Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Tom I Łowca Demonów

1. Koniec wszystkiego, początek pierwszego.

Autor:Nurami
Serie:Slayers
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Mistyka, Przygodowe, Romans
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc
Dodany:2012-07-11 23:26:10
Aktualizowany:2012-07-11 23:27:10



Zakazuję kopiowania treści tej powieści!


„Jak wspaniale i jednocześnie jak boleśnie jest być wyjątkiem...”

Była to noc, wyjątkowo piękna bezgwiezdna noc, niebo nad miastem Shadowsvil tak gładkie i przejrzyste przypominało swym wyglądem taflę najciemniejszego jeziora. Wiatr niespokojnie gnał unosząc zwiędłe liście ku górze, zataczał koła i rozpływał się pozostawiając po sobie niemą ciszę. Pośród nie licznych latarni, gdzie jedna zdawała się mrugać jak ranny świetlik stał dom, niezwykle najzwyklejszy w swej istocie. Ogrodzony i porośnięty bluszczem mur przywołujący na myśl tajemnicę skrywaną za ceglaną bramą. Owym sekretem był budynek, wysoki i obszerny niczym rezydencja. Rozciągający się na kilka set metrów. Otulony starannie przyciętym i zadbanym ogrodem gdzie kombinacja róż nie miała końca a początek zaczynał się tuż przy wejściu, gdzie stał wysoki, ubrany w ciemny frak kamerdyner o twarzy pociągłej, starej naznaczonej mądrością i wysoką kulturą osobista. Tuż za drzwiami w jednym z kilku set pokoi siedziała młoda dziewczyna o długich blond włosach i oczach koloru bursztynowego złota. Jej szczupła sylwetka przeciskała się pomiędzy regałami szukając pewnej Księgi, wielkiej i masywnej mającej w sobie wiele mądrości i legend jakich ten świat nie słyszał. Gdy Złotooka Panna dosięgnęła palcami Manuskryptu drzwi zatrzeszczały a do środka wszedł starszy mężczyzna, jego ubranie w egipskich ciemnościach biblioteki odznaczało się jedynie srebrnymi spinkami od mankietów i drewnianą laską z którą nigdy się nie rozstawał. Podchodząc kilka kroków zauważył jak jego uczennica stała na drabinie dosięgając zakazanej rzeczy. Odchrząknąwszy zwrócił swoje spojrzenie szarych oczu na młodą Damę.

- Ile rany mam Ci mówić żebyś po rezydencji nie chodziła w tych szmatach? - rzekł wskazując lagą na ubranie Blondynki. Dziewczyna zmarszczyła brwi, po czym zgrabnym uskokiem wylądowała na podłodze tuż przed swoim Nauczycielem. Prostując się zadarła głowę i przybrała buntowniczą postawę

- To nie są szmaty tylko szkolny mundurek! - ofuknęła starca Złotooka przyglądając się jego poważnej twarzy, która w pół mroku wyglądała na łagodniejszą niż zza dnia. Ale to tylko pozory.

- Jak zwał, tak zwał - prychnął starzec przymykając oczy - Po rezydencji chodzi się w sukniach, które są...

- Wiem gdzie są! - przerwała Panna, po czym machnęła dłonią na odczepnego - Nie mam zamiaru się nosić jak jakaś Pannica z bogatego domu!

- Pragnę Ci przypomnieć młoda damo, że jesteś bogata..

- Primo to nie ja jestem bogata, lecz Ty drogi Panie Fiodorze - przerwała wyciągając dłoń i pokazując palec wskazujący, by następnie wysunąć palec środkowy - Secundo nawet gdybym była bogata nie nosiła bym tych kreacji, ponieważ nie jestem księżniczką a niezwyczajnie zwyczajną dziewczyną i Trito dziś jesteś bogaty jutro już nie! Pieniądze szczęścia nie dają, ale z pewnością zabierają zdrowy rozsądek! - zakończyła ukazując trzeci palec u dłoni ciągnąc dalej - Tak więc jak widać nie ma Pan prawa mi zabronić chodzić w tym w czym chcę, tym bardziej, że to jest rezydencja Państwa a jak by nie patrząc to i ja noszę to przekleństwo... a teraz proszę wybaczyć, ale muszę coś załatwić - zamilkła wymijając starca z kamienną twarzą, który choć tego nie było widać gołym okiem był rozbawiony bezczelnością swojej uczennicy. Z tego też względu zamiast dać jej solidną reprymendę ten tylko obrócił się i powiedział kilka słów zatrzymując młodą dziewczynę w pół kroku. Złotooka chwilę zastygając w ruchu zacisnęła dłonie, obróciła się i przez ramię rzuciła pogardliwe spojrzenie znikając z Biblioteki.

Siedziała w swym wystawnym pokoju na łóżku, mierzwiąc palcami złote frędzle szkarłatnej poduszki myślami będąc w zupełnie innym miejscu. Myślała o latach jakie spędziła tutaj w zamknięciu. O naukach i mądrościach swojego Klanu jakie wpajali jej przez ponad sześć lat, o nienawiści do niesprawiedliwości oraz tęsknocie za rodzicami, których kochała jak nikogo innego na tym świecie. Myślała o wydarzeniach sprzed sześciu lat.. o pożarze, który z każdym podmuchem wiatru trawił jej dom, morderstwie, który zapieczętował odór śmierci w jej sercu, pogardliwym uśmiechu jaki widziała przez kłęby duszącego dymu i oczach tak nie ludzkich prawie że zwierzęcych wpatrujących się w nią jak w ofiarę podaną na tacy. Na samą myśl w Loran wzbierał gniew. Demon sprzed sześciu lat, który pojawił się znikąd zmienił jej życie w piekło. Zepchnął ją w czeluść mroku i z zadowoleniem obserwował jej żałosne istnienie. Dlaczego jej nie zabił? Pamiętała.. nim straciła przytomność, pamiętała słowa Demona, który obwieścił iż został zesłany do Świata Ludzi przez samego Pana Ciemności by wybić Klan Łowców co do jednego! Doskonale pamiętała ten wyraz „co do jednego” dlaczego więc ona przetrwała ? Dlaczego jej nie zabił choć miał ku temu okazję, nim Obserwatorzy przyszli do niej z odsieczą. Dlaczego tego nie zrobił? Te pytania dudniły jej w głowie jak deszcz dudnił o parapet. Zmęczona dumaniem nad przeszłością położyła się do łóżka i zasnęła wsłuchując się w opadający z nieba deszcz.Nazajutrz słońce przywitało Loran ciepłym blaskiem. Uchylając leniwie jedno oko spojrzała w okno widząc błękit nieba. Otworzyła drugie oko i usiadła na posłaniu rozciągając się jak kot, który leżał w nogach zwinięty w kłębek.

- Dzień dobry Artemisie - przywitała się.

Złotooka ziewnęła, przetarła oczy i zsunęła stopy na miękki dywan. Podchodząc do okna uchyliła je i wciągnęła nosem świeże chłodne powietrze rozglądając się w poszukiwaniu ogrodnika, który witał ją jak co rano w swej codziennej pracy. Niestety tego dnia go nie było. Dziewczyna odchodząc od okna ruszyła do łazienki wykonać poranne czynności, po czym ubrała się w szkolny strój i zeszła na dół do kuchni gdzie czekało na nią śniadanie.

- Witaj Lulubel - przywitała się z gosposią zasiadając przy stole i przystępując do pałaszowania posiłku.

- Witaj Panienko Loran jak się spało ? - zapytała buszując od rana przy garnkach.

Lulubel była starszą Panią po pięćdziesiątce. Miała długie kręcone włosy koloru Kksztana i zielone oczy przykryte okrągłymi okularami. Jej twarz była niezwykle sympatyczna a sylwetka dość szczupła jak na gosposię nie przystało. Lulubel traktowała młodą Pannę jak swoją córkę, kórej niestety mieć nie mogła ze względów zdrowotnych, dlatego dzięki dobremu sercu Pana Fiodora i Loran zamieszkała wraz z nimi. Codziennie piekąc i gotując jak sama twierdziła „z przyjemności”Gdy młoda Nightray skończyła posiłek pożegnała się z kucharką i wyszła na zewnątrz do ogrodu, gdzie zwykle przesiadywała o tej porze obserwując jak jej ulubione kwiaty dojrzewały. Czasami rozmawiała z nimi jak z cichymi przyjaciółmi zwierzając się z najuciążliwszych problemów. Czuła, że choć kwiaty jej nie odpowiedzą to wysłuchają jej żale i swym zapachem otulą zszargane zmysły. Tak było i teraz kiedy Loran siedziała na trawie oparta kolanami opowiadała różom o swoim sądnym dniu jaki wkrótce nastąpi. Wzrokiem sięgnęła białego bukietu róż uśmiechając się smutno.

- To już ten dzień.. - westchnęła przejeżdżając opuszkami palców po śnieżno białym płatku - Dzień, który musiał nastąpić prędzej czy później, prawda? .. - zwróciła swe pytanie do roślin. - Wy zostaniecie tutaj i będziecie rozwijać swe pączki a ja.. - ponownie westchnęła - ..ja będę się włóczyć po jakimś nie znanym świecie w poszukiwaniu zemsty. - po czym zaśmiała się gorzko - Dość niefortunny sposób na spędzenie swojego życia będąc nastolatką z.. jak to mówi Fiodor z bogatego domu. - dziewczyna wstała rozkładając ręce w geście bezradności - .. no, ale cóż życie nie jest scenariuszem pisanym ręką artysty. To czas, który nie ma początku ani końca tylko środek w którym wypadło nam żyć.

- Istotnie - usłyszała za swoimi plecami głos niewątpliwie należący do Nauczyciela. Loran jak oparzona podskoczyła, po czym obróciła się cisnąc w stronę mężczyzny gromy piorunów.

- Na Bogów! ale mnie Pan przestraszył! - rzekła łapiąc się za pierś - Proszę więcej tego nie robić, mój układ nerwowy i tak już jest na dnie wraz z Titanikiem i jego załogą. Chcę Pan go jeszcze bardziej pogrzebać?! - podniosła głos zadzierając głowę.

- Jakże bym śmiał Moja Droga.

- Nie jestem Twoja! - Ofuknęła go dziewczyna zakładając ręce pod biustem - Co Pana tu przywlokło ? - zapytała, lecz widząc nie przychylne spojrzenie Nauczyciela migiem się poprawiła - Znaczy .. Co Pana tutaj sprowadza ?

- Piękny dziś dzień, prawda ? - rzucił kompletnie zbaczając z tematu. Loran zdziwiona nagłą zmianą zamrugała kilka razy, po czym spoważniała i spojrzała w niebo.

- Tak, to prawda piękny, cisza i spokój jakby zupełnie nic się nie działo.

Te ostatnie słowa wypowiedziała szeptem przymykając oczy. Fiodor ujął ją wzrokiem przyglądając się smutnej twarzy swojej uczennicy. Znał ją przeszło sześć lat, traktował z rezerwą, ale wiedział kiedy odnosić się do niej z ciepłem a kiedy traktować chłodno. Znał jej wybuchowy a zarazem dostojny charakter, gorący temperament i te oczy.. kolor złotego bursztynu, które od sześciu lat były mętne i matowe, jakby powoli uchodziło z nich życie, jakby jej dusza została zapieczętowana w tym płonącym domu. W samej istocie przeklinał dzień w którym zjawił się Demon zagłady, ale niestety był bez radny. Jako Shadows - Człowiek Cień lub jak to woli Obserwator miał swoje prawa i obowiązki, swoje procedury, których musiał przestrzegać jak tablice Bogów. Dlatego też nie mógł pozwolić by emocje przejęły nad nim kontrolę.

Pierwsza zasada Obserwatora - Być chłodnym jak lód i nie wzruszonym niczym głaz.

Zimna kropla za kroplą uderzały o wilgotną skałę. Gdzieś w jaskini, ciemnej jak otchłań stało pięć postaci spowitych w mroku. Każde przyodziane w czarną pelerynę o tajemniczych plemiennych wzorach. Patrząc sobie głęboko w oczy milczeli wsłuchując się w ciszę. Jako pierwszy głos zabrała postać stojąca pomiędzy swymi pobratymcami.

- Dziś jest ten dzień.. - powiedział z obrzydzeniem a jego głos niczym młot echem odbił się o pobliską kamienną ścianę.

- Dzień Światła - oznajmij jego towarzysz z na przeciwka. Ten w porównaniu z poprzednikiem zdawał się nie przejmować ową sytuacją. Jego ton jak i postawa była chłodna i beznamiętna jak głaz obok którego stał.

- Raz na 500 lat Bogowie zsyłają na Złotą Ziemię wybrańca, potężnego Maga którego celem jest walka z siłami ciemności. Mężczyznę niezwykle przystojnego i mądrego o oczach koloru złotego bursztynu. Śmiertelnika na usługach Bożych.. - wyrecytowała trzecia postać nie kryjąc pogardy w głosie, po czym z kieszeni wyciągnęła mały kamień jarzący się jaskrawym grafitem.

- Ale dzięki temu zwyciężymy - zaśmiał się „Trzeci”.

- To co panowie.. - przerwał słysząc znaczące chrząknięcie czwartej postaci o dość kruchej jak na Potwora sylwetce.

- I Panie! - dodał - Pora by przygotować naszemu koledze przywitanie godne Potworów - trzecia postać zaniosła się śmiechem, lecz zamilkła w momencie, gdy usłyszała głos ostatniego towarzysza.

- Rany, rany jacy wy wszyscy jesteście nie doinformowani - westchnął ostatni zebrany stojący dotychczas na uboczu. Oparty plecami o chłodną skałę i przysłuchujący się rozmowom swoich sojuszników. Gdy wszystkie spojrzenia nieludzko zwierzęcych oczu zwróciły się w stronę mówcy ten odszedł od ściany i powolnym krokiem zaczął się zbliżać ku swym towarzyszom.

- To wy nie wiecie o tym, o czym ja wiem, że wy nie wiecie ? - zapytał używając śmiesznej plątaniny słów, której jak widać nie wszyscy pojęli. Jeden z Demonów zaczął coś szeptać i liczyć na palcach, reszta milczała a Piąty mentalnie przyłożył dłoń do czoła i pomyślał coś na wzór „Rany z kim ja muszę pracować” Kiedy przystanął, jako pierwszy zwrócił się do niego „Trzeci”.

- Co Ty bredzisz? Na stare lata ci się w umyśle po przestawiało ? Czy już za długo

przesiadywałeś w Astralu ? - prychnął z pogardą Demon podrzucając artefaktem jak zabawką. Ostatni z Potworów uśmiechnął się beztrosko i zachichotał.

- Cóż..zależy co rozumiesz poprzez stare lata biorąc pod uwagę to, że my jesteśmy nieśmiertelni i nas czas nie obowiązuje - odparł z rozbawieniem.

- O czym Ty mówisz?! - żachnęła się Kobieta, która dotychczas jedynie milczała - Przestań się wydurniać i szykuj się do walki z tym ludzkim mężczyzną.

- Ale ja się wcale nie wydurniam - odparł z wyrzutem.

- A co niby robisz? - zapytał „Trzeci”.

- Cóż.. po prostu oznajmiam wam, że wasze informacje dotyczące Łowcy są.. - chwilę się zamyślił - Nie kompletne, bo widzicie ja wiem coś, czego wy nie wiecie . - dodał z radosnym uśmiechem, po czym uniósł palec w górze - Proponuję układ.

- Układ?! - krzyknęli wszyscy w czwórkę, „Piąty” kiwnął głową.

- Taaak układ. Powierzycie mi Grafit Niru, ja wyruszę na spotkanie Łowcy. Wy będziecie grzecznie stać z boku i obserwować a ja wam wyjawię to, co ja wiem czego wy nie wiecie a chcieli byście wiedzieć - zakończył swą wypowiedź. W jaskini zapadła cisza, cztery postacie trwały w zadumie mierząc przychylnym okiem swojego towarzysza.

- Jaką mamy pewność, że nas nie oszukasz? - zapytał „Drugi”.

- Macie moje słowo - odrzekł.

- Twoje słowo nic nie znaczy! - ”Piąty” naburmuszył się teatralnie.

- No wiesz co?.. a myślałem, że jesteśmy towarzyszami - zaśmiał się ostatni przybysz.

- Zgoda! - rzekła po chwili Kobieta, tłumacząc reszcie by mieli to już za sobą. Nie byli pewni co do decyzji Demonicy, ale nie mieli czasu na gdybanie. Gdy „Trzeci” podał artefakt Kobiecie ta ruszyła w stronę „Piątego” który uśmiechnął się pod nosem.

- Bierz go! I wracaj jak najszybciej! - rozkazała.

- Oja, oja a co? Będziesz za mną tęsknić ? - zażartował na co „Czwarta” prychnęła oddalając się do reszty.

- A więc.. gadaj! Jakie to informacje masz o których my nie wiemy? - wszyscy stali w skupieniu wlepiając w ciemność oczy w postać naprzeciwko nich. Słychać było ciszę, ciszę zakłóconą przez kapiącą wodę ze skał i cichy przenikliwy śmiech. Chichot dobiegający od strony „Piątego”.

- Co Cię tak bawi idioto?! - krzyknął zdenerwowany Demon - Gadaj o tym, o czym nie wiemy! Postać w mroku nadal chichotała, po czym jak w zwolnionym tempie, uniosła palec ku górze, przystawiła do ust, i rzekła beztrosko:

- To jest tajemnica - po czym zniknęła a po jaskini rozległ się ryk wściekłych bestii mieszany z chichotem Potwora.

- Rany, rany - rozległ się głos „Piątego” odbijający się echem po kamiennych ścianach - Kto by przypuszczał, że nabierzecie się na taką tanią sztuczkę... i to wy mnie?! nazywacie „Idiotą” ? - Demon pokręcił głową - Nie ładnie, nie ładnie - skarżył się głos a zaraz potem pojawił się jego właściciel wisząc nad głowami swoich niedoszłych towarzyszy.

- Złaź tu na dół! Zabije cie przysięgam na Pana Ciemności, że cie zabije! - krzyczał wściekle „Trzeci”. Demon wiszący w powietrzu uśmiechnął się pod nosem.

- Ale po co te nerwy? Kolego - prawie - że - demonie. Powinieneś być mi wdzięczny - spojrzał na pozostałych uchylając powieki i tym samym ukazując nieludzko zwierzęce oczy, spoważniał - Wy wszyscy powinniście być mi wdzięczni, że was nie zabiłem! - po czym zamknął je i sięgnął dłonią do kieszeni wyciągajac wspomniany już artefakt. Obracając go powoli w palcach udał zafascynowanie

- Klejnot Galbina... przez ponad 1000 lat pogrzebany w Górach Galbińskich zwany inaczej Grafitem Niru. Jedyny kamień niwelujący boskie moce, ale to nie wszystko .. - zaśmiał się a owy artefakt zajarzył się grafitowym blaskiem - Posiada zdolności pieczętujące, wiedzieliście o tym? Pewnie nie..

- Co takiego! - krzyknęli zebrani na dole. Piąty zachichotał, po czym schował kamień do kieszeni spodni.

- Właśnie zostaliście zapieczętowani moi drodzy nie doszli towarzysze broni. Wybaczcie, że nie poświecę wam więcej czasu, ale chciał bym również przywitać się z Łowcą, tak więc żegnam was - po tych słowach „Piąty” zniknął zostawiając rozwścieczone i zamknięte w potrzasku Bestie.

Zabłysły pierwsze gwiazdy, na niebie pojawiły się burzowe chmury a księżyc świecił srebrną poświatą na niedaleką polanę, gdzie siedem postaci stojąc na trawie pośród nie licznych drzew tworzyło Złoty Krąg Światła. Każdy odziany w biało - złotawe płaszcze przybrał pozycję układając swe dłonie do modlitwy. Na środku kręgu stała ostatnia z postaci, jej długie, jasno złote włosy targane wiatrem przysłaniały dziewczęcą twarz, na której wymalowana była determinacja, gniew oraz strach, lęk przed nieznanym światem, miejscem gdzie panują inne realia, gdzie istnieją istoty o których zwykły śmiertelnik nie śmiał pomyśleć. Świadomość iż za klika chwil Loran wkroczy na obcy teren wzbudzał w niej burzę uczuć jakiej nie sposób było okiełznać. Przez parę chwil zastanawiała się po co to robi? Po co poświęca swoje życie dla dobra świata? Skoro świat dla niej nie okazał się łaskawy. Wręcz przeciwnie, był nie ugięty i bezwzględny. Pozwolił na dokonanie haniebnego czynu. Jak wieczny obserwator - stał i patrzył jak jej życie powoli przeistacza się w piekło. Ogień płonący w jej sercu rozpalał gniew i nienawiść jaką czuła do mordercy któremu poprzysięgła zemstę.„Tak właśnie, bo po to tu jestem” pomyślała, patrząc jak nie wielki obłok przysłania okrągły srebrny księżyc. Wtedy też zdała sobie sprawę, że jej życie zostało wystawione na próbę czasu, czasu i cierpliwości. Bo kto normalny wytrwał by sześć lat w samotności wiedząc, że nad jego losem ciąży przeklęte brzemię oraz klątwa przed którą nie jest się w stanie uciec. Jak cień, krok po kroku podążać będzie za swą ofiarą, by wkrótce pochłonąć jej marną egzystencję i cieszyć się porażką na wieki.Kiedy jasny piorun niczym strzała przeciął niebo w pół na polanie rozległ się głos starszyzny stojącego w złotym kręgu światła.

- Już czas Loran Nightray! - zwrócił się do dziewczyny starzec o długiej lśniącej brodzie, której kosmyki niczym anielskie włosie sięgały samej ziemi. Ubrany był w biało srebrną szatę przepasaną grubym złotym pasem. Jego twarz była pociągła i stara naznaczona bliznami, wyrażała doświadczenie oraz swą mądrość.

- Twój czas w tym Świecie dobiegł końca. Zgodnie ze złotą legendą przejdziesz przez wszech bramę, która zaprowadzi Cię do Między Świata. Wiedz iż tam będziesz liczyć tylko i wyłącznie na siebie.

- Jestem tego świadoma Najwyższy Patriarcho.

- W takim razie - starzec uniósł drzewną laskę do nieba - Rozpocznijmy fazę translokacji .. - nim różdżka zabłysła złotym blaskiem na polanę wkroczył starszy mężczyzna odziany w czarny garnitur. Loran spojrzała za siebie.

- Fiodor ?

Nauczyciel podchodząc do Władcy Cienia ukłonił się, po czym swe kroki skierował do Łowcy stojącego nieopodal nich. Loran była zaskoczona pojawieniem się swojego mentora. Nim opuściła posiadłość Nightray'ów pamiętała słowa mężczyzny siedzącego na starym wygodnym fotelu. Trzymając w ręku fajkę wypuścił dym wraz ze słowami „Żegnaj na zawsze” dając tym samym do zrozumienia, że już nigdy więcej się nie zobaczą, lecz czy aby na pewno? W takim razie dlaczego Fiodor Rabiosa stał teraz naprzeciwko niej spoglądając swymi szarymi oczami w zdumione oblicze swojego ucznia?

- Dla..dlaczego? - Loran z trudem wymamrotała te krótkie słowo.

- Dlaczego? - zapytał mężczyzna a jego wąska kreska będąca na kształt ustami uniosła się delikatnie do góry - To pytanie jest nie na miejscu moja Panno - rzekł patrząc dziewczynie głęboko w oczy, po czym jak w zwolnionym tempie uniósł palec wskazujący ku niebu.

- Primo jestem twoim mentorem - Loran słysząc te słowa mimowolnie się uśmiechnęła.

- Secundo jako twój mentor mam obowiązek trwać u twojego boku. Być twoim cieniem i Trito jako Shadows, mentor oraz twoja jedyna rodzina chciałem ci coś podarować - rzekł odkrywając dotąd przykryte zawiniątko, którego młoda Łowczyni nie zauważyła. W brązowym kocu w ramionach mężczyzny spoczywała czarna, włochata kulka o czterech skulonych łapkach, wiewiórczym puchatym ogonku i dużych zielonych ślepkach.

- Artemis? - zawołała radośnie biorąc ostrożnie w objęcia czarnego kota.

- Po co mi kot w Między Świecie? I niby gdzie tam kuwetę dostanę? - zapytała żartobliwie głaszcząc lśniącą w mroku sierść zwierzęcia.

- To nie jest zwykły kot Loran, to dusza Maga zaklęta w ciele kota - wyjaśnił pomagając dziewczynie wstać z ziemi - Tutaj jest tylko zwykłym sierściuchem, ale tam, gdzie się udasz jego pieczęć ulegnie złamaniu a dusza odtworzy się w ciele człowieka.

- Artemis jest człowiekiem? - zapytała zaskoczona, Fiodor na potwierdzenie swych słów skinął głową.

- Tak, jest potężnym Magiem, który będzie twoim obrońcą, tak jak byłem nim ja - ostatnie słowa wypowiedział szeptem. Loran czuła jego smutek, mimo żelaznej bramy jaką nałożył starszyzna. Brak jakich kol wiek emocji był swego rodzaju priorytetem wśród Ludzi Shadows'ów.

- Już czas - odezwał się Najwyższy Patriarcha. Fiodor ostatni raz rzucił spojrzenie swej uczennicy.

- Nie mówię żegnaj, bo wiem, nie! Ja jestem pewien, że pewnego dnia znów się zobaczymy. Loran przymrużyła oczy z nieukrywaną nostalgią.

- Fiodorze - szepnęła. Mężczyzna położył dłoń na jej włosach i ku zdziwieniu dziewczyny na jego twarzy wstąpił ciepły uśmiech.

- Powiem po prostu, „Do zobaczenia Loran”

Laska starszyzny na powrót uniosła się ku górze wywołując falę potężnych wiatrów, ciężkie ołowiane chmury przykryły całe niebo a blask księżyca zgasł. Na ziemi zapanowała ciemność.

Gdy laga Najwyższego Patriarchy zabłysła złotym blaskiem wtem rozbrzmiał huk, potężny ogłuszający grzmot. Złoty piorun sunąc po niebie niespodziewanie uderzył o ziemie rozdzierając pusty obszar na pół. Nastała głucha cisza, wiatr szalejący zaprzestał uginania drzew. Pusta dotąd strefa zaczęła iskrzyć a w powietrzu ujawniła się pojedyncza smuga, zaraz po niej kolejna i kolejna aż całość pokryły nienamacalne rysy, jakby pusty obszar pękał tworząc pionową pajęczynę. Nie minęła chwila, gdy z głębokich szczelin zabłysło światło a pusta strefa rozleciała się na tysiące kawałków tworząc tym samym przejście do Między Świata. Wir usytuowany w otchłani pochłaniał wszystko w zasięgu pięciu metrów. Wiatr nieznośnie targał połami płaszczy a świst portalu brzęczał w uszach jak dudniące naraz dzwony kościołów. Loran postąpiła rok do przodu czując jak wirujący krąg ciągnie ją do siebie. Nie było już odwrotu, kości zostały rzucone! To były ostatnie chwile jej egzystencji w tym świecie, ostatnie sekundy, moment gdzie jej wspomnienia rozwieją wiatry portalu a ona sama znajdzie się w innym wymiarze. I tak też po chwili się stało. Łowczyni dzielnie krocząc przed siebie przycisnęła zawiniątko do piersi, po czym odwróciła się w stronę starszyzny i swym spojrzeniem godnie ich pożegnała, by następnie zniknąć za wrotami portalu.

Świergot ptaków i blask słońca górującego na błękitnym niebie ocuciło nie przytomną dziewczynę leżącą na soczyście zielonej trawie. Łowczyni uchyliła powieki. Nie przytomnym wzrokiem rozejrzała się po okolicy w jakiej się znalazła. Była to spokojna, zadbana najnormalniejsza w świecie polana na której pojedynczo rosły wielobarwne kwiaty. Jednym słowem, nic nadzwyczajnego. Blondynka podniosła się z ziemi otrzepując niedbale ubranie.

- Już się obudziłaś? - dobiegł ją rozbawiony głos emanujący przyjemnym ciepłem. Loran odwróciła się w stronę z kąt dobiegał domniemany ton. Pod drzewem oparty o pień stał mężczyzna odziany w ciemno zielone szaty. Miał długie czarne włosy splecione srebrnym łańcuszkiem, krucza grzywka opadała na na jedno oko zaś drugie spoglądało swą głębią zielonych tęczówek w stronę zdumionej Łowczyni. Młody mężczyzna mający nie więcej niż 20 lat uśmiechnął się przyjaźnie, po czym leniwym ruchem odszedł od pnia drzewa zmierzając w jej stronę.

- K..kim jesteś? - zapytała dziewczyna nie mając zbytnio w planach się jąkać. Kruczowłosy zaśmiał się by po krótszej chwili dłonią usieść grzywkę ukazując na lewym oku nie wielką bliznę biegnącą od ciemnej brwi do kości policzkowej. Na ten widok Loran cofnęła się o krok.

- To nie możliwe - rzekła przykładając dłoń do otwartych ust - Ty jesteś .. ty możesz być..

- Artemis - przedstawił się Nekromanta zakrywając z powrotem lewe oko - Miło mi cię poznać - po czym ku kolejnemu zdumieniu przykląkł i przyłożył dłoń do piersi - Jestem Artemis Run Vilvalledor

Nekromanta oraz twój dotychczasowy sługa. Pragnę ci przypomnieć iż jestem i zawsze będę na twe wezwanie moja Pani.Loran przez chwilę milczała wpatrując się w klęczącego mężczyznę z rozwartymi oczami, by po chwili spoważnieć i jak to w jej zwyczaju westchnąć.

- Wstań.. proszę - dodała po chwili. Mag na prośbę podniósł się z ziemi. Dziewczyna potargała blond czuprynę w oznace bezradności.

- Cóż.. - zamyśliła się - Pamiętam, że Fiodor wspominał o tym iż kot którego miałam przez sześć lat nie jest zwierzęciem a duszą potężnego Maga zaklętego w czarnym futerkowatym ciele.

- Tak . To z pewnością jest prawda - przytaknął brunet.

- Nie wspomniał tylko o jednym...

- O czym? - na twarzy dziewczyny można było dostrzec lekkie zmieszanie. Drapiąc się palcem po policzku błądziła wzrokiem po polanie.

- Nie wspominał, że jesteś mężczyzną - dodała po chwili namysłu kierując spojrzenie na wcześniej odwiedzony konar drzewa. Artemis w ciszy obserwował postać dziewczyny, po czym lekko się uśmiechnął.

- Czy to jakiś problem moja Pani? - Loran jak oparzona oderwała wzrok od rośliny i z pełnym zmieszaniem zaczęła machać nerwowo rękami.

- G..gdzie? Ależ nie! To żaden problem - zaśmiała się.

- Rozumiem. W takim razie do usług moja Pani - rzekł Mag kłaniając się z wyrazem szacunku w stronę złotookiej. Dziewczyna zmarszczyła brwi.

- Loran! Mam na imię Loran Nightray - odparła stanowczo dodając już nieco cieplejszym tonem

- Proszę cie Artemisie mów do mnie po imieniu.

- Jak sobie życzysz. Loran - san.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.