Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Rewolucjonista

Rozdział 6

Autor:Ayanami
Serie:One Piece
Gatunki:Dramat, Przygodowe
Dodany:2012-05-26 10:11:06
Aktualizowany:2012-05-26 10:11:06


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Zabrania się kopiowania treści tego opowiadania.


Sabo wiele już w życiu widział. Wychowywał się na wyspie, gdzie pomiędzy Szarym Terminalem, w który mieszkał, a królestwem Goa, w który się urodził, rozciągała się dzika i nieprzyjazna człowiekowi dżungla. Strach w tych, którzy zmuszeni byli przez nią podróżować, siał wielki tygrys - najsilniejszy i najszybszy drapieżnik w tej części East Blue.

Nie był więc ani zaskoczony ani przerażony, gdy w zasięgu jego wzroku pojawiło się ogromne zwierzę wyglądem przypinające lwa. Przerośnięty kot, jak w myślach nazwał go Sabo, miał lśniącą czarną sierść,długie, ostre pazury i bujną grzywę. Jego żółte ślepia świeciły niczym dwie żarówki.

Mira stała w kompletnym bezruchu, ze spokojem przyglądając się działaniom dziwnego stworzenia. Jedynie po oczach można było poznać, że coś jest nie w porządku. Były puste. Jej szklane spojrzenie, jak u porcelanowej lalki, nie wyrażało zupełnie nic.

Chłopak, zbyt zaabsorbowany obecnością przeciwnika, by zauważyć jej brak reakcji, uśmiechnął się niezauważalnie, śledząc ruchy wielkiego lwa. Stworzenie poruszało się z niewymuszoną gracją, lekko stawiając kroki i nieznacznie poruszając barkami. Miłe dla oka wrażenia estetyczne psuły pękające, pod naporem jego łap, drzewa. Jak gałązki. To przywołuje wspomnienia, pomyślał. Wciąż pamiętał, jak wraz z Luffym i Ace'em założyli się, który z nich pierwszy pokona wielkiego tygrysa - króla wyspy, jak nazywali go ci, którzy mieszkali w pobliżu Szarego Terminalu. Stawką miało być stanowisko kapitana w pirackiej załodze, jaką mieli wspólnie utworzyć, gdy tylko nieco podrosną. Niestety, w ostatecznym rozrachunku, żadnemu z nich nie udało się pokonać tygrysa w pojedynkę.

Ale teraz było inaczej. Teraz nie był już małym chłopcem, który potrafił tylko uciekać przed problemami. Teraz był starszy i silniejszy. Przede wszystkim jednak, teraz wiedział,jak walczyć.

Mira spokojnie obserwowała, jak jej towarzysz rusza w kierunku zbliżającego się Leora. Zwierzę to było jednym z najsilniejszych stworzeń na wyspie. Nawet pieski króla omijały szerokim łukiem ich siedliska. On zaraz zginie, pomyślała,czując szaleńcze bicie swego serca. Miała wręcz wrażenie, że zaraz wyrwie się jej z piersi. Ciało natomiast ogarnęła znajoma niemoc. Mięśnie, zwiotczałe i zesztywniałe zarazem, zdawały się ważyć tonę, a wysiłek potrzebny do otworzenia ust równał próbom przesunięcia góry. Bała się? Nie. Nie czuła nic. Jak zawsze podczas tych „ataków”.

Za to chłopiec wydawał się biec szybciej, niż przeciętny człowiek. Gdy tylko się rozpędził,niemal zniknął jej z oczu. Zauważyła go po chwili, jak z wyskoku,kopie czarnego lwa prosto w głowę. Zwierzę wyglądało przez moment na zamroczone, ale zaraz potem, rozjuszone, zamachnęło długim ogonem, który trafił blondyna w pierś. Chłopak uderzył plecami o pobliskie drzewo, klnąc pod nosem.

- Cholera, nie zadziałało tak, jak powinno. Co robię nie tak? - zastanawiał się na głos.

Dziwny jest, pomyślała, atakuje Leora -jej umysł dryfował sobie gdzieś spokojnie zahaczając przypadkowo o odgrywającą jej się przed oczami scenę.

- Nie ma mowy żebym przegrał z głupim kocurem - warknął i rzucił się na zwierzę raz jeszcze.

Wystarczyły dwa mocne kopnięcia. Pierwszy zwalił zwierzę z nóg, które, padając na ziemię, przy okazji złamało kilka kolejnych drzew. Drugi kopniak pozbawił lwa przytomności -lub życia.

Naprawdę to zrobił, zabił go. Chyba. Mam wrażenie, że jestem bezużyteczna… Jejku, jaki on dziwny. Co niby mam mu powiedzieć? Niech to już minie, bo będzie niezręcznie…- wraz z mijającym odrętwieniem wracało racjonalne myślenie. I lekki niepokój, przed dziwnym nieznajomym. Co z niego za człowiek,skoro w kilka minut pokonał Leora? Wolała nie wiedzieć.

Sabo otrzepał ubranie z liści i kory drzewa, które zatrzymało jego, na szczęście krótki, lot. Nie spodziewał się, że kocur będzie aż taki wytrzymały. Mimo iż wygrał bez większych trudności, nie był zachwycony. Po raz kolejny przekonał się, jak wielkie ma wciąż braki. Opanowanie haki nie było wcale tak łatwe, jak na początku myślał.

Zerknął w kierunku Miry. Wyglądało na to, że jego walka zrobiła na niej dość spore wrażenie, mimo iż starała się to ukryć. Właściwie to patrzyła się tak jakoś dziwnie. W końcu,jakby się otrząsnęła. Pewnie z szoku, pomyślał. Spojrzała w jego kierunku bardziej trzeźwo i marszcząc się lekko zapytała:

-Jak ty to zrobiłeś? - zmierzyła jego chude ciało podejrzliwym wzrokiem.

- Jakoś - odpowiedział w końcu na jej pytanie. Nie miał nastroju na wyjaśnienia. Poza tym, sam nie do końca to jeszcze pojmował. Nie był co prawda tak wolno myślącym człowiekiem, jak jego młodszy brat Luffy, ale mimo iż kilka razy już mu tłumaczono na czym polega haki i jak należy go używać,wciąż nie rozumiał. Bardzo chciał w końcu opanować tą moc, ale Setche - jego nauczyciel i opiekun z armii rewolucjonistów - wciąż powtarzał: „na to trzeba czasu”. Westchnął. - Chodźmy już.Wydawało mi się, że się spieszysz - przypomniał.

Szatynka zmarszczyła brwi i odwracając się na pięcie, ruszyła trochę sztywno przed siebie, oglądając się co chwila z niepokojem na nieruchome cielsko i mierząc podejrzliwym wzrokiem swego towarzysza.

Dalszą drogę pokonali w ciszy.

- Jesteśmy - przemówiła szatynka, gdy tylko w zasięgu ich wzroku znalazła się nieduża chatka stojąca na polanie. Otaczały ją gęsto rosnące drzewa,zapewniając schronienie i czyniąc ją niemal niewidoczną dla tych,którzy nie wiedzieli gdzie jej szukać.

Dziewczyna nachyliła się nad doniczką z małym kwitnącym kwitem, stojącej obok drzwi.Wyciągnęła spod niej płaski, pojedynczy klucz i wyprostowała się, by wsadzić go do zamka. Drzwi ustąpiły natychmiast, gdy tylko delikatnie na nie naparła.

Sabo niepewnie wszedł za nią do pomieszczenia, nie czekając na wyraźne zaproszenie. Mira zmarszczyła nos, ale w żaden sposób tego nie skomentowała.Doszedł więc do wniosku, że jej milczenie oznacza tyle co słowa„rozgość się” i, już mniej skrępowany, rozejrzał się po wnętrzu chatki.

Liczyła ona dwa pokoje, z czego jeden - ten w którym się obecnie znajdowali - połączony był z małą, ciasną kuchnią. Umeblowanie było bardzo oszczędne. Przy ścianie stały komoda, biurko i dość sporych rozmiarów dwudrzwiowa szafa. Na środku zaś postawiono dwa stare fotele i niepasującą do niczego kanapę w dziwnym kolorze. Między nimi wciśnięty był niski,okrągły stolik. Naprzeciw znajdowały się natomiast białe drzwi,najpewniej prowadzące do sypialni.

- Chodź za mną - mruknęła Mira, rozkazującym tonem. Ruszyła w kierunku owych drzwi, nie czekając na jego reakcje. Poszedł w ślad za nią, pozwalając pokierować sobą z wrodzonej ciekawości.

Drugie pomieszczenie było dużo mniejsze. Mimo iż ściany pomalowano na pomarańczowożółty kolor, cały pokój aż emanował chłodem. Na dwuosobowym łóżku leżała jakaś postać, szczelnie owinięta w koce, przez co Sabo nie mógł się jej przyjrzeć. Obok łóżka stało drewniane krzesło, a w rogu mały stolik z lampą naftową.

Zdjął plecak, kładąc go na podłodze. Chciał o coś zapytać,ale właśnie w tym momencie zawinięta w koce postać jęknęła cicho i przekręciła się na plecy. Mira spojrzała na nią, by zaraz potem przenieść ponaglające spojrzenie na niego.

- Wylecz go.

- Nie jestem lekarzem.

Od początku podejrzewał,dokąd to zmierza, ale nie sądził, że Mira poprosi go, o ile można to nazwać prośbą, zważywszy na jej ton, o coś takiego. Mógł użyczyć jej leków, ale robienie za lekarza to już zupełnie inna sprawa.

Mira walczyła z rosnącą w niej irytacją i rozczarowaniem.

- Wiem. Ale na pewno przeszedłeś jakieś szkolenie. Przecież należysz do jakiejś tam armii - warknęła,przypominając sobie, jak chłopak opowiedział krótko o sobie, gdy się poznali. To była bardzo oszczędna w słowa opowieść, a Mira nie słuchała jej zbyt uważnie.

- Armii rewolucjonistów - poprawił ją, marszcząc brwi. - I owszem, przeszedłem podstawowe szkolenie, ale uczono mnie głównie używania broni i pewnych zachowań w określonych sytuacjach, a nie leczenia. Od tego byli lekarze i ci, którzy uczyli się by nimi zostać. Ja nie jestem lekarzem - powtórzył z uporem.

To niemożliwe. Nie. Teraz, kiedy już narobiła sobie nadziei? Zacisnęła usta, patrząc w sufit i próbując się uspokoić. Nie mogła się przecież pokazać temu obszarpanemu dziwakowi w chwili słabości, prawda? Już miała rzucić w jego kierunku jakąś kojącą serce zgryźliwość, gdy zaskoczona dostrzegła, jak blondyn podchodzi do łóżka, mijając ją.

Gdy dotarł do posłania, wreszcie udało mu się dojrzeć postać skuloną pod kocem. Był to mały chłopiec, na oko dziesięcioletni. Twarz w kształcie serca miał niezdrowo zarumienioną, a czarne kosmyki włosów posklejane od potu. Oddychał przez usta, z wyraźnym trudem łapiąc w płuca powietrze. Sabo nie musiał nawet przykładać mu ręki do czoła by wiedzieć, że dziecko ma wysoką temperaturę.

- Najpierw trzeba zbić gorączkę- mruknął. W roli lekarza nie czuł się tak pewnie, jak w walce z ogromnym lwem. A świadomość, że w jego rękach może leżeć życie małego dziecka, bynajmniej mu niczego nie ułatwiała. -Nalej zimnej wody do małej miski i przynieś ją tutaj. Znajdź też jakieś szmatki albo coś, czego można użyć do zrobienia okładu.W plecaku powinny być jakieś leki na zbicie temperatury. Przyda się też jakieś szklane naczynie. Najlepiej pusty słoik, ale szklanka też się chyba nada.

Mira czując lekką ulgę posłusznie wykonała wszystkie polecenia. Jak dobrze nie być znów samą. Jak dobrze nie mieć tego wszystkiego tylko na swojej głowie. Kiedy nie znalazła żadnych czystych szmatek, bez namysłu pocięła jedną ze swoich bluzek. Kiedy postawiła miskę z zimną wodą i pusty słoik na krześle przy łóżku, wzięła się za przeszukiwanie plecaka.Nie było to łatwe, a ona nie należała do osób bardzo cierpliwych, więc w pewnym momencie po prostu wysypała całą jego zawartość na podłogę. W końcu znalazła poszukiwane pudełko tabletek.

- Te zioła też się przydadzą - usłyszała nad sobą głos nastolatka. Wskazywał na jakieś zielsko w foliowym woreczku.- Oczyszczą i odświeżą powietrze. Teraz jest zbyt suche i ciężko się nim oddycha.

- Mówiłeś, że w armii nie uczyli cię takich rzeczy - burknęła nieuprzejmie. Tak naprawdę była mu wdzięczna. Ale uprzejmość nie była w jej stylu. Inaczej już nie potrafiła.

- Nie uczyli - potwierdził niechętnie. - Ale zanim wstąpiłem do armii, przez jakiś czas uczyłem się w domu.

Czasami, ale tylko czasami, był wdzięczny matce, która zmuszała go do ciągłej nauki. Dzięki temu przynajmniej otrzymał podstawowe wykształcenie. Przydawało się ono w chwilach takich jak ta. Nie był jednak zachwycony faktem, że zawdzięcza coś swemu szlacheckiemu pochodzeniu. Nie od dziś bowiem wiadomo, że przywilej uczenia się, w królestwie Goa, przysługiwał tylko wysoko urodzonym dzieciom.

Tak czy inaczej, Sabo nie znosił gadać o przeszłości jeszcze bardziej niż zabiegów dentystycznych.

Postawił słoik na parapecie okna, rzucił do niego garść ziół i przeszukał kieszenie spodni w poszukiwaniu zapałek. Nie znalazł ich.

- Ognia? - usłyszał pytanie Miry. Zerknął na nią.Dziewczyna trzymała w dłoniach małą, czerwoną zapalniczkę.Wziął ją od niej bez słowa powracając do przerwanej czynności.

Podpalił zioła, patrząc jak bardzo powoli obracają się w proch.

Mira posłała mu nieprzyjemne spojrzenie, znad obłoków dymu, które wzbiły się leniwie w powietrze. Najwyraźniej nie była zadowolona z faktu, iż jest od niego zależna.

Słodka woń wypełniła pomieszczenie.

- To trucizna, mam rację? - zapytał po długiej chwili ciszy. - Nie jestem pewien, czy zbicie temperatury cokolwiek zmieni. Jeśli nie podamy mu antidotum, możliwe, że dzieciak umrze w ciągu kilku dni.

Mira zacisnęła zęby zezłości. To wszystko to było winą tego przeklętego króla! Czuła jak do jej oczu cisną się łzy, zamrugała więc szybko. Przysięgła przecież, że nigdy więcej nie będzie płakać. Nie przez niego.

- Zdobędę je - powiedziała w końcu. - Zdobędę antidotum.

Usiadła na krześle, kładąc miskę na swoich kolanach.Namoczyła kawałek materiału w lodowatej wodzie i położyła go na rozpalonym czole chłopca. Nie pozwolę ci umrzeć, Miki,przysięgam.

Dziś w nocy, postanowiła w duchu,zakradnę się do zamku i ukradnę antidotum...

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.