Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

D.Gray- Man

Prolog (odcinek 1)

Autor:Iness
Serie:Twórczość własna, D. Gray- man
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Mroczne, Przygodowe, Romans
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Yaoi/Shounen-Ai, Wulgaryzmy, Songfik
Dodany:2012-07-30 12:59:01
Aktualizowany:2012-07-30 12:59:01


Następny rozdział

Tysiące lat temu, z nicości wyłoniła się ciemność, z ciemności powstało zaś zło. Zło ogólne zrodziło zło pomniejsze, które opanowało cały świat, wciskając się w jego najmniejsze, najszczelniej ukryte zakamarki.

Aby zapobiec zagładzie, jasność, symbol dobra, naznaczyła wiele ludzkich istnień i zobowiązała do walki po swojej stronie. Ludzie, którzy otrzymali znak, zostali nazwani Egzorcystami- Wybrańcami Boga. Od tamtej pory każde pokolenie zastępowane jest przez kolejne, tak, aby walka nigdy nie ustała i aby zło nie zdołało przejąć władzy nad sercami istot żywych. Wszystko jednak ma swoją cenę.

Egzorcyści bowiem, po wsze czasy pozostają zawieszeni między życiem, a śmiercią; ich moc okupiona jest ofiarą z własnej egzystencji. Uczucia nie mają przystępu do ich dusz, by na zawsze zachować je w czystości i nie zaprzątać ich umysłów zbędnymi myślami. Istnieją w końcu tylko po to, by spełniać rolę Strażników Światła, by trwać w milczeniu przy jego boku.

**

FIKCYJNY KONIEC WIEKU XIX

Inspektor Hesse ze znużeniem przyglądała się starej, prawie rozpadającej się już budowli miejskiego kościoła. Mimo pęknięć w murze i ogólnemu zagrożeniu natychmiastowego zawalenia, jeszcze do niedawna ludzie, głównie bezdomni lub podróżni, schodzili się tam, by w cieniu kamiennych arkad spędzić noc, nie tracąc tym samym pieniędzy na nocleg w i tak podrzędnych hotelikach.

No właśnie- do niedawna. Cały problem polegał na pewnej wyssanej z palca, w przekonaniu pani inspektor, ponurej historii, atmosferą nawiązującej do… sama nie była pewna, do czego. Pamiętała, że w latach dzieciństwa opowiedziano jej bajkę, zbyt mroczną jak na typową bajkę opowiadaną dzieciom przed pójściem spać; fakt faktem, bała się wtedy śmiertelnie i niemal czuła złowrogi powiew wiatru na plecach i zapach cmentarnej ziemi bijącej w nozdrza.

Teraz jest nieco inaczej, perorowała w myślach, jednak niepokojące wrażenie nie chciało jej opuścić.

- Podobno po wejściu do środka, nie jest się w stanie wrócić na zewnątrz- ściszonym głosem oznajmił jej kompan z pracy, sierżant Charles.- To miejsce jest przeklęte.

- Chrzanisz- rzuciła oschle.- Nie istnieje coś takiego jak „przeklęte miejsce”.

- Zdziwiłabyś się. Jak w takim razie wytłumaczysz zniknięcia tych, którzy tam przebywali?

- Właśnie zamierzam to sprawdzić, jeśli jeszcze nie zauważyłeś.

- Na mnie nie licz. Nigdzie z tobą nie pójdę.

- I też wcale cię o to nie proszę. Ciekawe tylko, co pan Lawrence powie, gdy usłyszy o opieszałości jednego ze swoich urzędników. Nie, nie martw się- dodała, widząc jak już otwiera usta, aby wejść jej w słowo- ja ci nie grożę.

Zardzewiałym kluczem otworzyła furtkę, która jakby w proteście wydała z siebie głuchy, zgrzytliwy jęk. Kilkoma krokami pokonała krótką ścieżkę i przecisnęła przez szparę w potężnych drzwiach budynku.

Gdy tylko znalazła się wewnątrz, uznała, że może jednak dołączy do Charlesa, który czekał przy bramie, ale przypomniała sobie o dumie- w takiej sytuacji nie mogła ot, tak, zdezerterować. Ale czuła, że nie wszystko jest tak, jak być powinno. Zawsze miała dobrą intuicję, przeczucia nigdy jej nie myliły. A tym razem przez jej umysł przepływały silne ostrzegawcze sygnały; nawoływały ją do natychmiastowej ucieczki, ale była zbyt przekorna, aby posłuchać- dlatego nie ruszyła się z miejsca.

Kościół, czy też raczej kaplica, na co wskazywałby rozmiar budynku, nie wyróżniała się niczym szczególnym spośród innych podmiejskich kaplic. Miała wysokie sklepienie, uwieńczone drewnianymi żebrami i wysmukłe okna, które wypełniały nadto już zniszczone i wybrakowane witraże, by można je nazwać pięknymi. Obok jej nóg zaplątał się przybrudzony, wynędzniały kot. Otarł się leniwie o jej nogi i czmychnął w jeden z ciemnych kątów prostokątnego planu kościółka.

Inspektor odetchnęła z ulgą. Kot, też coś. To zapewne stąd wzięło się owo głupie uczucie czyjejś obecności.

- Istna ruina- prychnęła z pogardą, rozglądając się dokoła.

Nie wyobrażała sobie, by w takim miejscu zechciał zatrzymać się jakikolwiek podróżny.

W tym momencie jej ramię musnęła dziwaczna powierzchnia, nieco chropowata, ale jednocześnie delikatna i ciepła jak dłoń człowieka. Odskoczyła z przestrachem, odruchowo mierząc do celu z odrobinę sfatygowanego rewolweru.

Cel okazał się nie być przedmiotem martwym, ale wręcz przeciwnie- był mniej więcej piętnastoletnim chłopcem o białych, opadających na twarz włosach i ciemnoszarych, zaskakująco niewinnych oczach. Widząc broń w ręku inspektor Hesse przez jego twarz przebiegł cień zdziwienia i przestrachu. W obronnym geście podniósł obie ręce, z czego jedną…

O Boże, pomyślała kobieta.

Na wszelki wypadek, czyniąc zadość procedurom bezpieczeństwa, błyskawicznie zaszła go od tyłu i wykręciła oba ramiona do tyłu. Dzieciaka należało najpierw przesłuchać, wyciągnąć z niego informację, dlaczego jako niepełnoletnia osoba przebywa w tak nieodpowiednim dla siebie miejscu.

- Przepraszam- wyjąkał chłopiec.- Nie robię nic złego. Dlaczego policjantka mnie tak traktuje?

- Milcz- nakazała, maskując zbyt ostry ton uśmiechem pełnym zakłopotania.- Odpowiedz lepiej, co tu wyprawiasz.

- To wina tego kota- popatrzył w ślad za wyliniałym zwierzątkiem, które ponownie pojawiło się w polu widzenia.- Zwędził mi jedną ważną rzecz, a że musiałem ją odzyskać, nie było rady. Nie wydaje mi się zresztą, aby wchodzenie tutaj było zabronione.

Kobieta przyglądała się jego młodej twarzyczce. Dopiero teraz przy jego lewym oku dostrzegła czerwony zygzak, biegnący przez policzek i powiekę, a kończący się nad łukiem brwiowym małą, foremną gwiazdką.

- Niby nie jest- potwierdziła jego ostatnie słowa- ale do komendy nadeszło kilka zgłoszeń o zaginięciach… ach, nieważne. Muszę tu coś sprawdzić, więc poczekaj na mnie przy wyjściu. Jakby nie patrzeć, jestem teraz za ciebie odpowiedzialna.

Chłopiec zaśmiał się nerwowo.

- Nie, nie trzeba…- rzekł, zawstydzony nadmierną troską.

- Nie masz nic do gadania.

Nie odwracając się za siebie, ruszyła krętymi schodkami w górę, mając w planie przeczesać tylko górne piętro, na którym najprawdopodobniej znajdowały się organy i ławki dla chóru, a następnie wrócić do biura, napisać sprawozdanie o pobycie w rzekomo nawiedzonym miejscu i wrócić do domu, gdzie czekać będzie narzeczony ze wspaniałą kolacją. Natychmiast roześmiała się w duchu. Tak, bardzo by chciała, aby czekał z kolacją. Szkoda, że to tylko marzenie.

Nim dotarła na szczyt kondygnacji, grobową ciszę przedarł czyjś rozpaczliwy krzyk. Odbezpieczyła kurek broni i wzdłuż ściany przesunęła się w kierunku, z którego dobiegał głos.

Wiele razy zastanawiała się później, ile właściwie mogło minąć czasu, odkąd usłyszała dźwięk do chwili, w której zobaczyła rozgrywającą się przed nią scenę i nie dawała więcej, niż trzydzieści sekund.

A jednak, choć tak mało, okazało się być stanowczo za dużo.

Ujrzała kolumnę, obok której w agonii rzucał się człowiek, sądząc z jego ubrania, najpewniej wyjątkowo obszarpany bezdomny. Jego twarz, szyję i ręce, czyli jedyne widoczne fragmenty ciała pokrywały czarne gwiazdki, łączące się ze sobą pajęczymi nitkami o tej samej barwie. Zanim zdołała podejść bliżej, pomieszczenie wypełnił duszący dym, a mężczyzna wyparował. Najzwyczajniej w świecie, na jej oczach, wyparował, zaprzeczając tym samym wszelkim prawom istnienia.

Jej samej od kłębów dymu zakręciło się w głowie i byłaby upadła, gdyby nie ręka chłopca, która zakryła jej usta i nos chustą. Dzieciak odprowadził ją kawałek dalej i posadził na ziemi.

- Dobrze się pani czuje?- zapytał troskliwie.

- Tak, dziękuję. Chwila, MIAŁEŚ SIĘ STAMTĄD NIE RUSZAĆ!

- Pani wybaczy, ale to związane z moim zajęciem. Ten człowiek został zabity. Przez Akumę.

Inspektor Hesse spojrzała na niego jak na wariata.

- Akuma? Chłopcze, proszę cię, nie żartuj w takim momencie.

Akuma… ta nazwa coś jej mówiła. Kojarzyła się z zapachem cmentarnej ziemi i złowrogim powiewem wiatru na plecach w ciemną, burzową noc. Ależ oczywiście! Właśnie o Akumach, groteskowych potworach traktowała owa bajka z dzieciństwa, którą życzyłaby sobie zapomnieć.

- Nie żartuję- odparł zmartwiony.- Akumy naprawdę istnieją.

- Słucham?!

- Wie pani, jestem Egzorcystą. Zajmuję się ich tępieniem.

- Tak, to wszystko wyjaśnia. Cudownie- zironizowała.- Jak ty się w ogóle nazywasz?

- Allen. Allen Walker- westchnął rozgoryczony, po czym nałożył na ręce białe rękawiczki.

Jej uwagę znów przykuła jego lewa dłoń, krwistoczerwona, o czarnych pazurach i zielonym, migoczącym krzyżyku na powierzchni.

- Co jest nie tak z twoją ręką?

- Już pani mówiłem. Jestem Egzorcystą.

- Skończ już z tymi bredniami, Allen. I proszę cię, opuść to miejsce. Poczekaj na mnie przy bramie.

- Nie mogę pani zostawić.

- Możesz i właśnie to zrobisz. Jak na takie dziecko masz niezwykle rozwinięty instynkt opiekuńczy.

- Skończyłem już piętnaście lat.

- Zbyt mało, aby prawić mi kazania. Słuchaj, kiedy władza wydaje ci rozkazy.

Chłopiec zawahał się jeszcze chwilę, przymknął prawe oko i lewym obserwował otoczenie. Potem odetchnął, uśmiechnął się i zostawił inspektor samą.

Przez okno sprawdziła, czy dołączył do czekającego przed wejściem Charlesa i gdy zobaczyła, jak zaczynają rozmowę, zabrała się do przeszukiwania kościoła. Nie bardzo była w stanie uwierzyć w to, czego była świadkiem, ale fakty mówiły same za siebie. Widziała coś, czego w żaden sposób nie potrafiła wytłumaczyć i targały nią teraz sprzeczne uczucia: strach, niedowierzanie i histeryczne wręcz rozbawienie.

Nie znalazła żadnych śladów, które wskazywałyby na zaistniałą tragedię. Nie miała nawet pojęcia, jak zreferować zdarzenie przełożonemu. Zapewne nie uwierzy jej, czemu z logicznego punktu widzenia nie mogła się przecież dziwić.

Pokręciła głową i wyszła z kościoła, zgarniając po drodze Charlesa i Allena. Nie wiedziała też co zrobić z chłopcem, ale po krótkim zastanowieniu uznała, że przenocuje go u siebie, czuła bowiem, że pokazanie go na komisariacie nie będzie szczególnie dobrym pomysłem.

Złożyła błyskawiczny raport, w który tak jak przypuszczała, nikt nawet nie starał się uwierzyć, ale mimo to przełożony postanowił samotnie zbadać „opętane” miejsce i w związku z tym, pozwolił jej wrócić do domu. Gdy przy wyjściu nieśmiało napomknęła o Akumach, uśmiechnął się wyrozumiale i nakazał jej długi odpoczynek. Koniec końców, stres i przepracowanie robią swoje.

Charles dogonił ją na korytarzu i poradził to samo, co przełożony, mimo że sam przed wejściem do kaplicy panikował jak mało kto.

Inspektor Hesse urażona wzruszyła ramionami i nie czekając ani chwili dłużej, zebrała swoje rzeczy, by pół godziny później otwierać drzwi domu. Allen był jakiś mało rozmowny- z jednej strony bardzo chciał pomóc w śledztwie, ale z drugiej natychmiast pragnął wyruszyć w dalszą drogę. Podróż trwająca od ponad miesiąca też bywa męcząca. Poza tym, doskonale zdawała sobie sprawę, że nie ma prawa go zatrzymywać. Dlaczego więc to robiła?

W domu powitał ją mrukliwy głos narzeczonego, dochodzący z pokoju znajdującego się po zachodniej stronie mieszkanka. Zostawiła gościa w salonie, posadziła na kanapie i obiecała ciepły posiłek. Sama udała się do oczekującego jej mężczyzny.

- Coś wcześnie wróciłaś- stwierdził chrapliwie, nie podnosząc nawet wzroku.

- Znów nic nie zjadłeś- zganiła go i oskarżycielsko wskazała palcem na pełen jedzenia talerz, stojący na stoliku tuż obok wózka inwalidzkiego.

- Jestem pełny, Moe.

- Pełny? Bredzisz. Musisz jeść, aby wyzdrowieć. Pamiętaj, że moja siostra bardzo by tego chciała.

- Tak, wiem.

- Zostawić cię samego?

- Tak.

Wyszła cicho, zamykając za sobą drzwi. Przyrządziła prosty posiłek dla siebie i Allena i zaniosła go do salonu.

- Musiałam sprawdzić, czy wszystko w porządku u mojego przyszłego męża- rzuciła, zupełnie niepotrzebnie próbując się wytłumaczyć.

- Rozumiem. Jest chory?

Zastukała widelcem o talerz i zamilkła, podziwiając wahadłowy zegar, stojący w kącie pokoju.

- Nie wiem. Sytuacja się skomplikowała… to właściwie był narzeczony mojej siostry. Zmarła trzy miesiące temu w nieszczęśliwym wypadku, kiedy to znalazła się w miejscu objętym przez pożar. Mark bardzo to przeżył, a później trochę zaniemógł. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że nasz ślub będzie tu najlepszym rozwiązaniem.

- Przykro mi.

- Tak to już bywa- westchnęła.- Allen… powiedz szczerze, naprawdę myślisz, że za tym wszystkim stoją Akumy?

- Oczywiście.

- Nie wydaje ci się to śmieszne? Akumy to wymyślone ze strachu przed chorobami, poczwary. Jak coś takiego mogłoby istnieć naprawdę?

- To zagmatwane.

- Nie wierzę w takie rzeczy. Wytłumacz mi, bo zabawny jesteś z tym swoim niezłomnym przekonaniem.

Chłopiec oparł policzek na dłoni i zapatrzył się w okno.

- Akuma, o której myślę, jest nieco inna od tych, o których myśli pani. Jest pewnego rodzaju bronią, przybiera postać człowieka, więc trudno ją odróżnić od zwykłych ludzi. A poza tym ma swojego stworzyciela, jeśli tak można go nazwać.

- Ach tak.

- Nie wierzy mi pani.

- Sama nie wiem, co o tym myśleć. To wszystko bardzo dziwne, nieprawdaż?

Tej nocy inspektor Hesse nie spała dobrze. Około północy wstała i przeszła się do kuchni, by tam jakoś uspokoić rozbiegane myśli. Nalała sobie szklankę wody, ale ledwo podniosła ją do ust, od razu opuściła, gdyż do pomieszczenia wtoczył się ciężki wózek narzeczonego.

- Coś się stało, Mark?

Spojrzał na nią niewidzącym wzrokiem. A później zaczęło dziać się coś, co przekraczało granice pojmowania.

- Mark?

Twarz ukochanego zaczęła się zmieniać- rysy wydłużyły się, rozpękły, jak zbyt mocno nadmuchana piłka. Z oczu wydostała się czarna ciecz, natomiast z gardła paraliżujący, piskliwy ryk. Szklanka, którą kobieta trzymała w dłoni spadła na podłogę i rozbiła się na milion kawałeczków.

- C-co…?

Allen, obudzony nagłym hałasem, wbiegł do kuchni i rozszerzył oczy z przerażenia. Przez jego twarz przebiegł ledwo dostrzegalny cień.

- Niech się pani odsunie- rzekł.- Natychmiast!

Jego lewe oko z szarego stało się czarno-czerwone, nie zostawiło miejsca na białko. Krzyżyk na nienaturalnej ręce zalśnił ostrym, zielonym światłem. Tymczasem Mark, albo to, co nim kiedyś było, rozerwało ciało na strzępy i przeobraziło się w gigantyczną, szarą potworę, potworę bez twarzy i kończyn, z zapłakaną czarnymi łzami maską w miejscu głowy. Inspektor cofnęła się pod ścianę.

Gruzłowata maszkara zwróciła ku niej swe straszne oblicze i po raz kolejny zawyła mrożącym krew w żyłach skowytem, wysuwając w jej kierunku coś, co wyglądem przypominało niewielkie działo.

Allen doskoczył do niej, pociągnął za rękę i wyskoczył przez okno, łagodząc jej upadek własnym ciałem.

- Allen, co tu…

- Proszę nic nie mówić. To właśnie Akuma.

- Ale to był Mark…

- To nie był Mark- przerwał.- Mówiłem pani, że Akumy przybierają postać człowieka i do pewnego stopnia funkcjonują jak on, a robią to, by przeniknąć do społeczeństwa. Pani narzeczony został zabity, a Akuma wykorzystała tylko jego ciało.

- Co ty pleciesz?

- Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale to prawda. I niech pani stąd ucieka!

- Ale… a ty?

- Dlaczego nie chce mnie pani posłuchać?

Mimo pospiesznych, ale przez to wcale nie mniej usilnych nawoływaniach chłopca, skończyło się tym, że razem z inspektor Hesse zbiegli do kaplicy, tej samej, którą odwiedzili za dnia. Dysząc, skryli się za załomem muru.

- Powiedz mi coś więcej.

- Nie czas teraz na to. Zajmę się nią, tylko niech się pani nie wtrąca.

Akuma wleciała do budynku, szyjąc naokoło różowawymi pociskami pochodzącymi z jej prywatnego działa. A właściwie dział, jeśli być dokładnym.

- I niech pani lepiej nie patrzy- dodał ciszej, wiedząc, że i tak jego prośba nie zostanie spełniona.- Innocence, aktywacja!

Inspektor Hesse ze zdumienia pomieszanego z przerażeniem aż otworzyła usta. Lewa, czerwono-krwista ręka chłopca wydłużyła się nagle, powiększyła do niewyobrażalnych rozmiarów, zmieniła barwę na szarą. Cokolwiek by to nie było, inspektor postanowiła nie przerywać chłopcu i pozostawić mu pole do popisu; sam przecież twierdził, że jest właśnie od tego, a wszystkie niewiarygodne rzeczy, które działy się w jego pobliżu tylko potwierdzały tę tezę.

Akuma ponownie zawyła, wystrzeliła też różowy, oślepiający strumień światła, który chybił policjantkę o cal i trafił w mur obok, wypalając w nim potężną dziurę.

Hałas, nadmiar wrażeń, przerażenie i szok wywołany wszystkim, co zobaczyła inspektor, spowodował, że przed oczami jej pociemniało, zachwiała się na nogach i jak przez mgłę zobaczyła, że Allen przebija Akumę swoją zmutowaną ręką, powodując tym samym kaskadę świetlną i ogłuszający huk. Dostrzegła jeszcze tylko łzy na jego policzkach, a później, niczym sflaczała lalka, której nagle zabrakło powietrza, osunęła się na ziemię, tracąc przytomność.

Obudziła się rankiem następnego dnia, a przynajmniej tak przypuszczała. Na powrót znajdowała się w swoim domu, wszystko zdawało się też być jak zwykle, w ładzie, przywrócone do porządku. Ale nie mogło być, o nie. To tylko złudne wrażenie.

Na krześle siedział Allen, wymęczony na pierwszy rzut oka, ale zaniepokojony i czujny, gotowy do działania. Uśmiechnął się uspokajająco do pani inspektor.

- Allen…

- Dobrze się pani czuje?

- Tak. Już dobrze. Co się właściwie stało? Czy to był sen?

Pokręcił głową, wyraźnie sfrustrowany. Jego lewe oko ivręka powróciły już do normalnej postaci, ale i tak wzdrygnęła się na samo ich wspomnienie.

- Mów- nakazała.

- Nie wiem, czy pani…

- Mów. Powiedz mi o Akumach wszystko, co wiesz.

Zastanawiał się chwilę, próbując chyba jak najtaktowniej dobrać słowa.

- Akumy to broń, a ich stworzycielem jest Milenijny Earl. Nie znam jego celu, nie wiem jeszcze kim jest, dlatego muszę dostać się do Kwatery Głównej Zakonu Egzorcystów, do której należał, a właściwie nadal należy mój Mistrz. Tworzone są z bólu i cierpienia, zrodzonego po stracie bliskiej osoby, przynajmniej zazwyczaj tak właśnie się dzieje. Sam to przeżyłem, więc opowiem pani na moim przykładzie. Gdy zmarł mój opiekun, przesiadywałem na jego grobie całymi godzinami, rozpamiętując i marząc o jego powrocie. To co teraz powiem, zabrzmi pewnie dziwnie, ale proszę spróbować mi uwierzyć. Pewnego dnia pojawił się on, Milenijny Earl. Wyglądał jak gruby pajac, ubrany w cyrkowy kostium, z szerokim uśmiechem na wcale nie-ludzkiej twarzy i parasolką w ręku. Zapytał, czy chciałbym przywrócić mojego opiekuna do życia. Byłem o wiele młodszy niż teraz, nie wiedziałem, co to znaczy Akuma i Innocence. Odpowiedziałem, że oczywiście, że bym chciał. Wtedy zaproponował mi całkowicie darmową przysługę- wskazał na metalową konstrukcję przypominającą szkielet człowieka, a zawieszoną miedzy dwoma słupami i zachęcił, bym krzyknął imię zmarłego. Zrobiłem to. Nie podejrzewałem, że to będzie największy błąd mojego życia- uśmiechnął się smutno.

- Co się wydarzyło?

- Konstrukcja rozbłysła, lalka ożyła. Dusza powróciła na ziemię, bezwolna, uwięziona w metalowym szkielecie, posłuszna Milenijnemu Earlowi. Nakazał jej zabić mnie i przybrać moje ciało, ale dzięki Innocence- pomachał jej prawą ręką przed twarzą- potrafiłem się obronić.

Inspektor Hesse długo milczała, pogrążona we własnych rozmyślaniach.

- Mówiłeś, że Mark nie żył.

- Na początku tylko się domyślałem, ale gdy pani zemdlała zyskałem pewność. Mark przywołał duszę pani siostry, która pozbawiła go życia i wykorzystała jego ciało. Moje lewe oko aktywuje się, gdy w pobliżu znajdują się Akumy. Widzę ich pokaleczone, wykrzywione dusze, związane siłą z ciałem bliskiej osoby. Dusza pani siostry w momencie, gdy pomogłem jej odejść, uśmiechała się, płacząc. Wiem, że to nie pocieszenie, ale podziękowała mi. Teraz jest szczęśliwa. Nareszcie zyskała spokój.

Nadszedł dzień pożegnania. Inspektor Hesse powoli wychodziła z szoku, który zafundowało jej spotkanie z białowłosym chłopcem, tak bardzo różnym od swoich rówieśników. Gdy wymieniali uścisk dłoni, zapytała tylko cicho:

- Myślisz, że są teraz razem?

- Na pewno- odparł łagodnie.

- Allen… dziękuję. Jeśli będziesz kiedyś potrzebował pomocy, pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.

- Nie zapomnę.

- Nie wahaj się wrócić. Mam u ciebie dług wdzięczności.

Spojrzał w jej ładną, ale zwiastującą niezłomny charakter, twarz. Teraz wyrażała zdecydowanie, wolę walki. Pewność, że kiedyś nadejdzie lepsze jutro. Sam szczerze pragnął w to wierzyć.

Następny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.