Opowiadanie
Fanzin Houko: odsłona druga - recenzja
Autor: | fm |
---|---|
Redakcja: | Avellana |
Kategorie: | Recenzja, Inne |
Dodany: | 2009-02-23 15:47:49 |
Aktualizowany: | 2009-09-27 22:14:50 |
Gdy niecały miesiąc temu miałem okazję przeczytać pierwszy numer „Houko”, sprawiał on wrażenie stworzonego na zasadzie „kupa sprzętu i zero talentu”. Spotkał się z wieloma krytycznymi głosami i początkowo można było podejrzewać, że tak oto fandom urwał łeb dziecku w kołysce. Na szczęście twórcy fanzinu zrozumieli jednak, że szorstkie słowa (a niekiedy i drwiny) mogą nieść w sobie wiele prawdy i postanowili udoskonalić najbardziej kulejące elementy. W tym wypadku „chcieć” to może jeszcze niekoniecznie od razu „móc”, ale przynajmniej można sądzić, że znajdują się na właściwej drodze.
Żeby zacząć lekturę, należy najpierw pobrać fanzin ze strony Division69.net. Pewne utrudnienie stanowi konieczność rejestracji. Niby można wejść bocznymi furtkami, jeśli jednak magazyn ma trafić poza grupę krewnych i znajomych królika, przydałoby się udostępnienie linku również gościom. Polacy ze swej natury bywają przekorni, więc zmuszanie ich do czegokolwiek nie należy do najlepszych pomysłów.
Proporcje grafiki do tekstu prezentują się podobnie, jak w poprzednim numerze, czyli dużo obrazków i okienka na tekst zajmujące w porywach połowę strony. W przypadku czasopisma z kiosku pewnie bym narzekał, że wydaję ciężko zarobione złocisze, a dostaję obrazki, które mógłbym sobie ściągnąć z internetu. W tym przypadku, ponieważ „Houko” akurat jest fanzinem internetowym, należy to raczej traktować jako pewnego rodzaju konwencję niż prawdziwą wadę. Widać jednak, że w paru przypadkach zabrakło pomysłu na zagospodarowanie miejsca, więc Afro Samurai i Angel Sanctuary straszą prawie białymi przestrzeniami, a końcowy obrazek z recenzji Demonbane sprawia wrażenie zupełnie z innej bajki. Oczywiście równie dobrze może to być ilustracja pokazująca nieznany okres z życia samego Lovecrafta. Wtedy wojownik walczący ze smokiem rzeczywiście nie musiałby mieć nic wspólnego z fabułą anime. Pochwalić należy natomiast autorów za sensownie zaplanowany spis treści (wystarczy przypomnieć sobie „Arigato”, żeby stwierdzić, że w dzisiejszych czasach istnienie spisu treści wcale nie jest takie oczywiste) z wyraźnie podkreślonym podziałem tematycznym. Towarzysząca mu grafika również przypadła mi do gustu i dała chwilę wytchnienia przed atakiem moé panienek z kolejnych stron.
Omawianie artykułów zacznę może od łyżki miodu w beczce dziegciu. Otwierający numer tekst o Afro Samurai i pozostałe recenzje, których autorem jest Sasuke-kun, w pełni nadają się do czytania, choć też nie ustrzegł się on paru wpadek. W Grenadierze „biuściasta blondynka (...) okazała się senshi, którego celem...” sugeruje, że bohaterka nagle zmieniła płeć. Przydałoby się też wyjaśnić, czym w przypadku danego świata są „senshi” (bo raczej czymś innym niż w Bishoujo Senshi Sailor Moon). Z kolei w przypadku Shin Angyo Onshi Gaiden autor konsekwentnie używa określenia prequel w stosunku do chronologicznie późniejszej historii.
Dalszy ciąg będzie już mniej przyjemny. Na początek wielki minus wręczam korekcie. W Hello Kitty wersja szpitalna kropki i przecinki znajdują się w miejscach sprzecznych ze zdrowym rozsądkiem. Błędy interpunkcyjne to zresztą przekleństwo całego numeru, bo oprócz braku przecinków nawet w prostych przypadkach (czyli np. przed spójnikami typu lecz, aczkolwiek itp.) dochodzi jeszcze cała masa apostrofów wstawionych zupełnie niepotrzebnie (radzę doczytać zasady używania). Wisienką na torcie jest okazjonalne gubienie ogonków i kresek w polskich czcionkach.
Jeśli idzie o pozostałych autorów - Darkowi i Gumonowi zarzuciłbym ubóstwo języka. W przypadku tego pierwszego objawia się to seriami zdań prostych albo bardzo krótkich złożonych, przez co artykuł sprawia wrażenie przekazu telegraficznego i pełno w nim przeskoków myślowych. Gumon natomiast w prawie każdym zdaniu używa jakiejś formy czasownika „być” (niekiedy nawet parę razy). W porównaniu z pierwszym numerem liczba kuriozalnych zdań jakby spadła, choć dalej zdarzają się kwiatki w stylu „...starania panów o względy pań, które nie skończą się o dziwo biciem, lub szybkim wylądowaniem w łóżku” (z recenzji Ef: Tale of memories). Po takim zdaniu można podejrzewać, że wredni koledzy jako przykłady typowych haremówek podsunęli biednemu recenzentowi anime o damskich bokserach albo yaoi.
Na sam koniec chciałbym napisać o tekstach Makksta. Strona językowa jest tak tragiczna, że pominę ją milczeniem (nie wiedziałbym nawet, od czego zacząć). Dużo gorzej, że dochodzi do tego jeszcze niechęć do sięgnięcia po materiały źródłowe i wynikające z niego epatowanie ignorancją. Shuffle - „Trzeba zacząć od tego, że ostatnio powstała bardzo ciekawa moda, aby robić anime, opierając się na grach z gatunku Visual novel”. Nie, stanowczo nie należy zaczynać od tego w kontekście serii sprzed czterech lat. Łatwo też sprawdzić, że już w 1994 r. ukazała się ekranizacja gry z tego nurtu. Z drugiej strony, co to jest te kilkanaście lat wobec wieku wszechświata? W recenzji gry Kanon można się spotkać z wyjątkowo mętnym tłumaczeniem, że tytuł został wybrany, ponieważ w kawiarni w powstałym później anime puszczano Kanon (nie wiedzieć czemu, w „Houko” wybrano angielską wersję nazwy, czyli „Canon”, choć wobec wobec masy obcojęzycznych wtrętów można się zastanawiać, czy przypadkiem nie mamy do czynienia z nieudolnym tłumaczeniem) Pachelbela. Zważywszy, że w ścieżce dźwiękowej była cała masa innych utworów, trudno to uznać za prawidłowe rozwiązanie zagadki. Sądzę, że należałoby raczej zwrócić uwagę na podobieństwo budowy utworu (czyli powtarzających się fraz muzycznych) do struktury opowieści albo choćby napisać o tym, że piękno można znaleźć nawet w pozornie monotonnym rytmie codziennych wydarzeń.
Podsumowując, chciałbym życzyć redakcji „Houko” wytrwałości, tym bardziej, że widać już pewną poprawę. Miejmy nadzieję, że tendencja wzrostowa zostanie utrzymana, a do pojedynczego póki co recenzenta, który w miarę zna się na rzeczy, dociągną swój poziom pozostali, lub pojawi się zastrzyk świeżej krwi.
Jest lepiej
Tak, zdecydowanie jest lepiej niż było i można zauważyć znaczącą poprawę. Kwestię językową w sumie dość dokładnie omówił Fm, więc ja się skupię na paru innych aspektach. Od siebie dodam tylko jeszcze to, że szwankuje używanie wielkich liter. Słowo "anime" należy pisać literą małą (oczywiście poza tak ewidentnymi przypadkami, jak rozpoczynanie nowego zdania), bo jest to normalny rzeczownik. Szwankują też spacje, ale ich brak w raczej przypadkowych miejscach sugeruje, że to raczej wina korekty, która bardzo kiepsko wywiązała się z roboty.
Pierwszą rzeczą która mnie uderzyła, było swoiste "asekuranctwo" autorów tekstów. Pomijając już kwestię podniesioną przy poprzednim numerze przez Grisznaka (to jest zin, więc można pozwolić sobie na nieco ostrzejsze opinie), bo nie mam zamiaru zajmować się poglądami recenzentów, to zwraca uwagę na siebie niepotrzebne użycie fraz "moim zdaniem", "w mojej opinii" i im podobnych, co sprawia wrażenie jakby recenzenci się bali, że ktoś się z nimi nie zgodzi. To jest recenzja, a nie rozprawka, więc nie trzeba za każdym razem zaznaczać, że to jest tylko i wyłącznie opinia piszącego te słowa, bo to się rozumie samo przez się (a przynajmniej powinno) - recenzja artystyczna jest przecież subiektywnym omówieniem utworu.
Kolejna rzecz to dobór grafiki. Rzeczywiście ciężko uznać jej dużą ilość za wadę, ale przydałby się układ, przy którym zachwiane proporcje tekstu do obrazków nie rzucałyby się aż tak bardzo w oczy. Szata graficzna powinna służyć w innym celu, niż zapchanie miejsca, a takie wrażenie często odnosiłem. Jakość tej szaty też pozostawia wiele do życzenia, bo najlepiej prezentuje się ostatnia strona na której jest reklama jenociego portalu, na którym teraz piszę te słowa.
Co do błędów rzeczowych, to najbardziej zgrzytało mi nazwanie samuraja w recenzji Afro Samurai "japońskim rycerzem", ponieważ jest to dość rażące uproszczenie, o czym informuje chociażby angielska wikipedia:
Przyznam jednak, że w tym momencie w sumie się czepiam - większość czytelników prawdopodobnie i tak nie dostrzega różnicy między kodeksem rycerskim, a bushido, zaś recenzja nie jest miejscem na jej objaśnianie. Mogłaby jednak przynajmniej nie wprowadzać w błąd. W dodatku, o ironio, w tym samym numerze jest wprawdzie operujący dość pobieżnymi informacjami, ale jednak, artykuł o samurajach, w którego tytule powtórzony jest ten sam błąd. Sprawę rozwiązałoby zaś zwykłe zastąpienie wyrazu "rycerz", wyrazem "wojownik".
Na koniec powiem, że, mimo wszystkich błędów wymienionych w recenzji i powyższym komentarzu, widoczna jest duża poprawa. Przed autorami długa jeszcze droga do porządnego periodyku, ale przynajmniej udało im się wejść na tą właściwą. Mam nadzieję, że numer trzeci w stosunku do drugiego poprawi się jeszcze bardziej, niż ten ostatni względem pierwszego.