Opowiadanie
"Kiedy zaciera się granica między niebem a piekłem"
część XI "...what a wonderful world..."
Autor: | Aurorka |
---|---|
Serie: | Slayers, Twórczość własna |
Gatunki: | Dramat, Obyczajowy |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Songfik |
Dodany: | 2010-01-17 17:46:24 |
Aktualizowany: | 2010-01-17 17:46:24 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Chciałabym bardzo podziękować za tak ciepłe przyjęcie mojego ficzka. Mam nadzieję, że nie zawiodę Waszych oczekiwań.
Bardzo, bardzo dziękuję...
"Kiedy zaciera się granica między niebem a piekłem"
część XI "...what a wonderful world..."
Ostatnie tygodnie minęły dla mnie jak piękny sen. Opery, restauracje, wieczorne spacery i nasze długie rozmowy. A zaledwie dwadzieścia dni temu myślałam, że świat przestał dla mnie istnieć. Że już nigdy nie będę potrafiła się uśmiechnąć...
John podszedł do Filii i wziął ją delikatnie pod ramię.
- Gotowa?
Kiwnęła głową i uśmiechnęła się najpiękniej jak potrafiła. Sięgnęła po torebkę i poświęciła jeszcze jedno spojrzenie swemu odbiciu w lustrze. Błękitna sukienka delikatnie opinała jej smukłą sylwetkę. Białe sandałki i tego samego koloru torebka dopełniały resztę. Odruchowo poprawiła kosmyk, który stale wymykał się jakiejkolwiek kontroli i wyszła z pokoju, a za nią John.
Monic wyszła z kuchni, by życzyć im dobrej pogody na pikniku.
- Na pewno nie ma pani ochoty udać się z nami?
Pokręciła głową.
- Mam dużo pracy, wieczorem przychodzi sporo ważnych gości i czeka mnie przygotowanie im odpowiedniego posiłku - uśmiechnęła się do córki.- Baw się dobrze córeczko.
- Będę - przytaknęła i odwzajemniła uśmiech.
- Tereska! - odwróciła się w stronę kuchni. - Przynieś koszyk z jedzeniem!
Słońce pięknie świeciło na niebie wolnym od jakiejkolwiek chmurki. Przystanęła na schodach wystawiając twarz na działanie promieni słonecznych.
- Jeszcze sobie sparzysz nos - zaśmiał się John stojący już przy limuzynie.
Osłoniła oczy oślepione słońcem i zeszła ostrożnie po schodach.
- I wyskoczą mi piegi? - zapytała podchodząc do samochodu.
- Możliwe - otworzył przed nią drzwi.
- A nie będę Ci się podobała z piegami? - zatrzymała się na chwilkę i wydęła usteczka jak mała dziewczynka.
- Dla mnie zawsze będziesz najpiękniejsza - odpowiedział ciepło. - Prawda James? - zwrócił się do kierowcy stojącego obok.
- Panienka jest i będzie prześliczna - uśmiechnął się do niej.
- Dzięki James - mrugnęła do niego i w końcu wsiadła do limuzyny.
Na pikniku było dokładnie tak, jak się spodziewała. Słońce, delikatny wietrzyk igrający we włosach i chłodzący rozpalone policzki. Długie rozmowy i wspólne wsłuchiwanie się w odgłosy przyrody. Szum liści na drzewach i odurzający zapach świeżo rozkwitłych kwiatów. Początek maja był wprost zachwycający.
- O czym w tej chwili myślisz?
Zwróciła oczy koloru nieba na Johna leżącego na kocu i uśmiechnęła się łagodnie.
- O szczęściu.
Mężczyzna odwzajemnił uśmiech. Także myślał o tym w tej chwili. Czuł się szczęśliwy mogąc cieszyć oczy widokiem jej rozwiewanych przez wiatr włosów koloru złota.
- Fi-chan...
- Tak?
- Nie, nic...
Lubił wymieniać jej imię. Smakować je w ustach i delektować się jej spojrzeniem pełnym czułości, kiedy zwracał się do niej tym zdrobnieniem.
- Otou-san...
- Tak?
Zamiast odpowiedzieć uśmiechnęła się i mrugnęła do niego grożąc mu swym paluszkiem. Przez dwa tygodnie poznała go lepiej, niż przez dwadzieścia lat jego syn.
Jego czoło zachmurzyło się na wspomnienie Xellosa. Dlaczego nie potrafił się z nim dogadać? Czy zawsze już tak będzie? Czy nic tego nie zmieni?
Potrząsnął niedostrzegalnie głową pragnąc odegnać smutne myśli. Nie chciał psuć pikniku. Na szczęście Filia patrzyła w inną stronę.
- Nigdy mi nie opowiadałeś o swoim synu...
Drgnął zaskoczony. Więc jednak wyczuła o czym myśli. Wyrwało się z jego piersi ciężkie westchnienie.
- Bo... - nie dokończył. Sam nie wiedział dlaczego nigdy nie wspominał Xellosa. Nie pamiętał nawet czy kiedykolwiek wymieniał jego imię przy Filii. Może częściowo dlatego, że niewiele tak naprawdę o nim wiedział, ale chyba głównie dlatego, że nie miał zbyt wiele ciepłych wspomnień z nim związanych. Może poza uczuciem dumy, kiedy wziął go po raz pierwszy na ręce w dniu jego narodzin...
Gdzieś niedaleko świerszcz szykował swe skrzypce na wieczorny koncert.
- Zaśpiewaj mi...
- A jeśli nie? - podciągnęła kolana pod brodę, oparła na nich ręce i uśmiechnęła się przekornie.
- Przełożę przez kolano i wlepię kilka klapsów - uśmiechnął się mrużąc jedno oko i kiwając groźnie palcem.
Roześmiała się na ten widok.
- Co mam zaśpiewać? - wyprostowała nogi, a ręce położyła za sobą.
- To co w tej chwili czujesz.
Odchyliła głowę do tyłu przymykając oczy.
- Ja...
I see trees of green, red roses too
I see them bloom for me and you
And I think to myself, what a wonderful world
I see skies of blue and clouds of white
The bright blessed day, the dark sacred night
And I think to myself, what a wonderful world
The colours of the rainbow, so pretty in the sky
Are also on the faces of people going by
I see friends shaking hands, saying "How do you do?"
They're really saying, "I love you"
I hear babies cry, I watch them grow
They'll learn much more than I'll ever know
And I think to myself, what a wonderful world
Yes I think to myself, what a wonderful world
..........
W wielkim domu nawet w tak ciepły dzień było chłodno. W ogromnym holu panował półmrok. Xellos schodząc po szerokich schodach czuł jak jego serce przenika zimny prąd. A przecież pamiętał jak ten wielki hol wydawał mu się ciepły i słoneczny, gdy zbiegał szybko z tych schodów prosto w ramiona swej matki. Tuląc go w ramionach gładziła jego główkę i jednocześnie strofowała, by uważał na siebie.
Zszedł z ostatniego stopnia i puścił poręcz zdziwiony, że tak kurczowo się jej trzymał...
koniec części XI...
"What a Wonderful World" Vandread
story write by Aurorka (25.6.2004) (titonosek@interia.pl)
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.