Opowiadanie
Magnificon eXpo - relacja
Autor: | Slova |
---|---|
Redakcja: | IKa |
Kategorie: | Relacja, Konwent |
Dodany: | 2012-06-27 17:31:05 |
Aktualizowany: | 2012-07-02 13:58:05 |
Geneza Magnificonu eXpo jest raczej znana wszystkim, którzy interesują się polskimi konwentami M&A. Jeżeli jednak kogoś ominęły perturbacje związane z jubileuszową edycją największej imprezy Miohi, ja nie zamierzam wyjaśniać problemu, gdyż sprawa przycichła już na tyle, że najlepiej będzie o niej zapomnieć. Tamta historia dowodzi jednak, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Do Krakowa przybyłem już w piątek w nocy kompletnie nie wiedząc, co będę robił do rana. Cierpiąc na brak perspektyw związanych z przetrwaniem w obcym mieście postanowiłem udać się na Cafecon (podziękowania dla Meva, że mnie tam skierował). Faktycznie, trochę teraz minę się z sednem tej relacji, ale dla mnie mangowa impreza w Kawiarni Naukowej stanowiła preludium do Magnificonu - świetna atmosfera, dobre piwko po długiej podróży, no i masa ludzi do porozmawiania. Trwająca do białego rana pogadanka ukraszona pokazem AMV, a do tego panel dera „Expo a konwenty szkolne”, na którym można było wymienić się obawami i nadziejami związanymi ze zbliżającą się konwentową rewelacją (czy rewolucją - to się jeszcze miało okazać).
Słoneczny poranek zastał konwentowiczów na otwartym polu. Kolejka przed wejściem do głównego gmachu Hali Wisły ciągnęła się długo wzdłuż ogrodzenia stadionu i zmniejszała się powoli - rekordziści czekali na akredytację ponad dwie godziny, w upale, na świetnie wypromieniowującej ciepło wybetonowanej powierzchni. Można było odnieść wrażenie, że start konwentu okazał się być nieco przedwczesny. Z relacji cosplayerów wynika, że nie zostali wpuszczeni na wcześniejsze próby, gdyż ochrona nie wiedziała, że coś takiego ma miejsce. Osobiście żadnego dyskomfortu nie odczułem - osoby z wejściówką prasową miały osobną akredytację, która szła błyskawicznie. Nieco gorzej rzecz miała się z twórcami atrakcji, lecz tu także nie było jakiś nadmiernych opóźnień.
Każdy uczestnik otrzymał opaskę w odpowiednim kolorze oznaczającym uprawnienia, identyfikator zależny od funkcji (laminowana obustronnie zadrukowana kartka okazała się estetyczna i czytelna, a jednocześnie wystarczająco wytrzymała, by przetrwać prysznic) i informator, w którym Miohi jak zwykle nie podało, kto odpowiada za imprezę. Wewnątrz broszurki znalazły się opisy atrakcji, plan konwentu oraz mapki, na których namioty na wyrost nazwano salami. Ale o tym później.
W układzie conplace Magnificonu X można było wyróżnić trzy elementy: halę główną, w której mieściły się obszerny main room z lożą i szatnią dla cosplayerów, akredytacja, ogólnodostępna szatnia i piętro wyżej sleep roomy, hala wystawowa ze stoiskami, salami gier, czterema salami panelowymi, salą konferencyjną i help roomem, oraz wioskę mangową z namiotami panelowymi oraz zapleczem gastronomicznym. Nietrudno się domyślić, że rozrzucenie różnych punktów programu po różnych budynkach poskutkowało dość sporymi utrudnieniami - w zbudowanej z namiotów mangowej wiosce nie było przecież łazienek, tak więc za potrzebą trzeba było chodzić do gmachu expo, natomiast dostanie się do main roomu wymagało spaceru ulicą.
Skoro już wspomniałem o warunkach sanitarnych, to prysznice pozostawiały wiele do życzenia, przynajmniej te w gmachu wystawowym, bo tylko z tych korzystałem. Przede wszystkim było ich za mało - jeden na cały budynek, bez podziału na męski i żeński. Na szczęście ani razu nie zastałem kolejek do tego przybytku czystości. Podobnie sprawa miała się z toaletami, do których kolejka była cały czas, na szczęście w tym przypadku higiena pomieszczeń znajdowała się na o wiele wyższym poziomie.
W rozplanowaniu sali wystawowej Miohi poniosło sromotną porażkę. Na hali wystawców znalazły się sale panelowe, a po sąsiedzku z nimi DDR, Ultrastar, Rock Band i jeszcze jedna mocno hałaśliwa gra. Nie muszę chyba tłumaczyć, że pomysł okazał się co najmniej nieprzemyślany. Przede wszystkim, na co zwrócili uwagę chyba wszyscy zwiedzający teren expo - umieszczenie gier muzycznych naprzeciwko sal panelowych, przy czym wszystko zostało rozdzielone przenośnymi ściankami, które zupełnie nie zatrzymywały hałasu. Efekt był dość łatwy do przewidzenia. Jakby jeszcze tego było mało, to tuż obok znalazł się kącik gier japońskich, co wystawiło graczy na niełatwą próbę koncentracji. A wystarczyło umieścić gry muzyczne na początku hali i już problem byłby o wiele mniejszy. Osoba, która rozplanowała układ hali niech lepiej się do tego nie przyznaje.
Wspominając o hali targowej nie sposób nie napomknąć o stoiskach. Tutaj najlepiej widać, że koncepcja expo została dobrana na wyrost, ale to chyba raczej możliwości rynku okazały się czynnikiem ograniczającym ilość wystawców. W praktyce było ich tylu ile na każdym innym dużym konwencie. Najbardziej w oczy rzucało się stoisko sklepu Yatta i tym razem to właśnie tutaj można było znaleźć najbardziej różnorodny towar.
O atrakcjach napiszę nieco od środka - z punktu widzenia twórcy. Tak się składa, że na Magnificon eXpo zgłosiłem sześć godzin paneli, więc udało mi się wypracować pogląd na współpracę z organizatorami. Kwestię przedkonwentowe pominę, wspomnę tylko, że układanie planu i samo zgłaszanie punktów programu szło bezproblemowo. Kłopoty zaczęły się jednak na samej imprezie, a ja odczułem je dość dotkliwie. Należę do osób, które lubią mieć wszystko dopięte na ostatni guzik i po cztery razy potrafię sprawdzić, czy wszystko idzie tak, jak trzeba. Wobec tego już pół godziny przed moim trzygodzinnym panelem „Współczesna broń palna w anime” sprawdziłem, czy w namiocie jest wszystko to, czego potrzebuję do prowadzenia prelekcji, a co zgłosiłem jako niezbędne przy składaniu propozycji atrakcji. Niezbyt zdumiony odkryłem, że na stanowisku brakuje głośników, a więc zaraz ruszyłem zgłosić problem helperom. Ci ponoć (żeby nie było - wierzę im na słowo) zgłosili problem do osoby odpowiedzialnej za sprzęt i... nic. Skończyło się na tym, że głośnikami podzielił się ze mną Duo, dobrze znany większości konwentowiczów weteran, dla którego prowadzenie trzynastu godzin atrakcji na jednym konwencie to standard. Mimo to już w tamtej chwili miałem dziesięciominutowe opóźnienie, jednak moi słuchacze okazali nie lada wyrozumiałość. Prawdziwy problem dopiero miał się pojawić, gdyż po usadowieniu się na stanowisku nagle stwierdziłem brak kabla RGB do rzutnika (stwierdzam brak kabla bo Miohi, parafrazując popularny ostatnio internetowy mem). Wściekłość przeplatana śmiechem i rozpaczą jednocześnie pchnęła mnie ponownie do helperów, potem do help-roomu (a dystans między miasteczkiem namiotowym a ostatnim piętrem hali był nie lada, w dodatku pokonałem go biegiem kilkukrotnie). Niestety kabla nie znalazłem i zrezygnowany, już z półgodzinną obsuwą, zacząłem prowadzić prelekcję na ekranie laptopa, gdy nagle pojawiła się helperka (wybaczcie mi, ale w szoku zapomniałem jej pseudonimu...) z tak upragnionym kablem, dzięki czemu mogłem w „normalnych” warunkach poprowadzić atrakcję. Niestety z powodu opóźnienia nie udało mi się zrealizować całego zaplanowanego materiału. Za to dobiegające z głośników odgłosy wystrzałów postawiły na nogi całą okolicę. Moje pozostałe dwie atrakcje przebiegły już bezproblemowo. Wprawdzie słuchaczy i dyskutantów na odbywającym się po północy kursie pisania recenzji anime i mang miałem tak niewielu, że w końcu zwołałem ludzi na zwykłą pogadankę, ale za to o siódmej rano na panelu o anime Upotte!! miałem niemalże pełny namiot zainteresowanych (czego powodem najpewniej było zawołanie „ej, ludzie, robię panel o małych dziewczynkach, chodźcie posłuchać”). Niemniej niesmak po przygodach zafundowanych mi przez Miohi pozostał.
Wielu innych prowadzących miało podobne problemy. Dla przykładu - sprzęt na porannych panelach w sobotę zaczął pojawiać się dopiero po dziesiątej - jedenastej, kiedy to kończyły się pierwsze atrakcje, brakowało tablic albo płótna do wyświetlania obrazu z rzutników, we znaki dawał się niedobór krzeseł, a nawet długopisów. Jak na imprezę rangi targów to chyba nieco za wiele.
Odnośnie „sal panelowych”, czyli namiotów, krążyły różne opinie. Ja, podobnie jak wielu innych twórców atrakcji uważam, że okazały się trafionym pomysłem. Wprawdzie do „Expo” pasowały jak lufa do mercedesa, ale egzamin zdały. Przede wszystkim prowadzone w nich prelekcje posiadały niepowtarzalny klimat, ludzie czuli się swobodnie nawet siedząc na ziemi. Wprawdzie w dzień doskwierało w nich gorąco, nad ranem zaś chłód, ale prawdziwym utrapieniem mógł okazać się co najwyżej deszcz, którego na szczęście dla wszystkich nie było. Tego typu nieco obozowo-harcerska atmosfera bez wątpienia zbliża ludzi, co jest bardzo istotne na konwentach.
Targi, nie targi, to w tej chwili mało istotne. Etykietka „expo” nie była tu czymś niezbędnym. Magnificon X był zwykłym konwentem, tylko że nie w szkole. „Magni” to także pierwsza od dawna tak duża impreza, która wyszła ze szkoły i przetarła na nowo zatarte szlaki. Jak więc widać można zrobić dobry konwent w przystępnej cenie i zaoferować gościom odstępstwo od zabawy w placówkach oświatowych. Czy znajdą się odważni, którzy także zdecydują się na zmiany - czas pokaże (oby).
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.