Opowiadanie
Hanami - recenzja
Autor: | moshi_moshi |
---|---|
Korekta: | IKa |
Kategorie: | Film, Recenzja |
Dodany: | 2009-04-26 16:17:33 |
Aktualizowany: | 2009-11-17 21:03:33 |
Tytuł: Hanami - Kwiat Wiśni
Inne tytuły: Kirschblüten, Kirschblüten - Hanami/Cherry Blossoms
Czas trwania: 127 min.
Rok: 2008
Producent: Francja, Niemcy
Reżyser: Doris Dörrie
Scenariusz: Doris Dörrie
Muzyka: Claus Bantzer
Zdjęcia: Hanno Lentz
Co by nie mówić, filmów o ludziach starych powstaje niewiele. Nikt nie chce oglądać na ekranie brzydoty, choroby, niedołęstwa, zwłaszcza jeśli nie są one wynikiem jakiejś tragedii, a jedynie zwykłym następstwem upływu czasu. Tymczasem o starości można mówić w sposób piękny, delikatny i pełen ciepła - Hanami - Kwiat Wiśni jest tego najlepszym przykładem. Przyznaję, że kinematografii niemieckiej nie lubię i nie znam się na niej, jest dla mnie zbyt dosłowna, nie cierpię też tego języka, drażni mnie. Szczerze mówiąc, gdyby nie nawiązania do Japonii, nigdy bym na ten film do kina nie poszła. Byłam po prostu ciekawa, co Niemka może mieć do powiedzenia o tym kraju. Okazało się jednak, że Kraj Kwitnącej Wiśni jest tu tylko tłem, pretekstem do pokazania, czym jest dojrzały choć niełatwy związek dwojga niemłodych już ludzi.
Rudi i Trudi są małżeństwem z wieloletnim stażem, wychowali trójkę dzieci, a teraz wiodą uporządkowany żywot na bawarskiej prowincji. Ale nagle coś się zmienia i ta prowizoryczna sielanka kończy się. Trudi dowiaduje się, że jej mąż jest śmiertelnie chory, a lekarze jej pozostawiają decyzję, czy mu o tym powiedzieć. Kobieta całe swoje życie poświęciła dla innych, dla szczęścia rodziny zrezygnowała ze swoich marzeń i pozwoliła zamknąć się w klatce. Nigdy na nic się nie skarżyła, chociaż jej artystyczna, wrażliwa dusza boleśnie odczuwała ten brak wolności. Oczywiście przyzwyczajona do poświęceń kobieta postanawia sama dźwigać ten krzyż, ale namawia męża na podróż, chce razem z nim odwiedzić dzieci, które już dawno opuściły dom rodzinny.
Ten fragment filmu nieco mnie zirytował. Bohaterów ukazano tu jako dwójkę starych, niedouczonych ludzi, którzy przyjechali z jakiejś zapadłej wioski do wspaniałej stolicy i nie potrafią nawet kupić biletu. O wiele lepiej reżyser poradziła sobie z przedstawieniem relacji rodzinnych. Trzeba przyznać, że obraz ten znacznie odbiega od tego, co serwuje się nam w serialach telewizyjnych. Nie ma tu ukochanych dziadków, na których czeka się z utęsknieniem, jest za to dwójka starszych, kłopotliwych ludzi, którzy zwalają się na głowę bez zapowiedzi. Teraz trzeba odstąpić im pokój, przyjąć "pyszne" wiejskie jedzenie które przywieźli, tak rozplanować dzień, żeby móc ich oprowadzić po mieście itd. Nagle okazuje się, że ludzie, którzy nas wychowali to obce osoby, z którymi nie za bardzo mamy o czym rozmawiać i które doprowadzają nas do szału z byle powodu. O dziwo, jedyną osobą, która nie traktuje ich jak niechciany bagaż jest partnerka ich córki - Franzi. Wizyta wreszcie się kończy, ale Trudi namawia jeszcze męża na wypad nad morze... Tak naprawdę to dopiero początek całej historii, ponieważ w wyniku pewnego zdarzenia Rudi będzie musiał przewartościować całe swoje życie. Jedno wydarzenie sprawi, że ten niechętny zmianom człowiek wyruszy w podróż do Japonii, podróż swojego życia. Zacznie ją jako niemiecki turysta ze sporą ilością gotówki, a skończy jako artysta - tancerz Butoh, oraz człowiek, który ubrany w damski sweter i spódnicę będzie pokazywał żonie kwitnące drzewa wiśniowe.
Bohaterowie tego filmu nie są osobami, które wzbudzają sympatię i z którymi chcielibyśmy się utożsamiać, przynajmniej na początku kiedy ich poznajemy. Na pierwszy rzut oka, to Trudi wydaje się być główną bohaterką tej opowieści, jako jedna z nielicznych postaci wzbudza w nas ciepłe uczucia. Jest nawiązaniem do archetypu dobrej matki, kobiety idealnej, dla której rodzina jest najważniejsza, jest również spoiwem, które tą rodzinę łączy i pozwala jej w miarę prawidłowo funkcjonować. Natomiast Rudi jest człowiekiem męczącym, nielubiącym wychodzić przed szereg i niechętnie okazującym swoje uczucia. To on zamknął Trudi w klatce i nie pozwolił jej rozwijać swoich pasji. Potem gorzko tego pożałuje i będzie się starał za wszelką cenę naprawić swój błąd i odkupić winy. Wizyta u syna w Japonii będzie okazją do wspomnień, spojrzenia z dystansu na swoją przeszłość i czyny, okazją do poznania samego siebie i lepszego poznania kobiety z którą spędził najszczęśliwsze chwile.
Hanami to film piękny, chociaż niezwykle prosty i dosadny. Doris Dorrie nie owija w bawełnę, pokazuje ludzi starszych takimi, jakimi są, bezlitośnie obnażając ich wady, ale i podkreślając zalety. Jednocześnie film ten jest argumentem potwierdzającym tezę, że z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach (końcowa scena jest tego najlepszym przykładem). To chyba choroba naszych czasów, że nawet w towarzystwie najbliższych nie potrafimy, nie chcemy mówić o naszych uczuciach, a potem zazwyczaj jest już na to za późno. Biorąc udział w nieustającym wyścigu szczurów zapominamy o tym, co najważniejsze, a na wszystko patrzymy przez pryzmat potencjalnych korzyści lub strat. Wydaje się, że tylko starsze pokolenie, reprezentowane w Hanami przez Rudiego i jego żonę, oraz jednostki wyjątkowo wrażliwe, jak Franzi, są wolne od tego typu zachowań. W codzienności pary głównych bohaterów miejsce pogoni za sukcesem zajmuje rytuał, kilka na pozór zwyczajnych czynności, których brak powoduje niesamowitą pustkę. Z jednej strony jest to film o wyrażaniu swoich uczuć właśnie przez proste gesty i czyny, jak przygotowanie śniadania do pracy czy pomoc przy zdjęciu płaszcza. Z drugiej, to piękny obraz miłości, co prawda trudnej i docenionej po fakcie, ale jednak wyjątkowej.
Napisałam, że film skusił mnie akcentami japońskimi, które później okazały się tylko jego niewielkim, chociaż bardzo ważnym fragmentem. Wiąże się z nimi również największe rozczarowanie. Nie ma nic gorszego od źle wykorzystanych schematów, a pani Dorrie niestety nie udało się ich uniknąć. Należą one do kategorii „Co może się przydarzyć turyście w nieznanym miejscu”. Oczywiście jednymi z pierwszych miejsc w Japonii do których trafia zagubiony Rudi, jest bar ze striptizem i salon masażu erotycznego, a jego dorosły syn koniecznie musi posiadać opasłe tomiszcze mangi hentai. Ponieważ reżyserka lubi skupiać się na szczegółach, a akcja płynie wyjątkowo powoli, widz ma możliwość podziwiania nagich ciał uroczych Japonek przez długą chwilę. Pytanie tylko, po co? W żaden sposób nie posuwa to akcji do przodu, nie stanowi momentu przełomowego, ani nie pogłębia postaci głównego bohatera. Dla mnie tych kilka scen było zupełnie niepotrzebnych i sądzę, że spokojnie można je sobie było darować. Na szczęście to jedyna poważna rysa na tej pięknej powierzchni.
Hanami - Kwiat Wiśni to przede wszystkim film o ludziach oraz trudnych relacjach między nimi, nie o Japonii i jej egzotycznych odmianach sztuki. To wspaniały hymn na cześć miłości, prawdziwej, codziennej, ludzkiej, nie tej wyidealizowanej i porywającej, znanej nam z romansów i hollywoodzkich produkcji. Ten film to dowód na to, że każdy człowiek ma ukryte w sobie niezwykłe duchowe bogactwo, z którego często sam nie zdaje sobie sprawy. Sądzę, że warto poświęcić swój czas na tę mądrą i mimo wszystko ciepłą opowieść o zwyczajnych ludziach.
Przepiękne
W życiu piękne są tylko chwile... A chwila na obejrzenie tego filmu była piękna! :) Przepiękne obrazy Japonii i historia, która nawet opornych zauroczy kulturą Japonii! Po za tym ucieszyło mnie bardzo, że w filmie pojawił się (wreszcie!) motyw butoh :D ! Jak dla mnie... Arcydzieło! :]