Opowiadanie
Love 3: Ciemnogród krzyżem naznaczony - relacja
Autor: | Slova |
---|---|
Redakcja: | IKa |
Kategorie: | Relacja, Konwent |
Dodany: | 2012-02-25 20:10:00 |
Aktualizowany: | 2023-10-18 21:01:00 |
Kto o zdrowych zmysłach jechałby spod granicy białoruskiej do Wrocławia na zjazd mangoludów? Ja! No, dobra, nie ja, bo ostatnio się dowiedziałem, że pomimo swojej zatwardziałej homofobii jestem zdeprawowany, promuję zachowania homoseksualne i będę miał przez to problemy w przyszłości. A więc cofam pytanie - przecież to oczywiste, że na konwenty jeżdżą sami nienormalni ludzie, a zwłaszcza ci z Kresów to bardzo niebezpieczny element.
Nie rozumiem więc, po co nienormalnym osobom zakazywać zabawy we własnym gronie? Normalnych ludzi nie zdeprawują, sobie samym już bardziej nie zaszkodzą, państwo do ich leczenia dokładać nie musi... Same plusy! No, ale jak widać nie wszystkim taki stan rzeczy odpowiada i zmartwieni stanem zdrowia psychicznego, moralnego i seksualnego mangowców, przedstawiciele prasy katolickiej postanowili położyć kres zlotom nienormalnych miłośników kultury japońskiej. Jako że obchody dnia św. Walentego to iście pogański obyczaj (w końcu ów święty z miłością aż tak wiele wspólnego nie miał), to w pierwszej kolejności oberwało się wrocławskiemu Love 3, czyli imprezie w walentynkowej konwencji.
Po co piszę taki długi i będący dygresją wstęp? Bo denerwuje mnie, że ktoś (czyt. przedstawiciele prasy katolickiej) chce mi narzucić Jedyny Słuszny Typ Zachowań pomimo faktu, że ja sam do ich moralności stosować się nie muszę, bo nie jestem katolikiem i mój kościół nic do konwentów nie ma. Działanie typowe dla islamistów na zachodzie Europy.
Przejdę jednak do rzeczy - wyobraźcie sobie trzecią edycję dużego konwentu, zaplanowaną na 2000 gości, z obszerną listą atrakcji, większością dużych wystawców i masą miejsca na stoiska bardziej kameralne, z eliminacjami do Eurocosplayu, koncertem i potańcówką. A teraz zmieśćcie to wszystko w trzy razy mniejszej szkole, niż na początku zakładaliście. Twój sposób na Love 3, bardzo obrazowy w dodatku. Brzmi strasznie? Z pewnością. Gdybym przed wyjazdem wiedział, jak to będzie wyglądać ostatecznie, to bym chyba zrezygnował. I to byłaby bardzo zła decyzja.
Na conplace przybyłem wieczorem wraz z grupą medyczną i od razu zająłem miejsce w sleepie - jednym jedynym, powiedzmy, z prawdziwego zdarzenia, umiejscowionym w małej sali gimnastycznej (w „dużej” był main room). Drugi, prowizoryczny sleeproom utworzono w szatniach po drugiej stronie ściany (również w piwnicy), gdyż już piątek było ciasno. Kto nie był aż tak wybredny, ten rozkładał rzeczy w piwnicznych korytarzach i pod schodami (później napiszę, dlaczego potem tego żałował).
Jak widać warunki bytowe okazały się zdecydowanie poniżej oczekiwań jeszcze w przeddzień konwentu. Do tego dochodzi losowa dostępność ciepłej wody pod prysznicami i mała ilość łazienek, za to z dobrymi warunkami sanitarnymi (czyste, ładne i higieniczne wykończenia), oczywiście do czasu, aż dobrali się do nich konwentowicze, urzeczywistniając zapierające dech w piersi historie, które Duo ma zwyczaj opowiadać na panelu „Twój pierwszy raz na konwencie”. A potem doszło jeszcze koczowanie na korytarzach, schodach (sic!, ludzie, naprawdę, brak mi słów! Jak można zająć do spania całe półpiętro!?) i cholera wie, gdzie jeszcze (ponoć także w łazience - czy tylko ja mam deja vu, że gdzieś to już było?). No, a skoro już do tego doszedłem, to niektórzy chyba nie rozumieją nazwy Sleep Room - po polsku pokój do spania (spańpokój?). Ok, zabawy do północy można zrozumieć, ale głośne udawanie kociaków, szczeniaków, małp (??) i węży (!!??), a potem robienie recitalu Hatsune Miku o drugiej w nocy i niereagowanie na prośby „współlokatorów” o uciszenie się (musiałem wstać ze śpiworka i podejść celem udzielenia reprymendy) to czyste chamstwo. I pomyśleć, że to ja jestem z Kresów.
I tak oto przechodzimy do soboty rano, czyli kolejki od dziewiątej do nawet-nie-wiem-której godziny. Na pewno długiej, obejmującej parter, schody do piwnicy i znowu zakręcającą na parterze. No i do tego osoby czekające na podwórku. Całe szczęście, że miałem wejściówkę prasową. Chociaż przy takim natężeniu akredytacje i tak postępowały dosyć sprawnie. Razem z dość podatnym na zniszczenie (folia na rogach szybko się odkleiła) identyfikatorem prasowym, różniącym się od zwykłego praktycznie jedynie kolorem tła i słabo widocznym napisem „media”, otrzymałem przewodnik po programie festiwalu. W fioletowym zeszyciku formatu A5 znalazły się opisy atrakcji i rozłożona na cztery strony tabelka z rozpiską godzinową, a wszystko to poprzedzone dobrze zredagowanym wstępem i już mniej udanym regulaminem. Przy korzystaniu z informatora we znaki dawał się jego rozmiar, gdyż do bocznej kieszeni niemieckich bojówek mieścił się swobodnie dopiero po zwinięciu. Ponadto bolał brak podanych w tabeli nicków osób prowadzących atrakcje konwentowe. Plan budynku znalazł się na osobnej kartce.
Czas zaoszczędzony na czekaniu poświęciłem na przyjrzenie się stoiskom, którym zmiana placówki dość mocno pokrzyżowała plany. Przede wszystkim wystawcy byli zmuszeni do rozstawienia się na różnych piętrach wzdłuż korytarzy, co powodowało duży tłok i kupujący nie bardzo mogli, czy też nie chcieli przeciskać się w celu obejrzenia towarów. Niektórych sprzedawców ograniczały też „środki bezpieczeństwa”, a raczej przezorność organizatora związana z domniemanym deprawowaniem młodzieży. Dochodziło więc do komicznych sytuacji sprzedaży spod lady artykułów mniej przyzwoitych, a liniowość i brak miejsca na wykwintne ozdoby sprawiły, że stoiska zlewały się ze sobą. Ze wszystkich, którzy ucierpieli na przeprowadzce, kupujący na pewno nie mieli powodów do narzekań, a dla głodomorów wsparcie stanowiło serwujące słodkości Adamsky Kitchen i umiejscowione w tym samym pomieszczeniu Banzai Sushi. Łakomczuchów nie brakowało, gdyż momentami potencjalny czas oczekiwania na sushi wynosił godzinę. Chociaż to i tak krócej, niż jechała do mnie pizza (ponad dwie godziny!), ale to już jako dygresja.
Skoro już wszyscy wydali swoje ciężko wyłudzone od rodziców/zarobione w pocie czoła pieniądze i najedli się surowych ryb przegryzanych słodkimi babeczkami, to wypadałoby jakoś spożytkować resztę czasu na atrakcjach. Z góry zaznaczę, że nie byłem konsekwentny i nawet nie zawitałem do sali głównej i obydwu sal kulturowych. Salę walentynkową odwiedziłem tylko na chwilę, z nudów zahaczając o konkurs „Moja miłości”, na którym nie bawiłem się dobrze, więc wyszedłem przed końcem i do rzeczonej klasy nie wróciłem potem ani razu. Ponadto rozrywkę na poziomie zapewniał pokój Rock Band, dobrze wyposażona konsolówka i ultrastar. Do pełni szczęścia zabrakło tylko DDRów i PIU, na które niestety nie starczyło miejsca. Jednak dla mnie do dobrej zabawy wystarczyły klasyczne, niezwiązane z konwencją atrakcje w sali konkursowej, panelowej, oraz klasach opanowanych przez Polski Związek Twórców Atrakcji, dla którego Love 3 było debiutem. I nie, nie jest to nowy związek zawodowy, a po prostu grupa zrzeszająca znane stałym bywalcom konwentów osobistości: Shina, Nozetsu, Lorta, Messera, Modrzewia, Foutona, Ludka, Duo, Cella767, Cobrę i Quintasana, czyli prowadzących najbardziej popularne panele i konkursy. Wraz z powstaniem takiego zespołu pojawiły się też pewne kontrowersje - wiele osób zarzuca im podkradanie atrakcji (ten temat przemilczę, nie mam zamiaru bawić się w mediatora) i monopol na nie. Owszem, to drugie to poważna sprawa, bo cztery pełne sale już na samym początku układania planu bardzo ograniczają pole do popisu dla mniej znanych twórców (poniekąd ja też na tym ucierpiałem, ale sam tego stanowiska nie podzielam), jednak z perspektywy koordynatorów konwentu to same zalety, a zwłaszcza pewność, że zaplanowane przez PZTA atrakcje się odbędą, a i pracy przy układaniu rozpiski jest mniej. A skoro już jestem przy punktach programu, które się nie odbyły - zawczasu odwołano wiedzówkę o Bible Black, za to w niedzielę rano na „Survival konwentowy - the contest” nie pojawił się prowadzący. Cała reszta wypadła w moich oczach bardzo pozytywnie (zwłaszcza atrakcje od PZTA) i nie miałem problemów z zagospodarowaniem czasu, natomiast chwile, w których nie działo się nic z mojego punktu widzenia ciekawego, poświęciłem na odpoczynek.
Bardzo miło zaskoczyła mnie praca helperów, zwłaszcza technicznego, który w mgnieniu oka znalazł mi laptop niezbędny do prowadzenia panelu (to, że akurat taki był potrzebny, to już moja wina). Ponadto prelegenci nie byli pozostawieni sami sobie i osoby odpowiedzialne za sprawne działanie sprzętu upewniały się, czy wszystko gra.
Ale nie wszystko grało, chociaż winy organizatorów w tym nie ma. W nocy kilkakrotnie wyłączały się bezpieczniki prądu - najwyraźniej instalacja nie była w stanie uciągnąć naraz kuchni i sal panelowych. Szczęście w nieszczęściu, że wyłączał się jedynie obwód oświetlenia, natomiast gniazdka działały jak należy, toteż ciemności nie zakłóciły w poważnym stopniu przebiegu atrakcji. Ba, w niektórych przypadkach takie sytuacje uatrakcyjniały konkursy, w których uczestnicy sygnalizowali chęć odpowiedzi podświetleniem telefonów komórkowych.
Na wstępie wspomniałem, że niektórzy żałowali miejsca, w którym ulokowali swoje śpiwory. Dotyczyło to wąskiego korytarza w piwnicy, który musiał zostać udrożniony ze względów BHP. Koczujący w nim konwentowicze zostali przeniesieni do sali gimnastycznej, gdzie w najlepsze trwała potańcówka. Przynajmniej raz dyskoteka na konwencie przyciągnęła tłumy (nie ma to jak mój cięty humor). Tak też zakończyła się eksploracja szkolnych podziemi, które klimatem przywodziły na myśl Stalkera.
Wprawdzie już wspomniałem o tym, że ludzie szukali miejsca do spania gdzie tylko mogli, ale tak naprawdę przepełnienie szkoły było wyraźnie widać dopiero rano, kiedy to wielu konwentowiczów było na nogach, a reszta spała będąc owymi nogami przydeptywana. Korytarze zwęziły się do rozmiarów, które nawet ciężko nazwać ciasnymi. No cóż - miłość wymaga bliskości. Miohi, ja widzę, co tu zrobiliście.
Ogólnie Love 3 było dziwnym konwentem, który po zmianie szkoły nie mógł się dobrze udać. Właściwie, to całość wyglądała o wiele gorzej, niż druga edycja Mokonu, a mimo to nie było słychać głosów rozpaczy i najwyraźniej drastyczna większość uczestników bawiła się świetnie. Ogólnie humor dopisywał wszystkim. Może zadziałała sama świadomość tego, że zabawa trwa na konwencie, który już właściwie został spisany na straty? To też ważne. Miohi dokonało czegoś niebywałego - upchnęło ponad tysiąc osób do niewielkiej szkoły i jeszcze sprawiło, że byli z tego powodu zadowoleni. To chyba dowód na to, że jako społeczność możemy się stale kłócić i wieszać psy jeden na drugim, ale w chwilach kryzysowych bierzemy się w garść tylko po to, by pokazać wszystkim, że łatwo skóry nie oddamy. Jakby na to nie spojrzeć, to wszystko tutaj pasuje do maksymy anime.com.pl brzmiącej „Zesraj się a nie daj się”. Miejmy nadzieję, że Love 3 to ostatnia ofiara osób nazbyt troszczących się o nasze zdrowie moralne. Do ich wiadomości - mamy się źle z tendencją do gorszego, resocjalizacja w grę nie wchodzi.
PS
A do Miohi taka mała prośba - zacznijcie podawać w informatorze listę osób odpowiedzialnych za konwent. Profesjonalna firma raczej nie powinna mieć niczego do ukrycia odnośnie personaliów.
neutralność
@GoldFish sądzę że gdyby to prasa związana z innym wyznaniem robiła nagonkę na tego typu zloty to autor felietonu również by owej prasie nie odpuścił ,wiec nie rób z tego nagonki na Katolików...
GoldFish, gdzie ty takie rzeczy widzisz? Nigdzie nie odniosłem się do religii katolickiej.
RE: neutralność
Sprecyzuj, w czym widzisz problem. Dokładnie, z cytatami.
neutralność
Nie mam intencji "czepiania się" tego tekstu, ale miło byłoby aby portal taki jak tanuki.pl zachował daleko idącą neutralność w kwestii dotyczących światopoglądu, polityki i tym podobnych. Duże serwisy zachowują neutralnośc wobec symboliki religijnej, nie umożliwiając publikacji tekstów, ktore w domyśle propagują negatywne skojarzenia z grupami
o okreslonych poglądach. Również propagowanie "drażliwych"
społecznie poglądów nie służy dobrze pojętym interesom samego serwisu jak i jego użytkowników. W tekście można doszukać się odniesień do szeroko pojętej symboliki chrześcjańskiej, zakładam, że podobne sformułowania z wykorzystaniem symboliki innych religii wywołałyby aktywny sprzeciw tych grup, więc w obronie równości proponuję podjęcie odopowiednich kroków aby zapewnić neutralnośc światopoglądową serwisu...
khe, khe
Może najpierw należy zapoznać się z podręcznikową definicją moralności, a dopiero potem uzywać tego słowa.