Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Sherlock : Błędy w Czerwieni

Rozdział Siódmy

Autor:Luna
Serie:Sherlock (BBC)
Gatunki:Dramat, Kryminał, Obyczajowy, Romans
Dodany:2012-11-10 08:00:35
Aktualizowany:2012-11-09 22:44:35


Poprzedni rozdział

John leżał na boku, z głową opartą o plecy Sherlocka. Na zewnątrz świtało, a oni spędzili w łóżku wręcz nieprzyzwoitą ilość czasu, robiąc same nieprzyzwoite rzeczy. Holmes też nie spał. Prawie w ogóle nie spali. Teraz milczeli, stykając się nagimi ciałami. W powietrzu wisiały niewypowiedziane rzeczy, które obaj spychali na bok.

- Piszesz się na kolejną rundkę? - Spytał nagle detektyw.

John zaśmiał się cicho, przewracając się na bok. Mężczyzna obok niego przekręcił się na brzuch i zaczął wodzić palcami po jego klatce piersiowej.

- Nie - uśmiechnął się słabo i po chwili parsknął śmiechem, widząc jak Sherlock wydyma policzki. - Pożegnalny seks przygodnego seksu nie może mieć tylu rundek. Za stary jestem - westchnął ciężko.

- Serio? - Detektyw podniósł się na łokciach i zbadał wzrokiem jego ciało, powoli patrząc coraz niżej. - Nie powiedziałbym.

John uderzył go poduszką i po chwili obaj się śmiali.

- Nie. Ustaliliśmy. To koniec.

Więc czemu czuł taką pustkę? I chyba Sherlock też ją czuł

Chciał dotknąć jego policzka, przejechać ręką po jego włosach. Dlaczego? To głupie.

- Śpij. Zostań tutaj. I śpij. Jeszcze trochę. Później wstaniemy i wszystko będzie jak kiedyś. Pójdziemy wszystko pozałatwiać.

Zdziwiło go trochę, że Sherlock przysunął się bliżej, ale nie powiedział niczego. Chciał objąć go ramieniem i przyciągnąć jeszcze bliżej, ale nie zrobił tego.

Nie rozumiał, dlaczego było mu tak tego żal.

*

Pani Hudson kręciła się po kuchni swoich lokatorów, przygotowując dla nich śniadanie. Dla Sherlocka omlet z papryką i czarną kawę, a dla Johna jajka na bekonie z kilkoma plasterkami pomidora i mocną herbatą.

Wcześniej, na dzień dobry, uśmiechnęła się do nich, przytuliła obu i pocałowała w policzki. Jak dobrze, że już byli.

Mogła nie być takim geniuszem jak Sherlock, ale miała swoje lata i widziała pewne rzeczy. Dlatego zauważyła ślady, które zakryją wychodząc. Przemilczała to i niczego nie komentowała. Nie należało, nie wypadało. Tylko uśmiechnęła się lekko, ciesząc się w duchu, że to zniknięcie coś im dało.

- Naprawdę nie musiała pani - westchnął John, gdy postawiła przed nimi talerze. Biedactwo brzmiał jakby w ogóle nie spał. Miała ochotę zganić Sherlocka, że nie daje spać doktorowi, ale w końcu po prostu postawiła ekspres z kawą. Lepiej, żeby obaj się napili.

- Żaden problem! Stęskniłam się za wami, to mogę wam kilka dni robić za gosposię...

- Pani Hudson, zawsze robi nam pani za gosposię - mruknął Sherlock zza gazety.

- Sherlock! - Pacnęła go w głowię. No niech się nie spoufala.

Gdy wychodzili, zmusiła ich, aby obiecali, że wrócą. Obaj uśmiechnęli się, przytulili ją i złożyli przysięgę, której pewnie nie powstydziłby się żaden harcerz.

Krążyła chwilę po mieszkaniu, które znowu stało się takie nienaturalnie ciche. Nagle pomyślała, że może posprzątać sypialnię Johna - cokolwiek się działo, działo się tam, bo niczego nie słyszała - ale tupnęła nogą. Nie, to ich własny brud. Zeszła na dół, ukroiła sobie kawałek ciasta orzechowego i nalała filiżankę herbaty. Co prawda ta była już zimna, ale na dworze było coraz cieplej.

Po godzinie wstała i ponownie weszła na górę. Posprząta. Pewnie będą mieli teraz dużo pracy, biedactwa.

*

Sherlock w milczeniu kontemplował otrzymane materiały. Fotografie mieszkania Jima z IT. Złączył dłonie, patrząc na dokumenty.

- Paskudna sprawa, wiesz? Przeraziłem się trochę, jak to zobaczyłem. Wszyscy się przeraziliśmy. Obleśny świr...

Podniósł wzrok na leżącego w szpitalnym łóżku Lestade. Molly siedziała obok niego i bawiła się jego włosami. Wyglądała na zmęczoną, miała wory pod oczami, ale była spokojna. Jednak tylko gdy nie zerkała na to, co trzymał.

- Byłaś tam? Widziałaś to? - Spytał cicho, odkładając zdjęcia.

Przytaknęła ze zdenerwowaniem. Sherlock kiwnął lekko głową. Dziwne. Powinien coś powiedzieć? John na pewno by wiedział. Czemu jeszcze bada Antheę?

- Co z twoimi włosami? - Spytała nagle Molly. - Śmiesznie wyglądają... To znaczy...! Są krótsze niż zwykle! Nie śmieszne, w ogóle nie śmieszne!

Sherlock sięgnął po kolejną kartkę i spojrzał na kobietę. Ta relacja naprawdę jej służyła. Nigdy nie widział jej tak radosnej. Nawet nie robiła na jego widok tych wielkich oczu co zwykle.

Dotknął swoich włosów. Owszem, były krótsze niż zazwyczaj, ale... czy były śmieszne?

- John mi je obcinał - mruknął i uśmiechnął się mimowolnie na wspomnienie sposobu, w jaki minionej nocy jego przyjaciel wplatał w nie palce, jak je całował, jak jego całował.

- Och... - Molly westchnęła cicho, z lekkim przejęciem. Coś w tym "och" sprawiło, że Sherlock natychmiast zacisnął palce na fotografiach.

- Kiedy wychodzisz? - Detektyw spytał inspektora, zbierając dokumenty. Weźmie je ze sobą i pokaże Johnowi.

- Jeszcze dzisiaj. Czeka mnie latanie o kulach, ale możemy dzisiaj przesłuchać Short.

Sherlock przytaknął, uśmiechając się lekko. Tak, to będzie sama przyjemność.

- Daj znać. Jeżeli John by tu wpadł, powiedzcie, że jestem w kostnicy. Molly, rekwiruję twoje biuro, potrzebuję go.

*

Molly odchrząknęła nerwowo, gdy Sherlock wyszedł z pokoju.

- To ja, czy coś jest na rzeczy...?

Greg zaśmiał się cicho.

- Nie mam zielonego pojęcia, ale wiesz co? Byłby najwyższy czas.

Molly uśmiechnęła się słabo. Tak, miał rację. Tę dwójkę od początku łączyło coś... wyjątkowego, coś, o czym marzył niejeden znany jej człowiek. Coś, o czym marzyła sama. Taka druga, wyjątkowa osoba, która zrozumie cię bez słów, z którą połączy cię unikalne, silne uczucie. Patrząc teraz na Grega, żałowała tych wszystkich lat, które spędziła na wzdychaniu do Holmesa. Wystarczyłoby, gdyby tylko na chwilę rozejrzała się wokoło, miałaby swoje szczęście wcześniej.

Dźwięk otwierających się drzwi wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała na Johna, który wsunął się do środka. Oboje uśmiechnęli się do niego. Nie wyglądał, jakby dużo pospał. Zupełnie jak Sherlock, a z tego co wiedziała, wrócili do domu wczesnym popołudniem...?

- Cześć, przyszedłem zerknąć, jak się trzymasz - uśmiechnął się w stronę Lestrade. Gdy podszedł bliżej, cmoknął ją w policzek.

- Jak to człowiek po wybuchu. Obolały. Zmęczony. Mogło być dużo gorzej, wiesz?

John uśmiechnął się, przyciągając sobie krzesło.

- Sherlock tutaj był. Podszedł do kostnicy, chciał abyś tam przyszedł. Powiedział, że cię potrzebuje - Molly mówiła cicho, mimowolnie wpatrując się w Johna.

Było gorąco i przyszedł w koszulce. Zawsze był tak dobrze zbudowany? Jasne, był żołnierzem, ale nie podejrzewała, że pod tymi sweterkami skrywało się coś takiego. Jednak nie to było teraz istotne, tylko ślady po ugryzieniach i malinki, których taka koszulka jak ta nie mogła ukryć...

Może... Może... Oni... Może oni...

O Boże.

Oni.

- Molly? - Usłyszała głos Lestrade. - Dobrze się czujesz? Jesteś jakaś strasznie czerwona...

Mózg - głupi mózg, za co - podsuwał jej bardzo niezręczne obrazy, przez które nie mogła spojrzeć na Johna.

- Tak. Wszystko w porządku. Wszystko w najlepszym porządku.

*

John wszedł do biura Molly. Sherlock kręcił się na krześle, wpatrując się gdzieś przed siebie, łącząc dłonie pod brodą. Lekarz westchnął cicho i chwycił oparcie siedziska. Jeszcze ten głupek dostanie zawrotów głowy, albo zacznie zwracać śniadanie, które zrobiła dla nich pani Hudson.

Detektyw bez słowa machnął w stronę biurka, na którym znajdowała się niemała góra dokumentów, i ponownie zaczął się kręcić.

- Molly się na mnie dziwnie patrzyła. Tak, jak zazwyczaj patrzy się na ciebie - mruknął.

Sherlock zatrzymał się i spojrzał na niego, marszcząc brwi.

- Tak? Dziwne. Mnie darowała tych spojrzeń, ciągle wlepiała oczy w Grega - chwycił komórkę. - Nie może tak na ciebie patrzeć. Tylko ja mam do tego prawo - mamrotał, pisząc wiadomość.

- Sherlock... - John westchnął ciężko.

- Nie za dobrze...?

- Ciutkę...

Komórka piknęła.

- Czy ty jej to wysłałeś?!

Sherlock bez słowa, bardzo powoli schował telefon do kieszeni.

- Skup się, John. Mamy pracę.

Lekarz westchnął i spojrzał na biurko. Oczywiście, wielki Sherlock Holmes chciał odwrócić jego uwagę. Palant. Z irytacją złapał pierwsze zdjęcie i naprawdę się cieszył, że mógł usiąść. Przetarł twarz, marszcząc brwi. Ręka mu drżała.

- Od jak dawna on...? - Spytał cicho.

- Co najmniej dziesięć lat - odparł Sherlock. - Możliwe, że dłużej.

John przeglądał w milczeniu fotografie ścian mieszkania, a raczej jednego pokoju, należącego do Moriarty'ego. Ścian pokrytych zdjęciami Sherlocka w naprawdę najróżniejszych sytuacjach. Na studiach, w mieście, w podróży, naćpanego, na sprawie... To wyglądało, jakby śledził każdy jego krok, musiał wiedzieć i widzieć wszystko.

Wyobraził sobie, że ładuje pistolet, przystawia go do głowy przestępcy doradczego i strzela.

Spojrzał na Sherlocka, który sprawiał wrażenie niewzruszonego. Jednak John znał go trochę zbyt dobrze, aby dać się na to nabrać. Był chyba jedynym człowiekiem, który znał go tak dobrze i umiał rozpoznać pewne, niemal niezauważalne, objawy zdenerwowania i zaniepokojenia. Jak na przykład zbyt mocno zaciśnięte zęby.

- Przeglądaj dalej, a nie gap się na mnie... - westchnął z irytacją Holmes. Chciał to mieć za sobą.

John westchnął i przeglądał, czując jak z każdym kolejnym zdjęciem jest mu coraz zimniej. Przetarł nerwowo twarz, gdy zobaczył pierwszą fotografię, na której się znajdował. Ktoś z wyraźną frustracją starał się zamazać jego twarz długopisem i robił to tak długo, że zamiast jego twarzy została dziura. Z pozostałymi wcale nie było lepiej. Wyraźne dziury po wypaleniu, ślad gaszonego papierosa, dorysowana szubienica, czy ślady noża.

Watson nerwowo przetarł twarz, jakby irracjonalnie bojąc się, że coś może z nią być nie tak.

- To same wydruki - stwierdził nagle i zdał sobie sprawę, że to bardzo głupie stwierdzenie. Jedno spojrzenie Sherlocka wystarczyło, aby zrozumieć, że detektyw zgadza się z nim w stu procentach. - Lestrade nie chciał ci dać oryginałów?

Holmes westchnął ciężko, wyraźnie rozczarowany.

- Nie ma oryginałów. Jim wysadził budynek w powietrze, zanim zdążyli cokolwiek wynieść. Zrobili zdjęcia całego mieszkania, ale nic ponad to. I tak nie mają wszystkich, bo wybuch nastąpił, gdy wychodzili. Jeden człowiek zginął, drugi do końca życia zostanie kaleką.

Nastała chwila ciszy. John patrzył na kartkę, nie rozumiejąc, co tam robi zdjęcie... morza? Kanału La Manche? Chciał pokazać je Sherlockowi, może on na coś wpadł, ale akurat drzwi się otworzyły. Lekarz czuł, że jego twarz robi się czerwona. Część kartek wypadła mu z ręki, a część zgniótł.

Kurwa, no nie.

Spojrzał wrogo na Harriet, która - trzeźwa, na Boga! - stała w drzwiach. Zaraz za nią była Sarah, która uśmiechała się niepewnie.

John miał wielką ochotę uciec przez okno.

- Braciszku!

Harry rzuciła się na niego i przytuliła mocno. John skrzywił się z obrzydzeniem.

- Tak bardzo się martwiłam, tyle się nadenerwowałyśmy przez ciebie...!

Odepchnął stanowczo siostrę, która spojrzała na niego zszokowana. Typowe.

Miał ochotę się na nią wydrzeć, ale się powstrzymał. Jest ponad to.

- John, jak mogłeś nam to zrobić? Wiesz, jak się martwiłam? Myślałam, że nie żyjesz! To jego wina? - Wskazała na Sherlocka. Kątem oka dostrzegł Sarę, która wsunęła się do pomieszczenia. Nawet się nie odezwała. - Ty dupku, jeżeli go porwałeś to...!

- Harry - John przerwał jej ostro. - To nie jego wina. Co wy tu robicie?

Harriet spojrzała na niego z irytacją i odsunęła się.

- Co? Przyszłam cię zobaczyć! Martwiłam się, nie dałeś znaku życia! Sarah widziała cię w telewizji, że jesteś, żyjesz, ale do mnie nie zadzwonisz! W ogóle o mnie nie myślisz, prawda?

John zgrzytnął zębami. Myślał. Sporo. Na przykład o tym, jak nie włączać telefonu.

- Świetnie, ale skąd wiesz, że tu byliśmy? - Skrzyżował ręce na piersi.

- Koleżanka Sary widziała was, jak wchodziliście do szpitala, więc zadzwoniła do nas. Możesz mi wyjaśnić, o co z tym wszystkim chodzi?

Roztarł z irytacją skronie. Nie miał na to czasu, siły ani ochoty.

Harry najwyraźniej uznała, że to koniec tego tematu - wystarczyło, że zerknęła na drugą kobietę i już trajkotała radośnie o ich związku. O tym, jak cudownie na nią działała, że nie miała kieliszka przy ustach od ponad dwóch miesięcy, od dnia gdy ją poznała. John zaciskał usta, powstrzymując się przed przewróceniem oczami. Zaraz się zacznie...

I oczywiście się zaczęło. Harriet paplała radośnie o tym, jak boski jest seks. Miał ochotę rzygnąć. Uciekł gdzieś myślami, nie zamierzał jej słuchać. Zerknął na Sherlocka, który wydawał się być całkowicie zagubiony w tym wszystkim. Nie rozumiał tego, zresztą co tu było do rozumienia? Harry łamała wszelkie zasady.

Ponownie odpłynął myślami. Nie słuchał tego, nie było po co. Sarah kręciła się przy zdjęciach, podnosiła je i przeglądała, zupełnie tak jak wtedy, gdy rozpracowywali chińską mafię, a on miał być z nią na randce.

- A ja i John się rżniemy i jest cudownie! - Wypalił nagle Sherlock.

John czuł, że opada mu szczęka. Jezu, nie. Harry automatycznie zamilkła, Sarah upuściła jakieś zdjęcia. Jezu nie, wszystko tylko nie to.

- Wiedziałam! - wrzasnęła jego siostra. - Wiedziałam, że tak jest, od początku. Opowiadaj!

Rzucił się w stronę biurka i zaczął szybko zbierać zdjęcia.

- Praca, mamy tyle pracy, prawda Sherlock? Tyle spraw do rozwiązania - chwycił ostatnią fotografię, którą zauważył. - Sherlock, chodź, idziemy - wypadł szybko z pokoju, czując rumieńce na policzkach.

Zabije później tego kretyna.

*

- Sherlock, nie możesz tego mówić! Nie możesz ludziom mówić takich rzeczy, to nasza prywatna sprawa! - John roztarł z irytacją skronie. Właśnie wsiedli do taksówki. - Jezu, jeszcze Harry to usłyszała, jestem skończony! Nie da mi spokoju do końca życia, będzie to radośnie wspominać!

Sherlock milczał. John mógł marudzić, ale to było nielogiczne. Harry też się przechwalała.

Harry. Właśnie. Zerknął na przyjaciela, otwierając usta.

- John... Nie sądzisz, że z Harry coś było nie tak?

Przyjaciel spojrzał na niego z irytacją.

- Żartujesz? Popisuje się, że jest zdrowa i szczęśliwa. Gówno prawda, z Clarą było dokładnie to samo.

Sherlock zamknął usta. Czyli John niczego nie widział. Chwilę zastanawiał się, czy powinien mu uświadomić, co sam zobaczył, ale zrezygnował. Później mu powie.

Sięgnął po leżące między nimi zdjęcia i po raz kolejny zaczął je przeglądać. John widział, jak bardzo go... przeraziły? Chyba nie. Miał nadzieję, że nie. Nie chodziło nawet o te fotografie, na których był sam, ale o te z jego przyjacielem. Zerknął na niego kątem oka. Właśnie czegoś takiego się bał, dlatego chciał go wtedy odsunąć. Bo John mógł zostać celem. I pewnie jeszcze zostanie.

Przejrzał ponownie wszystkie zdjęcia. Zmarszczył brwi, po raz kolejny przewracając kartki. I jeszcze raz. Rozejrzał się po samochodzie. Coś było nie tak. Czegoś brakowało.

Telefon Johna zabrzęczał, wiadomość.

- No kurwa, a teraz Harry pisze, że Sarah zapomniała mi powiedzieć, że jestem zwolniony! Pięknie, ja pierdolę.

Sherlock westchnął cicho, odruchowo myśląc, że później zrobi coś, aby go uspokoić. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że to przecież przeszłość.

Spojrzeli na siebie, gdy zadzwoniła komórka detektywa. SMS od Lestrade. Holmes jęknął po chwili, zapadając się głębiej w fotel.

- Nie ma przesłuchania. Short się powiesiła.

Obaj odwrócili się w stronę okien, nie mówiąc niczego, zagłębili się w myśli. Wiedziała za dużo? Czy może po prostu bała się odpowiedzialności?

*

Mycroft siedział przy Anthei sam. Już nie spała, co było bardzo uspokajające, ale nadal była osłabiona. Sprawiała wrażenie silnej, ale tak naprawdę była skrajnie przerażona i niemal przy każdym otwarciu drzwi, w jej oczach pojawiały się łzy. Trzymał ją za dłoń i czasem uspokajał. Ku swojemu przerażeniu czuł się zagubiony. Chyba nie bardziej niż Sherlock byłby w jego sytuacji.

Przeniósł się na skraj łóżka i objął ją lekko ramieniem. Pocałował ją w głowę. Miała opatrunki na połowie twarzy, czekało ją jeszcze wiele operacji. John Watson może nie uratował jej twarzy, ale za to życie tak. I za to Mycroft był mu wdzięczny.

Otworzył usta. Chciał jej powiedzieć, że wciąż jest piękna, ale nie przeszło mu to przez gardło. Nie dlatego, że byłoby to kłamstwo. Po prostu gdzieś po drodze, nie zyskał ważnych zdolności, które posiadali ludzie pospolici, tacy jak doktor Watson.

Zacisnął mocniej palce na jej dłoni. Odwzajemniła uścisk i oparła się o niego ostrożnie.

Pokój wypełniał dźwięk pikającej aparatury, która wciąż pilnowała jej życia.

*

Poszli do Angelo, który powitał ich nadspodziewanie radośnie. Z okazji ich powrotu oznajmił, że jedzą za darmo. Sherlock chciał zwrócić mu uwagę, że zawsze tak jest, ale kucharz zdążył zniknąć. John wydawał się być tym bardzo rozbawiony i otworzył kartę, aby przejrzeć listę dań.

Sherlock spojrzał za okno, marszcząc brwi. Dalia Short coś wiedziała. Oczywiste było to, że wpadła w bardzo poważne długi u nieodpowiednich ludzi. Tyle dało im kilkugodzinne śledztwo policyjne. Czuł, że dalsze krążenie wokół niej nie miało sensu. Cokolwiek mogła wiedzieć, nie było na tyle istotne, aby mogło to ich przybliżyć do spotkania Moriarty'ego. Mogła podać nazwiska ludzi, którzy przywieźli do niej Antheę, ale prawdopodobnie aby w ogóle dotrzeć do kogokolwiek chociaż zbliżonego do przestępcy doradczego, musieliby sprawdzić co najmniej kilkanaście osób. Zmarnowaliby zbyt dużo czasu, a i tak nie było pewności, że doszliby gdziekolwiek.

Angelo przyniósł im po kawie. John zamówił risotto, Sherlock podziękował z suchym uśmiechem. Miał pracę, nie mógł aż tyle jeść. I tak miał już rano z Johnem awanturę, bo okazało się, że został utuczony jak mały prosiak. Musiał na siebie założyć największe spodnie, jakie posiadał. O koszuli nie wspominając. Lekarz spojrzał na niego krzywo, ale nie podjął walki o jedzenie. Zresztą, tym razem byłaby to całkowicie przegrana potyczka.

Ponownie chwycił stertę dokumentów i po raz kolejny zaczął je powoli przyglądać. John przysunął się do niego, stykali się ramionami. Sherlock uśmiechnął się mimowolnie. To było miłe.

Skup się do cholery.

W myślach przeliczył wszystkie kartki. Brakowało jednej. Zgubili ją? John zbierał je w pośpiechu, ale czy żaden z nich nie zauważyłby, że gdzieś jedna kartka się zapodziała? Trudno było się przyznać, ale istniała taka możliwość. Mogła wypaść z ręki, zostać gdzieś na biurku, zsunąć się z niego na podłogę. Wygrzebał z kieszeni spodni Johna jego komórkę i podsunął ją przyjacielowi pod nos.

- Napisz do Molly, czy niczego nie znalazła u siebie w biurze - mruknął, nie odwracając wzroku od fotografii. Tu musi być jakiś klucz, miał nadzieję, że go nie stracili.

John uniósł pytająco brwi.

- Nie zostawiliśmy cze...nie mów, że brakuje jakiegoś zdjęcia? - John jęknął, wystukując wiadomość tak szybko jak mógł. Jak na niego wręcz nadspodziewanie szybko. Odpowiedź przyszła dopiero po chwili. - Jeszcze tam nie była, ale obiecuje się rozejrzeć, gdy tylko tam będzie.

Detektyw warknął pod nosem, z irytacją odkładając zdjęcia. Po chwili John podniósł je i ponownie zaczął przeglądać. Dużo wolniej od Sherlocka. Holmes fuknął, krzyżując ręce na piersi, jakby to coś dało. Zaczął sączyć kawę dopiero, gdy Angelo przyniósł Johnowi obiad.

Śmieszne. Przed tym wszystkim nie pozwoliłby sobie, aby w czasie sprawy albo poszukiwań tak zwyczajnie, spokojnie siedzieć. Ktoś pewnie pomyśli, że są na randce, ale wątpił, aby na tym etapie nawet John się tym przejął. Teraz w zasadzie niczego nie robił, nie potrafił się nawet w pełni skupić na fotografiach. Zamiast tego spokojnie sączył kawę i - o zgrozo - myślał, czy nie wziąć deseru.

- Szkodzisz mi - mruknął nagle z wyrzutem.

John uśmiechnął się, zerkając na niego kątem oka.

- Nie wydaje mi się, lepiej wyglądasz z odrobiną tłuszczyku tu i tam - wyszczerzył się szeroko. Holmes wyciągnął dłoń i palcem, gwałcąc przy tym wszelkie granice i zasady savoir-vivre, przejechał mu po wardze. Czuł, że John zadrżał nieznacznie.

- Miałeś tam kawałek pietruszki - wyjaśnił cicho.

Przez chwilę atmosfera między nimi zrobiła się gęsta. Odniósł wrażenie, że John zaraz się na niego rzuci, zacznie całować, tutaj, przy wszystkich. Przełknął ślinę, nie będąc pewnym, czy miałby cokolwiek przeciwko temu.

W końcu obaj odwrócili się twarzą w stronę sali. Odchrząknęli i każdy wrócił do swoich spraw.

Dopiero po chwili udało mu się skupić na rozważaniach i niemal od razu stwierdził, że chyba źle myśli. Skupia na tym, co działo się teraz, ale zupełnie zapomniał o tym, co działo się trzy miesiące temu. O wielkiej zabawie w kotka i myszkę, jaką urządził im Moriarty. Carl Powers, z jakiegoś powodu przypomniał mu o tej sprawie. Jego pierwszej sprawie... To musiało być ważne.

Wyjął komórkę z kieszeni i zaczął szybko szukać informacji. Carl Powers przyjechał na zawody pływackie z drużyną z Brighton. Chwila poszukiwań i już wiedział, że chłopiec, który utonął na londyńskim basenie nieco ponad dwadzieścia lat wcześniej, pochodził z małego miasteczka nieopodal. Któreś z jego rodziców pewnie pracowało w Brighton i dlatego tam się uczył.

Newhaven, mała i spokojna mieścina położona nad Kanałem La Manche. Nie rzucająca się niczym w oczy. Nie licząc romantycznych widoków z klifów.

Uśmiechnął się, czując jak zalewa go nagłe olśnienie. Kanał. Tego zdjęcia brakowało. Wciąż pozostawało pytanie, co stało się z tą fotografią.

Naiwnie wyszukał, czy w Newhaven nie było nikogo o nazwisku Moriarty. Nie. Za to...

- John, kończ szybko. Idziemy do domu, pakujesz sobie małą torbę i wsiadamy w pociąg. Robię nam właśnie rezerwację. Na miejsce dojedziemy w takim momencie, że i tak będziemy musieli spędzić noc w hotelu, ale co tam, przeżyjemy. Też zrobię rezerwację! Na wszelki wypadek. Mają wolny jedynie pokój z podwójnym łóżkiem, ale to nie problem, prawda? - Nawijał szybko, stukając w klawisze komórki.

Poderwał głowę, gdy przyjaciel zacisnął mu palce na nadgarstku.

- Sherlock, o czym ty do cholery bredzisz? Gdzie w ogóle jedziemy?

Nie powiedział?

- Na początek, do Brighton. Pamiętasz? Carl Powers stamtąd przyjechał, ten chłopiec który utonął na basenie, a Moriarty dał nam ślad. Pochodził z Newhaven. Wtedy sprawdzałem wszystkie nazwiska w jego szkole, ale nie było żadnego Moriarty'ego. Tylko, że w sąsiednim mieście jest rodzina o tym nazwisku. W Peacehaven - stukał szybko w klawisze. - Z tego, co tutaj widzę, jeden z nich, niejaki Tom, umarł krótko przed Carlem. To może być zbieg okoliczności, ale czuję że tak nie jest - uśmiechnął się szeroko. - Nie ma żadnych informacji o tym, by był tam ktoś w wieku naszego Jima, ale mówił nam wtedy, że Carl się z niego śmiał. To musi mieć jakiś związek.

John nie wyglądał na w pełni przekonanego.

- Zamierzasz sprawdzać wszystkich ludzi o tym nazwisku? - Spytał sceptycznie. - I skąd ty w ogóle masz do cholery te dane?

- Nie, nie zamierzam - Holmes przewrócił oczami. Głupi John. - Mycroft dał mi dostęp do swojej bazy danych...

- Włamałeś się do niej, prawda? - Lekarz jęknął, przecierając skronie.

Sherlock zagwizdał cicho, darując sobie odpowiadanie na to oczywiste pytanie.

- Pociąg mamy po dwudziestej, więc wcinaj, lecimy na Baker Street, pakujemy się i na dworzec. John, czuję, że dowiemy się czegoś ważnego, że jesteśmy na jego tropie! - Z zadowoleniem klasnął w dłonie.

*

Mężczyzna stał na dworcu, przypatrując się uważnie Holmesowi i Watsonowi. Wsiadali do późnego pociągu do Brighton, nie było mowy, aby przed ranem dojechali tam, gdzie chcieli dotrzeć.

Wyjął telefon z kieszeni, odwracając się na pięcie.

- Szefie, jadą na południe. Tak, dali dupy ze zdjęciami - głos po drugiej stronie słuchawki po raz pierwszy od lat brzmiał na zdenerwowany. - Spokojnie, jeżeli pojawi się jakiekolwiek zagrożenie, że coś zniszczą, będę za nimi. Jakieś konkretne wskazania? Oczywiście. Dam znać.

Rozłączył się i wsiadł do pociągu. Zarezerwowali cały przedział, ale wolał nawet siedzieć na drugim końcu.

Przypomniał sobie informacje, jakie dzisiaj zdobyli i od razu tego pożałował, bo zastanowił się, co w zasadzie robią w tym przedziale.

Pomyślał o Brighton, w którym pewnie trwała teraz mała mobilizacja i misja transportowa. Westchnął ciężko. Wszystkich czekają bardzo upierdliwe dni z szefem.

Otworzył gazetę i wczytał się w mało interesujący artykulik o jakiejś gwiazdce, która ma romans z kolejnym kolesiem. Nuda.

*

Całą drogę milczeli. O dziwo siedzieli obok siebie, dotykając się ramionami. Ponownie przeglądali zdjęcia i John też w końcu zrozumiał, którego brakuje. No tak, to tłumaczyło, dlaczego myśli Sherlocka poszły tym tropem. Dotarli do Brighton na czas, co nie zmieniało faktu, że i tak musieli udać się do hotelu. Najwcześniejszy autobus był koło czwartej, ale z tego co zrozumiał, nie mogli wyruszyć wcześniej niż przed ósmą.

Pokój hotelowy był mały, większość zajmowało łóżko, które w sumie udawało dwuosobowe. Było bardziej na półtorej osoby. Przez chwilę myślał, że i tak będzie całe dla niego, ale ku jego zaskoczeniu, Sherlock położył się na nim i przymknął oczy.

- Idziesz spać? - Spytał z niedowierzaniem, ściągając koszulkę.

Holmes pokręcił głową.

- Raczej nie. Ty idziesz, a mnie będzie się lepiej myśleć, nawet jeżeli nie będziesz w stanie odpowiadać.

John usiadł na skraju łóżka i spojrzał groźnie na przyjaciela.

- Sherlock, jeżeli zamierzasz do mnie gadać przez całą noc, to obiecuję, że uduszę cię poduszką. Nie żartuję.

Detektyw uśmiechnął się, rozumiejąc aluzję.

Watson położył się na boku i po chwili ze zdziwieniem poczuł, że jego przyjaciel układa się za nim i przysuwa blisko. Chciał spytać, o co chodzi, ale pewnie miało to coś wspólnego z "lepszym myśleniem". Niech mu będzie, trudno. Póki nie pakował mu rąk w spodnie, mógłby tak leżeć i co noc.

Obudził się przed ósmą. Leżał twarzą do chrapiącego cicho detektywa, który przytulał się do niego lekko. A ponoć miał nie spać.

Mimowolnie pogłaskał go lekko po włosach. Sherlock mlasnął przez sen i wtulił się w niego mocniej. Powinien go obudzić, ale jakoś nie miał serca. I było mu ciepło, wygodnie, miło. Zaczął się zastanawiać, czy może nie powinni się dogadać, że nie uprawiają seksu, ale mogą razem spać? Nie, to chyba jeszcze gorsze niż seks.

*

Niemal od razu rozpoznał ten widok. Piękny, spokojny Kanał, widziany z klifu. Tamto zdjęcie nie było zrobione z poziomu ziemi, ale był pewien, że gdzieś z tego miejsca. Drzewo, które też znalazło się w kadrze, było wyższe, a wisząca na nim huśtawka wyglądała na zaniedbaną, jakby od lat nikt z niej nie korzystał.

Spojrzeli na dom. Był duży, chociaż część wyglądała na opuszczoną. Po ogrodzie kręciła się jakaś kobieta, która nie przypominała Jima, ale na ich widok wyraźnie zesztywniała.

Zerknął na Sherlocka, który uśmiechnął się szeroko. Nagle całe jego zadowolenie z zaspania zniknęło. Wyglądał, jakby chciał popędzić do przodu, rzucić się stronę kobiety i wyciągnąć z niej wszystkie informacje.

- Pani Moriarty?

Kobieta przytaknęła niepewnie.

- Mamy dla pani kilka pytań.

John nie mógł nie zwrócić uwagi, że nie wyglądała na zadowoloną.

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.