Opowiadanie
Zamaskowany
Kult
Autor: | kimoki |
---|---|
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Akcja, Fantasy, Mistyka, Mroczne, Przygodowe, Romans |
Uwagi: | Self Insertion, Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2011-12-23 15:21:15 |
Aktualizowany: | 2014-06-18 16:34:15 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Pole należy wypełnić w przypadku zamieszczenia tłumaczenia opowiadania zagranicznego. Wymaganymi informacjami są: odnośnik do oryginału oraz posiadanie zgody autora na publikację. (Przypominamy, że na Czytelni Tanuki zamieszczamy tylko te tłumaczenia, które takową zgodę posiadają.)
Dla własnych opowiadań, autor może wyrazić zgodę lub zakazać kopiowania całości lub fragmentów przez osoby trzecie.
Jeszcze dobrze nie wyszli z komnaty, gdy na korytarzu złapał ich jeden z gońców.
- Panie, mam ważne wieści dla Ciebie. - rzekł uroczyście klękając przy tym.
- O co chodzi? - zapytał Lucjan.
- Grupa, którą wysłałeś, Panie. Znalazła coś dziwnego na pustkowiu na północny-zachód od królestwa.
- Co takiego?
- Dziwne zwierciadło, które emanuje mocą magiczną. Jeden z badaczy został wchłonięty w momencie gdy tylko go dotknął. - zakończył.
- Ciekawe. - Zamyślił się. - Zrób sobie dzisiaj wolne. - rozkazał.
- Dziękuję, panie. - powiedział po czym wstał, ukłonił się i oddalił.
- Jadę to sprawdzić. - rzekł do towarzyszy książę.
- Jedziemy z Tobą. - rzucił Naru.
- Myślę, że ze wszystkich osób Ty powinieneś tutaj zostać i wypoczywać. - zaproponował mu brat.
- Myślisz, że do kogo Ty mówisz?! - oburzył się krewniak. - To, że nie widzę, nie oznacza, że nie nadaję się już do niczego. Uwierz, że radziłem sobie w o wiele gorszych sytuacjach. - zapewnił go.
- Nie zapominaj, że jestem władcą tego królestwa.- zbeształ go.
- Nie zapominaj, że jestem Twoim starszym bratem.- zripostował.
- Chyba nic na to nie poradzę. Rób co chcesz. Przygotujcie się. Za trzydzieści minut wyruszamy. - powiedział zrezygnowany po czym zrobił kilka kroków, lecz przystanął na moment. - Chciałbym, żeby chociaż Kristina, Zen i Rafael zostali. Podczas gdy mnie nie będzie w królestwie, ktoś musi przypilnować tutaj porządku. Mogę na was liczyć? - poprosił.
- Ja muszę, jechać z wami. Mam rozkaz pilnowania Naru. - rzekł Zentharis.
- My możemy zostać. - zgodziła się Kristina wraz z Rafaelem.
- Dobrze więc. Pojedziesz z nami Zentharisie. - zezwolił książę i ruszył dalej.
Nie minęło wiele czasu, po czym cała trójka spotkała się koło stajni. Naru szedł powoli w stronę boksu z Zefirem, długą laską trzymaną w dłoni sprawdzał uważnie podłoże. Wyglądał jak by już przyzwyczaił się do nowej sytuacji, co dla reszty było wielkim zaskoczeniem. Zaledwie kilka dni temu stracił wzrok a jednak dawał sobie radę lepiej, niż można by było przypuszczać.
- Nie żartuj, że masz zamiar sam jechać na koniu. - zaczął książę.
- Jestem demonem, utrata wzroku nie jest dla mnie wielką przeszkodą. Mam jeszcze pozostałe pięć zmysłów, które są na zupełnie innym poziomie niż zwykłego człowieka. Może nie jesteś w stanie tego zrozumieć, ale mimo iż nie widzę otaczającego mnie świata, to go słyszę i czuję. - odpowiedział mu spokojnie brat.
- Jestem w stanie zgodzić się z Naru, chociaż przyznam, że nawet dla mnie jest to zdumiewające, lecz to Co on ma w sobie to sam Samael więc pewnie jeszcze nie raz nas zadziwi. - Wtrącił Zen.
Naru spokojnie odwrócił się i wyprowadził swego konia, przygotowanego już do podróży.
- Naru, jeszcze jedno. - zaczął Zen po czym wręczył towarzyszowi do rąk dwa miecze. - Twoje cenne ostrza, są naprawione, lecz jest jeden szkopuł. - w tym momencie Wergiliusz złapał za rękojeści i wyciągnął miecze z pochew. Opierając wcześniej o boks swoją laskę. Nagle poczuł lekkie parzenie w dłoniach. - Są pewne efekty uboczne, naprawienia mieczy przez elfów. Przekuwaliśmy je w ciągłym naświetleniu przez nasze święte światło. Te ostrza zmieniły się w bronie przeciwko demonom a Ty będziesz odczuwał tego skutek poprzez parzenie z racji, iż masz w sobie Samaela. Im bardziej on będzie przejmował nad Tobą kontrolę tym większy będziesz odczuwał ból. Chociaż po płomieniach widzę, że masz się całkiem dobrze, więc nie zepsuj ich ponownie. - ostrzegł go Elf po czym wsiadł na swego konia. Chłopiec i jego brat również dosiedli swoich po czym wszyscy ruszyli.
Jechali jakiś czas aż w końcu dotarli na samo pustkowie.
- Gdzie my właściwie zmierzamy? - zapytał Zen rozglądając się powoli po miejscu, w którym się znajdowali - Jak to możliwe, że tutaj nie ma kompletnie nic? Ani śladu życia. - zaczął się zastanawiać.
- Kiedyś było tutaj życie, gęste lasy, wiele zwierząt a nawet ludzie. Wedle legend mieszkańcy tego miejsca pałali się czarną magią. Pewnego dnia stworzyli coś. Miało to tak potężną magiczną siłę, że zmiotło ich z powierzchni ziemi i jeszcze ogromną ilość terenów wokół nich. Wszelki ślad po nich zaginął jak i sam przedmiot, który był tego przyczyną także. - odpowiedział Lucjan, który również zaczął się rozglądać. Nie mógł uwierzyć w to, że coś mogło zostawić za sobą taką pustkę. Nigdzie w promieniu wielu kilometrów nie było ani jednego drzewa, zwierzęcia czy człowieka. Wszędzie tylko czarna sucha ziemia.
- Dziwne, że nawet nam młodym Elfom nie mówiono o tym miejscu. - Zamyślił się Zentharis. Jechali tak jeszcze długi czas aż w końcu w oddali ujrzeli jakieś ślady życia. W tym momencie uradowani przyśpieszyli, aby w niedługim już czasie znaleźć się na wykopaliskach. Badacze ciepło ich przywitali, lecz to było oczywiste. W końcu jechali w towarzystwie samego księcia. Władcy całego państwa.
Zjadłszy gorący posiłek przygotowany przez badaczy przeszli do rzeczy.
- Więc co takiego niezwykłego znaleźliście? - zaczął książę wstając od drewnianego stołu, przy którym siedzieli i wychodząc poza namiot. Gdy tylko pracujący na wykopaliskach ludzie zobaczyli swego księcia zaczęli jeszcze ciężej i ochoczo pracować.
- Proszę za mną. - zaproponował człowiek odpowiedzialny za nadzorowanie prac. Wszyscy ruszyli za nim do dołu, w którym stało odkopane lustro. - Nie byliśmy w stanie go przenieść, gdy tylko jeden z naszych spróbował został wchłonięty. - oznajmił. Zentharis podszedł bliżej i zaczął się uważnie przyglądać znalezisku.
- Dziwne. - stwierdził, po czym dalej z ogromną ostrożnością badał lustro.
- Co jest dziwne? - zapytał go Lucjan, podchodząc dwa kroki w jego stronę.
- Od tego przedmiotu czuję magię niemal identyczną co nasza elfia magia. Jest co prawda kilka różnic, lecz nie ma wątpliwości, że to dzieło elfów. - odpowiedział, przyglądając się jeszcze uważniej. Szkło znajdowało się w prawie prostokątnej ramie z zaokrągloną górną częścią. Całość ozdabiały złote runy, niektóre wystawały poza krawędzie obramowania, co wyglądało jak ostrza. Naru podniósł z ziemi kamień, po czym cisnął nim w ten niezwykły przedmiot. Jednak jak opowiadał już jeden z badaczy, kamień również został wchłonięty natychmiastowo. Wszystkich ogarnęło zdumienie. Nagle zawiał gwałtowny, bardzo silny wiatr. Lucjan potknął się po czym przypadkowo dotknął lustra, jednakże w ostatniej chwili Naru zdołał złapać go za rękę. W tym jednym momencie zostali wchłonięci obaj. Gdy tylko badacze chcieli ich złapać Zen powstrzymał ich. Wszyscy byli w szoku. Królestwo zostało bez władcy, nikt nie wiedział co czynić. Zaczęli więc zastanawiać się nad tym co powinni zrobić. Jak poradzić sobie bez władcy, jak to wszystko dalej się potoczy.
- Słuchajcie uważnie. - zaczął poważnym tonem Zentharis, który zdawał się mieć przygotowany już jakiś plan. - Absolutnie niech nikt nie zbliża się do tego lustra. Ja za chwilę ruszę do swych rodaków dowiedzieć się coś o tym przedmiocie i o sposobie wyciągnięcia stamtąd księcia i jego brata. Niechaj ktoś z was także ruszy do stolicy, powiadomić o tym Rafaela i Kristine i nikogo więcej. - Zaraz potem dosiadł swego wierzchowca i ruszył. Nadzorca całej grupy badawczej zorganizował wszystko, by odbyło się zgodnie z planem Elfa.
- Wergil, nic Ci nie jest? Hej obudź się! - Lucjan potrząsnął kilkakrotnie swoim bratem, w celu ocucenia go. Aż w końcu ten obudził się.
- Co się stało? - podniósłszy się z ziemi Naru zapytał.
- Chyba zostaliśmy wciągnięci, przez to lustro.
- Dziwnie się czuję. - stwierdził po czym zaczął się rozglądać.
- Jak dziwnie? - pytał Lucjan.
- To nie ma teraz znaczenia. Jesteś cały? - zapytał.
- Tak, co ważniejsze, gdzie jesteśmy? - Książę zadał sobie pytanie po czym także zaczął się rozglądać. W koło rozrastały się bardzo gęste lasy, zwierzyny także nie brakowało.
- Zdaje mi się, że jeśli poszukamy z pewnością znajdziemy tutaj ludzi. - stwierdził Naru.
- Myślę, że masz rację. - przytaknął brat po czym ruszyli przed siebie,
Tym razem ruchy Naru były nieco bardziej chaotyczne, lecz ten wciąż nie dawał po sobie poznać dezorientacji. Każdy jeden jego krok był poprzedzany coraz to dokładniejszymi oględzinami terenu. Czasami nawet zdarzyło mu się potknąć.
- Co ci jest? - zapytał nagle Lucjan patrząc z niepokojem na swego brata.
- Nie mam pojęcia. Coś się zmieniło. - odpowiedział niepewnie.
- Co takiego? - W tym momencie zabrzmiał głośny ryk. Zza gąszczy wyłonił się ogromny tygrys, lecz nie taki zwyczajny. Był co najmniej dwa razy większy od przeciętnego tygrysa. Czuć od niego było niewyobrażalną rządzę krwi. A w oczach miał coś co wzbudzało strach. Coś co miał Naru przed utratą wzroku. Zwierze nie było nawet odrobinę opanowane, jak tylko wyłoniło się z krzaków od razu rzuciło się na chłopców.
Tymczasem Zentharis był już w swoim domu w lesie elfów. Kilka godzin minęło mu nim dotarł na miejsce, widocznie w odseparowanym świecie, w którym obecnie przebywał książę wraz ze swym bratem czas płynął nieco inaczej.
- Ojcze. - zaczął nim jeszcze wszedł do macierzystego drzewa, w którym przebywał ich władca. Po czym gdy tylko znalazł się przed jego obliczem uklęknął uroczyście.
- Co się stało mój synu? Wyglądasz bardzo poważnie. - zapytał starszy Elf.
- Pomijając fakt, iż wojna wisi na włosku, to jeśli czegoś nie zrobimy ten kraj może zostać podbity. - zaczął Zen.
- Zentharisie, jesteśmy Elfami, ludzie nie tolerują nas, niszczą nasze lasy. To nie jest nasza wojna, jedyne co będziemy robić to chronić swoje dziedzictwo nic więcej. Czemu więc mielibyśmy przejmować się takimi sprawami? - Podrapał się po swej długiej białej jak śnieg brodzie.
- Ponieważ książę, który mógłby coś zaradzić w sprawach tejże wojny, jak i jego brat nosiciel Samaela, znikli i to za sprawą naszej elfiej magii. - odpowiedział mu jeszcze poważniejszym tonem.
- Co się stało?
- Na północny - zachód od królestwa znajduje się ogromne pustkowie, nie ma tam kompletnie nic. W promieniu wielu kilometrów nic, prócz czarnej suchej ziemi. Legendy głoszą, że bardzo dawno temu czarnoksiężnicy, stworzyli coś co zmiotło to niegdyś tętniące życiem miejsce z powierzchni ziemi. - Starszy elf zdawał się mieć pojęcie o tym o czym mówił Zentharis, lecz nie przerywał mu. - Niedawno znaleziono to coś, co okazało się zwierciadłem. Do tego momentu wszystko by się zgadzało, lecz owe zwierciadło, które wciągnęło Naru i księcia emanuje elfią magią. Jakże i runy umieszczone na nim wskazują na nas. Ojcze, o co tu tak naprawdę chodzi? - zapytał zaniepokojony. Elfi władca, milczał przez chwilę, jak gdyby próbował zebrać słowa.
- Posłuchaj mnie. - zaczął powoli. - Ta historia nigdy nie powinna tak brzmieć. Opowiem Ci co tak naprawdę się wydarzyło. Zapewne zastanawiasz się czemu nie uczono was młodych paladynów o tamtym miejscu. Ponieważ cała ta sytuacja jest plamą na naszym honorze. Słuchaj uważnie - oznajmił. - To było setki lat temu, jeszcze za czasów kiedy ja byłem młody, trochę starszy niż ty o jakieś sześćdziesiąt lat. Miejsce, które teraz zwą pustkowiem, niegdyś było miejscem, które tętniło życiem. Zwierzyna, gęste lasy, niczego nie brakowało by się tam zasiedlić. Jedynym problemem byli tam ludzie. Tak owszem byli to czarnoksiężnicy, lecz nie kalali się byle czym. Trudzili się czymś w rodzaju nekromancji, lecz nie ożywiali zmarłych. Próbowali przywoływania demonów z samych czeluści piekieł. Robili różne eksperymenty z magią, lecz nie wyglądało to na zwykłe rytuały. Wyglądali jak by przygotowywali się do czegoś na zupełnie inną skalę. Jak się później okazało byli wyznawcami Samaela. Znani potem jako Kult Samaela. Ich celem było przywrócić najpotężniejszego, najstraszliwszego i najbardziej znienawidzonego przez wszystkich na świecie Pana demonów. Magia, której użyto na Twoim przyjacielu, by przyzwać tego demona do jego ciała była ich wytworem. Jakimś cudem ktoś zdobył ich notatki. Ci ludzie swego czasu testowali swą magię na zwierzętach. Wysłano więc ekspedycję młodych paladynów. Wysłano tam nas. Tutaj zaczyna się prawdziwa historia tego miejsca. Więc słuchaj uważnie. - powtórzył. Zen bardzo się wsłuchał w historię starszego. - Gdy tam dotarliśmy miejsce to było w okropnym stanie. Wszędzie pełno było demonów zaklętych w ciała zwierząt. Więc nie zastanawiając się długo zebraliśmy całą naszą elfią moc i rzuciliśmy zaklęcie, które miało odizolować to miejsce od świata zewnętrznego. Niestety byliśmy młodzi, niedoświadczeni. Coś poszło nie tak, przesadziliśmy. Nasze zaklęcie objęło ogromny obszar, większy niż oczekiwaliśmy. Zamiast bariery, która miała powstać nastąpiła eksplozja, która o dziwo nikogo nie zabiła, lecz wszystko w promieniu wielu kilometrów zostało zmiecione. W centrum zaś tego obszaru stało zwierciadło. Szybko spostrzegliśmy się co się stało i czym było owe lustro. Nałożyliśmy na nie runy, aby nigdy nikt stamtąd nie wyszedł. To wszystko. - Zentharis był zdumiony, nie mógł uwierzyć w to co właśnie usłyszał, lecz wiedział też, że nie ma teraz czasu na dziwienie się.
- Jak ich stamtąd wydostać?
- Podobno, prócz czarnej magii interesowali się sposobami szybkiego przemieszczania się między wymiarami. Stworzyli coś co mogło im w tym pomóc, lecz odseparowaliśmy ich od świata zewnętrznego, nie mają już żadnych magicznych składników, które mogły by służyć do stworzenia czegoś podobnego. Gdyby tylko udało im się coś takiego znaleźć byliby uratowani. My z zewnątrz niestety nie możemy nic zrobić.
- Muszę lecieć powiadomić o tym Rafaela i Kristinę. - rzekł po czym ruszył w stronę wyjścia.
- Poczekaj! - zawołał go starzec. - Jest jeszcze coś o czym musisz wiedzieć..
Niedługo potem Zentharis był już w królestwie rozmawiając ze swymi kompanami.
- Co? Jak to możliwe? Co jeśli oni nie wrócą? - wypytywała zaniepokojona Kristina.
- Wojna wisi na włosku, jeśli prawowity władca nie wróci my nie poradzimy sobie z tą sytuacją. - stwierdził Rafael.
- Niestety możemy tylko im zaufać i liczyć na nich. A tutaj pilnować królestwa jak tylko możemy. - rzekł Zen.
- A co jeśli im się nie uda? Jeśli nie przetrwają? - Martwiła się jak zwykle Kristina.
- Spokojnie, Naru jest nadludzko silny. Mimo iż nie widzi, doskonale ich ochroni. - uspokajał ją Rafael.
- I tutaj jest problem. Sądzę, że powinniście o tym wiedzieć. - zaczął niespokojnie elf. - Świat, w którym się znajdują, jest odseparowany od świata zewnętrznego. Na dodatek jest wypełniony magią paladynów. Mimo iż minęło tyle setek lat i nasza magia na pewno tam osłabła, to Naru ostatnio wiele przeżył. Samael wewnątrz niego jest uśpiony. - rzekł Zen.
- To znaczy, że Naru jest tam teraz bezbronny? - zapytała.
- Nie. To znaczy, że jest teraz w ogromnym niebezpieczeństwie. Mimo iż doskonale potrafią o siebie zadbać wraz z księciem, to jest teraz jak zwykły śmiertelny człowiek. A otaczają ich naprawdę niebezpieczne zwierzęta. - wyjaśnił.
- Trzeba przekopać dokładnie cały ten teren. - stwierdził Rafael. - I zaraz się tym zajmę.
- To bez sensu, jak już mówiłem, jedyna nadzieja jest po tamtej stronie.
- Ich notatki dzięki, którym zaklęli w Naru demona, jakimś cudem znalazły się po tej stronie. Więc przedmiot, który może pomóc nam ich stamtąd wydostać również może tutaj być. Jeśli jest choć cień nadziei na uratowanie ich. Wykorzystajmy swoje szanse. - powiedziała tym razem pełna nadziei Kristina.
- Pędzę przygotować odpowiednią dokumentację. - rzucił Rafael i ruszył w swoją stronę.
Leżący na ziemi Naru próbował obmyślić jakiś plan obrony przed tym dziwnym stworzeniem. Wiedział, że teraz jedyne na co może liczyć to swoje umiejętności, trenowane latami. Tylko dzięki nim ledwo co, lecz udało mu się uniknąć ataku. W tym momencie także Lucjan zorientował się, że Naru jest teraz tylko zwykłym człowiekiem. Jedyne co mu pozostało to odwrócenie uwagi bestii, od leżącego na ziemi brata. Jedynym problemem był brak broni. Swoją włócznię zostawił w namiocie badaczy.
- Hej! - Wergiliusz jak gdyby czytał w jego myślach krzyknął po czym rzucił mu jeden ze swych mieczy, lecz było już trochę za późno. Bestia bez namysłu rzuciła się ponownie na chłopca. Tym razem nie udało mu się uniknąć ataku. Tygrys wgryzł się w jego ramię. Chłopak z trudem powstrzymał się od krzyku, Lucjan dobiegłszy do swego brata szybko przebił mieczem ciało jego niedoszłego oprawcy. Rozległ się tylko głośny ryk, tygrys cały we krwi zszedł z Naru i wycofał się. Młody książę szybko podbiegł do brata po czym pomógł mu usiąść pod najbliższym drzewem, by opatrzyć jego ranę, która była poważna. Jak się okazało zwierz wgryzł się bardzo głęboko, gdyby nie szybka reakcja jego brata chłopak mógłby stracić rękę. Jako, że obaj nie mieli przy sobie żadnych bandaży, Lucjan jedyne co mógł zrobić to rozerwać swoje okrycie i obwiązać nim szczelnie jego ramię aby chociaż zatamować krwawienie.
- Zostaw mnie i znajdź sposób na wydostanie się stąd. - zaczął Naru słabym głosem. - Ja jakoś sobie poradzę i do Ciebie dołączę. W takim stanie będę Ci jedynie zwadą, a musisz przecież szybko wrócić i zająć się polityką. - dodał i zakasłał. Ramię wciąż krwawiło.
- Wcześniej może i bym to zrobił, lecz teraz jeśli myślisz, że zostawię Cię w takim stanie to jesteś głupcem. - zbeształ go. - Z resztą jak mógłbym być dobrym władcą nie potrafiąc uratować jednej osoby?
- Sam jesteś głupcem myśląc, że w ten sposób przetrwamy. Ten tygrys nie był jedyny w tym miejscu i dobrze o tym wiesz. Zapach mojej krwi przyciągnie tu więcej tego typu stworzeń. Gdy tak się stanie będziemy zgubieni. - Trzymając się za ramię, spróbował wstać.
- Nie chrzań. - Wymierzył już w stojącego Naru końcówką ostrza. - Jeśli tak się stanie ochronię Cię.
- Głupiec, jak chcesz to zrobić nie potrafiąc się tym nawet posługiwać. - Zdrową ręką odsunął miecz od swej twarzy. - Twojej zabawki tu nie ma. - zadrwił z brata.
- Ty jeszcze nie wiesz co ja potrafię. - Schował miecz. - Jeśli chcesz żebyśmy przeżyli musimy znaleźć jakiś strumień i obmyć Twoją ranę. Potem dokładnie ją opatrzyć. Wtedy nikomu już nie będzie przeszkadzał zapach Twojej krwi. Po drugie mamy trochę czasu. Tamten tygrys też jest ciężko ranny a jego krew raczej bezwonna nie jest. - Wziął Wergiliusza pod ramię i ruszyli. Szli bardzo powoli, znalezienie bezpiecznego miejsca z dostępem do wody zajęło im wiele godzin. Gdy już znaleźli upragnione miejsce wypoczynku Naru był całkiem blady, brat pomógł mu usiąść pod wielkim głazem i zajął się ponownie jego ranami. Gdy zdjął opatrunek okazało się, że krwawienie nie zostało zatrzymane, lecz tylko spowolnione. W okolicy nie było bezpiecznie, powoli zbliżała się noc. Lucjan musiał teraz zajmować się swym bratem jak i wykombinować coś do ogniska. Miał przed sobą dużo pracy. Na sam szczyt priorytetów postawił jednak rannego. Szybko po zdjęciu bandaży obmył jego ranę chustą, którą Naru znalazł w swej kieszeni. Nasączoną czystą źródlaną wodą. Wtedy dokładnie można było zobaczyć ślady zębów, pozostawione na jego ramieniu i ślady pazurów na klatce piersiowej, gdy bestia na niego wskoczyła. Zimna woda podziałała orzeźwiająco dla rannego. Gdy tylko rana została obmyta, mógł przystąpić do dokładnego opatrywania jej, by tym razem na dobre zatamować krwawienie. Następnie, napoił swego brata za pomocą nasączenia, kolejnej części swego okrycia wodą.
- Jak się czujesz? - zapytał rannego chłopca.
- Lepiej niż wyglądam. - odpowiedział cicho.
- Skoro jesteś tutaj zwykłym śmiertelnikiem, nie sądzisz, że można by było zdjąć już Twoją maskę?
- Wraz z pojawieniem się tej maski, straciłem swoje człowieczeństwo. Potem zrobiłem wiele rzeczy, których człowiek nie powinien robić. Nieaktywność Samaela wcale nie oznacza, że na powrót stałem się człowiekiem. On wciąż tam gdzieś jest, a ja nigdy na powrót nim nie będę. - odpowiedział mu.
- Przecież Ty.. - Nie dokończył, nagle rozległy się liczne szelesty.
- Psia mać! Jeszcze nie rozpaliłem ogniska i już się zleciały bestie. - zaklął książę.
- Takie słowa, nie przystają księciu. - zadrwił Naru.
- Jesteśmy w okropnym niebezpieczeństwie, Ty jesteś jedną nogą w grobie i jeszcze na żarty Ci się zbiera? - zbeształ go po czym wyciągnął miecz i ustawił się w pozycji obronnej stojąc przed bratem.
- Spokojnie, to kroki człowieka. Nic nam nie grozi, na dodatek pewne kroki, ten kto tu zmierza, raczej zna te tereny. - Uspokoił go brat trzymając się za ramię i wypluwając krew.
-Widzę, ktoś jest przy zdrowych zmysłach mimo bardzo ciężkiego stanu. - Usłyszeli głos zza krzaków. - Musisz być dobrze wyszkolony, potrafiąc to dostrzec chłopcze. - W tym czasie zza krzaków, wyszedł mężczyzna w masce podobnej do tej, która nosił zasłonięty przez Lucjana Naru.
- Kim jesteś? Czy pomożesz nam? - zapytał prędko Lucjan.
- Nie obchodzą mnie wasze problemy, wracam tylko do domu. - odpowiedział, po czym ruszył dalej. Zrobił kilka kroków i przyglądając się chłopcom ujrzał Naru.
- Nie możliwe! Ta maska. - zaczął nagle podchodząc bliżej. - Ten otwór. - Tym razem spojrzał na dziurę w jego klatce piersiowej. - Szybko, musimy zabrać Twego brata do naszej wioski. - Zmieniając nagle zdanie, pomógł chłopcu wstać i biorąc go z Lucjanem pod ramię ruszyli. Książę przez długi czas zastanawiał się czy dobrze postąpił, wybierając pomoc od podejrzanego zamaskowanego mężczyzny, lecz po tych przemyśleniach doszedł do wniosku, że nie miał większego wyboru. Zostając w lesie, mieli nikłe szanse na przetrwanie, lecz pomoc od tego człowieka, który najwyraźniej doskonale zna otoczenie też może okazać się dla nich zgubna. Było już całkiem ciemno. Lucjan szedł z nieznajomym, podtrzymując prawie nieprzytomnego już brata. Wokoło było na tyle ciemno, że chłopiec nie był w stanie nic zobaczyć a usłyszeć można było odgłosy wydawane przez okoliczne zwierzęta. Delikatny wiatr niósł jednak też przyjemne dźwięki takie jak: Szum liści czy odgłosy wody płynącej w strumyku, od którego byli już bardzo daleko. Niebo posiadało tyle gwiazd ilu Lucjan nie widział jeszcze w całym swoim życiu w królestwie. Od tej strony okolica mogła zdawać się bardzo przyjemna mimo niebezpieczeństw. Myśląc w ten sposób chłopiec poczuł się nieco spokojniej. Gdy już doszli do wioski, Naru był nieprzytomny, ludzie powitali ich z widocznym zdziwieniem, w końcu niecodziennie mieli okazję spotkać kogoś z poza swego klanu. Wszyscy mieli na twarzach takie same maski co Naru i nieznany im jeszcze mężczyzna. Gdy tylko ludzie ujrzeli nieprzytomnego chłopca zareagowali z nieoczekiwanym podziwem.
- To niemożliwe!
- Jednak dokonał tego!
- Wykorzystał to tak jak trzeba! - Rozradowany głosy rozlegały się wokół. Lucjan nie miał pojęcia z czego tak się cieszyli, ludzie z wioski zaś zauważyli, że jego brat jest w ciężkim stanie i prawie natychmiastowo gdzieś go zabrali.
- Czekajcie? Gdzie go zabieracie?! - krzyczał zaniepokojony tym wszystkim Lucjan.
- Nie martw się, oni go opatrzą i zajmą się nim należycie. - odpowiedział mu mężczyzna, z którym przyszli. - Wiemy o jego wnętrzu więcej niż Ci się zdaje. A teraz idź odpocząć i nie martw się. - dodał, po czym ktoś podszedł do niego by wskazać mu drogę..
Noc była dla młodego księcia bardzo długa, martwił się o swego brata, nie wiedział gdzie jest i wciąż obawiał się niebezpieczeństwa, także dużo martwił się polityką swego królestwa. Zamaskowany mężczyzna obiecał mu, że porozmawiają następnego dnia i że jego brat będzie wtedy już w pełni sił. Nie mając pojęcia jak chcą tego dokonać z niecierpliwością wyczekiwał świtu.
Nastał świt. Lucjan niewyspany szybko ruszył do chatki mężczyzny, który przyprowadził ich do wioski. Za dnia mógł się rozejrzeć. Wszędzie w koło były małe, skromne drewniane domki. Na środku wioski uwagę chłopca zwrócił ołtarz, na którym widniał wizerunek Samaela a pod nim napis.
"Panie, daj nam sił.". Lucjan jeszcze bardziej zaniepokojony, szybko znalazł kogoś, kto zaprowadził go do brata. Gdy wszedł do nieco większego domku ujrzał go, jedzącego śniadanie. Wyglądał dobrze, nieporównywalnie lepiej niż dnia poprzedniego.
- Twój brat ma się dobrze, zapewne jesteś głodny. Usiądź i zjedz posiłek. - Usłyszał znajomy głos. Po krótkim zastanowieniu zgodził się. Mimo iż coraz mniej ufał okolicznym ludziom a tym bardziej nieznajomemu mężczyźnie. Jego organizm jednak domagał się posiłku, by móc funkcjonować.
-Jak go uzdrowiliście? Jeszcze wczoraj wyglądał jak trup. - zapytał Lucjan.
- Mamy swoje sposoby. Może i trzyma się dobrze, lecz na ciele pozostaną blizny. - wyjaśnił mężczyzna.
- Kim jesteście i czemu wtedy tak nagle nam pomogłeś?
- Jesteśmy bezimiennymi skromnie żyjącymi ludźmi. Jesteśmy wyznawcami Samaela, który jest teraz w Twoim bracie. Nie martw się, z tego powodu jest u nas traktowany niczym król.
- Czy te wszystkie stworzenia to wasza sprawka? - zapytał tym razem Naru skończywszy posiłek.
- Tak, do czasu pewnego zdarzenia próbowaliśmy przywołać naszego boga, wiele prób i testów skończyło się na przywołaniu pomniejszych demonów w ciała zwierząt, potem Elfy odizolowały nas od świata. - odpowiedział spokojnie przyglądając się mu.
- Nie wyglądasz na zdziwionego naszym przybyciem. Bardziej na zaskoczonego, tym, że ten demon zamieszkuje moje ciało. - spostrzegł się chłopiec.
- Tak, nie jesteście pierwszymi, którzy nas odwiedzili. Przed wami był kiedyś człowiek, który swego imienia nie chciał nam zdradzić. Coś się stało? - przerwał widząc Naru zaciskającego pięści.
- Kontynuuj. - powiedział groźne chłopiec.
- Otóż jak już mówiłem, ów mężczyzna nie chciał nam zdradzić swego imienia, lecz chciał mocy. Innymi słowy poprosił nas byśmy przywołali do jego ciała demona. My nie oponowaliśmy. Mógł się nam przysłużyć w badaniach, więc zrobiliśmy co trzeba, niestety nie udało się nam przyzwać Samaela, lecz jego brata, równie silnego. Tamaela, wszystko spisaliśmy z nadzieją, że kiedyś przyzwiemy samego Samaela Ten człowiek nam to obiecał. - W tym momencie Naru zerwał się z miejsca, łapiąc mężczyznę za szyję i ściskając mocno.
- Chcesz powiedzieć, że moje życie zostało zamienione w piekło z waszych chorych chęci badań? - Zdenerwował się.
- Jeśli mamy zginąć z ręki naszego pana to nie jest dla nas problemem. - wykrztusił z siebie niedbale.
- Mów co się potem stało z tym człowiekiem. Natychmiast! - krzyknął.
- Daliśmy mu nasze notatki. Nosiciel Tamaela przebywał u nas pewien czas a potem wyruszył z powrotem do świata zewnętrznego. - zakończył. Chłopiec puścił go.
- Jak on się wtedy wydostał? - Wtrącił się Lucjan.
- Portalem stworzonym przez nas jeszcze nim zostaliśmy odizolowani. - odpowiedział podnosząc się.
- Skoro macie coś takiego, to czemu nie użyjecie tego by się wydostać? - dopytywał się młody książę.
- Bo wyjścia elfy pilnują jak oka w głowie. Ilekroć, któryś z nas próbował się wydostać kończyło się to dla niego śmiercią. - wyjaśnił mężczyzna siedząc już z powrotem na krześle. Naru wyglądał jak by w jego głowie rodził się już jakiś pomysł.
- Czy cała wioska zaangażowana jest w te eksperymenty? - zapytał zamaskowany chłopiec.
- Tak. - Usłyszał krótką odpowiedź.
- Zaprowadź nas do tego portalu i pomóż nam się stąd wydostać! - Rozkazał. Wiedząc, że dzięki demonowi w swym ciele będą mu posłuszni. Miał rację, mężczyzna wstał i nakazał iść za sobą. Nie minęło dużo czasu jak znaleźli się przy ołtarzu.
- Co my tu robimy? - zapytał Lucjan.
- Aby otworzyć portal potrzebna jest krew. Ludzka ofiara, lecz nie martwcie się. Dla błogosławionego przez Samaela, wszyscy są gotowi tutaj umrzeć. Wykonaliśmy swe zadanie, zrobimy wszystko aby Cię wspomóc Panie. - rzekł spoglądając na Naru. - Jeśli ktoś chcę doznać zaszczytu śmierci dla samego Pana zniszczenia Samaela, niech wystąpi! - krzyknął zamaskowany mężczyzna. W tym momencie z grupy ludzi, która z niewiadomych przyczyn zebrała się w koło ołtarzu wystąpiła kobieta. Każdy z obecnych miał na sobie maskę.
- Panie, czyń honory. - Zamaskowany mężczyzna wręczył chłopcu sztylet, który ten przyjął bez wahania.
- Naru, chyba nie zamierzasz tego zrobić! - krzyknął na brata Lucjan, lecz nie było odwrotu. Spoglądając mu głęboko w oczy mógł dostrzec pogardę i nienawiść z jakimi patrzył na ludzi obecnych wokół. Naru bez zastanowienia, dźgnął kobietę prosto w serce, gdy tylko wyjął nóż krew trysnęła oblewając cały ołtarz. W tym momencie można było wyczuć magiczną energię, po chwili pojawił się portal. Przejście, które tworzyła jak by przecięta przestrzeń. Na ziemi w miejscu, w którym leżała ofiara ziemia rozwarła się a dziura, która powstała wypełniona była energią.
- Panie, zanim odejdziesz wiedz, że mamy Ci coś do zaoferowania, lecz jest pewien szkopuł. - Mężczyzna zaczepił Naru. Lucjan zauważył, szepczącego bratu do ucha mężczyznę. Ujrzał też złowrogi uśmiech na twarzy swego krewnego, lecz nie zdążył zareagować gdyż ten niespodziewanie pchnął go do magicznego przejścia.
- Naru, co Ty?! - Nie zdążył dokończyć, gdyż stracił już ich z oczu. Jedyne co mu pozostało to na chwilę obecną martwić się czy przeżyje spotkanie z elfami a potem polityka i wydostanie Naru.
- Tutaj nie jestem jeszcze potworem, mam pewne plany do zrealizowania więc nie martw się o mnie. - Usłyszał nagle głos brata w swej głowie. Potem była już tylko ciemność.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.