Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Po drugiej stronie barykady

Rozdział 3

Autor:sahugani
Gatunki:Akcja, Komedia, Przygodowe
Uwagi:Wulgaryzmy, Songfik
Dodany:2010-05-23 10:35:08
Aktualizowany:2010-05-23 10:35:08


Poprzedni rozdział

W tekście są wplecione fragmenty powieści Sienkiewicza - "Potop".


- Muszę z waćpanem się rozmówić! - rozpoczął pan Andrzej.

- Spoko ziom, tylko może tak ostrożniej, a nie ja sobie kurwa biegnę, a ty mi tu wyskakujesz, jak kurwa Filip z marihuany… znaczy się z tej… z konopi…

- Dzięki waści zrozumiałem, że to nie jam jest ten, co klasztor uratować może. Tyś nim jest Ryszardzie Andrzejewski! Waści bohaterskie uczynki oraz ten respekt i sława…

- Klasztorna sława, która dumą mnie napawa… - nie wiadomo dlaczego powiedział Peja.

- … wyklarowały mi, iż jam nie godzien nawet próbować stać się bohaterem i naprawić swe uczynki. Skazany żem na piekło… - w oczach zatwardziałego wojownika Kmicica ukazały się łzy.

Raperowi trochę szkoda się go zrobiło, więc postanowił coś wymyślić na pocieszenie. Zaczął improwizować:

- Życie jest kureskie, patrz jak się porobiło! Tylko dobrze byś chciał żyć, żeby tylko tak było! - po czym uśmiechnął się do siebie i wyjął długopis by to zanotować.

- Mało tego - odparł pan Andrzej - nic nie idzie, jakbym sobie tego życzył. Tylko ryczeć się chce…

- I wkurwiony wstajesz, krzyczysz! - dodał jeszcze od siebie Rychu.

- Krzyczę. - wyszeptał młody szlachcic.

Nagle w pobliżu dało się słyszeć ciężki, niezdarny bieg. Łatwo można się było domyślić iż do Peji i Kmicica zbliża się Decks.

- Sykuś! Ten klecha mówi, że ten Kukl… Kul… Ku-klux, czy jakoś tak, się zbliża! - krzyknął DJ.

- O kurwa mać! - krzyknął zrozpaczony raper - Ku-Klux-Klan! Spierdalamy!

Chwycił Kmicica za rękaw i pociągnął w sobie tylko znanym kierunku. Decks widząc tak przerażonego swojego przyjaciela, również zaczął biec. Rozpoczęła się wielka, rozpaczliwa ucieczka.

- Cóż to jest za klan Ku-Kluksów? - zapytał sapiąc Kmicic - Jakaś familia szlachecka?

- Nie! To są takie pojeby przebrani za duchy ze spiczastymi głowami! - wyjaśnił Peja.

- I jakimże prawem my - polska szlachta, uciekamy od tych psubratów?! - oburzył się pan Andrzej.

- Bo ci debile palą krzyże i tłuką czarnych! - Rychu nagle zatrzymał się - Ej kurwa, po co my uciekamy? Przecież my nie jesteśmy czarni!

- Ale gramy czarną muzę! - zauważył błyskotliwie Decks.

Peja zasępił się.

Tymczasem do trójki naszych bohaterów zbliżył się zmęczony do granic możliwości przeor Kordecki. Ledwie łapiąc oddech zaczął:

- Posłałem przecie pana Deksińskiego z wieścią! Pan Kuklinowski przyszedł w sprawie układów przybył do naszego klasztoru!

Peja i Kmicic spojrzeli z pretensją na Decksa. Ten tylko wymamrotał:

- Noo… Kuklinowski to prawie jak Ku-Klux…

Ale ledwie to wymówił, ledwie skończył, gdy trąbka ozwała się przy bramie i nowy poseł od Millera wszedł do klasztoru. Był to pan Kuklinowski, pułkownik chorągwi wolentarskiej, włóczącej się ze Szwedami.

Kuklinowski rzucił okiem znawcy na pana Andrzeja i wnet wpadła mu bardzo w oko nie tylko postawa, ale i wzorowy żołnierski moderunek młodego junaka.

- Żołnierzyk zaraz prawdziwego żołnierzyka odgadnie - rzekł podnosząc rękę do kołpaka. - Nie spodziewałem się, żeby księżulkowie mieli tak grzecznych oficerów na kondycyjce. Jakże godność, proszę?...

W Kmicicu, który miał gorliwość każdego nowo nawróconego, aż dusza się wzdrygała, szczególnie na Polaków Szwedom służących; jednakże wspomniał na niedawne gniewy księdza Kordeckiego, na wagę, którą tenże do układów przywiązywał, więc odrzekł chłodno, ale spokojnie:

- Jestem Babinicz, dawny pułkownik wojsk litewskich, a teraz wolentariusz w służbie Najświętszej Panny.

- A ja Kuklinowski, także pułkownik, o którym musiałeś waść słyszeć, bo czasu niejednej wojenki o tym nazwisku i o tej szabelce (tu uderzył się po boku) wspominano nie tylko tu w Rzeczypospolitej, ale i za granicą.

- Czołem! - rzekł Kmicic - słyszałem.

- No, proszę... toś waść z Litwy?... I tam bywają sławni żołnierze... My to wiemy o sobie, bo też trąbę sławy słychać z jednego końca świata w drugi... Znałżeś tam waszmość niejakiego Kmicica?

- Ale to on jest przecież… - wciął się zdumiony Decks.

- Zamknij ryj! - wkurzył się Peja.

- No, bo kurwa co? Będzie w żywe oczy kłamał? - zdenerwował się DJ.

- Jebać tą hołotę ze Szwedami w komitywie! - odparł raper.

Ale Kmicic alias Babinicz oraz Kuklinowski nie słuchali rozmowy dwóch ziomów z Poznania, gdyż byli zajęci sobą.

- Osobiście go nie znałem... Ale owoż wejdź pan, bo tam już rada oczekuje. - powiedział głośno pan Andrzej.

To rzekłszy wskazał mu drzwi, z których na przyjęcie gościa wyszedł jeden z księży. Kuklinowski udał się z nim razem do definitorium, lecz przedtem jeszcze odwrócił się do Kmicica.

- Miło mi będzie, panie kawalerze - odrzekł - jeśli i z powrotem ty mnie odprowadzisz, nie kto inny.

- Zaczekam tu na waszmości - odpowiedział pan Kmicic.

Zaczął po chwili mamrotać pod nosem coś do siebie. Peja i Decks widząc to, przestali wreszcie się kłócić.

- A co ty ziomek, ocipiałeś? - spytał raper.

- Nie rozumiesz waść! Smoła tak nie przylega do szaty jak niesława do imienia! Ten łotr, ten wyga, ten sprzedawczyk śmiele się bratem moim mianuje i za kompaniona mnie ma. Ot, czegom się doczekał! Wszyscy wisielcy się do mnie przyznają, a nikt zacny bez abominacji nie wspomni. Małom jeszcze uczynił, mało!... Żebym przynajmniej mógł tę szelmę nauczyć... Nie może być inaczej, tylko go sobie zakarbuję...

- Wpierdolimy mu jak będzie wychodził! - zaproponował Decks.

„Zbili żółwia” z Peją, a potem (po krótkim tłumaczeniu „ziomalskich” obyczajów) także z Kmicicem.

W końcu Kuklinowski wyłonił się zza drzwi. Kmicic począł prowadzić go do bramy. Peja i Decks trzymali się kilka metrów za nimi, żeby nie przeszkadzać w rozmowie. Nawet nie słuchali konwersacji dwóch szlachciców. Raper udzielał jeszcze ostatnich wskazówek:

- Słuchaj Decksiu - tak jak za dawnych czasów! Wjeżdżamy na pełnej kurwie! Bo wiesz, co się liczy?

- Szacunek ludzi ulicy? - upewnił się DJ.

- Nie tym razem. - zmieszał się raper - Liczy się pierwsze pierdolnięcie!

- Ale kiedy zaczynamy?

- Andrzej da znak do ataku.

Tak też się stało. Kmicic schwycił Kuklinowskiego swą żelazną ręką za garść, wykręcił ramię, wyrwał szablę, następnie trzasnął w policzek, aż się rozległo w ciemności, poprawił z drugiej strony, obrócił w ręku jak frygę i kopnąwszy z całej siły, wykrzyknął:

- Prywatnemu, nie posłowi!...

Zanim poseł zdążył stoczyć się po schodach w dół, nastąpił atak… właściwie to Slums Attack.

Peja i Decks zręcznie ominęli Kmicica i rzucili się do „glanowania” (nie nosili glanów, bo to lamerskie, ale tak mówi się na kopanie leżącego) zdrajcy narodu. Decks skoczył jeszcze parokrotnie butami po jego brzuchu, a Peja kazał mu krzyczeć „Hip hop - i nie zmienia się nic!”.

Kiedy w końcu poseł stracił przytomność Decks zaczął obszukiwać jego kieszenie.

- Co ty odpierdalasz? - zdziwił się Peja.

- Komórki szukam! - odparł DJ - Mówiłeś Sykuś, że „jak za dawnych czasów”…

- Nie Decks! Od kiedy jedziemy na legalu, to komórki sobie kupujemy! Mamy tyle kasy, że nie ma potrzeby okradać!... Ma jakąś fajną?

- Nic.

- To idziemy.

Kilka następnych dni było spokojnych. Przynajmniej dla dwójki naszych bohaterów z XXI wieku, którzy zasłynęli jeszcze w klasztorze tym, że znieważyli strasznego człowieka, jakim jest Kuklinowski.

Któregoś dnia Peja i Decks siedzieli przy swoim ulubionym stole i jak zwykle towarzyszył im ten kiwający głową, jak te sztuczne pieski w samochodzie, chłop.

- Wiesz, co ziomek? - zaczął raper - Tu jest wykurwiście! Żeby tak jeszcze dupy były…

- Ale tu są dupy! - stwierdził DJ.

- No tak, ale wiesz… jesteśmy w klasztorze, toczy się walka za wiarę… trochę nie teges… - tłumaczył Rychu.

- Ale ja mam dupę… - nieśmiało zaczął Decks.

Peja uśmiechnął się szyderczo. Wsparł się rękami na stole i zaczął:

- No no, Decksiu cicha woda…

- Ale ty też masz dupę! Na czym byś siedział? - zdziwił się DJ.

Peja byłby rąbnął z irytacją głową w stół, gdyby ich szalenie porywającej konwersacji nie przerwały wstrząsy całego budynku.

- Co, do chuja?! - krzyknęli ziomy jednocześnie.

- To mi kurwa przypomina czasy, jak ten koleś, co w bloku nade mną mieszkał zapuszczał głośno techno! - stwierdził Peja.

- To jest chujowsze niż techno! - Decks umiejętnie stopniował przymiotniki.

- A mi się wydaje, że techno jest chujowsze… Ale co to kurwa jest? - krzyknął raper.

- To są te nowe szwedzkie kolubryny, o których wszyscy w klasztorze mówią. - po raz pierwszy odezwał się długowłosy chłop.

- Kolub… co? - zdziwił się Decks.

- Kolubryny! Kurwa, ja wiem, co to jest! W tym filmie było! - Rychu teraz zwrócił się konkretnie do Decksa - To są takie zajebiście wielkie i silne armaty, które wpierdalają się w mur jak w masło!

Chłop i DJ aż głośno westchnęli. Peja natomiast zmrużył oczy i uśmiechnął się szyderczo.

- Ale bez paniki ziomki. Jest w klasztorze człowiek, który zrobi wszystko, żeby nas uratować… Szalony koleś, ale skuteczny. Andrzej Kmicic! - powiedział.

- Sam rozwali armatę? - zapytał Decks.

- On będzie miał sposób. W końcu zrobi tu wszystko, by odkupić swoje…

„(…)jam nie godzien nawet próbować stać się bohaterem i naprawić swe uczynki. Skazany żem na piekło…” - te słowa pana Andrzeja przypomniał sobie Sykuś i aż go zatkało. Zrozumiał, że przez to, że tu się znalazł „zepsuł” przeszłość i teraz nie było nikogo, kto by poszedł do tej wielkiej armaty i ją zniszczył. Sam pomimo szacunku ludzi ulicy, ulicznej sławy (którą duma go napawa) oraz wszelkiego uznania w klasztorze, aż tak szalony się nie czuł, by wyskoczyć sam na armaty. Została jedna, jedyna ostatnia szansa na uratowanie klasztoru. Namówić do działania Kmicica!

Tak sobie Peja rozmyślał z otwartymi ustami, jak je zostawił nie dokończając słowa. Zerwał się z krzesła i pobiegł gdzieś.

- Gdzie ty biegniesz? - zdążył jeszcze zapytać Decks.

- Uratować przyszłość! - patetycznie rzekł raper.

I patetycznie też pobiegłby to zrobić, z tym że przewrócił się po drodze. Ale nikt nie widział…

W końcu znalazł gdzieś pana Kmicica. Rozpaczliwie zaczął rozmowę:

- Coś trzeba zrobić z tymi armatami!

- Wiem waćpan… Mam nawet taki pomysł, ale nie wiem czy-li zadziała on. - odparł szlachcic niepewnie.

- Jaki pomysł? - Peja udawał, że nie wie.

- Musi jeden człowiek pójść i to działo prochami rozsadzić. A może to uczynić, póki takie mgły panują. Najlepiej, żeby poszedł w przebraniu. Tu kolety podobne do szwedzkich są. Jak nie będzie można inaczej, to się pomiędzy Szwedów wśliźnie, jeśli zaś z tej strony szańca, z której pysk owej kolubryny wygląda, nie ma ludzi, to jeszcze lepiej. Potrzebuje tylko puszkę z prochem działu w pysk włożyć, z nitką prochową wiszącą i nitkę podpalić. Gdy prochy buchną, działo kaduk... chciałem powiedzieć: pęknie!

- No i kurwa zajebiście! - ucieszył się raper - To stary teraz lecisz tam i robisz co trzeba!

- Nie czuję się na siłach. Trzeba by przedrzeć się na drugą stronę barykady.. ja nie… - Kmicic nie dokończył. Naprawdę stracił pewność siebie. Zaniepokoiło to Rycha, ale nie do końca. Postanowił, że zrobi to, co umie najlepiej… Nie, nie jebnął mu z bani. Zaczął nawijać:

- Polską rządzi szwedzka mafia? To do mnie nie trafia! Po drugiej stronie barykady, ziomek, będzie lepiej!

Kmicic zamyślił się. W końcu uśmiechnął się i rzekł:

- Masz waszmość słuszność. Dla narodu i Najświętszej Matki naszej wszystko… Jak to waść mawiasz: jest jedna rzecz, dla której warto żyć - Polska - i nie zmienia się nic!

- Nie tak to było w oryginale, ale chuj tam. - stwierdził Peja, po czym dodał - Jeśli ty bracie tego nie zrobisz, to nikt tego nie dokona!

Ostatnie słowa wzorował na trailerze radiowym pierwszej części Władcy Pierścieni.

Uścisnęli się po żołniersku, a pan Andrzej udał się jak najszybciej do przeora Koreckiego, by wyjaśnić mu swój pomysł, a trochę tylko później go zrealizować. Peja odetchnął z ulgą. Mogli razem z Decksem znowu próbować wrócić do swoich czasów.

Najpierw jednak chłopaki z Poznania postanowili obejrzeć z murów brawurową akcję swojego zioma, Kmicica. Patrzyli tak sobie na obóz szwedzki i już zaczynało się robić nudno…

Nagle w dalekości buchnął olbrzymi słup ognia i huk, jakby wszystkie gromy nieba zwaliły się na ziemię, wstrząsnął murami, kościołem i klasztorem.

- Wysadził! wysadził! - począł krzyczeć pan Czarniecki.

Nowe eksplozje przerwały mu dalsze słowa.

A ksiądz rzucił się na kolana i wzniósłszy ręce do góry wołał ku niebu:

- Matko Najświętsza! Opiekunko, Patronko, wróć go szczęśliwie!

Gwar uczynił się na murach. Załoga nie wiedząc, co się stało, chwyciła za broń. Z cel poczęli wypadać zakonnicy. Nikt już nie spał. Nawet niewiasty zerwały się ze snu. Pytania i odpowiedzi zaczęły się krzyżować jak błyskawice.

- Co się stało?

- Szturm!

- Działo szwedzkie pękło! - wołał jeden z puszkarzy.

- Cud! Cud!

- Działo największe pękło! - Ta kolubryna.

- Gdzie ksiądz Kordecki?

- Na murach! Modli się! On to sprawił!

- Babinicz działo wysadził! - wołał pan Czarniecki.

- Babinicz! Babinicz! Chwała Pannie Najświętszej! Już nam nie będą szkodzili!

Jednocześnie odgłosy zamieszania poczęły dolatywać i ze szwedzkiego obozu. Na wszystkich szańcach zabłysły ognie. Słychać było coraz większy rejwach. Przy świetle ognisk widziano masy żołnierzy poruszających się bezładnie w rozmaite strony, zagrały trąbki, bębny warczały ciągle; do murów dolatywały krzyki, w których brzmiała trwoga i przerażenie. Ksiądz Kordecki klęczał ciągle na murze. Na koniec noc poczęła blednąć, lecz Babinicz nie wracał do twierdzy…

Jeden tylko Peja wiedział, jak dalej potoczyły się jego losy. W klasztorze wszyscy myśleli, że Babinicz, czy też (jak później wyjawił przeor Kordecki) Kmicic zginął ratując klasztor. Kolejne groźby Szwedów nic nie dawały, ich cwane podstępy szybko były rozszyfrowane przez księży i rapera, który oglądał film „Potop” i wiedział, że tutaj nic już złego stać się nie może.

Peja leżał na łóżku w swojej komnacie, tymczasem Decks od kilku już godzin wymiatał na konsolce. W końcu zawiadomił przyjaciela:

- Sykuś, bateria zaraz padnie!

- Przejebane… - powiedział jakoś tak dziwnie spokojnie Peja.

Tymczasem do pomieszczenia wszedł przeor Kordecki. Zapytał:

- Prawda-li to, że się waszmościowie do siebie już stąd wybieracie?

- Jak tylko się uda to tak… Ale to raczej będzie trudne. - odparł raper.

- Szwedzi się wycofują. Triumfujemy! - rzekł Kordecki.

- Zaje… tzn. fajnie! - Rychu stwierdził, że tak bluzgać przy księdzu to nie wypada.

- Mógłbyś mój dobrodzieju powiedzieć, cóż za rozterki trapią twoją głowę? - ksiądz chciał kontynuować rozpoczętą wcześniej rozmowę.

- Jakby to powiedzieć… tam skąd ja jestem są takie dwie grupy: hiphopowcy i metale. Oni tworzą muzykę. Ja jestem hihopowiec. Oni się bardzo różnią i się nie za bardzo lubią. A mam propozycję, żeby nag… no tworzyć razem z metalami. I nie wiem czy się zgodzić…

Ksiądz Kordecki uśmiechnął się.

- Zgoda buduje, niezgoda rujnuje… - rzekł, po czym dał Peji sześcienną kostkę do gry - W odpowiednim czasie, będziesz wiedział, co z tym zrobić.

Duchowny chciał podejść jeszcze do Decksa, ale biedny potknął się i przez przypadek uderzył łokciem w konsolę. Włączył tak nagrane przez DJ dźwięki, tyle, że od tyłu.

Nastało kłopotliwe milczenie. Zaczęło dziać się coś dziwnego. Peja to poznał.

- Niech ksiądz wybija z tego pokoju! Jak najdalej! SZYBKO!

- Ale, co? - zdziwił się duchowny.

- SZYBKO! - krzyknęli jednocześnie Rychu i Decks.

- Dzięki za wszystko! - dodał jeszcze od siebie Peja.

Ale ksiądz już zamknął drzwi.

Chłopaki mieli wrażenie, jakby wszystko wokół rozmyło się, jakby odjechało gdzieś w dal, a oni zostali w miejscu. Widzieli dziwne znaki, jasność, ciemność, widzieli fraktale (ale i tak nie wiedzieli co to jest). To była bardzo dziwna podróż…

***

Glaca i Magic siedzieli sobie w studiu nagraniowym. Ten pierwszy zaczął:

- Tak naprawdę jest tak, że ilekroć zaczynaliśmy coś nowego to nigdy nie wiedziałem, jak to się skończy. Teraz też nie wiem. Chciałbym wiedzieć, czy jesteś w tym ze mną?

Magic tylko uścisnął jego dłoń.

Do pomieszczenia wszedł Peja i Decks.

- Joł chłopaki, to jak - nagrywamy? - zapytał Sykuś.

- No pewnie, na co czekać? - stwierdził Glaca. - Teledysk też pewnie szybko nagramy…

- Co do teledysku - to się może przydać. - raper wręczył wokaliście kostkę do gry - Wymyśli się jakiś kozacki motyw z tym.

Nastało chwilowe milczenie.

- Patrzcie na to! - Magic pokazał ziomom z Poznania gazetę - Tutaj jest napisane, że w jakichś kronikach znaleziono fakt, że w dwudziestoleciu między wojennym, jak odnawiano klasztor w Częstochowie, to na ścianach w dwóch miejscach były jakieś stare napisy… Zmyto je oczywiście. Wiecie co było napisane? „HWDP”!

Po czym cały Sweet Noise zaczął się dziko śmiać.

Peja tylko spojrzał z pogardą na Decksa, a ten spuścił nieśmiało wzrok…

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.