Opowiadanie
Žamboch całokształtny
Autor: | Joanna „Szyszka” Pastuszka |
---|---|
Korekta: | Avellana |
Kategorie: | Książka, Recenzja |
Dodany: | 2009-03-14 19:16:29 |
Aktualizowany: | 2009-09-27 22:12:30 |
Tekst zajął II miejsce w konkursie Fabryki Słów pt. „Dlaczego uwielbiam Žambocha1”.
Žamboch wbił się w moją rzeczywistość w idealnym momencie. Świat wokoło się walił, zło czaiło się po kątach, a przyszłość szczerzyła się złośliwie, wyraźnie uznając mnie za kolejną przekąskę. Sypałam się powolutku, rozpaczliwie chwytając się kolejnych brzytew nadziei, kalecząc sobie palce i okazjonalnie rozbijając się o mur własnej głupoty. Człowiek poobijany traci nieco perspektywę i robi głupie rzeczy - na przykład zwraca się do kompletnie nieodpowiednich osób z prośbą o przyniesienie książki, co do której się zakłada, że się nie spodoba (bo takie pseudośredniowiecze, jakieś paskudne gębiszcze, brrr..). Trzyma się potem w łapach cztery opasłe tomy przygód niejakiego Koniasza, z lekkim przerażeniem patrzy na objętość i narasta panika w stylu „w co ja się władowałam”, matko, ja to muszę przeczytać, żeby nie wyjść na idiotkę, poza tym właścicielowi tak zależy... (tak, kobiety okazjonalnie tracą rozum).
Pierwsze opowiadanie przełknęłam bez większego bólu, zadziwiające. Drugie poszło gładko, trzecie i resztę pochłonęłam jak na głodzie. Poryczałam się przy zakończeniu wątku z Krystyną. Polubiłam z miejsca zarozumiałą smarkulę kupioną na targu. Zaczarowałam się opisami walk, przegapiając dwa przystanki autobusowe. Wpadałam na ludzi, czytając książki na ulicy. To niemożliwe, tak nie można pisać, tak doskonale zaspokajać głodu na postacie pozytywne. Ta lekka ironia, fatalizm, zmęczona determinacja faceta, który po prostu „robi dobrze, bo tak trza”. Jak John McClane w Szklanych pułapkach, biegający po szkle w zakrwawionym podkoszulku. Postacie drugoplanowe rosnące pewnie i stabilnie, jak dęby, wrastające w człowieka mocno i naturalnie. Kobiety iskrzące się charakterem, a nie służące jako wieszaki na biust do zmacania. Žamboch najwyraźniej lubi swoich bohaterów i owo lubienie przesącza się z kart książek wprost w to miejsce w człowieku, które odpowiada za wywołanie uśmiechu na twarzy. Pewna nieunikniona, uspokajająca przewidywalność fabuły, która nieuchronnie ładuje bohatera w kłopoty w postaci kilkunastu wrednych typów mających jakieś „ale” do biedaka. Taniec z nożami, krew wypełniająca akapity, a wszystko w cudownie wyważonym rytmie. Genialna sprawa.
Dobra, dobra, może to dlatego, że mój świat się walił? Zobaczmy. Wszystko gra? Gra. No to sięgnijmy po Bez litości i co? Rozpływam się. Poranna „mantra” Backley'a, jego demony, determinacja... niby inny niż Koniasz. Niby bardziej mroczny. Ale gdzieś tam, spod wszystkiego wybija się ta cudowna, žambochowa wiara w człowieka i niesamowite ciepło, które nawet w obliczu najgorszego bestialstwa ludzkiego tkwi twardo na swoim stanowisku. Teraz Mroczny zbawiciel. Inny klimat, ale równie porywający. Dopiero parę stron, ale na szczęście droga do pracy długa, będzie można przeczytać jeszcze parę. I kolejne. Mocny facet z potworem w umyśle i w ciele. Inny świat. Ale wiem, że gdzieś tam na mnie czeka potężna dawka optymizmu i dobroci, nie tej tchnącej sentymentalizmem i naiwnie rozmaślającej się w żenujących opisach, ale tej, która potrafi dać w mordę. Trudna miłość ogrodnika odcinającego chore pędy, choć boli. Poświęcenie nie ze szlachetności, ale z poczucia obowiązku, które każe wstawać raz po raz, bo tak się godzi.
Žambocha czyta się lekko. Nie dlatego, że błahy, ale dlatego, że słowa gładko przebiegają przed oczami, w bliskim mi rytmie i melodii. Uwielbiam Žambocha. Choćby dlatego, że ani razu się na nim nie zawiodłam.
__________________
1 Miroslav Žamboch napisał m.in. Na ostrzu noża, Krawędź żelaza, Mroczny zbawiciel, Bez litości, Sierżant.
Recenzja ciekawa, i częściowo się z nią zgadzam.
Osobiście przeczytałam 2 książki w/w autora, na ostrzu noża t 1 i 2. kreacja głównego bohatera była naprawdę ciekawa, nareszcie ktoś realnie przedstawił człowieka, który na codzień ma do czynienia z przeróżnymi walkami. I o ile tom pierwszy wciągnął mnie bez reszty, o tyle t.2 był trochę "przynudnawy". Zabrakło mi tam humoru oraz tego czegoś, co sprawiło, że pierwszy tom połknęłam w ciągu jednego dnia. Bardziej jednak oddziałuje na mnie świat Mordimera Piekary;]