Opowiadanie
Eksterminacja
Deadly Fantasy czyli Dirty Angels
Autor: | Grisznak |
---|---|
Serie: | Twórczość własna, Dirty Pair |
Gatunki: | Akcja, Parodia |
Uwagi: | Self Insertion, Przemoc |
Dodany: | 2005-08-22 22:18:45 |
Aktualizowany: | 2005-08-22 22:18:45 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
- Wylazłbyś wreszcie stamtąd! - stojąca przed drzwiami łazienki kobieta wydawała się nieco zdenerwowana - A może mam wywalić te drzwi?
- Spokojnie, nietoperku - usłyszała z drugiej strony - A teraz nie przeszkadzaj bo... o żesz cię...zaciąłem się..
Z wnętrza łazienki poleciała długa i kwiecista wiązanka w kilku językach, z których kobieta znała ledwie połowę. To jednak wystarczyło, by oddaliła się.
- Co on tam robi? - spytała samą siebie i siadła na fotelu, po czym pstryknęła palcami.
- Pani wzywała? - jak na zawołanie przybiegła dziewczynka o dziwnej fryzurze, ubrana w czarny fartuszek z koronkami i buty na wysokim obcasie - Czym mogę służyć ?
- Przynieś mi kieliszek czystej. Rocznik 82, znajdziesz w lodówce.
- Tak, jestem posłuszna - odpowiedziała Ai, kierując się ku lodówce.
"Z tej małej jeszcze będzie pożytek" - pomyślała kobieta. Kiedy jej nieumarły znajomy z drużyny wrócił wczoraj przynosząc w jednej ręce walizkę forsy a w drugiej to dziewcze, od razu pomyślała, że przyda jej się taka osobista służka. Kiedy więc tamten położył się spać, utoczyła sobie nieco krwi i przekonała dziewczynę, by ją wypiła. Niestety Ai początkowo nie była tak skłonna do współpracy i niezbędnym okazało się otwarcie jej ust przy pomocy kawałka deski, jednak po kilku minutach było już po wszystkimi i dziewczynie przez myśl nawet nie przechodziło zrobić coś, co byłoby nie pomyśli jej pani.
Nagle drzwi od łazienki otworzyły się. Wampirzyca, widząc wychodzącego dostała niemal biegunki śmiechowej.
- Ha ha ha ha ha - trzymała się za brzuch - Coś ty z siebie zrobił?
Szef faktycznie wyglądał nieco inaczej. Po raz pierwszy od dłuższego czasu uczesał się, przez co jego strąkowate włosy przestały udawać dredy. Na dodatek zgolił zarost.
- Śmiej się śmiej, ale jak się człowiek umawia na randkę to musi przyzwoicie wyglądać.
Druga salwa śmiechu omal nie zmiotła Ai, która właśnie przyniosła swej pani kieliszek krwi. Jednak tamten zignorował ją, zarzucił na siebie swoją marynarkę ( którą dzień wcześniej oddał do czyszczenia ) i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Chwilę potem do pokoju wszedł wysoki, postawny facet, z rękami ubabranymi smarem.
- Hej, widziałaś szefa? Mam do niego sprawę...
- Wyszedł - odpowiedziała kobieta, delektując się smakiem hemoglobiny rocznik '85.
- Gdzie go wyniosło?
- Poszedł na randkę.
- Co? - kolejna eksplozja śmiechu wstrząsnęła pokojem - On? Na randkę? A to dobre... - ---- Hej, ty tam - to mówiąc uderzył pięścią w wieko trumny. Z wnętrza dobiegł ich odgłos uderzenia i towarzyszące mu siarczyste przekleństwo. Wieko uniosło się, a z wnętrza wyłonił się odziany w czerwony płaszcz chudy osobnik, rozcierający dłonią czoło.
- Jeszcze raz spróbujesz mnie tak budzić to zobaczysz.. - powiedział nieco sennym głosem - Co się stało?
- Szefuńcio poszedł na randkę - powiedziała kobieta.
Trzecią już detonację śmiechu Ai przezornie przeczekała ukryta pod stołem.
- On? Niby z czym miałby się ten... nasz szef umówić?
- Spokojnie, chyba tego tak nie zostawimy, co?
- Myślisz o tym co i ja?
- Yhm...
Wypożyczony za z pewnością nie takie znowu małe pieniądze czerwony Ferrari zatrzymał się przed restauracją. Cała trójka siedziała w stojącym kilka metrów dalej, okrytym wywołaną przez kobietę mgłą, volksvagenie. Z Ferrari wysiadł ich znajomy, po czym otworzył tylne drzwi. Jego trzem znajomym szczęki opadły na podłogę garbusa, gdy z samochodu wysiadła piękna smukła, młoda dziewczyna o ciemnych włosach ubrana w ciemnobłękitną suknię wieczorową a zaraz za nią wcale nie gorzej wyglądająca ruda w zielonkawej kreacji. Szef zamknął drzwi elektronicznym kluczykiem, po czym, trzymając każdą z dziewczyn pod rękę, skierował się ku restauracji.
- Ja cię...skąd on wziął takie cizie? - spytał zaszokowany mężczyzna w czerwonym płaszczu.
- Chodźcie, sprawdzimy to - powiedziała kobieta - Chyba nawet mam pomysł jak.
Do restauracji weszli bez problemów. W końcu kto by zwrócił uwagę na kobietę z mężczyzną i ich może nieco nazbyt wyrośniętym, barczystym synkiem, ubranym w szkolny mundurek.
- Nadal uważam, że to był głupi pomysł - mruknął ten ostatni, siadając obok reszty przy stoliku - Czy on nas nie zauważy?
- On? Zwariowałeś? Popatrz no tylko na niego...
Rzeczywiście, szef wyglądał na zainteresowanego jedynie dwiema towarzyszącymi mu pięknościami i prawdopodobnie nawet gdyby amerykanom przyszło do głowy powtórzyć atak jądrowy na Japonię i tak by tego nie zauważył. Obydwie dziewczyny zasypywały go pytaniami a on z wyraźną przyjemnością odpowiadał na wszystkie, popijając tak jak i one czerwone wino. Na stoliku stało kilka butelek, z czego co najmniej cztery były już puste.
- Cholera, ja chyba skądś je znam - syknął cicho chudy mężczyzna, dla niepoznaki wciśnięty w smoking - Tylko skąd?
- Może z jakiegoś hentaja? - spytał przebrany za dziecko, którego ciasny kołnierzyk wyraźnie uwierał w szyję - Jak te japońskie bachory mogą to nosić?
- Nie...Raczej nie...Ale jestem pewien, że gdzieś je już widziałem.
- A zwróciliście uwagę na te butelki? To nie "Kochanica Dziedzica" czy inny jabol za 2 zł + 60 groszy butelka tylko wino reńskie. Do tego to autko, nawet jeśli wynajęte, też za darmo się nie pojawiło.
- Może ukradł?
- Co ty, to nie w jego stylu. Ale rachunek już mu za to wystawię.
- Moim zdaniem to spisek - cicho powiedziała kobieta - Zobaczcie jaki się zrobił rozmowny. Pewnie wygada im wszystkie szczegóły dotyczące naszej akcji.
- No to załatwmy to raz a dobrze - powiedział "synek" starając się wyciągnąć spod swetra M 16.
- Zwariowałeś? - kobieta powstrzymała go - A jak go trafis ?
- Eee tam, zazwyczaj ma szczęście.
Jednak na chwilę przerwali dyskusję, bo jedna z siedzących przy stoliku ich szefa dziewczyn zaczęła nagle żywo gestykulować, zaś po chwili cała trójka wybuchnęła śmiechem. Następnie szef, ciągle jeszcze rozbawiony, chwycił jedną z pustych butelek od wina i udawał jakby poruszała się sama. Jego druga dłoń sunęła po parkiecie, nagle wystrzeliła do przodu, przewracając butelkę i wyrzucając ją w powietrze. Wtedy jedna z dziewczyn, ruda, ruchem tak szybkim że niemal nieuchwytnym dla ludzkiego oka wstała, wyciągnęła spod sukni pistolet i trafiła butelkę w powietrzu. Jej koleżanka i szef zaczęli bić brawo. Zachwytu wyraźnie nie podzielał jakiś Japoniec z obsługi, który podbiegł do stolika i krzycząc coś w swoim dziwnym języku najwyraźniej dawał oznaki niezadowolenia. Druga z dziewczyn, ciemnowłosa, wstała i powiedziała, coś, czego siedzący przy oddalonym nieco stoliku nie dosłyszeli. Japoniec musiał jednak usłyszeć to wyraźnie, bo jego twarz przybrała barwę purpury a przez zęby zaczął cedzić jakieś stare, japońskie klątwy. Wtedy pięść dziewczyny wylądowała na jego zębach, a jej obuta w obcas stopa wywindowała go na wysokość kilku metrów. Poleciał by pewnie i wyżej, gdyby nie dach, w którym utkwił. Szef wstał i w towarzystwie dziewczyn, poruszających się tak jak i on nieco chwiejnym krokiem, opuścił lokal.
- Ciekaw jestem w jakiej agencji można takie znaleźć? - powiedział już nie szepcząc chudy mężczyzna.
Kobieta nie odpowiedziała. Wyglądała jakby czegoś nadsłuchiwała po czym odezwała się:
-Chłopaki, wiejemy stąd - sama wstała od stolika i niemal za szmaty wyciągnęła pozostałą dwójkę. Gdy byli już na zewnątrz, restauracją wstrząsnęła eksplozja. Szyby wyleciały z okien, wypchnięte uderzeniem ognia. Usłyszeli głośny śmiech trójki osób. Szef i dziewczyny wsiadali właśnie do auta. Krwistoczerwony Ferrari ruszył z kopyta.
- Hej, za nimi! - krzyknął siłacz, ciągle starając się zerwać kołnierzyk - Do samochodu!
- Tym chcesz ich gonić, idioto? - kobieta wskazała na stojącego tuż obok garbusa.
- Wsiadajcie - powiedział mężczyzna w smokingu - Zaraz ich dogonimy.
Kobieta złapała za kierownicę, obok niej siadł atleta, wysoki mężczyzna wsiadł chwilę później, sadowiąc się na tylnym siedzeniu.
- Ruszaj! - rzucił.
Przekręciła kluczyk, nacisnęła gaz i garbus z piskiem kół pomknął do przodu. Z rury buchnęły płomienie z spod kół wystrzeliła chmura kurzu. Wskaźnik na prędkościomierzu bardzo szybko osiągnął maksimum, a samochód mimo to przyspieszał. Wkrótce też dostrzegli jadące zygzakiem, z dużą prędkością, czerwone Ferrari. Samochody, które miały pecha znaleźć się obok któregoś z tych dwóch aut zaraz wylatywały na bok.
- Czegoś ty tam dolał, mistrzu? - spytała kobieta, odwracając się.
- Soku z gumijagód - uśmiechnął się siedzący z tyłu mężczyzna, ponownie w czerwonym płaszczu - Daje jak ruskie paliwo rakietowe. Zaraz ich dogonimy.
Wtedy ulicę nad nimi przykrył wielki cień.
- Co do...? - zaczęła kobieta, lecz przerwał jej potężny wybuch, który miał miejsce dokładnie tam, gdzie przed chwilą znajdowało się ścigane przez nich Ferrari. Druga eksplozja nastąpiła znacznie bliżej czerwonego auta, które z piskiem opon zatrzymało się. Drzwi wyleciały, wywarzone kopniakami a z wnętrza auta wyskoczyła jego trójka pasażerów. Garbus zatrzymał się nieco dalej a siedzący w nim patrzyli na wszystko. Przednimi drzwiami wysiadł ich szef, trzymający w dłoni swojego potężnego guna z bębenkowym magazynkiem. Zaś z obu tylnych drzwi wyskoczyły tamte dziewczyny, jednak zamiast sukni miały na sobie skąpe, dwuczęściowe kostiumy. Uniform rudej był jasnozielony, zaś brunetki - żółty. Każda z nich trzymała w dłoni pistolet.
Mimo niewątpliwej urody dziewczyn, dużo więcej uwagi zwracało to, co ich goniło. Wielki, najeżony lufami statek kosmiczny leciał główną arterią Tokio, plując ze wszystkich dział na cztery strony świata promieniami laserowymi, plazmą, protonami, neutronami, ogniem, antymaterią, fotosyntezą i czymś z pewnością jeszcze paskudniejszym. Każde trafienie zmieniało w kupkę żwiru wysokie, oszklone drapacze chmur, które stanowiły główny element zabudowy centrum miasta.
Szef stał spokojnie, podobnie jak towarzyszące mu dziewczyny. Ruda uniosła pistolet i wykrzykując przekleństwa, które nawet starego kaprala ludowego wojska polskiego mogłyby przyprawić o wypieki raz po raz naciskała spust. W pewnym momencie jednak w powietrze uniosła się lufa znanego wszystkim pistoletu należącego do szefa. W powietrze poszybowała pierwsza ampułka i rozległ się znany doskonale głos:
- Kolor starości i rozpadu: jasna szarość!
Zaraz potem, wśród odgłosów wybuchów, walących się budynków i przekleństw rudej w powietrze pomknęła druga ampułka.
- Kolor śniegu i bałwanów: czysta biel!
Całkiem blisko zawalił się kolejny wieżowiec, grzebiąc w swoich zgliszczach zapewne wielu Japończyków, kiedy trzecia ampułka poleciała do góry:
- Kolor głupoty i ograniczenia: matowa czerń!
Kiedy trzecia ampułka trafiła do magazynka, ten zaczął się obracać, coraz szybciej i szybciej, wytwarzając wokół strumienie energii.
- Kryć się wszyscy - krzyknął mężczyzna w czerwonym płaszczu - On przyzywa najpotężniejszego z Summonów - "Tego, którego Imienia nie powinno się Przekręcać"
- Czyli kogo? - spytała zaciekawiona kobieta.
- Jana Pawła Dwieściedrugiego!
Wtedy usłyszeli pośród wszechobecnego chaosu głos ich szefa:
- Przyzywam Cię! Przybądź, Papa!
Z lufy wystrzeliły trzy kolory, które zaraz połączyły się tworząc kształt pochylonej, ubranej na biało postaci w śmiesznej, spiczastej czapce. Ogromna postać stanęła naprzeciw statku, wspierając się na lasce i wyciągnęła do przodu dłoń, wykonując nią dziwne, nieskoordynowane ruchy, jednocześnie mamrocząc coś pod nosem. Każdy ruch jego dłoni kreślił świetlistą smugę światła. Gdy skończył, w powietrzu unosiła jaśniejąca, pięcioramienna gwiazda. Przyzwany pchnął ją do przodu. Gwiazda wystrzeliła w kierunku statku, przelatując przez całą jego długość po czym zniknęła, podobnie jak i summon.
- I co to dało? - spytał powoli, podnosząc się spod siedzenia siłacz - Nic się nie stał...
Statkiem wstrząsnął wybuch, zaraz potem kolejny i jeszcze jeden i znowu...Na całej długości wielkiego kadłuba wybuchały fontanny ognia. Wiszący dotąd dumnie w powietrzu, przechylił się dziobem do dołu i zaczął spadać. Kobieta przytomnie chwyciła za kierownicę i depnęła po wstecznym. Garbus zawarczał, po czym ruszył ostro do tyłu. Zaraz potem w tym samym miejscu spadła przednia część rozerwanego wybuchami statku.
- Moc jest z nim, ewidentnie - mężczyzna w płaszczu patrzył przez tylną szybę - Hej, zatrzymaj się! - krzyknął nagle.
- Co jeszcze?
- Patrzcie!
Niedaleko spadł kolejny element statku, który w odróżnieniu od innych nie wybuchł natychmiast pod zetknięciu z ziemią. Jedna z jego ścian odpadła i pośród morza dymu i ognia z wnętrza wyszły dwie postacie. Pierwsza była lepiej widoczna. Była to wysoka, lecz potężnie zbudowana kobieta w kostiumie nieco przypominającym te, które nosiły towarzyszące szefowi dziewczyny. Jej bujne, kruczoczarne włosy wiatr zwiewał do tyłu. W jednej z dłoni trzymała sześciolufowe działo automatyczne, w drugiej miecz o szerokim ostrzu. Choć widać było na jej ciele liczne blizny i całkiem świeże zadrapania, nie wyglądała na zbyt przejętą tym. Jej wzrok, miotający błyskawice, skupił się na dwójce dziewczyn.
- Wy dwie - powiedziała głosem, który brzmiał jakby w gardle miała odpady toksyczne - Teraz zapłacicie mi za wszystko !
- Wal się na ryj, Shasti - rzuciła ruda - Raz cię pokonaliśmy, damy sobie radę i teraz - po czym poklepała stojącego obok niej szefa po ramieniu - Tym bardziej, że nie jesteśmy same, ty.. - po czym obdarzyła Shasti dość długą tyradą sugerującą bliskie związki rodzinne tamtej z jakąś zgniatarką z pobliskiego składowiska złomu.
- Pomyślałam i o tym - Shasti nadal chrypiała i nie miała najwyraźniej ochoty mówić po ludzku - Dlatego mam ze sobą Potężnego Sojusznika.
Stojący do tej pory w cieniu mężczyzna wysunął się do przodu. Był podobnie, jak towarzysząca mu kobieta, potężnie zbudowany, i wysoki, na ramiona spływały mu długie, siwe włosy a z jego ponurego wzroku biła czysta nienawiść. W dłoni trzymał samurajski miecz o wyjątkowo długim ostrzu. Ubrany był w biało - szary pancerz. Za jego plecami rozległ się kolejny wybuch, a uwolniony z zamknięcia ogień rozlał się szerokim strumieniem. Wszystkim zdało się, że słyszą, przebijający się przez trzask trawiącego centrum Tokio ognia, śpiew chóru: "Sephiroth, Sephiroth, Sephiroth".
- Dziewczyny, zdaje się, że mamy problem - powiedział szef - Zajmijcie się tą panią - zwrócił się do nich - Ten siwy fagas jest mój.
- Nie ma sprawy, złotko. Kei, załatwmy tę sukę - odezwała się ciemnowłosa i chwyciwszy swój pistolet zaczęła pakować ołowiem w kierunku Shasti.
- Jasne jak supernova, Yuri - krzyknęła ruda i skoczyła do góry, mierząc kopniakiem w kobietę.
Shasti, unikając zręcznie kul, wystrzeliła do przodu, jednocześnie uruchamiając trzymane w lewej dłoni działko. Sześć luf zaterkotało ogniem. Yuri w ostatniej chwili odskoczyła, nim miejsce, w którym przed chwilą stała, zamieniło się w durszlak. W tym momencie noga Kei trafiła w locie Shasti. Działo poleciało w powietrze zaś Yuri błyskawicznie wystrzeliła w jego kierunku, trafiając w magazynek. W ogólnym chaosie nikt nawet nie usłyszał towarzyszącego temu trafieniu wybuchu.
Shasti wylądowała na ziemi a tuż za nią Kei.
- Twój tyłek jest mój, ty zepsuta pompo paliwowa! - warknęła ruda i wyprowadziła prawy sierpowy. Jednak w miejscu, w którym jej pięść powinna zawrzeć bliższą znajomość z zębami Shasti, była już pustka.
" Ojć, to będzie bolało" - przeszło jej jeszcze przez myśl po czym uderzenie w plecy wyprawiło ją w lot na wysokość kilku metrów, by zaraz potem poznała ponownie tą samą trasę, spadając nią w dół.
Ponury wojownik o siwych włosach zbliżał się do szefa.
- Wreszcie się spotykamy - jego głos nie należał do takich, które chcielibyście usłyszeć dzwoniąc na seks telefon - Słyszałem o tobie, ale teraz czas się przekonać, co naprawdę potrafisz...
- Jak chcesz - padła lakoniczna odpowiedź i ruchem szybszym niż dźwięk wyciągnął pistolet - Gotowy na ponowną śmierć ?
Długie, prawie dwumetrowe ostrze przecięło powietrze i uderzyło trafiając jednak w próżnię. Na pancerzu Sephirotha zabębniły pociski. Spojrzał na ruiny jednego z wieżowców, na murach których stał trzymający dymiącą jeszcze broń jego przeciwnik.
-Lepiej się postaraj - rzucił i uśmiechnął się tak paskudnie, że ostatni nienaruszony, stojący w centrum wieżowiec posłusznie się zawalił stając się zapewne grobem dla kilku setek żółtoskórych.
Sephiroth nie odpowiedział tylko uniósł się w powietrze. Musamune ponownie uderzyło, trafiając w podstawę muru. Kawałki cegieł i betonu rozsypały się na wszystkie strony, a mężczyzna, który jeszcze przed chwilą stał na nich, zniknął w chmurze pyłu i kurzu.
- Biją naszych! - krzyknął chudzielec w czerwonym płaszczu - Chodźcie, chyba nie będziemy tak stać i patrzeć jak ten Sephi-coś-tam załatwia naszego szefa ?
- Chyba masz rację - odpowiedziała kobieta - Trzeba coś zrobić.
- Sie rozumie - mruknął z uśmiechem siłacz, zrywając z szyi resztki kołnierzyka - Skopmy komuś dupę!
Kei dość boleśnie odczuła lądowanie. "No czekaj, Shasti, zapłacisz mi za to!" - powiedziała bardziej do siebie niż do oponentki i podniosła się. W tym czasie Yuri, pewna, że jej koleżanka doskonale sobie da radę, chwyciła sterczący z ruin metalowy pręt i zaatakowała Shasti. Szczęki metalu uderzającego o metal i deszcz iskier towarzyszyły chwili, kiedy miecz i pręt zetknęły się ze sobą. Obydwie przeciwniczki cofnęły swe bronie by zaraz po chwili uderzyć ponownie. Yuri trzymająca stalowy pręt w dłoniach uderzyła z góry, napotykając jednak zasłonę miecza. Wtedy puściła swoją improwizowaną broń i wykonując w powietrzu przewrót uderzyła Shasti w twarz obiema stopami. Miecz wysunął się z dłoni kobiety a ona sama upadła na ziemię, podnosząc się jednak błyskawicznie z powrotem. "Błyskawicznie" nie znaczyło jednak w tym przypadku "dość szybko". Pięść Yuri trafiła tym razem bezbłędnie Shasti w brzuch, pozbawiając ją oddechu. Kolejne kopnięcie podrzuciło ją do góry. Wtedy rozległo się sześć strzałów z broni małokalibrowej. Na ziemię opadł już tylko podziurawiony kulami zezwłok. Kei stała uśmiechnięta, trzymając w dłoni pistolet.
Tymczasem Sephiroth stał pośród ruin, rozglądając się uważnie i szukając przeciwnika.
- Ej ty, siwy? Szukasz czegoś? - usłyszał z za pleców. Obrócił się. Mimo ciągle unoszącego się w powietrzu pyłu widział wyraźnie trzy osoby. Pierwszy z lewej był mężczyzną o potężnych mięśniach trzymający w dłoni M 16. Pasy z amunicją krzyżowały się na jego piersiach. Po środku stała ubrana w długi, skórzany, powiewający na wietrze płaszcz kobieta z dwójką ostrzy w dłoniach. Po jej prawej stronie stał chudy facet w czerwonym płaszczu trzymający piłę spalinową marki Bosh.
Bez słowa Sephiroth ruszył ku nowym przeciwnikom. Musamune opadło, by przepołowić kobietę, jednak dwa skrzyżowane w powietrzu ostrza powstrzymały cios, zamykając długą broń w nożycowym uchwycie. Seria z M 16 uderzyła w ochranianą przez stal pancerza klatę. Siła odrzutu pchnęła Sephirotha do tyłu, nie robiąc mu jednak poza tym większej krzywdy. Charakterystyczny warkot piły spalinowej ostrzegł go przed nadciągającym niebezpieczeństwem. W powietrzu koło niego przemknął niczym Pershing facet z piłą i tylko unik uratował Sephirotha przed stratą głowy. Poczuł jednak piekący ból i dostrzegł, że jego lewa dłoń leżała na ziemi. Trójka przeciwników znowu stała naprzeciw niego.
-Jesteście silni - odezwał się głosem, przy którym przemówienia Hitlera można było uznać na spokojne - Ale nie dość silni by stawić czoła mnie. Uniósł do góry krwawiący kikut.
- I will Destroy You...With a blasting...
- Buuu!
Sephiroth przerwał w połowie, podskoczył do góry i odwrócił się. Przed nim stał ubrudzony kurzem ale wciąż cały i zdrowy szef. Jego czarna niegdyś marynarka teraz była podobnego koloru co włosy jego wroga. Niedbały ruchem strzepnął z głowy resztki pyłu.
- Ty? Żyjesz? - Sephiroth nie krył zdziwienia, jednak ponownie uniósł do góry dłoń:
- I will destr..hik! - czknięcie przerwało słowa, które miały przywołać najpotężniejszy ze znanych Sephirothowi ataków. Drugi raz nie dane było mu dokończyć. Kula przebiła jego głowę, przechodząc przez kość czołową, odwiedzając po drodze mózg po czym opuściła lokum przez samodzielnie wykonane tylne drzwi. Szef schował pistolet do kabury.
- I'll be back soon- wyszeptał umierający.
- Nie sądzę - powiedział z uśmiechem jego zabójca - Mam zamiar rozwiązać twój problem raz na zawsze - po czym zwrócił się do mężczyzny w czerwonym płaszczu - Zajmij się nim, jeśli możesz.
- Spoko, szefie - ponownie rozległ się odgłos piły spalinowej Bosh, połączony teraz z charakterystycznym dźwiękiem ćwiartowanego mięsa.
Szef wyszedł z ruin. Kiedy Yuri i Kei dostrzegły go, podbiegły tuląc się do niego.
- Byłeś wspaniały - krzyczała Kei.
- Daliśmy tym parszywym ścierwojadom nauczkę - dodała Yuri, prezentując trzymany w dłoni, zakrwawiony czerep Shasti po czym wręczył go mężczyźnie - Proszę, zachowaj to na pamiątkę.
- Dzięki - odpowiedział - Ale i ja mam coś dla was - to mówiąc wyciągnął z za pleców głowę Sephirotha.
- Kawaii! - krzyknęła piszcząc z radości ciemnowłosa - Powieszę sobie w pokoju.
- Nie, to ja powieszę - krzyknęła ruda, chwytając pierwsza ciepłą jeszcze głowę za siwe włosy.
- Powiedz, że to dla mnie! - Kei przycisnęła się do szefa, całując go w policzek.
- Nie, dla mnie! - Yuri absolutnie w niczym nie chciała być gorsza od koleżanki.
- Podzielcie się po prostu - odparł z Salomonową miną szef po czym chwycił leżący obok, porzucony przez Shasti miecz i przeciął łeb Sephirotha w idealnie na pół. Każda z dziewczyn chwyciła jedną z połówek.
- Szkoda, że musimy już lecieć - powiedziała Yuri, ocierając ukradkiem łzę - Ale spotkamy się jeszcze, prawda?
- Oczywiście - odpowiedział, patrząc jak obie dziewczyny wskakują do samochodu. Silnik Ferrari zaskoczył i samochód ruszył do przodu ulicami centrum Tokio, które na chwilę obecną przypominało krajobraz księżycowy.
Szef spoglądał jeszcze jakiś czas na oddalające się auto, po czym zwrócił do znajomych.
- Możecie mi powiedzieć jak tu się znaleźliście?
- Ech stary - powiedziała kobieta - Powiedzmy, że po prostu przechodziliśmy obok.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.