Opowiadanie
Daikon 2011 - relacja z konwentu
Autor: | Grisznak |
---|---|
Redakcja: | IKa |
Kategorie: | Recenzja |
Dodany: | 2011-07-04 23:24:48 |
Aktualizowany: | 2011-07-04 23:24:48 |
Niezbyt fortunnie rozpoczęła Warszawa konwentowy rok 2011. Kto był na Wanekonie, ten wie, o czym mówię. Toteż jadąc na Daikon, nie oczekiwałem cudów. W zasadzie nie oczekiwałem niczego, w przypadku nowej ekipy konwentowej najistotniejsza była ciekawość i pytanie „Jak im to wyjdzie?”. Bo że konwentowe debiuty rzadko są wodotryskami, wiadomo doskonale. Faktem jest że Daikon, podobnie jak Wanekon, przygotowywany był przez firmę spoza konwentowego światka - w tym przypadku Komikslandię. Oczywiście samo to nie wystarczyło, by od razu stawiać na Daikonie krechę - choć z drugiej strony, historia magistra vitae est...
Nad Daikonem chmury zbierały się już od pierwszych godzin konwentu - i to dosłownie. Warszawska aura wpadła bowiem na pomysł, by przez weekend zafundować stolicy wrażenia pogodowe rodem z wysp brytyjskich, ze słynną londyńską mżawką na czele. Nie był by to większy problem gdzie indziej, jednak tu, gdzie zakładano przeprowadzenie części atrakcji na świeżym powietrzu (plus możliwość nocowania w namiotach), pogoda zafundowała organizatorom dość paskudnego psikusa. W pewnym sensie zaważyło to na wielu opiniach o Daikonie, jakie słyszałem w trakcie konwentu. Opiniach, dodać muszę, nie do końca jednak sprawiedliwych.
Szkoła, w której odbywał się konwent, należy raczej do tych gabarytowo średnich, w fandomie można ją pamiętać choćby z ubiegłorocznego PAconu. Jednakże rozmiary budynku nie były problemem. Na cały konwent przyjechało ponoć ok. 1000 osób, jednak jednorazowo w budynku nie przebywało więcej niż 500, maksymalnie 600 osób - w sobotnich godzinach szczytu. Sprzyjało to cokolwiek kameralnej atmosferze całej imprezy - w korytarzach nie było tłoku, sale do spania nie przypominały obozów dla uchodźców, nie było wszechobecnego hałasu i ścisku. Pod tym względem odważyłbym się porównać Daikon ze starszymi imprezami mangowymi. Ma to swoje zalety - ot, choćby fakt, że bez większego problemu można było pogadać ze wszystkimi znajomymi, a noc służyła do spania, nie zaś do hałasowania. Naturalnie, rozczarowani mogą być ci, którzy liczyli na większą frekwencję - obniżył ją zapewne odbywający się w tym samym terminie Krakon. Pisząc o uczestnikach - zastosowano tu znany już z Wanekonu pomysł „znakowania” gości gumowymi opaskami, których kolor odpowiadał liczbie dni, na jakie wykupili wejściówki
Rozplanowanie budynku było pod pewnymi względami nowatorskie - zrezygnowano bowiem z klasycznego „maina”. W głównym hallu ulokowało się Meido Caffe. Stoiska znalazły się na korytarzach. Zwracała uwagę nieznaczna liczba sal do spania - gdyby na Daikonie pojawiła się większa liczba ludzi, mogłoby być niewesoło. Brak "main roomu" tłumaczono tym, że atrakcje zwykle w nim się odbywające (cosplay) miały mieć miejsce na scenie przygotowanej na zewnątrz. Pogoda miała w tej kwestii inne zdanie, co zmusiło organizatorów do doraźnego szukania wyjścia. Reorganizacja sali gimnastycznej była tu mniejszym złem. Warto całą sytuację potraktować jako nauczkę - zawsze gdy zdajemy się na kwestie losowe (a do takich należy pogoda) warto mieć w zanadrzu plan B. Ale to jedna z tych rzeczy, których najlepiej (i najboleśniej) uczy się na własnych błędach.
Pod kątem konwentowego życia Daikon ocenić można nieźle, w zależności do własnych odczuć. Atrakcje odbywały się przeważnie terminowo, a o zmianach informowano regularnie. Pewnym zgrzytem był informator - obszerny, ale przygotowany niezbyt starannie. Zabrakło w nim rozpiski godzinowej, sporo za to było literówek, zaś szczytem był opis „Wiedzówki o Wampirzycy Karin”, który brzmiał (cytuję): „Nie wiem jeszcze co tu będzie napisane. Coś się potem wymyśli”. Organizatorzy dość szybko przygotowali sporą porcję rozpisek, do których dostęp nie był problem (czy to tylko moje wrażenie, czy kolejne konwenty ścigają się drukowaniu rozpisek jak najmniejszą czcionką?). Ochrona i opieka medyczna nie zanotowały poważniejszych problemów, a i sami uczestnicy zachowywali się spokojnie, ekscesów rodem z Wanekonu nie stwierdziłem.
Daikon trwał trzy dni. Za długo. Kiedyś ta magiczna liczba zarezerwowana była dla konwentów najbardziej doświadczonych ekip, startowanie z taką imprezą wydawało się niemożliwe. Przykład Wanekonu pokazał, że faktycznie, trzy dni nie są dobrą ilością dla debiutantów. Daikon radził sobie z tym jak mógł, bo atrakcji było sporo, w większości nieźle przygotowanych, a te na których byłem wspominam raczej dobrze. Ale szczerze powiedziawszy - myślę, że organizatorom lepiej by poszło z imprezą dwudniową. Przy nie najgorszej organizacji, nie mieli bowiem zbyt wielu oryginalnych pomysłów. Spotykałem się co najmniej kilka razy z ludźmi, którzy narzekali na panującą na Daikonie nudę.
Na dodatek, w przypadku tak długiego konwentu warto pomyśleć o atrakcjach, które pozwolą konwentowiczom zabić czas. Tymczasem na Daikonie nie było konsolówki, DDR był prowizorką i jedyne, co pozostało z takich zabaw to gry muzyczne, skądinąd mocno oblegane. Szkoda że mając kontakty w świecie gier planszowych (vide ciekawy, choć za krótki, panel o ich tworzeniu), nie przygotowano sali z nimi. Nie wykorzystano należycie konwencji, a właściwie to wykorzystano ją w minimalnym stopniu. Nie wiem jak inni, sam należę do osób, które cenią sobie starannie przygotowaną konwencję. Naturalnie, konwencja to nie wszystko, tu jednak została potraktowana wyraźnie po macoszemu. Inna sprawa, że ona sama dawała niewielkie pole manewru.
Problem z takimi imprezami jak Daikon polega na tym, czy będziemy (a jeśli tak, to jak długo) o nich pamiętać? W głowie zachowujemy głównie te które bądź to pozytywnie (Reanimation) lub negatywnie (Mokon) zapisały się w naszej pamięci. Konwentów przeciętnych jest na tyle dużo, że sam fakt ich istnienia to ciut za mało. Oczywiście, należy pamiętać, że dla Daikonu był to debiut, a te, jak pisałem na początku, rzadko bywają spektakularne w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Organizatorom udało się uniknąć poważniejszych wpadek i błędów - zrobili przyzwoitą, poprawną choć niepozbawioną usterek imprezę mangową. Trzymając się wspominanej wcześniej szkolnej skali oceny, wystawiłbym trójkę z mocnym plusem. Na czwórkę to jeszcze było za mało, ale jeśli za rok utrzymana zostanie tendencja wzrostowa a organizatorzy pokażą, że potrafią uczyć się na błędach i wykażą się paroma ciekawymi pomysłami, to kto wie, może doczekamy się kolejnego stałego punktu programu w konwentowym kalendarzu?
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.