Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Explorator - Wiedza ponad wszystko

Część pierwsza

Autor:Slova
Serie:Warhammer 40 000
Gatunki:Akcja, Mroczne, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc
Dodany:2009-10-30 08:00:00
Aktualizowany:2010-03-07 11:47:00


Następny rozdział

Est innatus in nobis cognitionis amor et scientiae.

Magos Explorator Paulus nie śnił. Jedynie jego zaciśnięte powieki przykrywały oczy, których i tak nie używał już od przeszło dwudziestu lat. Mimo to mięśnie poruszające gałkami nadal pozostały sprawne, a teraz drżały nerwowo, co było doskonale widać na pulsującej skórze. Oddalał się powoli siedząc na swoim majestatycznym tronie, z którego nie zszedł odkąd tylko wyruszył na tę ekspedycję, a było to ponad czternaście lat temu. Wyglądał przy tym jak posąg któregoś z tych wielkich wodzów, którzy onegdaj prowadzili swoje armie poprzez gwiazdy, by rozsiewać w kosmosie ziarna prawdy i mądrości. Oddychał spokojnie podawanym poprzez maskę tlenową powietrzem, zawierającym śladowe ilości środków przeciwbólowych i odurzających. Musiał je przyjmować, by cierpienie, jakiego doznawał w każdej najmniejszej cząstce czasu po tysiąckroć, nie pozbawiło go zmysłów, a może nawet i życia. Opleciony setkami metrów kabli i przewodów nie był w stanie się poruszać więcej, niż o lekkie zgięcie palców, czy napięcie mięśni z zimna. Nie myślał o tym. Nie mógł, gdyż miał w tej chwili wiele ważniejszych rzeczy na głowie. Samopoczucie schodziło na dalszy plan, ponieważ wiedział, że jego podkomendni i podopieczni otaczają go najbardziej troskliwą opieką. Pozostało mu tylko wykonywać zadania dowódcy trzysta pięćdziesiątej siódmej ekspedycji poszukiwawczej bractwa Adeptus Mechanicus.

Znowu przeszły go dreszcze, kiedy kolosalnych rozmiarów fregata Gloria Mundi wysunęła ze swych trzewi anteny systemów skanujących, ustawiając się dnem do powierzchni OM-k101. Nie słyszał śpiewów swoich braci, kiedy zebrani w kręgu odmawiali wokół stanowiska dowódczego psalmy do Boga Maszyny. Nawet budzący nudności zapach świętych olejków i smarów nie zrobił na Paulusie wrażenia, w tej chwili całym swoim jestestwem skupiał się na zsynchronizowaniu i zgraniu ze sobą wszystkich systemów głębokiego skanowania. Kiedy po kilkunastu minutach uznał, że wszystko działa jak w zegarku, rozpoczął skomplikowaną procedurę ustawiania częstotliwości i mocy sygnału. Jeżeli wybierze za słaby, badanie będzie trzeba powtórzyć, natomiast gdy przedobrzy, powracająca fala informacji zniszczy czułe sensory i wypali jego mózg. Nie mógł na to pozwolić, nie w tym momencie, kiedy byli już o krok od wiekuistej sławy odkrywców.

Gotowe. Sygnał wystrzelił w przestrzeń wielokrotnie przekraczając prędkość dźwięku. Zapadła chwila ciszy, kiedy odbiorniki przygotowywały się na przyjęcie powracających danych. Trwało to niespełna jedną tysięczną sekundy, lecz dla Paulusa było wiecznością, podczas której doznał ukojenia. Nic. Pustka, której człowiek nie jest w stanie zauważyć, a jednak dla kapitana było to dość czasu, by nacieszyć się całkowicie pustym i wolnym od napływu danych umysłem. Przez tę znikomą chwilę do jego mózgu doszły bodźce, które dotychczas nie były w stanie przebić się przez potok informacji nadchodzących z całego Gloria Mundi. Paulus w myślach ucieszył się jak dziecko, gdy poczuł kojący aromat kadzideł i usłyszał zawodzenie kapłanów. Chciał się uśmiechnąć, jednak zanim jego mózg zdołał wysłać odpowiedni impuls nerwowy do mięśni twarzy, zewnętrzne odczucia znowu zostały zablokowane przez powracające sygnały skanerów.

Pomimo tego uśmiechnął się, co wywołało niemałe zdziwienie pośród członków załogi, którzy przez cały czas bacznie przyglądali się swojemu dowódcy. Nikt nie miał pojęcia, co ten grymas może oznaczać. Mógł to być nawet efekt utraty świadomości po przyjęciu kolosalnej porcji danych w ciągu jednej chwili. Tylko sam Paulus wiedział, dlaczego się ucieszył, a zrobił to całkowicie świadomie.

- Cyronie... - jęknął cicho, otwierając usta pierwszy raz od kilku tygodni. Załoga odetchnęła z ulgą.

- Tak, panie?- z tłumu wystąpił młody mężczyzna, ubrany w rozpięty czerwony płaszcz z kapturem, spod którego wyglądały elementy egzoszkieletu górnych kończyn. Liczne i krótkie włosy okrywały jego głowę, poprzetykane w kilku miejscach metalicznie błyszczącymi złączkami i implantami. Podszedł do tronu i uklęknął u stóp dowódcy.

- Komu służysz?

- Omnisjaszowi i Imperatorowi w jednej i tej samej osobie. - odpowiedział bez wahania Cyron.

Na mostku zapadła chwila ciszy. Nikt nie wiedział, czemu mają służyć te pytania, zwłaszcza, ze Cyron był najbliższym z uczniów Paulusa.

- Czy uważasz, że ślubując na podstawy swojej wiary i wiedzy podołasz twojej ostatecznej próbie?

- Tak, panie. - odparł uczeń, ponownie nie wahając się ani przez chwilę.

- A więc wstań i podejdź do mnie, niechaj namaszczę twoją głowę, albowiem dzisiaj staniesz się nowym bohaterem Imperium i przybliżysz się do woli Omnisjasza. Czy będziesz gotów użyć całej swojej siły, wiedzy i wiary, by tego dokonać?

Słysząc te słowa, załoganci westchnęli z zachwytu, domyślając się, że właśnie odkryli coś ważniejszego, niż życie ich wszystkich razem wziętych.

- Moje życie byłoby niczym, bez siły Człowieka, wiary w Imperatora i wiedzy danej mi od Omnisjasza, ale tylko moje czyny powiedzą, ile było warte.

- Doskonale - skwitował Paulus - zawsze wiedziałem, że twoje studia nie były marnotrawstwem czasu. Teraz jesteś już o krok od możliwości podjęcia własnych badań... - Magos przerwał na chwilę, aby zaczerpnąć zimnego powietrza podawanego przez maszyny - Ale przed tobą ostateczny egzamin, a jednocześnie wielki zaszczyt. Prawowicie należy się on mnie, jako dowódcy ekspedycji, jednak w obecnym stanie nie mogę podołać tak wielkiemu wyzwaniu... Dlatego to ty, w imieniu naszej misji, postawisz nogę na OM-k101, jako pierwszy człowiek od czternastu tysięcy lat. Cała chwała spłynie na ciebie, mój uczniu, ponieważ wiem, że mnie nie zawiedziesz. Nigdy nie zawiodłeś... Dobór świty pozostawiam tobie... Idź, i niechaj wizje Omnisjasza prowadzą cię przez mroki niewiedzy. Przed tobą otworem staje skarbnica wiedzy z Mrocznych Epok Technologii.

Szepty, które do tej pory dało się słyszeć wśród załogantów, teraz przybrały na sile i zaczęły przechodzić w westchnienia zachwytu i wyrazy aprobaty. Każdy miał świadomość, ze przyczynił się do dokonania wielkiego, wiekopomnego dzieła ku czci Imperium, za co zawsze czeka sowita nagroda. Jednak największą radość dało się odczuć wokół tronu dowódczego. Wszyscy gratulowali Cyronowi zaszczytu, mając nadzieję, że na planetę zabierze któregoś z nich. Z tyłu dało sie słyszeć pochwalne hymny kapłanów, a euforia opanowała całe Gloria Mundi. Paulus natomiast na powrót zatracił się w morzu informacji, tym razem jednak ze świadomością, że będzie miał godnego następcę.

Dzisiejsza poranna zmiana wachty na okręcie była inna, niż dotychczasowe. W istocie można by rzec, że takowej nie było. Cała załoga już od dawna stała na nogach pomimo, iż nikt nie ogłaszał stanu pełnej gotowości. Wszyscy czekali.

Cyron również czekał, lecz on zamiast marnować czas na zbędne wiwaty, natychmiast zaszył się w swojej kajucie, przez całą noc studiując wyniki ekspertyz i zdjęcia satelitarne. Odetchnął z ulgą, kiedy nie znalazł w nich nic niepokojącego. Jego przyjaciel Muron, młodszy o kilka lat pomocnik konserwatora maszyn myślących, pomagał mu w przygotowaniach ile tylko był w stanie, mając nadzieję, że i on wyruszy na powierzchnię. Kiedy w końcu podniósł wzrok znad zwiniętego rulonu papieru wypełnionego cyframi, zorientował się, że już dawno powinien wrócić do obowiązków przy przeglądzie urządzeń pokładowych. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie musi iść, ale skupiona twarz Cyrona, który ani na chwilę nie przerywał pracy ostatecznie zatrzymała chłopaka. Nie mógł go opuścić w tej chwili, a stary inżynier z pewnością zrozumie nieobecność pomagiera.

Było już koło południa, kiedy Cyron zwołał naradę w sali konferencyjnej. Mimo, iż oprócz krzeseł dla dyskutantów w auli znajdowało się miejsce dla dwustu widzów, to widownia świeciła pustkami. Każdy musiał wrócić do swoich obowiązków, albo odsypiał nocne toasty. Tego dnia służby porządkowe nieco przymrużyły oko na lejący się obficie alkohol. Jedynymi słuchaczami okazali się być zaokrętowani na statku studenci, wśród których siedział Muron. Jego pomarańczowy roboczy kombinezon służby technicznej wyraźnie kontrastował z rdzawo - czerwonymi płaszczami uczniów bractwa Mechanicum.

Spośród pięćdziesięciu miejsc siedzących umieszczonych wokół okrągłego stołu obrad zajętych było tylko osiem. Cyron siedział na przeciwko widowni, na głównym fotelu, który zazwyczaj zarezerwowany był dla dowódcy okrętu. Tym razem jednak to uczeń Paulusa prowadził naradę, poza tym miał jego osobiste błogosławieństwo, nie było w tym więc żadnego nietaktu.

- Bracia - zaczął Cyron - jak doskonale wiecie, mistrz Paulus zobligował mnie do osobistego zbadania powierzchni OM-k101. To dla mnie wielki zaszczyt i radość, że będę mógł tego dokonać w jego imieniu. Nie zwolniło mnie to natomiast od przeanalizowania zebranych wczoraj danych. Z mojej osobistej analizy jasno wynika, że mamy tutaj do czynienia z pozostałościami kolonii górniczej, o czym świadczą liczne podziemne tunele i duże skupiska metali. Wierze w to, że ten ukryty pod powierzchnią kompleks został zbudowany około millenium dwudziestego, oczywistym więc jest, że przedmioty, które tam znajdziemy, mogą na nowo odkryć zapomniane dotąd wynalazki. Zdaje sobie sprawę, że nie zaskakuje was tymi stwierdzeniami, wszakże posiadacie większą wiedzę ode mnie, dla tego tak naprawdę jedynym powodem, dla którego poprosiłem o wasze przybycie, jest lista osób, które ze mną polecą.

Cyron zamilkł na chwilę, uważnie przyglądając się siedzącym przy tym samym stole inżynierom, kapłanom i astropatom, jak również i słuchaczom na widowni, którzy wyraźnie aż trzęśli się z emocji, ciężko powstrzymując okrzyki zachwytu. Każdy chciał uszczknąć sławy. W końcu jednak Cyron przerwał napięcie.

- Długo zastanawiałem sie nad tym, kto jest godzien wyruszyć ze mną, a tym samym i z mistrzem Paulusem. W końcu jednak zdecydowałem, iż zabiorę ze sobą czterech serwitorów badawczych i serwoczaszkę. - Cyron przerwał, delektując się słyszalnym od strony widowni zdziwieniem, a potem kontynuował, jak gdyby nigdy nic.

- Oczywiście sprzęt to nie wszystko, a wraz ze mną do annałów historii przejdzie brat Guzrel, ponieważ spośród doradców mistrza jest zawsze najbliżej niego, a tym samym i mnie.

Siedzący po prawej stronie mężczyzna, przyodziany w rdzawy płaszcz skinął swoją zamocowaną na mechanicznym kręgosłupie głową. Reszta osób nadal się nie odzywała, czekając na dalszy werdykt.

- Listę chwalebnych, jak ją już zdążyłem nazwać, zamknie mój zacny przyjaciel, druh i kompan długich podróży, Mika Muron, który nie odstąpił mnie nawet na krok, odkąd tylko razem rozpoczęliśmy służbę pod banderą mistrza Paulusa. Proszę, nie miejcie do nich żalu. Z tej ekspedycji nikt nie wyjdzie z pustymi rękoma, Omnisjasz obdarowuje hojnie każdego, kto pomaga budować jego potęgę.

Nastał kolejny dzień w sztucznym dobowym rytmie wyznaczanym przez zegary Gloria Mundi. Pomimo tego, iż Mika spał całą noc, nie był wypoczęty. Sama myśl o rzeczach, jakie mogą go spotkać na dole nie dawała mu spokoju. Koledzy również. Chłopak już dawno przestał liczyć osoby, które od końca narady odwiedziły jego kajutę. W większości byli to koledzy po fachu, dla których jego sukces był symbolem. Teraz zwykli technicy i mechanicy stali się równi potężnym Kapłanom Maszyny! Takie wydarzenie należało uczcić, toteż oprócz gratulacji goście przynosili ze sobą artykuły pierwszej potrzeby, to jest różnego rodzaju i sortu alkohole. Mika jeszcze nigdy nie miał na raz okazji widzieć tylu różnych trunków z tylu różnych planet i regionów Imperium. Z żalem więc oznajmiał kolegom, że nie może się z nimi napić, ponieważ przed misją musi być w stu procentach dyspozycyjny. Oczywiście goście wyrażali żal i współczucie z tego powodu, które ochoczo topili w toastach na cześć chłopaka. Jak widać główny zainteresowany wcale nie był im do szczęścia potrzebny. Nie mogło to jednak zepsuć Mice nastroju. Był z siebie bardzo dumny. Nawet jego przełożony, główny konserwator maszyn myślących Henk, dyskretnie puścił do niego oko. W końcu to był jego pomagier, jego uczeń! Nikt go teraz nie pobije w pijackich przechwałkach, do jakich często dochodzi na wystawnych bankietach na zapleczu magazynu numer osiem. Czasami Muron zastanawiał się, w jaki sposób udało im się zajść tak daleko z taką załogą.

Przepełniony dumą i pewny siebie kroczył długim korytarzem ciągnącym się przez cały pokład mieszkalny załogi. Na krok nie odstępowało go wrażenie, że w wąskich przejściach wszyscy ustępują mu drogi i szepczą na jego temat. Bez wątpienia, gdyby wśród obsługi technicznej były jakieś dziewczyny, wszystkie leżałyby już u jego stóp, ku zazdrości wrogów.

Z tego całego zamyślenia Mika nie zauważył, że stoi już u drzwi hangaru. Sprawnie wpisał kod dostępu i przyłożył metalowy identyfikator do czytnika. Śluza otwarła się z sykiem pneumatycznych siłowników, a chłopak wyszedł na jeden z zawieszonych nad wewnętrznym pokładem balkonów. To co ujrzał, zamurowało go reszty. Widział setki ludzi, inżynierów, mechaników, kapłanów i brygadierów, którzy bez przerwy krzątali się wokół ustawionych w rzędzie maszyn, przygotowując lądowisko do rozpoczęcia misji. Nikt nie leserował, każdy był skupiony wyłącznie na swoich obowiązkach. Idealna koordynacja prac, jakiej Mice na pokładzie Gloria Mundi nie było dane do tej pory oglądać.

Ktoś teatralnie zakaszlał za jego plecami, momentalnie sprowadzając chłopaka na ziemię.

- Mika Muron? - zapytała blond włosa dziewczyna w niebieskim uniformie operatora lądowników. Duża, cyfrowa tablica elektronicznego notatnika rzucała na jej twarz pomarańczową poświatę. Nieco zdezorientowany Mika odparł twierdząco.

- Nazywam się Lea Giocholli, zostałam oddelegowana do pilotowania waszego lądownika.

- I co w związku z tym? - Mika chciał powiedzieć coś uprzejmego, zacząć podrywać dziewczynę, ale w tej chwili nie mógł zdobyć się na miłe słowa. Wyuczony, formalny ton zatriumfował. W końcu w hierarchii okrętowej była od niego starsza, chociaż wiekiem najpewniej wiele się nie różnili. Intuicyjnie spojrzał na jej dłonie, w których trzymała notatnik. Szczerze mówiąc spodziewał się innego widoku, chociaż teraz przynajmniej wiedział, dlaczego piloci noszą rękawiczki nawet do obiadu. Dziesiątki mikrozłączy i kabelków wystawało spod skóry, wewnątrz ciała oplatając kości wychudzonych dłoni. Wtopione w miejsce paznokci metalowe blaszki połyskiwały w świetle silnych lamp. Chłopak przyglądał się chyba nieco zbyt długo, gdyż spieszona dziewczyna schowała ręce za plecami, kończąc tym samym niezamierzony pokaz.

- Miałam ci przekazać, że masz stawić się w magazynie obok szatni dla pilotów. Dostaniesz skafander i ekwipunek do spacerów po powierzchni. Odlot przewiduję na dziesiątą. - odpowiedziała dziewczyna, jak gdyby nic się nie stało.

- A jest?

- Dziewiąta. - odparła, patrząc ponad ramieniem Miki na wiszący pod sufitem cyfrowy zegar wielkości boiska do tenisa.

- To niedużo czasu... Czy Cyron już tam jest? - zapytał po chwili zastanowienia.

- Kto? - odparła zdziwiona dziewczyna.

- Ten student, który miał przewodzić misji w imieniu mistrza Paulusa...

- Ach, mówisz o bracie Hatzerze? Z tego co wiem, jest teraz na osobistej audiencji u mistrza-kapitana. Chcesz się zapytać o coś jeszcze?

- Nie, do zobaczenia na odprawie. Mów mi Mika. - rzucił na odchodne chłopak.

- Lea. - zdążyła jeszcze odpowiedzieć dziewczyna.

- Spójrz na gwiazdy, Cyronie. Widzisz je?

Stojący obok kapitańskiego tronu mężczyzna rzucił szerokie spojrzenie przez cały opustoszały mostek. Na rozkaz dowódcy wszyscy członkowie załogi opuścili swoje stanowiska i udali się na przymusową przerwę. Kontrolę nad okrętem sprawowali teraz wyłącznie pozbawieni własnej woli i rozumu serwitorzy, oraz kontrolujący ich pracę umysł Paulusa. Na jego komendę półmetrowej grubości płyty pancerne rozsunęły się, ukazując kosmiczną przestrzeń. Teraz wnętrze okrętu od próżni oddzielała tylko gruba warstwa zbrojonego szkła.

- Tak, mistrzu. Kiedyś nie wydawały się być tak blisko...

- I teraz także nie są - przerwał Paulus - jednak ludzie tacy, jak ja, jak ty... My wszyscy przybliżamy je z dnia na dzień. Kiedyś... Kiedyś człowiek stąpał po ziemi, o której my zapomnieliśmy. A teraz musimy ją odnaleźć, to nasz obowiązek. Naszą powinnością jest zachowanie spuścizny naszych przodków. W końcu ich dzieło dało podwaliny do założenia Imperium. Odkrywali nowe światy, konstruowali nowe maszyny, by nam żyło sie lepiej, a teraz... Zbezcześciliśmy ich wysiłki, utraciliśmy naszą przeszłość. Wszystko, czego dokonali starożytni, obróciło się w niwecz, przez naszą pogardę dla istnienia i zadufanie. Kult Boga Maszyny...

- Słucham? - zdziwił się Cyron.

- Adeptus Mechanicus musi naprawić to, co zepsuliśmy wszyscy, cała ludzkość jest winna naszemu zacofaniu. Pomyśl tylko, jak prymitywni jesteśmy w stosunku do naszych przodków! Przy nich jesteśmy tacy malutcy i nic nie znaczący...

- Ja tak nie uważam - sprzeciwił się chłopak - Prowadzimy wojny na skalę, o której nikt inny wcześniej nie myślał, przemierzamy galaktykę wzdłuż i wszerz okrętami, które sami budujemy. Walczymy o przetrwanie i triumf człowieka. Czego chcieć więcej?

- Wiedzy - odpowiedział srogo Paulus - Wiedzy mój uczniu! Zrozum, że nasi przodkowie nauczyli się tego wszystkiego, co my dzisiaj potrafimy, w kilka tysiącleci! Wystarczyło im kilka tysięcy lat, by wyjść z plemiennych jaskiń i w arkach hibernacyjnych zacząć podbijać wszechświat! Przy zachowaniu takiego tempa rozwoju my powinniśmy już dawno stworzyć okręty, które byłyby w stanie wyłamać się z przyciągania galaktyki. Ale nie. Dalej gnijemy w odrętwieniu. Nasze umysły są zbyt liche, by wyjść z własną inicjatywą, zacząć tworzyć nowe konstrukcje. Przecież w istocie rzeczy większość technologii, które wykorzystujemy, jest dla nas nieznana, a wręcz niepojęta! Otaczamy nabożną troską wszystkie te martwe maszyny, ponieważ w razie ich utraty nie moglibyśmy ich odtworzyć. Nigdy! Bezsens!

Cyron milczał. Wcześniej nigdy o tym nie myślał. Jako studentowi wpajano mu, że Imperium jest wieczne, a wiara i wiedza człowieka nieograniczone. Teraz słyszał coś zupełnie innego z ust swojego mentora. To zakrawa o herezję! Teraz już wie, czemu dowódca kazał opuścić mostek wszystkim załogantom.

- Dla tego twoja, nasza misja jest taka ważna - ciągnął dalej stary dowódca - Tam, na dole, ukryte są skarby, które pomogą nam zrozumieć chociażby cząstkę wiedzy, jaką posiadamy. Bo, oczywiście, mamy wiedzę, ale jej nie rozumiemy! Obłęd! Nawet ja nie wiem, w jaki sposób mój umysł łączy się ze wszystkimi systemami okrętu. Nikt nie wie. Kiedy pierwszy raz tu zasiadłem, wszystkie czynności sprzężenia mojej świadomości z Duchem Maszyny wykonywano wedle ścisłego schematu. Żaden ze starych, o wiele starszych ode mnie kapłanów nie wiedział dokładnie, co w danej chwili robi, prowadziła ich jedynie instrukcja. To przykre, ale taka jest prawda. Nie wiemy nic. Nasza wiedza odeszła, lecz nie przepadła, a jedynie pozostała z tyłu, rozproszona po całej galaktyce. Tutaj jest jej ułamek, a jednak pomoże on wzmocnić siłę Imperium! Pomyśl tylko, cóż może się kryć w tych podziemnych kompleksach? Modele broni, silniki, stopy metali... A może nawet... - Paulus zamilkł na chwile, przełykając ślinę - Wzorzec Standardowy.

Starzec mówił dalej, jednak Cyron juz go nie słuchał. W jego myślach odbijała się jedynie jedna myśl. Wzorzec Standardowy... Wzorzec Standardowy...

Arvus nie należy do wybitnie luksusowych pojazdów, jakimi zwykli się poruszać notable czy oficerowie floty. Wprawdzie posiada duży przedział transportowy i osiąga prędkość naddźwiękową w przelotach atmosferycznych, jednak nadal pozostaje transportowcem, którego głównym zadaniem jest przekazywanie towarów i załóg pomiędzy okrętami. Piloci także nie lubią Arvusa, przede wszystkim ze względu na ciasny kokpit, przeszklony jedynie od frontu, co utrudnia manewrowanie. Jeżeli do tego dodać ponad osiem metrów długości, tyleż samo rozpiętości skrzydeł i cztery metry w "kłębie" przy piętnastu tonach wagi, otrzymujemy niezdarnego kolosa, którego utrzymanie w ryzach wymaga nerwów ze stali.

Mimo tych wszystkich wad Cyron wybrał właśnie ten pojazd, by dostarczył go na powierzchnię OM-k101, z prostej przyczyny - szybszy, bardziej komfortowy i łatwiejszy w pilotażu lądownik Aquilla posiada przedział dla pasażerów, lecz nie byłby w stanie zabrać ze sobą na planetę sprzętu badawczego, niezbędnego do przeprowadzenia wstępnych badań, oraz serwitorów, którzy będą wykonywać wszelkie prace fizyczne.

- Trochę dużo tego... - stwierdził Mika, przyglądając się krzątaninie w hangarze. Stał obok pojazdu czekając, aż skończy się załadunek i z nudów lustrował zawartość skrzyń wnoszonych do przedziału transportowego. Chociaż starał się najmocniej jak tylko potrafił, rozpoznał jedynie kilka urządzeń, z którymi miał już do czynienia. Reszty nigdy w życiu nie widział na oczy i nie raz zdziwiony przypatrywał się kompletnie obcym dla niego kształtom. Istotnie, Adeptus Mechanicus nie szczędzi w środkach.

Biały skafander, który miał na sobie, musiał założyć na przylegający ściśle do ciała kombinezon, a nie było komfortowym rozwiązaniem. Co chwilę coś poprawiał, naciągał i przekręcał. Czuł się, jakby ktoś oblał go smołą. W dodatku przypięte do skafandra oporządzenie w postaci baterii słonecznych, zbiorników z powietrzem i całej maści innych urządzeń, których przeznaczenia wolał nie znać, ciążyły mu niezmiernie. Zaczął współczuć kolegom z sekcji spacerów naprawczych, którzy potrafili spędzić w takim stroju kilka godzin w przestrzeni kosmicznej, niwelując powierzchowne uszkodzenia poszycia okrętu. Marzył o swoim brzydkim, pomarańczowym kombinezonie. Pocieszał go jedynie fakt, że Cyron i Guzrel również wyglądali idiotycznie w skafandrach, zwłaszcza ten drugi, ze względu na swój zaawansowany wiek. Mimo tego po obydwu nie było widać, że ich strój sprawia im jakikolwiek dyskomfort.

- Wszystko się może przydać - odpowiedział Cyron - nadmiar sprzętu zostawimy na powierzchni, w końcu nasze lądowanie ma wymiar bardziej symboliczny, a prawdziwa ekspedycja ruszy dopiero po tym, jak zbierzemy i przebadamy pierwsze próbki. Nie sądzę, byśmy spędzili na planecie więcej, niż dwie - trzy godziny. Co pan o tym sądzi, mistrzu Guzrel?

- Sam nie wiem - odpowiedział podstarzały mężczyzna, który jako jeden z nielicznych tech - kapłanów nie nosił na twarzy żadnych znamion przynależności do kultu Boga - Maszyny, takich jak implanty czy bioprotezy. Bez swojego serwo ramienia, które na czas misji musiał odłączyć ze względu na brak kompatybilności ze skafandrem, nie różnił się wybitnie od zwykłego człowieka. Jedynie wystające zza kołnierza zwoje iluminujących kabli i świadomość, że ów osobnik liczy sobie ponad sto osiemdziesiąt lat świadczyły o jego profesji - Sam lot będzie trwał może i godzinę. Na powierzchni szaleją huraganowe wiatry, a manewrowanie z pełnym obciążeniem w tak ekstremalnych warunkach to nie lada wyzwanie dla pilota.

- To prawda, adepcie - wtrąciła się Lea, która od dłuższej chwili przesłuchiwała się rozmowie. Mika odruchowo wyprostował się jak struna - Chociaż muszę przyznać, że Arvusy latające pod godłem Bractwa są dobrze wyposażone i przygotowane do tego typu zadań.

- Rozumiem, że to od zgrabnych dłoni tej młodej damy będzie zależało powodzenie naszej misji, mam rację? Aż dziw bierze, że tak drobne palce mogą okiełznać takiego byka. - zapytał Gurzel, kierując swoje słowa do Cyrona. Lea zachichotała, dając do zrozumienia, że przyjęła komplement starego człowieka.

- Owszem, kapral Giocholli ma nas, wraz ze sprzętem, dostarczyć na powierzchnię, a potem przywieźć z powrotem. Wybrałem ją, ponieważ miała całkiem dobre referencje z kursu pilotażu, oraz wylatane ponad tysiąc godzin. - odpowiedział Cyron, teraz już bardziej do siebie, niż do starca. Mika był zbyt spięty, żeby słuchać, nie mówiąc już o przyłączeniu się do pogawędki. Pomagier głównego konserwatora dziwił się przyjacielowi, że tak obojętnie podchodzi do dziewczyny, a także kapłanowi, że pomimo wieku beztrosko flirtuje. Sobie też się dziwił, podczas wczorajszej rozmowy z pilotką nawet nie zwrócił uwagi na to, że mu się podoba. Teraz z kolei świadomość ta odjęła mu rozum.

- Gdzie uczyłaś się pilotażu? - kontynuował rozmowę Gurzel, który już dawno nie miał okazji do tak przyjemnej i luźnej pogawędki. Ostatnio coraz częściej miał dość naukowych wywodów i prezentacji na panelach. Uważał, że nawet pomimo starczego wieku, jemu też coś się od życia należy, chociażby miałaby to być pogadanka z kimś innym, niż z kolegami po fachu.

- Byłam kadetką na Nieśmiertelnym Piorunie, flota wojenna Scarus. Zdobyłam tam licencję trzeciej kategorii, czyli, w praktyce, mogłabym już latać myśliwcem, ale transport powietrzny całkowicie mi wystarcza. Tutaj jest mi dobrze, a do myśliwców by mnie i tak nie przydzielili, nawet po kursie pilotażu bojowego. Wiedzą panowie, bariera płci... Co najwyżej siedziałabym za radiostacją.

- Rozumiem - skwitował starzec - Ale szkoda by było, gdyby tak piękna młoda dama marnowała się wśród tych obdartusów z Marynarki. Mądrze zrobiłaś, że się do nas przeniosłaś.

- Dziękuję - odparła z uśmiechem Lea - Zgłosiłam się na misję, ponieważ miałam dość latania dzień w dzień pomiędzy dokującymi okrętami. Tak naprawdę na misji bojowej byłam tylko raz, a i to mój okręt był w odwodzie... No, ale jak już wspomniałam, tutejsze maszyny są o niebo lepsze! - stwierdziła z entuzjazmem dziewczyna.

- Co masz przez to na myśli? - Cyrus także chciał wziąć udział w dyskusji, która coraz bardziej zaczynała go wciągać. Cieszył się, że w jego grupie panują przyjacielskie nastroje. No i nigdy by się po takim zesztywniałym staruchu, jak Gurzel nie spodziewał takiego zachowania.

- Oj, wiele rzeczy. Chociażby dokładniejsze czujniki, lepsza hydraulika, precyzyjniejsze sterowanie, skórzana tapicerka! - zaśmiała się dziewczyna. - Długo by mówić. Ciekawe, ile jeszcze czasu będą te wasze gra... ekwipunek załadowywać. Jak tak dalej pójdzie, to nie oderwiemy się od pokładu!

- Uwaga załoga, właśnie zarzuciliśmy kotwicę grawitacyjną na orbicie geostacjonarnej. Korygowanie kąta natarcia na planetę rozpoczęte. - wydobywający się z głośników silny, kobiecy głos zagłuszył rumor panujący w hangarze.

- Chyba już skończyli, bo to nasz ostatni dzwonek. - rzucił Cyron i wszedł do środka Arvusa.

W trakcie lotu Mika przypomniał sobie, że mimo, iż na Gloria Mundi służy już piąty rok, to nie miał jeszcze okazji oglądać okrętu od zewnątrz. A raczej miał, tyle, że ją przegapił, zasypiając znużony długim lotem w stronę statku. Wygląd swojego nowego domu znał jedynie z przekolorowanych opowieści kolegów. Na szczęście teraz miał szansę nadrobić zaległości i przez niewielki lufcik w tylnym włazie spoglądał na majestatyczną, zawieszoną w przestrzeni konstrukcję.

Pierwsze, co rzucało się w oczy, to gigantyczny Machina Opus widniejący na dziobie statku. Mikę przeszedł dreszcz. Symbol ten przepełniał go niepokojem, ilekroć tylko miał okazję go widzieć. Trwogą napawał wizerunek usytuowanej na tle koła zębatego ludzkiej czaszki, do połowy białej, jednak po całej lewej stronie metalowej, czarnej jak węgiel, poprzetykanej kablami i okrytej stalą. Taka właśnie jest filozofia kapłanów Boga - Maszyny - odrzucenie ludzkich słabości poprzez upodobnienie się do Omnisjasza, zastąpienie duszy ludzkiej Duchem Maszyny, czyli przeobrażenie organicznego ciała w metalową skorupę. Ideał, którego Mika nie potrafił pojąć, mimo, że bardzo próbował. Rozumiał osoby, które zastępują ucho, oko, albo inną część ciała implantami, czy to z powodu choroby, urazu, albo przez zwykły kaprys. Mechaniczne protezy oferują więcej możliwości, niż mogła przewidzieć natura. Niemniej jednak odcięcie się od reszty ludzkości poprzez stalową płytę, zawsze zimną i nieczułą, uważał za poważne zboczenie, a może nawet chorobę psychiczną. Nie mógł jednak tego wyrazić otwarcie. Maszyny nie znają litości.

W miarę, jak oddalali się od okrętu, coraz większa jego część była widoczna przez wizjer. Teraz już wyraźnie rysowały się kanciaste litery umieszczona na bordowym prawej burty, układające się w nazwę statku. Dalej za nimi, w zgłębieniu walcowatej sylwetki okrętu widoczne były kontury włazów, mieszczących za sobą pokłady startowe. Patrząc dalej Mika zaobserwował mostek, przypominający monstrualny kompleks gotyckich świątyń, poprzetykanych strzelistymi basztami, miedzy którymi bogato rozmieszczono uzbrojenie. Wkrótce jednak Arvus zaczął wchodzić w bardzo rzadką atmosferę planety i okręt zniknął z widoku.

W środku transportowca panował półmrok, gdyż ciągnące się pod sufitem lampy w ramach oszczędności świeciły na jedną czwartą mocy, ledwo kreśląc kontury ludzi i ładunku. Prawdę mówiąc, to ekspedycja wręcz siedziała na paczkach. Wprowadzeni w stan czuwania serwitorzy zostali ustawieni jeden za drugim po środku komory ładunkowej i tylko co jakiś czas wydawali dźwięki w swoim maszynowym języku. Chyba tylko oni nie denerwowali się podczas lotu. Mika miał nadzieje, ze dotrą na powierzchnię jak najszybciej. Okropnie nie lubił przebijania się przez atmosferę, gdyż z tego co czytał , to właśnie podczas tej czynności zdarzało się najwięcej wypadków, spowodowanych głównie wątpliwą jakością środka transportu. Chciał spojrzeć w oczy pilotowi. Lea z pewnością była opanowana, dla niej tego typu czynności stanowiły jedynie urozmaicenie w pracy. A może i ona była spięta? Na pewno również znała statystyki i wiedziała, że nie musi popełnić błędu, by wszyscy zginęli. Cała czwórka. Wystarczyłoby tylko uszkodzone poszycie kadłuba...

Odegnał od siebie te myśli. Cokolwiek czuła teraz dziewczyna, jego to nie powinno obchodzić. Ta dociekliwość spotęgowała jedynie lęk, a ten nic mu nie da. Jeżeli umrą, to godnie, ponieważ byli w trakcie misji. Pogoń za wiedzą wymaga ofiar.

- Postaw to tutaj. Skrzynie na próbki zostaw na pokładzie, nie ma sensu jej zdejmować.

Gurzel był w swoim żywiole. Nic nigdy nie sprawiało mu większej radości, jak możliwość kontrolowania dobrze skonstruowanych i zaprogramowanych serwitorów. Nigdy się nie sprzeciwiają, zawsze są posłuszni, wymagają jedynie rutynowych przeglądów, konserwacji i napraw, co gwarantuje ich długą służbę. W dodatku pod jego komendę oddano najlepszy z możliwych rozdaj cyborgów - Servitude Imperpituis, czyli maszyny zbudowane na podstawie ludzi, którzy sami postanowili poddać się woli Omnisjasza i podarowali całych siebie do dyspozycji Bractwa Mechanicum. Takie oddanie Duchowi Maszyny jest rzadko spotykane, najczęściej na serwitorów przeznaczani są kryminaliści, dla których taka służba jest jedynym sposobem na odkupienie win przed Imperatorem Ludzkości.

- Przed nami jaskinia. - Oświadczył Cyron, który badał okolicę za pomocą krótkodystansowego skanera. Jego głos był mocno zniekształcony przez wbudowane w skafander stare urządzenia komunikacyjne i porywisty wiatr, hulający po rozległej równinie, na której wylądowali. Jak okiem sięgnąć rozciągała się wielka pustynia czerwonego pyłu i metalicznie połyskujących skał. Nieba nie było widać, ponieważ w rzadkiej atmosferze pchany wichrem kurz unosił się wysoko, tworząc swoiste chmury.

- To chyba jedyne miejsce w pobliżu, które moglibyśmy zwiedzić od razu. Nie mam nic przeciwko zbadaniu wnętrza, jak tylko nadamy komunikat na okręt. Serwitorzy juz kończą rozstawiać nadajnik orbitalny. - Odpowiedział stary kapłan, na chwilę odrywając wzrok od pracujących cyborgów.

W środku tunelu panowała całkowita ciemność, którą przetykały jedynie strugi światła z wbudowanych w skafandry latarek. Cyron prowadził grupę w dół jaskini od ponad pięciu minut, ale jak dotąd niczego nie znaleźli. Droga była idealnie prosta, bez żadnych odnóg i zakrętów. Grota zdawała się sięgać serca planety. Mrokowi akompaniowała cisza. Kompletny brak dźwięków, jakichkolwiek, nawet szum wiatru na zewnątrz był wytłumiony. Chrzęszczenie piasku pod ciężkimi butami i tupanie serwitorów niosły się daleko w ciemność, a po ubraniu jakby centralnie do uszu. Bijące serce zdawało się teraz hałasować niczym bęben wybijający wioślarzom rytm.

Jaskinia była idealnie półkolista, żebrowana, pokryta na dnie grubą warstwą piasku i wzbijanego przez serwitorów pyłu i kończyła się obszerną grotą, do której ścian nie docierało już światło latarek. Cyron domyślał się, gdzie się znaleźli, lecz Gurzel wyprzedził go w oznajmianiu faktów.

- Sala składnicy przeładunkowej. Gdzieś niedaleko musi być wejście do reszty kompleksu.

- A więc znaleźliśmy to, czego szukaliśmy? - zapytał Mika, omiatając pomieszczenie światłem latarki.

- Jeszcze nie - odpowiedział szybko Cyron - Wejścia mogą być zasypane piaskiem, albo kompleks mógł się zawalić. Te żebrowanie w tunelu zapewne było pozostałością po wspornikach. Musimy obejść salę dookoła, tylko tak znajdziemy dalszą drogę.

- Mamy na to czas? Musi być ogromna.

- To tylko złudzenie. Po prostu idź na wprost, a potem w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, ja pójdę w druga stronę. Jeżeli ktoś coś znajdzie, niech natychmiast melduje. Mistrz Gurzel zostanie w tym miejscu, tak na wszelki wypadek.

Starzec kiwnął lekko głową. Nie miał ochoty na zabawy w chowanego, wolał pobrać próbki piasku.

Unosząca się w powietrzu serwoczaszka pofrunęła za Cyronem, bucząc silnikiem antygrawitacyjnym. Jej czułe sensory rejestrowały obraz i dźwięk, a także temperaturę, skład powietrza i masę innych parametrów, które za pomocą przekaźników psionicznych trafiały bezpośrednio na mostek Gloria Mundi, a tam dostęp do nich zastrzegł sobie Paulus. Dzięki tej niewielkiej maszynie zbudowanej w oparciu o ludzki czerep, miał możliwość śledzenia wszystkich ruchów ekspedycji. Czuł się tak, jakby był tam z nimi, nawet zapach od tysiącleci zastygłego w bezruchu powietrza. Było ono kwaśne, zupełnie niezdatne do oddychania dla człowieka i nawet Kosmiczni Marines, słynący ze swoich zdolności adaptacyjnych i odporności na trucizny, mieliby problem z funkcjonowaniem w takiej atmosferze.

Widział ciągnący się w ciemność tunel. Zamontowane na serwitorach lampy były za słabe, aby rozświetlić go w całej szerokości, przez co zdawał się nie mieć końca. Obraz w podczerwieni wykazywał jednak, że jest inaczej. Ściany zaczynały nabierać kształtów, rusztowania i stemple wystawały gdzieniegdzie, odcinając się kanciastymi sylwetkami od tła. Nadgryzione zębem czasu, były tylko cieniem dawnej świetności kopalni, ale nawet teraz przytłaczały wygasłym już majestatem swoich twórców.

Trudno powiedzieć, kiedy otoczenie zmieniło się zupełnie. Tunel zwęził się i teraz rosły człowiek mógłby dotknąć naraz obu jego ścian, z których zaczęły wyłaniać się kratownice i rury. Bez wątpienia ekspedycja zeszła już bardzo nisko, na nowo odkrywając opuszczony kompleks podziemnych budowli. Paulus uśmiechnął się w duchu. Jego przypuszczenia zdawały się być słuszne. Starodawna kopalnia, skrywająca w swoich trzewiach zapomniane zdobycze techniki i nauki. Wieczną sławę.

- Nie wiem, po co tak głęboko kopać. Rozumiem, żeby to była kopalnia, ale to raczej przypomina pokład mieszkalny. - Skarżył się Mika, szperając latarką po ciemnych kątach.

- Nikt aż tyle nie kopał - tłumaczył Gurzel - przez kilka tysięcy lat wiatr nawiał morze piasku, założę się, że te wzniesienia, które otaczały rejon lądowiska od południa, były kiedyś iglicami naziemnej części kompleksu. - ciągnął dalej staruszek.

- Bez wątpienia to miejsce wymaga dokładniejszych oględzin, niż zakładałem przed misją. Nie załamcie się, jeżeli wrócimy dzisiaj z pustymi rękami. Te korytarze to labirynt, a tlenu zużyliśmy prawie połowę. - dorzucił Cyron, badając szeroką odnogę korytarza, od której odchodziła klatka schodowa. Gdyby nie rdza i patyna, ciężko by było stwierdzić, że nikt nie odwiedzał kopalni od tysięcy lat.

Ruszyli dalej, schodząc klatką schodową na niższy poziom, który przypominał salę fabryczną. Wiekowe maszyny i pozbawione pasów transmisyjnych podajniki taśmowe zajmowały całą powierzchnię obszernej hali. Cyron bez słowa ruszył przed siebie, oświetlając sobie drogę latarką, zafascynowany i podniecony widokiem. Brązowe od rdzy konstrukcje sięgały sklepienia i tworzyły swoisty labirynt schematycznych i równomiernie rozmieszczonych przejść. Zaaferowany widokiem adept o mało nie wpadł do ziejącej w podłodze wyrwy, która zupełnie nie pasowała do otoczenia. Zatrzymał się i poświecił latarką w głąb dziury, przekonując się, że jest płytka i ciągnie się dalej pod podłogą.

- Coś znalazłem - rzucił do mikrofonu, szykując się do zejścia.

- Gdzie jesteś? - usłyszał w odpowiedzi szumiący głos Gurzela. Obecność dużych ilości metalu zakłócała komunikację.

- Nie mogę dokradnie powiedzieć, szedłem przed siebie i nagle zobaczyłem wyrwę w podłodze. Właśnie schodzę, aby ją zbadać. Znajdziecie mnie po odczycie nadajnika.

- Zrozumiałem, zaraz do ciebie dołączymy. Poczekaj chwilę.

Cyron jednak nie posłuchał i opuścił się na rękach, dotykając stopami podłoża. Było suche i szeleściło, bez wątpienia nie zostało pokryte metalem. Zapewne stara izolacja - pomyślał i ruszył przed siebie. Cicho bucząca serwoczaszka pofrunęła w ślad za nim, rejestrując każdy moment tej wiekopomnej chwili. Chłopak zdawał sobie z tego sprawę i chciał się jeszcze bardziej wykazać w oczach mistrza.

Nie musiał iść daleko, by znaleźć się w całkiem obszernej komorze, oblepionej fałdami zeschłej izolacji, spod której wystawały spiczaste, jajowate pąkle, sięgające mu niekiedy do pasa, pokryte grubą warstwą kurzu i wyraźnie już skamieniałe. Podszedł do jednego z nich i delikatnie ostukał.

- Masz tam coś? - odezwał się Mika, wyraźnie zaniepokojony długim milczeniem kolegi.

- Tak, to chyba jakieś skamieniałe mięczaki, całkiem duże. Wyglądają na ciężkie, nie ma szans, aby je stad ruszyć ręcznie. - odpowiedział Cyron, kontynuując oględziny przy pomocy szczoteczki i młoteczka.

- Wyrwa jest za wysoka dla serwitorów - dorzucił Gurzel - trzeba będzie poczekać. Weź próbki i wracamy, zrobiliśmy więcej, niż od nas oczekiwano.

- Już, już. - odparł student, odłupując kawałek skorupy i wpychając ją do foliowego woreczka.

Paulus był zbyt podekscytowany, by zawracać sobie głowę dziwnymi skamielinami. Obserwował wszystko, a teraz oglądał, jak jego najukochańszy uczeń zręcznie rozprawia się ze znaleziskiem, z jakim kunsztem i pewną ręką zbiera pierwsze próbki i tworzy historię. Bez wątpienia bycie odkrywcą ma zapisane w genach.

Magos Explorator nakazał serwoczaszce zbliżyć się do oprawianego przez Cyrona obiektu. Pąkla bez wątpienia jest jednym z elementów flory, która towarzyszyła kopalnianym pracom, ale teraz, kiedy ludzie stąd odeszli, a atmosfera stała się nieprzyjazna dla życia, umarła. Potwierdzała to podczerwień - skorupa była zimna jak kamień.

Paulus przyglądał się poczynaniom ucznia, starał się wczuć w jego rolę. Wielce żałował, że nie może być obok niego, więc w myślach sam dokonywał wzrokowych oględzin. Wciągnęło go to tak bardzo, że nie zwrócił uwagi na jeden mało istotny detal - pęknięcia po młotku zaczęły się rozrastać. Z początku wolno, po chwili jednak cała pąkla okryła się siatką bruzd. Grube kawałki skały jedna po drugiej poczęły odpadać i uderzać o ziemię, roztrzaskując się w drobny pył i odsłaniając błyszczącą i lepką powierzchnię. Wydobywające się ze środka pulsujące, zielonkawe światło rzucało bladą poświatę i odbijało się od przeszklonego hełmu Cyrona, który wydawał się być oczarowany tym spektaklem do tego stopnia, że upuścił młotek i woreczek z próbkami.

Mistrz - kapitan osłupiał. Nie wierzył w to, co widział. Wszystko działo się tak szybko, że jego zalany morzem informacji umysł nie był w stanie na czas pojąć, co się właściwie stało. Przywołał odczyt z serwoczaszki i ze zdumieniem stwierdził, że temperatura wewnątrz pąkla momentalnie wzrosła, wyraźnie odcinając się już od otoczenia. Zahipnotyzowany obserwował dalszą część spektaklu, jak wierzchołek tworu dzieli się na cztery i rozchyla niczym kwiat, ciągnąc za sobą nitki śluzu. Zachęcony tym odruchem Cyron nachylił się nad powstałym otworem, a potem upadł na ziemię, kiedy z wnętrza pąkla coś wystrzeliło i uderzyło go w twarz, rozbijając wizjer. Obiekt był tak szybki, że czułe systemy optyczne serwoczaszki ledwo zdołały zarejestrować ten ruch. Paulus stęknął widząc, jak dziwna ośmionożna istota czepia się twarzy ucznia i owija wokół jego szyi długi ogon. Czynność ta nie zajęła jej więcej, niż sekundę.

Magos Explorator Paulus z Modiary, uczeń Artisana Ektymoniusa rzucił się do przodu, zrywając setki złączek, które spajały jego organizm z tronem. Niemy krzyk, jaki wydobył się ze starego umysłu przeszedł na wskroś cały Gloria Mundi, na ułamek sekundy zawieszając pracę wszystkich elektronicznych urządzeń. Zespoleni z jego umysłem serwitorzy jak na rozkaz zaczęli głośno lamentować w swoim cyfrowym języku, stwarzając poziom hałasu niebezpieczny dla ludzkiego słuchu. Ich liche umysły nie były w stanie znieść niosącej się poprzez psioniczne złącza rozpaczy.

Paulus krzyknął, wierzgnął i spadł z tronu. Stare, poprzetykane metalem mięśnie napięły się jak postronki, przezwyciężając żelazny uścisk setek metrów przewodów oplatających starcze ciało. Nie czuł bólu. To, co widział, na dłuższą chwilę sparaliżowało jego funkcje myślowe. Kompletnie nie obchodziło go, że z tysięcy ran na całym ciele traci krew. Wolał umrzeć. Posłał swojego ukochanego ucznia na misję, którą sam powinien wykonać. To on powinien być na jego miejscu. Imperator ukarał go za niedopełnienie obowiązków. Cierpienie Cyrona było dla niego gorsze, niż jego własny mentalny krzyk, który właśnie powrócił do jego mózgu, okrążając cały okręt. Otworzył oczy i ujrzał załogantów, którzy zareagowali błyskawicznie i rzucili się na ratunek swojemu dowódcy.

Następny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.