Opowiadanie
Kradel
Autor: | mariusz127 |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Akcja, Fantasy |
Uwagi: | Przemoc |
Dodany: | 2009-07-03 17:30:26 |
Aktualizowany: | 2009-09-22 16:15:26 |
Kradel, szybkim krokiem poruszał się wśród ciemnych korytarzy. Półmrok panował wokół, niczym potężny król, na swym złocistym tronie. Nie chciał ustąpić jasności, ciągle wygrywał nieustanną walkę o przestrzeń. Echo, wydawane przez metalowe podeszwy jego butów, niosło się we wszystkich kierunkach, po niezliczonych komnatach, istnego labiryntu. Mężczyzna nie czuł strachu, jedynie lekkie napięcie, które zwiększało poziom adrenaliny w ciele. Nie wiadomo, co mogło się kryć za następnym zakrętem. Jakie niezliczone pułapki chcą pozbawić go życia. Chęć wydostania się z tego miejsca sprawiła, że przyspieszył kroku. W oddali zamajaczyło jakieś nikłe światełko. Może już niedaleko do wolności? Jasność zbliżała się momentalnie. Z wielką ostrożnością zaczął piąć się w górę schodami, które napotkał wraz z końcem pomieszczenia. Dotarł do płaskiej powierzchni, lecz nic nie mógł zobaczyć, gdyż oczy jeszcze nie zdążyły się przyzwyczaić do tak wielkiej jasności. W tym samym momencie ozwał się potężny głos, jakby znikąd:
-Proszę Państwa, oto drugi zawodnik dotarł do miejsca pojedynku. Po ciężkiej, pełnej przeszkód drodze, wreszcie możemy obejrzeć największy pojedynek wszech czasów. Oto po raz pierwszy na wielkiej arenie stoczy walkę Menkis Straszny. Jego przeciwnikiem będzie, jak dotąd niepokonany, wielki, groźny nasz mistrz Kradel Potężny. Trzymajcie się mocno siedzeń. Niech zwycięży najlepszy!
Dopiero teraz Kradel zdołał zobaczyć, co go otaczało.
Ogromna przestrzeń, mająca kształt okręgu, nie dawała szansy ucieczki, gdyż grodziły ją przynajmniej dziesięciometrowe, żelazne ściany. Zresztą i tak nie miał zamiaru uciekać. Gdy ucichł ten okropny głos, do uszu wdzierały się wrzaski tłumów, siedzących ponad murami. Ludzi było przynajmniej dwadzieścia tysięcy, jeśli nie więcej. Nad głowami obecnych wisiała szklana kopuła, a za nią już tylko wszechogarniająca czerń.
Pewnej chwili wszyscy wydali przeraźliwy okrzyk. Bowiem z jedynego nieoświetlonego miejsca areny wypełzł, raczej wyczołgał się - trudno określić w jaki sposób się poruszał - niesamowicie obrzydliwy i straszny potwór. Cały zielony, pokryty ostrymi kolcami, wystającymi spomiędzy łusek. Śluz ciekł z niego wielkimi kroplami. Nawet widownia, mimo znacznej odległości od monstrum, wyczuła jego odór, palący nozdrza, niczym żywy ogień. Warto dodać, że arenę od tłumów oddzielała jeszcze szklana szyba, by strumienie krwi nikogo nie splamiły.
Tak, pomyślał Kradel, już czas na widowisko, nie sposób uniknąć tego starcia.
Wydał z siebie niewiarygodnie głośny dźwięk, aż wszyscy musieli pozatykać uszy, aby bębenki im nie popękały.
Skóra Kradela zaczęła czerwienieć, jakby zaraz miała spłonąć, żyły wystąpiły na wierzch. Wreszcie, nie mogąc już wytrzymać naprężenia, skóra, teraz błękitna, porozrywała się na strzępy. Błękit pozostał, lecz reszta - nie do poznania. Ukazały się dwie pary potężnie umięśnionych rąk. Po prostu całe jego ciało stało się jednym wielkim mięśniem. Zamiast paznokci pojawiły się długie i ostre jak brzytwa szpony. Jednym ruchem mogłyby przeciąć najtwardszy metal, pozostawiając… nic nie pozostawiając. Nieoczekiwanie, na jego głowie poczęły pulsować w rytmiczny sposób dwa małe punkciki. Szybko wybiły się ponad powłokę je ograniczającą. Wybiły się na dobre trzydzieści centymetrów, kręcąc się w spiralny sposób. Gdy przemierzał podziemny tunel, nosił buty na metalowych podeszwach. Teraz, tak jakby stopiły się w jedno ze stopami mężczyzny, połyskując takim blaskiem, jakby przed chwilą były polerowane. Niestety zaraz stracą swoją właściwość zamazane krwią przeciwnika. Niczyjej uwadze nie mógłby umknąć ogon, lekko drgający z tyłu, zakończony dziwną kulką pokrytą ostrymi kolcami.
Krzyk Kradela ucichł. W nowej postaci, ukazał całą swoją wspaniałość widzom, którzy bardziej zaczęli bać się jego niż poprzednika. Po chwili cisza ustąpiła wrzawie, zachęcającej do walki na śmierć i życie, gdyż tylko pozbawiając tchnienia przeciwnika, można ocalić swoje istnienie.
Menkis, nie czekając ani chwili dłużej, ruszył do nieuchronnej bitwy. Kradelowi żal było w duchu wroga. Wiedział, że będzie on cierpiał straszne męki, umierając na arenie, wyśmiewany przez zdziczały tłum. Nie mógł uniknąć dodania na konto, kolejnej duszy, nawet nieludzkiej, ale zatraconej w przemocy i nie ukrywajmy - zła.
Pierwszy cios Menkisa został umiejętnie sparowany. Kradel, szybkim, zwinnym krokiem wyminął przeciwnika i szponami zostawił mu okropną szramę na plecach. Menkis ryknął z bólu. Nie dał się jednak wyprowadzić z równowagi i zachowując jasność umysłu, przekręcił się o 180 stopni, robiąc zamach obiema łapami, tnąc powietrze z gracją baletnicy. Uderzył w pustą przestrzeń.
Kradela nigdzie nie było, rozpłynął się w powietrzu. Menkis, rozglądając się niepewnie wokół, dojrzał kolczastą kulę zbliżającą się w jego kierunku. Wbiła się w jego głowę, nie dając szans na przeżycie. Jednym mocnym szarpnięciem obce ciało wyrwało się z trupa, powodując oderwanie się części mózgu i obu gałek ocznych.
To był krótki pojedynek, widowiskowy i pełen rozlewu krwi. Widownia szalała, mimo poczucia niedosytu po niezbyt długim pokazie.
Kradel spojrzał na zwłoki leżące na ziemi, zrobiło mu się przykro. On stara się unikać walki, można powiedzieć, że gardzi przemocą. Trudno w to uwierzyć, biorąc pod uwagę wcześniejsze zdarzenie. Ale taki naprawdę jest Kradel. Walka, czy wojna nie pociąga go wcale. Nie ma żadnego wyjścia, po prostu musi to robić, jeśli chce żyć.
Ruszył w stronę otwierającego się wyjścia, ze znienawidzonego miejsca. Pomyślał, komu się to podoba, ten nie powinien chodzić po świecie. Powinien zginąć tu, na arenie. Niech się przekona, jak naprawdę można się tu zabawić. Z tą myślą zniknął ludziom z oczu, w ciemnościach, które wreszcie go uspokoiły. Tak pragnął się wydostać, uciec, z tego miejsca i porzucić przemoc raz na zawsze. Jeśli ma osiągnąć wyznaczony cel, będzie musiał poświęcić wiele istnień. Lecz i tak nie zasługują one na nic więcej, niż tylko wieczne męki w piekle.
- Nie dam się prowadzać na smyczy cały czas, w końcu nadarzy się okazja do ucieczki…
Pomysł fajny, choć w sumie dość oklepany. Szkoda, że tak dziwnie poskładane zdania, momentami średnio wiedziałem o co chodzi. I rażące ortografy, np. "czół". Ale próbuj pisać dalej, może będzie Ci szło coraz lepiej, pozdrawiam.