Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Znowu szlaban

Rozdział 2

Autor:Itasagi, Hagi
Korekta:Dida
Serie:Harry Potter
Gatunki:Fantasy, Fikcja, Komedia
Uwagi:Self Insertion
Dodany:2011-12-25 10:57:40
Aktualizowany:2012-01-29 11:54:40


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Kiedy Alice i Bell dobiegły do sali, wszyscy powoli wchodzili do środka. Kiedy i one znalazły się w pomieszczeniu, zajęły miejsca i usiadły prosto. Ich nauczyciel omiatał ich wzrokiem, siedząc na schodach do jego gabinetu, umieszczonego wyżej. Kiedy spojrzenia jego i Bell się spotkały, ta poczuła coś w rodzaju przestrachu. Jednak po chwili zmarszczyła brwi i dzielnie nie spuszczała z niego wzroku, jakby chciała mu pokazać, że nie podda się tak łatwo.

- Widzę, że mamy już ochotnika do pierwszego zadania - powiedział spokojnie, a przez jego oczy przebiegła czerwona iskra. Dziewczyna poruszyła się niespokojnie w miejscu, a na sali zaległa cisza.

Alice spojrzała na nią z przerażeniem. Bell posłała jej uspokajający uśmiech, mówiąc bezgłośnie, że wszystko będzie dobrze.

Profesor Riddle przywołał ją gestem.

Zrobiła poważną, dumną minę i wstała. Pewnym krokiem podeszła do biurka. Starała się nie okazywać słabości, ale kiedy znów spojrzała w jego oczy, poczuła, że przewierca ją na wylot i widzi wszystko, co ona stara się ukryć.

Przełknęła cicho ślinę i z jego oczu, wzrokiem przeszła na resztę klasy. Panowała idealna cisza. Jedni, jak Alice, patrzeli na nią z przerażeniem. Jeszcze inni z nutą zazdrości.

- Co mam zrobić? - spytała znów wracając do niego wzrokiem, ale kiedy usłyszała, jak słaby teraz jest jej głos, sama nieco się wystraszyła.

- Nie zapomniałaś czegoś dodać? - spytał, niby z uprzejmością, jednak zabrzmiała w tym nuta triumfu. Ta jednak zacisnęła tylko ręce w pięści i spojrzała na niego.

- Co mam zrobić, panie profesorze? - spytała teraz, nieco pewniej. Przez chwile czuła się, jakby sama wydała na siebie wyrok śmierci. Atmosfera w klasie zrobiła się napięta.

Spojrzał na nią z wyższością.

Przeszło jej przez myśl, że chyba ciężko będzie jej go polubić.

Wskazał na duży słój stojący po jego lewej stronie.

- Jak myślisz, co to jest? - spytał.

Przyjrzała się uważnie.

- To jest Druzgotek - stwierdziła po dłuższej chwili.

- Gdzie żyją Druzgotki? - spytał cały czas patrząc na nią uważnie. Ta wzięła tylko głęboki oddech.

- Żyją w środowisku słodkowodnym, dlatego można je spotkać nawet w jeziorach Hogwartu. Mają dar pięknego śpiewu. Zwykle są agresywne wobec ludzi - powiedział i zamilkła, stwierdzając, że powiedziała wszystko, co powiedzieć powinna.

Spojrzał na nią badawczo. A potem na resztę klasy. Wszyscy siedzieli cicho, nie śmiąc nawet się poruszyć, więc stwierdził, że nie mogli jej podpowiadać.

- Dobrze - stwierdził w końcu, z wyraźną niechęcią w głosie. - Siadaj.

Skierowała się w stronę swojej ławki. Po cichu przybiła high-five Alice i grzecznie usiadła.

Duma z samej siebie rozpierała ją, ale nie śmiała tego okazywać, bo mógłby dać jej jeszcze coś, czego nie wiedziała - a nie mogła się teraz skompromitować.

Kiedy zaczął opowiadać o sposobie obchodzenia się z Druzgotkami, kiedy nas zaatakują, robiła dokładne notatki - chciała wszystko zapamiętać. Widziała zresztą, że ten ją uważnie obserwuje. Po chwili przystał na środku klasy i powiedział spokojnie:

- Mam dla was zadanie. Znajdźcie pierwszego czarodzieja, który doszedł jaki to czar najlepiej działa na Druzgotki. Pierwsza osoba będzie zwolniona z egzaminów z Druzgotków.

Bell zrobiła duże oczy. Już wiedziała, czym będzie zajmować się przez weekend.

Alice spojrzała na nią kątem oka i zauważyła pewną siebie minę przyjaciółki. Doskonale zdawała sobie sprawę jaki plan kształtuje się w jej głowie. Uśmiechnęła się, niemal niezauważalnie. Miała dziwne wrażenie, że zostanie zagoniona do pomocy w tym mrocznym przedsięwzięciu.

Po chwili rozległ się dzwonek. Wszyscy powstali z miejsc i zaczęli się pakować. Wianuszek dziewczyn oplótł profesora, zagadując go o cokolwiek. Bell specjalnie pakowała się wolniej, by usłyszeć jak najwięcej. Alice mrugnęła do niej porozumiewawczo i wyszła, sama kierując się na błonia. W tym czasie jedna z dziewczyn zapytała go uwodzicielskim głosem:

- W jakim domu był pan kiedy się uczył?

Przez jego twarz przemknął niebezpieczny, niemal zwierzęcy uśmiech. Jakby w głębi siebie skrywał jakąś tajemnicę, której nigdy nikomu nie zdradzał.

- W Slytherinie - powiedział spokojnie.

- Widać - mruknęła do siebie Bell, pakując książki do torby.

- Słucham? - Kiedy usłyszała, jak zimny głos wydobył się z jego ust, tuż przy jej uchu, myślała, że zejdzie na zawał.

Nigdy wcześniej nie była tak przerażona. Kolana jej zadrżały. Nawet nie śmiała na niego spojrzeć.

- Chyba musimy porozmawiać na osobności - powiedział, po czym zmierzył stojące nieopodal dziewczyny, które z przestrachem wyszły z sali, szepcząc między sobą.

Zostali sami. Spojrzała nerwowo na zegar. Dziesięć minut do kolejnego dzwonka.

- Ciekawe czy da się kogoś zabić w jedną przerwę - pomyślała ze strachem.

Odchrząknął. Odwróciła się w jego stronę. Patrzył na nią przenikliwie, a w jego oczach znów tlił się ten czerwony płomyk. Poczuła jak przechodzi ją zimny dreszcz.

- Zastanawiam się, czy twoja bezczelność jest spowodowana twoją inteligencją, czy też jej brakiem - powiedział spokojnie, powoli podchodząc do swojego biurka, wpatrzony w nie, jakby było tam coś naprawdę ciekawego.

Dziewczyna, nieco zezłoszczona jego słowami zmarszczyła brwi, ale nic nie odpowiedziała.

- I zadaję sobie też pytanie, co zrobić z taką osobą - powiedział, opierając się dłońmi na biurku tak, że ich wzrok, mimo że oddalony od siebie o kilka metrów, spotkał się.

Nagle zrobiło się jej zimno. Zaczęła na serio się zastanawiać, czy czegoś jej nie zrobi.

- Nie, Dumbledore nigdy by na to nie pozwolił - pomyślała. Choć nie była tego tak całkowicie pewna.

Postanowiła zaryzykować.

- Może szlaban... - spytała cicho.

Uniósł jedną brew. Cofnęła się o krok, dla zwiększenia dystansu.

- Może... Ale nie jestem pewny, czy to wystarczająca kara... - Na jego twarzy pojawił się groźny uśmiech. Wyglądał jak drapieżnik, który już prawie złapał swoją ofiarę.

I po chwili ujrzała w jego oczach błysk. Inny, niż dotychczas. Błysk nagłej idei, pomysłu. Nie podobało jej się to.

- Dobrze. Chyba już wiem, jak zmusić się do posłuszeństwa - powiedział spokojnie, posyłając jej ciepły uśmiech przesączony jadem. - Dzisiaj o osiemnastej, u mnie. Masz być punktualnie - powiedział, a uśmiech nie schodził z jego twarzy.

- Ale... ale ja mam trening Quidditcha... - wybąknęła, ale w szybkim czasie zrozumiała, że to najgłupsze, co mogła zrobić. Uśmiech na jego twarzy stał się rozbawiony i wręcz przerażający.

- Dla niegrzecznych uczennic nie ma gry w Quidditcha. Czy rozumiemy się? - spytał słodko. Ta tylko pokiwała głową.

- Tak więc, do widzenia.

- Do widzenia - odburknęła, po czym trzęsącą się ręką sięgnęła po torbę i wyszła z sali.

Pobiegła w stronę błoni. Byle jak najszybciej znaleźć się daleko do niego.

Bez słowa mijała uczniów, którzy radośnie gawędzili o bzdurach. Zastanawiała się, jak mogą być tacy beztroscy.

Wyszła na zewnątrz i odetchnęła głęboko, czując wyraźną ulgę. Skierowała się pod Drzewo, które było ich stałym miejscem spotkań.

Nagle usłyszała znajomy śmiech. Rozejrzała się uważnie dookoła.

Zobaczyła Huncwotów. A między nimi stała Severus. Z ręką przyciśniętą do ucha. Zdawało się jej, że zauważyła krew.

Nie myśląc nawet co robi ruszyła w tamtą stronę.

- Milette! Alice! - krzyknęła Bell w stronę przyjaciółek, by i one zobaczyły, co tu się wyrabia.

Obie natychmiast podniosły się z miejsc. W tym czasie Severus upadł, jakby ktoś mu związał nogi.

- No co Smarkerusie, teraz już nie jesteśmy tacy odważni, co? - spytał James, stojąc nad nim z miną świadczącą o wyższości.

Lupin patrzył na to przerażony, Peter trząsł się z ekscytacji, a Syriusz patrzył zupełnie gdzie indziej. Zmieszany i nieco przestraszony wodził wzrokiem za Alice ,która szła tuż za Bell i obrzuciła go wkurzonym wzrokiem. Bell jednak patrzyła tylko na okularnika.

- James, ty świnio! - krzyknęła i zanim ten zdążył cokolwiek zrobić, przywaliła mu z pięści w twarz.

Milette i Alice od razu podbiegły do Severusa i pomogły mu się podnieść. Mimo przepraszającego wzroku Syriusza, Alice na niego nie spojrzała.

- Wszystko w porządku? - zwróciła się do Snape’a.

- Tak. Nie potrzebuję waszej pomocy - odpowiedział naburmuszony, odwracając wzrok.

- Severusie daj spokój. Przecież krwawisz - powiedziała Milette.

Już chciał coś odburknąć, ale uciszyła go wzrokiem. Wyjęła różdżkę i wyszeptała jakieś zaklęcie. Krwotok się zmniejszył.

Alice rozejrzała się w poszukiwaniu Bell. Jej przyjaciółka biła się w najlepsze z Jamesem.

- Może powinnyśmy ich rozdzielić...? - spytała niepewnie.

- Pozwolisz, panno Watermoon, że ja to zrobię. - Usłyszała za sobą głos.

Źrenice Alice rozszerzyły się w szoku i przerażeniu. Chciała już coś wykrzyknąć do przyjaciółki „Przestań, on tutaj jest!”, ale zanim zdążyła zareagować ten pociągnął Bell za szatę od tyłu i szarpnął nią tak, że upadła na trawę. Spojrzała na niego z pewnym rodzajem buntu.

- Niech pan mnie puści! Zasłużył sobie! - krzyczała, ale ten trzymał ją w żelaznym uścisku. Potter odsunął się gdzieś na bok, trzymając się za krwawiący nos.

Riddle spojrzał w stronę Milette i Severusa.

- Panno Greyyard, proszę go zaprowadzić do skrzydła szpitalnego - powiedział spokojnie. - Z panem Potterem sobie poradzę.

Milette kiwnęła tylko głową, nie mając odwagi się odezwać. Spojrzała na Snape’a, który popatrzył na nią niepewnie. Uśmiechnęła się pocieszająco i ruszyła pewnym krokiem w stronę zamku. Bez słowa podążył za nią.

Szli tak obok siebie w milczeniu. Milette zerkała na niego co jakiś czas, jednak ten szedł przed siebie z głową spuszczoną w dół. Jakby się... wstydził? Na pewno czuł się upokorzony po tym całym zajściu.

- Severusie... Naprawdę, dla mnie to nie ma znaczenia... - powiedziała cicho, odwracając głowę w bok.

Chłopak spojrzał na nią zdziwiony. Poczuła jak krew napływa jej do twarzy.

- Ale dla mnie tak... - odrzekł, nadal na nią nie patrząc. Jego głos drżał lekko. Zatrzymał się. - Jak myślisz, jak ja się teraz czuję? Ze wszystkich osób akurat ty musiałaś się wtrącić...!

Popatrzyła na niego niepewnie. Odwrócił wzrok. Zauważyła jednak, że na jego policzkach pojawił się rumieniec wstydu i zażenowania.

Bardzo starała się ukryć coś w rodzaju dumy i szczęścia. Wszystko się jej pomieszało. Jakby jego słowa do niej nie do końca docierało.

- Czyli... zależy ci na mnie? - spytała, teraz czując, że cała jest różowa.

Chciała wiedzieć, musiała! Przecież już samo być „kimś znaczącym” dla niego, byłoby spełnieniem jej marzeń!

Milczał. Wyglądał jakby zmagał się sam ze sobą, jakby walczył ze swoją dumą.

Czekała. Nie zamierzała nic mówić. Bo gdyby się odezwała, on mógłby się wycofać. I znowu przed nią zamknąć.

Stali naprzeciwko siebie, nie przejmując się mijającymi ich uczniami. Teraz nic nie było ważne. Gdzieś w oddali zabrzmiał szkolny dzwon.

- Tak... Zależy mi... - odpowiedział, nie odwracając wzroku. Patrzył na nią z pewnością i zdecydowaniem.

Popatrzyła na niego lekko zdezorientowana. Miała nadzieję usłyszeć taką odpowiedź, ale i tak ją to zaskoczyło.

Dopiero po kilku chwilach zdała sobie sprawę, że po pierwsze, był to dzwon na lekcje, a po drugie, że patrzy się na niego z nieco rozchylonymi ustami.

Odchrząknęła tylko cicho, spuszczając z niego wzrok i przechodząc nim na ściany.

- No to... Chcesz, żebym ci towarzyszyła w drodze do pani Pomfery?

Uśmiechnął się ironicznie.

- Myślę, że nie jestem aż tak uszkodzony, żeby sobie nie poradzić - powiedział. - Ale w sumie czemu nie...

Spojrzała na niego, kręcąc głową z politowaniem, po czym zaśmiała się cicho. Ruszyła w stronę pielęgniarki.

Severus przez chwilę stał w miejscu. W końcu wzruszył ramionami i pobiegł za nią.

A tym czasem na błoniach, Riddle kucał przy Jamesie, rzucając zaklęcie, by zmniejszyć krwotok. Alice, Syriusz, Lupin i Peter poszli normalnie na lekcje.

Bell musiała zostać. A wcale nie pomagał jej zadowolony z siebie uśmiech malujący się na twarzy jej profesora. Kiedy z Jamesem wszystko było w porządku, ten zwrócił się do niego:

- Możesz wracać na lekcje - powiedział spokojnie. Bell już chciała iść za nim, kiedy ten zatrzymał ją zimnym głosem: - Ty zostajesz.

Kiedy obróciła się w jego stronę, na jego twarzy malował się zwierzęcy uśmiech pełen triumfu.

- I powiedz mi, drogie dziecko, co teraz powinienem z tobą zrobić, jako porządny nauczyciel? - spytał słodko.

- Dać kolejną karę...? - spytała z nadzieją.

Skrzywił się, jakby ta myśl nie do końca mu się spodobała.

- I miałbym się z tobą użerać w ramach niepłatnych nadgodzin? Nie, to nie jest dobry pomysł. - Zamyślił się.

Bell zaczęła gnieść brzeg szaty ze zdenerwowania. Spojrzał na nią wzrokiem, który zmroził jej krew w żyłach.

- Jesteś zawieszona - stwierdził od niechcenia.

- Co? - wyrwało się jej. - A-ale to znaczy, że...

- Tak, to znaczy, że nie możesz brać udziału w meczach Quidditcha - powiedział tonem, w którym brzmiał triumf.

Zdążył już się zorientować, co zaboli ją najbardziej i wykorzystywał swoją przewagę.

Patrzyła na niego z niedowierzaniem i bólem. Wbił jej nóż w plecy bez najmniejszych skrupułów. Poczuła jak w jej oczach zbierają się łzy. Jedynie odwróciła głowę w bok. Zacisnęła ręce w pięści i nie pozwoliła łzom spłynąć. Nie teraz i na pewno nie przy nim.

- Cóż się stało? Czyżbym trafił? - spytał z udawanym zaciekawieniem. Ta tylko zacisnęła powieki. Podszedł do niej spokojnym krokiem, przyglądając się jej z zainteresowaniem. - Widziałem cię na jednym z treningów. Jesteś naprawdę zwinna i szybka. Jaka szkoda - powiedział, siląc się na coś w rodzaju współczucia w głosie.

Spojrzała na niego z gniewem w oczach. Ale milczała. Wiedziała, że i tak za bardzo się pogrążyła.

- Czy mogę już iść? - spytała, mając nadzieję, że złość nie zabrzmiała w jej głosie.

Skinął potakująco głową. Odwróciła się i odeszła szybkim krokiem. Teraz pozwoliła łzom swobodnie płynąć.

Pośpiesznie weszła do pierwszej lepszej pustej sali. Chciała być sama, bez towarzystwa duchów i innych ludzi.

Jak on mógł być takim potworem? Zacisnęła dłoń na ustach i zaczęła cicho szlochać. Trwało chwilę, zanim się uspokoiła. Po chwili usłyszała dwoje podniesionych głosów.

- Do cholery jasnej, ja tego nie chciałem! Wiesz, jaki jest James!

- I byłeś na tyle zadufany w sobie, że nie zrobiłeś nic! - Bell bezbłędnie rozpoznała głosy Alice i Syriusza. Pociągnęła nosem i przyłożyła ucho do drzwi, by słyszeć lepiej.

- A co miałem zrobić?! - spytał. Słychać było, że jest wkurzony.

- No nie wiem! Może go powstrzymać?! - Alice nie odpuszczała.

Prychnął oburzony. Popatrzyła na niego groźnie, ale nic to nie dało. Westchnęła ciężko.

- Powiedziałeś, że postarasz się zmienić. Ale na razie nic nie robisz w tym kierunku. Cały czas tylko uciekasz! I jak ja mam ci ufać?!

Zapadła cisza. Syriusz nie wiedział, co ma jej odpowiedzieć. Bił się z myślami.

- Ja... To moi przyjaciele. Zrozum. Jestem wyrzutkiem w rodzinie. Oni są moją rodziną - powiedział, łapiąc się za głowę, jakby przypływ wspomnień i uczuć sprawiał mu ból. - Nie chcę zostać sam... - wyjąkał, chowając twarz w dłoniach.

Odpuścił sobie męską dumę. Zwyczajnie nie miał już na to siły i chęci.

Alice podeszła do niego i pogładziła po lśniących włosach. Przytulili się. A Bell z wielkim zainteresowaniem obserwowała to przez dziurkę od klucza.

Zastanawiała się, dlaczego nie wiedziała o tym wszystkim wcześniej. Przecież jej przyjaciółka należała do osób gadatliwych. Postanowiła sobie, że wyciągnie z niej wszystko podczas kolacji.

Uśmiechnęła się zawadiacko.

Usłyszała kroki. Odchodzili. Poczekała, aż zniknął za zakrętem i wyszła ze swojej kryjówki.

Ze zdziwieniem stwierdziła, że czuje się teraz trochę lepiej.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.