Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

...Halo, gdzie jesteś?

XXVIII

Autor:Taco
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Komedia, Obyczajowy, Romans
Uwagi:Utwór niedokończony, Yaoi/Shounen-Ai, Wulgaryzmy
Dodany:2014-11-02 08:00:06
Aktualizowany:2014-10-19 13:20:06


Poprzedni rozdział

Proszę nie kopiować.


Wstałem jakoś o siódmej. Wziąłem prysznic, zjadłem śniadanie i wypiłem herbatę. Jak zwykle. Poszedłem do pracy, razem z Maryjką, z którą już normalnie gadam, w końcu minął jakiś miesiąc. Niby jest tak jak przedtem, ale jednak trochę inaczej. Wiadomo, co raz zostało powiedziane... Nic już tego nie zmieni, ale jest dobrze. Skończyliśmy pracę, poszliśmy na jakiś obiad. Nigdy nam się nie chce gotować, żadne z nas nie ma też do tego specjalnych zdolności. Karol czasem coś upichci, ale rzadko.

Wróciliśmy do bloku, Maryjka od razu poszła na spacer z Karolem i psem. Są razem. Maryjka z Karolem, rzecz jasna.

Ja wziąłem tylko cieplejszą bluzę, i ruszyłem dobrze znaną mi trasą. Czas na zmiany.

Stojąc przed drzwiami kliniki weterynaryjnej, podziwiałem w milczeniu własną głupotę. Nie dość że do zamknięcia zostało tylko pół godziny, to jeszcze przypomniałem sobie, że ON pracuje do czternastej. W tym momencie miałem ochotę skopać te drzwi. Otworzyłem je jednak spokojnie i równie spokojnie spytałem jego wspólniczkę o adres jego zamieszkania, pod pretekstem "bardzo pilnej sprawy". Dobrze, że chociaż trochę się poznaliśmy, inaczej na pewno by mi go nie dała. Ale tak oto, wyszedłem z kliniki z determinacją ściskając karteczkę i zacząłem kierować się podanymi wskazówkami. Na miejsce dotarłem po jakiejś godzinie. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego. Mieszkał w normalnym domu. Nawet sporym, opłotowanym. Sam w takiej wielkiej chacie? A może jednak ma tą żonę?

Mimo wszystko podszedłem bliżej i wcisnąłem dzwonek. Po dłuższej chwili, drzwi się otworzyły i stanął w nich Damian.

-...Alex? Cześć - powiedział zdziwiony.

-Cześć. Adres podała mi twoja wspólniczka - wyjaśniłem na wstępie.

-Och, no tak. Wejdź - zaprosił mnie gestem do środka, z czego zaraz skorzystałem. Poprowadził mnie do salonu i powiedział żebym się rozgościł. Usiadłem więc na sprężystej kanapie.

-Chcesz coś do picia? Kawy, herbaty? Piwa nie mam.

-Herbatę proszę.

Poszedł jak sądzę w stronę kuchni, a ja w tym czasie mogłem się bez skrępowania rozejrzeć. Pokój był duży, ładnie urządzony, z wielkim oknem na trawnik i sąsiedni dom. Pod oknem stało mnóstwo płyt i odtwarzacz. Meloman? Bliżej kanapy na której siedziałem stał fotel, a w przeciwległym kącie telewizor i wysoki regał. Na ścianie odgradzającej pokój od korytarza wisiał jakiś obrazek.

Gdzieś z głębi domu usłyszałem szum czajnika. Zajęty rozglądaniem, prawie nie zauważyłem, jak Damian wrócił z dwoma kubkami parującej herbaty. Włączył światło i podał mi jeden z kubków, siadając obok.

-Jezu, co ci się stało? - zastygł w pewnym momencie patrząc na mnie.

-Co? - nie zrozumiałem o co mu chodzi, więc wskazał na policzek.

-Aaa., nic takiego. Mała sprzeczka... - no, faktycznie, po tej małej sprzeczce został mi niemały ślad. Minęło już kilka dni, ale siniak schodził powoli. Koleś który się do mnie przyczepił miał jakiś spory problem ze sobą.

-Mhm... Więc, co cię tutaj sprowadza? - zaczął nie do końca przekonany - Znaczy się, nie odbieraj tego jakbyś nie był mile widziany, po prostu jestem zaskoczony.

-Hm - zastanowiłem się rozpaczliwie szukając wymówki - No... Wpadłem tylko ci powiedzieć, że Włodek ma się dobrze.

-Ach, ten psiak. To świetnie - wydawał się szczerze przejęty - Mam nadzieję, że więcej nie trafi w szczęki kogoś większego.

-Nie, nie ma takiej możliwości. Jest oczkiem w głowie Maryjki. Poza tym strasznie urósł i tak łatwo by się nie dał.

Zapadło dziwne milczenie.

-Tylko po to tu jechałeś? Z tego co się orientuję, to masz kawał drogi z Leśnego - stwierdził.

-Cóż... - podrapałem się po szyi i upiłem nerwowo łyk herbaty, zerkając w jego stronę.

Patrzył na mnie niepewnie i jakby z pobłażaniem.

Kurwa, dlaczego wcześniej nie pomyślałem co powiedzieć?

Nagle mój wzrok padł na ten obrazek. Wyglądał jak namalowany przez dziecko.

-Ten rysunek... Twoja bratanica go zrobiła?

-Tak - odpowiedział gdy zrozumiał o czym mówię - Ma chyba przedstawiać mnie i psy przed kliniką, ale nie jestem pewny - zaśmiał się i wypił trochę herbaty.

-Aha... A, właśnie, jak tam interes?

Uśmiechnął się. Faktycznie, głupszego sformułowania użyć nie mogłem.

-Dobrze, klienci zawsze będą.

To było celowe, czy tylko ja mam co chwilę dwuznaczne skojarzenia?

-Słuchaj, jeśli masz do mnie jakąś sprawę, to mów śmiało, nie musisz tak owijać - odezwał się niespodziewanie.

-Och. Tak? No dobra, może faktycznie tak będzie lepiej... - mruknąłem - Odstaw herbatę - powiedziałem odstawiając swoją na podłogę.

-Co? - zdziwił się.

-Po prostu odstaw.

-Ok.

Zaskoczony wykonał to, o co go prosiłem, a uśmiech cały czas błąkał się na jego ustach.

Koniec z rozmyślaniem i wątpliwościami. Czas na czyny.

Wstałem z kanapy, pochyliłem się i go pocałowałem, kładąc mu rękę na ramieniu. Trwało to kilka sekund, a wywołało tyle emocji.

Dotyk jego ust, bliskość ciała, ciepło.

Pragnąłem, żeby to się nigdy nie kończyło, a jednocześnie chciałem już poznać jego reakcję. Nawet jeśli miałoby to oznaczać wykopanie za drzwi... Spojrzałem mu więc ostrożnie w oczy. Widniało w nich niedowierzanie. Cóż nie dziwię się, właśnie został pocałowany przez faceta. Kiedy się otrząsnął, zapytał:

-Ty... Skąd ci się to...?

-Po prostu - odparłem nie myśląc nad tym zbytnio. I to był chyba błąd, bo zobaczyłem jak marszczy brwi, a twarz wykrzywia w grymasie.

-Po prostu? A co ty na to żebym ci tak „po prostu” przywalił? - warknął.

-Ok., to nie był najlepszy pomysł - wstałem niepewnie. Może i byłem masochistą, ale nie chciałem skończyć z nogą w gipsie.

-Najwyraźniej - także wstał i praktycznie pokazał mi drogę do wyjścia. Nie musiał tego robić, dobrze ją zapamiętałem. Wyszedłem za próg.

-Nienawidzę tego - szepnął pewnie do siebie, ale i tak usłyszałem. O dziwo w jego głosie nie było złości, a raczej smutek. Wtedy coś mnie tknęło. Momentalnie moja ręka zatrzymała zamykane przez niego drzwi, zrobiłem to pod wpływem impulsu. Patrzył na mnie dziwnie, ale jak już zacząłem, zamierzałem skończyć.

-Czego? - spytałem.

-Co robisz? - Zmarszczka między brwiami się pogłębiła.

-Czego nienawidzisz? - drążyłem.

-Nienawidzę ludzi takich jak ty.

-To znaczy?

Pokręcił głową zrezygnowany, ale odpowiedział:

-Takich, co niczym się nie przejmują. Takich „bez zobowiązań”. Nie myślałem, że taki jesteś - chciał w końcu zamknąć drzwi, ale ja nie puszczałem.

-Alex - warknął.

-Więc tobie nie przeszkadza, że całował cię facet, tylko to, że...

-Przestań! Ty serio chcesz rozmawiać o tym w progu?

-Sam mnie wyprosiłeś, więc masz co chciałeś - nie zniżyłem głosu ani trochę - Powiedziałem „po prostu” i już zakładasz, że pieprzę się z każdym, jak jest okazja?

-Nie...

-Tak.

Ujrzałem cień winy w jego oczach. Prychnąłem.

-Zajebiście - widząc jego zbolałą minę dodałem - Nie, ja nie zaprzeczam. Powiedz mi szczerze, co złego jest w korzystaniu z chwili i cieszeniu się nią? Ja się tylko zdziwiłem, że tak szybko osądzasz.

Po tym odszedłem nie oglądając się za siebie. Było mi trochę przykro, ale przynajmniej wiedziałem co o mnie sądzi. Nieważne, że zamiast tej wiedzy, wolałbym już zostać przez niego pobity.

Po tygodniu irytacja zmalała, zastąpiona...ee... złością. Czyli może lepiej byłoby powiedzieć „przekształciła się”. Złość była zupełnie nieuzasadniona, bo przecież każdy może sobie myśleć co chce, prawda? Czy było mi źle dlatego, że to ON tak o mnie myśli, zwłaszcza że to nie do końca była prawda? Ale przepadło, nie ma więc sensu tak się zamęczać i przez to nie spać. Nie jest mi to potrzebne.

Maryjka natomiast nie wysypiała się z zupełnie innych powodów. Chyba dość oczywistych, prawda? Karol ostatecznie stwierdził, że zaletą mojego wtrącenia się, było otwarcie się Maryjki na niego i nowe perspektywy. Chociaż coś. Ale nadal wkurzał się na mnie z byle powodu.

-Włodka boli nos - stwierdził przed chwilą, patrząc na psa, a potem na mnie, jakby to była moja wina.

-Co ty mówisz? - zdziwiłem się.

-No spójrz.

Spojrzałem.

-I co? Skąd wiesz, że go boli?

-Patrz jak się trzyma za pysk - faktycznie, łapę miał położoną na nosie - Jak myślisz co to może znaczyć? Tylko, że coś go boli. Ty też się trzymasz za to, co cię boli, nie? Udowodnić ci? - zrobił ruch jakby chciał mnie uderzyć poniżej pasa. Odsunąłem się od niego na bezpieczną odległość.

-Nie, dzięki.

Roześmiał się i ukucnął przy psie.

-Co jest psiaku? Hm? - potarmosił go po głowie, na co ten zaskomlał.

-Kurde, chyba faktycznie coś mu jest - zastanowiłem się - Może zjadł coś, co mu zaszkodziło?

-Mówię ci, że to nos - upierał się przy swoim - Trzeba będzie iść z nim do weterynarza.

-A czemu na mnie patrzysz?

-Bo ty z nim chodziłeś do kliniki. Ja nie wiem gdzie to jest.

-To się dowiedz i idź. Twoja dziewczyna, twój pies. Zresztą byliśmy tam wszyscy razem...

-Ha. Ha. Alex no, nie pamiętam gdzie to było, a Maryjka jeszcze śpi. Nie chcę jej martwić, więc może po prostu mnie zaprowadzisz?

-Szymanowskiego 5 - podałem adres. Bo uwierzę w to, że Maryjka NADAL śpi.

-...Ty wiesz jaką mam orientację w terenie, prawda?

-Wiem. Chcę żebyś się zgubił - zażartowałem całkiem poważnie - Ale serio, idź sobie szukaj. Pytaj ludzi po drodze, na pewno ci powiedzą.

-Nie ma mowy. Chodź ze mną.

Westchnąłem i założyłem ręce na piersi.

-Nie.

-Alex, proszę. Nie będę sam latał po mieście z psem, który piszczy z bólu. Jeszcze ktoś sobie pomyśli, coś dziwnego.

-I niby jak z tobą pójdę, to nie będą tak myśleć? - prychnąłem.

-Nie wiem, ale będę spokojniejszy.

-Karol, błagam...

-Chodź - pociągnął mnie i psa na zewnątrz, nie zważając na nasze protesty.

Nie miałem ochoty tego robić, naprawdę. Jednak nie chcąc wyjaśniać całej sytuacji Karolowi, nie miałem argumentów żeby nie iść. Pozostało mi milczenie.

O dziwo nie zastaliśmy Damiana. Była jego wspólniczka, która wyjaśniła, że chwilowo jest sama, i to ona nas przyjmie. Kobieta przebadała psa i stwierdziła, że to nie nos, tylko zęby.

-Uporam się z tym w godzinę, mogą panowie poczekać, albo odebrać psa później - powiedziała.

Spojrzeliśmy po sobie i zgodziliśmy się, że poczekamy. Bo gdzie można iść na godzinę? Do piekarni na drugim końcu miasta?

Usiedliśmy w poczekalni. Ja usiadłem, Karol przeglądał księgę.

-Zaczynam się przyzwyczajać do takich wypadów... - mruknąłem - I do tych siedzeń. Jeszcze trochę, a będę się czuł tutaj jak w domu.

Karol zaśmiał się nie przerywając lektury.

-Ty wiesz że jest taka rasa kotów Bohemian rex? - zapytał w którymś momencie.

-Niby skąd?

Wzruszył ramionami.

-Wygląda jak sfilcowana poduszka - parsknął.

Wtedy drzwi wejściowe się otworzyły i ukazał się w nich Damian. Przystanął nieco zagubiony. Pewnie zastanawiał się co ja tu znowu robię. Ale gdy zobaczył Karola, uśmiechnął się lekko.

-Witam ponownie.

-Dzień dobry - odpowiedział Karol - Mam nadzieję, że pańska wspólniczka wie, co robi?

-Nie wiem o co chodzi, ale zapewniam że jest kompetentna... Ale co się stało?

-Nie wiem. Coś z zębami podobno.

Zajrzał na chwilę do gabinetu, po czym wrócił w fartuchu. Sprawiał wrażenie przybitego, ale co mnie to obchodzi... Hm.

Usiadł naprzeciwko mnie. Nikt się przez chwilę nie odzywał. Ja tam siedziałem jakby mi ktoś pręt w tyłek wsadził, a Karol niczego nie świadom, dalej wertował książkę.

-Co do naszej ostatniej rozmowy... - zaczął Damian niepewnie. Karol obejrzał się na niego, ale zorientowawszy się że to nie do niego było, powrócił do przerwanej czynności. A ja nie wiedziałem jak zareagować. Przecież nie zacznę na niego znowu warczeć, bo po pierwsze nie byliśmy sami, a po drugie, nie wiedziałem dlaczego miałbym to robić.

-Yyy - inteligentnie, nie ma co - No?...

-Wiem, że to trochę nieodpowiednie miejsce na taką rozmowę, ale chciałem to powiedzieć, póki cię widzę. Chciałem wcześniej, starałem się dodzwonić, ale nie odbierałeś, więc no cóż...

-Ah. Pewnie mnie nie było - podrapałem się nerwowo po szyi.

Pokiwał głową, niby ze zrozumieniem.

-Eh, miałeś rację, strasznie szybko oceniam. Chodzi o to, że-

-Chyba nie chcę tego słyszeć - przerwałem mu szybko.

Oblizał nerwowo wargi, zerkając na Karola, odwróconego do nas tyłem. O Boże, w tej chwili podobał mi się jeszcze bardziej, wbrew logice.

-Nie, ja... - westchnął. Popatrzył na mnie, jakby się nad czymś zastanawiał. Nagle zerwał się z miejsca, chwycił mnie pod ramię i poprowadził na prawo, do jakiegoś pomieszczenia.

-Porywam na chwilę znajomego - rzucił w stronę zaskoczonego Karola i nie czekając na jego odpowiedź, zamknął za nami drzwi.

-Co ty-? - zacząłem, ale nie dane mi było dokończyć. Chwycił w dłonie moją twarz, przycisnął do drzwi i pocałował. Gdy skończył, popatrzył uważnie w moje szeroko rozwarte oczy. Nie rozumiałem tej sytuacji. Ale stwierdziłem, że nie muszę rozumieć, nie chcę analizować i zarzuciłem mu ramiona na szyję, oddając pocałunek. Zrobiło mi się strasznie gorąco, miałem ochotę rzucić się na niego i już nie wypuścić.

Po kilku minutach (a może kilkunastu?) odsunął się ode mnie, a ja starałem się utrzymać pion. Oddechu mi brakowało, kręciło mi się w głowie, ale nie było to nieprzyjemne. Wręcz odwrotnie. Widziałem, że on też ciężko oddycha, co mnie niesamowicie podnieciło. Przez moją głowę przewijało się całe mnóstwo myśli, których nie byłem w stanie uchwycić. Jego twarz była tak blisko, że nie miałem wyjścia jak tylko patrzyć w jego błyszczące oczy.

-Zmieniłeś zdanie? - wyszeptałem. Nawet jakbym chciał, nie mógłbym zrobić tego głośniej.

-Stwierdziłem, że... Miałeś rację co do korzystania z chwili.

-Och? Więc myślisz, że nie przeszło mi po tygodniu?

-Czyli... Nawet jak ci przechodzi to się całujesz? - spytał niepewnie, a ja czułem jak palą mnie policzki. On naprawdę myślał, że jestem takim... taką dziwką? To zabolało.

-Chyba powinniśmy wyjść - odwróciłem wzrok, starając przesunąć się w bok, na co mi jednak nie pozwolił.

-Najpierw odpowiedz - powiedział dziwnym głosem. Żałowałem wtedy, że nie mogę zobaczyć jego twarzy. Czy w kantorkach zawsze jest tak kurewsko ciemno?!

-Najwidoczniej tak właśnie robię! - warknąłem i odepchnąłem go brutalnie, żeby móc wyjść. Nie ma to jak nagła zmiana nastroju.

Światło z korytarza trochę mnie oślepiło, ale po omacku dotarłem do poczekalni. Nic nie wskazywało na to, że za mną podąża. Chuj mu w... nos!

Siadłem obok Karola, lekko nieprzytomny. Nie spuszczał ze mnie wzroku, więc ostatecznie musiałem go odwzajemnić.

-Co?

-Wy się znacie? Tak poza kliniką?

-Tak jakby. Gadaliśmy kilka razy.

-I już zdążyliście się pokłócić? - parsknął.

-...Skąd wiesz? - zamarłem.

-No, przepraszał cię chyba za coś, nie? - minęła dłuższa chwila, zanim zrozumiałem o czym mówi.

-Ah, tak. Tak.

-Tak? Tak i co? - uniósł jedną brew do góry.

-Co co?

Pokręcił głową wyraźnie zdezorientowany.

-Nie można się dzisiaj z tobą dogadać.

Prawda.

Do pomieszczenia weszła Basia z psem w ramionach.

-Skończyłam - oznajmiła - Może być trochę senny, ale do wieczora mu przejdzie. Przez tydzień proszę mu podawać miękkie pokarmy, potem jak najbardziej kości.

-Dobrze - Karol wstał i do niej podszedł.

Zapłacił i mogliśmy wyjść, co przyjąłem z ulgą.


***


-Maryjka w ogóle się nie zorientuje, że jej pupil przeszedł na dietę papkową - rzuciłem ironicznie przyglądając się jak Karol wlewa jakąś breję do miski Włodka.

-Nie komentuj proszę. A ty nie patrz tak na mnie! - warknął na Włodka, który to wpatrywał się na zmianę w niego i w miskę - Nie ma nic innego do jedzenia.

-Jak to nie ma?

Odwróciliśmy się jak na komendę. Za nami stała Maryjka z siatką w ręce.

-O, wydało się szybciej, niż przypuszczałem - bąknąłem pod nosem.

-Boże, co ty mu dajesz? Chcesz go otruć czy jak? - pisnęła gdy zobaczyła miskę psa.

-Eee... No bo, wiesz - zaczął się jąkać.

-Nie nie wiem.

-To cześć - wycofałem się dyskretnie.

-Alex! Jak możesz - dobiegł mnie głos Karola, ale ja zbiegałem już po schodach. Nie miałem teraz ochoty wysłuchiwać narzekań Maryjki.

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.