Opowiadanie
Misja
Sen Czwarty
Autor: | Edzia |
---|---|
Serie: | Harry Potter |
Gatunki: | Akcja, Obyczajowy, Przygodowe, Romans |
Uwagi: | Erotyka |
Dodany: | 2013-01-16 21:18:00 |
Aktualizowany: | 2013-01-16 21:18:00 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Ron chciał otworzyć oczy, lecz poraziło go jasne światło. Po chwili ujrzał ją - skąpaną w bieli.
Hermiona Granger uśmiechała się do niego zalotnie. Chłopak zamrugał. Dopiero teraz zauważył, że dziewczyna ma na sobie jedynie skąpy kawałek jedwabiu, trzepoczący na wietrze, niczym skrzydła motyla. Raz zakrywał jej uda, raz ramiona, to znów odkrywał nogi i brzuch. Ron przełknął ślinę, gdy Hermiona wyciągnęła rękę w geście zaproszenia. Ale nagle światło znikło, pojawiła się ciemna istota ze szponami. To Wiktor Krum! Porwał Hermionę, wrzucił do ogromnej paszczy i połknął popijając herbatą.
- NIEEE!
Ron krzyknął i obudził się.
- To niedorzeczne! - Wymamrotał - dupek wtargnął w moje najintymniejsze sfery życia prywatnego!... - Chłopak zaczerwienił się i sięgnął dłonią w stronę prześcieradła - tym razem mi się upiekło - odetchnął z wyraźną ulgą, gdy do salonu wkroczyła Hermiona w samym szlafroku.
- Miałeś zły sen? - Spytała.
- Tak… jakby - odchrząknął Ron - to przez nadmiar stresów.
Hermiona przytaknęła.
- Za dużo pracujesz. Do pierwszej konferencji całe cztery dni, dasz rade! Lepiej chodź na śniadanie!
Niech oni jedzą, a my pouczmy się nieco wiedzy o społeczeństwie. W świecie czarodziei istnieje specyficzny system pracy nad danym projektem.
Załóżmy, że chcemy wprowadzić na rynek nowy model różdżki.
Wtedy zbiera się kongres, - bo po poważna sprawa. Taka różdżka będzie dostępna na rynku dla każdego czarodzieja lub czarownicy, gdyby chodziło o jakąś głupotę, jak np. wprowadzenie nowego koloru peleryn, zwołano by, co najwyżej posiedzenie lokalne.
Jednak sprawa jest pryncypialna, tak więc mamy kongres. Na kongresie znajdują się różni czarodzieje o różnych poglądach. Trzeba przede wszystkich dobrać się w zespoły. Każdy zespół wybiera swojego lidera i pracuje nad jednym zagadnieniem, wylosowanym podczas kongresu. Następnie, po jakimś czasie liderzy przedstawiają stanowisko zespołu, co do wylosowanego problemu. Zespoły opracowują problem tak długo, aż wszyscy członkowie kongresu wyrażą jednogłośną aprobatę, co do proponowanego stanowiska. Załóżmy, że zespół ustalił, iż nową różdżkę będzie można kupić tylko za okazaniem specjalnej legitymacji. Jeśli reszta kongresu nie poprze tej decyzji członkowie zespołu muszą udoskonalić lub na nowo opracować swoją propozycję.
Kolejna sprawą są „obozy przejściowe”. Obozy są dwa, zwolenników „za” i „przeciw”. Czarodzieje zgłaszają się do obozów dobrowolnie, nie mogą jednak wstrzymać się od głosu. W każdej chwili można jednak zmienić swoje zdanie i zmienić front. Każdy obóz potrzebuje lidera. Na pierwszym posiedzeniu wydelegowani kandydaci na liderów (najczęściej osoby z największymi wpływami lub sławne) wygłaszają mowy, mające zachęcić innych do wstąpienia do obozu. W skrócie - lider musi podzielić się swoim zdaniem w taki sposób, aby inni o takiej samej myśli chcieli z nim współpracować… jak się pewnie domyślacie, Ronald został wydelegowany na takowego lidera. Och, gdybyście słyszeli te zachwycające rozmowy sprzed paru dni!
Lorensa Wood, Hiszpania, fundacja” Czarodziejski świat bez stosów”:
- Panie Ronaldzie, nasza fundacja od lat czekała na kogoś takiego jak pan! Pragniemy w pełni oddać się słusznej sprawie, potrzebujemy silnego przywódcy!
Antonio Tutoro, „Sam - wiesz - co masz zrobić, aby panował pokój”, Włochy:
- Pańska sława okrążyła globus szybciej, niż nowa Błyskawica Turbo Ekstra Model Hiper De Lux 2003, nie wyobrażam sobie, aby inny głos triumfował wśród kolumn siedziby kongresu!
Maksymilian Turyński z Narodowej Ligi Ochrony Czarodziei, Polska:
- Pan jest młody i ma w sobie tyle optymizmu… na dodatek pokonał pan Voldemorta. Nikogo innego nie wysłuchają bez wcześniejszego obsypania Fasolkami Bertiego Botta*…
Hal Athin, z tureckiej organizacji Na Rzecz Ochrony Środowiska i Człowieka w Czarodziejskim Świecie, Arabia Saudyjska:
- Będą łasi na pieniądze, jak większość marnych czarodziei, ale pan przekona ich, że są cenniejsze wartości, jestem tego pewien.
Czujecie presje? A to dopiero wierzchołek góry lodowej.
Hermionie też się to nie podobało.
- Ron, zakręć tę butelkę.
- Czas się upić - chlipał Ron - nigdy nie sprostam tym wymaganiom, żegnaj Hermiono!
Odkręcił Brandy i zaczął pić, nie wysilając się nawet o szklankę.
*
Po dwóch godzinach.
- Ciągle mi niedobrze… - Ron jęczał na kanapie, zielony na twarzy.
- Dobrze ci tak, najpierw naucz się pić, a potem pij.
Tak czy siak, przez kilka następnych dni Ronald niewiele miał powodów, aby nie pić. Jego zespół wylosował dość nietypowy problem do opracowania - wpływ czystej krwi na użytkowanie różdżki. Począwszy na zwykłej różdżce, a skończywszy na niezwykłym artefakcie, który być może znajdzie się na rynku już za kilka miesięcy. Ronald nigdy nie zastanawiał się nad korelacją różdżki i czystej krwi - Harry jest przecież mieszańcem, a z pewnością pokonałby go w przyjacielskim sparingu. Ech, gdyby można było skupić się jedynie na tym… prace w zespołach rozpoczną się po pierwszych przemowach, na razie należy w sposób ogólny, ale zarazem dość konkretny przekonać czarodziei do stanowiska Wielkiej Brytanii…
Do kongresu - trzy dni.
- Poprzedniego roku wypuszczono w atmosferę ziemską ponad dwadzieścia trzy miliony oparów z wykopalisk niebezpiecznym minerałów atomowych… - powtarzał szeptem rudzielec.
Do kongresu - dwa dni.
- Nuklearny efekt cieplarniany wpływa negatywnie na zwierzęta, cerę, ozon i rośliny zielone… - czytał nagłos przy porannej toalecie.
Do kongresu - jeden dzień.
- A w dupie to mam! - Ron zrzucił ze stołu wszystkie papiery, książki i wydruki - nigdy się tego nie nauczę!
Hermiona wychodziła właśnie z kuchni niosąc kawę i ciastka.
- Ron, nie możesz mieć takiego złego nastawienia… Ron?
Rudzielec próbował podciąć sobie żyły kartką papieru.
- Ron, nie wygłupiaj się! - Warknęła dziewczyna - lepiej zastanów się, o czym właściwie chcesz przemawiać.
- No… - rudzielec zamyślił się - no o naszej wielkiej sprawie!
- Czyli?
- No wiesz! - Ron wstał, a w tle pojawiły się flagi narodowe - o naszym zadaniu, o naszym śnie i misji, aby cały świat mógł żyć w pokoju, bez broni i ucisku, bez różnic i smutku, aby dorośli, dzieci, starzy, młodzi, mugole i czarodzieje wspólnie czerpali ze źródeł współpracy i pokoju!
Fanfary!
- Wiesz… to dobrze, że masz taki zapał…
Ron dalej falował z flagami.
- Ale parę faktów jednak dobrze opanować.
Flagi znikły.
- Pomogę ci!
- Serio? - Ron się napalił.
- Moim tajnym sposobem!
- Przeszczepisz mi swój mózg?
Hermiona zachichotała.
- Nie. Po prostu będziemy powtarzać, aż nie puścimy pawia.
Jak powiedziała, tak zrobili.
Pierwszy paw pojawił się o godzinie dwudziestej drugiej zero cztery. Ron z nerwów zjadł trzy tabliczki czekolady popijając środkami energetyzującymi. Nawet on tego nie wytrzyma.
Hermiona zamknęła ostatni wolumin.
- Nic więcej chyba nie jesteśmy w stanie zrobić… niech się dzieje wola Nieba. Ron?
Chłopak odkręcił butelkę.
- Najpierw się znieczulę, a potem zavadruję kedabruje, mogę?
Hermiona westchnęła.
- Lepiej chodźmy na chwile na dwór, potrzeba ci świeżego powietrza.
Noc była zimna. Owinęli się szczelnie swoimi wełnianymi swetrami i okrążyli pobliski park. Latarnie oświetlały ścieżkę prowadzącą do placu zabaw.
- A co, jeśli okażę się do niczego - westchnął Ron- i wszystkich zawiodę? Reputacja ojca legnie w gruzach…
Hermiona usiadła na huśtawce. Zakołysała się lekko.
- Wiedza się nie liczy - szepnęła - liczy się serce.
Spojrzała na niego. Ronald zacisnął pięści.
- Hermiono… - zaczął niepewnie.
- T… tak? - Dziewczyna też się przestraszyła.
- … posuń się.
Ron wskoczył na huśtawkę i odbił mocno od ziemi. Hermiona zapiszczała i po chwili roześmiała się w głos.
- Ron, nie tak wysoko!
- A właśnie, że wysoko!
Coraz wyżej. Niech tylko ten ból zniknie.
„Nie patrz tak na mnie!”
„Jak?”
„W ten sposób!”
„W jaki?”
„W taki, jakbyś…”
„Jakbym?”
„Czy ty kiedyś…”
„Co?”
„Czy ty mnie zostawisz?”
„…”
„Dlaczego nie odpowiadasz?”
„…”
„Odpowiedz!”
„ Ja…”
„Odpowiedz!”
„Ja nie wiem…”
Nagle Ron spadł z huśtawki. Hermiona szybko zeskoczyła.
- Ron!
Chłopak wstał i otrzepał się.
- He, he, spokojnie, nic mi nie jest…
Dziewczyna westchnęła.
- Przestraszyłeś mnie… głupek. Chodźmy do domu, jutro musisz być wypoczęty.
Ron pozbierał się.
„Złap mnie.”
„Słucham?”
„Mogę zostać.”
„Możesz?”
„Mogę też iść.”
„Dlaczego?”
„To zależy.”
„Od czego?”
„…”
„Od czego?!”
Hermiona odwróciła się do tyłu.
- Idziesz?
- Zostaniesz ze mną?
Dziewczyna stanęła jak wryta.
- Znaczy się jutro - poprawił szybko Ron - bez ciebie chyba nie dam rady…
Hermiona podeszła do niego i wzięła za rękę.
- Jestem twoją żoną (przyszywaną, ale co tam).
- Więc będziesz tam, bo musisz?
- Będę tam, bo chcę. Jestem też przyjaciółką.
Ron uśmiechnął się.
- A jeśli…
- Nie zawiedziesz - położyła mu palec na ustach, - bo masz… dobre serce.
Głos jej zadrżał, gdy wypowiadała ostatnie słowa. Ale Ron chyba nie zauważył.
- Chodźmy już do domu - dziewczyna szybko zmieniła temat - nie sądziłam, że będzie tak zimno!
Ronald uśmiechnął się w duchu. To wszystko te stresy - nigdy nie lubił publicznych przemówień. Jest tu z Hermioną zaledwie kilka dni, może tydzień? Niemożliwe, aby w tak krótkim czasie odżyły w nim dawne wspomnienia. Ma mętlik w głowie z powodu późnej pory, wydaje mu się, że słyszy jakiś głos wewnątrz siebie...
- Ron, musisz być wykończony. Nie zatrzymuj się w połowie drogi!
Hermiona pociągnęła go mocniej za rękę, przysunęła się i chwyciła za ramię.
- Jeszcze upadniesz.
- Nie jest ze mną aż tak źle.
- Tak sądzisz? Polemizowałabym.
W atmosferze miłej sprzeczki dotarli do domu. I znów Ronald wylądował na kanapie, a Hermiona w wielkim, małżeńskim łożu.
*
Siedzibą kongresu był potężny budynek, na uboczu miasta, zupełnie różny od pałacu kongresowego. Mieściły się tam tylko najróżniejsze sale konferencyjne, nie widziano potrzeby, aby ukrywać coś tak pięknego pod ziemią - budynek przyciągał uwagę kunsztownym wykonaniem.
Po wejściu do środka zastali najzwyklejszy hol. Nic magicznego. Tylko wtajemniczeni wiedzieli, jak dostać się do świata czarownic i czarodziei. Najpierw trzeba było wejść do pokoju dwieście trzy. Trzeba było wpisać wiadomy międzynarodowy kod przy drzwiach, aby się otworzyły. W niewielkim biurze znajdowało się tylko ogromne lustro. Wystarczyło przez nie przejść, a już było się w innym świecie.
Pod sklepieniem świeciły gwiazdy i zwisły planety. Długi oszklony korytarz prowadził do kolejnego holu. Po podłogach pędziły niewielkie pociągi załadowane korespondencją. W holu przy ścianach stały szafy z kartotekami. Szuflady bez przerwy otwierały się i zamykały, dane wylatywały i wlatywały w określone miejsca.
Kilku czarodziei pozdrowiła Ronalda. Rudzielec nie czuł się jednak pewnie.
Hermiona wzięła go z rękę. Miała na sobie śliczny beżowy komplecik a na głowie gustowną tiarę w tym samym kolorze.
- Nie martw się, będę obok! Obiecuję!
Ron potrząsnął głową. Zbierało mu się jednak na mdłości. On sam był w garniturze, szmaragdowej pelerynie, a u pasa, w specjalnym etui spoczywała jego różdżka. Zdjął swoją tiarę i westchnął głośno.
- Nic nie pamiętam z wczorajszego wieczoru…
Hermiona chciała jeszcze coś powiedzieć, ale zabrakło jej sił. Po chwili ciszy znowu wezbrała w niej odwaga.
- Ron, ja…
- Hermioninka! I Ronaldzik… - znajomy głos powitał ich z daleka - Miło was widzieć… no tak, przecież nasz Ronald jest liderem swojego obozu, jak mogłoby was zabraknąć…
- Wiktorze, to nie jest najlepszy moment… - zaczęła cicho Hermiona.
- No pewnie! - Zaśmiał się Krum, - co, panie Weasley, stres? Chyba nie zwymiotujesz nam tutaj na posadzkę?
Ronald poruszył się gwałtownie, ale Hermiona w porę go powstrzymała.
- Spotkamy się w głównej sali konferencyjnej Wiktorze - odparła chłodno.
- Jak sobie życzysz - i ucałował jej dłoń.
Odszedł.
- Dupek - warknął Ron.
- Ronaldzie! - Skarciła go Hermiona - nie możesz się tak denerwować! Masz być mężem stanu, dawać przykład! - Po chwili jej ton złagodniał - nie myśl teraz o nim. Teraz masz misję.
Rozczulona jego wzrokiem wspięła się na palce - Ronald był od niej o wiele wyższy - i ucałowała go w piegowaty policzek.
- Dzięki - szepnął.
Hermiona wyglądała na zawiedzioną. Kiedyś jej pocałunek miał większą moc. Dzisiaj nie potrafiła dodać Ronowi otuchy tak, jakby tego chciała.
Kiedy wchodzili razem do głównej sali kongresowej nagle puściła jego rękę. W ogromnym tłumie nie potrafił jej odnaleźć, a godzina rozpoczęcia zbliżała się nieubłaganie.
Ktoś inny ją zatrzymał.
- Wiktorze! - Hermiona syknęła - puść mnie, zgubie Rona…
- Nie obchodzi mnie to!
Pociągnął ją na ubocze.
- Hermiono szaleję, gdy cię taką widzę - szepnął jej gorąco do ucha.
Dziewczyna zadrżała. Wszyscy gdzieś znikli, ostatnie osoby kierowały się ku auli.
Wiktor był blisko. Trzymał ją za ramiona i szeptał miękkim głosem.
- Jesteś piękna… wybacz mi Hermioniko…
- Wiktorze… - znała ten głos i przez moment jakby mu uległa.
- Zaraz cię puszczę obiecuję… musiałem… musiałem być dziś niemiły… mogę ci wytłumaczyć…
Przycisnął ją do ściany, przywarł do niej swoim ciałem. Hermionie to się nie podobało. Nie potrafiła się ruszyć.
- Wiktorze… muszę iść…
- Zaraz!... proszę… Hermiono… - jego usta prawie dotykały jej policzka - ja wciąż to czuję… wciąż do ciebie… uwierz… udowodnię ci… tylko się mi nie opieraj…
Dziewczyna stała jak sparaliżowana. Oddychała głośno, nie wiedziała, co się dzieje.
Jego dłoń pogładziła ją po policzku.
- Wiktorze! - Natychmiast go odepchnęła.
- Wiedziałem… nie jesteś jego żoną…
- Wiktorze, nic nie wiesz…
- Ciii… - położył jej palec na ustach - spokojnie… nikomu nie powiem. Tylko proszę, nie odrzucaj mnie… ty też to czujesz, wiem… czuję to w twym głosie…
Odszedł całując ją w policzek.
Hermiona upadła na kolana.
Nikogo nie było, została sama.
Serce waliło jej jak młot. Miała potargane włosy.
Co to było?! Co się przed chwilą stało?! Powinna wcześniej go odepchnąć. Czy to była ciekawość? Nagle usłyszała dawnego Wiktora, który był dla niej taki czuły… a potem… potem ukazał się inny Wiktor, który… ach jak dobrze, że go odepchnęła!
Nagle usłyszała głos Ronalda.
Dochodził z auli.
I nagle się rozpłakała.
Jego głos był taki niepewny…. Mówił o tym wszystkim, nad czym pracowali wczoraj, zapamiętał… a przecież jeszcze wieczorem, zamiast zaraz iść spać przygotował jej kolację w nagrodę za pomoc… on jest taki ostrożny, delikatny w tym, co robi. Wiktor po prostu się na nią rzucił. A gdyby… gdyby to Ron zaciągnął ją w kąt przed przemówieniem? Gdyby rozpiął jej włosy i ukrył w nich swoją twarz.
Hermiona otarła łzy.
Co się z nią dzieje?
Są tu raptem tydzień, czy to przemęczenie?
Niemożliwe, aby dawne wspomnienia i uczucia zawładnęły jej sercem, wyleczyła się z Ronalda Weasley’a!
O nie! Cisza! Ron przestał mówić!
Szybko wstała i popędziła do auli.
Wiktor jest teraz nieważny. Ważny jest Ronald. Obiecała mu, że będą razem! Musi zdążyć zanim Ronald skończy przemawiać!
Z impetem otworzyła drzwi. Wszyscy zwrócili ku niej swoje oczy. Także zdenerwowany Ron, który poczuł nagle ogromną siłę i pewność siebie.
„Czy jeśli cię złapię…”
- A tak, drodzy państwo! - Kontynuował, o wiele żywiej - jeszcze kwestia najważniejsza!
„ Czy jeśli dogonię cię i pierwszy przytrzymam…”
- To nie wiedza jest tutaj najważniejsza. Ale nasze serca!
„To czy zostaniesz ze mną już na zawsze?”
- Tak! - Pierwsza zaklaskała Hermiona. W jej oczach stanęły nowe łzy.
*
Hermionie wydawało się, że lada moment dosięgnie nieba. Powietrze zdało się być czystsze i łagodniejsze. Odetchnęła pełną piersią. Nie myślała o Wiktorze. Przy Ronie ogarniał ją dziwny spokój.
- To niesamowite - szepnęła i podeszła do barierki - jak tutaj pięknie…
Znajdowali się na dachu jednego z wieżowców. Panorama miasta przypominała dziecięcą układankę. Obok wysokich drapaczy chmur znajdowały się niskie budynki, pojedyncze drzewa i tysiące światełek u dołu, które pędziły w różne strony. Dziewczyna uniosła oczy wyżej, ponad to wszystko. Ujrzała ciemny błękit nieba i ostatnie dzisiaj, ciepłe, pomarańczowe pasma.
- Wyglądają jak wstążki! - Uśmiechnęła się.
Ronald odwzajemnił uśmiech. Podszedł do dziewczyny i otoczył ją ramieniem. Nagle pocałował w policzek.
Hermiona zadrżała. Ten sam policzek. Męskie usta. Ale kiedy zrobił to Wiktor, napawało ją to obrzydzeniem. Kiedy zrobił to Ron, poczuła coś zupełnie innego.
- Dziękuję - wyszeptał ciepło.
- Ale… nic nie zrobiłam…
- Podniosłaś mnie na duchu - uśmiechnął się Ron i oparł ręce o barierkę - poza tym, twoje wejście było rewelacyjne! Chociaż ciągle nie wiem, gdzie mi się tak zgubiłaś…
Dziewczyna nie potrafiła odpowiedzieć. Z trudem podniosła wzrok. Ron był taki skupiony. Wpatrywał się w dal, w kierunku jej wstążek.
Czy to był ten moment?
Hermiona wiele razy zadawała sobie później to pytanie.
W którym momencie to wszystko tak się poplątało? I dlaczego stało się to tak szybko?
Szybko? Czy nie trwało to już od lat?
- Hermiono?
- Tak? - Wyrwał ją z zamyślenia.
- Będzie ci zimno.
Zdjął kurtkę i otoczyło ją ciepło. Zaczerwieniła się. Zupełnie zapomniała o tym, co działo się dzisiaj przed aulą.
Niebo pociemniało i pojawiło się coraz więcej gwiazd.
W którymś momencie Ronald wyprostował się i spojrzał głęboko w oczy Hermiony.
- Chciałabyś przeżyć coś szalonego?
Po chwili szybowali oboje ponad miastem. Ronald był przygotowany na wszystko, jego miotła także.
- Ron, ktoś nas zobaczy! - Piszczała Hermiona, trzymając się kurczowo jego brzucha.
- Hermiono, to nasze naturalne środowisko! Zamknij oczy i poczuj wieki tradycji! Poza tym należy nam się nagroda i wypoczynek! Mamy wielu sojuszników! Juhuu!
Dziewczyna cicho westchnęła. Była rzecz, której zawsze zazdrościła Ronowi. W jego żyłach płynęła najprawdziwsza czarodziejska krew. Zamknęła oczy. Zamyśliła się. To prawda, że jest pieniaczem i fajtłapą… ale w jego zachowaniu jest coś pociągającego. Ta impulsywność, to gonienie za przygodą… czy tacy są czarodzieje? Czy na przykład Draco też taki nie jest? Go także w pewnym momencie pociągnęła ciekawość do nieznanego… prawdziwy czarodziej. Mimowolnie uśmiechnęła się. Nie potrafiła tego zrozumieć, ale czuła prawdziwą dumę. Czuła, że Ron jest kimś z innego świata. Ona do jedenastego roku życia była zwykłą dziewczynką. Żyła w normalnym domu, gdzie co sobotę robiło się porządki, gdzie mama chodziła na zakupy do supermarketu, tata naprawiał zepsute gniazdka elektryczne, a ona czytała książki. Ron od dziecka nosił swetry z literą „R”, znał niezwykłe fasolki, widział czary, magiczne zwierzęta i nie było to dla niego niespodzianką. Znał słowa jej nieznane. Hermiona rozmarzyła się. Czarodziej to ktoś potężny. Ktoś, kto wie coś więcej niż reszta ludzi. Bo zna ten inny świat… myśli krążyły po jej głowie w te i z powrotem.
Kiedy ponownie otworzyła oczy leżała już w swoim łóżku, pod kołdrą. Było jej strasznie gorąco. Wciąż miała na sobie kurtkę Ronalda.
Spojrzała na zegarek. Druga czterdzieści sześć.
Ostrożnie wyjrzała z pokoju. Ronald spał smacznie na kanapie. Pochrapywał i mamrotał coś o spalonym, faulu i kaflu. Jak zawsze. Był wykończony dzisiejszym dniem.
Kiedy Hermiona wróciła do łóżka, zrobiła coś dziwnego.
Najpierw zamknęła drzwi. Bała się, że Ron wstanie rano wcześniej i zajrzy do pokoju. Nie chciała, żeby to zobaczył. Przebrała się w koszulę nocną, wślizgnęła pod kołdrę i położyła obok siebie ciepłą, jesienną kurtkę. Wyciągnęła niepewnie rękę i przysunęła ją nieco bliżej. Przyłożyła rękaw do twarzy. Ten zapach.
Od razu oblała się rumieńcem.
- Idiotka - wymamrotała.
Kiedy chodziła do szkoły sądziła, że nie będzie potrzebować nikogo oprócz samej siebie. Nie potrzebowała bliskości. To było nieprzyjemne. Była zbyt pedantyczna. Nie cierpiała brudu za paznokciami i przetłuszczonych chłopięcych włosów. Rozchełstane koszule też nie były mile widziane. Poza tym zapach. Podczas przytulania lub całowania pojawiał się zapach, który nieraz ją odrzucał.
Ron pachniał przyjemnie. Nigdy nie patrzyła na jego paznokcie. Nie zwracała uwagi na włosy. Jakoś tak zawsze wydawał jej się bardziej zadbany niż inni, (mimo, iż w rzeczywistości bywało różnie). Była wtedy naprawdę dziecinna. Wiele się zmieniło. Ale ten przyjemny zapach został.
Dlaczego dzisiaj tyle razy się przez niego rumieniła? Było jej wstyd. Pomyślała dziś za dużo. Poza tym, wszyscy ją okłamali! Wszyscy jej powtarzali, że jeśli coś do kogoś czujesz, to będziesz cierpieć. Takie uczucia jak miłość bolą, będziesz płakać i w ogóle… a przecież te chwile były przyjemne. Nic ją nie bolało. Ani jego uśmiech, ani jego spojrzenie, nic nie bolało!... kiedy jest z Ronem… nie czuje bólu.
Zasnęła, nie wiedząc, kiedy.
Miała znowu ten sam sen. Stoi w białej sukni u progu kościoła. Goście czekają, a organista gra znany wszystkim marsz. Wchodzi. Wolnym krokiem zmierza ku swojemu przeznaczeniu. Mężczyzna stoi przy ołtarzu. Ona wygląda przepięknie, jako panna młoda, pośród kwiatów i świec. Jest coraz bliżej niego, ale jeszcze nie widzi jego twarzy. Wyciąga ku niemu dłoń. Drży w niepewności, ciągle nie rozpoznaje przyszłego małżonka.
I nagle z tyłu kościoła rozlega się krzyk.
- Czy jesteś pewna?
Odwraca się.
To Ronald. Uśmiechnięty, w garniturze, z wyciągniętą ręką.
I znów jak każdej nocy ucieka sprzed ołtarza. Gubi welon, gubi bukiet i chwyta Rona za rękę. Wybiegają z kościoła i uciekają. Razem. Ron znowu ją uratował.
Kurtyna.
* Czy tak to się pisze :)?
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.