Opowiadanie
Sherlock : Błędy w Czerwieni
Rozdział Piąty
Autor: | Luna |
---|---|
Serie: | Sherlock (BBC) |
Gatunki: | Dramat, Kryminał, Obyczajowy, Romans |
Dodany: | 2012-09-29 17:51:31 |
Aktualizowany: | 2012-09-29 17:51:31 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
- Widzimy się wieczorem? - Usłyszał w słuchawce radosny głos Molly. Uśmiechnął się ciepło, odwracając się w krześle w stronę okna.
- Jasne. Obiecuję nie zasnąć w czasie „Glee”, jak ostatnio. Byłem naprawdę zmęczony, a dzisiaj zapowiada się spokojne i nudne.
Molly nie była nawet zła o to, że zasnął, obudziła go przypadkowo przykrywając go kocem, gdy na ekranie pojawiły się napisy końcowe. Poczuł ulgę, że ominęły go te śmieszne dramaciki. Boże, nie cierpiał tego serialu.
- Spoko, pożyczyłam od koleżanki „Straż nocną”, mówiła że jej mąż to uwielbia, może tobie też się spodoba? - Usłyszał nadzieję w jej głosie.
- Nie jestem wybredny, nie martw się - zmarszczył, brwi, słysząc jakieś ożywienie na korytarzu. Roztarł skronie, słysząc że Donovan coś krzyczy. Wolał nie wiedzieć, co tam się dzieje. Skrzywił się na dźwięk otwieranych drzwi. - Chyba mówiłem, żeby mi nie...
Urwał, widząc jak do pokoju szybko wchodzi, lekko uśmiechnięty i wyraźnie zadowolony, Sherlock Holmes. Za nim szedł John i... taksówkarz?
- Lestrade, świetnie, że cię tu zastaliśmy - detektyw podszedł do jego płaszcza i jakby nigdy nic wyciągnął z kieszeni portfel, wyjął ze środka pięćdziesiąt funtów i wcisnął taksówkarzowi. - Dzięki za pożyczenie, później oddam. Może - mówiąc to, rozsiadł się na jednym z krzeseł i jakby nigdy nic wyjął z kieszeni papierosy i jednego odpalił.. - John? - Mruknął, podsuwając paczkę w stronę stojącego za nim lekarza.
- Nie, dzięki. Wiesz, że palę tylko po... ćwiczeniach.
- Greg...? Kto tam jest? - Usłyszał w słuchawce odrobinę drżący głos Molly.
- Muszę kończyć - powiedział szybko. - Coś wyskoczyło. Zadzwonię później!
Nawet nie mógł obiecać, że się spotkają.
- Szefie, mam ich skuć? A zwłaszcza jego? - Spytała stojąca w drzwiach Donovan.
- Nie bądź niedorzeczna, kobieto! Niczego nie zrobiłem! Przychodzę wam tylko pomóc z czymś ciekawym! W końcu. Prawda, John?
- Śmierdzisz fajkami, możesz mi nie dmuchać w twarz - jęknął lekarz. - Poza tym, chyba nie mamy zbyt dużo czasu...
Lestrade zacisnął oczy, słuchając tego całego szumu. Coraz więcej ludzi kłębiło się przy drzwiach, wszyscy starali się zajrzeć do środka, szeptali, część mówiła głośno. Nikt nie wierzył w to, co widzi.
- Cicho! - Greg krzyknął, wstając szybko. - Wy - wskazał współpracowników - wynosić się! Wszyscy! I nie przeszkadzać! Nikomu nie wolno tu wchodzić! - Zatrzasnął drzwi. - A wy...
Ruszył przez pokój, przeszedł i oparł się o biurko, stając twarzą do nich.
- Wy... Wy narobiliście nam tony problemów, zmartwień, doprowadziliście Molly do łez, jesteście dwoma idiotami, Sherlock ani mi się waż przerywać! Pakujecie się w jakieś gówno bez informowania o tym policji, później pakujecie się w większe gówno i znikacie! I wiecie co? Tutaj tylko ja wiedziałem, że żyjecie! Większość ludzi pomyślała, że zobaczyli cholerne duchy! Dlatego, gdy już z wami skończę, macie iść, a w szczególności ty Sherlock, i przeprosić ich za waszą nieskończoną głupotę, egoizm i wszystko inne!
Obaj siedzieli i patrzeli na niego z szeroko otwartymi oczami, wyraźnie nie wierzyli w to, co słyszeli. Wziął głęboki oddech i po chwili uśmiechnął się lekko.
- Dobrze was widzieć w jednym kawałku - odparł spokojnie. - Sally!
Drzwi otworzyły się niemal natychmiast, a do środka ostrożnie wsunęła się zagubiona sierżant.
- Trzy kawy.
John odchrząknął cicho, przykuwając uwagę inspektora.
- Obawiam się, że nie mamy na to czasu. Moriarty wykonał ruch, Mycroft nawet nie wiedział, że wychodzimy, więc powinniśmy się...
- Dziękuję, John - Sherlock przerwał mu szybko. - Na razie i tak niczego nie wiemy, a przecież możemy się napić kawy, czekając, aż Lestrade odda nam telefony, które prawdopodobnie trzyma w biurku - na kilka sekund na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech, którego Greg czasem nienawidził. - Sally - odwrócił się w krześle. - Trzy, jedna czarna, dwie kostki cukru, druga biała, bez cukru, a dla twojego szefa bezkofeinową, żeby nie miał za dużo siły do wściekania się na nas. A teraz bądź tak miła i pospiesz się, najlepiej tak, jak pospieszyłaś się dzisiaj z kimś w toalecie.
- Coś powiedział?!
- Tylko najbardziej oczywiste fakty, droga Sally. A teraz naprawdę wyjdź, nie mam ochoty czuć tego obrzydliwego dezodorantu Andersona, póki nie muszę go widzieć.
Drzwi zamknęły się z trzaskiem.
O Boże. Już się zaczyna.
W głębi duszy Lestrade, bał się jak zareaguje Molly, jak to się odbije na ich związku... Mieli wkrótce wyjechać na weekend, ale nie wiedział, czy teraz to wypali.
Odsunął się od biurka i okrążył je, czując na sobie spojrzenie dwóch par oczu. Otworzył szufladę kluczykiem i po chwili wahania wyjął ze środka trzy telefony.
- Wszystkie były przez ten czas wyłączone, więc pewnie będziecie mieli mnóstwo nieodebranych połączeń - urwał. Chciał dodać, że Harry martwiła się o Johna, ale po chwili uznał, że to bez sensu. W końcu na pewno wie, jak wygląda sytuacja. - Teraz powiedzcie skąd wiecie, że ten samochód ma coś wspólnego z Moriartym.
- Zadzwonił do nas - odparł Sherlock, włączając różowego iPhone’a. - Poznałeś ten samochód? - Spytał z odrobiną drwiny w głosie.
Greg westchnął ciężko, już zaczynał? Z cichym jękiem opuścił wzrok i roztarł skronie.
- Sherlock.
Inspektor poderwał głowę, patrząc na Johna. Lekarz patrzył stanowczo na detektywa, który po chwili prychnął cicho i machnął ręką.
Co do...
- Nie widziałem nawet tego samochodu - Greg mruknął, patrząc ze zdziwieniem na siedzących przed nim mężczyzn. - To nie jest moja sprawa. Dimmock się nią zajmuje.
Sherlock poderwał głowę.
- Dimmock? Cieszyć się, czy nie? Lubi mnie, więc... Mówił ci coś?
Lestrade westchnął cicho, patrząc z nadzieją na drzwi. Niech Donovan przyniesie już kawę, wtedy Sherlock może zamknie się na chwilę.
- Najpierw wyjaśnij, mi dlaczego to jest takie ważne.
- Porwał asystentkę Mycrofta, była w samochodzie - wyjaśnił szybko John.
Policjant oczekiwał dalszych wyjaśnień, ale lekarz najwyraźniej nie zamierzał powiedzieć niczego więcej, co Sherlock przyjął z dumnym uśmieszkiem. Cholera by ich obu wzięła. Co się stało, że Watson zaczął działać jak Holmes? Och, teraz już na pewno z nimi nie wytrzyma.
- Samochodu raczej nie zobaczycie, sprawę przejął ktoś wyżej i zarekwirował samochód... - Dimmock jęczał mu dobre pół godziny, że ktoś ukradł mu taką fajną sprawę.
- Durny Mycroft.
Sherlock wgryzł się w palec, drugą ręką gasząc papierosa o biurko. Lestrade zmarszczył brwi z irytacją, chciał nawet zaprotestować, ale po chwili stwierdził, że to bezcelowe. To w końcu Sherlock Holmes.
- Może cię zainteresuje, że jakąś godzinę temu znaleziono ciało człowieka, który prawdopodobnie był w tym samochodzie. Nagi, postrzelony w głowę, bez jakichkolwiek dokumentów.
Holmes poderwał głowę, uśmiechając się szeroko.
- Gdzie są? Chcę je zobaczyć. To może być świadomy ślad...!
Greg znieruchomiał. Cholera.
- Są w kostnicy Barts - odpowiedział cicho, czując jak cały sztywnieje. Patrzył uważnie na Sherlocka, gdy ten westchnął cicho, wyraźnie uświadamiając sobie, co ma na myśli. - Molly tam dzisiaj jest, ciężko to wszystko przeżyła, więc bądź dla niej miły, dobra?
Inaczej walnę cię z dziką satysfakcją w brzuch.
Sherlock zmarszczył brwi, przyglądając mu się uważnie. Greg po chwili odwrócił wzrok.
- Wie, kim jest jej chłopak?
Policjant otworzył usta ze zdziwieniem, przez chwilę nie rozumiejąc, co Holmes miał na myśli. Dopiero po kilku sekundach spłynęło na niego oświecenie. Odchrząknął głośno.
- Były chłopak. Twój brat raczył ją ostrzec, gdyby Moriarty chciał się z nią skontaktować, ale sama wcześniej podejrzewała, była w jego mieszkaniu po waszym zniknięciu i... - urwał. - I o tym później. Po prostu... bądź dla niej miły, dobra? Ten jeden raz.
Holmes zmarszczył brwi.
- Ostatnio byłem dla niej miły, ostrzegłem ją, żeby zerwała ze swoim „chłopakiem”, bo jest gejem... Nie był, chyba, ale i tak okazał się być bardzo złą partią, bogatą ale złą. A ty John mówiłeś, że to nieuprzejme, że jej to powiedziałem - przewrócił oczami.
Chwilę później detektyw bez słowa wypadł z pokoju, niemal przewracając niosącą kawę Sally.
- Idziecie, czy nie?! - Zawołał za nimi.
Zaczęło się.
*
Sherlock siedział w samochodzie w milczeniu, przeglądając wiadomości na telefonie. Molly, Sarah, Pani Hudson, Mike... Zerknął na Johna, który nawet nie włączył swojej komórki. Nie chciał widzieć wiadomości od Harriet..
- Nieźle z tego wybrnąłeś - mruknął cicho, przykuwając uwagę lekarza, który spojrzał na niego ze zdziwieniem. - „Asystentka Mycrofta, była w samochodzie”. Och, bardzo sprytne, świetne. Naprawdę - uśmiechnął się lekko. To było dobre, świetne posunięcie.
Prowadzący pojazd Lestrade zerknął na nich w lusterku, ale obaj go zignorowali.
- Dzięki... Brzmisz jakbyś był dumny - John odchrząknął cicho, patrząc na niego tak, jakby zakładał, że właśnie wypowiedział coś idiotycznego.
- Jestem dumny - Sherlock ledwo poruszył ustami, ale mina jego przyjaciela jasno dawała do zrozumienia, że zrozumiał, o co chodzi.
- Och. Och. To... Dobrze - lekarz odchrząknął cicho. - Dzięki.
Holmes niemal przewrócił oczami. Och, John.
- Więc, Lestrade - detektyw odezwał się po chwili, przeszukując sieć za jakimiś plotkami na temat porwania Anthei. Mnóstwo „świadków”, żaden nie brzmiał wiarygodnie. Cholera by to wzięła. - Jak tam randki z Molly?
Policjant przeklął cicho, hamując gwałtownie.
- Randki... z Molly? Chodzisz z Molly? Molly Hooper? - John patrzył z niedowierzaniem na inspektora.
- Och, John. Nie powiesz mi, że nie zauważyłeś, jak nasz drogi inspektor Lestrade o niej mówi? Pośród wszystkich ludzi wspomniał ją, konkretnie ją, że się martwiła, że doprowadziliśmy ją do łez, że ciężko to przeżyła. Zerwanie z chłopakiem i wiadomość, że jest psychopatą? Możliwe, ale czy nie bardziej martwi się o zaginionych? Tylko skąd by o tym wiedział... Przyjacielska pogawędka w kostnicy? Nie, nie pasuje do niego. Musiał ją zaprosić na drinka. Jeden drink musiał się rozrosnąć do rozmiarów kolacji, lunchów, śniadań, wyjść do kina i innych niedorzecznych rzeczy. Dlaczego musiał? Ponieważ Lestrade w pierwszym momencie pomyślał o sobie, gdy spytałem, czy Molly wie, kim jest jej chłopak. Wyraźnie prosił, żebym był dla niej miły i może nie był tego świadomy, ale spojrzał wtedy na mnie, jakby chciał mi zrobić krzywdę, jeżeli nie będę uprzejmy. Poza tym spójrz na niego! Nie ma na sobie pierwszej lepszej koszuli, nie... Ma na sobie jedną z lepszych koszul, jakie posiada, prawdopodobnie nawet dość nową. I ten zapach? - Pociągnął ostentacyjnie nosem. - Nie używa się takiej wody kolońskiej do pracy, chyba że chce się komuś zaimponować, a w Scotland Yardzie działa to raczej na odwrót. To jemu chce się zaimponować - wcisnął telefon do kieszeni. - Więc. Jak randki?
Sherlock widział, jak Lestrade zaciska mocniej szczęki.
- Jakby cię to interesowało - mruknął parkując. - Po prostu bądź dla niej miły, dobra?
Holmes zmarszczył brwi, kątem oka dostrzegł jak John wychodzi z samochodu i stawia kołnierzyk koszuli.
- Będę, nie masz się czego martwić - wysiadł z samochodu, czując na sobie wzrok lekarza. - Będę dla niej miły! Obiecuję! I nie panikuj tak, że nas zobaczą... I tak w końcu się dowiedzą, że nic nam nie jest - ruszył w stronę bocznego wejścia.
- Ale głównym wejściem nie wmaszerujesz do szpitala, co? - Usłyszał za sobą rozbawiony głos przyjaciela.
- Tędy jest bliżej - odparł lekko.
- Wcale, że nie.
Uśmiechnął się delikatnie i pchnął drzwi. Nie, nie było bliżej.
Szedł w milczeniu, powoli przemierzając długie korytarze. Za sobą słyszał Johna, który zaczął przyjazną pogawędkę z Lestrade o Molly. Chwila rozproszenia przed sprawą...
Skręcił za róg i już widział drzwi kostnicy. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zatrzymać się i nie przygotować się na to, co go czeka - w końcu mogła go zaatakować werbalnie, prawda? Dobre pytanie i same niewiadome... Nie, nie ma sensu czekać, trzeba to zrobić szybko.
Pchnął energicznie drzwi, wchodząc do pokoju słyszał za sobą podniesiony głos Lestrade, ale postanowił się tym nie przejmować. Zamiast tego skupił wzrok na bladej jak ściana Molly, której właśnie kubek wypadał z rąk. Zrobił dwa kroki do przodu i chwycił naczynie.
- Molly, witaj - uśmiechnął się lekko. - Szkoda by było kubka z... uroczymi kociakami w cylindrach.
Co...
Wcisnął jej kawę, patrząc w wielkie, zaszklone oczy.
- Możesz nam pokazać zwłoki postrzelonego mężczyzny? Tego nagiego.
Podniosła drżącą dłoń, wskazując jedną z lodówek. Liczył na większą współpracę... Trudno. Odwrócił się na pięcie i ruszył we wskazaną stronę. Nawet nie zdążył położyć dłoni na uchwycie, gdy usłyszał za sobą spanikowany głos Hooper.
- Przepraszam! Ja nie wiedziałam! Przysięgam, nie wiedziałam, że on... że on jest zły, że chodzi mu tylko o ciebie, że chce ci zrobić krzywdę! Gdybym wiedziała... Nigdy bym go tutaj nie przyprowadziła, nie przedstawiła, przysięgam! Nie spotykałabym się z nim... - głos jej się załamał, płakała. - Ja... To moja wina, że się do was zbliżył...
Sherlock stał w bezruchu, słuchając jej słów. Lestrade przeklął w drzwiach, był zły...
Detektyw odwrócił się na pięcie i podszedł do Molly, która wbiła w niego przerażony wzrok. Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale uznał, że to głupie. Nie. Trzeba to powiedzieć inaczej. Ostrożnie położył jej rękę na ramieniu, a ona natychmiast znieruchomiała.
- Wiem - szepnął. - Wiem, że nie chciałaś, nie wiedziałaś. Nawet przez chwilę nie podejrzewałem, że mogłabyś zdawać sobie sprawę, kim on jest. On i tak by się do nas zbliżył, wcześniej czy później, tym czy innym sposobem. To nie twoja wina. Ani ja, ani John cię nie obwiniamy. Prawda, John? - Spojrzał na przyjaciela, który przytaknął szybko, chociaż wyraz niedowierzania nie zniknął jeszcze na dobre z jego twarzy. - Nie przejmuj się tym - zerknął na Lestrade, który podszedł natychmiast. Sherlock cofnął rękę, gdy inspektor ją objął.
Otwierając lodówkę, wciąż słyszał za sobą przyspieszony, drżący oddech Molly, a na karku czuł niedowierzające spojrzenia Johna i Grega.
Wyciągnął zwłoki i pokój wypełnił się cichym buczeniem. Znieruchomiał, wyjmując komórkę z kieszeni. Milczał chwilę, patrząc na wyświetlacz różowego iPhone’a. Numer zastrzeżony.
- Lestrade... Weź ją na kawę, niech się przewietrzy, czy coś - szepnął cicho, nie odrywając wzroku od telefonu.
John podszedł bliżej, patrząc na niego z niepokojem. Obaj stali w bezruchu, gdy policjant wyprowadzał z kostnicy swoją dziewczynę, która wyglądała bardziej jak członek rodziny, który właśnie musiał rozpoznać zwłoki bliskiego. Sherlock wiedział, że dziewczyna odwróciła się w drzwiach i spojrzała na niego i telefon z przerażeniem, ale zignorował to. Odebrał połączenie, gdy kroki były coraz mniej słyszalne, od razu przełączył na tryb głośnomówiący.
- Słucham...?
- Sherlock, mój drogi. Ładnie to tak? Zamiast szukać swojej bratowej oglądasz nagich mężczyzn z moją słodką Molly!
Holmes czuł, że przez jego twarz przebiega tik nerwowy, widział jak John porusza ustami, chcąc niemo powiedzieć „tylko spokojnie”.
- Cóż, może zacząłbym szukać, gdybym miał jakąkolwiek wskazówkę i właśnie jej szukam...
- Ciało niczego ci nie powie. To tylko śmieć, zgubiony przez przypadek przez moich ludzi. Biedaczek, chociaż go normalnie zakopią.
- Czego chcesz? - Sherlock warknął cicho, spinając się. Ta rozmowa prowadziła donikąd. Poczuł rękę Johna na swoim ramieniu i na chwilę zamknął oczy.
- Mam dla ciebie coś lepszego, niż te zwłoki - wymruczał Jim. Detektyw niemal wzdrygnął się z obrzydzeniem. - Mogę ci powiedzieć, gdzie jest samochód, którym jechała nasza słodka Anthea.
Wyprostował się, słysząc te słowa.
- Dajesz mi podpowiedź, ponieważ chcesz się mną zabawić.
Pokój wypełnił śmiech Moriarty’ego.
- Och, jesteś taki mądry, kochanie! Jaka szkoda, że nie mogę cię teraz pogłaskać po głowie i dać ci ciasteczka! - Głos mężczyzny stał się jadowicie słodki. - Oczywiście, że tak. Co to za przyjemność, pozwalać byś biegał po mieście, bez najmniejszej wskazówki, odbijając się od wszystkiego jak ćma od lampy... Chociaż to mogłoby być całkiem urocze, nie sądzisz? Zaraz dostaniesz namiary wiadomością... Miłej zabawy, Sherlocku. Mam nadzieję, że zapewnisz mi przedstawienie wszechczasów. Masz dwadzieścia jeden godzin. Ciao - cmoknął rozłączył się.
Sherlock zacisnął mocno usta, powoli odkładając telefon na biurko Molly. Ręka Johna wciąż spoczywała na jego ramieniu. Detektyw chwycił swoją komórkę, nie spuszczając wzroku z różowego telefonu.
- Lestrade? Wracajcie tu, zaraz będę miał namiary na wskazówkę. Nie, nie wiem gdzie, wiem że chodzi o samochód. Tak, ten samochód! Czekamy - rozłączył się szybko i wgryzł się w palec, patrząc na aparat przed nim.
Nic.
- To... było dobre, wiesz? - Usłyszał obok siebie głos Johna. - To, co powiedziałeś Molly. To było miłe. Cieszę się, że zachowałeś się tak, a nie... nie jak czasem potrafisz się zachować.
Przewrócił oczami.
- Powiedziałem prawdę - mruknął cicho, biorąc do ręki różowy telefon. - Pewnie niepotrzebnie obwiniała się przez ostatnie miesiące, myśląc że to jej wina, że Moriarty zbliżył się do nas, że zniknęliśmy. Dziwne, że Lestrade się nie wygadał...
Słyszał jak John wzdycha cicho.
- To nie zmienia faktu, że mogłeś się zachować dużo gorzej. Dziękuję.
- Och, daj spokój! Jakbym był dla niej niemiły, to byście mnie z Lestrade rozszarpali na kawałki - jęknął.
John zaśmiał się cicho, a on pozwolił sobie na lekki uśmiech. Po chwili wymienili rozbawione spojrzenia i obaj parsknęli śmiechem.
Jak dobrze było wyjść na wolność.
Różowy iPhone zawibrował głośno. Obaj przestali się uśmiechać, patrząc na wyświetlacz. Na korytarzu słychać było kroki.
- Macie coś? - Usłyszał za sobą głos Lestrade. Odwrócił lekko głowę, zerkając na parę kątem oka. Molly obejmowała ramię policjanta, wbijając wzrok w ziemię.
- Zdjęcie miejsca, w którym znajduje się samochód. Parking... Powiedziałbym, że rządowy, więc... - westchnął głośno i rzucił się w stronę drzwi.
*
Mycroft Holmes siedział w bezruchu przy biurku, patrząc na sekretarkę podającą mu kawę. Była blada, unikała jego wzroku.
- Proszę, proszę pana - skłoniła się lekko i wyszła.
Roztarł twarz, gdy zamknęła za sobą drzwi w biurze panowała nieprzyjemna cisza.
Uniósł filiżankę i z przerażeniem odkrył, że ręka mu drży. Nigdy nie czuł się tak paskudnie. Odstawił naczynie i na chwilę ukrył twarz w dłoniach. Moriarty go przechytrzył. Jego brat wyszedł bez słowa i pałęta się po Londynie, będąc zdanym na łaskę tamtego świra, a Anthea...
Zamknął oczy, prostując się. Musi nad sobą panować. Przeszedł z dumą poprzez niejeden kryzys, nie mrugnął okiem w czasie rewolucji. Przeżyje i to. To nie jest straszniejsze niż groźba wojny na całym globie.
To kobieta. Nie planeta. Troszczenie się o nią nie przyniesie Koronie korzyści.
Ma pracę, ma obowiązki, kraj go potrzebuje.
Może kraj się nie zawali, jeżeli na jeden dzień, tylko na chwilę, odwróci wzrok.
Chwytając komórkę wiedział, że mógłby zadzwonić do Sherlocka, ale obawiał się, że nie będzie nad sobą panować. Czasem lepiej było coś napisać.
Proszę
*
- Mycroft panikuje - usłyszał głos Sherlocka i oderwał wzrok od znalezionych w samochodzie rzeczy. Nikt ich nawet nie zatrzymywał.
- Co?
- Mycroft panikuje, napisał do mnie, zamiast zadzwonić.
John westchnął cicho, biorąc do ręki torbę ze sklepu.
- Nie obwiniaj go, Moriarty właśnie porwał Antheę i nie wiadomo, co jej zrobił i czy jeszcze żyje. Sam to powiedziałeś - spojrzał z powątpiewaniem na męską koszulę w kwiaty. - Chyba wybierali się na Hawaje, albo coś - mruknął.
John uśmiechnął się mimowolnie, gdy Sherlock wzdrygnął się na widok koszuli. Ciekawe co sobie wyobraził.
Obaj wrócili do przeglądania rzeczy. Jedyne co znaleźli w środku to kosmetyczka, karty kredytowe - na nazwisko Anthei McQueen - naprawdę miała tak na imię? - pieniądze, torby z dopiero co kupionymi ubraniami i kosmetykami.
Zerknął na Sherlocka, który wgryzał się w paznokieć wbijając świdrujące spojrzenie w zebrane przed nimi rzeczy. Siedzieli w Scotland Yardzie już czwartą godzinę. Czasem ktoś zajrzał, chcąc ich zobaczyć... Ludzi, którzy powinni być poszukiwani, ludzi, którym nic się nie stało.
- Ktoś ma gust - mruknęła Sally, gdy stawiała przed nimi kawę.
- Tak, Donovan, dziękuję za twoją bardzo potrzebną uwagę - Sherlock chwycił się za głowę. - To nie ma sensu! Jakie wskazówki mogę z tego wywnioskować? Cholerny psychopata!
John spojrzał wilkiem na policjantkę, która chciała coś powiedzieć, ale zamilkła widząc jego wzrok. Niech się nawet nie odzywa. Po chwili kobieta wyszła, zostawiając ich samych.
- Markowe ciuszki, drogie kosmetyki i co mi z tego? To na nic! Co ma mi to powiedzieć?!
Lekarz wstał i obszedł stolik wyrywając z dłoni Sherlocka jedną z kart kredytowych. To samo imię, to samo nazwisko. Prawdziwe? Pewnie tak.
McQueen, McQueen, McQueen.
Uśmiechnął się.
- Czego suszysz zęby? - Usłyszał niezadowolony pomruk Sherlocka.
- Bo raz jestem mądrzejszy od ciebie - odparł, chwytając torby. - Widzisz, Clara kocha modę przez co i ja i Harriet sporo się nasłuchaliśmy o różnych projektantach, projektach, ubraniach, pokazach i innych duperelach. McQueen to nazwisko projektanta, pracował chyba dla Gucciego... Dopóki się nie zabił. A tutaj - chwycił jedną z siatek i wyjął ze środka kraciastą torbę. - To jest Gucci, widzisz...
- Świetnie John, twoja znajomość mody bardzo nam się przyda! I co z tego, że to Gucci, McQueen czy coś tam. Może są rodziną!
- Sherlock, widziałeś ją codziennie przez trzy miesiące, czy ona kiedykolwiek pojawiła się z taką kraciastą torebką? W ogóle w czymkolwiek, co nie byłoby jednokolorowe? Wszystkie jej ubrania są stonowane, proste. Nie myślisz, że ta torebka została podłożona? Poza tym, na wszystko jest rachunek, na to nie. Nie ma nawet metki.
Holmes uśmiechnął się szeroko, wstając szybko.
- Och, jesteś taki mądry - zamruczał, kładąc mu ręce na ramionach.
- To zabrzmiało - John odchrząknął głośno, zerkając w stronę drzwi. - Jakby cię to podniecało...
- Oczywiście, że mnie to podnieca... Niestety nie ma teraz na to czasu, prawda? Szkoda, byłoby miło, chociaż...
- Nie robimy tego na biurku Lestrade. W ogóle tego nie robimy, mieliśmy coś ustalone, pamiętasz? - Westchnął, patrząc na Sherlocka, który po chwili jęknął i odwrócił się do niego plecami, wyciągając swój telefon. - Co podejrzewasz?
- Myślę, że trzyma ją w magazynie przy sklepie. Genialne, prawda? Byłaby niemal na widoku. Opuszczony szpital? Ruiny, nie... to zbyt oczywiste... Miejsce, obok którego codziennie przewijają się tysiące ludzi, spieszący się, pracownicy którzy wchodzą do środka tylko, jeżeli czegoś brakuje, albo gdy coś ich zaalarmuje - twarz Sherlocka rozjaśnił uśmiech. John milczał, widząc jak szybko wstukuje coś w telefon. - Jest kilka sklepów z rzeczami Gucciego w Londynie, ale jako pierwszy wyskakuje ten na Sloane Street - pokazał Johnowi telefon. - Uważasz, że warte sprawdzenia?
Spojrzał na zegarek na ręce. Minęło dwanaście godzin. Czemu wszystko szło dzisiaj tak powoli? Korki, wypadki, wszystko zdawało się iść nie po ich myśli.
- Myślisz, że znaleźliśmy to, czego szukaliśmy? - Spytał cicho.
Sherlock poderwał głowę, patrząc na niego uważnie.
- To zawsze coś, a nie mamy niczego innego, prawda? Moriarty chyba nie chce dać nam kolejnej podpowiedzi, więc warto sprawdzić i to. Cały czas będę myślał nad innymi prawdopodobieństwami, więc jeżeli się mylisz, wpadnę po drodze na inne możliwości - uśmiechnął się, wychodząc z pomieszczenia. John słyszał, jak woła Lestrade, żeby przygotował samochód.
Zjeżdżając windą wsłuchiwał się w cichy pomruk Sherlocka, który sprawdzał adresy pozostałych sklepów. To tylko podejrzenia, ale może to coś, czego potrzebowali.
Ulice oczywiście były zakorkowane - znowu jakiś wypadek, drugi na ich trasie tego dnia. Ciekawe, czy to jego sprawka. Zerknął kątem oka na Holmesa, który przeglądał nerwowo telefon. Przeniósł wzrok na kieszeń swoich spodni, w której wciąż była wyłączona komórka. Nie miał najmniejszej ochoty go włączać. Coś mu mówiło, że jeżeli tylko wciśnie odpowiedni guziczek, Harriet zacznie do niego wydzwaniać, a tego... Naprawdę teraz tego nie chciał.
- Kiedy go włączysz? - Usłyszał głos Sherlocka.
Westchnął cicho, nie patrząc na przyjaciela.
- Nie zamierzasz go włączyć? W ogóle?
- Najchętniej... Jeżeli to włączę, Harry albo Sarah zaraz do mnie zadzwonią i... nie chcę teraz słyszeć jak obie udają, że się o mnie martwiły, że tak bardzo im mnie brakowało... Och, bardzo! Ruchając siebie...
- Tak, John, zrozumieliśmy - Holmes jęknął cicho, wyglądając za okno. - Jakby nie te korki... mielibyśmy jeszcze jakieś dziesięć minut drogi. Jedziemy już pół godziny... Dotrzemy na miejsce na czas, to oczywiste, musiałby zrzucić bombę na miasto, żeby nas powstrzymać na tym etapie. Musiałby nas - urwał nagle.
Lekarz spojrzał na przyjaciela, który wpatrywał się w milczeniu za okno.
- Coś nie tak?
- Śledzi nas - szepnął cicho detektyw. Odwrócił się, aby spojrzeć na Johna. - Kiedy ostatni raz widziałeś motocyklistę, który stoi w korku, a nie pcha się między samochodami?
Lekarz wyjrzał przez okno, czując jak tężeją mu wszystkie mięśnie. Cholera by to wszystko wzięła. Odruchowo zacisnął mocno palce na pistolecie.
- Nie martw się, nie ostrzelają nas. Nie wyda takiego rozkazu, a oni nie odważą się zrobić czegoś wbrew jego woli. To przykułoby za dużo uwagi. Może, gdybyśmy jechali normalnym samochodem, ale siedzimy w radiowozie... Miałby na głowie policję całego Londynu, a nie o to mu teraz chodzi. Chce się tylko zabawić. Jest zmęczony i znudzony.
- Wcale mnie nie pocieszasz - John westchnął cicho, rozcierając skronie. Czuł jak wszystkie mięśnie jego ciała spinają się, gdy jakiś przechodzień zrobił zdjęcie ich samochodowi.
*
Mycroft trwał w bezruchu, patrząc niewidzącym wzrokiem na ścianę. Pokój wypełniało jedynie tykanie zegara. Nawet ruch na korytarzu zdawał się zastygnąć. Pracownicy przestali oddychać i trwali na swoich stanowiskach. Nikt nie krążył bez celu. Nikt nie plotkował. Nikt nie opowiadał tanich dowcipów, które i tak nikogo nie bawiły.
Ukrył twarz w dłoniach. Wydawało mu się, że gdy tylko to zrobił, ktoś przemknął korytarzem.
Czekanie na sygnał było męczarnią. Sherlock… Lepiej dla niego i wszystkich innych, aby nie zawiódł.
Mycroft Holmes poderwał głowę, gdy telefony w biurze rozdzwoniły się.
*
Kilka minuty kłótni ze sprzedawczynią, później przekrzykiwanie się z kierowniczką sklepu, jeszcze telefon do firmy macierzystej i już byli w magazynie. Kierowniczka - pani Dalia Short - kręciła się wokół nich i rozglądała nerwowo. Sherlock milczał, patrząc na nią kątem oka.
Dopóki nie weszli do magazynu, Holmes stał w ciszy, patrząc na Johna i Grega, którzy zajmowali się wszystkim. Co chwilę zerkał na elegancką kobietę, która kierowała sklepem. Nerwowo spoglądała w stronę drzwi magazynu. Nie musiał nawet pytać. Oczywiście, że miała coś na sumieniu, a Anthea znajdowała się na tyłach lokalu. Gdzieś tam, wśród pudeł, zapasowych manekinów i nowych ubrań.
Gdy w końcu przeszli przez drzwi - przywitała ich ciemność i wycie klimatyzacji.
- Mamy tutaj małą awarię oświetlenia - mruknęła Dalia Short.
Sherlock westchnął ciężko. Awaria. Oczywiście. Zerknął w górę i niemal uśmiechnął się, widząc w półmroku żarówki, które ktoś potraktował nabojami. John i Greg polecieli do przodu, świecąc latarkami na boki. Szukali Anthei. Oczywiście, że tu była. Było też coś innego.
- Co tutaj zostawili? - Spytał, odwracając się w stronę kierowniczki, która właśnie opuszczała magazyn. Znieruchomiała, po czym bardzo powoli odwróciła się i spojrzała na niego przerażona.
- Nie wiem, o czym pan mówi… - Szepnęła. Pot spływał jej po twarzy.
Zaśmiał się cicho.
- Nie wygłupiaj się. Doskonale wiesz, o co pytam. Miałaś z nimi układ. Nie wiem tylko, dlaczego ich tutaj wpuściłaś. Mam wierzyć, że nie sprawdziłaś co tutaj zostawili? Nie… Gdyby tak było, nie pociłabyś się tak, nie drżałabyś, nie uciekałabyś na bok wzrokiem. Wiesz, kto tutaj jest… I co innego zostawili. Nie mogłaś uciec, bo inaczej zaczęliby cię ścigać, wzbudziłabyś podejrzenie - postąpił krok do przodu. - Co tutaj na nas czeka? Chyba, że bez powodu chciałaś właśnie uciec…
Usłyszał przekleństwo Johna.
- Mam ją! Jest ciężko ranna! Wzywajcie pogotowie!
Zmarszczył brwi, nasłuchując głosu Lestrade.
- Kurwa mać…! Tu jest bomba!
Ach… to zostawili. Jak nudno.
*
Jim siedział w fotelu, czytając książkę. Z sąsiedniego pokoju dobiegały dźwięki muzyki. Jakiś denny pop. Niektórzy z jego pracowników nie mieli gustu. Nagle muzyka urwała się i zastąpił ją głos prezenterki.
- Przerywamy audycję, aby nadać ważną wiadomość. Przed chwilą w centrum Londynu doszło do silnego wybuchu. Kilka budynków płonie. Najpewniej są ofiary w ludziach.
Moriarty spojrzał na zegarek. Sherlock nie był w formie… Och. Jaka szkoda.
Sięgnął po odtwarzacz i po chwili słuchał już na słuchawkach „Still Alive”, uśmiechając się błogo.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.