Opowiadanie
One to one, the draw
Wielka Papierówa
Autor: | Ayameru |
---|---|
Serie: | Bleach |
Gatunki: | Dramat, Horror, Kryminał, Mistyka, Mroczne |
Uwagi: | Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2010-06-26 08:08:08 |
Aktualizowany: | 2010-06-12 11:45:08 |
No, nie podawać za swoje, byłoby miło:) A tak, to wolność, wolność...
Zasłoniłam twarz dłonią. Pomiędzy moimi palcami przepływało ciepło porannego słońca, które wdzierało się bezkarnie do sypialni przez szparę między muślinowymi firankami. Blady promień padł na srebrny krążek, owinięty wokół serdecznego palca mojej lewej dłoni. Pierścionek, prosty, z malutką cyrkonią, dostałam wczoraj wieczorem. Bez wahania go przyjęłam, pomimo że... Obróciłam się na brzuch i spojrzałam na niego. Kiedy spał, wydawał się taki bezbronny, taki słodki. Nic nie wskazywało, że jest tym, kim jest. Jego pomarańczowa czupryna leżała w nieładzie na poduszce i przykrywała mu twarz. Odgarnęłam niesforne kosmyki z czoła. Zmarszczył się, ale nie obudził. Ucałował przez sen moją otwartą dłoń. Ułożyłam głowę tuz obok jego głowy. Czułam na swoich policzkach ciepły oddech, nieco przesiąknięty wypitym wczoraj winem. Światło padało na niego i zdawało się, że błyszczy swoją poświatą. Przymknęłam powieki. Chciałam jeszcze parę minut pobyć w tym idealnym świecie, razem z nim. Nie wiem kiedy, ale usnęłam, trzymając cienkie pasmo jego marchewkowych włosów, z uśmiechem, radosnym uśmiechem nieokraszonym łzami.
Usłyszałem głuchy huk, jakby martwe ciało spadające ze schodów. Było ciepło i duszno, leżałem zlany potem pod flanelowym prześcieradłem. Nie chciałem jeszcze otwierać oczu, jeszcze nie. Wyciągnąłem przed siebie rękę i natknąłem się na kogoś. Dotknąłem rozgrzanego ciała. To była ona. Leżała, śpiąc obok mnie, taka spokojna. Uchyliłem powieki i spojrzałem na jej śpiącą twarz. Delikatnie rozchylone usta ukazywały dwa rzędy białych ząbków, rozluźnione powieki skrywały pod sobą dwa krystaliczne jeziorka. Przejechałem palcem najpierw po jej wargach, potem nosku, oczach i brwaich. Wszystko tak cudowne i perfekcyjne. Uśmiechnąłem się do siebie i przeczesałem palcami jej rudawe loki. Okryłem moją kochaną prześcieradłem i cicho wysunąłem się z jej objęcia. Stojąc już przy łóżku czułem zawroty głowy. Cóż, najwyraźniej alkohol mi nie służy. Rzuciłem jeszcze jedno przelotne spojrzenie na moją piękność i sięgnąłem po pistolet do szafki. Odbezpieczyłem, przeładowałem i byłem już gotowy. Wyszedłem ostrożnie na korytarz, zamykając za sobą drzwi do pokoju. Rozejrzałem się, ale na klatce nie widać było żadnych śladów życia. Moją uwagę przykuły jednak uchylone drzwi do innego z pokojów. Podszedłem bardzo cicho, starając się stąpać po drewnianej podłodze tak, ażeby nie zaskrzypiała żadna deska. Musiałem minąć szczyt schodów, znowu przyszedł mi na myśl dźwięk, który wyrwał mnie ze snu. Spojrzałem w dół i zaraz tego pożałowałem.
Zerwałam się natychmiast. Ten głos, ten głos... Spojrzałam nerwowo na lewą stronę łóżka, tam gdzie powinien leżeć...
- Ichigo!
Mój głos zdawał się załamywać, zachrypnięty i niski, jakby dochodził z bardzo, bardzo daleka. Zeskoczyłam z posłania i boso podbiegłam so szafki. Górna szuflada, pojemnik na bieliznę, pod czerwonym stanikiem z koronką, który dostałam od niego na urodziny. Nie było. Wziął ze sobą broń. Nie przejmowałam się tym, że okrywa mnie tylko skąpa koszulka nocna na ramiączkach, ani tym, że biegnę bosa po najeżonym drzazgami i gwoździami korytarzyku. Zobaczyłam go od razu. Stał u szczytu schodów, o ile można tak nazwać przymocowane do podłogi drabinę, był blady. Z innych pomieszczeń zaczęli wychodzić zaspani ludzie, zwabieni przeraźliwym krzykiem Ichigo. Jakaś młoda kobieta zbliżyła się do niego. Jej dłoń spoczęła mu na ramieniu. Fakt, wyglądał na roztrzęsionego. Chyba chciała go uspokoić. Za nią stanął wysoki mężczyzna. Nie wzbudził we mnie jakoś sympatii. Objął dziewczynę i schował twarz w jej włosach, a ona... Spojrzała w tym kierunku, gdzie utkwił wzrok Ichigo. Momentalnie jej ręka opadła, jakby bezwładnie, wzdłuż ciała, a pierś rozdarł jeszcze donośniejszy, straszniejszy wrzask. Nie mogłam już tego znieść. Rzuciłam się pędem ku ukochanemu. Przepchnęłam się przez całkiem spory tłumek i dopadłam do niego. Próbowałam nie patrzeć w tamtym kierunku, ale...
- Ayameru-chan, tam, tam na dole...
Spojrzałam. Nie chciałam tego, ale spojrzałam. Nie zareagowałam krzykiem, nie zemdlałam, nie zasłoniłam ust, nie pobladłam. Wyplątałam się z objęć Ichigo i zaczęłam schodzić na dół. Widok zaczął mi się rozmazywać. Poczułam, że ciepłe strużki spływają powoli po moich policzkach. Zatrzymywały się na chwile w kąciku ust i wędrowały dalej, by opaść na wiekowe stopnie. Uklęknęłam przy ciele, nie, to nie było ciało. To była krwawa sieczka, mimo to Ichigo, ja też, poznaliśmy bez problemu, kim kiedyś było "to coś". Dla czystej formalności przyłożyłam dwa palce do szyi, a przynajmniej zdaje mi się, że mogła to być szyja. Oczywiście, pulsu nie było. Spojrzałam ku górze. Ichigo nadal stał w tym samym miejscu.
- Gdzie Rukia?
Znów ledwo poznałam mój głos. Marchewa ocknął się i potoczył wzrokiem po antresoli, która zaludniła sie już wszystkimi gośćmi pensjonatu "Pod bukiem". Usłyszałam szybkie kroki, a chwilę później mignęła mi czarna czupryna Rukii. Zeskoczyła z piętra. Wylądowała tuz obok mnie i... i obok tego, co kiedyś było Renjim. Z góry słychać było krótkie okrzyki i szepty. Chyba pojawienie się szatynki obudziło Ichigo. Podszedł do nas powoli. Twarz dziewczyny była zacięta i zastygła w nienawiści. Sięgnęła zdecydowanie ku piersi Abaraia. Pogładziła ją delikatnie i uśmiechnęła się.
- Suminasen, Renji...
Ledwo dosłyszałam te słowa, a Rukia rozerwała i tak już zmasakrowana skórę. Pod nią leżał zwój. Wyjęła go i wstała. Wiedzieliśmy, że to sygnał. Idziemy. Ichigo wziął na plecy naszego przyjaciela i opuściliśmy to miejsce. Choć nie było dla mnie jasne, co się właściwie wydarzyło i co ma jeszcze nastąpić, to jednego byłam pewna - nigdy nie wrócę do tego pieprzonego pensjonatu, ani do tego cholernego miasta. Chrzanić Wielką Papierówę, w dupie mam Manhatan!
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.