Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Victoria aeterna

Autor:Lyneel
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Obyczajowy
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2011-09-16 17:49:51
Aktualizowany:2011-09-16 17:49:51


Zakaz kopiowania całości lub fragmentów bez mojej ewentualnej zgody! Naprawdę, proszę szanować cudze prace!


Soner siedział na pieńku, obserwując swoje nogi. Biegacze na placu bez problemu przeskakiwali przeszkody. Gdyby tak potrafił...

Dlaczego zawsze się denerwował? Czy nie pogarszał w ten sposób sprawy?

Podniósł wzrok na bezchmurne, intensywnie fioletowe niebo, potem zaś obserwował kozy, pasące się na pastwisku koło szkoły. Wioska zajmowała się hodowlą zwierząt. Chłopak zazdrościł im beztroskiego życia, skupionego wokół pory wypasów, snu i dawania mleka... Sam pragnął oderwania się od problemów. Przekrzywił głowę, machinalnie przygładzając włosy przy uszach i zakrywając te ostatnie. Błądził w marzeniach, gdy nagle zabrakło mu oddechu, usłyszał czyjś okrzyk, a potem… potem leżał w brązowej brei, otoczony rówieśnikami i zapachem kozich fekaliów.

- Co jest, Sonuś? - zagadnął jakiś dryblas, szeroko uśmiechnięty. - Brakuje koordynacji?

W Sonerze zawrzało. Drab nie okazał śladu zakłopotania z powodu potrącenia go łokciem, a tym najprawdopodobniej dostał. Bolała go cała łopatka...

- Cóż, robaku, wciąż nie spadasz na cztery łapy - zauważył obcy. - A tchórzofretki spadają. Chociaż przez twój głupi wygląd sam nie wiem, czym jesteś. Może uchatką? Łapiesz, ćwoku? Ucha-tką? - wyeksponował obcy kiepski dowcip.

Uczniowie zaśmiali się ordynarnie. Soner spróbował powstać, choć ślizgał się i drżał z upokorzenia. Do oczu napłynęły mu łzy ze wstydu, które powstrzymywał z najwyższym trudem, a jego nieszczęsne, niepopularne uszy zapłonęły od wstydu. Było mu słabo od smrodu...

- Potrąciłeś mnie - przypomniał, wciąż klęcząc na ziemi. - Wypada przeprosić - dodał tonem, który zadziwiał stanowczością.

- Wątpię - odparł pewny swego dryblas. - Pomyliłem twoje uszy z przeszkodą. Chyba nic w tym dziwnego, brzydki cudaku?

- Przeproś - powtórzył Son, doskonale wiedząc, czego się domaga.

Chłopak wyszczerzył zęby. Przy aplauzie tłumu przytknął palce do głowy i zaczął imitować ruch czułków, w czym widownia poparła go aplauzem. Parę osób wykrzyknęło hasło: „Dziwak do domu!”, a niemal wszyscy pokazali Sonowi wulgarne gesty. Kpiące uśmiechy, mnóstwo kpiących uśmiechów...

„Dziwak do domu!”

Soner zakrył uszy i wybiegł z ośrodka, roztrącając przechodniów. Przeżywał to po raz tysięczny i znowu, znowu…

Miał dość. Uciekał najszybciej jak potrafił, ale wciąż goniły go obraźliwe gwizdy.


Soner walnął w drzewo, dając upust złości. Zamierzał zrobić to raz, lecz uderzał do momentu, gdy dłonie pokryły się pęcherzami. Wreszcie przykucnął i ułożył ręce na chłodnej ziemi - zimno dawało trochę ukojenia. Son zamknął oczy, próbując skupić się na wrażeniu chłodu i zapomnieć o problemach. Zaabsorbowany, przeoczył nadejście obcego. Dopiero do chwili dostrzegł go i odsunął się w popłochu. Oczekiwał złośliwych komentarzy lub wyrazu pogardy, którymi tak chętnie go częstowano, ale nieznajomy nawet się nie skrzywił. Zdawał się oglądać wnętrze chłopca - wnętrze, które inni ignorowali, budując opinię w oparciu o dziwaczne uszy. Wygląd stracił znaczenie...

Po raz pierwszy w życiu Sona.

Mężczyzna zmrużył oczy. Rozbłysło w nich światło, padające z nieokreślonej przestrzeni.

- Jesteś tu samo, dziecko? - zapytał łagodnie. - Pewnie szukasz spokoju, ale muszę cię rozczarować. Po gościńcach wędrują dziesiątki osób i nie znajdziesz tu wytchnienia, więc lepiej idź do przyjaciół. Są nieocenieni w trudnych chwilach...

- Ja nie mam przyjaciół! - wykrzyknął Soner.

Wystraszył się swej śmiałości, lecz człowiek tylko westchnął.

- Och nie, niemożliwe. Przy takim temperamencie? Może jesteś jak płomyk, na który inni plują, aby się nie sparzyć - zasugerował, ku zaskoczeniu rozmówcy. - No nic, pojmuję - dodał szybko. - Obywasz się bez towarzystwa, to już wyjaśniłeś, ale może pójdziesz ze mną?

Chłopiec wytrzeszczył oczy. Był tak zdziwiony zachowaniem człowieka, że zapomniał języka w gębie. Jego serce biło jak szalone. Spuścił wzrok na ziemię, ale gdyby podtrzymał go chwilę dłużej, zauważyłby uśmiech mężczyzny, delikatny i tajemniczy.

- Sam w obliczu nocy - wyszeptał obcy. - Pytanie, czy chcesz takim pozostać?

Son zadrżał. Nie chciał tego, cokolwiek przez „noc” i „samotność w niej” rozumiał ów człowiek. Podniósł spojrzenie i otworzył usta, lecz znów zaniemówił - twarz nieznajomego pałała spokojem. Zdawał się on dostrzegać w chłopcu coś, czego nikt dotąd nie zauważył, ponieważ nikt nie pokusił się o podjęcie obserwacji. Mężczyzna jednak widział to wyraźnie. Widział...

- Idziemy? - Wznowił propozycję.

Wyciągnął przed siebie kij, trzymany w zniszczonej czasem dłoni, po czym wznowił marsz, wystukując kroki. Soner niepewnie ruszył za nim. Znów zapytał w myślach, dokąd zaprowadzi go życie.


Mężczyzna przedstawił się jako Korter, podróżnik z wieloletnim doświadczeniem, który niedawno osiadł w wiosce. Spędzone z nim dni przewyższyły wszelkie oczekiwania chłopca. Słabości tego ostatniego, tak oczywiste dla miejscowych, istniały i Korter często o tym przypominał.

- Jednak słabości trzeba kontrolować - dodawał, a w jego głosie brzmiała łagodna nuta. - Na potępienie zasługuje przegrywanie z samym sobą i pozwolenie na utratę kontroli, nie zaś posiadanie wady. Czy zgodzisz się, synu? Nie wybieramy wyglądu. Urodzenie się z takimi uszami nie czyni cię gorszym, bo gdzie tu zawiniłeś? I, po zastanowieniu, dlaczego ma to być winą?

- Ale ja nie chcę tak wyglądać. Po prostu nie chcę! - zaoponował Soner, nieco gwałtowniej niż zamierzał.

- Jasne. Pojmuję. No i cóż, możemy dążyć do perfekcji, ale jej nie osiągniemy. A przynajmniej sądzę, że się to nie uda. Jednak czy powinniśmy płakać, jakie to życie niesprawiedliwe, a my nieszczęśliwi? Jeśli bardzo chcemy, możemy piąć się po drabinie ideałów i wyzwalać z kręgów ułomności...

- A więc stanę się normalny? - przerwał mu chłopiec. - Będę wyglądał jaki inni, jeżeli tylko się postaram? - dodał z nadzieją w głosie.

Człowiek zrobił pauzę.

- Nie - odparł cicho. - Ale nie uważam, by fizyczność miała w życiu decydującą wagę, o ile zdołamy ją uszanować i docenić.

- Bzdura. Nie rozumiem! - zakrzyknął Soner, machinalnie przygładzając włosy. - Docenienie mojego wyglądu nie jest możliwe. Nie zaakceptuję tego, po prostu nie zaakceptuję, nie zamierzam!

- Spokojnie, chłopcze. Na początek wystarczy, że mnie twoje uszy wcale nie przerażają. Jak brzmi taka perspektywa? Zdobyłeś przyjaciela, który nie ucieknie od ciebie z krzykiem. Na razie tylko jednego, ale zobaczysz, na pewno kiedyś napatoczy się ich więcej... A co ty? Płaczesz?

Son zwiesił głowę. Potrząsnął nią, bez słowa. Nie potrzebował tłumu znajomych, Korter wystarczył w zupełności! Chłopiec nie wzbudzał w nim obrzydzenia, a sam ten fakt czynił go tak szczęśliwym, że ledwie powstrzymywał łzy wdzięczności. Odtąd miał towarzysza. I to stało się powodem, dla którego codziennie rano chciał budzić się do życia. Obelgi miejscowych już nie bolały tak mocno. Odbicie w lustrze wydawało się trochę mniej obrzydliwe. A gdy Son uciekał od prześladowców, wiedział, dokąd pobiec...


W trzydziestym roku życia Korter podupadał na zdrowiu. Jednak jego oczy, te dziwne oczy naznaczone plamkami, tętniły energią, spojrzenie przeszywało i jak żadne duszę poznawało. A Soner? Soner z wyglądu mało się zmienił, nabrał natomiast pewności siebie. Po dwunastu latach wciąż pamiętał, jak Korter odwiedził internat i położył kres jego męczarniom. Chłopak często wspominał obiad, przy którym próbował mu podziękować...


Kanie w cieście rozmarynowym, jego ulubiona potrawa, stygły z zawrotną prędkością. Son zbierał odwagę na przemowę.

- Słuchaj - uprzedził go Korter - przeżywałeś koszmar i przyrzekam, nie musisz do tego wracać. Zapewnię ci opiekę, o ile postanowisz dalej się ze mną męczyć i nastawić na trudy. Nie będzie łatwo. Mam w chacie dość skromne warunki, no i zamierzam cię uczyć. Tak, zamierzam. - Rozszyfrował milczenie chłopca. - Powinieneś odebrać wykształcenie; jeżeli nie w szkole, to chociaż tutaj. Ale, ale, wyprzedzam fakty. Nie zapytałem o najważniejsze - dodał tajemniczym tonem. - Ponieważ, chłopcze... Czy chciałbyś ze mną mieszkać?

- Ach... Tak, tak! - wykrzyknął Soner, z wrażenia wstając i opierając ręce na krawędzi stołu. Pochylił się nad blatem, w ukłonie dla mentrora. - Bardzo! - zakończył, a jego głos zadrżał ze szczęścia.

Mężczyzna napełnił kielich winem.

- Za twoje zdrowie. - Wzniósł toast. Son pokręcił głową.

- Za pańskie zdrowie - poprawił, po czym wychylił kubek kwaśnicy. Nie zauważył wzruszenia towarzysza, który szybko się opanował.

- Poczęstuj się ciastem - zaproponował Korter.

- To tarta?

- Tak. Konkretnie słona - wyjaśnił mężczyzna, przecinając ją w poprzek skręconego czuba.

Powąchał swój kawałek, jakby po zapachu oceniał jakość, Soner z kolei nie ruszył jedzenia. Rozmyślał, jak wspaniały czas spędzi w chacie Kortera i jak bardzo chciał tu zostać. Zastanawiał się, czy nie jest ciężarem i czy mentora cieszy znalezienie lokatora. Zamierzał spytać o to od początku obiadu, ale na razie brakowało mu odwagi. Czuł się trochę winny...

- Nie zmuszaj się do jedzenia, proszę - rzekł mężczyzna, źle oceniając jego milczenie. - Jestem fatalnym kucharzem, więc rzadko stwarzam coś jadalnego.

- Ach nie, skądże! - Zrehabilitował się chłopiec. Szybko wsadził do ust i przełknął kawał tarty - trochę za szybko, ponieważ zaczął się krztusić i dławić.

- Powtarzam, nie zmuszaj się do niczego - przypomniał Korter, gdy wychowanek znów oddychał i siny siedział przy stole. - Żyjesz?

- Tak... Przepraszam...

- Nie, to ja przepraszam. - Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie. - Nie zabłysnę w gotowaniu, ale przynajmniej radzę sobie w dyskusji i rozmowie. A przynajmniej powinienem - dodał w namyśle - jako członek zakonu, do którego od lat nie zaglądałem.

Chłopiec uniósł brwi w wyrazie zaskoczenia.

- Zakonu?

Soner był szczerze zdziwiony. W jego wiosce urzędowali sługa Zdeprawowanej Gładzicy oraz trzej zachiniści, potrafił więc rozpoznać kapłanów. Tymczasem nie podejrzewał, że Korter to duchowny, pewnie nawet osoba wyświęcona!

- Spokojnie. Nie jestem nikim ważnym - skromnie wyjaśnił mentor. - To dzięki misyjnym podróżom poznałem trochę świata i dotarłem tu, do tej wioski, gdzie ciebie spotkałem. Zawdzięczam duchowieństwu bardzo wiele - podsumował z nostalgią. Chwilę milczał, wyraźnie błądząc po niezatartych szlakach wspomnień. - Ach, ale wybacz - przemówił, gdy wyszedł z zamyślenia - nie zamierzałem dręczyć cię gadką starego człowieka, więc posłuchaj jeszcze tylko jednego powiedzenia: powstrzymaj się z nazywaniem czegoś pięknym, jeśli nie znasz jego wnętrza. To a propos wcześniejszego tematu. Bo z tym ciastem źle i od zewnątrz, i od środka.

- Na pewno nie - zaprzeczył taktownie Soner. Zanim jednak zjadł kolejną porcję tarty, upewnił się, czy pokroił ją na dostatecznie drobne kawałeczki. - Och, a to? - Zmienił temat. Zauważył stosik kartek, leżących przy otwartym oknie i dotąd zasłonięty firankami. - Mogę? - zapytał, a ponieważ otrzymał zgodę, sięgnął po rysunki i je przekartkował. Zobaczył na każdym węgielne, ciemne, ale wdzięczne pejzaże obok niewykorzystanej przestrzeni.

- Czyje to prace? - zapytał chłopiec.

- Moje - wyznał Korter. - Oto bezowocne próby stworzenia czegoś wspaniałego - oznajmił z miną, która nie zdradzała śladu dumy.

- Są wspaniałe - zaoponował Soner. - Tylko dlaczego na każdym zostało wolne miejsce?

- To północny motyw, popularny dawno temu. Ale pozwól, że zapytam, czy zauważyłeś coś szczególnego?

- Szczególnego? - powtórzył chłopiec. - Hm, wszystkie... wszystkie przedstawiają łąkę obok lasu - odpowiedział w zamyśleniu.

Mężczyzna przez chwilę milczał, po czym otarł usta i odsunął talerz.

- Już czas - orzekł tajemniczo.

Zaprosił Sona na tyły domu. Rozciągał się tu mały, ogrodzony placyk. Oślepiony popołudniowym słońcem, Soner ledwie widział przybudówkę, ukrytą między świerkami. Była ciasna - na tyle ciasna, że ledwo upchnięto w niej stół i etażerkę.

Starzec oparł dłonie na blacie.

- Teraz uważaj.

Pościągał z półek okrąglaki i poinformował, że trzyma brzost parzony, a najliczniejsze na regale polana to buk, dalej różowawa grusza oraz złotawa sosna. Wymienił ich właściwości, gdzieniegdzie dodał spostrzeżenia. Zademonstrował sposób cięcia i wyginania tworzywa, po czym ułożył ręce Sonera na czarnym dębie, czyli najcenniejszym i z szaleństwem poszukiwanym drzewie.

- Wszystkie rośliny są szlachetne - oświadczył Korter. - Żadna bardziej ani mniej, ponieważ zasługują na życie jak każde stworzenie. Tymczasem benignowie ścinają je i decydują, za ile zejdą na targu. Drzewa się nie bronią.

Wytłumaczył, czemu tyle oczekujemy od przyrody. A chłopiec… chłopiec zapamiętał tę lekcję na całą wieczność.


Soner siedział na werandzie, a obok, w drewnianym krześle, drzemał człowiek. Son od dawna planował go obudzić. Wiadomość sprzed tygodnia dała mu do myślenia, ale ciągle nie miał odwagi omówić tematu z mistrzem. Czuł złość na samego siebie, żal oraz rozgoryczenie, a także emocje, których nienawidził najbardziej w świecie - strach i niepewność, czy Korter kiedykolwiek mu zaufał.

A wszystko przez zdradzoną tajemnicę...


Soner spacerował po statku. Z dumą odmierzał kroki, podziwiając stworzone przez siebie dzieło. Oddawał się tej czynności od kwadransa, a byłby i dłużej, gdyby ktoś nie zawołał od strony portu. Soner rozpoznał sylwetkę robotnika. Zszedł więc po solidnym pomoście, nie omieszkując spojrzeć na piękne sztaksle na misternych sztagach. Resztę lin zamocowano na kabestanach... Wszystkie wydawały się doskonale współgrać.

- Znakomicie - uznał w duchu szkutnik.

Szedł powoli. Z nostalgią myślał o mentorze, któremu okręt na pewno przypadłby do gustu - i nie podejrzewał, że czekający człowiek przynosi wieści właśnie o Korterze.

- Mistrzu Soner, witam. - Złożył ukłon robotnik. Mierzył trochę ponad pas wzrostu, ale w tej chwili jakby skurczył się o parę palców. Wyglądał na niespokojnego.

- Co jest, przyjacielu? - zagadnął przybyły, mocno zdziwiony. - Problemy na budowie?

- Nie... Nic z tych rzeczy, mistrzu - zaprzeczył człowiek. - Chodzi o Kortera z Delon, pańskiego mentora!

Soner stał się sztywny jak posąg. Walcząc z lękiem, od którego pociemniało mu przed oczami, powiedział z względnym opanowaniem:

- Słucham.

- Korter jest zdrów, względnie zdrów. - Pospieszył mężczyzna z wyjaśnieniem. - On tylko… Um... Nie widzi. - Przeszło mu przez gardło.

- Ach! - Z serca Sonera spadł ogromny ciężar. - Pewnie, tak, oczywiście. A ja mam trzy nogi. Niech żarty zaczekają, aż skończymy pracę.

- Ale ja wcale nie żartuję, jak Boga kocham! - Żachnął się człowiek. - Benignowie gadali „Pod Bojrepem”, chyba pół portu słyszało! Przybiegłem zdać sprawę, nim zrobią to plotki. Słowo!

Soner zamarł.

- A więc…?

- Wada powstała koło dwunastego roku życia - ciągnął robotnik, nie patrząc na rozmówcę. - Pogłębiała się aż do całkowitej… Ale mistrzu, czy ty słuchasz?

- Wyjeżdżam - zadecydował Soner, który odszedł w trakcie opowieści i już zmierzał w stronę promu.

Jeszcze tego samego dnia dotarł do rodzinnej wioski. Zastał zaniedbany, zarośnięty dom z wypaczonymi drzwiami i oknami bez okiennic, za to z dziurawymi, od dawna niepranymi zasłonami. Dachówka odpadała i od czasu do czasu rozbijała się na ganku, gdzie leżały połamane, nieuprzątnięte resztki. Na ganku siedział także...

Soner rozchylił usta. Pamiętał łagodnego mężczyznę o solidnej budowie, z szorstkim zarostem na szczęce i pod nosem, co dodawało mu wyrazistości. Ale teraz Son oglądał kogoś zupełnie innego - zamiast opoki sprzed lat, zastał przygniecionego czasem starca z długą, siwą brodą i żylastymi, wyschniętymi dłońmi, opartymi na krzywej lasce. Ów starzec nosił szare łachmany. Wydawały się wyjątkowo duże i workowate przy jego wychudzonej, niepozornej postaci. Twarzy również wiek nie oszczędził. Zmieniła się tak bardzo, że dopiero, gdy człowiek dźwignął powieki i odsłonił oczy, w Sonerze znikły wątpliwości. Oczy te pokrywały charakterystyczne plamki, przesłaniając prawie całe już białko. Tęczówki pozostały jasne, sinoniebieskie. No i wciąż tliła się w nich iskra, którą chłopak pamiętał z przeszłości.

- Mistrzu! - zawołał z drogi.

Wbiegł na ganek po starych, trzeszczących schodach. Mężczyzna drgnął na dźwięk znajomego głosu, choć widocznie już wcześniej wyczuł obecność ucznia, ponieważ nie był bardzo zdziwiony. Przywitał się ciepło i wylewnie. Choć uległ wielkim zmianom, wciąż posiadał zapał i entuzjazm, z którym zarzucił ucznia pytaniami. Uczeń zaś uśmiechał się mimo lęku. Usiłował spokojnie patrzeć w oczy przyjaciela - znieść podejrzenie, że go nie widzą, nie poznają! Nie przelał obaw w słowa. Uściskawszy się z Korterem, poczęli wymieniać opowieści.

- Nie czuję się jak nastolatek - powiedział wreszcie starzec. - Ale co zrobić, dożyłem doskonałego wieku!

Twierdził, że spełnił większość marzeń, zamknął w myślach te niewykonalne, a resztę zostawiał podopiecznemu. Uczeń z ciężkim sercem kiwał głową. Milczał, bo nie panował nad głosem. Przypuszczenie, że…

Po paru godzinach Korter poprosił o przerwę. Ułożył się do snu, a uczeń usiadł obok, na wkomponowanej w ganek ławie. Słuchał dźwięku spadających dachówek. Ciągle sprawdzał, czy żadna nie dosięgnie mentora, ale obaj przebywali pod krótkim daszkiem, w bezpiecznym punkcie. Starzec mógł spać spokojnie... Również szkutnik próbował zaznać wytchnienia. Okolica była cicha i harmonijna, niemal wymarzona dla osoby po podróży. Soner oparł się o ścianę. Kiedyś nienawidził wioski każdą cząstką woli, w obecności benignów dostawał mdłości, a na dźwięk ludzkiego głosu drżał mimo starań. Jednak teraz, po tylu latach z Korterem, nastawił uszy i wyłapywał każdy jego oddech. Czuł pocieszenie w bliskości nauczyciela. I tak... Czasem chętnie wracał myślą do przeszłości. Uczynił tak i teraz, kierowany bardziej przez niepokój niż nostalgię - szukał momentu, gdy Korter zaglądał mu prosto w oczy. Ale nic podobnego nie pamiętał. Choć naprawdę próbował, wcale nie pamiętał...

Soner wstał i wszedł do domu. Drzwi były otwarte, a wystrój prawie niezmieniony, jeżeli nie liczyć grubych warstw kurzu i bałaganu. Chłopak znalazł koce bez problemu, w tej samej szafie i na tym samym miejscu, co zawsze. Zabrał stąd kozią skórę, po czym wrócił na ganek i przykrył przyjaciela. Obserwował go z uwagą. Czuł się skruszony i bezsilny. Przeczesywał plątaninę wspomnień, aby wyłowić jeden, choć jeden moment, gdy oczy mężczyzny zwróciły się ku niemu i naprawdę go dostrzegły.

Ale nie kojarzył żadnej takiej chwili. Żadnej.

Soner poczuł ucisk w gardle.


Nieopodal zaszczebiotał słowik. Starzec spróbował wstać, uczeń jednak zerwał się i delikatnie go przytrzymał.

- Leż. Dam ci zioła - zaproponował, sięgając do kubka na stole.

Oczy nauczyciela skierowały się ku naczyniu. W Sonerze powstało podejrzenie, że mistrz wcale go nie widzi...

- Mogę o coś spytać? - przerwał milczenie.

- Oczywiście - pozwolił Korter. W jego oczach zagościła senność, tak jak znużenie powleka białka umierających. - No, mów. Proszę.

Son się wahał. Rozważył wszystkie „za” i „przeciw”, po czym zaczął:

- W portach krążą o tobie plotki. Pewnie fałszywe - dodał znaczącym tonem.

- Pozwól, że rozwieję wątpliwości.

- Powiadają, że... że... - Szkutnik spojrzał na bok. - Że jesteś niewidomy - dokończył słabo.

Ostatnie słowo wypadło z ust jak zatrute ostrze.

Zapadła cisza. Kubek w zwiotczałej dłoni przechylił się i bryzgnął zawartością.

- Synu...

Uczeń znieruchomiał. Przeraził się na widok zawodu, rozczarowania! Chciał złożyć wyjaśnienia, ale zanim zaczął, starzec wstał, podszedł do okna i oparł się o futrynę. Odbicie w potłuczonej szybie wyglądało na zmęczone, zniechęcone. Otworzyło usta, lecz tylko oryginał westchnął, przeraźliwie smutny i przygarbiony za sprawą wieku. Kiedy ponownie głośno wypuścił oddech, Soner nie wytrzymał. Padł na kolana. Poszukał ręki nauczyciela. Nie znalazłszy jej, uczepił się szarej, zniszczonej tuniki mistrza, złapał ją obiema dłońmi i zatopił palce w materiale. Nie puszczał. Nie potrafił puścić...

- Chłopcze...

Soner zamarł. Wolał otrzymać tysiąc ciosów niż słuchać tego łagodnego, lecz pełnego goryczy głosu! Poznał, że Korter płacze. Kapnęły na niego łzy, a następnie pachnący ziołami ukrop, gdy naczynie mistrza roztrzaskało się na podłodze. Szkutnik bez słowa zniósł oparzenie. Powinien klęczeć. Jednak powstał. Oparł dłonie na ramionach nauczyciela i ujrzał twarz z dominującymi, niezwykłymi oczami, niemal identycznymi jak przy pierwszym spotkaniu. Gdy Soner patrzył w nie kilkanaście lat temu, wydały się mu najpiękniejsze na planecie - i nawet teraz, gdy jako dorosły szukał w nich ratunku, myślał tak samo.

Kochał mentora najbardziej w świecie...

- Dlaczego, Soner? - zapytał nauczyciel.

Po raz pierwszy nazwał go po imieniu. Stanowiło to kolejny cios... Kolejne rozczarowanie.

- Przepraszam, ja... Ja nie wiem, co powiedzieć...! - nerwowo zaczął uczeń, ale Korter wpadł mu w słowo.

- Nic. Na razie nie mów w ogóle - zaproponował. Zmrużył powieki, co uwypukliło jego wiek i fatygę. - Nie jestem doskonały - zauważył cicho. Osunął się, lecz Soner zdołał go podtrzymać, tymczasem mentor jakby zanurzył się w rozmyślaniach. - Próbowałem wychować cię na porządnego człowieka. Czyżbym zawiódł?

- Mistrzu, wybacz! Ja nigdy... Nie zwątpiłem przecież w ciebie! - rozpaczliwie krzyknął Soner.

W dolinie ozwało się zawodzenie wiatru. Korter chwiejnie wrócił na krzesło, po czym usiadł w dostojnej - wyprostowanej - pozycji.

- Spokojnie. Chowam żal tylko do siebie - oświadczył Sonerowi, co wcale go nie pocieszyło. - Daleko nam do ideału. Już mówiłem. A przecież wciąż próbujemy i zmagamy się z życiem, czasem stojąc, a częściej się czołgając, ale... wreszcie... Kiedyś wreszcie nam wychodzi - zakończył odmienionym tonem. - I tobie również się udało. Przy okazji odmieniłeś moje życie - zapowiedział, a uczeń spojrzał na niego z najwyższym zaskoczeniem. - Tak, chłopcze. Uczyniłeś mnie silnym i przypomniałeś o wartościach, choć swojej nie dostrzegłeś. A ja nie chciałem, abyś poczuł pustkę jak ja dawniej, abyś został martwy za życia, gdy traci się nadzieję...

Starzec przerwał. Uczeń obserwował go ze skupieniem, a jego ręce drżały. „Martwy za życia...” Czy Korter mówił o chwili, kiedy dowiedział się o wadzie wzroku? Czy przywoływał moment, kiedy jako dwunastoletni chłopiec obawiał się przyszłości w mroku?

- A teraz zostawmy wspomnienia. Przynajmniej na razie - szepnął Korter, kiedy Soner ścisnął jego rękę. - Lekceważenie własnych sił, tracenie wiary, stawanie lub cofanie się na drodze egzystencji... To bardzo boli. Choć nie powinienem w siebie wątpić - wygłosił zdanie, uczeń zaś zauważył zmianę w formie wypowiedzi. Po twarzy starca przemknął cień goryczy...

- Czemu wstydzić się rzeczy, które gorzej wychodzą? - zastanowił się na głos. - Obróć je w żart i świat pośmieje się z tobą, inaczej to z ciebie zrobi pośmiewisko. Nie bój się życia, chłopcze. Ja zaprzepaściłem część swojego ze strachu przed ślepotą...

Soner wstrzymał oddech. Z porażającym bólem obserwował łzę, spływającą po policzku starca.

- Przestań - pomyślał. - Nie płacz.

- Zginąłem - teraz Korter dyszał ciężko - a później, tyle lat później, odrodziłem się w tobie, ty zaś we mnie. Dwa losy uczynione jednym. Kiedyś spytałem, co widzisz w moich szkicach. „Łąkę przy lesie”, odpowiedziałeś. Ta północna technika, o której wspominałem, nosi nazwę „oczy duszy”. Ledwo widziałem. Rysując, utrwaliłem swą siłę, lęki i złudzenia, ty zaś je zobaczyłeś. Byłem z tego dumny. Bo patrzysz głęboko i nie zatrzymujesz spojrzenia na powierzchni. I wiesz co, przyjacielu? Zaakceptowałeś niedoskonałości, więc świat zrobił to samo, a ja stworzyłem ci na to szansę. Dałem ci przyszłość. Dlatego przepraszam, że dźwigasz i własną, i moją. Przepraszam, jeżeli cię skrzywdziłem...

- Mistrzu! - zawołał Soner i oparł głowę o pierś mężczyzny. Łzy płynęły mu z oczu jak nieprzerwane strumienie żalu. - Nie przepraszaj! Nie przepraszaj! - powtórzył gorączkowo. - To ja zachowałem się jak dziecko, ja...!

Jego głos odmówił posłuszeństwa. Dopiero po pauzie wyrzucił zduszony okrzyk:

- Zawsze w ciebie wierzyłem, mistrzu!

- Wiem - odparł starzec. - Wiem.

Soner nie doszukał się w tym stwierdzeniu nic dziwnego. Szlochał niczym mały chłopiec, Korter zaś obejmował go ramieniem.


- Mistrzu, mistrzu! - wykrzyknął Soner. Wpadł na Kortera, wychodzącego z chaty.

- Udało się? - zapytał nauczyciel, również podekscytowany.

Son poprowadził go do drewnianej przybudówki. Na stole, po długim poprawianiu, spoczęło ukończone dzieło.

W oczach mężczyzny zalśniła duma. Chłopiec śmiał się, zachwycony osiągnięciem.


- Jaki masz cel, przyjacielu? - zapytał Korter.

- Nie robić za popychadło. Stać się znany i szanowany, podziwiać lepszych i dążyć do ich prześcignięcia. Sprawić, by dzięki pracy nad sobą przestano ze mnie szydzić!

- Tak. - Przyklasnął nauczyciel. - Dalej!

Chłopiec zastanowił się przez chwilę.

- Każdy zaczyna z innym potencjałem, ale każdy... Każdy ma szansę na sukces! - dokończył z zapałem. - Pokonam swe słabości, a dziwny wygląd uczynię znakiem rozpoznawczym. „Soner z czułkami” - powiedział takim tonem, jakby w jego uznaniu brzmiało to dostojnie. Uniósł rękę i uśmiechnął się triumfalnie. - Już to widzę... Będę wreszcie szanowany!

Korter słuchał go z uwagą.

- Tak - powiedział w duchu. - Ten chłopak zajdzie daleko. On już nawet nie czuje strachu...!

Tego samego dnia Soner przeszedł próbę. Prześladowcy zaczaili się w krzakach, wyskoczyli znienacka i rozdali parę ciosów, a potem usiłowali Sona zgnębić. Ten jednak nie planował robić za ofiarę. Obrzucił przeciwników takim wzrokiem, że kilku postąpiło krok do tyłu i zastanowiło się, czy zaatakowali właściwą osobę. Tymczasem Soner powstał z ziemi. Z nadzieją na spełnienie marzeń, z odwagą od mistrza - aby znając przeciwności, bronić swych racji.

- No chodźcie! - krzyknął do kolegów z internatu. - Myślicie, że będę w nieskończoność kładł po sobie uszy? Dość uciekania, nie zamierzam więcej płakać. I myślcie, co chcecie, bo mnie to już nie zrani. Do diabła z moim wyglądem. Ważne, co jest w środku!


„Choć nie widział, zaglądał w duszę. Zapamiętam go jako obserwatora - jedynego, który zobaczył, uwierzył i pokochał. Podziwiałem Kortera i wiem, że świat podziwiałby go tak samo. Jako człowieka walecznego i wytrwałego, znającego uczucie strachu... Znającego strach, który płynie z troski oraz braku pogardy”.


- Zgaś światło, synu - poprosił Korter. Zdmuchnięty płomień zniknął.

Tego dnia położyli się po długim wysiłku. Usatysfakcjonowani z wykonanej pracy.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Lyneel : 2011-09-22 12:09:47
    do EvelynTemptation :)

    niesamowicie się cieszę, że Ci się podobało i że tak to odebrałaś! ^w^ Zwykle staram się, aby moje teksty albo potrafiły coś zostawić, jakąś myśl lub chociaż odrobinę satysfakcji, albo żeby były przynajmniej trochę "klimatyczne ". Dlatego to dla mnie wielki komplement i bardzo za to dziękuję! ;**

    Co do uszów, na początku rzeczywiście myślałam w podobny sposób - chciałam też zmienić problem na inny, ale zostawiłam wszystko w takiej formie, ponieważ ma to związek z pewną... postacią, która pojawia się w wielu innych opowiadaniach.

    Co do dalszych tekstów, postaram się zamieścić tu jeszcze jedno opowiadanie, a potem zobaczymy.

    Jeszcze raz dziękuję za wszystko i pozdrawiam! :)

  • EvelynTemptation : 2011-09-22 01:43:37

    Bardzo podobają mi się dialogi, nie są to proste zdania, które często się niestety spotyka w wielu książkach dla młodzieży, a inteligentne, przesiąknięte życiową mądrością wypowiedzi.

    Mam nadzieję, że z Twojej głowy wypłynie więcej takich historii, ponieważ uwielbiam ten klimat i sposób jaki piszesz.

    Miałam na początku takie maluteńkie "ale", w związku z tymi jego uszami, bo według mnie są one dość interesującym zjawiskiem, a ludzie to z natury ciekawskie stworzenia, więc powinni być zaintrygowani innością głównego bohatera i się do niego przez to zbliżyć... ale po głębszym namyśle, doszłam do wniosku, że to moje "ale" (po przemyśleniu wszystkich argumentów) przestało istnieć ;p Nie będę się nad tym rozpisywać bo mój komentarz zrobi się dłuższy od twojego opowiadania XD

    W każdym razie jestem zachwycona i czekam na więcej ;)

  • Skomentuj