Opowiadanie
Legend of Galactic Senshi
Rozdział 6
Autor: | Grisznak |
---|---|
Serie: | Sailor Moon |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fikcja, Romans, Science-Fiction |
Uwagi: | Yuri/Shoujo-Ai, Przemoc, Erotyka |
Dodany: | 2009-11-02 08:54:27 |
Aktualizowany: | 2009-11-03 00:55:27 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
- Skąd ta nagła wizyta? - Oparta o poręcz tarasu swojej rezydencji Merkury patrzyła z zaskoczeniem na stojącą na przeciw niej długonogą piękność o czarnych włosach. Mars miała na sobie jednoczęściową suknię z wycięciem na udzie, bardziej pasującą na bal, niż na tego rodzaju spotkanie. Pojawiła się nagle, bez zapowiedzi. Władczyni planety mórz korzystała akurat z uroków swojej willi, którą wzniesiono specjalnie dla niej. Gdy zakończyła się wojna z Metalią, z ulgą wróciła na swoją planetę, jednak niezbyt dobrze czuła się w pałacu. W zasadzie bywała tam tylko wtedy, kiedy musiała, zaś gdy tylko nadarzała się ku temu sposobność, wymykała się tutaj. Zbudowana w znajdującej się pod powierzchnią mórz kapsule rezydencja nie była specjalnie okazała, składała się raptem z kilkunastu pomieszczeń. Dopiero niedawno zainstalowano tutaj zdublowany system komputerowy, dzięki któremu można było rządzić planetą bez konieczności wracania do pałacu. Niektóre gazety zarzucały jej nawet, że zaniedbuje obowiązki reprezentacyjne.
- Tak, ja też się cieszę, że cię widzę - Mars uśmiechnęła się złośliwe i podeszła bliżej. Stosunki panujące między nimi można było określić mianem "szorstkiej przyjaźni". Krótko mówiąc - jeśli nie musiały, wolały się nie spotykać. Merkury uważała władczynię czerwonej planety za antypatyczną egocentryczkę zżeraną przez ambicję. Jednak, biorąc pod uwagę, kim były, unikać jakichkolwiek spotkań się nie dało. Mars siadła na hebanowym fotelu i położyła na stojącym obok stoliku kopertę, którą następnie pchnęła lekko palcami w kierunku stojącej po drugiej stronie towarzyszki. Ta, nie odpowiadając, podniosła kopertę i otworzyła ją szybko. Prawdę powiedziawszy, trochę obawiała się zawartości. Gdy wyjęła pierwsze z dwóch zdjęć, a następnie drugie, odetchnęła z ulgą.
- Wiesz, kto to jest? - Spytała siedząca w fotelu księżniczka.
- Tak... to Beryl, królowa Ziemi.
- W rzeczy samej, to ona. Jak wiesz, Mars, z racji odległości, utrzymuje dość bliskie kontakty z Ziemią. Powiem ci coś - znam Beryl już jakiś czas. Ostatnio jednak coś się zmieniło. Nie wiem dokładnie, co, ale - zawiesiła na chwilę głos - to nie ta sama osoba, którą znałam. Co więcej, zerknij na to - wyjęła z torby teczkę, którą otworzyła, podając swojej rozmówczyni kartkę z tabelami - To sprawozdanie z obrotu handlowego Ziemi z planetami należącymi do naszego Królestwa. Wzrósł on ostatnio znacząco, czym wszyscy się cieszyli. Ziemia jest bogata, a po wojnie z Metalią wiele planet wciąż jeszcze liże rany. Wszystko pięknie, ale spójrz na to, co od nas kupują. Rudy metali i rzadkie pierwiastki. Nasza przyjaciółka z Jowisza i jej ludzie powinni to zauważyć, ale może mają lepsze rzeczy do roboty. Mogę zapalić?
- Tak, proszę - rzuciła Merkury, wpatrując się w tabele. Mars wyjęła z karmazynowej papierośnicy wąskiego papierosa, by następnie umieścić go w długiej, drewnianej cygarniczce. Pstryknęła palcami, aby skrzesać niewielki płomyk, dzięki któremu końcówka papierosa zaczęła się żarzyć.
- Tobie chyba nie muszę tłumaczyć, do czego służy to, co oni od nas kupują?
- Faktycznie - Merkury odłożyła kartkę na stół - To wszystko materiały używane w ciężkim przemyśle, także zbrojeniowym.
- Bingo. Ziemianie się zbroją. Jak myślisz, po co? - Mars wypuściła z ust krąg dymu.
- Sądzisz, że mogą chcieć wywołać wojnę? To absurd. Po co? Dopiero co ustalono ten ślub. Nie widzę w tym cienia logiki. Chyba, że cały ślub to tylko zasłona dymna. Ale, tak czy siak, masz rację. Powinniśmy zwrócić na to uwagę.
- Na Ziemi nie brak ludzi, którzy chętnie widzieliby ich satelitę z powrotem pod ziemską kontrolą. Minęły całe wieki, odkąd mieszkańcy kolonii wypowiedzieli zależność Ziemi i utworzyli osobne państwo. Myślisz, że oni tam o tym zapomnieli? Takiego wała. Powiem ci coś, nie podoba mi się pomysł z tym ślubem. Powinniśmy coś z tym zrobić, zanim będzie za późno.
- Przecież nie wypowiemy wojny Ziemi...
- Nie, oczywiście, że nie. Ale gdyby Beryl i Endymionowi przytrafił się, powiedzmy czysto hipotetycznie, jakiś nieszczęśliwy wypadek... Beryl nie ma następców, Endymion jest księciem, ale z bocznej linii, od biedy tylko uznawanym za prawowitego. Ich śmierć wywołałaby tam spore zamieszanie polityczne. Można by je wykorzystać i obsadzić tam kogoś, kto byłby nam odpowiednio życzliwy.
- Nie zgadzam się - Merkury zmarszczyła brwi - rozumiem twoje obawy, w jakimś sensie także je podzielam, ale powiedz mi, kto miałby być tym kimś nam życzliwym? Nie przypadkiem ty albo ktoś z twoich protegowanych?
- Trudno przed tobą coś ukryć. W rzeczy samej, myślałam o tym.
- W takim razie znasz moją odpowiedź. I ostrzegam - dodała, patrząc uważnie w ciemne oczy władczyni Marsa - jeśli mimo to wpadnie ci do głowy urządzać taką awanturę, będę wiedziała, jak zareagować.
- Popełniasz błąd, moja droga - Mars dmuchnęła dymem w jej kierunku, wstając z fotela - Lepsza Ziemia pod moim panowaniem, niż my wszyscy pod panowaniem Ziemi.
- To, co proponujesz, to nic więcej jak pospolite morderstwo.
- Wiesz co? Jesteś najgorszą hipokrytką, jaką kiedykolwiek spotkałam. Masz na rękach krew tysięcy ludzi i śmiesz mnie pouczać o moralności? Żałosne. Szkoda, że wtedy w zamachu nie zginęł...
- Jesteś pewna, że chce dokończyć to zdanie? - Mars ani drgnęła, jednak przeszedł ją dreszcz, gdy spojrzała w oczy księżniczki Merkurego. Głos, którym zadała pytanie był spokojny, nie zdradzał śladów emocji, ale coś w jej oczach świadczyło, że każde kolejne słowo, które padnie podczas tej rozmowy może mieć niebezpieczne konsekwencje. Mars zrozumiała, że przekroczyła granicę, której nie powinna była przekraczać. Zamilkła.
- Myślę, że możemy uznać tę rozmowę za skończoną. Zostaniesz na noc?
- Dziękuję za propozycję, ale będę wracała. Jak zwykle miło było cię spotkać.
- Ciebie również - obie księżniczki wymieniły ukłony i po chwili słychać było stukot obcasów ciemnowłosej minister handlu, która, nie odwracając się wyszła, a wkrótce potem jej statek opuścił planetę. Merkury zastanawiała się, czy dobrze zrobiła. Ziemianie, jacy byli tacy byli, ale gdyby wyraziła zgodę na przedłożony jej plan, dałaby do ręki władczyni Marsa wszystkie narzędzia, dzięki którym ta zdobyłaby wystarczająco mocną pozycję, aby dyktować warunki innym. Świętą zasadą Księżycowego Królestwa była zaś równowaga tworzących je sił.
- Doprawdy, myślałam, że ty będzie rozsądniejsza od tej idiotki - odziana w jasnozielony mundur z przypasanym ozdobnym Jowisz słuchała niespodziewanego gościa z wyraźnym zaskoczeniem. Właśnie miała wizytować nowo oddany statek wojenny, kiedy zapowiedziano, że oto marsjańska księżniczka przybywa z wizytą. Jednak propozycja, jaką ta przedłożyła oniemiałej ze zdziwienia minister spraw wewnętrznych, była już czymś więcej niż tylko zaskoczeniem. Mimo to władczyni planety burz zareagowała spokojnie.
- Powiedziałam ci wyraźnie - nie. Kiedy powstawało Księżycowe Królestwo, jednym z jego podstawowych pryncypiów było, iż nikt nie zostanie zmuszony do stania się jego częścią. Zapomniałaś o tym?
- To przestarzałe brednie. Te zasady tworzono wieki temu.
- I źle na ich przestrzeganiu nie wyszliśmy, prawda?
- Ziemia tylko czeka, żeby nas napaść. Widziałaś te dane. To nie są moje domysły, do cholery, to twarde dowody! - Mars uderzyła dłonią w blat metalowego stołu.
- Królowa nigdy nie wyrazi na to zgody.
- To może czas zmienić królową?
- Oszalałaś...
- Nie. Ja po prostu myślę.
- Przysięgałaś na wierność...
- Ziemia nam zagraża, więc trzeba...
Ostrze wiszącego jeszcze przed chwilą u boku księżniczki Jowisza rapiera zawisło w powietrzu, kilka milimetrów od szyi władczyni Marsa.
- W tym momencie nie Ziemia nam zagraża, ale ty. Moim zdaniem jest zaś likwidacja zagrożeń.
- No śmiało, uderz - Mars uśmiechnęła się - Co, boisz się? Potrafisz zabijać na odległość, wydawać polecenia, tak, to potrafisz. Ale rozegrać sprawy czysto, pobrudzić sobie rączek krwią to nie...
Czarnowłosa kobieta odskoczyła do tyłu, unosząc dłonie do góry. Wokół nich błysnęły iskry, szybko powiększając się i przybierając kształt koła.
- Burning Mandala! - Krzyknęła, ciskając płomiennym pociskiem w przeciwniczkę. Kula ognia trafiła znajdującą się niedaleko księżniczki Jowisza kunsztownie wykonaną szafę, która błyskawicznie zajęła się ogniem.
- Sądziłaś, że odskoczę, tak? - Jowisz uśmiechnęła się - No to źle sądziłaś. Supreme Thunder!
Wiązki elektryczności wystrzeliły z jej palców, mknąc ku celowi i bezbłędnie osiągając go. Uderzenie powaliło księżniczką Marsa na ziemię. Trzęsła się, niekontrolowane drgawki i skurcze miotały jej ciałem. Czerwona suknia w kilku miejscach dymiła, a długie, czarne włosy rozrzucone były we wszystkie strony. Siła uderzenia była jednak minimalna, wystarczająca by ją powalić, zbyt mała, aby zabić.
- Nie wiem, co ci się stało - Jowisz podeszła powoli do leżącej na ziemi przeciwniczki, - ale jeśli to coś więcej niż tylko głupota, postaram się to wyleczyć. Nawet gdybym musiała…
- Hgm… yhnn… - Mars usiłowała coś powiedzieć, ale z jej ust dobiegały tylko nieartykułowane odgłosy. Władczyni planety burz zbliżyła się do niej i uklękła.
- Teraz możemy porozmawiać. Nie ruszaj się - położyła dłoń na jej głowie, powoli ściągając elektryczność i wchłaniając ją, - Ale ostrzegam, jeszcze jeden głupi ruch i następnym razem…
- Niczego nie rozumiecie - Mars podniosła się powoli z ziemi, wciąż jeszcze czując skutki uderzenia w postaci dreszczy, - Lecę na Księżyc. Spróbuję przekonać królową. A jeśli się nie da...
- Myślisz, że po tym, co się przed chwilą stało, pozwolę ci tak po prostu odlecieć?
- A co, aresztujesz mnie? Nie bądź śmieszna…
Jowisz westchnęła. Gdyby faktycznie ją aresztowała, musiałaby podać powód. Oskarżenie jednej z czterech władczyń planet o planowanie zamachu na królową wywołałoby wstrząs, którego skutków nie sposób przewidzieć. Potrzebowałaby żelaznych dowodów. Takich tymczasem nie było. Mars miała rację, nie można było jej tak po prostu zamknąć w lochach. Ale jej słowa o zmianie królowej wciąż pobrzmiewały złowieszczo w uszach pani planety burz.
- Dobrze, możesz odejść.
- Wiedziałam. Zatem do zobaczenia… - powiedziała Mars, odwracając się i kierując ku wyjściu.
- Jesteś jak wrzód na ciele naszego królestwa... - usłyszała za sobą słowa Jowisza. Zatrzymała się, nie odwracając się, odparła:
- Takie poetyckie porównania to wiesz gdzie ty sobie możesz schować.
- ...a wrzody się wycina.
- Phi... I co jeszcze...
Słowa zamarły na jej ustach wraz z uśmiechem, gdy wąska klinga rapiera wynurzyła się z jej piersi. Stojąca za nią Jowisz wyciągnęła ostrze jednym płynnym ruchem ręki. Mars padła na kolana, obracając się jeszcze i patrząc z niedowierzaniem na swą zabójczynię. Sekundę potem upadła, twarzą do ziemi. Księżniczka o kasztanowych włosach wpatrywała się w ciało umierającej towarzyszki. Zastanawiając się, jakie będą tego skutki. Wiedziała, że trzeba było to zrobić. W tej jednak chwili jej myśli przerwała nagle serię wybuchów, dobiegających gdzieś z oddali. Chwilę potem nastąpiła kolejna.
- A więc... i tak się spóźniłam - usłyszała zza pleców głos księżniczki Marsa. Gdy jednak podeszła do niej, ta była już martwa. Kolejny wybuch wstrząsnął zamkiem. Władczyni Jowisza wybiegła z pokoju.
Huk eksplozji wstrząsnął zewnętrzną tarczą ochronną planety. Kilkadziesiąt ciężkich jednostek artyleryjskich strzelało ze wszystkich dział w przezroczysty kokon zamykający w sobie mieniący się zielenią i błękitem glob Merkurego. Kolejne pociski energetyczne docierały doń po czym znikały, pochłaniane przez zaporę. W pierwszym ataku, który całkowicie zaskoczył obrońców planety, zniszczeniu uległ zewnętrzny system obrony, platformy artyleryjskie na orbicie i kilka statków patrolowych, większość jednak floty stacjonowała pod zaporą. Dzięki temu wróg, mimo przewagi wynikającej z zaskoczenia, nie był w stanie zadać napadniętym coup de grace. Niedawno zamontowana tarcza planetarna, pierwsza taka w galaktyce, udowadniała swoją przydatność, zdając najtrudniejszy z egzaminów.
W znajdującym się głęboko pod powierzchnią oceanów, pokrywających większą część planety, centrum obrony Mariner, początkowo panował chaos wywołany niespodziewaną napaścią. Szybko jednak uruchomiono stosowne procedury. Dzięki tarczy udało się uniknąć najgorszego, gdyż nikt nie miał wątpliwości, jaki byłby los zbudowanych na platformach miast, gdyby dosięgnął ich ogień nieprzyjacielskich dział. Teraz trwała już ewakuacja mieszkańców pod podmorskich schronów, reorganizowano flotę wojenną i starano się oszacować stan sił wroga. Wklęsłe tarcze radarów, umieszczonych na najeżonych nimi statkach dalekiego zwiadu, wychwytywały dane i przekazywały do dowództwa, gdzie były gromadzone i analizowane. Pośpiesznie uzupełniano zapasy na statkach bojowych, które często nie miały nawet w pełni kompletnych załóg. Wobec liczby napastników jasnym jednak było, że zdana na własne siły planeta stoi przed wyzwaniem, któremu może nie sprostać.
- Nawiązać łączność międzyplanetarną i powiadomić resztę planet sojuszu o napaści! - księżniczka Merkurego wpadła jak burza do sztabu generalnego kilka minut po tym, jak zaczął się atak. Była wściekła, bardziej chyba nawet na siebie niż na wroga. Jej przypuszczenia okazały się słuszne, a ona je zignorowała. Kazała swojemu wywiadowi prześwietlić tego całego Endymiona z pięć razy, ale jej ludzie nie znaleźli niczego, co by mogło w jakikolwiek sposób utrudniać jego ślub z księżniczką Serenity. Taki też raport wysłała królowej. A potem dopiero dowiedziała się o tej całej Beryl. Spotkały się nawet. Od początku nie robiła na niej najlepszego wrażenia, ale dopiero podczas spotkania w cztery oczy stało się jasne, że coś tu jest nie tak. Bardzo nie tak. To, że tego nie dopilnowała, to więcej niż zbrodnia. To błąd. Z drugiej strony, na wojnie ten wygrywa, kto popełnia mniej błędów.
Nie chodziło nawet o to, że miały zbyt podobne charaktery, aby się polubić, polityka nie polega bowiem na wzajemnych sympatiach. Po prostu Beryl była kompletnie, nieodwracalnie i całkowicie zakochana w Endymionie, co było jasna już na pierwszy rzut oka. Merkury zastanawiała się, czy dla dobra wszystkich nie byłoby najlepiej, gdyby tej kobiecie przydarzył się „nieszczęśliwy wypadek”, jak sugerowała wcześniej Mars. Poza jednak zasadniczymi przyczynami wcześniejszej odmowy, jakaś jej część współczuła kobiecie, która kochała kogoś, kto był poza jej zasięgiem. Teraz zaś żałowała swoich skrupułów. Fakt, dobry polityk musi umieć przepowiedzieć, co będzie się działo jutro, za tydzień, czy za rok i musi umieć wytłumaczyć, dlaczego nie zaszło to, co przepowiedział. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie miała pojęcia, jakim cudem ziemianom udało się zebrać taką siłę. Podczas wojny z Królestwem Ciemności zachowali neutralność, dzięki czemu wzbogacili się na handlu z obiema stronami konfliktu. Mieli przewagę liczebną i prawdopodobnie jakościową. Jej flota przechodziła zaś właśnie reorganizację, mówiąc delikatnie była „w proszku”. Niemniej, miała jeszcze pewien atut.
- Brak kontaktu, Wasza Książęca Mość - krzyknął technik - Zakłócają naszą łączność, a satelity komunikacyjne musiały zostać zniszczone.
- Tak, spodziewałam się tego - mruknęła, patrząc na mapy wyświetlane na głównym komputerze - Trudno, kontynuujcie - to mówiąc skierowała się ku wyjściu.
- Pani… ? - padło pytanie.
- Mamy jeszcze flotę. Moim zadaniem jest być razem z żołnierzami. Dopóki król nie ruszy do walki, jego rycerze nie podążą za nim.
- Ale oni mają przewagę…
- Och, to nic takiego - uśmiech na chwilę pojawił się na jej ustach - po prostu będzie więcej celów do zniszczenia.
- Dobrze, panowie - księżniczka, stojąc w centrum dowodzenia, wskazała na mapę taktyczną - wiem, że nie wygląda to dobrze. Ci dranie zaskoczyli nas, zadali straty i otoczyli, a tarcza nie wytrzyma wiecznie. Nie mamy łączności i nie wiemy, jak przedstawia się sytuacja gdzie indziej.
Powiodła wzrokiem po twarzach siedzących wokół dowódców. Wielu z nich straciło podczas pierwszych godzin ataku przyjaciół, a na otoczonej planecie były ich rodziny. Nie miała serca, aby im powiedzieć, że w zasadzie nie ma szans, aby ich ocalić i że zamierza ich poprowadzić do ataku równie szaleńczego co desperackiego. Takiego, przy którym jej szturm na Celes wydawał się starannie zaplanowanym manewrem.
- Wróg popełnił jednak błąd, zakładając, że w pierwszym uderzeniu zniszczył gros naszej floty. Rozproszył swoje siły, atakując różne punkty tarczy, aby równomiernie osłabiać jej siłę. Zatem, jeśli uderzymy w tym punkcie - wskazała miejsce na mapie - teoretycznie powinniśmy być w stanie rozbić najsłabszą część sił nieprzyjaciela, a następnie być w stanie podjąć walkę z resztą. Wiem, to będzie trudne, ale liczę na was.
- Tak jest, Wasza Książęca Mość! - ubrani w ciemnogranatowe mundury dowódcy poszczególnych jednostek niemal jednocześnie wstali i zasalutowali swojej władczyni. Spojrzała na nich z dumą. Czuła, że z nimi może zdziałać wiele. Ale czy zdołają dokonać niemożliwego?
- Dziękuję. Idźcie na swoje statki. Rozpoczynamy za pół godziny - widziała, jak patrzą na nią, wierzyli w jej zdolności, w jej doświadczenie. Wiedziała jednak doskonale, że poza niewątpliwymi korzyściami, doświadczenie ma tę wadę, że bieg wypadków nigdy nie jest taki sam.
***
Pięć smukłych krążowników ruszyło niemal jednocześnie, wyłaniając się z za kryjących ich pozycje pól maskujących stawianych przez satelity. Lecąc w pewnej odległości od siebie, przeniknęły przez tarczę ochronną od wewnętrznej jej strony. Stacjonujące po tamtej stronie załogi statków wroga, pracowicie bombardujących pole ochronne planety, musiały być mocno zaskoczone, skoro jeszcze niedawno raportowano im o całkowitej zagładzie merkuriańskiej floty. Teraz jednak było za późno na korektę.
- Trzy salwy na cześć Merkurego! - krzyknęła księżniczka, wpatrując się błękitnymi oczami w ekran. Spod dolnych zasłon krążownika wysunęły się baterie artyleryjskie. Okrętem nieco zatrzęsło, gdy wszystkie trzy jednocześnie plunęły strumieniami energii. Stojące na jej drodze statki nieprzyjaciela wybuchały w natychmiast w następujących po sobie eksplozjach. W okolicy stacjonowały przede wszystkim mniejsze, lekko opancerzone jednostki artyleryjskie, toteż żaden z piątki krążowników nie miał tu godnego siebie przeciwnika. Nie miało to jednak trwać wiecznie. Księżniczka wpatrywała się w mapę taktyczną, na której jej zaznaczone na czerwono statki powoli eksterminowały małe, niebieskie punkciki symbolizujące okręty ziemian. Chwilę potem zwarły szyk, gdyż ku nim zbliżała się znaczna ilość ziemskich jednostek wojennych. Ziemianie cofali się, powoli zbierając siłę. Wiedzieli już, że mają do czynienia z mocnym, acz niezbyt licznym przeciwnikiem. Szybko przegrupowali swoje jednostki, odskakując od atakujących.
- Wasza Książęca Mość - oficer taktyczny spojrzał na wpatrującą się w mapę księżniczkę - Jest ich zbyt wielu, możemy się wycofać, zanim…
- Zabawne, ale pod Celes usłyszałam dokładnie te same słowa, wie pan? - zwróciła się do niego - Owszem, możemy się wycofać, ale wycofywaniem nie wygrywa się wojen. Połączcie mnie z pozostałymi jednostkami.
- Tak jest!
- Panowie - zaczęła, wziąwszy głęboki oddech - kiedyś każdy z was składał przysięgę na wierność naszej planecie i jej władcom. Gdy niektórzy z was to robili, ja byłam jeszcze dzieckiem. Przysięgaliście, że jeśli będzie to konieczne, poświęcicie życie w obronie Merkurego. Dzisiaj zamierzam poprosić was, o dotrzymanie tej przysięgi, co do słowa. Nie ma przed nami odwrotu, a za plecami jest nasza planeta, nasze rodziny, nasi bliscy. Wielu z nich zginęło podczas zdradzieckiej napaści, jakiej padliśmy ofiarą. Ale właśnie dlatego nie wolno nam się zatrzymać. Aby krew już przelana nie poszła na marne, musimy przelać jej jeszcze więcej!
Cała obsada mostka powstała z miejsc i stojąc na baczność zasalutowała swojej władczyni. Oddała im honor i pochyliła się nad mapą, wydając rozkazy kolejnym jednostkom.
Flota Merkurego, prowadzona przez złocisty krążownik, ruszyła w kierunku ziemskiej, przyjąwszy formację pocisku. Ziemianie nie starali się zatrzymać atakujących, przeciwnie, cofali się nieco, chcąc okrążyć ich a potem w łatwy sposób zniszczyć. Dokładnie tak, jak planował księżniczka. Patrzyła na statki wroga z wściekłością. Wydawało im się pewnie, że atak na Merkurego będzie przebiegał łatwo i bezboleśnie, że zaskoczona planeta da się zmasakrować ogniem z orbity. Cóż, strzelać powinni tylko ci, którzy gotowi są zginąć. Jej okręty coraz szybciej sunęły do przodu, lecąc blisko siebie i strzelając dość słabym ogniem. Cztery krążowniki otoczyły teraz statek flagowy, wchodząc coraz bardziej w głąb wrogiej floty. Kiedy przeciwnik postanowił zamknąć pętlę, zgrupowanie merkuriańskie nagle rozpadło się, i każdy okręt ruszył w swoją stronę, plując ogniem ze wszystkich dział. Nie było w tym widać żadnej logiki, wydawało się, że obrońcy zdecydowali się na ostatnią, samobójczą szarżę. Trwało to kilka długich minut. Tarcze goniły na resztach energii, ale wciąż jeszcze wytrzymywały. Księżniczka ujęła w dłoń mikrofon, który służył do przekazywania wiadomości wszystkim statkom jej floty i wydała rozkaz.
Każdy z krążowników znajdował się na właściwej pozycji. Ruszyły przed siebie, by nagle, ku zapewne zaskoczeniu nieprzyjaciela, znaleźć się na jego tyłach. Merkury zastanawiała się, czy ta sztuczka się powiedzie, większość dowódców zapewne rozszyfrowałaby jej plan dość szybko, ale osoba kierująca ziemską flotą nie stanęła na wysokości zadania. Zapłaciła za to dość szybko, gdyż ofiarą zachowanych na ten moment pocisków rakietowych padły statki dowodzenia i łączności. W ciągu kilku chwil ziemska flota stała się pozbawionym umysłu ciałem. I to wystarczyło. Z za osłony planetarnej wyszło kilkanaście mniejszych jednostek, które otworzyły ogień do zdezorientowanego nieprzyjaciela. Ziemskie statki miotały się, chaotycznie manewrując i podejmując bezładne próby zorganizowania obrony. Brak dowództwa był jednak dla nich zabójczy i z każdą chwilą uwidaczniało się to coraz bardziej. Bitwa dobiegała końca, zaczynała się rzeź.
Kolejne trafienia dosłownie zmiotły resztę sił wroga, zaś kilka mniejszych jednostek, które rozpaczliwie próbowały wydostać się z pułapki, miało za chwilę podzielić los reszty floty ziemskiej. Księżniczka otarła perlisty pot z czoła. Gdy ruszała do tej bitwy spodziewała się wielu rzeczy, ale nie zwycięstwa. Flotą wroga musiał jednak dowodzić kretyn, mający pod sobą stado idiotów. Pytanie brzmiało, co dalej. Logika nakazała zebrać wszystkie dostępne siły i wyruszyć ku księżycowi. Niestety, mimo przerwania blokady nie można było nawiązać łączności z żadną z planet, ani też z księżycem. Niewykluczony był ponadto kolejny atak na Merkurego, a obrona planety była priorytetem dla jej ludzi. Siedząc na mostku dowodzenia, księżniczka biła się z myślami. Nie miała jednak zbyt wiele czasu i doskonale o tym wiedziała. W końcu podjęła decyzję.
- Cała flota pozostaje na orbicie planety - przekazała rozkazy do centrum dowodzenia obroną planety w Marinerze - Ja zabieram mój krążownik i lecę na księżyc.
- Wasza książęca mość - odezwał się głos z drugiej strony - To…
- To moja decyzja - ucięła krótko jakąkolwiek dyskusję. Odpowiedzialność za poddanych biła się w jej głowie z lojalnością i miłością, bo chociaż powtarzała sobie, że leci na księżyc związana przysięgą wierności wobec królowej, to wiedziała, że chodzi o coś innego. Kiedy jej statek opuszczał orbitę planety i nabierając prędkości coraz bardziej się od niej oddalał, starała się w sobie zadusić nieprzyjemne uczucie wstydu. Miała do siebie żal, że opuszczała własnych ludzi, czuła, że to co robi, jest podyktowane jej własnymi, egoistycznymi pobudkami. Siedziała na mostku, ale w zasadzie nie wydawała żadnych poleceń, ze ściśniętym sercem oczekując na to, co przyjdzie jej zobaczyć, gdy dotrze do celu.
ciąg dalszy nastąpi...
merkury
wszystko ok tylko merkury nie jest wladczynia morz, a wody, pomyliles jej kompetencje z uprawnieniami neptuna, a sadze ze to zbyt obszerna ingerencja fabule oryginalu
*chyba na poczatku 5 rozdzialu mi sieto pierwszy raz rzucilo)
Obrońcy Merkurego wcale od tych ziemian w swojej głupocie gorsi nie byli. Nie wykryć całej floty zbliżającej się do planety? Chyba w Twoim uniwersum istnieje coś na miarę kosmicznych stref terytorialnych? Wybacz, ale logicznie myśląc, nie da się zamaskować całej floty okrętów.
Podoba mi się sposób, w jaki przedstawiłeś Mars.
Tylko myślę, że Jowisz za szybko zadziałała. Mogła polecieć za marsjańską księżniczką do królowej, przekonać się jak duże jest zagrożenie ze strony Mars.
Brakuje jakiegoś wyrazu na początku fragmentu z Jowisz i Mars.