Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Ulica Czereśniowa

Autor:Taco
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Obyczajowy, Romans
Uwagi:Yaoi/Shounen-Ai
Dodany:2010-07-15 14:11:36
Aktualizowany:2010-07-15 14:12:36


Proszę nie kopiować. Ani fragmentów, ani całości.


Inny

Ulica Czereśniowa. Przechodzę tędy codziennie.

Podobno jestem inny. Każdy mi to mówi. Kiedy pytam dlaczego tak uważają, odpowiadają: „Jak to? Masz naprawdę...unikalny charakter. Poza tym, bez obrazy, spójrz w lustro.” Patrzę. I co? Nic wielkiego. Po prostu ja. No dobra, ubieram się tak jak chcę i nie przejmuję się krytyką. A co do charakteru...to samo tak jakoś wyszło. Kiedy ktoś mówi mi coś złego, ja się uśmiecham. Kiedy mam jakiś problem, uśmiecham się. Kiedy mnie coś boli, uśmiecham się. Przylgnęła do mnie opinia luzaka. W dzieciństwie uśmiech to był mój system obronny, gdy nie wiedziałem, co zrobić, czy powiedzieć. Gdy byłem nastolatkiem robiłem to już z przyzwyczajenia. A teraz uśmiecham się, bo nie widzę sensu okazywać wszystkim, jak bardzo stałem się przez to samotny. Koło się zamyka, a ja nie widzę z niego wyjścia. Trudno. O! I znowu to samo - uśmiecham się. Nawet przed samym sobą udaję?

Kiedy mam już tego wszystkiego dosyć, idę na spacer. Czyli spaceruję codziennie. Oczywiście najpierw staram się skupiać na tak niepotrzebnych sprawach jak praca (dorywcza), studia, czy nawet zrobienie śniadania. Jak coś upichcę na obiad, to już jest wyczyn godny Guinessa. Przeważnie jednak jadam gdzieś na mieście, podczas przechadzki, która zwykle dobiega końca o jedenastej wieczorem (bo po co wracać wcześniej do pustego mieszkania?). Mimo, że ogólnie łażę bez celu, to zawsze w mojej dziennej trasie znajdzie się pewna ulica. Czereśniowa, czy jakoś tak. Nie pamiętam dokładnie nazwy, ale doskonale poznaję wygląd. Docieram do niej zawsze po godzinie od wyruszenia z domu. Nie wiem jakim cudem, bo nigdy nie chodzę tą samą drogą. Z tego wnioskuję, że to miasto jest pełne łączących się dróg i zaułków. Przerażające.

Ulica ta nie jest specjalnie długa. Po prawej - jak się idzie od strony Grabowej - stoją kamienice. Jeśli można tak nazwać stare budynki o dwóch piętrach, nie połączone ze sobą w żaden sposób, a nawet odgrodzone płotem.

W pierwszym budynku mieszka jakieś starsze małżeństwo, drugi jest prawie cały obrośnięty bluszczem. Trzeci wygląda na niezamieszkały, tak samo czwarty, ale niedawno widziałem, jak jakaś kobieta otwierała jego drzwi. Pozory mylą, czyż nie? Dalej jest jeszcze osiem takich budynków. W szóstym, na parterze zawsze jest otwarte okno. Widać przez nie część pokoju. Wygląda jakby przechodził remont. Ściany są gołe, a na małym stoliku leżą pędzle i wałek do malowania. Taki stan trwa już ponad tydzień. Czasami widuję też - prawdopodobnie - właściciela. Siedzi na parapecie i pali papierosa. Chyba już mnie rozpoznaje, bo zawsze jak przechodzę, uśmiecha się do mnie. Ma bardzo miły, delikatny uśmiech. Ja odpowiadam mu tym samym. Dlaczego nie? Ale nie jest to taki sam uśmiech jak zawsze. Jest inny, chociaż nie wiem na czym ta inność polega. Mijam go i podążam w sobie nie znanym nawet kierunku.

Po lewej jest barierka i schody do parku. Cała ulica znajduje się na wzniesieniu. W parku mnóstwo dębów i platanów. Gdzieś tam, w jego głębi jest nawet staw.

I tak oto mija mi kolejny dzień mojego samotnego, dwudziesto-trzy letniego życia.

Chciałbym w końcu spotkać kogoś, kto mógłby mnie zrozumieć. Przede wszystkim pokochać. Tak się teraz zastanawiam...Czy ktoś mnie kiedykolwiek naprawdę kochał? (oprócz rodziny oczywiście, bo oni to kochają mnie aż do przesady). Nie wiem. Ale ogólnie co do miłości... Nie ważne czy będzie to kobieta, czy mężczyzna. Wychodzę z założenia, że miłość nie ma nic do rzeczy z płcią. Byle tylko było to szczere uczucie.


Samotny

Ulica Czereśniowa. Przechodzi tędy codziennie.

Muszę wybrać kolor. Już chyba od tygodnia próbuję to zrobić, ale jakoś żaden który przychodzi mi do głowy nie pasuje do tego pomieszczenia. Dawno powinienem je wyremontować, bo miało grzyba na ścianie, ale jakoś nie miałem do tego serca. Jak się okazuje, nadal nie mam. Mam za to dwadzieścia siedem lat, pracę którą lubię (co nieczęsto się zdarza w naszym społeczeństwie) i piękny, stary dom. Musi być coś za coś, prawda? Prawda. Jestem gejem. No i nie mam za grosz szczęścia w miłości. Każdy związek w którym uczestniczyłem (uczestniczyłem to nie jest nawet dobre słowo), rozpadał się najpóźniej po trzech miesiącach. Ale co mam na to poradzić? Nie moja wina, że każdy z którym się spotykałem miał jakąś manię, fobię, czy był chorobliwie zazdrosny. Nie mogę kiedyś trafić na jakiegoś porządnego faceta? Może być nawet rolnik...nie żebym miał coś do rolników...byleby tylko nie miał rodziny, czy świra. Z drugiej strony, skąd ja wezmę rolnika w mieście?... Mniejsza o to.

Wracając do pustego pomieszczenia. Mam zamiar zrobić w nim pracownię. Jak powiedziałem o tym przyjaciółce z liceum, to mnie wyśmiała. Jestem dentystą, to niby jaką pracownię, nie? A ja po prostu lubię pisać i robić zdjęcia. Na laptopie mam mnóstwo swoich opowiadań, zwykle krótkich, różnego gatunku. Tak samo zdjęć na ścianie w kuchni. Nie mam tam już miejsca, więc postanowiłem przenieść ich część do pokoju, który aktualnie remontuję. Muszę go w końcu wykończyć.

Przychodzę więc dzień w dzień do tego pokoju, siadam na parapecie jego okna i intensywnie myślę. Jeśli długo nic mi nie przychodzi do głowy, to zapalam papierosa (muszę też rzucić palenie) i gapię się na ulicę. Ostatnio jednak zauważyłem pewnego chłopaka, który przechodzi prawdopodobnie codziennie tą ulicą. Zresztą, trudno go nie zauważyć. Ma naturalne, rude włosy zrobione na dredy, które ściągnięte gumką i tak sięgają ramion. I ekscentrycznie się ubiera. Może powinienem powiedzieć po prostu ciekawie. Wczoraj akurat miał na sobie dżinsy - takich jeszcze nie widziałem - moro. Czerwony, rozciągnięty sweter z udartym rękawem, spod którego wystawała biała bluza. Na nogach ma zawsze czarne glany, z przebłyskami zielonego i torbę z żółtego materiału. W uszach ma chyba sporo kolczyków, nie jestem pewien, bo nie widziałem za dobrze z tej odległości...(Chyba powinienem iść do okulisty). Ma w sobie coś, co ciągle przykuwa moją uwagę. A mianowicie jego spojrzenie. Nie mogę go do końca określić...Smutne?...Przygnębione? Czy raczej samotne? Więc uśmiecham się do niego, zawsze kiedy go widzę. Nie wiem, dlaczego to robię. Może po prostu mam taką ochotę. A on zawsze odwzajemnia ten uśmiech. Wtedy także jego oczy się śmieją i przez to nie wygląda już na załamanego. Początkowo myślałem, że jak się do niego uśmiechnę, to podbiegnie do okna i przyłoży mi z pięści...ale pozory naprawdę mylą.

Dzisiaj też tu przyszedł. Był podobnie ubrany jak wczoraj. Po codziennym niemym pozdrowieniu, zawołałem do niego zaskakując samego siebie:

-Hej!

Zwrócił się twarzą do mnie zdumiony i przystanął.

-Jaki wybrać kolor? - zapytałem i wskazałem ścianę za sobą.

Pewnie zastanawiał się, czy sobie z niego żartuję, czy pytam serio, bo odpowiedział dopiero po dłuższej chwili:

-Zielony.

No, mógł się też zastanawiać nad odpowiedzią...

Potem się odwrócił i poszedł w stronę parku.

A zatem, zielony.


Inny

Ciekawe dlaczego zapytał mnie o zdanie. Pewnie i tak pomaluje na inny kolor.

Przechodząc dzisiaj koło jego domu, zajrzałem przez okno. Została mu jedna ściana do pomalowania. Reszta była...zielona.

Na parapecie stała tylko popielniczka z dymiącym jeszcze papierosem.

Jego nigdzie nie widać.

Szkoda.

Przez pewien czas nie będę mógł tu przychodzić. Mam cholerną pracę do napisania. Z moim tempem działania, zajmie mi to pewnie parę dni.

Chyba się przywiązałem do...czego?...czy raczej...kogo...?


Samotny

Wczoraj nie zdążyłem pomalować wszystkich ścian. Została mi tylko jedna, na wprost drzwi. Pomalowałem ją dopiero dzisiaj, o czwartej. O ósmej przyszła Agnieszka z mężem Kordianem i Gosią - jej trzyletnią córeczką.

-No jak? Wybrałeś w końcu kolor do „pracowni”? - zapytał Kordian na wejściu. Roześmiałem się i zaprowadziłem ich do tego pokoju.

Tym razem odezwała się Aga, bo pozostali oniemieli ze zdumienia.

-Jezu! Zieleń! Co ci się stało, że wybrałeś ten kolor? - zapytała.

Nie umiałem na to odpowiedzieć. Ale ten pokój jest u mnie jedynym, który ma żywy kolor na ścianach. I jest też jedynym, do którego uwielbiam wchodzić.

Może jutro mu o tym powiem.


Akurat dzisiaj nie przyszedł. Szkoda.

Zacząłem wstawiać meble. Najpierw przykręciłem półki, na tej ścianie, którą ostatnią malowałem. Biurko ustawiłem po lewej. Dotychczas stało koło kuchni, ale stwierdziłem, że zagraca. Wsunąłem też uprzednio kupioną, brązową kanapę. Została koło okna. Teraz mogę zająć się przenoszeniem drobiazgów (laptop, zdjęcia, książki itp.).

Chyba...

Bardzo chciałem go zobaczyć.


Dredman przyszedł dopiero po pięciu dniach od naszego poprzedniego spotkania. Ma lekko podkrążone oczy...O. Chyba bardzo podkrążone, skoro widzę to z tej odległości. Ciekawe dlaczego.

Opieram się łokciami o parapet i wdycham parne powietrze. Będzie burza. Zresztą od rana chodzą takie chmury, że strach się bać.

Napotykam spojrzenie chłopaka, wymieniamy uśmiechy, jak zawsze.

Teraz. Jak nie zrobię tego teraz, to on sobie pójdzie, a potem nie zdobędę się na odwagę. Musiałem podjąć decyzję w ciągu kilku sekund. A jeśli się przerazi, albo co gorsza obrzydzi? Albo jeśli ja stwierdzę, że to jednak nie to? A co tam. Raz kozie śmierć. Jak nie spróbuję, to będę żałował do końca życia.

-Hej! - zawołałem tak samo jak przedtem. Chłopak zdziwiony, ale już nie tak bardzo jak poprzednio, przystanął na chodniku.

Skinąłem na niego ręką, żeby podszedł do okna. Zawahał się, ale w końcu przeszedł przez furtkę i stanął w niewielkiej odległości ode mnie. Okazało się, że jest niższy, niż na początku sądziłem.

-Kocham Cię - powiedziałem wciąż opierając się o parapet.

Jego niesamowite zielone oczy rozwarły się szeroko, a usta otworzyły w zdumieniu. Zauważyłem, że ma nad nimi i na nosie kilka piegów. Takie nic nie znaczące w tej chwili spostrzeżenie. Niewiele więcej myśląc wychyliłem się i go pocałowałem.

Nie dostałem w twarz. To chyba coś znaczy...?


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż wszystkie komentarze
  • Taco : 2010-09-27 13:05:31

    Rzeczywiście słonecznikowa dziewojo XD

    Hahah!

  • slonecznikowadziewoja : 2010-09-26 18:02:36
    Taco, Taco! Burrito, Burrito!

    Jak powiedziałam, tak zrobiłam. ;D A masz! Kochana nie mogłam się powstrzymać po prostu, wiesz o co chodzi... Co myślę o tym opowiadaniu wyśpiewałam, wyskakałam i wyściskałam Ci już, jak sadzę wystarczająco mocno. Uwielbiam je, uwielbiam Ciebie, twój styl pisania. Kropka. Daswidania ;*

  • Taco : 2010-09-16 19:43:38

    Dziękuję Ci bardzo.

    Naprawdę cieszy mnie, że się podobało.

    Ja sama, dzięki temu opowiadaniu poprawiłam sobie humor...:)

  • Tifany : 2010-09-12 20:34:38

    Jedyne słowo jakim mogę określić to co przeczytałam to 'niezwykłe'. Opowieść jest taka zwyczajna, a jednocześnie taka zadziwiająca.

    Uwielbiam zakończenie. Za każdym razem gdy je przeczytam wszystko wydaje mi się takie pozytywne.

    Bardzo mi się podoba sposób w jaki piszesz. Czyta się lekko i przyjemnie. Szczególnie ciekawe jest pokazanie tego samego wydarzenia z różnych punktów widzenia.

    PS. Czy mogłabym prosić o kontakt na GG? Mój numer to 8882426.

  • Nemuru. : 2010-07-27 14:25:24
    Szkoda.

    Szkoda troszkę.

    Chciałabym mimo to zobaczyć jak Ty to widzisz.

    Zazwyczaj zostawia się się ciąg dalszy wyobraźni czytelnika gdy jest więcej dróg, a wszystkie są dobre lub lepsze. Tutaj mamy albo tak, albo nie. Że tak powiem. Bo może być pośrednie. Spodziewamy się raczej tak. Bo wydaje się najbardziej oczywiste. Więc oczekujemy ciągu dalszego. Troszkę przykre że zostawiasz to takie jakie jest. A może powiesz jak Ty to widzisz? Bo ja na przykład jestem ciekawa. Może bardziej prywatnie, skontaktuj się ze mną jak możesz przez email.

    Pozdrawiam

    Nemuru.

  • Skomentuj
  • Pokaż wszystkie komentarze