Opowiadanie
Natural Born Sailors #33
Autor: | Kyo |
---|---|
Serie: | Sailor Moon |
Gatunki: | Komedia, Parodia |
Uwagi: | Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2009-02-24 15:31:05 |
Aktualizowany: | 2009-02-24 15:31:05 |
Oryginalny koncept - Samuel.
Streszczenie poprzednich odcinków:
Gosia Twardowska jest zwykłą uczennicą jednego z warszawskich liceów. Pewnego dnia otrzymuje od czarodziejskiego kotka o imieniu Mruczek broszkę, dzięki której może zmieniać się w piękną Czarodziejkę z Księżyca! Gosia walczy z przerażającym Królestwem Ciemnoty i Królową Bursztynek, dla której najważniejsze jest dodanie kopa Królowej Metallice and nothing else matters. Do tego celu potrzebny jest Wielki Akumulator, który znajduje się gdzieś na Ziemi. W tym zadaniu pomagają jej cztery Aniołki Bursztynka, czyli Satelite, Dynamite, Zabite i Kumite zwany również Krwawym Sportem.
Pierwszy z Aniołków, Satelite, odnajduje Mistyczny Wykrywacz Wielkich Akumulatorów, jednak do uruchomienia go potrzebnych jest siedem Kosmicznych
Bateryjek of Doom. Satelite ginie na przejściu dla pieszych potrącony przez karetkę pogotowia pędzącą do zawału, jego miejsce zajmuje Dynamite, zdaniem
którego do Królowej Metalliki wystarczy dolać elektrolitu. Jednak i on ginie z rąk Lotnego Patrolu Parafialnego przy próbie rozprawiczenia przyjaciółki Gosi, nieletniej Natalki w miejscu publicznym. Tymczasem do Czarodziejki z Księżyca dołączają jej towarzyszki - Ania Wodnik, pochodząca ze starej, szlacheckiej rodziny i cierpiąca na kompleks małych piersi, Renia Hinowska, która bardzo chce zostać księdzem a przynajmniej ministrantem, chociaż, cholera, nie może i Magda Kinowska, której temperament za starych dobrych czasów byłby w stanie powalić całą armię carską. Wszystkie otrzymują nową misję: znaleźć Wielkiego Elektryka (nie tego, tego drugiego). W walce pomaga im tajemniczy Leon Zawodowiec.
Natural Born Sailors, część (jak dobrze pójdzie) 33,
- Czarodziejka z Wenusa Wkracza do Sracza -
...or something.
- Przygotuj się ma śmierć, Czarodziejko z Rzeszowa! - zakwiczała Królowa Bursztynek podrywając się z kozetki i bryzgając po ścianach kropelkami śliny i lodowato zimnego potu. Kropelki plasnęły o zwisającą z sufitu lampę i natychmiast zamarzły upodobniając ją do kryształowego żyrandola.
Siedzący tuż obok niej psychiatra drgnął i nerwowo poprawił grube, rogowe okulary.
- Przepraszam - pisnął nieśmiało - Ale wydawało mi się, że wcześniej mówiła pani o niej jako o Czarodziejce z Księżyca. Czy ma pani rodzinę w Rzeszowie? Przyjaciół? Znajomych? To może być podświadome odbicie lęków na płaszczyznę...
- Aaaaaargh! - zaryczała Królowa Bursztynek i jednym zwinnym ruchem odgryzła mu głowę.
- Mówiłam - poinformowała przestrzeń nad szyją psychiatry - Że masz do mnie mówić "Wasza Wysokość". Zabite, pozbądź się ciała.
- Ehem, khm - chrząknął Zabite, który właśnie zmaterializował się bezpieczne pięć metrów od Królowej wypełniając pomieszczenie zapachem damskich kosmetyków.
- Za przeproszeniem, jakiego ciała, Wasza Wysokość?
- Jak to jakiego? - warknęła Królowa Bursztynek i zamrugała oczami. Leżała w Najmroczniejszej Piwnicy Na Świecie, rozwalona na starym worku po kartoflach. Z tyłu dobiegało pochrapywanie Metalliki, od czasu do czasu przerywane donośnym beknięciem. Odbijał się jej elektrolit. A przecież było mówione, że metoda Bezpośredniego Doładowania jest wadliwa z fizycznego punktu widzenia. Cóż, do tego kretyna Dynamite nigdy nie było łatwo dotrzeć.
- No... - powtórzył zakłopotanym sopranem Zabite i zarumienił się dla sportu - Jakiego?
- Aha. - powiedziała w miarę przytomnie Królowa Bursztynek. - Śniło mi się, że odgryzłam głowę psychiatrze.
- Psychiatrze? - wytrzeszczył swoje cudownie pedalsko zielone ślepka Zabite.
- Tak, psychiatrze. I przestań mnie podrywać, nie jestem facetem.
- Gdybym już nie wiedział, mógłbym się pomylić - zapiszczał Zabite, cichutko, żeby nie prowokować losu.
Królowa Bursztynek zwlekła się z wora i przeciągnęła, aż stawy jęknęły. Któryś ze słoików z korniszonami zrobił głośne "plop", zapewne z wrażenia.
- Poza tym, kim jest ten tajemniczy... Leon?
- Nie mam pojęcia - szepnął jeszcze ciszej Zabite i nagle kwiknął rozdzierająco, bo Kumite, który znienacka pojawił się za jego plecami uszczypnął go z całej siły w tyłek. Ale wystarczył ułamek sekundy, aby zadziałał odruch. Zabite instynktownie pochylił się do przodu, jego ręce powędrowały w okolice sznurka spodni od dresu. Kumite odchrząknął, złapał go za ryże pióra i poderwał z powrotem do pionu.
- Wasza Wysokość - odezwał się zmysłowym, wibrującym barytonem - Zgodnie z tym, czego udało mi się dowiedzieć...
Królowa Bursztynek puściła głośnego bąka i zachichotała.
- Sorki sorki - powiedziała radośnie - Ale zapach tej cioty staje się nie do zniesienia, he he he.
Kumite odchrząknął raz jeszcze i w zakłopotaniu zaczął bawić się kolczykami wpiętymi w brodawki jego imponującej Klaty-Zawsze-Na-Wierzchu.
- ...czego udało mi się dowiedzieć - podchwycił po chwili - Ten Leon naprawdę nazywa się Jean Reno, jest aktorem i mieszka w...
- Durniu! - wrzasnęła Bursztynek - Nie chodzi mi o t e g o Leona, tylko o t a m t e g o Leona!
W ciemności za ich plecami Królowej Metallice odbiło się elektrolitem.
- So I dub thee unforgiven. - burknął Kumite i uderzył się pejczem po udzie.
- Ach, Wasza Wysokość - pisnął Zabite i wtulił się w imponujący Rów-Między-Mięśniami imponującej Klaty-Zawsze-Na-Wierzchu Kumite - Znaleźliśmy sposób na pozbycie się tych przeklętych Czary-Mary Dupa.
- Oo - zainteresowała się Królowa - No?
- No więc... - zaczął rozkosznie zmysłowym sopranem Zabite.
- Pejczykiem, pejczykiem! - zawołał radośnie Kumite i uszczypnął ryżego jeszcze raz.
- Pejczykiem...? - zdziwiła się Bursztynek.
- Nooo, tą czarniawą to ja bym nawet chętnie na podłogę i pej...
- Ależ Kumite... - zgorszył się Zabite i kwiknął po kolejnym szczypie.
- Nie wydaje mi się, żeby to był dobry sposób. - powiedziała sceptycznie Królowa Bursztynek i ziewnęła rozdzierająco prezentując imponujące zaniedbanie pod względem stomatologicznym.
- Nie nie nie - zamiauczał seksownie Zabite - Użyjemy Czarodziejki z Księżyca jako przynęty... auć... gulp... wciągniemy Leona w pułapkę i zabierzemy mu Bateryjki... mmm...
- Kiedy rozmawiacie ze mną moglibyście przynajmniej nie... - parsknęła wściekle Królowa - A zresztą róbta co chceta.
- Ta jes.
- Aha, co do tego Leona... - rzuciła od niechcenia Bursztynek - Bring me everyone.
- What do you mean: everyone? - zapytał zdezorientowany Kumite.
- EEEEEVEEEEEERYYYYOOOOONEEEEEEE! - zawyła Królowa wpędzając tym samym Gary Oldmana w kompleksy i doprowadzając go do patologicznego łysienia.
Warszawa. Al. Jerozolimskie, restauracja (khe, khe) McDonald's. Godzina 18.26
- Dawać kurwa pieniądze kurwa! - wrzasnął gość w kominiarce i z obrzynem w trzęsących się łapach. Na kurtce miał duży, okrągły znaczek z napisem "I <serduszko> Franz Maurer" i pod spodem, odręcznie: "kurwa". - Dawać kurwa! Wszystko kurwa dawać kurwa!
- A... ale... - pisnęła któraś ze sterroryzowanych kelnerek.
- Leżeć było kurwa! - rozdarł się na nią gość z obrzynem - Dopóki nie pójdę kurwa! E... e...
Wyciągnął zza pazuchy zaczytaną książkę z krwistoczerwonym tytułem na okładce: "Władysław Pasikowski - Scenariusze". Przerzucił kilka kartek i zajrzał do środka.
- Bo wy jesteście pojebani! - wrzasnął - Was nie trzeba sądzić, was trzeba... eee...
Przeskoczył o kilkanaście stron do przodu.
- Wy nie jesteście złe - oznajmił wreszcie z tryumfem - Wy jesteście tylko bezdennie gupie.
W tym momencie okno McDonald's z trzaskiem pękło na kawałeczki. Do środka wpadło coś nierozpoznawalnego, biało-niebiesko-czerwonego jak flaga Francji, przetoczyło się po podłodze i wydało parę zduszonych jęków.
Bandyta zdębiał.
- O kurwa. - stęknął.
Francuskopodobne coś podniosło się na nogi, otrzepało z odłamków szkła i wycelowało w bandziora wskazującym palcem prawej ręki.
- Jestem...
W tym momencie wszyscy, zarówno pracownicy jak i klienci restauracji rzucili się do panicznej ucieczki przewracając się i tratując nawzajem, a przy okazji zagłuszając dalszy ciąg przemowy tego czegoś.
Po paru sekundach na zrujnowanej podłodze leżało tylko kilkanaście ciał i porzucony obrzyn.
- ...życa! - dokończyło coś i zaskoczone zamrugało cudownie durnymi, zielonymi ślepkami.
"Życie Warszawy", artykuł na pierwszej stronie:
CZARODZIEJKA Z KSIĘŻYCA ZNOWU SPIEPRZYŁA SPRAWĘ. 14 TRUPÓW W MCDONALD'S - MASAKRA, KTÓRA MOGŁA UNIKNĄĆ SIĘ SAMA.
Warszawa. Róg Jerozolimskich i Chałubińskiego. Godzina 16.00
- Nie mogła bym żyć bez lodów - oznajmiła z pełnymi ustami Gosia Twardowska przy okazji spryskując bitą śmietaną idącą obok niej Magdę Kinowską.
- Lody są dla mnie sensem życia. Nic więcej się nie liczy.
- Wiesz... - zamruczała Magda uwodzicielsko kręcąc biodrami - Są lody... i lody.
- Taaak - podchwyciła energicznie Gosia - Ale moim zdaniem i tak waniliowe są najlepsze.
- Hmmm... ale nie chodzi mi o t a k i e lody, jeśli wiesz co mam na myśli... popatrz, jaki czadowy facet! Och, z takiego bym mogła przez miesiąc nie schodzić.
Gosia zatrzymała się i wytrzeszczyła na nią niewinne niebieskie oczęta, biały kawałeczek zamarzniętej śmietany oderwał się z kącika jej ust i poplamił błękitną bluzeczkę. Magdzie oczywiście skojarzyło się to natychmiast z i n n y m rodzajem plamy, i to skojarzyło się tak, że aż przełknęła ślinę.
- Zrobiła ci się dziura w dżinsach. Na tyłku. - poinformowała zmieszanym szeptem Gosia.
- Mmmm? - uśmiechnęła się z wyższością Magda - Doprawdy?
Zastanowiła się, czy Gosia powie jej również o tym, że zapomniała założyć majtek... pewnie nie. Ech, te dziewice i ich nieśmiałość. Kiedyś poderwała taką jedną... była całkiem zabawna, hehe. I miała takie fajne...
- Patrz! - wrzasnęła nagle Gosia brutalnym szarpnięciem za rękaw wyrywając ją ze słodkich wspomnień.
Wysoko, na wysokości jedenastego piętra hotelu Marriott wisiała platforma ekipy czyszczącej okna. Wisiała na jednym jedynym sznurze, gdyż pozostałe zabezpieczenia raczyły były popękać zawieszając platformę w pionie. Zaś co do samej ekipy, samotna sylwetka majtała nogami i wyła wniebogłosy uczepiona krawędzi platformy. Magda pomyślała nagle, że jeszcze nigdy nie robiła tego n a z e w n ą t r z hotelu, zwłaszcza na wysokości jedenastego piętra i że mogłoby to być interesujące. Wraz z tą myślą poczuła znajome, niecierpliwe uczucie podpełzające z dołu brzucha do gardła i stawiające włoski na karku dęba.
- Muszę mu pomóc - oznajmiła Gosia z wyraźnym poczuciem misji w głosie. - Przecież jestem...
Nagle tłum, który w międzyczasie zdążył zebrać się w dość pokaźnej ilości jęknął z zachwytem.
- Patrzcie! - krzyknął jakiś dziecinny głosik - To ptak! - (Magdzie stanął w tej chwili przed oczami dość znamienny widok) - To samolot! To Kapitan Ameryka!
Od dachu budynku oderwała się zgrabna, dziewczęca sylwetka. Załopotał biało-czerwono-niebieski strój. Tajemnicza wybawicielka w ostatniej chwili chwyciła nieszczęsnego robotnika za rękę, zwinnym skokiem wzbiła się w górę.
- Nie, to Czarodziejka z...
Ostatnia lina puściła, platforma runęła w dół obracając się kilkakrotnie w powietrzu.
- O cho... - dobiegł z góry zaskoczony głos Czarodziejki.
Robotnik z przeraźliwym wyciem zapikował w dół (Magda pomyślała w tym momencie, że nie jeszcze nie robiła tego również w locie), zamachał rękami próbując desperacko utrzymać się w powietrzu i wreszcie plasnął o ziemię.
- ...z Księżyca. - dopowiedział ktoś w absolutnej ciszy - Wyśliznął się jej.
- To niesprawiedliwe... - szepnęła drżącym głosem Gosia - Przecież to ja jestem Czarodziejką z Księżyca. To ja powinnam go wypu... uratować.
W jej wielkich, niebieskich oczach zaszkliły się łzy. Wyglądała tak uroczo, że Magda aż nabrała na nią ochoty.
Tymczasem stojąca nieopodal samotna dziewczyna o długich blond włosach i ogromnych, idealnie durnych oczach w kolorze czystego lazuru przyglądała się całemu zajściu z szeroko otwartymi ustami.
Gałka po trzy złote, pomyślała, to się w pale nie mieści.
"Życie Warszawy", artykuł na pierwszej stronie:
CZARODZIEJKA Z KSIĘŻYCA PRAWIE RATUJE ROBOTNIKA. KOLEJNA EFEKTOWNA PORAŻKA NAJSŁYNNIEJSZEJ POLSKIEJ BOHATERKI.
Spotkały się wieczorem na placu budowy stacji metra przy Świętokrzyskiej. Nie wiadomo, dlaczego akurat tam. Być może dlatego, żeby kamerzysta mógł delektować się przez pewien czas ujęciami dziewcząt na tle pustaków, co samo w sobie było nader aluzyjne.
Tak czy inaczej tam właśnie się spotkały i już.
A ponieważ pierwsze słowo zazwyczaj należy do osób najinteligentniejszych, na początek odezwała się Ania.
- Zastanawiam się, kimże jest owa tajemnicza białogłowa za Czarodziejkę z Księżyca się podszywająca i pod który paragraf można by wyżej wymienioną czynność podciągnąć.
Minęło kilka minut zanim pozostałe dziewczęta zdołały odfiltrować treść od formy i przygotować sensowne wypowiedzi.
- Bóg wie. - wyraziła opinię większości Renia, po czym zapadła pełna wzajemnego szacunku cisza.
- Aha. - potwierdziła w końcu Ania.
Cisza. Cisza cisza cisza. W tle pustaki.
- To na pewno nie ja. - odezwała się Gosia, jakby to coś zmieniało.
- To na pewno ty. - nie zgodziła się z nią Renia. - Nikt inny nie był by w stanie spie... khm, Boże wybacz, popsuć wszystkiego w taki sposób.
- To nie ja.
- Ty!
- Nie!
- Ty!
- Nie!
- To nie Gośka - przerwała im Magda - Tamta ma mniejsze piersi.
- Skąd wiesz jakie ja mam piersi? - zarumieniła się uroczo Gosia.
Magda uśmiechnęła się ze znawstwem.
- Hmm, mówisz, że urosły? Powinnam zobaczyć?
Gosia zaczerwieniła się po same uszy.
- Ta dyskusja jest bezprzedmiotowa. - odezwała się Ania, która, nota bene, miała najmniejsze piersi z nich wszystkich.
- Mmmm - przytaknęła Magda wspominając, jak kiedyś prawie udało jej się sprowadzić Anię na złą drogę.
- Ach! - rozległo się nagle nie wiadomo skąd.
- Co to było? - zapytała zdezorientowana Gosia.
- Ach. - odpowiedziała inteligentnie Renia.
- No dobrze, ale co to za ach?
- Biegnijmy sprawdzić! - zaproponowała Ania i ruszyła do przodu dystyngowanym truchtem.
- Dobry pomysł. - przytaknęła Magda i popędziła za nią. Po paru metrach dogoniła ją Renia.
- Moim zdaniem ta dziura na pośladkach jest nieprzyzwoita. - oznajmiła oburzonym szeptem.
Magda zamrugała oczami, i zerknęła na całkiem zgrabny i okrągły tyłek koleżanki.
- Za to moim zdaniem ty powinnaś postarać się o taką samą. - odparła.
Renia zaczerwieniła się i wyrwała do przodu zostawiając po sobie chmurę kurzu.
- Ach! - krzyknęła Gosia.
Przed nimi, przywiązana za ręce do ramienia dźwigu, wisiała postać w biało-niebiesko-czerwonym wdzianku. A z tyłu, na szczycie ustawionych dla potrzeb scenariusza jeden na drugim kontenerów, stał długowłosy facet ubrany w obcisłe, skórzane spodnie, czerwony płaszcz i oficerki z ostrogami. Jego imponująca klata była dumnie wypięta do przodu, wpięte w brodawki kolczyki połyskiwały złowrogo w mętnym świetle latarni. Facet posiadał długie włosy, które miałyby kolor śniegu gdyby tylko mył je odrobinę częściej.
- Ten niezidentyfikowany mężczyzna - szepnęła wstrząśnięta Ania - To na pewno politruk Królestwa Ciemnoty.
- Blllbhh - zgodziła się Magda próbując powstrzymać nagły i niekontrolowany ślinotok.
- Nieważne - powiedziała odważnie Gosia - Kimkolwiek by nie był, muszę obić mordę tej fałszywej kreaturze. Do boju, dziewczyny. Zmieniamy się! Potęgo Księżyca!
- Potęgo Merkurego!
- Potęgo Marsa!
- Blhbgo Blbhlblela!
- ...działaj!
- Dobra! - wrzasnęła Czarodziejka z Księżyca - A teraz złaź z tej rury, pindo jedna! W imieniu Księżyca wydrapię ci ślepia.
- Hahaha, Czarodziejko z Księżyca! - wybuchnął zmysłowym śmiechem gość z imponującą klatą - Jestem Kumite zwany również Krwawym Sportem, jeden z Aniołków Bursztynka! I to ja ukarzę ciebie...
Wyskoczył w górę, płaszcz załopotał w powietrzu, kolczyki odezwały się podniecającym dzyń-dzyń.
- Pejczykiem! Pejczykiem!
- Ja bardzo chętnie... - powiedziała Czarodziejka z Jupitera, która w międzyczasie odzyskała zdolność mówienia.
- Nie bądź głupia! - skarciła ją wściekle Czarodziejka z Marsa.
- Wash! - zrobił nie wiadomo jak Kumite i nagle na Czarodziejki spadł czterometrowy króliczek z błękitnego pluszu z pejczykiem w garści przygniatając je do ziemi.
- Kurde. Popieprzyły mi się zaklęcia.
- Nie przestraszysz mnie! - krzyknęła Czarodziejka z Marsa - Potęgo Ognia...
W tym samym momencie króliczek smagnął ją pejczykiem po gołych nogach, Czarodziejka wrzasnęła i rąbnęła z całej siły łokciem w puchaty brzuszek. Bez efektu.
- Wow - doceniła Czarodziejka z Jowisza, zastanawiając się jednocześnie czy akt leżenia pod królikiem można nazwać mianem seksu, czy jeszcze nie. Nigdy nie uprawiała seksu z królikiem. Zwłaszcza pluszowym i czterometrowym.
Samotna postać zeskoczyła z ramienia dźwigu, błysnął myśliwski nóż i fioletowe lennonki. Tajemniczy mężczyzna przeciął sznur krępujący wiszącą dziewczynę, chwycił ją w locie i zgrabnie podłożył pod siebie amortyzując upadek o ziemię. Coś chrupnęło.
- Bladź - stęknął głucho Zabite, który w międzyczasie zdążył powrócić do swojej standardowej postaci.
- Ktoś chce z tobą rozmawiać. - mruknął Leon podając mu telefon.
- Złaź ze mnie! - wrzasnął wściekle Zabite - Popieprzyły ci się filmy, a poza tym to wcale nie tak miało być!
- Eee... - jęknął zaskoczony Leon, ale posłusznie wstał i pomógł podnieść się na nogi poturbowanemu Zabite - No to co ja mam teraz zrobić?
- Masz się ze mną bić. - poinformował ryży.
- Aaa! - ucieszył się Leon i z szerokiego zamachu trzasnął go w pysk. Coś chrupnęło. Zabite upadł na ziemię i rozpłakał się.
- No co, znowu coś nie tak?
- To ja ci miałem nawkładać!
- Aha - zmartwił się Leon i podrapał się po zarośniętej szczęce.
- Tak czy inaczej - odezwał się teatralnym, niemniej wciąż zmysłowym barytonem Kumite - Pożegnaj się ze swoimi przyjaciółkami, Leonie. Niedługo skończy im się powietrze. Jeśli nie chcesz oglądać ich śmierci, oddaj mi Kosmiczne Bateryjki of Doom.
- Nieprawda! - wrzasnęła Czarodziejka z Księżyca - Wcale nam nie brakuje powietrza!
- Macie się dusić i koniec! - ryknął wściekle Kumite - Tak jest w scenariuszu!
- Aaaaa! - zachłysnęła się Czarodziejka z Marsa.
- Yyyyyp! - dołączyła do niej Czarodziejka z Merkurego.
- Ach! Ach! - zaczęła cierpieć Czarodziejka z Księżyca.
- Mmmm - mruknęła, chociaż z zupełnie innych powodów, Czarodziejka z Jupitera.
- One się duszą! - zauważył błyskotliwie Leon.
- Tak, duszą się - zarechotał Kumite - I uduszą się jeśli nie oddasz Bateryjek.
- Aaaa!
- Ppp...pp...ppppppp...
Nagły blask rozświetlił plac budowy. Oczy wszystkich zebranych (poza królikiem) zwróciły się na nowoprzybyłą dziewczynę w biało-pomarańczowym stroju i białego kota siedzącego jej na ramieniu. Dziewczyna miała długie, jasne włosy związane czerwoną kokardą, idealną figurę i nogi, które sprawiły, że Magda zaczęła się dusić naprawdę.
- Kim ty jesteś? - zapytał zaskoczony Kumite.
Dziewczyna w odpowiedzi wyciągnęła przed siebie rękę i wycelowała w niego palcem.
- Po... popopo... pppopopo... pppoopoopopopo... pppomidorororowa! - krzyknęła, co prawda z niejakim trudem, ale zawsze.
Wszyscy, włącznie z powietrzem, zamarli w oczekiwaniu na spektakularny popis magicznej potęgi. Nie stało się nic.
Biały kot westchnął ciężko, potrząsnął smutno głową i pacnął dziewczynę łapą w potylicę. Tajemnicza Czarodziejka na nowo zaczerpnęła oddechu.
- Gggg...gggggg...grororororo... ggg...rochowka!
Znowu chwila pełnej napięcia ciszy.
I nagle pluszowy króliczek zachwiał się, przewrócił na plecy i znikł.
- Eeee... khhhhh... hhhh... - zajęczała Czarodziejka z Księżyca.
- Już nie musisz się dusić, kretynko. - parsknęła pogardliwie Czarodziejka z Marsa.
Nieznajoma dziewczyna uniosła jedną rękę w górę.
- Jejejejeje... jejejeessss... jejejesss... jejestemtemtemtemtemtem... sssssss... - zaczęła.
- Wynośmy się stąd, bo pośniemy zanim dowiemy się czegoś konkretnego. - warknął Kumite, po czym wcisnął Zabite w swoją imponującą Klatę-Zawsze-Na-Wierzchu i zniknął, rzucając na pożegnanie:
- Jeszcze się spotkamy, głupie rury.
- Na twoim pogrzebie, wyskrobku! - odgryzła się Czarodziejka z Księżyca.
- Jejejejejejejejeje... - męczyła się dalej nowa Czarodziejka, pot spływał strumyczkami po jej ładnej buzi. Czarodziejka z Jupitera podeszła do niej i przyjacielsko otoczyła ją ramieniem.
- Nieważne, kim jesteś. - szepnęła jej zalotnie do ucha - Dziękujemy, że uratowałaś nam życie. Bardzo chętnie ci się za to... mmm... odwdzięczę.
Nachyliła się i pocałowała ją w usta, odrobinę za długo i odrobinę zbyt namiętnie jak na kogoś, kto po prostu mówi "dziękuję".
Dziewczyna zaczerwieniła się.
- Mmmmmm... - zaczęła kiedy tylko odessała się od niej Czarodziejka z Jupitera - Mymymymymyy... yyy... yyyy... mmmymymymymy....
- Ona jest Czarodziejką z Wenusa - westchnął zrezygnowany biały kot - Nazywa się Monika. Jak widać, są drobne kłopoty na płaszczyźnie komunikacyjnej...
- Taaaaaaak... - przytaknęły zakłopotane Czarodziejki.
- Było jeszcze gorzej. Na szczęście Góra zgodziła się na skrócenie nazwy jej ataku. A ja jestem Ciapek. Kumpel Mruczka. Właśnie, gdzie Mruczek?
- Marcuje się. - odpowiedziała ponuro Czarodziejka z Księżyca.
- To już marzec...? - wytrzeszczył oczy Ciapek.
- Dla niego przez cały rok jest marzec.
- Aaaaa... aaaaaccccco... cocococococco... ccocococococo... - zaczęła Czarodziejka z Wenusa.
- Ona pyta co to za gość, ten w okularach. - przetłumaczył zmęczonym głosem Ciapek.
- On...? - Czarodziejka z Księżyca rozejrzała się, ale po Leonie nie było śladu. - On tu tylko sprząta.
Koniec części 33.
Cha cha :)
Kocham, kocham po prostu NBS, a ta część #33 w wykonaniu Kyoshiro zawsze powodowała u mnie grożący zejściem śmiertelnym atak śmiechu. Do dziś czytam to z taką samą radością, jak przed laty.
Pozdrawiam
Plei.
urocze
Co by nie mówić - przekomiczne. Śmiem stwierdzić, że lepsze od oryginału.