Opowiadanie
Futaba II – świecące sushi i eurocosplay jej nie położyły
Autor: | Szaman Fetyszy |
---|---|
Korekta: | IKa |
Kategorie: | Manga i Anime, Społeczeństwo |
Dodany: | 2011-04-06 23:25:38 |
Aktualizowany: | 2011-04-06 23:25:38 |
Wrocławski festiwal Futaba to jedna z tych imprez, które darzę szczególnym sentymentem. Nie tylko dlatego, że do Wrocławia mam rzut zmokłym, moherowym beretem. Jest ona w zamierzeniach stowarzyszenia STIM wydarzeniem kulturalnym skierowanym do osób, które z mangą i anime nie mają zbyt wiele wspólnego. Inicjatywa zacna, zwłaszcza, że nasze hobby pomału wychodzi z podziemia i coraz więcej jest osób - zwłaszcza młodych, które obok dajmy na to interesowania się motoryzacją, kulturystyką i śpiewaną poezją arabską obejrzą od czasu do czasu jakieś anime nie widząc w tym nic zdrożnego. Wzrost popularności mangi dostrzegli również organizatorzy wielu festiwali kultury japońskiej, umieszczając w repertuarach atrakcje jej poświęcone. Pojawianie się imprez kulturalnych skoncentrowanych na japońskiej popkulturze jest zatem zjawiskiem pożądanym. Pierwsza edycja okazała się sukcesem, który przytłoczył - dosłownie - organizatorów. Tłok i ścisk w pierwszych godzinach trwania imprezy był ogromny. Dopiero po kilku godzinach się bardziej rozluźniło. Wrażenia uczestników były również w dużej mierze pozytywne, zatem z tym większą niecierpliwością czekałem na drugą odsłonę festiwalu.
Żeby nie przesłodzić za bardzo (cukier w końcu drogi) najpierw wymienię wady, które częściowo dotknęły i mnie samego. Po pierwsze, delikatnie rzecz ujmując, niezbyt czytelny plan atrakcji. Problem z odczytaniem o której godzinie jest atrakcja X mieli nie tylko uczestnicy, ale również sami organizatorzy. Próbując ustalić, kiedy (o 11:45 czy o 12) mam prowadzić swój panel o Mario udałem się do jednego z nich. Po zgięciu kartki (linijki na stanie nie było) oznajmił, że w samo południe. O 11:45 natomiast zadzwonił mój dobry kumpel - za co dziękuję - pytając czemu mnie nie ma na swojej własnej prelekcji. Kompletnie zbity z tropu udałem się w te pędy do sali panelowej. Całe szczęście wynikła z tego chaosu obsuwa nie była zbyt duża, a organizatorzy przyjęli moje uwagi do wiadomości i obiecali, że winni zostaną rytualnie wychłostani. Z dużo większym opóźnieniem wystartowała natomiast sala z Ultrastarem. Tu do głosu doszła natomiast złośliwość rzeczy windowsowych, a dokładniej fakt, że nie wszystko przeniesione z XP grzecznie zadziała na Viście/W7. Całe szczęście z awarią sobie poradzono, wnioski na przyszłość wyciągnięto, a uczestnicy mogli się radośnie podrzeć i pośpiewać do mikrofonów. Sporym zainteresowaniem niezmiennie cieszyła się również inna gra muzyczna, czyli DDR.
Pochwalić natomiast należy atrakcje. Jak na jednodniowe, lokalne wydarzenie odbyło się ich całkiem sporo. Prelekcji było całe spektrum - od nieklasycznego teatru japońskiego poprzez Mahjonga i Godzillę aż po gry komputerowe i konsolowe z Kraju Kwitnącej Wiśni. Niemal każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Większych obsuw z tego co wiem nie odnotowano. Nie odbyła się natomiast prelekcja o interaktywnych grach japońskich z powodu nieobecności prowadzących. Wielkiego plusa daję Futabie za Meido Cafe. Nie tylko za liczne i śliczne pokojówki oraz darmową herbatkę i ciasto. Lokal był przytulny oraz miał niesamowity klimat. Niektórzy klienci (w tym moja epicka osoba) potrafili się zasiedzieć i konwersować z meido na tyle długo, że trzeba było im przypominać, że następni czekają w kolejce. Od oceny host clubu się powstrzymam, koniec końców nie należę do tych co twierdzą „żeby życie miało smaczek…”, ale z tego, co znajomi hości mówili, żeńska część gości odwiedzających przybytek wychodziła zadowolona. Ilość stoisk jak na lokalną imprezę również była przyzwoita. Odbyły się także dwa koncerty. Zabrakło natomiast żelaznej atrakcji na wydarzeniach kulturalnych związanych z Japonią - degustacji sushi. Jak dowiedziałem się od organizatorów restauracja odmówiła z powodu niższych obrotów spowodowanych paniką związaną z doniesieniami, jakoby do Polski dotarła skażona żywność z Japonii. Cóż, niedawno jadłem sushi i do tej pory nie zacząłem świecić, zaś trzecia ręka lub drugi nos wypączkuje mi prędzej, kidy zdecyduję się na kąpiel w Odrze. Ale ludzi trudno uspokoić, zwłaszcza jak w ogólnopolskich mediach pójdzie news pokroju „Gwałturety! Zmutowane jedzenie ninja z Japonii atakuje”.
W porównaniu do poprzedniego roku wielki krok milowy poczyniono odnośnie przybytku do którego często i gęsto zaglądam - konsolówki. O ile podczas poprzedniej edycji były tylko dwie, w tym jedna moja Playstation 2, tak teraz były wszystkie konsole obecnej generacji. Trzy PS 3 (brawa za rzutnik) jeden XBoX 360, Nintendo Wii oraz PS 2 wystarczyły by zapewnić miłośnikom rozrywki elektronicznej zajęcie. Zwolennicy rozrywek mniej naświetlających oczy mogli spędzić czas w znajdującej się niedaleko sali do gier nie wymagających telewizora oraz rysując.
Sporo kontrowersji wśród uczestników wzbudziła atrakcja będąca dla wielu obowiązkiem - czyli cosplay. Rok temu wypadł on zacnie - zarówno pod względem strojów, jak i świetnej sceny, którą dysponuje Centrum Kultury Agora. Tym razem jednak ilość uczestników cosplayu była taka, jakby przetoczyła się przez nasz padół wojna nuklearna tudzież epidemia świńskiej i ptasiej grypy razem wziętych. Można było ich policzyć na palcach jednej ręki. Złośliwi twierdzili, że dłużej się czekało w kolejce, niż trwał sam cosplay. Trudno jednak winić o to organizatorów. Trafili z imprezą dość pechowo - na dwa tygodnie przed eliminacjami do Eurocosplayu, w wyniku czego większość cosplayerów była zajęta przygotowywaniem na wspomnianą imprezę strojów. Sama atrakcja, mimo tego że była krótka, poprowadzona była świetnie i z dużą dozą humoru, a swoją funkcję, czyli pokazanie ludziom niezwiązanym z tematem czym jest cosplay spełnił.
A skoro już tak mówimy o nie-mangowcach to kilka słów trzeba napisać o frekwencji. Ludzi było mniej niż przed rokiem. Przypuszczam moim amatorskim okiem (bo żadnym analitykiem rynku nie jestem), że zadziałał „Syndrom Drugiej Imprezy” - czyli dla ludzi to już nie jest nowość, zatem odpadli ci, którzy zajrzeli z ciekawości i się nie spodobało. Swoje zapewne też zrobiło biletowanie imprezy - na festiwale kultury japońskiej, gdzie frekwencja ludzi niezwiązanych z tematem jest całkiem spora wstęp jest zazwyczaj wolny. Wielu zatem mogło się zrazić mimo tego, że cena za wstęp była niższa od litra benzyny, bądź kilograma cukru. Efekt był taki, że przeciętnych Kowalskich zjawiło się w porównaniu do poprzedniego roku niewielu. Co nie oznacza, że CK Agora świeciła pustkami. Frekwencja była w sam raz w stosunku do rozmiarów budynku, dzięki czemu zniknął znany z poprzedniej edycji ścisk oraz kolejki jak za komuny po pęczek kiełbasy do Meido Cafe i Host Clubu. Ogólnie ilość osób, które przyszły na Futabę II była zadowalająca. Tego samego zdania byli organizatorzy, którzy zapowiadają, że odbędzie się Futaba III.
Ogólnie rzecz ujmując Futabę oceniam bardzo pozytywnie. Wpadek zawinionych było niewiele, a na tzw. przyczyny niezależne od organizatorów niewiele można zaradzić. Stowarzyszenie STIM z roku na rok nabiera coraz więcej doświadczenia, co widać po robionych przez nich imprezach. Mnóstwo dobrych, a wręcz znakomitych atrakcji, świetna atmosfera, dużo ludzi i niemal darmowy wstęp - co mnie cieszy i napawa dalszym optymizmem. Kibicuję ekipie ze STIM-u niemal od początku ich działalności i mam nadzieję, że nie spoczną na laurach. Z niecierpliwością czekam na trzecią edycję Futaby - i zapewne nie tylko ja.
Ładnie i zgrabnie
Całkiem nieźle napisane i nawet przeczytałem całe.
Błędy wytknięte, zalety opisane, wszystko tak jak być powinno:).
To może jeszcze wyjaśnię, że opłata wzięła się z kilku powodów, jednym z nich było ograniczenie liczby osób odwiedzających, gdyż tak jak jest napisane wyżej, w zeszłym roku był ścisk, tłok czyli zwyczajnie za dużo ludzi w zbyt małym budynku.
W przyszłym roku Futaba będzie jeszcze lepsza. Ale o tym za jakiś czas :).