Opowiadanie
Opleciona Różą
Ślepiec widzi czerwień krwi
Autor: | Yumi Mizuno |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Fantasy, Mroczne |
Uwagi: | Przemoc |
Dodany: | 2010-06-18 08:05:11 |
Aktualizowany: | 2010-06-18 17:50:11 |
Ciemna noc. Nigdzie nie było słychać pohukiwania sowy, czy szelestu skrzydeł nietoperza między drzewami. Wszystkie te odgłosy nikły w przyjemnym dla niektórych, dźwięku padających kropel. Deszcz lał niemiłosiernie, a fakt iż padał od ranka napawał obawą nie jednego mieszkańca miasteczka oddalonego daleko na północ.
Miasteczko to, a właściwie wieś na tyle mała, by nie posiadać własnej nazwy, posiadała jedną karczmę, kilka domów i wielkie pola uprawne. Na których latem pszenica dorastała i pełne ziarna kłosy uginały się pod jej ciężarem. Jesienią zaś w licznych sadach niczym liście, spadały dorodne grusze i jabłka. Paleta barw, dźwięków, i kolorów roztaczała się sto lat temu przed mieszkańcami tamtej wioski.
Nikt wtedy nie myślał o … zarazach, chorobach. Mieszkańcy nie wiedzieli czym jest nawet kradzież. Choć nie byli święci. Kilka rodzin mieszających się nawzajem, przez lata, kilka pokoleń, kilka wspólnych bitew, kilka jednakich mogił na wzgórzach.
W takim to właśnie otoczeniu się wychowywałam.
Lecz nie dane mi było cieszyć się tym wspaniałym owocem daru Boskiej łaskawości i ludzkiej cierpliwości.
Zaczęło się, tak, pamiętam to jak dzisiaj. Wpierw obraz był mglisty i niewyraźny, często rozdwojony. Migreny i krwawe łzy doprowadzały mą matkę o ataki paniki podczas której wyrywała sobie włosy z głowy. Ojciec zaś ignorował mnie,tak samo jako moje rodzeństwo.
Na piątą wiosnę, wraz z kuzynostwem wybrałam się nad rzekę. Pogoda była piękna, słońce opalało nasze ciała, podczas gdy my, nadzy, jak to dzieci, bawiliśmy się i tańczyliśmy w tafli przeźroczystej rzeki. Nasze śmiechy słychać było wyraźnie, aż... Nie wiem dokładnie co się stało. Pamiętam, że biegłam do kuzyna który jakimś cudem przedostał się na drugi brzeg, chciałam iść za nim, dlaczego? Bowiem tam rosły kwiaty, kwiaty barwami przypominające... Tańczące na wietrze małe panienki z wosku, albo płomienie kolorowe. Kwiaty te swoim urokiem uwiodły mnie, oczarowały. Słyszałam ich śpiew. Ah, jakież to było wspaniałe! Lecz... Nie wiedziałam, że właśnie tam, nurt był mocniejszy a dno na tyle głęboko, że musiałam stawać na palcach. Słyszałam za sobą śmiechy przyjaciół, a przed sobą roześmianą, pulchną i rumianą twarz mojego kuzyna. -Uważaj - Przedarł się przez ten hymn radości, rozpaczliwy krzyk matki. Potem plusk, jak wchodziła do wody. Odwróciłam się w jej stronę i wyciągnęłam ręce śmiejąc się i mówiąc że dam jej bukiet kwiatków. Potem, kłoda. Ból, tonęłam. Gdzieś pod jaźnią czułam … Czułam, że umieram? Tak, umierałam wtedy. Lecz umrzeć mi danym nie było, a za to żyć. Z tym przekleństwem, za dziecięcą głupotę. Matka wyłowiła mnie, sama później ciężko chorując w rok zmarła na kaszel siarczysty, aj. Do dziś słyszę jej płacz, jej charkotanie, jej szept „Najważniejsze to wytrwać do końca sztuki” Dopiero dzisiaj mogę powiedzieć że rozumiem co ma rodzicielka chciała mi przez to powiedzieć. No i tak, tak właśnie straciłam wzrok. -
Dziewczyna uśmiechnęła się i uniosła drewniany kufel przystawiając do ust. Jednak nie wypiła z niego ani kropli. Odstawiła go i westchnęła. Podniosła blade powieki i popatrzyła na swoją rozmówczynie. W oczach dziewki widać było obojętność, albo raczej upojenie alkoholem, więc nawet gdyby niewidoma opowiadała o najdziwniejszej historii swojego życia, i tak, wywołało by to te same uczucia u jej słuchaczki. Choć nie widziała wyrazu jej obojętnej miny, dziewczyna słysząc jedynie bicie kropel o drewno na podwórzu wiedziała co się dzieje. Na co kobieta ma ochotę. Dlaczego milczy.
Z sakiewki jaka wisiała przy boku Azette, ruda wyciągnęła kilka złotych monet i postawiła je na ladzie. Wynajmując tym samym pokój na piętrze. Tedy to twarz czarnowłosej kurtyzany rozpromieniła się, nie gustowała w kobietach, ani jedna ani druga. Lecz klient to pan.
Dziewczyna pochwyciła za gałkę i popchnęła ją do przodu. Pokój był niewielki, takich, jakich pełno. Ot, jedno łoże z pościelą zasłaną po raz piąty nie myjąc jej. Kandelabr z jedną świecą i zamknięte okno.
-Zasłonię je - Powiedziała kurtyzana podchodząc do niego i w smukłe palce chwyciła kawałek zasłony. -Proszę nie zapalaj światła, chcę widzieć świat takim, jakim ty go postrzegasz - Mruknęła, niby to romantycznie, acz słychać było w tym nutkę kpiny, którą starannie wyłowiło baczne ucho niewieście. Azette uśmiechnęła się kwaśno, lecz odpięła agrafkę i pozwoliła by czerwona peleryna osunęła się po jej ramionach na ziemię. Zamknąwszy za sobą drzwi na kluczyk uśmiechnęła się jeszcze raz, unosząc wysoko brwi. Ślepe oczy chowały się pod powiekami, co zaś się tyczy gościa, Ona już rozbierała się i powoli wślizgiwała w łóżko. Ruda powoli podeszła tam po omacku, a gdy stwierdziła ze może, usiadła na jego skraju i lodowatą dłonią dotknęła brzoskwiniowych palców kobiety
-Jakaś ty zimna!-Pisnęła kurtyzana
-Kiedyś taka nie byłam - Odparła Azette uśmiechając się do samej siebie.
Wszystko było tak jak tej nocy. W podobnej karczmie siedziałam pijąc wino z kieliszka. Ot, stać mnie było, bowiem dobrze się spisałam i na czas splotłam tyle koszyków ile miałam, że sprzedawczyni w sklepie z rybami, dala mi małą premię. Wtedy wyglądałam jak teraz, tylko, że moja skóra była różowa, czasem brzoskwiniowa. Policzki, ponoć zawsze pokryte rumieńcem. Co się stało? Cóż, siedziałam i piłam tak moje wino, czując jak jego gorycz i ostrość, oraz nutka słodyczy rozchodzi się po moim języku, pieści moje podniebienie by w końcu rozpalić moje gardło i zniknąć gdzieś w brzuchu. Do tego jeszcze ten zapach, oh, zapach świeżego wina ni jak ma się do starego! Lecz o czym to ja? - Ruda pogładziła dłoń kobiety - A tak, powiew zimnego wiatru nawiedził mą twarz. Zapach mokrych włosów rozniósł się po karczmie, i racja. Z tego co szeptali, jaka postać męska, może dwadzieścia parę lat, weszła do pomieszczenia. Długi czarny warkocz włosów sięgał mu do pasa. Pamiętam te włosy, ich zapach, ich kształt, ich dotyk. Oczywiście, jakże by inaczej. Dosiadł się do mnie. Dlaczego? Wtedy nie wiedziałam, teraz już wiem. Lecz nie wyprzedzajmy faktów, moja droga.
Rozmawiałam z nim tak, jak dzisiaj rozmawiam z tobą. W momencie picia język mi się rozwiązuje, a co za tym idzie, łatwo wygaduję głupoty. Tamtym razem wzięło mnie na przemyślenia. Ludzi było za wiele w karczmie, a mimo to, czułam się tak, jak gdybyśmy byli tam tylko ja i on. Dreszcz podniecenia przeszywał moje ciało, gdy ten wprowadzał w życie swoje niecne gierki, byśmy tylko zostali sam na sam. Długo zwlekałam, długo się wahałam. W końcu, przy trzecim kieliszku postawionym przez niego. Uległam. Jego ramię na mym ramieniu, jego zimny oddech nad mym uchem, i jego szept, że nie zapomnę tej nocy nigdy. Myślałam że śnię, że to cud, wspaniałe przeżycie! Jakieś ja byłam głupia!
Jak tylko otworzył drzwi do pomieszczenia i wpuścił mnie do środka, poczułam straszliwy smród, zapach cmentarza. Zimno w pokoju było przytłaczające. Stałam, starałam się stać spokojnie wy wyczuć jakieś szczegóły. By zrozumieć, by zastanowić się. Powinnaś wiedzieć, choćby teraz, moja najmilsza, jak trudno jest zrozumieć oczywistości, w chwili gdy umysł pogrążony jest w otoczce alkoholowego uroku.
Cóż mogę jeszcze dodać? Ah, pchnął mnie. Gwałtownie i ostro. Upadłam na ziemię. Skuliłam się jak gdyby chcąc chronić się przed kopnięciami, których nie otrzymałam.
-Jakaś prosta z ciebie dziewczynka - Powiedział śmiejąc się nad mym uchem - Żadne wyzwanie, nie walczysz, nie stawiasz oporu? -Chwycił mnie za włosy i po szarpnął. Byłam jak lalka w jego rękach. Jedynie syknęłam z bólu czując jak wyrywa mi cebulki z głowy. Potem puścił. I ponownie cisza. Choć nie słyszałam jak się przemieszczał, to za każdym razem, po każdej takiej ciszy, słyszałam jego głos za każdym razem w innym kącie pokoju. Czasem zastanawiałam się czy po prostu nie siedzi w mojej głowie - Wolną dłonią ruda postukała się po skroni i dodała z uśmiechem- Po pewnym czasie podniosłam się trzymając za włosy. Oddychałam głęboko, starałam się łapać jak najwięcej powietrza, tak, jak gdyby wtedy ono dawało mi siłę i życie. Źródło mego istnienia. Uniósł mnie bez problemu, i nim się zorientowałam już siedziałam na kanapie. Pod palcami czułam satynę, przed kolanami zaś skrzynię, dziwnie długą. Nim jednak odezwałam się, poczułam szczypanie na policzkach. To jego lodowate pocałunki, połączone z lekkim wgryzaniem się w moją skórę. Krwawe pocałunki, delikatne rany i zadrapania na mym ciele. Potem niby to największy dżentelmen ujął moją dłoń i sztyletem naciął nadgarstek.
-Co się dzieje? - Zapytałam, z trudem rozumiałam sama siebie.
-Jak to cóż się dzieje? Umarłaś - Powiedział z groteskowym śmiechem. Czułam go, czułam jego oddech. Pomimo tego wszystkiego, dreszcze podniecenia nie chciały niknąć
-Umarłam?- Powtórzyłam
Wtedy to zasłony się rozsunęły. Przez okno wszedł ktoś. Drugi mężczyzna, bowiem stąpał po ziemi głośno i stanowczo
-Jeszcze nie. Żyjesz - Odezwał się nowy głos. A wraz z nim ponownie zapach mokrych włosów na cmentarzu mojej świadomości. Dwa głosy, dwie osoby. Mrugałam, chciałam dostrzec, zobaczyć. Głosy mieli niby to aniołowie, niby to sami bogowie najwspanialsi. Stanowcze, porywiste, niby to burza w nutach i pieśniach bardów zamknięta
-Co ty wygadujesz!-Krzyknął mój oprawca, coś przełknął i ponownie podniósł moją dłoń. Masował ją, a ja czułam jak powoli krew z mych żył wypływa. Zbierał ją do kielicha. Potem dłoń z naczyniem wystawił, prawdopodobnie w stronę drugiego mężczyzny. Tłuczone szkło. Chwila ciszy. I ponownie krzyki, rozmawiali szybko, nie wyłapywałam wszystkich słów, a właściwie żadnego. Przypominało to raczej wycie dwóch oszalałych zwierząt z lasu. Lubo jakiego smoka któremu właśnie wojacy dobrali się do trzewi. Ja słabłam. Gasłam.
-Uczyniłeś to ze mnie, więc ja uczynię to z niej! - Krzyczał porywacz
-Zakazuje! Rozumiesz! Zakazuje! - nawoływał drugi
-Daj mi ją! Chcę ją! Daj mi ją! - Powtarzał mężczyzna.
-C...co- Mruknęłam w końcu z wysiłkiem. Moje usta były spierzchnięte, a ślina nieprzyjemnie lepka i ciepła.
-Na miłość bogów! To jeszcze dziecko! - Warknął przybyły mężczyzna
-Miałem tyle samo lat kiedy zrobiłeś to ze mną! -
-Ty byłeś inny! To kaleka!-
-Daj mi ją! Inaczej zostawię Cię samego!-
-Dl..Dla..-Starałam się zapytać, dlaczego krzyczą, co zrobiłam, czy pójdę wolna? Lecz sen był silniejszy. Obawiałam się ze już nigdy się z niego nie wybudzę. Los miał być jednak dla mnie okrutniejszy.
Wezwali cyrulika. Zatamował krwotok. Wmówili mu, że skaleczyłam się o kieliszek. Przez trzy dni i trzy noce leżałam w atłasowym łożu, pośród satyny. A tak przynajmniej nucił w piosenkach nad moim uchem mężczyzna. Ten sam który mnie porwał. Dlaczego mnie nie zabijał? Nie wiem. Za każdym razem, gdy chciałam coś powiedzieć, z mojego gardła wydobywał się jedynie charchot. Chciało mi się pić. A to co robił, nie polepszało mojego samopoczucia. Za każdym razem, gdy czułam podświadomie, iż słońce wyjdzie by ponownie ogrzać moją twarz, przybywał do mnie jak zjawa, jak cień. Nadgryzał gojące się rany dając mi więcej męk, ból, krzyk i łzy. Pił potem kila łyków by zniknąć. Dzień to była jedyna pora, gdy mogłam spokojnie analizować wszystko. Łzy, pot, strach, jego pieśni i wiersze. Czwartej nocy nie przybył do mnie. Przybył zaś ten drugi. Byłam już na tyle wyczerpana i zmęczona że słyszałam jedynie nad swoją postacią, jego głos. Spokojny, melodyjny, powolny. Pytał się o coś drugiego. Pytał po trzykroć, jak gdyby upewnić się w odpowiedzi. Potem zimny oddech na mym gardle „Jesteś bardzo chora. A ja, wyleczę cię” Szepnął do mojego ucha. Nie chciałam już cierpieć, to było nie do wytrzymania, strasznie bolało. Samo życie, ciało, Potem, ból karku. Jakaś bestia, wilk, dziki zwierz, wgryzał się w moją szyję. Chciałam podnieść dłonie by odepchnąć od siebie cielsko, lecz miast futra poczułam dziwnie chropowaty materiał płaszcza. Krzyczałam, stękałam, ból przeradzał się powoli w przyjemność, aż w końcu pulsowanie. Niczym bębny, dwa wielkie, oddalone od siebie, a zarazem bliskie. Po chwili zorientowałam się, że ten bęben który bił szybciej, to było moje serce, to drugie zaś, to było serce moje jeszcze z rana. Oba cichły, oba stawały się coraz słabsze choć czułam niemiłosiernie że krzyczą „Nie” To jednak, tak. To było niewiarygodne. Lecz opowiadanie tutaj tobie o tym co przeżywało moje ciało, to jak opowiadanie ślepemu o kolorach - Uśmiechnęła się ironicznie i mówiła dalej - Gdy już nie kontaktowałam, a ból był nie do wytrzymania. Przez szum wody w mojej jaźni przebił się stanowczy głos mojego porywacza „Na co czekasz, Azette! Pij! - Tak tez zrobiłam. Ból jednak nie ustąpił. Chciałam więcej, więcej krwi mojego demonicznego anioła, mojej pasji i mojego przekleństwa. Po dwakroć przeklęte ze mnie stworzenie. Nie dość że oczy to jeszcze dusza - Popatrzyła na kurtyzanę która wyraźnie zamarła w przestrachu. Nic jednak nie powiedziała - Kazali mi na siebie mówić, Przyjaciel i Wróg, przez sto lat nie wyjawiwszy swojego imienia i nazwiska. Mówili mi o wszystkim, lecz byłam jedynie marionetką w ich rękach. Kolejną, drogą zabawką. Przyjaciel czesał mnie, ubierał, stroił, dbał o wszystkie moje problemy. Szybko nauczyłam się zabijać, lecz moje ofiary ginęły powoli.. Tak zresztą teraz ty. - Powiedziała podnosząc dłoń do góry i chwyciła czarny lok kobiety. Ta zaś oddychała szybko i nieregularnie, patrząc na niemy wyraz twarzy swojej śmierci. Drżała, bała się. -Mym pierwszym posiłkiem był cyrulik, którego ponownie wezwali twierdząc iż mi się pogorszyło. Jego krew była pyszna, lepsza niż nie jedno wino, które jeszcze pięć dni wcześniej, z taką lubością sączyłam. Jego życie rozchodziło się po moim ciele. Dając mi przyjemność, siłę. Czy ich kochałam? Przyjaciel i Wróg. Kocham ich równie mocno co nienawidzę. Lecz... O tym później moja ptaszynko. Pewnie chcesz wiedzieć jak trafiłam do Methoru.
-Zostaw ją! - Krzyknął Wróg do Przyjaciela
Świt zbliżał się szybko. Czułam to, narastający lęk i panika, strach, wielki strach panował nad mym ciałem. Podczas gdy my, pędziliśmy na trzech koniach. Mój przyczepiony był do siodła Wroga.
Przyjaciel natomiast puścił ciało jakiej dziewki i rzucił je za siebie śmiejąc się z zadowoleniem. Ot niedawno to było bo jakiś rok temu? Tak. Razem powialiśmy, a teraz. Zmierzaliśmy do ukrycia się przez strasznym dniem. Następnej nocy, ponowne polowanie, aż do czasu. Ot, obudziłam się sama w naszej kryjówce. Nie było ani Przyjaciela, ani Wroga. Błąkałam się długo po lesie, aż znalazła mnie ona. Leal Grotthuss. Miała pierw być jedną z moich ofiar, same w lesie, wygłodniała byłam. Lecz nie byłoby to mądre posunięcie. Miała mnie za pijaną sierotę, lubo uciekinierkę z wozów kupieckich, czy z obozowiska bandytów. Zaciągnęła mnie do miasta. Dała dom. A gdy już miałam ją zagryźć rzuciła, że pojmali dwóch osobników. Nie sympatycznych. Lecz o dziwo rano spłonęli. Czyli zaatakowali nas. Lecz dlaczego ja zostałam, dlaczego mi się nic nie stało. Dlaczego tylko ich? Przyjaciel i Wróg. Leal. Ona nie wchodziła w moje życie, a ja nie wchodziłam w jej. Dziewczyna kierowana była zemstą, a ja posłusznie grałam rolę niewinnej dziewczynki przyprowadzonej przez nią. Ba, nawet mnie zaadoptowała dając swoje nazwisko. Podobnie jak Przyjaciel, godzinami czesała moje włosy, wtedy to dom pełen był zapachu rumu, którego stanowczo nadużywała.
Jednak i tę rodzinę los mi odebrał. Zginęła, tak samo, jak ty zginiesz dzisiejszej nocy. Moja ptaszynko - Ruda zwróciła się w kierunku płaczącej kurtyzany. Szeptała coś do niej, i podsuwała się do niej powoli i stanowczo. Potem nim kobieta się zorientowała. Azette, swym pocałunkiem śmierci, zgasiła jej świece nie uroniwszy przy tym nawet kropelki krwi.
eh...
Jedyne twoje opowiadanie, które ani trochę nie przypadło mi do gustu. Interpunkcja leży i kwiczy, treść taka sobie...
Ciekawe i świetnie napisane ^^ wampirze tematy... zawsze w modzie, jak widzę xD