Opowiadanie
Eksterminacja
Harry Potter i Akta OdeSSy
Autor: | Grisznak |
---|---|
Serie: | Harry Potter |
Gatunki: | Akcja, Parodia |
Uwagi: | Self Insertion, Przemoc |
Dodany: | 2005-08-22 22:57:01 |
Aktualizowany: | 2005-08-22 22:57:01 |
Poprzedni rozdział
Północna Anglia zawsze miał swój urok. Majestatyczne, strzeliste góry znajdujące się na pograniczu szkocko - brytyjskim, błękitne jeziora, ponure lasy i głębokie doliny zachwycały od dawna wszystkich, którzy odwiedzali ten zakątek. Opustoszałe, odstraszające potencjalnych osadników ziemie wciąż przyciągały swym surowym pięknem. Jednak cztery postacie, które od kilku dni przedzierały się przez ten region, zdążyły już nabrać do niego uczuć, z których "zachwyt" znajdował się na jednym z ostatnich miejsc.
- Moglibyśmy tam być w godzinę - rzucił wysoki, silnie zbudowany mężczyzna w mundurze komandosa - A tak...Mam już dosyć tej cholernej Anglii - po czym zatkał uszy słuchawkami od walkmana i w rytm wydobywającej się z niego muzyki zaczął sobie nucić "Numa, numa hej !"
- Nie gadaj, dobrze ci to zrobi na kondycję - uśmiechnął się idący tuż za nim wysoki, chudy facet w czerwonym płaszczu - Inna sprawa, że tracimy tu tylko czas.
- Prawda - dobiegł ich z góry kobiecy głos, który wydobywał się z wnętrza lecącego nad ich głowami nietoperza - Ale nasz kochany szef koniecznie musiał zgrywać twardziela i bawić się w "Kto jest Frajerem" z Jean - Luck'iem Picardem. W efekcie cały przód "Lovely Angel" poszedł do wymiany.
- Ty się ciesz, że osłony "Enterprise" i tak były wyłączone - dodał ubrany na czerwono - Inaczej skasowało by nam cały statek a nie tylko przód.
- Moglibyście przestać ? - idący przed nimi facet ubrany w marynarkę i dżinsy odwrócił się - Lepiej popatrzcie na to...
Spojrzeli przed siebie. Z za krawędzi urwiska ku niebu wystrzeliwały majestatyczne wieże wielkiego, gotyckiego zamku. Potężne mury widać było wyraźnie nawet z tej odległości, zaś gdyby dobrze się przyjrzeć, można było dostrzec nawet szczegóły konstrukcyjne.
- Ładny - powiedział nietoperz, lądując na ziemi i transformując się w szczupłą, ubraną na czarno kobietę - Robi wrażenie.
- Nie w moim stylu - z lekceważeniem skomentował czerwony - Zbudowali go na krzywdzie ludu pracującego i krwi robotników.
- Nie zaczynaj - mruknął szef - Ważne, że On tam jest.
- Numa, numa , numa hej ! - cały czas nucił ubrany w moro mężczyzna.
Pozostała trójka w milczeniu skinęła głowami i rozpoczęli dalszą, mozolną podróż w kierunku zamku. Oczywiście przez większą jej część towarzyszył im tak charakterystyczny element brytyjskiej pogody, jakim jest wieczna mżawka. Klnąc we wszystkich możliwych językach, nawet tych, których już nikt na ziemi od wieków nie używał, komary i inne paskudztwo, przedarli się przez otaczające zamek boru. Byli już na skraju lasu i właśnie wyszli na łąkę, gdy ku ich ogromnemu zaskoczeniu na szarym, wieczornym niebie pojawiły dziwne, czarne kształty, które skierowały się ku nim. Gdy były już bliżej i widać było wyraźnie ich czarne płaszcze oraz kaptury, eks żołnierz wyłączył walkmana i momentalnie dokonał identyfikacji wroga:
- O żesz to ! Nazgule !
- Niezgule ? Ale czy one są z innej bajki ? - skomentowała kobieta, patrząc na zbliżające się upiory.
- A czy to ważne ? - spytał szef - Są tutaj i trzeba coś z nimi zrobić.
Wyciągnął swoją niezawodną spluwę i uniósł ku górze, raz po raz naciskając spust. Ku nadlatującym pomknęły pociski, jednak najwyraźniej nie czyniły im większej krzywdy. Widząc to ekipa przystąpiła do "odwrotu na z góry zaplanowane pozycje", dokładniej zaś rzecz biorąc, "do wszystkich diabłów". Po kilku metrach dostrzegli, że jest ich tylko trzech. Odwrócili się.
- A niech go Pikachu kopnie, znowu wpadł w trans - rzucił czerwony, widząc szefa, który nieruchomo stał, strzelając do zbliżających się ku niemu upiorów.
- Nie mów tylko, że mamy go jeszcze ratować ? - spytała kobieta.
- Właściwie to nie, ale wiecie, wypadałoby....
- Czy ja wiem - powiedział mężczyzna w mundurze komandosa, sięgając ponownie po słuchwaki - Fajnie jest mieć na nagrobku napisane "Poległ na polu chwały".
- To jest jakiś argument - odparł facet w czerwonym płaszczu - Tym bardziej, że ostatnio podwędził mi mojego Boscha...
- A jego panienki zakorbiły moje lokówki...
- W sumie ja tez za nim nie przepadam, ale chodźcie, przecież nie będziemy uciekać - powiedział mężczyzna w moro, odwracając się - Z tym, że nie musimy się spieszyć.
W czasie, gdy trójki powoli wracała na miejsce walki, upiory otoczyły szefa. Amunicja w jego spluwie zdążyła się już skończyć, więc schował go do kabury i właśnie sięgał po dimon gana, kiedy jeden z odzianych w czerń stworów zbliżył się do niego i wionął mu w twarz.
Oddech, przypominający zapach kogoś, kto przez miesiąc jadł tylko pizzę z czosnkiem i sardynkami a na dodatek nie mył zębów, uderzył z potężną siłą, przewracając ofiarę na ziemię. Pozostałe stwory zleciały się ku ofierze, szykując się do zadania decydującego ciosu, gdy...
- Poszły won ! - w dłoniach ubranej na czarno kobiety zalśniła zielonkawy blaskiem wielka miotła. Pierwszy trafiony nią upiór poleciał w niebo z szybkością Concorde'a, zaś drugi rozpłynął się w powietrzu. Dwa kolejne nie zdążyły zareagować, gdy za ich plecami rozległ się warkot piły spalinowej a po chwili wzmocnione magicznymi runami ostrze marki Bosch przerobiło obydwa paskudztwa na konfetti.
- Co z nim ? - spytała kobieta, dematerializując miotłę i patrząc na leżącego na ziemi szefa.
- Spokojnie, złego licho nie bierze - odpowiedział wojskowy, podchodząc do powoli odzyskującego pełnię świadomości - Hej, szefie, nic ci nie jest ?
- Chyba nie - padła odpowiedź - Ale śmierdziało im z mord jak z wtedy, kiedy w hotelu wyłączyli prąd i obiad tej dwójki - to mówiąc spojrzał na pijawki - zaczął się rozkładać. Zupełny brak higieny. Nie łapię, jak Sauron może być tak pobłażliwy wobec swojego Liebstandarte. Chyba kiedyś trzeba będzie mu złożyć wizytę.
- Nieważne, grunt że już ich nie ma - odpowiedział mężczyzna w czerwonym płaszczu - Teraz wejdźmy wreszcie do tego cholernego zamku.
Zanim jednak dotarli do zamku, napotkali po drodze niewielką, ale charakterystyczną chatkę. Wokół niej rosły melony a z komina wydobywał się dym. Gdy przechodzili koło niej, drzwi otworzyły się.
- O kurde, troll ! - krzyknął facet w moro, podnosząc kałacha na widok ogromnego, brodatego stwora, który wylazł z chatki.
- Spokojnie - odpowiedział troll zaskakująco spokojnym głosem - Państwo pewnie do mistrza Dumbledorre'a ?
- Tak - Szef starał się zachowywać spokojnie, choć widok tego monstrum nie należał do przyjemnych - Mamy sprawę.
- Zapraszam - troll skierował dłoń ku wnętrzu chatki - Bramy szkoły otworzą dopiero rano, nie ma powodów, dla których państwo mieli by siedzieć pod bramą całą noc.
- Lepiej chodźmy - rzucił szef - Nie powinniśmy wzbudzać podejrzeń.
Kierując się wskazaniami trolla cała czwórka weszła do chatki. Faktycznie, po kilku dniach podróży i pobytu pod gołym niebem z dodatkowymi atrakcjami w rodzaju mżawki, perspektywa odpoczynku i wysuszenia się była całkiem interesująca. Towarzystwo rozsiadło się wygodnie, a troll wyciągnął z jednej z szafek dużą butelkę.
- Napijecie się chyba, co ? - spytał, a gdy dostrzegł błysk zadowolenia w oczach odkorkował butelkę i nalał do pięciu dużych szklanek.
- A tak przy okazji - powiedział, podając naczynia z czerwoną cieczą - Nazywam się Hagrid i jestem woźnym w Hogwarcie. A państwo kim są ? Mniemam, że jakimiś ważnymi gośćmi z zagranicy ?
- Tak - odparł szef, starając się szybko coś zaimprowizować - Przybywamy z dalekiego kraju, który na cały świat słynie ze znikających w nim samochodów.
- Z Polski ? - troll zwany Hagridem natychmiast skojarzył.
- Zgadza się, a naszym celem - kontynuował szef, opróżniając w międzyczasie naczynie - Jest zbadanie warunków sanitarnych szkoły.
Troll zrobił wielkie oczy.
- Warunków sanitarnych ? To musi być coś ważnego...Nigdy o tym nie słyszałem.
- Tak, to ważna sprawa, właściwie to nie chciałbym tu mówić...
W tym momencie otworzyły się drzwi a do chatki wszedł wysoki, ubrany na czarno mężczyzna o charakterystycznych blond włosach.
- Hagridzie, Ablus kazał chyba ci... - i w tym momencie przerwał, bo jego oczy spoczęły na gościach, a dokładniej na jednym z nich.
- Jurgen ! - szef wstał z krzesła i podszedł do przybysza, potrząsając jego dłonią - Kopę lat !
- Panie profesorze Malfoy...- zaczął troll - Wiem, że miałem to zrobić, ale...
Jednak Malfoy nie słuchał już Hagrida. Jego twarz była biała jak marmur, zaś nogi jakby wrosły w ziemie. Śmiertelnie przerażony patrzył na stojącego przed nim człowieka.
- "Malfoy" ? No nie, Jurgen, Doktor Strangelove by się nie powstydził ksywki - powiedział szef, nieco ciszej.
- Czy mogę...- wychrypiał Malfoy - Moja ostatnia wola...
- Daj spokój, nie jestem tu w sprawie akt, które buchnąłeś, opuszczając organizację. Widzisz, Odessa nigdy nie zapomina, ale jestem tu dziś prywatnie. Tak więc słuchaj, Jurgen, musisz mi pomóc dostać się do tego wariatkowa.
Oddech Malfoya stał się nieco bardziej równy, zaś twarz odzyskała barwy. Poczuł, że nie musi, tak jak jeszcze przed chwilą sądził, żegnać się z życiem. Szef uchylił drzwi.
- Może wyjdziemy na zewnątrz - po czym zwrócił się do reszty - Mam nadzieję, że wybaczycie nam na chwilę, ale chcielibyśmy powspominać dawne czasy - to mówiąc zdecydowanym ruchem pchnął Malfoya na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi.
- Ha ! - odezwał się Hagrid, uśmiechając się szeroko - Pierwszy raz widzę, żeby ktoś tak potraktował tę kanalię. Wasz przyjaciel musi być kimś wysoko postawionym.
Już na zewnątrz, wśród zacinającego z lekka deszczu stało dwóch mężczyzn.
- Powiedz Jurgen, jakim cudem udało ci się tu zakamuflować ?
- Dzięki obersturmbannfuhrerowi Von de Mort. Pamiętasz go ?
- Jasne. Dostał od nas legalne papiery jakieś 20 lat temu. Ale ty ich nie miałeś. Zabrałeś za to akta. Masz szczęście, że byłem wtedy zajęty, bo gdyby wysłali mnie a nie tego partacza Riddle'a to nie udało by ci się zwiać. A twój synek ? Nawet z Hitlerjugend go wywalili...
- Drachen chodzi tutaj, jest uczniem.
- Dobra Jurgen, nie będziemy tu gadać o sprawach towarzyskich. Załatwisz mi i moim trzem znajomym wejście do środka, jasne ?
- To może być trudne...
- Dla mnie zapomnienie o tym, że nie jestem na służbie też może trudne, verstehen, ?
- Jawolh - odpowiedział ponownie pobladły Malfoy po czym oddalił się, znikając pośród strug coraz mocniej padającego deszczu. Gdy zniknął, niebo przecięła błyskawica.
- No załatwione - powiedział szef, wchodząc do chatki Hagrida - Jutro mamy załatwione spotkanie.
- Proszę wybaczyć ciekawość - odezwał się troll - Ale skąd pan zna Lucjusza ?
- Lucjusza ? Taaa, to mój stary znajomy - odpowiedział szef, siadając przy stole - Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciw temu, żebyśmy spędzili tu noc ?
- Ależ skąd.
Następnego ranka obudził ich Lucjusz. Stwierdził, że załatwił wszystko i mogą ruszać. Ze sposobu w jaki patrzyła na niego ten troll, łatwo było wywnioskować, że nie darzą siebie zbyt wielką sympatią. Ale mało kogo to obchodziło. Gdy dotarli do bram Hogwartu, przez które co i rusz wybiegał jakiś gówniarz w pelerynie, Lucjusz zatrzymał się i cichym głosem powiedział:
- Zapowiedziałem was jako czarodziejów z Polski. Starajcie się sprawiać chociaż pozory tego, że znacie się na magii...
- Pozory ? Lucek, jakie pozory ? - kobieta ubrana na czarno dotknęła dłonią przebiegającego tuz koło niej dzieciaka, który momentalnie zatrzymał się, pokryty warstwą lodu. Malfoy spojrzał na to z podziwem w oczach.
- No, skoro tak, to nie widzę problemów. Proszę za mną.
Ruszyli dalej i zrobili kilka kroków, gdy dobiegł ich odgłos przypominający pękające szkło.
- Ojej, ale jestem nieuważna - w udawanym zakłopotaniu uśmiechnęła się wampirzyca - Chyba zapomniałam biedaczka rozmrozić...
- Powinna być pani bardziej ostrożna w używaniu magii - usłyszała stanowczy, twardy głos, który należał do mężczyzny, który wyrósł przed nimi jakby z nikąd. Był wysoki, miał ciemne, zmierzwione włosy.
- Pozwolicie, że przedstawię...to jest....
- Gruppenfuhrer Wolf - szef mówiąc cicho, tak by usłyszeli to jedynie zainteresowani - Miało pana widzieć.
- Lupin, meine kammerrrraden, tutaj nazywam się Rrrrremus Lupin
- Jawolh, herr Lupin - odparł szef - Czy to przypadek, że pan tu jest ?
- Naturrrrlich, że nie. Oberrrrsturrrmbannfuhrer Von De Morrrte podjął próbę stworzenia nowego uberrrmenscha. Niestety, dwójka agentów Mossadu przeszkodziła mu w tym zadaniu. Terrrraz nasz prototyp wymknął się spod kontroli...
- Jak mu na imię...
- Heinrich, to znaczy Harrrrry Poterrrrrrrr....
- Czy to ten ? - facet w czerwonym płaszczu wepchnął się pomiędzy szefa a Lupina, pokazując fotkę zmanierowanego dzieciaka o uśmiechu rozdeptanego chrabąszcza w brylach.
- Ja...Das ist ten, który nam się wymknął, zanim my go całkiem tod gemachen.
- Spokojna głowa, macie szczęście - powiedział szef - Jesteśmy tu właśnie w jego sprawie.
- Chodzi o... ? - Lucjusz nie dokończył zdania, tylko wymownie przejechał dłonią po szyi.
- Dokładnie.
W korytarzu rozległ się cichy, ale pełen złośliwej satysfakcji śmiech.
- A więc przybywacie z kraju znikających samochodów ? - ubrany w spiczastą czapkę staruszek o imponującej siwej brodzie siedział naprzeciw czterech nowoprzybyłych. Pomieszczenie wypełnione było uginającymi się pod ciężarem książek regałami, z sufitu zwisało kilka klatek w których latało, skrzeczało, piszczało i pełzało najrozmaitsze paskudztwo.
- Tak, panie dyrektorze - odpowiedział mężczyzna o jasnych włosach, noszący na sobie czarną marynarkę - Nasz stary znajomy, profesor Malfoy zaprosił nas tutaj na kilka dni.
- Skoro tak, to cieszę się mogąc was powitać - dyrektor Hogwartu wstał z fotela i podszedł bliżej, wyciągając dłoń i po kolei podał ją każdemu z gości - Ufam, że wasz pobyt tu będzie owocny.
- Ja również - odpowiedział ubrany w czerwony płaszcz chudy facet, uściskując dłoń dyrektora.
- Czy podczas podróży nie mieliście żadnych kłopotów ? Jak pewnie wiecie, w związku z ostatnimi wydarzeniami Hogwarth jest strzeżony przez Dementorów...
- Jakich Reflektorów ? - spytał mężczyzna w moro - Wpadliśmy tylko na kilka Niezguli, które musiały uciec ze Śródziemia.
- Niezguli ? - Dumbledorre był wyraźnie zaskoczony - Dziwne, muszę o tym porozmawiać z innymi...Tak czy inaczej, życzę miłego pobytu w naszej szkole.
Chwilę po tym czworo gości opuściło pokój dyrektora, po czym prowadzeni przez Malfoya dotarli do przeznaczonych dla nich pokojów.
- To będą wasze kwatery - powiedział Malfoy, otwierając drzwi - Dziś wieczorem umówiłem pana na spotkanie z...sam pan wie kim - dodał cichszym głosem, zwracając się do szefa.
- Dobra robota, Jurgen. A teraz zostaw nas - po czym zamknął drzwi swojego pokoju.
- Wybaczycie ? - spytał mężczyzna w czerwonym płaszczu - Chciałbym się przejść...
- Spoko, tylko się nie zgub - powiedziała kobieta, zamykając za nim drzwi.
Klucząc ciemnymi korytarzami zamku, mijając co jakiś czas grupy poprzebieranych dziwacznie, rozwrzeszczanych bachorów mężczyzna dotarł w końcu do drzwi, które miał zaznaczone na ukrytej w płaszczu mapie. Zapukał do drzwi.
Otworzył mu ubrany w czarne szmaty facet o wyrazie twarzy mówiącym "Jestem smutny jak kurwa mać i nieprędko mi to przejdzie". Spojrzał spode łba na przybysza.
- Czego ?
- Wyklęty powstań ludu ziemi...
- Powstańcie, którzy chcielibyście coś przegryźć - odpowiedział stojący w drzwiach mechanicznym głosem, po czym spojrzawszy czy nikt nie patrzy, otworzył drzwi szerzej i wpuścił gościa, zamykając drzwi zaraz potem.
- Zdrastwuj, tawariszcz Snejpiewicz - powiedział ubrany na czerwono mężczyzn siadając na obitym skórą fotelu - Pozdrowienia z Kraju Rad.
- Zdrastwuj - Snape nie wydawał się być zaskoczony wizytą. Podszedł do stojącego na stoliku samowara i uruchomił go - Napije się towarzysz herbaty ?
- Czary wypaliły ci rozum, Snejpiewicz ? Zapomniałeś, kim jestem ?
- Ach tak, izwinitje mienia - nieco zakłopotanym głosem wydukał Snape, zdając sobie sprawę z gafy, jaką palnął - Ale przybył towarzysz w tak dziwnym towarzystwie...
- Dziwnym ?
- Faszysta, do tego militarystyczny pachołek reżimu oraz kobieta, której istnienie przeczy naszemu priekrasnemu, materialistycznemu porządkowi świata, stworzonemu przez Marksa i Lenina.
- Spokojnie, oni nie wiedzą kim jestem. A co do mojej koleżanki, to zapomniałeś kim ja jestem ?
- Ależ wy towarzyszu jesteście wampirem dialektycznym, którego do nieżycia powołała zbiorowa świadomość ludu pracującego miast i wsi ZSSR, tymczasem ona...to zabobon, przeżytek minionej epoki ciemnoty i feudalizmuuuu.....
Snape nie dokończył bo w tym momencie poczuł zaciskającą się na swej szyi zimną lecz twardą dłoń.
- Nie obrażajcie moich kumpli, jeśli wam życie miłe, towarzyszu - powiedział Czerwony, patrząc prosto w oczy przerażonemu Snape'owi - Paniał ?
- Da... da... - wychrypiał, po czym puszczony osunął się na ziemię by zaraz dłońmi rozmasować obolałe gardło.
- Eto charaszo - odpowiedział facet w płaszczu, ponownie siadając w fotelu, opierając nogi o stojący niedaleko puff - A teraz do rzeczy. Czy macie tu coś dla mnie ?
- To znaczy ?
- Jakieś informacje, co do jasnej cholery się tu dzieje ! - krzyknął, nie wstając jednak z fotela.
- Da da... - Snape podbiegł do zabytkowo wyglądającej komody wykonanej z dębowego drewna i zaczął w niej czegoś gorączkowo szukać, wyrzucając przy okazji na ziemię wiele innych zalegających ją papierzysk. Siedzący w fotelu mężczyzna spojrzał na tworzący się obok klęczącego Snape'a stos.
- No no, towarzyszu, co ja tu widzę ? Adam Smith ? - powiedział podnosząc opasły tom - A tu co my mamy... "Animal Farm" ? - stwierdził, sięgając po kolejną książkę - Ech, gdyby partia o tym wiedziała...
- To...do badań...- Snape niemal wyrwał mu z rąk obydwie książki i wcisnął na powrót do szafy - O, pażałsta, eto to... - to mówiąc wręczył gościowi opasłą tekturową teczkę z wytłoczonymi na niej krwisto czerwonymi sierpem i młotem. Siedzący w fotelu otworzył ją i zaczął powoli przeglądać zawartość.
- Mam nadzieję, że towarzysz nie będzie miał nic przeciwko temu, abym dokładnie zapoznał się z tymi materiałami u siebie ? - spytał.
- Da, ocziewiedna - odpowiedział Snape, lecz kiedy kończył te słowa, pomieszczenie było już puste...
- No proszę, jakie to ciekawe - mówił sam do siebie facet w czerwonym płaszczu idąc korytarzem i czytając jednocześnie zawartość kartki pochodzącej z teczki - Kto by się spodziewał...
Nagle jego nogi zaplątały się w jakiś sznurek i krwiopijca runął na ziemię, wypuszczając z rąk teczkę. Z za rogu dobiegł go śmiech bandy dzieciaków.
- Szkolne kawały, tak ? - mruknął, uśmiechając się i zbierając dokumenty...po czym przybrał formę mgły i przyczaił się pod sufitem. Z za rogu wyszła dwójka chłopaków, poubieranych w szkolne mundurki.
- Nie kapuję Goille, sam słyszałeś jak wywinął kozła - powiedział jeden, patrząc zdziwiony na pusty korytarz i leżącą na ziemi, zerwaną linkę - Nie mógł odejść, usłyszelibyśmy kroki...
Jednak nie kroki, a odgłos silnika piły spalinowej marki Bosch był tym co usłyszała właśnie dwójka dzieciaków. Był to zarazem ostatni dźwięk, jaki usłyszały ich uszy...
Drzwi szafy nie chciały się domknąć. Nawet solidny kopniak nie sprawił, że poszatkowane zwłoki dwójki złośliwych gówniarzy zmniejszyły się i cały czas jakiś kawałek ręki tudzież nogi wystawał z wnętrza. Miał już ochotę zostawić to w cholerę, kiedy usłyszał kroki kogoś szybko zbliżającego się do niego. Odwrócił się, opierając się plecami o szafę a dłoń opierając na pile spalinowej.
- O jak się cieszę, że pana widzę, panie kolego - wysoki, dość szczupły facet o ciemnych włosach szedł korytarzem - Właśnie zostałem wezwany do ministerstwa i szukam kogoś, kto byłby skłonny wziąć zastępstwo w moich zajęciach.
- No ja... - chciał coś odpowiedzieć, podtrzymując jednocześnie drzwi szafy, które uparcie nie chciały się domknąć a na dodatek spod nich wypływać już zaczynała wąska, czerwona struga.
- W takim razie dziękuję... - powiedział tamten, oddalając się już - Zajęcia są w klasie B3, piętro niżej - po czym zniknął.
- Niech to pierestrojka...- mruknął, rozglądając się za czymś, co mogło by robić za podparcie do drzwi szafy. W końcu jego wzrok spoczął na wiszącym na ścianie portrecie...
- Hej, ty czerwony fajfusie, wracaj tu - usłyszał nagle z za pleców, kiedy odchodził, zostawiwszy drzwi podparte obrazem. Odwrócił się i zauważył, że to gęba z portretu do niego mamrota - Odwieś mnie z powrotem - ciągnęła upudrowana morda w peruce - Nikt nie będzie podpierał jakiejś szafy, w dodatku cuchnącej ścierwem, portretem barona von Gluckenhausena, rozumiesz pomidorze ?
- W sumie zaraz, zasadniczo potrzebna jest mi tylko rama - powiedział mężczyzna bardziej do siebie i sięgnął po ukrytą pod płaszczem piłę Bosch.
- No, widzę że się zdecydowałeś, ty zupo buraczana, zaraz, co ty...? Jeahhhhhh....wwrrrrrrrrrr... - krzyk barona von Gluckenhausena przerwał odgłos piły a po chwili płótno z portretu powędrowało do wnętrza szafy.
Słynna angielska mżawka najwyraźniej miała ochotę udowodnić cudzoziemcom swoją złą sławę. Kolejny z nich przedzierał się właśnie przez las porastający otaczające Hogwarth wzgórza. Ubrany w znoszony, wytarty płaszcz, postrzępiony kapelusz i wysokie buty mężczyzna co jakiś czas pomagał sobie długim, samurajskim mieczem, wyrąbując drogę pośród chaszczy. Na jego porytej bliznami twarzy malowała się wściekła determinacja, a spływające po niej co chwila krople angielskiego deszczu podkreślały jedynie jej zacięty wyraz. Podpierając się o miecz mężczyzna zatrzymał się i spojrzał na malujący się przed nim pejzaż ze szkołą magii w roli głównej. Spojrzał na trzymane w dłoni, nieco sfatygowane zdjęcie przedstawiające ubraną w ciemny płaszcz kobietę.
- No, czekaj - wyrwało się z jego ust - Zobaczymy, kto będzie się śmiał ostatni - na jego ustach przez chwilę gościł dość paskudny uśmiech. Zamierzał ruszyć właśnie w dalszą drogę, gdy niespodziewanie na plecach poczuł zimną stal dwóch luf pistoletu.
- Ruki wierch - z tyłu dobiegł go spokojny, lecz stanowczy kobiecy głos. Odruchowo podniósł dłonie do góry, poczuł jak ktoś odczepia mu katanę. Zbyt zaskoczony tym nagłym atakiem nie zdążył nawet zareagować. Teraz w myślach przeklinał ten brak czujności.
- Towarzyszko, co z nim zrobimy ? - usłyszał ten sam głos, którego właścicielka kazała mu przed chwilą podnieść ręce do góry.
- Nie jest tym, którego szukamy - w mokrej trawie rozległy się kroki i Łowca wyczuł wyraźnie, że ktoś do niego się zbliża. Postanowił skorzystać z danej mu ( jak sądził ) przez los szansy. Uchylił się, wyciągając szybkim ruchem rękę w kierunku z którego przed chwilą dochodziły kroki. Poczuł jak chwyta czyjeś ramię. Nie zastanawiając się szarpnął mocno, zamierzając schwytać jedną z napastniczek i wziąć ją jako zakładnika. Tymczasem, ku jego zaskoczeniu, uniósł się nagle ku górze, kończąc jednak lot na mokrej ziemi. Na jego gardle wylądował kobiecy obcas. Uniósł wzrok do góry, który po udzie właścicielki obcasa powędrował wyżej, ku parze jedwabiście białych majtek.
- Zboczeniec ! - usłyszał i zaraz poczuł jak ostry czubek jej buta wbija mu się w bok.
- Hej, poczekaj, coś mu wypadło - druga z dziewczyn z uwag ą oglądała nieco zamoknięte zdjęcie - Choć tu na chwilę, czy to nie przypadkiem Ona ?
- Tak, bez dwóch zdań...a więc.. Oni też tu muszą być.
- Ty ? - Anzelmem von Knutenburger ponownie znalazł się na celowniku pistoletu o podwójnej lufie i jego niebieskowłosej właścicielki - Czego tu szukasz i kim jesteś ?
Starając się w miarę zwięźle objaśnić zaistniałą sytuację, Łowca opowiedział o poszukiwaniach, które już od dłuższego czasu prowadzi.
- Charaszo, on jest po naszej stronie, Ika, oddaj mu ten jego rożen - niebieskowłosa zwróciła się do swej jasnowłosej, wysokiej długonogiej koleżanki ubranej w coś, co tylko człowiek mający wybitne skłonności do gigantomanii nazwał by "mini".
- Jesteś pewna, Maya ? Przecież to zboczeniec - tu spojrzała na Anzelma wzrokiem pełnym pogardy.
- Jak każdy facet, daj spokój. Spakajnaja stary, ona nie jest taka zła na jaką wygląda - dziewczyna nazywana "Maya" podała Anzemlmowi dłoń i pomogła mu wstać - A teraz wyjaśnijmy sobie wszystko. Ja jestem agentka T. Maya i poszukuję tego oto typka - z kieszeni wyjęła trochę sfatygowaną fotografię przedstawiającą ubranego w czerwony płaszcz, chudego mężczyznę o bladej cerze - Eto wariat, któremu się wydaje, że u nas, w Rasjii wciąż komunizm a on jest agentem KGB. Z kolei moja koleżanka to agentka A. Ika....
- Mam swój język, moja droga - przerwała jej długonoga - poszukuję tego oto łotra na zlecenie pewnej damy - na trzymanym przez nią zdjęciu na tle jakichś ruin stała para młodych ludzi, z których mężczyzna o długich, jasnych włosach trzymał w dłoni pistolet. Obok niego stała oparta o rozsypujący się murek zielonooka dziewczyna o rudych włosach. Podpis pod fotografią głosił "Czeczenia 1995" zaś mężczyznę podkreślono ciemnym flamastrem.
- To ci dwaj - Anzelm, widząc mężczyzn z obydwu fotografi wyciągnął z kieszeni papierosa i zaciągnął się - Ci dwaj byli razem z tą maszkarą na którą poluję.
- Eto charaszo, tawariszcz - T. Maya wyciągnęła ku niemu dłoń - Co pan powie na sajuz ?
- W słusznej sprawie - odparł Anzelm, wyciągając dłoń - Zawsze.
Piorun po raz kolejny rozdarł ciszę angielskiego nieba, gdy dopełnił się kolejny, diaboliczny sojusz.
- A tu mamy pole do teren do ćwiczebnych lotów na miotłach - na dziedzińcu Hogwartu stała trójka Eksterminatorów oprowadzana właśnie po szkole przez Malfoya. Co prawda szef niechętnie się na to zgodził, ale uległ w końcu presji pozostałej dwójki. "Czerwony oczywiście gdzieś zniknął, ale chyba się znajdzie, takiego szczęścia żeby zniknął na zawsze raczej nie ma..." - pomyślał.
- A może ktoś z naszych szanownych gości zechciałby przelecieć się na miotle ?
- Phi, co to za przyjemność latać na kiju, skoro mogę bez niego - odparła kobieta w czerni.
- Numa, numa hej... - podśpiewywał facet w moro, wyraźnie ignorując propozycję.
- Hej szefie, ty się przeleć na miotle - zaproponowała nagle kobieta.
- Ja ? - wyrwany z rozmyślań szef był nieco rozkojarzony - Zwariowaliście ? Ja mam latać na czymś takim ?
- Nawet bym, nie śmiał sugerować - zniżył głos Malfoy - W końcu to ryzykowne...
- Zamknij dziób Jurgen - warknął szef i chwycił miotłę, siadając na niej okrakiem.
- Chwila, trzeba tylko wpisać pilota i zarejestrować lot - Malfoy wyciągnął z torebki jakiś papier - Jakie mam wpisać nazwisko ?
- Jack...Jack Hall - odpowiedział szef - I co teraz ?
- Trzeba wypowiedzieć zaklęcie, każdy kraj ma swoje. A wasz ?
- Hmm - zastanowiła się kobieta, po czym wyszeptała coś szefowi do ucha.
- Co ?! Przecież to idiotyczne...
- Spróbuj szefie, zaręczam że zadziała.
- No skoro tak..."Pola, las, woda, wieś, nadszedł czas, miotło nieś !"
W tym momencie miotła gwałtownie poderwała się do góry, wzniecając tabun kurzu na szkolnym dziedzińcu.
- Yahooooo ! - krzyknął siedzący na niej szef, trzymając się kurczowo trzonka. Miotła szybko osiągnęła wysoki pułap i zaczęła wykonywać w powietrzu akrobacje, za które na niejednym konkursie lotniczym można by zarobić złoty medal, pod warunkiem rzecz jasna, że wyszło by się z nich całym.
- Rany, to on tak potrafi ? - facet w moro był pod wrażeniem.
- To nie on - chłodnym okiem znawcy oceniła sytuację kobieta w czerni - To miotła.
Tymczasem w powietrzu wydarzenia zaczynały przybierać coraz bardziej dramatyczny obrót. Miotła z szefem na niej wykonała kilka karkołomnych ewolucji po czym zawróciła w kierunku Hogwarthu, zbliżając się do szkoły z dużą prędkością.
- Stóóóóóóój !!! - rozległo się na ich głowami, gdy miotła przemknęła tuż nad nimi. Chwile potem rozległ się potworny huk. Obrócili się. Miotły ( oraz szefa ) nigdzie nie było widać, za to w znajdującym się niedaleko murze ziała ogromna dziura.
- O nie, to się może źle skończyć - w głosie Malfoya słychać było strach.
- Masz rację - odpowiedziała kobieta - Ja za ten mur płacić nie zamierzam.
- Ale jeśli jemu coś się stało... - mówił roztrzęsionym głosem Malfoy.
- Bez obaw - facet w moro wskoczył w gruzowisko, po czym chwilę potem, słychać było dobiegające stamtąd kopanie, przekleństwa, odgłos opadających cegieł i towarzyszącą mu jeszcze większą porcję przekleństw. W końcu wyłonił się, niosąc szefa, który wyglądał jak po całonocnej popijawie ze sztabem armii czerwonej.
- Jest nieprzytomny. Lepiej zawołam kogoś, kto zaniesie go do naszego szpitala - powiedział Malfoy, po czym gestem dłoni przywołał dwójkę ubranych w zielono - czarne kostiumy uczniów Hogwarthu.
- Zanieście go do lekarza - powiedział, magicznie unosząc szefa nad powierzchnią ziemi - Tylko uważajcie, bo to specjalny gość.
- Kto wie, może nawet pobyt w szpitalu dobrze mu zrobi ? - spytała ubrana na czarno kobieta patrząc na odnoszących szefa.
- Jemu przydałby się taki szpital, jakiego tu raczej nie mają - odparł facet w moro.
Potworny ból głowy był pierwszym co poczuł, gdy odzyskał świadomość. Zresztą szybko uświadomił sobie, że głowa to tylko początek, tak naprawdę to boli go wszystko co tylko może boleć. Na nadgarstkach i nogach czuł zimne, metalowe obręcze. Prawdopodobnie był przykuty nimi do ściany, bo pierwsze co ujrzał po otwarciu oczu to ciemna, kamienista podłoga. Uniósł głowę i w tym momencie przed oczami śmignęła mu płonąca pochodnia. Ciepło i blask sprawiły, że zamknął oczy i odruchowo cofnął głowę, unosząc ją i uderzając w mur.
- No, nasz ptaszek odzyskał wreszcie przytomność - usłyszał znajomy skądś głos - Witamy ponownie wśród żywych, panie Hall - tym razem miał pewność a spojrzenie jedynie ją potwierdziło. Mężczyzną stojącym przed nim i trzymającym zapaloną pochodnię był Malfoy. Znajdował się w niewielkim, ciemnym i okopconym dymem pomieszczeniu. Gdzieś z tyłu buchał ogień z paleniska a za Malfoyem stało jeszcze dwóch innych, wyraźnie od niego młodszych mężczyzn, ubranych w uniformy Slytherinu.
- I, co wydawało ci się, herr Hall, że jesteś taki sprytny ? - w głosie Malfoya słychać było tryumf - I tak szybko rozszyfrowaliśmy Twoje zamiary. Skumałeś się z ruskimi aby nas pogrążyć, ale nie z nami te numery Hall...
- Jam nie Hall...jam Kimicic - wyszeptał zmęczonym głosem szef.
- Szybko - krzyknął Malfoy do jednego z pomocników - Notuj prawdziwe nazwisko Halla - Kimititz ! Wiedziałem, że jesteś jakimś słowiańskim podczłowiekiem !
- Ech Jurgen, widać, że nie oglądamy tych samych filmów - szepnął bardziej do siebie Szef.
- Co ty tam bredzisz, Kmititz ? Nie martw się, jeszcze wszystko z ciebie wycisnę...
- Niby jak ? Twój synalek wyleciał na zbity pysk z Hitlerjugend, bo był za miękki. A ty Jurgen jesteś tyle samo wart co on. Nie wiem, jak ci się udało przekonać moich kumpli, ale gwarantuję ci, że kiedy zaczną mnie szukać będziesz miał takie kłopoty, przy których Stalingrad był pryszczem.
Malfoy odwrócił się i podszedł do paleniska. Odzianą w skórzaną rękawicę dłonią wyciągnął z niego rozżarzony do czerwoności metalowy pręt. Uniósł go do góry i uśmiechnął się.
- Zależy mi, żebyś mówił, to prawda, ale mam nadzieję, że za nim to nastąpi, dostarczysz mi trochę rozrywki, herr Kmititz...
- Jak szukasz rozrywki to wsadź sobie ten pręt w dupę, Jurgen.
Podczas gdy w podziemiach Hogwarthu trwał ten budzący grozę spektakl, niedaleko bram szkoły z lasu wyłoniła się trójka ludzi. Dwie pozostały z tyłu, trzymając w dłoniach broń, zaś trzecia z nich ruszyła szybko w kierunku bramy. Jej jasne, długie włosy śmigały na wietrze. W mig dotarła do celu po czym błyskawicznie umieściła na obydwu skrzydłach bramy kilka niewielkich przedmiotów, po czym pospiesznie zawróciła, kładąc się na ziemi tuż obok dwójki towarzyszy.
- Skąd będziemy wiedzieli, gdzie są ? - łowca wampirów, Anzelm von Knutenburger patrzył z niekłamanym podziwem zarówno na szybkość jaką agentka A.Ika wykonała cała operację jak i na resztę jej walorów.
- Spokojnie, moja klientka zaopatrzyła mnie w urządzenie, dzięki któremu zawsze wiem, gdzie ukrywa się ten drań - to mówiąc wyjęła z kieszeni GameBoya i nacisnęła kilka guzików. Zaraz wam powiem....Super Mario...Donkey Kong...Arkanoid...o jest ! W tej chwili ten padalec schował się w piwnicy Hogwarthu ! Uwaga, zatkajcie uszy !
Cztery jednoczesne wybuchy wyrwały bramy Szkoły Magii i odrzuciły je na bok. Troje napastników poderwało się z ziemi i skierowało się ku rozwalonej bramie. Pierwsza dotarła tam kobieta w niebieskim kostiumie. Sięgnęła po okrągły, owinięty poplamionymi smarem szmatami przedmiot.
- Co to takiego ? -spytał łowca.
- Kieszonkowa brudna bomba atomowa z prywatnego arsenału świętej pamięci generała Lebiedia - odpowiedziała agentka, biorąc zamach i rzucając pakunek na dziedziniec szkoły. Potężna eksplozja wstrząsnęła posadami Hogwarthu, wyrywając jednocześnie olbrzymią dziurę w ziemi. W dziurze tej widać było wyraźnie prowadzące ku podziemiom schody.
- Doskonała robota - powiedziała A.Ika patrząc na efekty wybuchu - Zaraz dopadniemy knura ! A ty - zwróciła się do łowcy - Przydaj się na coś, i zadbaj by nikt nam nie przeszkadzał.
Obie agentki skoczyły w otchłań, z której chwilę potem dobiegła kanonada, zaś oczom Anzelma ukazała się cała masa czarodziejskiego tałatajstwa, zbiegająca się zewsząd. Okiem fachowca ocenił sytuację.
- Przydać się na coś ? No czekaj, zobaczymy - sięgnął do swej torby i wyjął z niej butelkę z Polo Coctą po czym pociągnął z niej solidny łyk. Rozszerzone powieki przybrały jasno zielony kolor a z uszu buchnęły kłęby dymu. Z wściekłą furią rzucił się na otaczających go wrogów, niosąc śmierć w berserkerskim szale.
Tymczasem agentki zbiegały po schodach. Biegnąca z przodu A.Ika kilkoma strzałami odesłała do piekła stojących na straży członków Slytherinu. Korytarz stopniowo stawał się coraz bardziej kręty. Niespodziewanie seria rkm'u niemal skosiła obie dziewczyny. A.Ika padła na ziemię, przewracając jednocześnie T.Mayę.
- Strzelają z za rogu - warknęła - Nie damy rady.
- Spokojnie koleżanko - T.Maya odpięła od pasa granat i zębami oderwała zawleczkę - A teraz uważaj, bo zaraz sprawy cholernie się ożywią ! - to mówiąc cisnęła granat.
- Co tam się dzieje ? - krzyknął Malfoy, gdy wybuch wstrząsnął posadami szkoły na głowę jego oraz jego ludzi posypał się tynk. Zanim jednak ktoś zdążył mu odpowiedzieć, z za drzwi sali tortur dobiegły odgłosy strzałów.
- Donnerwatter ! - warknął wściekle, porzucając rozgrzany do czerwoności pręt -zróbcie coś.
Szef uśmiechnął się triumfalnie, patrząc na zdezorientowanego przeciwnika.
- Ostrzegałem cię, Jurgen, trzeba było posłuchać dobrej rady. Teraz już nawet Dywizja Pancerna Waffen SS cię nie uratuje...
- Zamknij się ! - chciał odparować Jurgen, ale w tym momencie silna eksplozja wywaliła drzwi pomieszczenia. Dwóch stojących najbliżej uczniów Slytherinu padło martwych od razu, następnego skosiła seria z pistoletu maszynowego. Ostatni, którzy pozostali, schowali się za zaimprowizowaną barykadę z przewróconych mebli i odpowiedzieli ogniem.
Jedna z kul trafiła w łańcuch, który więził dłoń szefa. Gdy poczuł, że jego dłoń jest wolna, nie czekał dalej na rozwój wydarzeń tylko błyskawicznie sięgnął do pasa. Wyjął ze specjalnych uchwytów trzy kapsułki po czym trzymając je zębami sięgnął wolną ponownie dłonią po pistolet. Uniósł głowę do góry i zbierając w sobie resztki sił wypluł kapsułki. Wszystkie trzy poszybowały do góry, by stopniowo opaść, prosto do komór obracającego się magazynku Demon Guna.
Żadna w walczących stron nie była w stanie zrobić już nic. Demon Gun wystrzelił, uwalniając przy tym potężne ilości energii świetlnej, tworzącej tak widowiskowe fajerwerki, że alianci bombardujący Drezno mogliby pozazdrościć efektów pirotechnicznych. Fala światła przeszła przez całe pomieszczenie, pozbawiając świadomości wszystkich w nim obecnych.
Szef uśmiechnął się, patrząc na efekt swojej broni. Korzystając z wolnej ręki rozpiął okowy i podszedł do leżącego na ziemi Malfoya.
- I na co ci to było, du wohenendessman ? - powiedział, patrząc na nieprzytomnego, po czym chwycił go i przypiął do tych samych łańcuchów, do których sam przypięty był jeszcze kilka chwil temu - No obudź się, serdeńko - powiedział, zdzielając Malfoya w pysk otwartą dłonią. Ten powoli odzyskał przytomność, otwierając oczy, jednak najwyraźniej nie zdawał sobie jeszcze w pełni sprawy z tego co się dzieje.
- Widzisz, Jurgen, szkoda, że nie oglądamy tych samych filmów, a może nawet i dobrze - dodał, sięgając po leżący na ziemi rozpalony pręt i unosząc go do góry - Może wtedy wiedziałbyś, co spotkało Kuklinowskiego. A może wiesz ?
Zielony ze strachu Jurgen pokręcił przecząco głową. Szef uśmiechnął się tak złośliwie, że Malfoyowi puściły zwieracze, wypełniając całe pomieszczenie wyjątkowo nieprzyjemną wonią.
- Żadna strata, a teraz pobawimy się w przypiekanie boczków...
Choć wszystko działo się wiele metrów pod ziemią, wrzask Jurgena usłyszeli wszyscy w promieniu najbliższych kilkunastu kilometrów.
Wrzask ten dobiegł także do uszu Anzelma von Knutenburgera, który właśnie kończył rozprawianie się z resztą czarodziejskiego tałatajstwa. Gdy jednak usłyszał ów krzyk, w pierwszej chwili stanął przekonany, ze coś stało którejś z dziewczyn. Zatrzymał się, by pomyśleć, gdy w tym momencie jeden z czarowników podniósł się, unosząc swoją różdżkę. Szósty zmysł Anzelma ostrzegł go przed niebezpieczeństwem, jednak było już za późno...
- Alhamora !!!!- wycharczał dogorywający magus. Zaklęcie trafiło w stojącą niedaleko wieżę, która w całości zawaliła się prosto na łowcę wampirów, grzebiąc go pod swoimi szczątkami.
- Co tam się dzieje ? - Trójka Eksterminatorów wybiegła z przeznaczonego dla nich lokum, zwabionami odgłosami eksplozji dobiegającymi z zewnątrz. Tam ich oczom ukazał się widok, przy którym Stalingrad pod kilkumiesięcznej wymianie uprzejmości niemiecko - radzieckich wyglądał radośnie niczym Disneyland. Zalegające na całym terenie zwłoki, w równym zresztą stadium rozczłonkowania, gruzy, które wcześniej były zabudowaniami szkolnymi a także brudny opad radioaktywny zmieniły radykalnie nastrój do tej pory panujący w Hogwarcie.
- O Kurde, i pomyśleć, że to nawet nie nasza robota.... - powiedział Czerwony, wychodząc wspólnie z kobietą i wojskowym na zewnątrz - Musimy czym prędzej znaleźć szefa, mam tu coś, co go bardzo zainteresuje.... - to mówiąc zerknął na trzymaną pod pachą teczkę.
- Co to takiego ? Katalog wysyłkowy telezakupów Mango ? - spytała kobieta - Albo rachunek za rozwalenie połowy Hogwartu ?
- Lepiej... - powiedział krwiopijca w czerwieni, jednak nie wyjaśnił dokładnie o co chodzi, bo właśnie dosterzgli, jak z dziury po środku dziedzińca wyłania się jakiś potwór. Pierwszy zareagował wojskowy, chwytając M 16 i celując w bestię. W tym jednak momencie kula z pistoletu uderzyła w jego broń, wystracjąc mu ją z ręki.
- No wiecie, swojego ? - usłyszeli znajomy głos.
- Szefie ! - krzyknęła wampirzyca, a trudno było jednoznacznie stwierdzić, czy w głosie jej było więcej radości, zaskoczenia czy tez rozczarowania.
Szef zbliżył się do nich. Faktycznie wyglądał nienajlepiej, pokryty pyłem i śmierdzący prochem. Otrzepał jednak to co zostało z jego marynarki i uśmiechnął się.
- Jurgen zdradził - powiedział krótko - Nie mam pojęcia czemu, ale coś mi tu bardzo ale to bardzo nie pasuje.
- Może to rozjaśni sprawę ? - Czerwony podał mu trzymaną pod pachą teczkę. Szef pospiesznie przejrzał zawartość, kartkując strona po stronie.
- Niech to Stauffenberg kopnie, zrobili to !!!! - warknął, skończywszy lekturę - Nie ma rady, musimy ich powstrzymać. Kierunek, główna wieża !
- Co tym razem ? - spytał eks komandos, gdy ruszyli biegiem we wskazanym przez szefa kierunku.
- Mam brzydkie wrażenie, że sama wolałabym nie wiedzieć - odpowiedziała kobieta.
- Ufff... skubaniec załatwił nas na cacy - T. Maya spojrzała z podziwem na rozgardiasz, jaki panował w podziemiach. A.IKa również podniosła się, strzepując z kostiumu gruz - Ostrzegałam, że nie będzie łatwo - podeszła do zwisających ze ściany szczątków Malfoya - On już chyba nic nie powie - Ktokolwiek to był, uciął mu co trzeba, nie wyłączając głowy. Tak, w ten sposób swojego bliźniego mógł potraktować tylko jeden człowiek.
- Nie człowiek, towarzyszko - poprawiła ją Rosjanka - To potwór.
Wyszły na zewnątrz. Dziedziniec Hogwartu usiany był czarodziejskim truchłem, wśród którego w mig odnalazły nieprzytomnego Anzelma von Knuttenburgera.
- Co z nim ?
- Nieprzytomny, ale żyje...zaraz, hej, patrz tam ! - T. Maya wskazała dłonią czwórkę postaci, które właśnie wbiegały do głównej baszty Hogwartu - To oni ! - obie agentki zerwały się do biegu.
Pokonanie kilkuset schodów nie było z pewnością przyjemnym doświadczeniem, zwłaszcza gdy były one wąskie, wiły się ku górze a po środku ziała przepaść, której głębokość powiększała się z każdym krokiem ku górze. Na dodatek tylko połowa drużyny miała powody by nie martwić się skutkami upadku z kilkudziesięciu metrów. Niemniej było to nic w porównaniu z tym, co czekało ich, gdy dotarli na górę.
- Hande Hoch ! - padła komenda i z cienia wyłoniła się grupa szturmowa Slytherinu uzbrojona w Schmeisery. Na czele stał Draco Malfoy z uśmiechem godnym Benny Hilla.
- Mamy was, zdrajcy sprawy - bezskutecznie próbował nadać swojemu piskliwemu głosowi groźnie brzmiącą barwę - Teraz Wir was wszystkich kaput machen !
- Daruj sobie szczylu - mruknął szef - Zwłaszcza że KGB już rozpracowała wasz plan, a i my wiemy o nim wszystko. - to mówiąc wskazał na chowającą się w cieniu, tuż obok Malfoya sylwetkę - Wyłaź stamtąd, Heinrich !
Z cienia wyłonił się niepozorny, niezbyt wysoki chłopiec o ciemnych włosach, w okularach na pysku. Spojrzał na nich swoim zwyczajowo głupkowatym wyrazem twarzy - Wy wiecie ??
- Jasne - odpowiedział Czerwony - KGB już dawno ustaliło, że pod przykrywką szkoły prowadzicie tu badania, mające na celu odbudowę III Rzeszy, jednak bez Hitlera na czele. Tym razem rządzić miał Himmler, którego odtworzyliście w ciele tego gówniarza. Myślisz, że zmiana nazwiska nas zmyliła ? Zresztą, oto dowód - tak szybkim, że niemal niedostrzegalnym ruchem znalazł się przy Heinrichu i odgarnął mu włosy z czoła. Świecił tam tatuaż z SS mańską błyskawicą.
- A Himmler zdradził fuhrera - dodał szef - wyrok śmierci wciąż obowiązuje - kontynuował, sięgając po pistolet.
- Nie macie szans, jesteście otoczeni - Draco wciąż chciał być przekonujący - I poddajcie się, bo...
Niestety, nie było dane mu dokończyć, bo niespodziewanie potężny kawał dachu postanowił nagle stać się podłogą i w huku eksplozji poleciał na dół, zgniatając ma miazgę Malfoya jr. I sporą część jego terrorgruppe. Z dziury w dachu spłynęły cztery liny.
- Kochane dziewczynki, jak zwykle o czasie - komandos chwycił jedną z lin - spadamy z tych Tworek, co ?
- Mi właściwie lina nie potrzebna, ale może jednak...czerwony spojrzał na Heinricha po czym owinął mu linę wokół szyi i szarpnął na znak by ją wciągać. Seria bulgotów i suchy trzask łamanego karku były ostatnimi dźwiękami, jakie niedoszły Himmler wydał z siebie.
Cała czwórka poszybował ku otwartym lukom "Lovely Angel" gdy na szczyt wierzy dotarły obie agentki. Aika spojrzała na oddalający się pojazd.
- Dorwiemy ich, jak nie teraz to później - powiedziała do koleżanki - Jak nie teraz to później.
- Choroszo - odpowiedziała T.Maya, tłumiąc w myślach gniew. Przełożeni na Kremlu nie będą zadowoleni.
RE: Świetne!
O ironio, Prachetta nigdy nie czytałem (nie licząc napisanego we współpracy z Gaimanem "Dobrego Omenu"). Wynika to z tego, że ten pan napisał duuuużo książęk i zawsze obawiałem się sięgać po jego twórczość, bo jeśli nie daj Boże mi się spodoba, to będę musiał to wszystko przeczytać (już tak mam, że jak coś polubię, to rzucam się na to). Inna rzecz, że nawet "Dobry Omen" przeczytałem kilka lat po napisaniu "Eksterminacji" (bo ten fanfik powstał bardzo dawno).
Świetne!
Czytam to kolejny już raz i coraz bardziej mi się podoba :) Mam tu na myśli cały cykl...
Małe pytanie do autora... Grisznak, czy ty czytujesz Pratchetta? Czasami mam wrażenie, że czytam jakieś jego opowiadanie :)
Szał
Wreszcie przeczytałam całe. Chyba nie wszystko zrozumiałam, ale i tak śmiechu było co niemiara. 10/10, bo bardzo to prawdziwe, ten rozdział o sądzie i yaoistka, gothic lolitkach - super.
Ten koniec taki urwany tylko...
Boskie xD
Grrr!!!
Jeśli jesteą bizonem (w co wątpię) tudzież jaoistką (czego nie wykluczam), to prawidłowo.