obły kształt piłki zamigotał w powietrzu... Ikegami wybił się wysoko w górę, chwycił ją wyciągniętą ręką i wylądował amortyzując upadek drugą ręką. Trzeci Smok ruszył biegiem w jego stronę... bez dopalacza. Jeszcze bez. Rei podświadomie zagryzła wargę.

[Hunter.21504: Ikegami, łobuz na piątej.]

[Hunter.75111: Dojdę.]

Ikegami rzucił się do przodu, zręcznym unikiem omijając cios obrońcy.

[Hunter.75111: Jeeeeeeeest!]

[Main: Przyłożenie.]

- Przyłożenie! - ryknął komentator na trybunach - Trzy do zera dla Łowców z Alfy!

Tłum zawył wściekle, rozległy się gwizdy i wrzaski, grad odpadków zabębnił o osłony.

[Kyo...?]

[Hunter.44211: OK, jestem. Wracajcie na pozycje.]

Szli we dwóch z dumnie uniesionymi głowami, przechodząc obok matowo czarnej kopuły komentatora Ikegami uniósł do góry pięść w geście tryumfu.

[Hunter.32324: Ikegami, Kyo... gratulacje.]

Na trzydziestym metrze Smoków dopadł ich McDonnell i skoczył Kyo na plecy wymachując rękami.

[Hunter.75111: Dzięki, Yuri.]

[Hunter.44211: Rei, OK, nic mi się nie stało.]

Wrócili na środek stadionu i rozstawili się w szyku defensywnym.

[Hunter.21504: Dobra, teraz wszyscy na tył. Kyo, Ikegami - blokujecie.]

[Hunter.75111: Zrozumiałem.]

Cztery Smoki ruszyły do ataku, center z obstawą i dwóch skrzydłowych.

[Hunter.44211: Przechwytujemy na dwa-zero. Rei, idź do przodu.]

Ruszyła przed siebie wchodząc na pole Smoków, obejrzała się instynktownie - w jej stronę biegł Katsuki.

[Hunter.21504: Spokojnie, trzymam twoje plecy.]

[Main: Aktywizacja stormbringera.]

Podniecony tłum ryknął z radości.

[Hunter.06211: Jest storm!]

[Hunter.21504: Idę po niego. Rei, osłaniaj.]

[Zrozumiałam.]

Pobiegła do przodu, wymijając szerokim łukiem atak Smoków, zobaczyła po prawej stronie Katsuki zmierzającego do zawieszonego na wysokości czterech metrów podłużnego, obłego kształtu. Trzy Smoki nadbiegały z drugiej strony, wsparcie i dwóch obrońców.

[Hunter.75111: Cholera, przeszedł przeze mnie. Kusonoki, jest twój.]

[Hunter.32324: Biorę go z lewej.]

Upadła na kolana, skuliła się i wyrżnęła skrajem naramiennika nadbiegającego Smoka. Tamten zatoczył się, siła uderzenia odepchnęła go do tyłu. [Alert 3-6]

[Hunter.61324: Zrozumiałem, dojdę na jeden-cztery. Trzymajcie skrzydłowych.]

[Hunter.21504: Rei, uważaj.]

[Hunter.06211: Uważajcie, macie dwóch łobuzów na karku. Idę do was.]

Przeturlała się w bok, rozpędzony Smok przemknął tuż obok, jego cios przeciął powietrze.

[Hunter.63604: Katsuki? Jesteś?]

[Hunter.21504: Mam łobuza. Rei, bierz storma.]

Rozejrzała się, była sama między trzema przeciwnikami... a McDonnell był wciąż zbyt daleko.

[Hunter.61324: Dobra, po nim. Wyjdźcie do przodu!]

[Nie dam rady!]

[Hunter.44211: Zrozumiałem. Ikegami, osłaniaj... o cholera!]

Jeden ze Smoków skoczył do góry i zacisnął dłoń na stormbringerze. Złote gwiazdy na jego naramiennikach zalśniły w świetle reflektorów. Rozległ się cichy pisk ładowanego urządzenia... pozostałe dwa Smoki ustawiły się tuż przy nim, osłaniając go.

[Hunter.44211: Rei, spadaj stamtąd! Słyszysz? Wracaj do tyłu!]

- Ha-ya-shi! Ha-ya-shi!

[Alert 4-4] Stała, wpatrując się otępiałym wzrokiem w iskry wyładowań pełzające po końcówce stormbringera. Smok odwrócił się w jej stronę i powoli wyciągnął przed siebie rękę... świat zawirował i zgasł. Byli tam tylko we dwoje... ona i on... Toru Hayashi.

[Dragon.74211: Kurayamino Rei... co za spotkanie...]

[Hunter.44211: Rei! Uciekaj, uciekaj!]

Ale nawet gdyby chciała... nawet gdyby pomyślała o ucieczce, nie dałaby rady się ruszyć. Błękitne iskry przyciągały jej wzrok i nie pozwalały o sobie zapomnieć... ich życie. Całe życie zamknięte w jednym, słabym wyładowaniu... jak ogień.

[Dragon.74211: Nie uciekasz...?]

Pierścień ognia... zdumiona Rei spojrzała na płomyki migoczące na czubkach jej palców, uniosła głowę i popatrzyła na Smoka.

[Rin.]

Dziewczyna w czerwono-białym stroju zamknęła oczy, jej czarne włosy stały się mrocznym, pierwotnym wszechświatem.

[Pyou.]

To ja! Ta dziewczyna to ja!

Jej dłoń dotknęła czoła, słowa... znowu te słowa, dziwne, nieznane... a przecież w jakiś niesamowity sposób wypełniające serce gorącem... ale dlaczego?

[Unknown: Tou.]

Kim ja jestem...? Kim ja do cholery jestem...?

[no authorization]

[core dumped - processing emergency scan]

[Unknown: Sha.]

[fatal error - disabling level 1 and 2 structures]

Kim... ja...

[selfdef takeover]

Moje... imię...

[selfdef takeover]

Imię...

[selfdef takeover]

Obraz zatarł się i zgasł.

Kyo rzucił się na Smoka, przewracając go na ziemię. Hayashi nawet nie zareagował, kiedy McDonnell skoczył mu na pierś i potężnym kopniakiem posłał stormbringera prosto w ręce Katsuki.

[Hunter.44211: Osłaniajcie Rei! Coś się zrąbało.]

Rei... Rei. Osłaniajcie Rei.

[Hunter.21504: Mam storma, idę na cztery-zero! Yuri, rozgrywaj.]

[recovery signal received - initiating]

Mecz! Smoki!

Rei rozejrzała się, niczym osoba wyrwana z głębokiego snu. Tuż przed sobą widziała pancerze McDonnella i Ikegami. Położyła dłoń na twardym, czerwono-czarnym naramienniku któregoś z nich i oparła się o niego.

[enabling level 1 structures]

Pić... jej gardło zamieniło się w suchy, wypalony tunel...

[Hunter.32324: Jestem na trzy-zero, idę dalej. Katsuki, nie pędź tak!]

[Hunter.44211: Rei? Co z tobą? Rei...?]

[enabling level 2 structures]

[W porządku... wszystko w porządku...]

[Hunter.21504: Dobra, czekam na cztery zero.]

[Hunter.44211: Rei, słyszysz mnie? Popatrz na mnie, do cholery!]

Czyjeś silne dłonie chwyciły ją za ramiona i szarpnęły. Patrzyła w niewyraźną, zamazaną przyłbicę czarno-czerwonego hełmu z emblematem skorpiona.

[Nic mi nie

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.