Opowiadanie
Sailor Moon: Mirai Densetsu
III - The Mindfields - 2: Phoenix: Ci, którzy poszukują
Autor: | Kyo |
---|---|
Serie: | Sailor Moon |
Gatunki: | Akcja, Cyberpunk, Dramat |
Uwagi: | Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Erotyka, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2009-05-12 15:55:16 |
Aktualizowany: | 2009-05-12 15:55:16 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
- Cholera - warknęła Michiru - Idę tam.
- Siedź. - odparł rozkazującym tonem Szczur.
Siedzieli we trójkę, oni dwoje oraz September, w podprzestrzennej kuchni i czekali, aż Phoenix i Square dadzą znać, że zabezpieczenia węzła Gildii, nad którym pracowali, zostały zdjęte. Radiant, empata, przebywał na zewnątrz i czuwał nad ich pozbawionymi świadomości ciałami.
Od piętnastu minut, to jest od kiedy Phoenix i Square rozpoczęli pracę Michiru chodziła w kółko po kuchni kopiąc wściekle walające się po podłodze części i od czasu do czasu zatrzymując się, żeby spojrzeć na niezmiennie cichy i wygaszony ekran skanera aktywności.
Wykonała kolejną nerwową rundę i położyła dłoń na kanciastej obudowie urządzenia.
- To trwa za długo. Pójdę, zobaczę tylko co się dzieje.
- Siedź. - powtórzył ponuro Szczur - Przecież widzisz, że skaner nic nie pokazuje, więc nie masz po co tam iść. Będziesz im tylko przeszkadzać.
Michiru syknęła i ruszyła z powrotem na obchód.
- Cholera - powiedziała po dwóch okrążeniach - Co oni tam mają? Bojowe dancery czy co?
- Na pewno nie C-standard. - mruknął September, tym razem w postaci małego, trzynastoletniego czarnego chłopca w bluzie z napisem Los Angeles Kings.
- Cholera. - powtórzyła Michiru.
Ekran skanera zamigotał i rozjarzył się przepływającymi przez niego liniami lodowato niebieskiego tekstu. Trzy pary oczu odwróciły się natychmiast w jego stronę.
Kontakt.
Lokalizacja <ESSP>: 0012.2042.0681.0001
Lokalizacja <DNS>: NobleHouse.Personnel.Current: IkedaGY.f ~ NobleHouse.Projects.Suspended: ProjectNagoya.f
Lokalizacja <Name>: MINMES Data Search & Analysis Service
Typ: IncomingMessage()
ID: N/A
Czas: 0236GMT
Informacja zamigotała i ekran zgasł.
W kuchni zapadła całkowita cisza.
Przez kilka chwil wyświetlacz skanera pozostawał martwy, nagle ożył ciągiem niebieskich znaków.
omnis mundi creatura
Kursor zsunął się dwie linijki w dół.
aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
Następne dwie linijki.
quasi liber et scriptura
- Phoenix! - krzyknęła radośnie Michiru podświadomie zaciskając dłonie na ramionach Septembera, chociaż ten syczał i próbował się wykręcić.
- Nareszcie. - powiedział z wyczuwalną ulgą Szczur i gestem dłoni przywołał do siebie konsolę. - Wysyłam wiadomość do Radianta. Mitch, ubezpieczaj Phoenixa i Square.
- Uhum. - mruknęła Michiru już skupiona na swojej konsoli, spięta i gotowa do zneutralizowania jakiegokolwiek obcego połączenia, sygnału, czegokolwiek, co mogło zakłócić operację przetrząsania węzła w poszukiwaniu danych.
Ale Podprzestrzeń milczała. Żadnego ruchu, żadnego połączenia, żadnej desynchronizacji między cichymi węzłami. Oczywiście, zawsze mógł pojawić się ktoś z konkurencji, ktoś potrafiący posługiwać się kamuflażem. Dobrego runnera można było wykryć dopiero wtedy, kiedy atakował i na ułamek sekundy wychylał się zza zapewniającej bezpieczeństwo zasłony. Michiru nigdy nie używała kamuflażu. Znała wszystkich runnerów z New Tokyo i Imperium, jeśli nawet nie w postaci fizycznej, to w tej nierealnej, podprzestrzennej. I wiedziała, że nikt spośród nich nie był w stanie stawić jej czoła. Być może ktoś z Konfederacji albo z Wielkich Chin dałby jej radę - być może. Nigdy nie nawiązała połączenia z żadnym z obcych węzłów, wyglądało na to, że terytorialne segmenty sieci były od siebie ściśle odgrodzone, chociaż możliwe, że pozostawiono kilka dobrze ukrytych bramek. Michiru słyszała kiedyś od Square, często bywającej w Ameryce, że tamtejsza Podprzestrzeń jest całkowicie inna, że portale podstawowych, powszechnie znanych węzłów kierują zupełnie gdzie indziej. I że tam jest o wiele mniejszy ruch, runnerów da się policzyć na palcach jednej ręki, nie włączając oczywiście wszechobecnych Myśliwych Gildii. Żadnych przypadkowych wpięć. Podobno kilka lat po wojnie, kiedy choroba podprzestrzenna zbierała coraz większe żniwo, rząd Konfederacji zdecydował się na obligatoryjną modyfikację kodu genetycznego wszystkich obywateli w celu zabezpieczenia ich przed przypadkowymi wpięciami. Tymczasem w Imperium wciąż, chociaż coraz rzadziej, znajdowano martwe, wycieńczone ciała w łóżkach, przy stołach, na ulicach. Podprzestrzeń potrafiła w ułamku sekundy pochwycić umysł nie spodziewającej się niczego ofiary, zamknąć go w którymś ze swoich węzłów i stworzyć idealną replikę dotychczasowego życia. W ten sposób fizyczne, pozbawione pożywienia ciało umierało, zaś umysł egzystował jeszcze przez kilka dni w pseudo-realnym świecie, dopóki nie następowało wielkie klik. Niekiedy, jeśli ciało było odpowiednio odżywiane, ofiara budziła się, i ku swemu zaskoczeniu stwierdzała, że kilka ostatnich dni, tygodni lub nawet miesięcy było tylko złudzeniem. Albo już aż do końca wegetowała jak roślina, wodząc nie widzącymi, przerażonymi oczami po nagle zmienionym otoczeniu i tocząc ślinę z półotwartych ust, przebywając w połowie w świecie realnym a w połowie w Sieci. Czasami specjalnie opłaceni runnerzy przeszukiwali Podprzestrzeń próbując natrafić na jakikolwiek ślad zaginionego - poszukiwania takie rzadko przynosiły jakiś efekt, bo Sieć, jak sprytny drapieżnik, potrafiła przemyślnie ukryć swój łup w którymś z miliardów węzłów, zasłonić go przed skanerami i niepowołanym dostępem. Gigantyczne komory pod szpitalem Gildii w New Tokyo pełne były szklanych, wypełnionych odżywczym płynem inkubatorów, w których przechowywano zaginionych w Podprzestrzeni imperialnych arystokratów. Dlatego każdy, kogo było na to stać, wszczepiał sobie i swoim bliskim port protecta. Tę małą, czarną kostkę wynaleziono, kiedy choroba podprzestrzenna zabierała nawet kilkadziesiąt osób dziennie, zaś jej zadaniem była kontrola napływających do mózgu bodźców i wychwytywanie ich zmian będących efektem wpięcia. Po wykryciu jakiegokolwiek połączenia prot natychmiast rozłączał ofiarę i zapewniał pełną synchronizację, dzięki czemu zarówno wpięcie jak i następujące po nim wypięcie trwało ułamek sekundy i było absolutnie niezauważalne dla użytkownika. Protect zezwalał jedynie na wysyłanie i odbieranie krótkich wiadomości pełniących funkcję poczty oraz bezpośrednie połączenia mentalne między dwoma lub kilkoma osobami, ale wszyscy runnerzy używali własnoręcznie zmodyfikowanych urządzeń wypinających dopiero w chwili utraty kontroli nad zamkniętym w Podprzestrzeni umyśle. Z funkcji komunikacyjnych, acz niechętnie, korzystała Michiru traktując je jako sposób alarmowy. Niechętnie, gdyż każde takie połączenie i każda wiadomość mogła być przechwycona, nawet nieświadomie, przez znajdującego się we względnym pobliżu empatę. A Michiru znała wielu empatów, i z prostego rozumowania wynikał wniosek, że istniało jeszcze więcej empatów, których nie znała.
[Szczur {RateyRatey}: Mitch?]
Napawali ją w połowie wstrętem, a w połowie strachem. Nawet Radiant, mimo dobrotliwej sympatii, którą jej okazywał. Fakt, że on różnił się od...
[Szczur {RateyRatey}: Mitch, co z tobą?]
Michiru zamrugała oczami. Gestem ręki przywołała z powrotem swoje środowisko, które już zdążyło wygasić się i przejść w tryb oczekiwania. Na jednym z płaskich paneli tkwiła zaniepokojona twarz Szczura.
[Jestem], powiedziała jednocześnie karcąc się za własną nieuwagę. Zerknęła na wciąż czysty i spokojny ekran skanera.
[Żadnej aktywności.]
[Szczur {RateyRatey}: Widzę. Mamy już wszystko, kończymy operację.]
Nagle ożył drugi z paneli, spowijająca go czerń rozsunęła się tak, jak rozsuwają się szarpane wiatrem chmury. Spomiędzy jedwabistych, ciężkich oparów wysunął się ogromny księżyc zalewając pobliskie panele srebrną poświatą.
[Phoenix {Moondance}: Kocham cię.]
Michiru uśmiechnęła się podświadomie.
[Ja też cię kocham.]
[Szczur {RateyRatey}: Mitch, co się dzieje?]
Cholera.
[Nic, wszystko w porządku. Zaraz wracam.]
[Szczur {RateyRatey}: OK. Nie zgub się po drodze.]
[Phoenix {Moondance}: Pójdziemy do łóżka?]
Zachichotała.
[Teraz?]
[Phoenix {Moondance}: A kiedy?]
[Zastanowię się.]
Zaczęła powoli wyłączać aktywne panele i zabezpieczać wychodzące na zewnątrz portale.
[Phoenix {Moondance}: Już?]
[Co: już?]
[Phoenix {Moondance}: Już się zastanowiłaś?]
Zawahała się. Propozycja była wcale kusząca, ale...
Ale.
[Wychodzę do reala. Jestem... hm... umówiona.]
[Phoenix {Moondance}: Cholera, będę zazdrosny.]
[I słusznie.]
Wychyliła się do przodu i pocałowała wielki, lśniący księżyc.
[Niedługo wrócę. Czekaj na mnie.]
[Phoenix {Moondance}: Nie ruszam się stąd, słonko.]
[Do zobaczenia.]
Jeszcze raz spojrzała na rzucający srebrne błyski panel i rozłączyła się niechętnie.
- Nareszcie - mruknął poirytowanym tonem Szczur, kiedy Michiru zamrugała oczami i potrząsnęła głową próbując otrząsnąć się z otępienia wywołanego pobytem w Podprzestrzeni.
- Daj dziewczynie spokój - oznajmił wyszczerzony od ucha do ucha September - W końcu mieli sobie z Phoenixem dużo do... mhm... powiedzenia.
- Zamknij się, idioto. - parsknęła Square, która w takich sytuacjach przejawiała tendencje do demonstrowania płciowej solidarności. - Pieprzysz o sprawach, o których nie masz pojęcia.
- Widzisz to? - September zwrócił się płaczliwym tonem do Szczura - Nie dość, że już muszę walczyć o dziewczynę z Radiantem, to teraz dochodzi jeszcze Mitch.
Michiru uśmiechnęła się i zakręciła palcem kółko w okolicy czoła.
- Spadaj, September - odezwał się słabo Radiant, opierając się na łokciach i pocierając opuszkami palców skronie - Nie moja wina, że jestem od ciebie przystojniejszy i inteligentniejszy.
- No jeszcze co...! - rozdarł się ze świętym oburzeniem September, ale Szczur przerwał mu w pół słowa.
- Zamknijcie się wszyscy. - spojrzał badawczo na Radianta - Jak tam?
- W porządku. Łeb mi pęka, mam nadzieję, że to czyste dane?
- Jasne - odpowiedziała Square - Wszystko przeskanowane.
Wstała i podeszła do automatycznego kucharza.
- September - odezwał się zmęczonym głosem Szczur - Złap tego szmuglera i niech jego kumple Karaluchy podadzą namiary na miejsce, gdzie mamy zrzucić dane. Trzeba jak najszybciej zrobić upload.
- Niepewny towar. - zauważyła Square nie przerywając obmacywania przedniego panelu urządzenia - Gdzie to gówno ma programator?
- Programujesz głosowo przez tę kratkę na dole - mruknął leniwie September. - Tylko głośno i wyraźnie.
Zaskoczona Square odwróciła się w jego stronę.
- Powa...? - zaczęła, ale widząc jego rozbawioną minę zmarszczyła brwi i pogroziła mu zaciśniętą pięścią. - Jak cię kiedyś strzelę w ten pusty łeb...
September zarechotał.
- Square, zrobisz mi kawę? - zapytał walczący z narastającą sennością Szczur.
- Jasne. Mitch?
Michiru pokręciła odmownie głową.
- W ogóle jakiś dziwny ten węzeł. - powiedziała Square wciąż walcząc z najwyraźniej stawiającym opór automatem - Zabezpieczenia niby jakieś tam były, ale strasznie gówniane jak na Gildię. Aha, no i jeden bot, który zabrał Phoenixowi całe półtorej minuty.
- Pewnie konfigurował go Daemon albo inny InversE. - parsknął sarkastycznie September. - Zresztą czego się spodziewałaś?
Square wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, ale jakoś dziwnie łatwo nam to poszło.
- Nie strasz mnie. - mruknął ponuro Radiant.
Michiru uśmiechnęła się tryumfująco.
[Mówiłam, że cały ten interes cuchnie na milę.]
Przez chwilę wszystkie oczy obróciły się na nią. Zapadła cisza.
- O proszę, odezwało się. - burknął w końcu September - Sandra, cholera.
- Kasandra. - poprawiła spokojnie Square.
- Dzięki, Mitch. - powiedział z depresją w głosie Radiant.
- Wyluzujcie się. - odezwał się nagle Szczur - Pamiętacie włam na 9511? Wtedy też niepotrzebnie sraliśmy po majtkach.
September i Radiant odprężyli się nieco, Square przywaliła z całej siły w obudowę kucharza.
- Racja. - mruknął Radiant - Wtedy przynajmniej mieliśmy jakieś podstawy.
- A teraz sramy dlatego, że Gildia i ich runnerzy to stado biednego grinderstwa. - podsumował September.
Michiru wstała i zasunęła za sobą krzesło.
[Spadam do domu, muszę odpocząć. Cześć.]
- Nie zostaniesz na kolacji? - zapytał Szczur.
Pokręciła przecząco głową.
- Cześć, Mitch.
W milczeniu śledzili ją wzrokiem kiedy wychodziła, starannie zamykając za sobą drzwi. Wreszcie September westchnął i przeciągnął się, aż zatrzeszczały stawy.
- Czasami jej nie cierpię. - mruknął ponuro.
Dopiero kiedy poczuła przyjemny, obezwładniający skurcz obejmujący całe ciało przestała się poruszać, miękko zsunęła się w dół całując jego pokrytą kroplami potu pierś i wtuliła się w nią chłonąc łagodny, delikatny zapach cynamonu. Za nimi szumiało morze, fale przypływu dotykały ich stóp. Rozgwieżdżone niebo nad głowami spoglądało na nich, migocząc miliardami gwiazd.
A on objął ją ramieniem, zaczął pieścić jedwabiste włosy, niekiedy przesuwając opuszkami palców po czole i policzkach.
- Rany, Phoenix - wydyszała ciężko, kiedy była już w stanie się odezwać - Kocham cię.
Zaśmiał się i pocałował ją w czubek głowy.
- Ja też cię kocham.
Milczeli przez chwilę.
Michiru obróciła się na plecy, oparła o jego ramię i spojrzała w migoczące srebrem niebo.
- Widziałeś kiedyś gwiazdy nad New Tokyo? - zapytała.
Uśmiechnął się.
- Przecież nie jestem z New Tokyo.
- Rzeczywiście, cały czas zapominam.
Znów zapadła cisza, przerywana jedynie szumem fal i szelestem koron drzew trącanych podmuchami ciepłego wiatru.
- A nad Osaką widać gwiazdy?
- Tam, gdzie mieszkam - nie. Za to na przedmieściach, jeśli jest silny wiatr, owszem. Ale o wiele gorzej niż tutaj.
Zadowolona Michiru pocałowała go w policzek.
- Wszystkie gwiazdozbiory są autentyczne. - oznajmiła z dumą w głosie - Oparłam cały szkielet na prawdziwej mapie gwiezdnej. Znalazłam ją kiedyś na jakimś węźle edukacyjnym.
Uniosła się na łokciach i zerknęła na niego czekając na pochwałę.
- Świetna robota. - docenił, muskając dłonią jej usta.
Uśmiechnęła się i ugryzła go lekko w opuszek kciuka.
- Chciałabym zobaczyć śnieg.
Spojrzał na nią z uśmiechem.
- Co?
- Śnieg. - wyjaśniła - W New Tokyo nigdy nie było śniegu, wiesz?
- Przyjedź do Osaki. - zaproponował żartobliwym tonem, a ona zaśmiała się.
- Wiesz... - odezwał się po chwili z wyraźnym wahaniem w głosie - Zastanawiałem się... dlaczego wybrałaś akurat to imię? Dlaczego Michiru?
Zastanowiła się.
- Nie wiem. - odpowiedziała wzruszając ramionami - Po prostu... podobało mi się.
Phoenix nie wnikał głębiej. Objął ją i przytulił, leżeli tak bez ruchu, aż wreszcie Michiru delikatnie uwolniła się z jego uścisku, usiadła i zaczęła rozczesywać palcami włosy.
- Martwiłam się. - powiedziała poważnie - Square mówiła, że z tym węzłem było coś nie tak.
- Panikara. - mruknął Phoenix i machnął lekceważąco ręką - Fakt, po węźle Gildii spodziewałem się czegoś więcej, ale widocznie nie powinienem. Square przesadza.
- Jakie zabezpieczenia?
Westchnął i zamknął oczy.
- Wejście ze standardowym Challenge/Response bez kodowanego hasła. Poszło się rąbać już przy trzeciej próbie. Półaktywne sito z wbudowaną stałą userlistą, normalny wypinacz i oczywiście alarm z przekierowaniem na jakiegoś bubka z Gildii. Całość zajęła nam pół godziny.
- Square mówiła, że był tam bot.
Phoenix zawahał się.
- Fakt, plątał się jakiś badziewny dancer. - powiedział beztroskim głosem - Działałby lepiej, jakby jego właściciel od czasu do czasu czyścił mu logi. Kiedy na niego wleźliśmy był tak zapchany, że praktycznie wywrócił się sam. Dlaczego pytasz?
Michiru odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na rozświetlone odbiciami gwiazd morze.
- Mitch?
Wzruszyła ramionami.
Phoenix podniósł się i objął ją ramieniem. Wiatr chwycił jego długie, białe jak śnieg włosy i cisnął mu w twarz. Ruchem głowy odrzucił je z powrotem.
- Mitch, wiem, że ich nienawidzisz. Ale to tylko boty, nic więcej. Żaden cholerny bot nie da rady porządnemu runnerowi.
Spuściła wzrok, zaczęła rysować palcem jakieś wzory na piasku.
- Boję się, Phoenix. - odezwała się cicho - Nie wiem dlaczego, ale boję się tych pieprzeńców.
Urwała i spojrzała na niego, w jej zmrużonych, turkusowych oczach migotały łzy.
- Widziałam, co one potrafią. Kilku moich przyjaciół zostało wygrindowanych przez takie... badziewne dancery. Phoenix - prawie krzyknęła, jej głos drżał i łamał się - Nie chcę stracić i ciebie! Nie chcę, rozumiesz?
Chwycił ją, przyciągnął do siebie. Czując wilgoć na swojej skórze, gładził uspokajającymi ruchami jej włosy, wyłuskiwał spomiędzy nich ziarenka piasku.
- Mitch, Mitch... nigdy cię nie zostawię, obiecuję. I nie pozwolę wygrindować się żadnemu zasranemu botowi, zaufaj mi... Mitch...
Łkała jeszcze przez chwilę, wtulona w jego ramię. Wreszcie uspokoiła się i otarła piąstką łzy z oczu.
- Już w porządku?
Skinęła głową.
Phoenix uśmiechnął się i dotknął jej policzka.
- Zresztą - powiedział w zamyśleniu - Mors est quies viatoris - finis est omnis laboris.
Gniew błysnął w jej źrenicach. Zacisnęła zęby i odepchnęła go gwałtownie.
- Nie mów do mnie w tym cholernym języku! - wybuchnęła - Doskonale wiesz, że go nie rozumiem!
Phoenix zachichotał złośliwie, a ona skoczyła na niego z wściekle uniesionymi pięściami.
Kiedy wypięła się z Sieci było tuż nad ranem. Ręce drżały jej jak w febrze, wyschnięte na wiór gardło błagało o odrobinę wilgoci. Wyciągnęła rękę i na ślepo obmacała podłogę przy łóżku. Nic nie znalazła. Musiała wyjść do kuchni, ale słyszała kroki rodziców szykujących się do wyjścia, ich przyciszone głosy i nie odczuwała żadnej ochoty, żeby się z nimi zobaczyć. Odwróciła się na bok, i opierając rozpalony policzek na dłoni patrzyła w otępieniu na czarną, syntexową biblioteczkę zawaloną rozrzuconymi dyskami oraz resztkami wczorajszej kolacji. Między dyskami stało oprawione zdjęcie Phoenixa, ale padające przez okno promienie słońca odbijały się od szybki czyniąc je całkowicie nieczytelnym.
Kiedy drzwi od pokoju uchyliły się nagle, zamknęła oczy.
- Satsuki, śpisz?
Nie odpowiedziała.
Poczuła, że matka podchodzi bliżej i dotyka jej gorącego czoła. Oddychała powoli, równomiernie, starając się sprawiać wrażenie pogrążonej w głębokim śnie.
Dotyk osłabł, dłoń wycofała się. Lekko stuknęły zasuwane drzwi.
- Nie - usłyszała głos swojej matki - Śpi.
Ojciec odpowiedział jej stłumionym głosem, zaszeleścił płaszczem. Szczęknął głucho zamek w drzwiach, wreszcie zapadła cisza.
Michiru otworzyła oczy. Leżąc, jeszcze przez chwilę przyglądała się bezmyślnie czarnej biblioteczce, wreszcie podniosła się ociężale. Pokój zawirował jej przed oczami, skuliła się ściskając palcami skronie i zaczekała, aż przestaną pulsować.
Powoli poszła do kuchni, starannie unikając wzrokiem wiszącego w przedpokoju lustra. Wzięła sobie szklankę wody i siedząc na szerokim parapecie patrzyła w dół, na zazwyczaj puste o tej porze ulice bogatej, spokojnej Bety. Zadbane, biało-czarne fasady luksusowych apartamentowców, osłonięte posadzonymi przy jezdni syntetycznymi drzewami. Nieliczni, dobrze ubrani ludzie. Gdzieś wysoko migotała srebrem ogromna rura wewnętrznego transportu napowietrznego sektora. Michiru spuściła wzrok, kiedy odbite od przemykającej rurą kolejki promienie słońca uderzyły ją w oczy.
Na ulicy pod jej budynkiem stał staroświecki, jaskrawożółty kabriolet. Przy nim wysoka, szczupła dziewczyna o jasnych, szarpanych wiatrem włosach, ubrana w równie staroświecką jak samochód bordową marynarkę. Patrzyła na Michiru napiętym, wyczekującym wzrokiem. Ręką osłaniała oczy przed słońcem.
Jej dłoń.
Czerwona od krwi.
(Lubię twoje dłonie.)
Michiru wypuściła szklankę, która powoli, bardzo powoli poleciała w dół, uderzyła o podłogę rozpryskując się na setki fragmentów. Ale ona tego nawet nie zauważyła.
- Nie! - krzyknęła i uderzyła pięściami o szybę okna. - Nieeee!
Otworzyła oczy i poderwała z poduszki pulsującą bólem głowę.
Na czarnej, syntexowej biblioteczce nie było żadnego zdjęcia.
Oczywiście zauważył ją w chwilę po wejściu. Jeszcze jej środowisko nie zdążyło się w pełni uaktywnić, a już jeden z paneli rozjaśnił się srebrnym światłem ogromnego księżyca.
[Phoenix {Moondance}: Kocham cię.]
Michiru rozejrzała się. Coś jej nie pasowało, coś było nie tak. Duża, czerwona kula. Ostatnio jej tu nie było.
[Ja też cię kocham. Co to za archiwum?]
[Phoenix {Moondance}: Niespodzianka. Rozpakuj i sprawdź. Hasło: dominion23.]
Ruchem dłoni przyciągnęła do siebie kulę i uruchomiła ją. Jednolicie czerwona powierzchnia rozsunęła się nieco odsłaniając niewielkie, czarne okienko.
Hasło?
Michiru przełączyła się w tryb konsoli i wpisała podany przez Phoenixa kod.
Dostęp zapewniony.
Ściany kuli pękły i rozjechały się na boki. Przed oczami Michiru zaczęły przesuwać się dziesiątki obiektów, jakieś pliki konfiguracyjne, elementy powłoki, kilka wykonywalnych.
[Co to jest?]
[Phoenix {Moondance}: Źródła bota. Dancer 7.0.6 plus dodatkowe moduły.]
[Po cholerę mi źródła dancera?]
[Phoenix {Moondance}: Przejrzyj sobie. Zobaczysz, czego się boisz.]
[Nie mam ochoty.]
Na drugim panelu pojawiło się nagle popiersie przystojnego, młodego mężczyzny ubranego w czarny, imperialny mundur z dystynkcjami kagenina. Mężczyzna zasalutował sprężyście.
[September {^_^}: Hellou.]
Michiru parsknęła śmiechem.
[Square cię zatłucze.]
[Phoenix {Moondance}: OK, jak chcesz. Zobaczymy się?]
[Za piętnaście minut, mam Septembera.]
[Phoenix {Moondance}: Może wytrzymam.]
Panel z księżycem zgasł.
[September {^_^}: Podobno dziewczyny lecą na mundur.]
[Jasne, zwłaszcza Square. Co z tym węzłem od Karaluchów?]
[Którym? A, tamtym. Mamy namiary, Karaluchy były zachwycone robotą. Są dwa problemy: Szczur nie bardzo chce się na niego pchać, przynajmniej na razie. Jest przekonany, że to podkładka. Moja mądra kobieta nawkładała mu głupot do łba.]
Michiru z powrotem spakowała archiwum do postaci czerwonej kuli i zawahała się przez chwilę, co z nią zrobić. Wreszcie wzruszyła ramionami i wyrzuciła ją do kosza.
[A drugi?]
[September {^_^}: Co drugi?]
[Problem. Miały być dwa.]
[September {^_^}: Aha, fakt. Więc drugi polega na tym, że trzeba zaczekać, aż Phoenix znajdzie chwilę czasu między jednym a drugim...]
[September...?]
[September {^_^}: Znaczy się... nie to miałem na myśli. Po prostu go dawno nie widziałem, hehe.]
Michiru uśmiechnęła się.
[Właśnie się do niego wybieram.]
[September {^_^}: Aha. Przekaż mu, żeby mnie złapał jak... mhm... skończycie.]
[OK.]
September ponownie zasalutował okrytą czarną rękawiczką dłonią i wyłączył się. Michiru westchnęła, przyciągnęła do siebie jeden z portali i uruchomiła go.
Chwycił ją, kiedy tylko wynurzyła się z portalu i zaczął rozbierać. Broniła się na początku, bardziej dla zasady niż dla samej obrony.
- Wariat. - mruknęła, rozpinając jego długi, czarny płaszcz.
Wyszczerzył do niej radośnie zęby i ruchem głowy odrzucił opadające na twarz śnieżnobiałe włosy.
- Wariat. - powtórzyła, kiedy całował jej kark i pieścił nagie piersi, a ona, odwrócona tyłem, obejmowała ramionami jego głowę.
- Wariat. - wyszeptała mu do ucha, kiedy obydwoje leżeli już nadzy, wyczerpani i szczęśliwi, on na plecach obejmując ją ramieniem, ona tuż przy nim, z policzkiem wtulonym w jego pierś.
W odpowiedzi pocałował ją lekko w czoło.
- Przeglądałaś te źródła? - zapytał po chwili.
Michiru nie odpowiedziała. Podniosła się powoli i ruszyła w stronę morza. Kiedy woda sięgała jej do pasa, uniosła ręce i zanurkowała.
Phoenix usiadł i przesypując piasek patrzył na nią jak płynie zagarniając wodę spokojnymi, pełnymi gracji ruchami. Nie rozumiał, dlaczego zakodowała w swojej powłoce akurat tę umiejętność. Nigdy jej o to nie zapytał, ale wiedział, że odpowiedzią byłoby co najwyżej standardowe wzruszenie ramionami i pełne urażonego zdziwienia a dlaczego nie?.
Mitch.
Niekiedy wydawała się być tak blisko, jak nikt inny tylko po to, aby chwilę później jednym słowem, gestem, spojrzeniem odsunąć go od siebie na drugi koniec świata. I im bardziej starała się powiększyć dystans między nimi, tym bardziej ją kochał.
Zastanawiał się czasami, jak ona w wygląda naprawdę, w swoim fizycznym, materialnym ciele. Zastanawiał się - ale również o to nigdy nie pytał. Jej podprzestrzenna powłoka odpowiadała mu całkowicie, zapewne z wzajemnością, bo żadne z nich na to nie nalegało, żadne nie odczuwało takiej potrzeby. W Podprzestrzeni byli młodzi, silni, piękni... to wystarczyło. Musiało wystarczyć, przynajmniej na razie.
Mitch...
Wyszła z wody, zbliżyła się i usiadła w kucki nachylając się nad Phoenixem i otaczając jego głowę mokrą chmurą turkusowych włosów.
- September cię szukał. - poinformowała beznamiętnym tonem - Podobno są już namiary na ten węzeł Karaluchów, ale Szczurowi się jakoś nie spieszy.
- Wiem. - odparł niechętnie - Za to Septemberowi spieszy się strasznie.
Michiru spojrzała na niego uważnie.
- Wejdziesz na niego?
Położył dłoń na jej policzku.
- Może. - odpowiedział, pochylając na bok głowę.
- Czyli wejdziesz.
- Powiedziałem: może.
Zarzuciła mu ramiona na szyję i przytuliła się z całej siły. Phoenix zamachał rękami, ale i tak stracił równowagę i upadł na rozgrzany piasek.
- Hej, przecież nie idę na wojnę... Mitch!
Ale ona nie przestawała go tulić, z twarzą wciśniętą w jego pierś. Wreszcie westchnął zrezygnowany i pogłaskał ją po nagich plecach. Przez głowę przeleciała mu pewna myśl, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język.
Non omnis moriar.
- Mitch?
Głos Square.
Drżący i zdenerwowany, ale niewątpliwie była to Square. A ona rzadko bywała w tej domenie. Właściwie tylko w sytuacjach alarmowych. I zapewne dlatego rozluźniona, unoszona na powierzchni przez fale Michiru poczuła ukłucie niepokoju.
- Jestem. - zawołała wynurzając się z wody i ruszając w stronę brzegu - Co się stało?
Square chodziła po plaży, kopiąc nerwowo większe grudki piasku. Czarny, szarpany wiatrem płaszcz upodabniał ją do wielkiego, drapieżnego ptaka.
- Nie widziałaś Septembera?
- A nie ma go w Sieci?
Square schyliła się i rzuciła Michiru ręcznik, a ona podziękowała lekkim skinieniem głowy.
- Właśnie jest. Tylko cholera wie gdzie, zwykły skan go nie łapie, a boję się używać głębokiego.
Michiru zatrzymała się z ręcznikiem zarzuconym na kark i spojrzała na nią uważnie.
...trzeba poczekać, aż Phoenix znajdzie chwilę czasu...
Square odpowiedziała jej przestraszonym wzrokiem.
- Mitch? Co jest?
Square przesadza.
Michiru odetchnęła głęboko i rzuciła ręcznik na piasek. Ciepły, wieczorny wiatr musnął lekko jej nagie ciało, osuszając je z kropel wody.
- On... - zawahała się - I Phoenix... mieli wziąć się za ten węzeł od Karaluchów.
Może.
Szok i strach odbiły się na drobnej twarzy Square. Cofnęła się o krok i zasłoniła dłonią oczy.
- Kurwa mać. - wyszeptała.
Michiru zamarła. Niepokój, przejawiający się do tej pory w pojedynczych, łatwo zagłuszanych ukłuciach napłynął z całą swoją siłą, zaczął rysować w bezbronnym umyśle najgorsze z możliwych sceny.
- Mówiłam mu... - jęknęła Square - Mówiłam temu pieprzonemu idiocie, żeby zaczekał... nawet jeszcze nie zdążyliśmy przeskanować tego węzła... a przecież on nie ma pojęcia o bardziej złożonych zabezpieczeniach. Nikomu nie mówił, że tam idzie. Nikt go nie asekuruje.
- Jest z nim Phoenix... - powiedziała słabo Michiru, ale ta myśl bynajmniej jej nie uspokoiła. Przeciwnie, czuła, że jest o krok od paniki.
Square usiadła niezgrabnie na piasku i oparła głowę na łokciach. Michiru patrzyła na nią z bezradnie opuszczonymi rękami. Nie czuła już wiatru, nie czuła piasku pod stopami. Zdawała sobie sprawę z tego tylko, że powinna... że musi coś zrobić, musi się dowiedzieć. To przeczucie, to samo, które przepełniało ją panicznym lękiem przed botami teraz pojawiło się znowu. Opanowało cały jej umysł, zasypując go myślami o śmierci, żalu i samotności.
Bała się. Bała się straszliwie, tak, jak jeszcze nigdy w życiu.
- Puszczę głęboki skan. - odezwała się nagle, jej głos był wytłumiony, dochodził jak przez mgłę.
- Nie! - krzyknęła Square - Mitch, przecież wiesz...
- Nikt mi nic nie zrobi.
- Nikt z ludzi. - spojrzała na nią ze smutkiem - Ale boty...
Boty.
Michiru upadła na kolana, oparła się dłońmi o ziemię. Łkała przez zaciśnięte zęby, łzy spływały jej po policzkach, spadały na piasek.
- Możemy tylko czekać. - wyszeptała powoli, jakby z wysiłkiem Square.
Więc czekały. Bez słowa, bez ruchu, nienawidząc własnej bezradności.
Czekały.
Tulił ją i gładził jej włosy, kiedy płakała z twarzą ukrytą w klapach jego płaszcza. Jej reakcja zaskoczyła go, napełniła niepokojem, ale stojąc tak i obejmując szlochającą dziewczynę mówił sobie, że właściwie mógł się tego spodziewać.
Mógł.
Ale się nie spodziewał.
- Przecież mówiłem, że wrócę. - tłumaczył łagodnie, ale ona tylko kręciła głową i w milczeniu połykała łzy.
Nie rozumiał jej. Przywykł już do tego, że zachowywała się jak beztroskie, szczęśliwe dziecko aby za chwilę zmienić się w milczącą, tajemniczą, ale przecież i zarazem podniecającą kobietę. Nie pojmował tych zmian. Kiedyś próbował je pojąć, ale zrezygnował.
Czasami miał wrażenie, że przebywa nie z jedną, ale z dwiema, trzema, czterema Michiru, które kolejno się zmieniają, a każda niecierpliwie czeka na swoją kolej. Podzielił się z nią kiedyś tą myślą, a ona z lekkim, prowokującym uśmiechem odparła, że być może ma rację.
Niekiedy układał z elementów pierwszej, drugiej, trzeciej i czwartej Michiru wizerunek piątej, żyjącej w realnym świecie. Bawiło go to. Podobnie jak bawiło go istnienie drugiego Phoenixa, drugiego Szczura, drugiej Square i drugiego Septembera. Był jeszcze Radiant, ale Phoenix widywał go bardzo rzadko, gdyż on przebywał w Podprzestrzeni tylko po to, aby wykonać jakiś download lub upload. Wiedział tylko, że był empatą i technikiem, a to o wiele za mało aby skonstruować wiarygodny wizerunek. Lecz tamci... znał ich podprzestrzenne wersje jak własną kieszeń. I zdawał sobie sprawę, że każdy, bez względu na to, jak zmienia w Sieci tożsamość i charakter, zawsze zachowuje jakąś część prawdziwego siebie, jakiś podstawowy element, znak, dzięki któremu nie jest w stanie całkowicie odciąć się od realnej osobowości. Zapewne w ten sposób Square przebijała się przez kolejne, coraz to głupsze powłoki Septembera. I tak samo Phoenix widział w swoich pierwszej, drugiej, trzeciej i czwartej Michiru okruch tej prawdziwej.
Kochał ten okruch. Tak mu się wydawało.
- Kocham cię. - powiedział, dłoń wplątana w jej jeszcze wilgotne, turkusowe włosy.
Podniosła głowę i popatrzyła na niego ogromnymi, mokrymi oczami. Łzy zostawiły na bladych policzkach jasnoróżowe ślady.
- Bałam się. - szepnęła - Bałam się, że nie wrócisz. Że... zostanę sama.
Przytulił ją i pocałował. Pociągnęła nosem, wspięła się na palce i musnęła wargami jego usta.
- Nie umiem być sama. - poskarżyła się żałośnie, a on, jakby chcąc przekonać ją o swojej obecności jeszcze silniej przytulił drżące ciało.
- Kocham cię. - powtórzył - I nigdy cię nie zostawię, obiecuję. Nigdy nie będziesz sama.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.