Opowiadanie
Wesołe jest życie staruszka – relacja z DoubleBack
Autor: | Szaman Fetyszy |
---|---|
Kategorie: | Manga i Anime |
Dodany: | 2011-04-02 01:01:10 |
Aktualizowany: | 2011-04-02 01:04:10 |
Czas płynie nieubłaganie - i daje boleśnie znać o tym każdemu. Mangowcy nie są wyjątkiem. Jeszcze w połowie lat 90. wielu z nas, ze mną włącznie, czytało z wypiekami na twarzy artykuł o mandze w Gamblerze tudzież pierwsze Manga Roomy w Secret Service, odkrywając, że te „bajki” z Polonii 1 czy innego RTL2 (jak kto miał kablówkę/satelitę) z wielkookimi bohaterami to tak naprawdę zwie się anime i jest tego znacznie więcej, tylko diabelsko trudno te cuda dostać. Jak kto miał szczęście urodzić się w dużym mieście dostęp miał ciut większy, reszta musiała się zadowolić repertuarem telewizyjnym. No, ale latka lecą i czasy się zmieniają, podobnie jak moda i rynek. Dzięki Internetowi nawet mieszkający w Wygwizdowie Dolnym mają dostęp do mang i anime. Jak jeszcze 10 lat temu osoba, która obejrzała 50 anime to było guru, tak teraz nie dziwi 16-latek, który obejrzał ich kilkaset. Liczebność fanów wzrosła natomiast kilkukrotnie. Siłą rzeczy zmieniły się również konwenty. Jeszcze w 2003 roku 500 osób na imprezie to był szok - obecnie to konwent kameralny. Jak to bywa podczas takich zmian, coraz częściej pojawiają się głosy „a za Dawnych Dni to woda była czystsza, chińskie zupki smaczniejsze, a mangi bardziej mangowe”. Czy jest to prawda - kwestia dyskusyjna. Jedno jest jednak pewne, świat idzie do przodu, a stare czasy nie wrócą.
„Gdzie się podziały tamte prywatki, gdzie te dziewczyny, gdzie tamten świat” - pewnie niejeden stary wyjadacz nuci sobie piosenkę Wojciecha Gąssowskiego pod nosem, chcąc choć przez chwilę powrócić do przeszłości. W marcu nadarzyła się ku temu okazja. Organizująca konwenty od zamierzchłych czasów grupa WWFF wraz ze Stowarzyszeniem Hikari postanowiła odtworzyć czar tamtych lat organizując imprezę zwącą się DoubleBack. Muszę przyznać, że projekt mnie zainteresował już od momentu kiedy został ogłoszony szerszej publice. Głównie dlatego, że sam mam te swoje 28 wiosen za sobą i z łezką w oku wspominam zamierzchłe czasy, kiedy puszczano Calineczkę, Ulissesa, Kota w Butach czy repertuar Polonii 1. Jadąc do Chorzowa byłem ciekaw jednego - w jakim stopniu uda się odtworzyć klimat Dawnych Dni.
Żeby nie było za różowo najpierw wymienię jedno niedociągnięcie - przynajmniej z mojego punktu widzenia. Plan dojazdu na miejsce, w którym odbywał się konwent był dość zagmatwany głównie z jednego powodu - nie było nazw ulic po których można było się orientować. Owszem, wielu miejscowych (i część zamiejscowych jak mniemam) potrafi znaleźć drogę po punktach orientacyjnych, część jednak (w tym ja) jest na tyle „kreatywna geograficznie”, że potrafi pójść w zupełnie odwrotnym kierunku bo zauważy podobny punkt w zgoła innym miejscu. Owszem, można wydrukować mapkę w Gogolu bądź zastosować słynne „koniec języka za przewodnika”, ale poradnik według ulic zdecydowanie ułatwiłby sprawę. Na plus należy zaliczyć fakt, że kolejka uczestników czekających na wejście została rozładowana szybko - ulepszany z roku na rok system Ramiel zdaje egzamin. W kwestii identyfikatorów postawiono na mieszanie stylów. Kartki z retro postaciami włożono w znane do dziś plastikowe identyfikatory z żabką i agrafką. W zależności od typu wejściówki uczestnicy biegali ze szkicowym randomem, Vegetą lub Usagi. Bardzo pozytywnie mnie zaskoczył informator. W czasach, kiedy książeczka to już standard, człowiek czasem tęskni za czasami kiedy wystarczyła skserowana kartka. I taką właśnie otrzymałem. Na czterech stronach (A3 zgięta na pół) zmieszczono: plan conplace’u, ciekawostki historyczne, opisy i plan atrakcji, a także loga sponsorów, patronów, współpracowników i wystawców. Wszystko, co jest niezbędne. To się nazywa efektywność wykorzystania miejsca - a ile drzew ocaliło życie.
Konwencję dawnych lat udało się zachować zaskakująco dobrze, biorąc pod uwagę, że siłą rzeczy trzeba było się zgodzić na pewne ustępstwa. Trudno wymagać od obecnych konwentowiczów, żeby na ten przykład zrezygnowali z dmuchanych materaców i spali na karimatach. Raz - te pierwsze są wygodniejsze. Dwa - im człowiek starszy tym bardziej ceni wygodę. Udało się jednak mimo elementów ze współczesności rodem zachować dawny klimat. Czego to zasługa? Moim zdaniem składa się na to kilka czynników. Po pierwsze - ilość uczestników - ograniczenie do 500 osób był strzałem w dziesiątkę. Nie było tłoku i Obozów Uchodźców - ludzie pomieścili się w przeważającej większości w wyznaczonych miejscach do spania. Po drugie - identyfikatory. Po trzecie - ciekawostki historyczne o konwentach porozklejane po całej szkole. Po czwarte… pogoda. Nasza Zima Zła najwyraźniej również dowiedziała się o konwencie, ponieważ w nocy z piątku na sobotę zafundowała uczestnikom również Powrót do Przeszłości - a dokładniej czasów, kiedy pod adresem zimy wykrzykiwało się różne niekoniecznie cenzuralne hasła. A po piąte - atrakcje, na których duży procent uczestników brał udział.
Mimo, że zgodnie z przyjętą konwencja nie było pierdyliona sal panelowo-konkursowych, atrakcji nie brakowało. Co więcej był to jeden z nielicznych konwentów na którym uczestnicy chętniej chodzili na panele i konkursy niż uskuteczniali socjal. Kwestia średniej wieku konwentowiczów (wpuszczano od 16 roku życia) czy programu? Moim zdaniem i jedno i drugie. Mnie samemu przyszło często i gęsto wybierać między atrakcjami. A tych było sporo, zarówno w konwencji jaki tych z reszty świata. Miłośnicy starych gier, muzyki i anime mogli przetestować swoją wiedzę w licznych udanych konkursach, że wymienię chociażby wiedzówkę z Polonii 1, To Było Grane - Retro Edition, czy konkurs o Slayersach. Mnóstwo było również udanych paneli, od historycznych (Amnezja, Piłka na horyzoncie, Back to the Past, Trzydziestoletnie dziadki na konwentach) przez łączące historię ze współczesnością (8-bit music). Wszystkie, na których udało mi się pojawić przebiegały sprawnie i praktycznie bez obsuw. Czasem pojawiały się drobne problemy sprzętowe (wiwat konflikty Windowsa 7 z XP), ale były w granicach tolerancji.
No, ale nie samymi panelami i konkursami człowiek żyje. Czas można było spożytkować również w konsolówce, podrzeć się do mikrofonu w Ultrastar Roomie oraz poskakać na DDR. Lokalizacja tego ostatniego na korytarzu miała swoje plusy i minusy. Minusem był hałas który roznosił się w jego okolicach. Plus - uniknięto zaduchu i charakterystycznego dla tego przybytku sportu i rozrywki zapachu spoconych ciał. Ultrastar był natomiast bardzo futurystyczny - dwa duże telewizory i sześć mikrofonów sprawiało, że każdy w miarę szybko mógł sobie pośpiewać. Ciekawy mix prezentowała sala, w której spędzam stosunkowo dużo czasu - czyli konsolówka. Procent sprzętu retro i współczesnego był wyważony: od Pegasusa poprzez „szaraka” PSX po X360 i PS3, zatem każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Sam spędziłem trochę czasu kibicując grającym w Puzzle Fighter. Jedyne, czego mi brakowało to Nintendo Wii.
Strzałem w dziesiątkę okazał się dla mnie „Copy Room”. W cudzysłowiu, bowiem ton komputerów z nagrywarkami i płyt CD z anime tam nie było (była natomiast piracka flaga na pamiątkę mrocznych czasów). Znajdowała się tam natomiast mangoteka, gdzie miła obsługa zapraszała do lektury. A było co czytać: od mang po muzealne już obecnie egzemplarze Secret Service z recenzjami gier mangowych i osławionymi Manga Roomami, Kawaii, Mangazyny oraz ziny mangowe. Aż się łezka w oku mi zakręciła. Aż szkoda że nie miałem dość czasu by zerknąć na dłużej - może bym wyszperał sławetnego Gamblera z 1994 roku gdzie po raz pierwszy przeczytałem o mandze. Warto też wspomnieć o herbaciarni w stylu retro - z powywieszanymi wszędzie identyfikatorami ze starszych i ciut nowszych konwentów oraz mini wystawą. W kącie znajdował się natomiast telewizorek, na którym puszczano z VHS-ów anime z czasów, kiedy o DVD, BluRayach i 20 megabitowym łączu można było pomarzyć. Mnie udało się załapać (o ile mnie wzrok i pamięć nie mylą) na Evangeliona, Escaflowne i Plastic Little. Wielki plus za mini bar sushi we wspomnianej herbaciarni - ceny w porównaniu do wrocławskich bardzo przystępne, a sushi znakomite.
No i dochodzimy do clou programu większości konwentów, czy to dawnych czy to nowych czyli cosplayu. Pierwsze co mnie zaskoczyło to brak tłoku, punktualność i szybkie rozładowanie kolejki za co brawa dla ochrony. Zaleta niebagatelna ponieważ na obecnych, dużych konwentach często i gęsto zdarzała się piekielna ciasnota, gorąc i zaduch. Z przyczyn technicznych nie można było cosplayu zorganizować całkowicie w stylu retro - czyli scena z ławek szkolnych na sali gimnastycznej. Organizatorzy jednak się postarali, oświetlenie i oprawa techniczna jako żywo przypominała tą sprzed lat. Ilość uczestników przypominała tą z tamtych czasów - ok. 20. Poziom strojów był różny - od genialnych Scanty i Kneesocks które z powodzeniem mogłyby rywalizować z najlepszymi po znaną chyba wszystkim Chii. Moją osobistą faworytką był(a) Piccolo - głównie dlatego, że strój był wykonany w starym stylu (prześcieradło, kartony i farba) z czasów, kiedy wystarczyła pomysłowość i odwaga, a nie setki złotych i mistrzostwo w krawiectwie (broń Boże nie uważam tego za zło).
Warto też dodać o innej zacnej inicjatywie - zbiórce pieniędzy na rzecz poszkodowanych przez trzęsienie ziemi w Japonii. Zebrano 585 złotych i 81 groszy, czyli statystyczny mangowiec na konwencie wrzucił ponad symboliczną złotówkę.
Ale to już było i nie wróci więcej - śpiewała Maryla Rodowicz. Niestety to samo trzeba powiedzieć o DoubleBacku. Był on jednorazową inicjatywą, zatem DoubleBacka 2 nie ma co się spodziewać. Wróćmy jednak do meritum - konwent był naprawdę udany, a organizatorom udało się zgrabnie połączyć klimat tamtych czasów z otaczającą nas teraźniejszością. Widać jak na dłoni było doświadczenie ekipy - ilość wpadek utrzymywała się na bardzo niskim poziomie i trzeba było być mocno upierdliwym (np. sprawdzać czy było mydło - nie było na 2 piętrze, chyba na parterze i w męskim prysznicu, możliwe że z przyczyn technicznych) by jakichś się doszukać. Opinie zarówno starych wyjadaczy jak i młodych, niedoświadczonych konwentowiczów były przeważnie mocno pozytywne. Był to również jeden z najczystszych konwentów na jakich ostatnio byłem. Ogólnie rzecz ujmując przyjechałem na konwent by odbyć podróż sentymentalną w stare czasy, kiedy byłem piękny i młody (teraz tylko piękny) - i rzeczoną podróż odbyłem. I tym optymistycznym akcentem kończę.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.