Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Klucz niebieski

1. Gdzie początek tego końca, którym kończy się początek?

Autor:Socki
Serie:Slayers
Gatunki:Fantasy
Uwagi:Utwór niedokończony
Dodany:2010-06-12 11:11:29
Aktualizowany:2016-08-27 12:23:29


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Autorka lubi swoje prawa autorskie ale nie wie, czy prawa autorskie lubią ją.


"Obejrzyjcie do woli tę karykaturę,

Ten cień, co naśladuje Hamleta posturę,

Wzrok błędny, włos rozwiany, na nogach się słania,

Jak patrzeć na hulakę bez politowania?

Ten nędznik, histrion bez zajęcia, to zabawne,

Przeto że zna swej roli sekrety wytrawne,

Chce opiewając do znudzenia swe cierpienie

Bawić orły i świerszcze, kwiaty i strumienie,

I nawet nam, autorom starej błazenady,

Chce recytować z rykiem publiczne tyrady?"

Beatrycze

Baudelaire Charles

Kwiaty zła



Nasza historia zaczyna się TU. W krainie pięknej i zielonej aczkolwiek lekko chaotycznej, chwilowo po uszy pogrążonej w wiośnie. Kraina ta była wyjątkowo mała, i jako że znajdowała się na północy, wyjątkowo zielona. A w tej wyjątkowo zielonej i małej krainie znajdowała się niewielka dolina ze sporym miasteczkiem o nieprzyzwoicie niedopasowanej nazwie Sandville.

Była to już dziewiąta wiosna odkąd ten świat uległ uratowaniu przez szóstkę nieświadomych bohaterów. Dzień dopiero dźwigał się z mroków, tak jakby chciał a nie mógł, i szczerze powiedziawszy kiepsko mu to szło. Wszędzie jeszcze panowała cisza zmącona jedynie szumem delikatnego, południowego wiatru, który za wszelką cenę starał się obudzić uśpioną dolinę. Zawzięcie rozwiewał mgły, które zaległy nad rzeką przecinającą pola i równiny, potrząsał gałęziami drzew, na których spały ptaki. W końcu udało mu się resztką sił wdmuchnąć małego wróbelka do wnętrza domu, na którego parapecie siedział. Domek położony był blisko lasu, w niewielkim oddaleniu od miasteczka i chyba tylko to pozwoliło nabrać wiatrowi południowemu odpowiedniego rozpędu. Nie ważne zresztą jak wiatr południowy wepchnął tego nieszczęsnego wróbla do środka domu, pytaniem jest, jak takie małe stworzenie mogło narobić takiego huku.

Odpowiedź jest wbrew pozorom prosta. Wróbel zachwiał kruchą konstrukcję patelni, garnków, talerzy i innych sprzętów kuchenny, które to sprzęty, nie mogły się oprzeć prawom grawitacji i runęły z hukiem na ziemię. Z góry domu dobiegły jakieś szmery i hałasy, chwilę potem wróbel usłyszał jak coś schodzi po schodach, przybliża się do kuchni i krzyczy na całe gardło:

- Jasna cholera!!! - Wróbel z przerażeniem wcisnął się do najbliżej stojącego garnka. To coś, co

zeszło z gór, co krzyczało, co było większe od niego, a więc i silniejsze od niego, było co raz bliżej. Było coraz bliżej i sądząc po tonie głosu zamierzało go zjeść albo zrobić mu krzywdę.

Biedny wróbel plułby sobie w brodę, gdyby ją miał, że nie usiadł na parapecie okna, które było zamknięte. Nagle ptak poczuł jak coś winduje go do góry i nagle ujrzał błękitne zaspane oko i parę bladozłotych kosmyków. Jego małe serduszko waliło jak szalone. To coś, z tym wielkim okiem wsadziło część swojej kończyny do garnka i poszturchało ptaka. Wróbel z mieszaniną odrazy i oburzenia spojrzał na jakieś dziwne szturchające coś, podobne do różowego patyka bez liści a, że nie był głupi domyślił się, że musi na to wejść. Jednak zanim to zrobił uznał, że warto sprawdzić czy patyk jest oby na pewno bezpieczny. Dziobnął.

- Ał! Ty mały podstępny niszczycielu ty! - znowu usłyszał głos tej istoty. Nagle pojawiło się

więcej różowych patyków, które go chwyciły i wyciągnęły z garnka. Teraz wróbel zauważył, że to stworzenie miało aż dwoje błękitnych oczu i pełno dziwnych piór na głowie przypominających łany wygrzanej w słońcu pszenicy. Apetycznie!

- Myślisz, że możesz mi wpadać do kuchni i tak bezkarnie wszystko rozwalać, tak?- zapytała

Filia z powagą przyglądając się ptakowi. Brązowa kulka trzęsła się na jej dłoni wytrzeszczając czarne oczka, wyglądała przy tym tak żałośnie, że dziewczyna uśmiechnęła się po chwili i pogładziła ptaka po maleńkim łebku.

- Wyglądasz na przerażonego - powiedziała kładąc go na stole.- Masz, zjedz coś zanim odlecisz.- Dodała wysypując przed wróblem spora kupkę kaszy.

- Jak raz, gdy wyciągnęłam wszystkie garnki to akurat ty na nie musiałeś wpaść, co?- zapytała

podnosząc z podłogi porozrzucane naczynia. Wróbel dziobał nasiona w milczeniu...Głupi było się odzywać i tak już nieźle narozrabiał.

- Ehhh w sumie to sama jestem sobie winna - ciągnęła Filia- Zostawiłam otwarte okno. Ale jest

taka piękna pogoda! I wygląda na to, że nie zmieni się to w najbliższym czasie.- Powiedziała wyglądając przez otwarte okno swojej kuchni. Dokładnie w tej chwili kiedy Filia wypowiedziała te słowa, barwa nieba, w ciągu jednej minuty, z turkusowej zamieniła się w stalowo szarą a na niebo wpłynęły ciężkie deszczowe chmury. Drzewa zaczęły się niebezpiecznie chwiać, w lesie rozległy się krzyki ptaków a powietrze nagle zrobiło się ciężkie i lepkie. Filia cofnęła się z okna i zamknęła jej za sobą.

- Co jest?- Mruknęła do siebie i odstawiła ostatni garnek na miejsce. Filia wzięła drobnego ptaszka na ręce i zabrała go ze sobą do salonu nie chciała go wyrzucać na podwórko, bo właśnie zbierało się na deszcz. Nagle w oddali rozległ się huk i pierwsze ciężkie krople wody zaczęły bębnić o parapet. Na dworze zrobiło się tak ciemno, że dziewczyna musiała zapalić parę zaklęć świetlnych by móc odnaleźć się we własnym salonie. Miękkie światło rozjaśniło przytulny pokoik, który pomimo całej szarości dnia, pozostał ciepły i miły. Dziewczyna zmarszczyła brwi. W lecie zdarzają się gwałtowne burze, które przychodzą znikąd, ale ta była bardzo podejrzana…

Pożyjemy, zobaczymy. Westchnęła w duchu i ruszyła w stronę kuchni w celu zaparzenia herbaty.



Filii nie przeszkadzały burze, szary zimne dni, nie przeszkadzały jej nawet ciemności, jakie nagle zapanowały nad Sandville, ale na bogów! Ileż można!?

To był już tydzień!

Tydzień odkąd niebo rozdarły gromy a na ziemię lunęła ściana wody! Tydzień lało! Tydzień błyskało! Tydzień lodowaty wiatr smagał nieszczęsną spokojną krainę! Tydzień panowały ciemności egipskie.

A najdziwniejsze było w tym to, że nie było powodzi, nie żeby to komuś przeszkadzało, wszyscy byli raczej wdzięczni z tego powodu. Jednak trudno było zaprzeczyć, że nie wszystko jest w porządku skoro po tygodniu bezustannych opadów ziemia dalej jest w stanie wchłonąć w siebie całą tą wodę.

Tego ranka nie było inaczej. Filia zaczynała mieć serdecznie dosyć tej pogody.

Po pierwsze nie mogła się ruszyć z domu, przez co jeszcze boleśniej odczuwała swoje przywiązanie do jednego miejsca.

Po drugie to przywiązanie sprawiało, że zaczynała mieć dosyć wszystkich rzeczy po kolei i każdej z osobna. Czuła się jakby ktoś ją zamknął w klatce czterech ścian i tam trzymał dopóki nie przyjdzie smutek, zobojętnienie i w końcu zgoda na taki los.

Trzecie wynikało z drugiego. Filia łapała doła. Klasycznego doła objawiającego się melancholią, nostalgią nadmiernym rozdrażnieniem i całą gamą innych nieprzyjemnych uczuć.

- A pogoda taka jak to moje życie- powtarzała wróblowi, który z zaciekawieniem przyglądał się

swojej nowej opiekunce. I wiele miała racji Filia, porównując swoje życie do obecnej pogody.

Na krawędziach dni, wisiała szara mgła a wiatr tą kurtyną targał i gnał w niebo. I tylko czasami gdzieś słychać było stuk do okna, gałęzi białego, bzu, którym wiatr na okarynie przypominał dawny czas, kiedy podróżowali. Często w snach Filii, znów wędrowali ciepłymi krajami, odległymi szmaragdowymi stepami. Jeszcze pamiętała dotyk fioletowo szarej trawy, zapach ziemi sprażonej słońcem i widok nieba z tysiącami gwiazd na całej swej rozpiętości. Jednak teraz w koło panowała tylko ciemna noc a księżyc był jak siwy głaz.

Wszystko przeminęło.

Ile razy Filia chciała iść tam gdzie ją oczy poniosą. Ile razy już prawie wyszła z domu by już nigdy nie wrócić. Czasami czy to w snach, czy w wyobraźni pojawiało się jakieś wspomnienie tej wolności, którą odczuwała gdy wędrowała po świecie wraz z piątką swoich przyjaciół. Czwórką!

No dobra, piątką.

Więc dlaczego tu wracała?

Za każdym razem coś przyciągało ją do tego przeklętego miejsca gdzie czuła się jak więzień!

Wstydziła się powiedzieć to samej sobie. Bała się, że jak wreszcie powie to na głos to już nie będzie miała prawa by...czekać.

Chociaż wiedziała, że nikt po nią nie wróci, że już nie będzie kolejnej przygody jej życia, to czekała. Cóż, jak to mówi stare przysłowie smoków: nadzieja umiera ostatnia.

Niby miała wszystko, o czym mogła marzyć, dom, spokój, wspaniałych przyjaciół, z którymi widywała się parę razy w roku i nawet kandydata na męża…

Ale nie miała tego, co kochała najbardziej. Brakowało jej otwartych przestrzeni, nocnych lotów w nieznane a nawet, czasami, ale tylko czasami, uczucia strachu.

Lubiła je za to, że istniały rzeczy, które potrafiły to uczucie stłumić.

Tego dnia Filia jeszcze nie wiedziała, że już niedługo mają się zdarzyć rzeczy, które po raz kolejny zmienią jej życie. Jak już autor napisał, pogoda od tygodnia była koszmarna. Na dworze było tak ciemno, że zaklęcia rozświetlające nie gasły i tylko dzięki nim malutki domek smoczycy pozostał ciepły i przytulny. Od tygodnia jedyne dźwięki, jakie słyszała Filia to uciążliwy odgłos wiecznie lejącego się strumienia wody, wycie szalonego wiatru i jęki zmęczonego lasu. Co jakiś czas o odpowiednich porach słychać też było bicie dzwonów.

Był poranek i dziewczyna właśnie krzątała się po domu z zamiarem szybkiego wypadu do miasta, jednak powstrzymał ją dosyć niecodzienny odgłos. Krakanie. Wyjrzała szybko przez okno i to, co zobaczyła sprawiło, że zadrżała ze złości. Jej krzak bzu, który zasadziła na pamiątkę ich podróży, którą odbyli dziewięć lat temu obsiadły ogromne, czarne jak noc kruki, które mieniły się w deszczu niczym czarne żuki i z ciekawością obserwowały jej dom. Filia wybiegła na podwórko nie zważając na deszcz i spróbowała zgonić ptaki. Jednak ogromne kruki zignorowały dziewczynę wymachującą kawałkiem materiały , siedziały na wątłych gałązkach, które uginały się pod ich ciężarem i obserwowały Filię swoimi oczyma do złudzenia przypominające studnie.

- Won mi stąd!!!!- krzyknęła i chwyciwszy za konar drzewka zaczęła nim potrząsać. I wtedy

jej uwagę przykuło coś, co w tym miejscy leżeć nie powinno. Wszędzie, ale nie tu.

schyliła się i podniosła z ziemi dużą, oprawioną w skórę i okutą miedzią księgę. Na jej okładce był wytoczony znak, który Filia skądś już znała.

Nagle największy kruk wydał z siebie przeraźliwy okrzyk i całe stado zerwało się do lotu pozostawiając za sobą zniszczony smętny obraz czegoś, co jeszcze rano było pięknym drzewkiem.

Lecz Filia nie zwracała na to uwagi.

Nie zwracała uwagi też na to, że stoi na środku deszczu przemoczona do suchej nitki.

Patrzyła się jak urzeczona w okładkę książki i cały czas wodziła palcami po wytłoczonym metalowym rysunku dwóch trójkątów. To była część zamka, ten znak, to była dziurka od klucza zamka, za którym była kolejna przygoda.

Filia przycisnęła książkę do piersi i pobiegła do domu. Gdy już się ubrała w suche ubrania mogła uważniej przyjrzeć się księdze.

Było oczywistym, że ten przedmiot był przesycony magią dosłownie aż od niej pulsował. Sama jego waga, niewspółmierna do rozmiarów przedmiotu, o tym świadczyła. Co więcej, od książki tchnął niewyjaśniony chłód tak, że Filia musiała jej dotykać w rękawiczkach.

- Skąd ja znam ten znak?- Zapytała wróbla, który przycupnął obok książki i przyglądał się jej z powagą raz po raz strosząc piórka.

- Gdyby był tu Zel.- Westchnęła- On i Xe...- Zamarła w pół słowa.

- Merkaba!!!- krzyknęła waląc się w czoło.

Jak mogła być tak głupia? Artefakt, który odstała od Xellosa od paru lat leżał spokojnie na dnie jej szuflady a ona zastanawiała się skąd go zna! Rzuciła się pędem na górę i zaczęła przerzucać całą swoją sypialnię w poszukiwaniu merkaby. Na próżno. Amulet gdzieś wcięło.

- Trzeba było nosić go na szyi!- Jęczała nerwowo przeczesując grzywkę. Lecz w tej samej chwili

przypomniała sobie, że zostawiła go w innym pokoju, drugim konkretnie, bo tylko dwa pokoje i jedna łazienka znajdowały się na piętrze. W sąsiednim pokoju znajdowała się prowizoryczna biblioteczka Filii i tam też zostawiła Merkabę w obawie, że mogłaby ją zgubić.

W pośpiechu ściągnęła z szafeczki drewnianą szkatułkę wypełnioną różnymi drobiazgami i drżącymi rękami uchyliła wieczko.

Wspomnienia uderzyły w nią jak grom z jasnego nieba.

Na samej górze leżały dwa zdjęcia. Jedno rodziców, drugie Agraela. Wspomnienie domu, utraconego szczęścia. Pod nimi leżał amulet od Amelii splątany ze świątynną biżuterią. Obok znajdował się woreczek od Starca z Wędrownej Góry. Filia uśmiechnęła się delikatnie i przez chwilę gładziła opuszkami palców miękki, pachnący materiał. Na samym końcu leżały książki o nich samych, które odnaleźli wiele lat temu w magicznej bibliotece i Merkaba… amulet, który otrzymała od Xellosa. Leżał w tym pudełku wiele długich lat, zapomniany i zasypany gratami, dokładnie tak samo jak wspomnienia o demonie. Filia nie chciała rozważać na temat jej relacji z Xellosem. Nie chciała żeby to miało jakikolwiek wpływ na jej życie. Xellos, nie myśląc za wiele o niej, zniknął prawie dziesięć lat temu i nigdy nie wrócił, więc… dlaczego ona miałaby o nim pamiętać? Teraz wstydziła się trochę, że prawie jej się to udało.

Z drugiej jednak strony uważała, że miała prawo by zapomnieć o Xellosie. Niestety taka jest prawda, że na samotność skazują nie wrogowie, lecz przyjaciele.

Zostało po nim tylko to - mały trójwymiarowy amulet. Filia wzięła do ręki Merkabę i zeszła na dół.

Serce jej biło jak młot, gdy przykładała amulet do zamka, ale tak jak się spodziewała, brakowało drugiej połowy by otworzyć księgę. Połowy, która należała do przeklętego kapłana.

Cóż było czynić?

Nie było najmniejszej szansy by Xellos pojawił się u progu jej drzwi i zapytał czy może jej w czymś pomóc. Nawet, jeżeli by go znalazła pewnie by się z nią targował i sprzeczał.

A więc pozostawało tylko jedno wyjście.

Siła.

Filia postanowiła otworzyć księgę na siłę i szybko tego pożałowała. Niepozorny przedmiot okazał się być oryginalny także i w tym przypadku. Oddawał. Każdy atak, który Filia przepuściła na książkę, odczuwała na własnej skórze ze zdwojoną siłą.

Filia poddała się, gdy tom poraził ją prądem.

- Biały kruk nie ma, co.- Westchnęła opadając na kanapę. Miała na sobie rękawice do pieczenia, kraciastą chustkę na nosie a jej włosy wyglądały jak blado złote afro.

Jak raz chciała, żeby Xellos się pojawił. Tylko, że on teraz był w innym miejscu, oglądał inne twarze i najprawdopodobniej było to miejsce, z którego się nie wraca. Ten typ tak miał, zawsze żył ponad czymś a rzeczywistość miał gdzieś. Zresztą, czego on nie miał gdzieś?

- Co mały?- mruknęła do wróbla, który umościł się na jej brzuchu. Pogładziła palcem jego małą

główkę i zapadła w niespokojny sen wykończona walką z książką. Ledwo usnęła a w pobliżu jej domu rozległ się zatrważający huk i błysnęło białe światło. Dziewczyna podskoczyła jak oparzona, rozglądając się nieprzytomnie po salonie. Nagle jej uwagę zwróciła czerwona poświata pełzająca po przeciwległej ścianie. Zerwała się szybko, nie wracając uwagi na Wróbla i rzuciła się do okna. Ku swojej wielkiej trwodze ujrzała swój ukochany krzak bzu, cały w płomieniach, które teraz przygaszone przez deszcz pozostawiły po sobie tylko nędzny czarny kikut.

- O bogowie! Dlaczego zawsze ja!?- jęknęła zasłaniając twarz dłonią.

Tej nocy Filia nie zmrużyła oka. Było jasne, że dzieje się coś dziwnego. Ta ulewa i ciemności nie były naturalne, książka w jej domu, sny, które zaczęły ją nękać. Nie miała zielonego pojęcia, co to może oznaczać, ale nie zamierzała tego tak zostawić. Tylko, co mogła zrobić w związku z tym?

Było jedno wyjście, ale nie do końca podobało się ono Filii. A mianowicie: Mogła ona odwiedzić Smocze Góry i tam pytać ojca Zehira o rozwiązanie. Wielki Żmij posiadał, bowiem wiedzę większą nawet od tej, którą przez lata w pocie czoła zdobywali mędrcy z Sailune. Na pewno by jej udzielił odpowiedzi i w razie zagrożenia znalazłaby tam schronienie, tylko, że wciąż był jeden mały problem. Sinitar, stolica smoków miała niedługo przyjąć do swojej świątyni Króla Ognistego Smoka potężny kodeks, w którym przy pomocy bogów spisano nowe prawa tego świata. Klucz niebieski, bo tak nazywał się ten artefakt, stał się filarem podtrzymującym pokój na świecie i regulującym zawirowania spowodowane brakiem Phibriza i Gaava. Raz na dziesięć lat przenoszono go do jednej ze stolic ośmiu królestw Federacji, jednak rok temu Wielki Żmij postanowił przyłączyć się do przymierza i aby uczcić to wydarzenie, król Sinitar nakazał wybudowanie specjalnej wieży przygotowanej na dworze Driael. Królestwo, które przejmowało pieczę nad tym niezwykle ważnym artefaktem, oczywiście od razu zyskiwało ogromne uznanie w świecie, a jego władcy w domyśle stawali się przywódcami całej Federacji. I tu właśnie zaczynał się problem, który powstrzymywał Filię od wizyty na dworze Driael. Szanownym gospodarzem Klucza Niebieskiego nie powinien być książę kawaler, lecz raczej król i jego szacowna małżonka. Jak na nieszczęście, Wielki Żmij stwierdził, że jest za stary na jakiekolwiek śluby, więc ten obowiązek spadł na jego najstarszego syna, księcia Zehira. Księcia Zehira, z którym Filia ostatnimi laty nawiązała bliską przyjaźń. Nawet bardzo bliską. I można by rzecz, że trochę romantyczną. Może nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, może i jej serce nie puszczało się w szaleńczy galop kiedy go widziała… no ale z drugiej strony, czy kiedykolwiek jej serce robiło takie głupie rzeczy?

Nie. I właśnie dlatego Filia nie widziała nic złego w swojej relacji z Zehirem. Po prostu układała sobie życie, ot co.

Filii przed oczyma stanął obraz sprzed miesiąca. Tamtego wieczora stała oparta o balustradę wyrzeźbioną w jednej z gór Sinitar i wpatrywała się w horyzont. Przez tych dziewięć długich lat była częstym gościem smoków ze Smoczych Gór i naprawdę szczerze polubiła ich towarzystwo. Przywykła nawet do samego Zehira, który chociaż trochę napuszony i sztywny, okazał się też być wspaniałym rozmówcą i przyjacielem. Polubiła tą aurę tajemniczości i zadumy otaczającą stolicę smoków i przylegające do niej lasy, tu nie czuła się tak zamknięta jak w domu a towarzystwo innych smoków, pozwalało jej zapomnieć o przeszłości. Można by powiedzieć, że wizyty w Sinitar traktowała jak lekarstwo na swoją pamięć. Westchnęła ciężko i spojrzała przed siebie.

- Piękny mamy wieczór, prawda?- Usłyszała za swoimi plecami znajomy głos. Uśmiechnęła się do siebie i przytaknęła nawet nie odwracając głowy. I tak wiedziała, że zaraz ujrzy postawnego mężczyznę odzianego w pyszne szaty mieniące się złotem i czernią. Najprawdopodobniej włosy będzie miał związane w długi czarny warkocz, sięgający mu pasa a na głowę nałożony cienki diadem z nieznanego jej kruszcu. Gdy się do niego odwróci, jego ciemne jak studnia, migdałowe oczy zalśnią a podłużną, dumną twarz rozjaśni uśmiech, za który każda normalna kobieta dałaby się zabić i usmażyć. No cóż, wszystko wskazywało na to, że Filia nie była normalną kobietą. Odwróciła się i rzeczywiście ujrzała Zehira…Trochę się pomyliła, bo tym razem rozpuścił włosy pozwalając im w nieładzie opadać na ramiona, jednak, co do reszty miała stu procentową rację. Idealnie wykrojone usta mężczyzny rozciągnęły się w uśmiechu na jej widok. Też się uśmiechnęła.

- Pięknie wyglądasz.- Powiedział podchodząc powoli. Skinęła głową i zachichotała.

- Ty też- rzuciła, ale smok nie rozumiał żartu.- Wybacz…Kiepski komplement dla mężczyzny.- Dodała ponownie odwracając się w stronę barierki, jednak zignorowany Zehir nie odszedł, tak jak na to liczyła. Położył jej za to rękę na ramieniu i odwrócił w swoją stronę.

- Filio, ja…mój spokój…- zawahał się. - Okoliczności sprawiają, że…- Spróbował, ale znowu mu nie wyszło. Filia wytrzeszczyła oczy i posłała mu zaskoczone spojrzenie. Zehir mający problemy z wysłowieniem się? A to ci dopiero, pomyślała. Książe niecierpliwym ruchem odrzucił ciemne włosy na plecy i spojrzał jej prosto w oczy.

- Filio niewiele jest osób, które prawdziwie kocham, a jeszcze mniej takich, o których mam dobre mniemanie. Im więcej poznaję świat, tym bardziej rozumiem, że cierpi on na brak wartościowych istot. - Oświadczył bardzo oficjalnym tonem. Uśmiechnęła się do niego i z uprzejmym uśmiechem zapytała:

- Czy to ta gorzka refleksja burzy twój spokój, o którym wcześniej wspomniałeś, drogi książę?

Smok pokręcił przecząco głową.

- Nie - szepnął wciąż wbijając w nią swoje spojrzenie.

- A więc co go burzy?- Zachęciła go.

- Ty. - Wypalił tak nagle, że Filia aż cofnęła się o krok.

- Ja?- powtórzyła z udawanym rozbawieniem. - A czym cię tak zaniepokoiłam, drogi książę?

- Podejrzewałam raczej, że to wina kochanki wszystkich mężczyzn…polityki.

- Nie kpij ze mnie droga Filio. Wiesz dobrze, że nic nie potrafi pomieszać zmysłów mężczyzny tak jak piękna i mądra kobieta - powiedział powoli. Filia uśmiechnęła się smutno rozumiejąc, że Zehir musiał ją zaliczyć do grona tych niewielu osób, o których ma dobre mniemanie.

- Znalazłeś takową? - zapytała. Zehir skinął głową i przełkną głośno ślinę. Rzeczywiście teraz wyglądał jakby postradał zmysły albo miał bardzo wysoką temperaturę. Nagle książę zamknął oczy i zaczął mówić bardzo powoli i wyraźnie.

- Filio, ojciec ma już swoje lata, możliwe, że już niedługo ja zostanę Wielkim Żmijem. Bogowie mi świadkami, że to, co teraz powiem nie będzie politycznym przymusem a najszerszym uczuciem. - Zaczął. Do Filii powoli zaczęło dochodzić, co Zehir ma zamiar zrobić. Poczuła jak serce podskakuje jej do gardła a dłonie wilgotnieją.

- Nie rozumiem, książę- wyjąkała.

- Kocham cię - powiedział nagle.- Jak nikogo na tym świecie. Zdaję sobie sprawę, że dworski świat, w którym żyję może cię przerażać, że jak nikt obawiasz się zamknięcia. Jednak, jeżeli zechcesz zostać przy mnie obiecuję, że zrobię wszystko byś była szczęśliwa. Dlatego proszę cię nie patrz na mnie teraz jak na następcę tronu, tylko jak na mężczyznę, który…

- Książę, czy ty?- wyjąkała drżącymi wargami.

- Tak. Oświadczam ci się. Filio czy chcesz być moją żoną i panią na dworze Driael? - Zapytał

składając jej głęboki ukłon. Filia czuła, że nogi zaraz odmówią jej posłuszeństwa, więc na oślep wymacała ręką barierkę i oparła się o nią, przykładając drżącą dłoń do serca. W jej głowie panowała gonitwa myśli. Dlaczego ona? Dlaczego teraz? Co to w ogóle za pomysł, oświadczać się jej! Jej, którą sami bogowie postanowili gnębić aż do końca jej życia i jeden dzień dłużej. Jej, która nie ma szans na spokojne życie, u boku odpowiedzialnego mężczyzny, który potrafi jej dać tego, czego zapragnie…

- Tak.

Zaraz…Czy ona się przed chwilą zgodziła?! Owszem, Zehir był tego rodzaju osobą, której się nie odmawia, jeżeli o coś zechce łaskawie poprosić, ale ona prze chwilą wypaliła głupie „tak” nawet nie wiedząc czy go kocha?! Fakt, kobieta nie może być całe życie sama i nadchodzi taki czas by zrezygnować z dziecięcych, romantycznych snów, ale na bogów nie tak szybko! To było za szybko! Bogowie, co ona zrobiła!?

- Filio…- Jak z oddali usłyszała głos księcia.- Filio, dobrze się czujesz?

- T tak - wyjąkała nieprzytomnie wciąż nie wierząc, co też przed chwilą zrobiła.- Słabo mi…się zrobiło.

- Rzeczywiście, pobladłaś - powiedział Zehir ze zmartwioną miną. - Mam kogoś zawołać?

- NIE!- Myśl o tym, że ktoś by mógł się dowiedzieć o tych…tych…zaręczynach zadziała na Filię jak kubeł zimnej wody. - Znaczy się, ja bym chciała, teraz wszystko…- Zaczęła kulawo dobierać słowa tak by nie zranić księcia, lecz ku jej zdziwieniu on się tylko uśmiechnął.

- Spokojnie, rozumiem, co dla ciebie oznacza podjęcie takiej decyzji. Na razie nic nikomu nie powiem o zaręczynach, jedź do domu, przemyśl to i sama zdecydujesz, kiedy chcesz powiedzieć o ślubie.

- Dziękuję - szepnęła uśmiechając się z ulgą. Zehir odwzajemnił uśmiech, podszedł do niej i delikatnie ucałowawszy ją w czoło, odszedł.

Bolesne dziobnięcie Wróbla sprowadziło Filię na ziemię.

- "Wyjdziesz za mnie?”. To podobno jedne z najważniejszych pytań w życiu kobiety. Ale czy na pewno? Bo pytanie zadaje ten, który albo nie zna odpowiedzi, albo chce potwierdzić swoje wątpliwości. Gdy jest się pewnym, to, po co pytać? - Zwróciła się do małej napuszonej kulki brązowych piórek.

- Minął miesiąc a ja wciąż nie dałam mu znaku życia, nic - wytłumaczyła. - Wiesz, to pewnie, dlatego, że ta decyzja była trochę pochopna. Fakt, nie mogę całe życie czekać na jakiś cud i ta zgoda to chyba pierwsza mądra rzecz, jaką w życiu zrobiłam, ale…wahałam się. Gdy Agrael mi się oświadczał, czułam się inaczej. No, ale minęło tyle lat, świat się zmienił. Ja się zmieniłam, a Zehir to dobry smok, odpowiedzialny, wykształcony, opiekuńczy…kocha mnie. Myślę, że przy nim mogłabym być naprawdę szczęśliwa. Tym gorzej się czuję siedząc tutaj, jak jakaś żałosna mysz, nie dając znaku życia i czekając…no właśnie, na co? Przecież na mnie tu już nic nie czeka.- Westchnęła z żalem. Wróbel ćwierkną radośnie i wskoczył jej na dłoń, tak jakby chciał ją zachęcić do powrotu na Driael.

- Dziwaczeję, prawda? Po prostu szukam dziury w całym. Ale gdyby bogowie mogli dać jakiś zna…- Nie dokończyła, bo wielka książka, zamknięta znakiem z Merkaby zsunęła się ze stołu i spadła na ziemię z hukiem. Mała biała piramidka, która dotąd w niej tkwiła potoczyła się po ziemi i zatrzymała dopiero u stóp Filii.

- Drugą miał Xellos- poinformowała wróbelka, który z zaciekawieniem oglądał wisiorek. I wtedy nagle do Filii coś doszło. Może to był właśnie znak od bogów? Że z całości, została tylko połowa. Że w tym świecie została tylko ona.

- Nie ma już Carpere Tractum - mruknęła do siebie.- Więc przynajmniej Xellos nie będzie się wściekał za to, że z kimś jestem.

Z tymi słowami zawiesiła Merkabę na szyi i poszła się spakować. Koniec z uciekaniem przed samą sobą, wraca do Smoczych Gór a w odpowiednim momencie powie Zehirowi, że już sobie wszystko w głowie poukładała i jeżeli on chce mieć za żonę, niestabilną emocjonalnie ostatnią przedstawicielkę swojego gatunku, owdowiałą nim zdążyła wyjść za mąż, z dzieckiem do odchowania(o ile dziecko ma zamiar się wykluć) i w dodatku spowinowaconą z demonem, to proszę bardzo, mogą się pobierać choćby zaraz.

- Nazajutrz, ruszamy!- zarządziła dziarsko Filia.


W tym samym czasie, w miejscu oddalonym od Sandville o wiele, wiele staj pod starym dębem, odpoczywała para znużonych przygodami wędrowców. Oświetlał ich zaledwie mdławy blask bijący od ogniska, ale i tak w pierwszej z postaci można było rozpoznać wysokiego, barczystego mężczyznę w kwiecie wieku. Siedział z głową wspartą o dłonie, które oparł na mieczu. Druga postać była zbyt drobna na mężczyznę a długie gęste włosy świadczyły, że raczej nie jest chłopcem. Niestety ilości jedzenia, jakie pochłaniała dyskryminowały ją jako kobietę, więc mogła być to tylko:

- Linaaa!- jęknął zrozpaczony Goury- Wiesz jak mi trudno polować w nocy! Dlaczego tego nie szanujesz i dlaczego nie pójdziemy do jakiejś gospody?!

- Och zamknij się! Dziesięć tysięcy razy tłumaczyłam ci, że unikamy cywilizacji, bo…- zwiesiła głos czekając aż szermierz powtórzy to, co mu kiedyś tłumaczyła.

- Booo…- Spróbował Goury.

- Bo?

- No booo…

- Tylko nie mów mi, że zapomniałeś!- wrzasnęła wściekła.

- Wybacz- westchnął.- Wiem, że coś mówiłaś, ale…

- Unikamy cywilizacji, bo moja rodzina rozesłała za mną listy gończe! Chcą mnie wyswatać, słyszysz Goury! Wyswatać! A ja nie chcę wychodzić za mąż! I co z tego, że mam dwadzieścia sześć lat, to jeszcze nie staropanieństwo! Nikt mnie nie wyda za mąż, wbrew mojej woli i już!

- A pomyślałaś co musi czuć ten nieszczęśnik?- Zapytał niepewnie Goury.

- Że co?- Prychnęła.

- No kandydat. Pewnie drży ze strachu jak osika na wietrze.

- Tym bardziej! Nie chcę za męża żadnego pantoflarza! Poza tym, mamy teraz inny problem, prawda Goury?

- Noo…musisz przestać wyjadać zapasy - powiedział niepewnie. Lina zerwała się z miejsca i chwyciwszy go za ramiona zaczęła bezlitośnie nim potrząsać.

- Na bogów! Ja cię kiedyś zabiję Goury!!! Słyszysz! Zamorduję! Nie zauważyłeś, że od dwóch tygodni jest ciągle ciemno?!

- Ale mówiłaś, że na północy…

- Ale nie jesteśmy na północy! To nie jest noc polarna, bałwanie! Te ciemności nie są naturalne!- Ryczała wściekła.

- Wręcz przeciwnie, Lino - oświadczył ze stoickim spokojem szermierz.- To bardzo naturalne następstwo dnia.

- Ale dnia nie było od czternastu dni! Ty idioto skończony! Ja cię kiedyś…- Lina nie zdążyła powiedzieć, co ona kiedyś, ponieważ obok ogniska przeszedł sobie biały jak śnieg gołąb, łypnął na nich okrągłym okiem i przycupnął przyglądając się Linie, próbującej udusić Gourego. Wiedźma powoli zwolniła uścisk na widok zwierzaka i z przerażeniem pomieszanym z niedowierzaniem, wyszeptała:

- Na bogów, czy to możliwe?

- Co jest możliwe?- zapytał Goury. Lina w milczeniu wskazała na białego gołębia.

- Nooo…gołąb - mruknął.

- Ale za to, jaki!

- Polarny?

- Goury ten tekst był tak głupi, że nawet cię nie uderzę - westchnęła czarownica kręcąc z politowaniem głową.- Nie wiem czy pamiętasz…na pewno nie pamiętasz, co ja się oszukuję. Zresztą, nieważne. Chodzi o to, że dziewięć lat temu wyrósł w Sailune taki duży kryształ i nie wiem czy wiesz, my do niego weszliśmy - zaczęła.

- Ty i ja?- zapytał zaskoczony szermierz.

- Tak. Ja i ty.

- A no…może coś pamiętam.

- No i przez ten kryształ- kontynuowała swoją opowieść Lina.- Prowadziła nas taka kobieta, która była bogiem śmierci i nazywała się Shinigami.

- Wierzę ci na słowo - wtrącił Goury, ale umilkł, gdy napotkał spojrzenie wiedźmy.

- I ta kobieta, mój drogi, głupi przyjacielu zmieniała się zawsze w białe zwierzęta.- Zakończyła. Szermierz chwilę myślał, po czym nagle wykrzyknął uradowany.

- Zawsze w zwierzęta! Niesamowite!

- Nie Goury…raczej chodziło o to, że zawsze w białe - wyjaśniła Lina kręcąc z politowaniem głową. - A ten gołąb - tu wskazała na napuszonego ptaka, który wciąż czatował przy ognisku.- Jakiego jest koloru?

- No, wydaje się być biały.

- Brawo!!! - wiedźma zaklaskała w dłonie i zwróciła się do ptaka.- No Shinigami, już wiemy, że to ty, możesz przybrać swoją normalną postać- powiedziała, ale gołąb nawet się nie poruszył tylko wciąż wpatrywał się w nią swoim koralikowym okiem.

- Lina, skąd pomysł, że ten ptak jest bogiem?- żachnął się szermierz.- Przecież nie było jej tu od dziewięciu lat, to, dlaczego miałaby pojawić się teraz?

- A pamiętasz, co ci mówiłam o nienaturalnej ciemności?- fuknęła zirytowana Lina.- To MUSI mieć jakiś związek z bogami.

- No, ale…

- Nie żadne, ale tylko łap to ptaszysko! Pewnie za długo siedziała w ciele zwierzęcia i w głowie jej się od tego poprzewracało.- Powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu. Goury, nauczony, że Lina ma zawsze rację, wstał bez słowa sprzeciwu i zaczął się ostrożnie skradać. Jednak kiedy tylko szermierz zbliżył się na odpowiednią odległość gołąb zorientował się, że ktoś na niego poluje i wzbił się do lotu. Lina i Goury zamarli na chwilę obserwując lot ptaka i w momencie, gdy ten przysiadł na jednej z gałęzi, doszli do oczywistego wniosku. Shinigami chciała, żeby za nią podążali. Ruszyli, więc pędem przed siebie, nie bacząc nawet na nie dogaszone ognisko. W tej chwili liczył się tylko biały gołąb.

- O o o bogowie.- Wysapała Lina brodząc po pas w jakimś błocie.- Ile jeszcze mamy z tobą podążać, słyszysz?!- Krzyknęła do gołębia, który ponownie poderwał się do lotu i przysiadł na młodej leszczynie, przyglądając się jak para bohaterów mozolnie gramoli się przez błoto. Biegli za nim już od paru godzin i bogowie jedni wiedzą jak bardzo oddalili się od obozowiska. No, ale cóż było czynić? Przecież to była sama Shinigami. W końcu Linie udało się doczołgać do drzewka i tam opadła na kolana, dysząc ciężko.

- No wreszcie!- wysapała między kolejnymi haustami powietrza.- Co chciałaś nam powiedzieć?- Zapytała podnosząc głowę. Gołąb zagruchał cichutko i w tym momencie stało się coś, czego nikt nie przewidział. Pobliskie krzaki zaszeleściły groźnie i nagle wypadła z nich biała smuga pędząca prosto na gołębia. Czarownica zdążyła tylko wydobyć z siebie zduszony jęk, kiedy biała jak śnieg puma schwyciła w paszczę niewinnego ptaka i potrząsnęła nim jak szmacianą lalką. Gołąb wyrywał się rozpaczliwie i nim Lina czy Goury zdążyli coś zrobić, drapieżnik zacisnął mocniej szczęki. Rozległ się cichy trzask łamanych kostek i po chwili szkliste oczka ptaka zastygły w niemym przerażeniu a główka opadła bezwolnie. Czerwona krew zabrudziła śnieżne piórka, kiedy drapieżnik niemal w całości połknął swoją zdobycz.

- O rzesz ty!- ryknęła wściekła czarownica zakasując rękawy, lecz nagle zamarła słysząc stłumiony chichot dobiegający z ubrudzonego posoką pyska pumy.

- Rany, wy to chyba musicie czasami coś celowo spieprzyć, żeby przypomnieć bogom o tym, że jesteście- zaśmiało się zwierzę oblizując różowym językiem puchaty pysk.

- Ty patrz, Lina! Polarna puma! Polarna puma, która gada!- wydusił Goury wytrzeszczając z zachwytu oczy. Lina przemilczała tą uwagę.

- Myśleliśmy, że jesteś tym gołębiem.- zwróciła się do pumy.

- A mało jest białych gołębi na świecie?!- Prychnęło zirytowane zwierze.- Od wczoraj krążył nad wami biały kruk, potem do waszego obozowiska zakradła się biała lisiczka, gdy biegliście za tym głupim ptaszyskiem minęliście białego jelonka a w błocie przez, które szliście siedziała biała żaba. Powiem wam, że wasza głupota jest jedyną rzeczą, która oddaję ideę nieskończoności - oświadczyło zwierzę i nagle zaczęło się otrzepywać jak mokry pies.

Kawałki futerka zaczęły odpadać i rozsypywać się na wietrze w biały pyłek. W tym samym czasie zwierzę dźwignęło się na nogi, znacznie urosło a z resztek sierści zaczął się formować materiał otulający tę dziwną postać. Ostatni zmienił się pysk, nos się zmniejszył, uszy zniknęły, podobnie też wąsy. Na głowie wyrosły czarne jak smoła włosy i po chwili przed parą bohaterów stała piękna kobieta odziana w strojne, białe kimono a po pumie nie było śladu. Shinigami pociągnęła nosem i wypluła białe piórko.

- Ja chyba ciebie znam - wypalił nagle Goury przyglądając się kobiecie z nieukrywanym zaciekawieniem. Shinigami zmierzyła go chłodnym spojrzeniem i zwróciła się do Liny.

- No, zbierajcie się, pomożecie mi trochę- powiedziała sięgając po złotą obręcz u swego boku.

- Zaraz! Jak to zbierajcie się?- prychnęła oburzona Lina.

- Jak nie chcesz to się nie zbieraj. Dla mnie możecie lecieć i bez waszych rzeczy.

- Nie! Chodzi o to, że pojawiasz się ot tak znienacka i myślisz, że ci pomożemy?- zapytała z niedowierzaniem. Shinigami nic nie odpowiedziała.

- Czemu milczysz?- warknęła wiedźma.

- Bo nic nie mówię - odparła boginka.- Jeżeli chodzi o ciemności, to są spowodowane przeniesieniem Klucza Niebieskiego. Kiedy trafi do kolejnego sanktuarium wszystko wróci do normy, a teraz się zbierajcie.

- Skoro wróci do normy, to po co ci jesteśmy potrzebni?- zapytała podejrzliwie Lina. Shinigami posłała jej znaczące spojrzenie.

- Chyba, że…Klucz Niebieski nie trafi do sanktuarium? - domyśliła się wiedźma.

- To tylko jeden z naszych trzech problemów.-

- Chcę znać pozostałe dwa.

- Nie- Ucięła boginka już wyraźnie zezłoszczona kapryśnym zachowaniem wiedźmy.- Łap swojego głupiego żołdaka i zbieramy się, mam dziś naprawdę sporo roboty!

Lina zamilkła. Nie dlatego, że obawiała się złości bogów, czy coś. Ona, sławna Lina Inverse nie bała się niczego. Ale wszystko wskazywało na to, że nawet sami bogowie potrzebują jej pomocy, więc po prostu łaskawie im jej udzieli. Nie było to, co prawda, zlecenie na miarę tych, które kiedyś zwykła wykonywać, ale co tu ukrywać, czas bohaterów minął razem ze zniknięciem Kryształu i teraz o pracę było trudno. A miała do wyboru bycie podnóżkiem Shinigami, albo małżeństwo z gościem, którego na oczy nie widziała. Przecież to oczywiste, że wybierze pomoc bogom! A jak dobrze to rozegra jeszcze uszczknie z tego coś dla siebie. Lina uśmiechnęła się przebiegle i rozejrzała w poszukiwaniu Gourego.

- Goury! Goury baranie!- zawołała na szermierza, który grzecznie przycupnął pod jakimś drzewem i czekał.- Zbieraj się idziemy!

Shinigami uśmiechnęła się na dźwięk tych słów i podeszła do pary bohaterów.

- Zamknijcie oczy- poinformowała ich chwytając za kołnierze.- To może was trochę skołować.

Błysnęło białe światło a na polance gdzie jeszcze przed chwilą stało dwoje ludzi i jeden bóg zostały tylko smętne resztki białego gołębia.


Przez niezmierzone równiny ciągnęła długa, przypominająca wijącego się w suchej trawie srebrnego węża, karawana. Widać było, że był to orszak królewski, świadczyły o tym chociażby powiewające na wietrze ogromne proporce oraz dumnie krocząca świta odziana w odświętne zbroje. Widać też było, że był to niezmiernie ważny orszak, niezmiernie ważnego królestwa, ponieważ jego przemarszowi towarzyszyły dźwięki trąb, mieszane z okrzykami dowódców armii przybocznej oraz klekotami kół drogich karet i powozów. Całemu ten przemarsz otaczał niezmiernie podniosły nastrój, jak podczas jakiegoś święta, co zresztą było całkiem prawdopodobne, ponieważ gdzieś w połowie orszaku otoczona kołem magów, kapłanów i mędrców, niesiona była zamknięta na trzy zamki lektyka, a w tej lektyce zamknięta na trzy zamki skrzynia, która mogła zwierać jakąś relikwię lub artefakt.

Było to poselstwo dyplomatyczne Sailune, które właśnie w tej chwili zmierzało do Smoczych Gór by tam podczas niezwykle podniosłej ceremonii, oddać pod opiekę Wielkiemu Żmijowi i jego smokom największy skarb całej Wszechziemi. Klucz Niebieski.

W jednej z karet sunących na przedzie pochodu, siedziała władczyni królestwa białej magii i w tej chwili wcale nie zachowywała się jak na królową przystało. Amelia była sama, więc korzystając z braku obecności swojego upierdliwego dworu wyłożyła się na siedzeniu, trzymając nogi w górze i modliła się do bogów by ta upiorna podróż wreszcie się skończyła. Po pierwsze bardzo się martwiła, tym co przeżywają inne królestwa…niby kazała im wysłać wiadomości, że ciemności nastały w momencie, gdy zamknęli Klucz Niebieski w skrzyni, ale nie była pewna czy ta wiadomość dotarła do wszystkich. Taki brak światła musiał być strasznie przybijający…to było po pierwsze. No a po drugie nie mogła już znieść tej ciągnącej się w nieskończoność podróży. Dwa tygodnie siedzenia w jakiejś kretyńskiej karecie to było o dwa tygodnie za dużo. Zelgadisowi przynajmniej wypadało jechać wierzchem, ale ona, królowa,…co ludzie powiedzą? Westchnęła ciężko i przekręciła się na bok. Nagle coś zaklekotało i kareta zatrzymała się.

- Co jest?- krzyknęła do woźnicy.

- Postój Wasza wysokość!- odpowiedział jej męski głos.

- Jaki znowu postój?- prychnęła zezłoszczona.- Przecież jesteśmy już prawie na miejscu! Kto wymyślił ten idiotyczny postój?!- Zapytała wychodząc z karety.

- On…- wydukał spłoszony woźnica wskazując palcem na Zelgadisa, który posłał Amelii(w jej mniemaniu) złośliwy uśmiech.

- Królowo wszystkich światów i matko wszystkich bogów!- wypaliła wkurzona.- Ja z tobą zwariuję Zelgadis. Zostało nam pół dnia drogi a ty sobie postój wymyśliłeś?

- Nie wszyscy wożą tyłek w karecie, niektórzy mogą być zmęczeni, wiesz?- odpowiedział podchodząc do niej. Chociaż Amelia urosła trochę i teraz była w pełni dojrzałą kobietą wciąż wyglądała przy nim jak dzieciak. Dziewczyna zrobiła nadąsaną minę.

- Też chciałam jechać wierzchem, ale nie! Mój szanowny małżonek uznał to za niestosowne.- Prychnęła posyłając niewzruszonemu Zelgadisowi wojownicze spojrzenie.

- Bo to jest niestosowne. Protokół wyraźnie mówi, że królowa nie podróżuje wierzchem.

- A wiesz, gdzie ja mam ten twój protokół?- syknęła wspinając się na palce, by chociaż odrobinę dorównywać Zelgadisowi wzrostem.

- Powiem ci szczerze, moja droga, że mnie to nie obchodzi- odparł. Królowa zacisnęła ze złości pięści i nagle wyminąwszy króla zwróciła się do straży.

- Żadnego postoju!- krzyknęła.- Odpoczniecie w Sinitar. To rozkaz królowej!- Żołnierze zamarli posyłając pytające spojrzenia i już kompletnie nie wiedząc czy mają rozbijać obóz czy nie. Niemrawo zaczęli pakować kufry z powrotem na wozy, gdy odezwał się Zelgadis.

- Spokojnie chłopcy, po prostu jest zmęczona podróżą. Mamy postój, to rozkaz króla!- krzyknął w stronę służby i uśmiechnął się do kipiącej ze złości Amelii.

- To ja jestem z rodu królewskiego…- Wysyczała przez zaciśnięte zęby.

- Ale to ja jestem koronowany na głowę państwa - odparł ze stoickim spokojem. - Przykro mi.

- Ja ci dam przykro!- Krzyknęła tak głośno, że wszelkie rozmowy zamarły a wszyscy zwrócili oczy w ich stronę. Zelgadis chwycił Amelię za łokieć i zaczął przyciągać w swoją stronę.

- Nie rób scen przy dworze. No chodź, przytul się- powiedział ciągnąc wciąż stawiającą opór dziewczynę. - Przytul się, bo pomyślą, że się kłócimy. - Dodał i przycisnął wściekłą Amelię do swojej piersi. - O tak ładnie. Widzisz jak miło?

- Odklej się ode mnie…nie będę się obściskiwała z tobą przy całym dworze.

- A przepraszam, przy kim ma się obściskiwać para królewska?- S\szepnął jej na ucho i powoli wypuścił z objęć.

- Jutro chce być na miejscu!- prychnęła Amelia niczym rozjuszona kotka i odeszła w sobie tylko

Znanym kierunku. Zelgadis odprowadził ją wzrokiem i odruchowo poprawił grzywkę. To nie tak, że mieli kryzys, po prostu mieli kryzys…małżeński. Ale to wszystko, to przez ten natłok obowiązków, stres, brak wypoczynku i jeszcze teraz ta historia z transportowaniem Klucza. On był zły, Amelia była zła…mijali się w połowie drogi, ale to przecież jeszcze nic nie znaczyło. Kiedy to wszystko się skończy ich życie wróci do normy a dwór przestanie gadać, że małżeństwo im się sypie. Prychnął z pogardą…jego zdaniem było, co najwyżej nadkruszone.



Xellos nie mógł uwierzyć w swojego pecha. Znowu czerwone światło! Nerwowo poluźnił krawat i spojrzał na zegarek.

- Szybciej, szybciej, szybciej!- mamrotał pod nosem wbijając wzrok w świtała. Gdy tylko

pojawił się wizerunek kroczącego ludzika, wskoczył na jezdnię, z zamiarem popędzenia na umówione spotkanie, lecz…

Lecz przeszkodził mu w tym ogłuszający pisk opon a następnie błysk światła i huk. Nagle poczuł jak jego ciało wypełnia lodowata woda a nieznana siła unosi go do góry. Coś szarpnęło nim tak mocno, że z przerażenia otworzył oczy, lecz zamiast jezdni, samochodu i gapiów, zobaczył tylko miliony jaśniejących punktów, jak gwiazdy. I wtedy zrozumiał, co się stało.

- Nie, nie, nie!- wyjęczał kręcąc głową.- Stop, zaraz! To nie tak!- Krzyknął widząc jak jego

Markowy garnitur rozpływa się w ciemności i czując jak do niedawna krótkie włosy podwajają swoją objętość i stają się coraz dłuższe. - Jeszcze nie teraz! Nie tak się umawialiśmy!!!- Wykrzyczał w mrok, w którym zawisł. Nagle, jakby na dźwięk jego słów, wszystkie jaśniejące punkciki zadrżały i jęły podążać ku sobie, z niebywałą prędkością zbijając się w białą, rażącą po oczach kulę. Wydawała się pulsować i przybliżać do niego.

- Ja wciąż żyję!- wypalił zrozpaczony broniąc się jak mógł przed światłem, lecz ono było coraz bliżej i bliżej. Najpierw chwyciło jego dłonie, potem stopy a potem całego wciągnęło do wnętrza przypominającego piekło, w którym jednocześnie palono stare ciało i wytapiano nowe. Poczuł niemiłosierny ból, który zniknął równie szybko jak się pojawił. W płuca od nowa wtłoczono mu tlen, w żyły życie, w głowę myśli a po chwili to wszystko zniknęło. Wystarczyła jedna sekunda by Xellos rozpoznał stare ciało, pozbawione potrzeb fizycznych, twarde, silne i niebywale ciężkie.

- To pomyłka!- wykrzyknął resztką sił, ale w tym momencie jego skórę musnęła aksamitnie

miękka trawa. Otworzył powoli oczy i zdążył jeszcze zobaczyć jak na jego ciele pojawia się ubranie, identyczne jak w momencie gdy opuścił to miejsce. Bał się nawet spojrzeć w górę, bo jeżeli ujrzy dwa księżyce,zamiast jednego, to już nieodwracalnie będzie to oznaczało, że umarł tam i zgodnie z umową po własnej śmierci, wrócił tu. Powoli, ociężale uchylił powieki. Na nocnym niebie świeciły dwa księżyce.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Ri-chan : 2010-06-12 16:42:58
    Epickie

    Epicka jest pogoń Liny za Shinigami...jak zwykle twoja cyniczna narracja no i wreszcie Klucz Niebieski! Kurcze nie mogłam się doczekać i już mnie zaszokowałaś...nigdy nie wiadomo czego się po tobie spodziewać. Filia wychodzi za mąż za Zehira- to mnie zwaliło z nóg, ale wiem, że coś z tym zrobisz. I Zel z Amelią...małżeństwo w rozpadzie- tego jeszcze nie grali. Myślałam, że nie ma osoby, która będzie potrafiła ciekawie zrealizować plan 10 lat po....a tu proszę.

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu