Opowiadanie
Recenzje
Zanim zaczniesz pisać...
Autor: | Avellana |
---|---|
Korekta: | IKa |
Kategorie: | Manga i Anime, Recenzja, Inne |
Dodany: | 2009-06-19 22:00:42 |
Aktualizowany: | 2009-09-27 22:05:43 |
Następny rozdział
A zatem... Rozważasz napisanie recenzji, ale nie wiesz, z której strony zacząć, żeby to miało ręce i nogi. Albo po prostu zżera Cię ciekawość, jak inni się do tego zabierają. A, możesz jeszcze być jedną z tych osób, które akurat się nudziły i postanowiły sprawdzić, do jakiego stopnia członkowie redakcji Tanuki.pl potrafią się pławić w samozachwycie (mam nadzieję, że nie zawiodę pod tym względem). Jedno jest pewne: jeśli już piszesz dobrze (w mniemaniu szerszego otoczenia, niekoniecznie we własnym), jeśli mówią Ci, że masz wyrobiony własny styl - to nie są wskazówki, do których należy się ślepo stosować. To tylko próba zebrania w jednym miejscu rozważań, przemyśleń i wniosków, do których doszłam, pisząc recenzje i redagując recenzje.
Załóżmy zatem, mój hipotetycznie zainteresowany Czytelniku, że właśnie przewinęły się napisy końcowe ostatniego odcinka serii anime lub też, że właśnie wlepiasz wzrok w tylną okładkę ostatniego tomu mangi. Zapewne w tym momencie znajdujesz się w stanie radosnego chaosu umysłu: mnóstwo uwag, spostrzeżeń i zdań tłoczy się, próbując jak najszybciej wydostać na zewnątrz i wylądować w edytorze tekstu. Jeśli jednak nie opanujesz owej entropii, efektem Twojej ciężkiej pracy będzie uprzejmie sformułowany e-mail od niżej podpisanej tłumaczący, że jednak tak się nie da i dziękujemy, nie polecamy się na przyszłość. Dlaczego?
Zanim siądziesz do pisania, spróbuj zacząć od małego ćwiczenia wyobraźni. Wyobraź sobie swojego własnego Czytelnika. Nie. Nie tego. Ten to malkontent, i tak uważający wszystkich, którzy nie zgadzają się w 100% z jego zdaniem, za idiotów, gotów zelżyć Cię słowem publicznym za samo to, że ośmielasz się wypowiadać w sprawie "jego" serii. Nie czaruj się: trafisz na takich (chyba że opisujesz zapomnianą przez wszystkich serię z początku lat 70.) i dopóki ich argumenty pozostają na pewnym poziomie absurdu, nie musisz się nimi przejmować. Spróbuj jeszcze raz. Oto Czytelnik, który nie słyszał ani o Tobie, ani o opisywanej przez Ciebie serii anime. O samej japońskiej animacji ma jakieś pojęcie, a poza tym jest raczej życzliwie i neutralnie do Ciebie nastawiony. Przynajmniej na razie. A Ty chcesz mu przekazać, że koniecznie powinien sięgnąć po ten tytuł, albo odwrotnie - że nie powinien się do niego zbliżać, jeśli mu szare komórki miłe.
Ty w tej chwili potrafisz ze szczegółami przedyskutować świat, fascynują Cię zawiłe stosunki panujące w tutejszej hierarchii kapłańskiej, możesz na wyrywki odpowiadać z kategorii pojawiających się bestii i masz w małym palcu całą terminologię dotyczącą mocy, technologii, polityki i bogowie piekielni wiedzą tylko, czego jeszcze. Twój Czytelnik tego nie wie. Nie słyszał o tym tytule, nawet jeśli to miałoby znaczyć, że ostatnie kilka lat spędził pod szafką w piwnicy. Zanim jeszcze zaczniesz pisać recenzję, musisz spróbować uporządkować posiadane informacje w taki sposób, żeby od razu wiedzieć, które z nich będą Ci potrzebne, a które tylko zaciemnią obraz. Oczywiście, jest jeszcze ten drugi Czytelnik, który daną rzecz już zna i przyszedł zobaczyć, co masz na jej temat do powiedzenia. Ale on także nie obrazi się, jeśli znajdzie ładnie i systematycznie przygotowane ogólne omówienie, a pamiętaj, że recenzję piszesz nie po to, żeby polemizować z całym światem, ale po to, żeby jednorazowo wygłosić swoją opinię, która pozostanie utrwalona po kres trwania internetu (albo przynajmniej serwisu Tanuki.pl).
Kiedy zatem poradzisz sobie z przekazaniem czytelnikowi, o czym w ogóle to coś, co masz na warsztacie, opowiada, przychodzi pora na najtrudniejsze wyzwanie, jakie staje przed recenzentem. Teraz musisz upolować to stado białych jeleni, te mityczne bestie, zwane pospolicie i bez żadnego szacunku "argumentami". Kiedy rozmawiasz z kimś, kto Cię dobrze zna, wystarczającą rekomendacją jest "boki przy tym można zerwać ze śmiechu!". Znajomy wie, sam już te boki zrywał wraz z Tobą i teraz bez wahania sięgnie po zachwalany przez Ciebie tytuł. Ty jednak musisz stanąć wobec bolesnej rzeczywistości "mnie się (nie)podoba" to nie jest żaden argument. Pamiętaj o swoim Czytelniku. On Cię nie zna. Co więcej, on wcale nie przyszedł po to, żeby właśnie Ciebie poznać. A to znaczy, że nic absolutnie nie da Ci umieszczenie na wstępie recenzji akapitu ze szczegółami tłumaczącego, jak wrażliwym człowiekiem jesteś i jak emocjonalnie w związku tym podchodzisz do anime - co ma podpowiedzieć czytelnikowi, czy powinien się zgadzać z Twoim osądem (bo zauważy bratnią duszę). Ale Czytelnik, chociaż tolerancyjny, chce coś wiedzieć o anime, nie o Tobie. Oczywiście, są sytuacje, w których możesz pokazać kawałek pawiego ogona, pochwalić się czymś - na przykład wspominając, że ponieważ jesteś z wykształcenia prawnikiem, a anime opowiada o przygodach dzielnego adwokata, będziesz miał na jego temat do powiedzenia więcej niż przeciętny laik. Ale poza tym, drogi autorze, musisz schować się za swój tekst. On ma Cię obronić, a jeśli on tego nie uczyni, to dowolna laurka, jaką sobie wystawisz, także nie spełni tej roli. Tym zaś, co zadecyduje o skuteczności obrony, są argumenty.
Jak przypuszczam prawie nikt (na pewno nie ja) w trakcie oglądania lub lektury nie przerywa w celu przeprowadzenia analizy "dlaczego uważam, że to jest dobre/złe". Jest to jednak podstawowe pytanie, na jakie należy odpowiedzieć, aby upolować argument. Trzeba jednak uważać, bo podobne do argumentów bywają inne stworzenia, znacznie pospolitsze i parszywsze, zwane "ogólnikami". "Jest fajne, bo jest ciekawe" i "Jest ciekawe, bo jest fajne" to pospolite przykłady ogólników. Jeśli jednak taki podstępny ogólnik zostanie opakowany całym mnóstwem przymiotników (do ulubionych należą "niezwykłe", "oryginalne", "niesztampowe" i tak dalej), bardzo łatwo może udawać argument i oszukać nieszczęsnego autora. Ale nie Czytelnika, który na tym etapie zaczyna już krytycznie analizować to, co mu się właśnie podsuwa. Jak to fabuła jest ciekawa, skoro mnie się ciekawa nie wydała? Czemu te postaci są niesztampowe? Czytelnik zaczyna pytać, a jeśli nie ma żadnych argumentów, które zatrzymałyby jego pytania, autor zostaje z coraz bardziej obsmyczoną recenzją, która pomału zaczyna się sprowadzać do "a bo mi się podobało...". Teraz będzie uwaga cyniczna: może się zdarzyć, że recenzent (nie mówię tu o Tobie, Ty sobie na pewno poradzisz!) po prostu i całkowicie pozbawiony jest takiej zdolności analizy. Wtedy jego recenzja zetknie się z grzecznym i bezradnym e-mailem wyjaśniającym, że nie. I na przyszłość też nie, bardzo dziękuję. I nie, nie umiem wyjaśnić, co jest do poprawienia.
Gdzie zatem szukać argumentów? Jeśli seria jest bardzo oryginalna, mamy proste zadanie - wystarczy wypunktować wszystkie istotne elementy, podkreślając, że nie tylko są świetnie pokazane, ale jeszcze do tego nie widuje się tego w co drugim anime. Tyle tylko, że taką serię to zapewne spotyka się jedną na rok i jest spora szansa, że już została zrecenzowana. Może nawet przeze mnie. Większość sprawiających problemy przypadków to serie, które są dobre, ale do których istnieje bardzo wiele tytułów podobnych. I tu właśnie polowanie na argumenty staje się absolutnie kluczowym punktem przygotowania dobrej recenzji. Podobało się. Doskonale. Ale czemu? Co takiego było tutaj, czego nie było gdzie indziej - lub dlaczego tutaj jest to lepsze? "Postaci są ciekawe i sympatyczne" to tłusty i leniwy ogólnik. Ale jeśli napiszemy, że postaci podobały nam się, bo zachowują się naturalnie i naturalne są kontakty między nimi, bo nie zostały przerysowane ich charaktery i zachowują się konsekwentnie - to jest już całkiem rozsądny argument. Z drugiej strony argumentem jest także to, że postaci są skrajnie przerysowane, cudownie przedramatyzowane i z niesamowitym teatralnym zadęciem wygłaszają monologi o marności świata. To wszystko pokazuje, co w tym zobaczyliśmy. A myślący Czytelnik sam sobie odpowie na pytanie, czy takie coś mu będzie odpowiadało, czy może lubi całkowicie inną konwencję.
Montując swoją baterię argumentów należy pamiętać o tym, że ewentualnych słabości serii nie powinno się zamiatać pod dywan z nadzieją, że nikt ich tam nie zauważy. Powiedzmy, że mamy bardzo udaną serię, ale tak się złożyło, że jej reżyser zapadł w trakcie produkcji na ciężki przypadek najmodniejszej grypy, zaraził nią całą ekipę i w efekcie powstały trzy odcinki rysowane przez sprzątaczki, ze scenariuszem napisanym przez emerytowanego ciecia. Potem sytuacja wróciła do normy, ale co powstało, to puszczono. Ukrywając istnienie takiego dołka, w imię "nie zniechęcania do fajnej serii", ryzykujemy, że nasz Czytelnik wpadnie pełnym impetem w te odcinki i rzuci anime, dochodząc do wniosku, że dalej będzie tylko gorzej - a przy okazji wyrobi sobie opinię o nas i naszych sądach. O wiele lepiej jest powiedzieć mu szczerze: seria jest fajna i warto ją obejrzeć, tylko te trzy odcinki w środku są takie bardziej koszmarne - ale mimo tego nie skreślaj jej, potem się robi lepiej. To samo dotyczy przypadków, kiedy w serii występuje wyjątkowo nieudana i irytująca postać, albo przypadków, kiedy świat przedstawiony ma jakąś zasadniczą i wrodzoną wadę. Jeśli nie są to wady dyskwalifikujące, można ich użyć jako umocnienia naszej tarczy argumentowej, pokazując, dlaczego seria jest dobra pomimo takich usterek. Być dobrą serią, kiedy się nie ma wad, to żadna sztuka, jak napisał ktoś kiedyś na Forum Tanuki.
Pamiętaj też, że najmocniejsze przymiotniki potrafią być najsłabszymi argumentami. Superlatywy mają to do siebie, że się strasznie dewaluują: zgromadzisz za dużo "niesamowitych", "niepowtarzalnych" i "najlepszych" w jednym miejscu, a Czytelnik zamiast paść z zachwytu, zacznie spoglądać krytycznie i zastanawiać się, czy nie masz przypadkiem jakiejś okrojonej wersji słownika i zamiast w skali "złe-dobre" oceniasz anime w skali "bardzo dobre-genialne". To kolejna rzecz bardzo ważna, zanim jeszcze siądziesz do pisania. Pamiętaj o tym, że nie musisz przekonać Czytelnika, że będzie obcował z najwspanialszą produkcją od czasów Felliniego, że przeżyje orgazm mentalny, a jego światopogląd na zawsze zostanie przeorany i zmieniony. Znacznie rozsądniej zrobisz przekonując go, że to, co próbujesz mu polecić, może mu się faktycznie spodobać. I nie ma sensu odwoływać się zarówno do superlatyw, jak i do bardzo przereklamowanej "oryginalności" (warto pamiętać, że obecnie jeśli jakiś pomysł nie został nigdy wcześniej wykorzystany, to mogły istnieć po temu jakieś zasadnicze powody). Nie ma sensu koniecznie uzupełniać naszej tarczy o argumenty "oryginalności", bo Czytelnik, tak samo jak i Ty, nie ma nic przeciwko temu, żeby popatrzeć na "jeszcze raz to samo" pod warunkiem, że jest to podane z jakimś pomysłem i sensem, a nie po prostu zmontowane na zasadzie kopiuj/wklej z ostatnio modnych elementów. Innymi słowy, przekonanie go, że znajdzie tu dokładnie ten najfajniejszy możliwy motyw "panny złośnicy" granej przez Rie Kugumiyę, przekona go znacznie lepiej niż próba wmówienia, że postaci są niepowtarzalne i nigdy wcześniej takich nie widział. I znacznie bardziej zaciekawi go, dlaczego uważasz, że różni się ona na korzyść od innych złośnic granych przez R.K. A to daje Ci możliwość upolowania nowego zestawu apetycznych i niezużytych argumentów.
Bardzo często zdziwienie budzi jedna dość oczywista rzecz: im bardziej skrajna ocena, tym mocniejsze musisz mieć argumenty. Nie ma tu znaczenie, czy chodzi o ocenę na plus, czy na minus. Jasne jest, że jeśli przyznajesz stopień w stanach średnich, daleko poza ogólniki nie wyjdziesz, bo seria jest "letnia" i nie budzi emocji, a argumenty zwiały i zaszyły się w gąszczu. Jeśli jednak faktycznie chcesz udowodnić, że Twój Czytelnik zetknie się z arcydziełem albo też z najgorszą rzeczą, jaką w życiu widział, argumenty muszą zostać złowione w dużej ilości, wyprowadzone i ustawione w karnym rządku. Inaczej zostaniesz kolejnym recenzentem rozniesionym w komentarzach przez ten mniej wyrozumiały sort Czytelników.
Nieprzypadkiem piszę o wcześniejszym zebraniu argumentów. Problemem bardzo często trapiącym recenzje debiutantów jest bowiem chaos, polegający na wypisywaniu tego, co akurat przychodzi im do głowy, skakaniu od świata do muzyki, a od rodzaju humoru do oprawy graficznej walk. Taki ciąg myślowy nie tylko bywa trudny do prześledzenia, ale także utrudnia życie naszemu Czytelnikowi, który próbuje z tego wyłowić jakąś spójną wizję serii. Owszem, stosowany klasycznie układ "wprowadzenie w fabułę - fabuła - postaci - grafika i muzyka - podsumowanie", nie jest jedynym słusznym. Jeśli jednak nie masz pewności, jak zacząć, lepiej się go trzymaj i albo w myślach, albo wręcz w Notatniku pozbieraj sobie najważniejsze argumenty dotyczące poszczególnych podpunktów. Pozwoli to nie tylko na opanowanie chaosu, ale też i na upewnienie się, że nie zapominasz o niczym - albo, co nawet ważniejsze, że nie próbujesz dwa razy sprzedać tej samej informacji. Czytelnik nie ma sklerozy i zauważy, że już o czymś była mowa, a jego czas też jest cenny: mógłby przecież poświęcić go na oglądanie lub lekturę omawianego przez Ciebie tytułu!
Załóżmy zatem, że masz już zebrany w punktach plan i ułożony w zgrabną pryzmę stosik argumentów. Czujesz na plecach spojrzenie Twojego Czytelnika, który cierpliwie czeka na to, co mu oddasz do przeczytania. I... Co tak naprawdę masz mu powiedzieć? Ratunku, nie umiesz i nie lubisz rozmawiać z obcymi! Może rzucić ten edytor tekstu i uciec, gdzie pieprz rośnie?
Spokojnie. Głęboki oddech proszę. Jeszcze jeden. Nie, wystarczy, bo za chwilę od hiperwentylacji zakręci Ci się w głowie. Zbierzmy jeszcze raz to, co już było wspomniane. Czytelnik nie zna nie tylko serii, ale także i Ciebie. Co za tym idzie, nie umie odczytać Twoich skrótów myślowych, tych wszystkich świetnych określeń, które z przyjaciółmi wymyślasz i które wystarczy rzucić jako hasło, żeby zostać zrozumianym. On tego nie wie, więc jakkolwiek bolesne by to nie było, musisz z tego zrezygnować, podobnie jak z tych cudownie żartobliwych przezwisk, nadanych poszczególnym postaciom. Czytelnik nie tylko nie będzie wiedział, że ponurego, siwego generała nazywasz Truskawka-kun, bo w odcinku 7 popatrzył w barze na koktajl truskawkowy, ale też - nawet jeśli mu to wyjaśnisz - nie ubawi go to w najmniejszym stopniu, bo nie zna ani baru, ani generała. Koktajl, być może, widział wcześniej. Nie przytłaczaj Czytelnika japońskimi słówkami - może część z nich zna, ale części nie bardzo, a głupio mu się przyznać, że nie wie, o czym mowa. Za to, skoro nie wie, o czym mowa, to się trochę zrazi do Ciebie, bo to Ty masz mu wytłumaczyć, co to jest i dlaczego. Jeśli potrzebne Ci jest słówko japońskie spoza najbardziej podstawowego zakresu, daj jakieś wyjaśnienie. Nawet na zasadzie "jak zapewne wszyscy wiedzą, oznacza to..." - to jest rodzaj kurtuazji, podejście "ja oczywiście nie zakładam, Czytelniku, że Ty czegoś nie wiesz, ale gdyby Ktoś nie wiedział, to proszę bardzo". W ten sposób Czytelnik nie poczuje się pouczany, za to zostanie w razie potrzeby poinformowany o tym, co jest potrzebne do zrozumienia jakiegoś problemu.
Nie nadużywaj też kolokwializmów. Nie to, że są całkowicie zakazane, ale ich nadmiar sprawia, że tekst przestaje przypominać recenzję, a zaczyna - jakiś luźny felieton albo inny pamiętniczek. Nie zwracaj się bezpośrednio do Czytelnika, nie baw się przesadnie stylem i szykiem zdań. Takie zabawy są dobre, kiedy już jesteś pewnym siebie, w pełni opierzonym recenzentem, który doskonale wie, co robi. Na początek lepiej postawić na szlachetną prostotę. Jeśli jesteś osobą inteligentną, to będzie widać w napisanym przez Ciebie tekście. Nie ośmieliłabym się oczywiście założyć, że taką osobą nie jesteś, ale... Tak, to też będzie widać. A zatem, osobo inteligentna i oczytana, nie próbuj koniecznie i za wszelką cenę olśniewać Czytelnika erudycją. Nie buduj piętrowych porównań, nie montuj sprytnych nawiązań do klasyki literatury światowej, a już tym bardziej - do tego, co klasyką światową nie jest. Jeśli takie nawiązanie pojawi się raz, zrobisz dobre wrażenie. Jeśli zbudujesz z nich połowę recenzji (przypadek autentyczny), nie wywołasz wrażenia, że jesteś godnym podziwu autorytetem. Wywołasz wrażenie, że bardziej zależy Ci na zachwycaniu się własną osobą i pokazaniu Czytelnikowi, jaką jesteś wspaniałością, niż na poinformowaniu go, jakie jest to zakichane anime. Niestety. Podły Czytelnik, które interesuje anime, a nie Ty, bez cienia podziwu i wdzięczności wzruszy ramionami i wycofa się z dalszej lektury. Jeśli chcesz go oczarować złożonymi metaforami, subtelnymi aluzjami i bogatą złożonością zdobnego filigranem przymiotników stylu, napisz opowiadanie.
Nie przesadzaj z odwołaniami do innych mang lub anime. Jeśli Czytelnik tego innego tytułu nie zna, niewiele mu to powie. Jeśli zna - wywołasz wrażenie, że między tymi tytułami istnieją jakieś głębsze powiązania. Pisząc "Historia w Mushishi jest epizodyczna, podobnie jak w słynnym anime Cowboy Bebop" nie mijasz się w zasadzie z prawdą - owszem, obie serie mają konstrukcję epizodyczną (co więcej, obie uchodzą za niezłe). A jednak ich zestawienie w jednym zdaniu może budzić zrozumiałe opory. Wspominać o innych tytułach można bezpiecznie w bardzo określonych przypadkach. Podstawowym jest nawiązanie do innych dzieł danego twórcy - nawet jeśli DearS i Zombie Loan różnią się jak dzień i noc, wyszły spod ręki tego samego duetu Peach-Pit, a zatem można w recenzji wspomnieć, jak bardzo się od siebie różnią (i dlaczego). Innym - nawiązanie do tytułów w najoczywistszy sposób bardzo podobnych, wykorzystujących zbliżone wątki lub wręcz uważanych za "klony" (lub też tytułów, których omawiany tytuł jest klonem). Tu oczywiście od Ciebie zależy, gdzie dostrzeżesz pokrewieństwo - na przykład mechy to element tak powszechny, że zestawianie dwóch serii tylko dlatego, że mają mechy, może dać wyniki równie absurdalne jak przytoczona przeze mnie "epizodyczność fabuły". Jeszcze innym - podkreślenie roli w jakimś gatunku ("ta seria jest tak samo przełomowa dla ecchi, jak Neon Genesis Evangelion dla anime o mechach"). Unikaj natomiast zestawiania dwóch tytułów tylko dlatego, że powstały w podobnym czasie (za dwa lata nikt nie będzie o tym pamiętał), nie wspominając o przypadkach, kiedy jedynym elementem wspólnym obu tytułów jest to... że je znasz. No i pamiętaj o tym nieszczęsnym Czytelniku, który mimo swojej inteligencji przesiedział te kilka lat w piwnicy. Nie używaj skróconych tytułów, a już na pewno nie używaj akronimów. Nie każdy ma obowiązek wiedzieć, co to jest OHSH, ani też zgadywać, czy w tym kontekście "CB" to Crystal Blaze, Candy Boy czy może Cowboy Bebop.
Ostatnią rzeczą, o jakiej musisz pamiętać (albo pierwszą, zależy, z której strony spojrzeć) jest to, że Czytelnik nic nie wie o Tobie - ale Ty nic nie wiesz o Czytelniku. Co więcej, Twoim zadaniem jest omówienie anime lub mangi, a nie wywołanie największej kłótni od czasów Neon Genesis Evangelion i pytania "Rei czy Asuka?". Masz pełne prawo czuć się kimś trochę lepszym od przeciętnego Czytelnika - jeśli masz skłonności do kompleksów, pierwszy zestaw komentarzy sprawi, że weźmiesz szpadelek i pójdziesz się zakopać w ustronnym miejscu. Ale nic absolutnie nie daje Ci prawa, żeby obrażać jakąś grupę potencjalnych czytelników. Co więcej, czyniąc to, narażasz się natychmiast na atak frontalny. Możesz ryzykować, jeśli gra jest warta świeczki, ale po co nadstawiać karku bez żadnego celu? Język polski potrafi przekazać bardzo wiele subtelności. "Fabuła jest nieskomplikowana i przypuszczam, że główną grupą odbiorców tego anime miały być starsze dzieci, mniej więcej dziesięcioletnie" - coś takiego, wmontowane między inne argumenty, jest rozsądnym oszacowaniem fabuły. To samo sformułowane "fabuła spodoba się tylko dziesięciolatkom" jest już zaproszeniem do kłótni - ja przepraszam, a ja mam lat 20 i mi się podobało, recenznt sugeruje mi, że jestem na poziomie dziesięciolatka, to ja zaraz też mu coś takiego zasugeruję, że akapity pogubi! Nie znaczy to, że należy pisać nieszczerze, albo łagodzić swoje opinie, żeby uniknąć kłopotów. Pisząc "anime oferuje nieskomplikowaną rozrywką" nikogo nie obrażamy (choć może dowiemy się, że nie odkryliśmy tych trzech den i pokładu złota pod spodem). Pisząc "anime będzie odpowiadać tylko najbardziej niewybrednym widzom" zaczepiamy już konkretną grupę - i to w zasadzie po nic konkretnego (wyjątek stanowią przypadki, kiedy mamy powody, żeby ostro ocenić jakąś grupę, np. fanów treści kontrowersyjnych).
Parafrazując zatem Słonimskiego - jeśli nie jesteśmy pewni, co pisać, warto na wszelki wypadek pisać grzecznie. Szanować czas i inteligencję Czytelnika, nawet jeśli jedyną nagrodą będzie to, że nie otrzymamy złośliwego komentarza, omawiającego szczegółowo nasze walory mentalne i fizyczne, a także dyskutującego pewne szczegóły dotyczące źródeł utrzymania żeńskiej części naszej rodziny. A wtedy, pewnego dnia, zalśni przed nami upragniony i wymarzony komentarz: "Cieszę się, że przeczytałem tę recenzję i obejrzałem tę serię..."
No to teraz redakcję zaleje fala debiutanckich recenzji, radzę jak najszybciej zdjąć tekst, ponieważ moze skończyć się to źle dla Waszego zdrownia, a już napewno dla skrzynki pocztowej ; )
A tak na poważnie, to czytając miałem wrażenie, jakobym sam pisząc wszystko robił na opak. Ale daje do myślenia, zwłaszcza akapit o pseudoargumentach do mnie trafił.