Opowiadanie
Misja
Sen Piąty
Autor: | Edzia |
---|---|
Serie: | Harry Potter |
Gatunki: | Akcja, Obyczajowy, Przygodowe, Romans |
Uwagi: | Erotyka |
Dodany: | 2012-12-28 20:20:52 |
Aktualizowany: | 2012-12-28 20:20:52 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Wiktor Krum, jak na dżentelmena przystało, odsunął krzesło swojej towarzyszce. Haruka Nikagura była wysoką i elegancką damą. Czarny kombinezon i jej blada, śniada cera idealnie się komponowały. Do tego czerwona pomadka dodawała jej szczypty tajemniczości i seksapilu. Nie była szarą myszką, ale ponętną kobietą.
- Pański telefon sprawił mi ogromną radość - powiedziała płynnie po angielsku - Już myślałam, że pan o mnie zapomniał.
Krum usiadł naprzeciwko niej w znanym nam już lokalu „Roselier”. Podeszła kelnerka.
- Poproszę białe wino - poprosiła Japonka - niech kucharz wybierze dobry rocznik.
- Dla mnie czerwone - teraz zamówienie złożył Wiktor - i poprosimy o papierośnicę.
Nikagura uśmiechnęła się.
- Pan jest koneserem?
- Jeśli chodzi o wino i kobiety - ucałował jej dłoń - jak najbardziej. Ale - tu wyprostował się - nie chciałbym zabierać pani tak cennego dzisiaj czasu… w końcu chodzi o interesy.
Podano im wino.
- Czyje interesy? - Spytała zalotnie Haruka, ciągnąc łyk.
- Nasze. A może i… świata. Myślę, że moja propozycja panią zainteresuje.
- W takim razie zamieniam się w słuch.
Krum czuł się tak, jakby co najmniej zapał Złotego Znicza.
- Jakie są pani odczucia po ostatnich wydarzeniach, jeśli chodzi o nasz kongres?
Japonka zmarszczyła brwi.
- Ronald Weasley to idealista. Jest za młody na bycie przedstawicielem ministerstwa. Ciągle wierzy w „serce”, „intuicję” i „dobro drzemiące w ludziach”. Takie hasła są dobre w niemagicznym świcie - i wskazała na obraz za oknem - niech pan spojrzy, panie Krum. Mugole. Cóż im dziś pozostało? Nie znają magii, są słabi i zagubieni. Nie przejmują kontroli. Pozostała im „wiara w dobre serce drugiego człowieka”.
- Według pani to objawy nieudolności?
- Według mnie - Haruka zmieniła ton na zimny i poważny - człowiek powinien liczyć tylko na siebie. Powinien szukać coraz to nowych sposobów, aby stać się potężnym. To zapewni mu bezpieczeństwo. Siła.
I pociągnęła łyk.
- Nowe różdżki to właśnie te sposoby, nie mylę się? - Szepnął Wiktor.
- Nowe różdżki! - Kobieta zaśmiała się sarkastycznie - To byłby dopiero początek. Tu chodzi o magiczne przedmioty. O amulety, pierścienie, nawet peleryny. Różdżki to jedynie faza próbna. Jeśli z nimi się uda, uda się z całą resztą. A wtedy…
- Wtedy?
- Wtedy dopuścimy do głosu ludzkie rządze posiadania. Człowiek targany namiętnością jest prawie tak samo silny, jak magiczny pocisk. Prawie tak silny jak Voldemort. Któż nie chciałby być jeszcze silniejszym..?
Krum przełknął ślinę. W Haruce było coś niepokojącego, coś, co przypominało obsesję pomieszaną z fanatyzmem. Nie wiedział, dlaczego tak bardzo zależy jej na minerałach. Jemu osobiście było obojętnym, czy zostaną one wykorzystane, czy nie. Przyleciał do Ameryki, bo tak nakazał mu jego szef. Nie dostał konkretnych wytycznych, po której stronie konfliktu ma się opowiedzieć, miał zebrać informacje, skontaktować się z bułgarską filią ministerstwa i wyrazić swoje zdanie. Wtedy razem z bułgarskim ministrem podjęliby decyzję, do którego obozu przystąpić.
Obecność Ronalda postawiła jednak sprawę jasno - woli odgryźć sobie rękę niż być po jego stronie.
Ale samo to nie wystarczy - Ronald ma wielu sprzymierzeńców, i pewnie jest szczerze uradowany, że Krum trzyma się od niego z daleka. Potrzeba tu czegoś innego, aby zadać ból rudzielcowi.
Hermiona Granger jest jego najsłabszym punktem, wiedział o tym nie od dziś.
- Chciałbym zaoferować pani moją pomoc - powiedział w końcu Bułgar.
Japonka domyślała się tego.
- Pozostaje tylko pytanie, dlaczego? Czy nie jest pan znajomym Ronalda Weasley’a?
Wiktor zapalił papierosa.
Kiedyś był sportowcem. Wtedy nie pozwoliłby sobie na palenie. Miał wielkie plany - zostać mistrzem. Najlepszy Ścigający na świecie! Złote puchary i medale przez kilka lat zdobiły półki w jego pokoju. Któregoś dnia znikły. Spakował wszystkie do wielkiego pudła i wyniósł na strych. Wtedy poznał też Harukę - on poszukiwał pracy, ona - zdesperowanego pomocnika w działaniach. Haruka wyciągnęła Wiktora z dołka, zabezpieczyła pieniężnie i przyszłościowo, dzięki czemu mężczyzna poczuł się na siłach by pracować w fili ministerstwa. W zamian Bułgar pomagał jej w drobnych potyczkach prowadzących do „mocy”. Zdobywał informacje, puszczał w obieg niebezpieczne plotki, włamywał się do tajnych teczek i projektów. W jaki sposób Haruka trafiła na Wiktora? Dzięki mediom. To one relacjonowały o tragicznych losach byłej gwiazdy sportu, o tym, jak stacza się na dno po ciężkiej kontuzji. Tak też nawiązała się między nimi swego rodzaju symbioza - każdy, bowiem wiedział, że ten drugi z uśmiechem na twarzy wykorzystuje go do swoich własnych działań.
Tak jak teraz - Haruka Nikagura była zdeterminowana, tak naprawdę wcale nie obchodziły jej relacje między Krumem a Weasley ‘ em.
- To przykra znajomość, nie to, co nasza - wyjaśnił Wiktor - smutno patrzeć na tak słabego człowieka.
- Słabego? Ponoć ma wielu fanów.
- Mógłbym to udowodnić - Wiktor zwęził wzrok - powiedzmy… załamać go?
- Myśli pan, że to pomoże nam wygrać?
- Bez lidera nie ma obozu - Krum wyprostował się - fani opuszczą obóz i synalek ministra zostanie sam.
Haruka liczyła na nieco bardziej efektowny plan, ale, skoro sama nie miała lepszych pomysłów, postanowiła się zgodzić. Każdą koncepcję można z czasem podrasować.
- No więc dobrze, osłabimy go. W jaki sposób?
- To będzie proste! Ronald to naiwniak - zaśmiał się szyderczo Wiktor - Potrzebni mi jedynie napaleni na plotki paparazzi. I Hermiona Granger.
- Żona Weasley’s?
- To nie jest jego żona. - Bułgar dopił swoje wino.
*
Hermiona robiła tego popołudnia zakupy w małym centrum handlowym nieopodal ich domku.
- Sałata, pomarańcze, szynka… - czytała szeptem swoją listę zakupów - przydałaby się jeszcze mąka…jajka i wanilię chyba mam…
W główce świtał jej plan przygotowania prawdziwego ciasta, albo indyka, albo pieczeni.... kłopot w tym, że z trudem wychodzą jej wieprzowe kotlety. Pchała dzielnie metalowy wózek. Wyobrażała sobie uradowaną twarz Rona, gdy poda mu na talerzyku swoje dzieło.
Wiktor Krum obserwował ją z daleka. Wyciągnął zza pazuchy niewielką fiolkę.
- Wystarczy, że nasz Ronaldzik zje kęs nasączony moim specyfikiem - syczał z radości - a już nigdy nie zbliży się do Hermioninki! Ależ ja jestem przebiegły!
Jakiś mały chłopiec skrzywił się na widok czarnego charakteru naszej bajki. Fakt faktem kilka osób spoglądało nieufnie na Bułgara. Ten zmieszał się i obiecał sobie w duchu, już nigdy nie podniecać się tak bardzo swoimi genialnymi pomysłami.
Hermiona skręciła w dział obładowany serami i jogurtami. To jego szansa! Musi niepostrzeżenie skropić kawałek sera czarodziejską miksturą, a wtedy…
- Wiktor!
„Cholera” pomyślał Krum „zobaczyła mnie za wcześnie!”
- Hermionina! - Wykrzyknął z udawaną radością - cóż za zbieg okoliczności!
Hermiona otworzyła szerzej oczy. Przypomniała sobie jak ją ostatnio potraktował. Teraz znów miał szeroki i niewinny uśmiech na twarzy.
- Hermionino… chciałbym porozmawiać - powiedział poważnie - bardzo cię proszę.
Dziewczyna zadrżała. W końcu kiedyś Wiktor był dla niej kimś naprawdę ważnym. Kiedy spotkali się po raz pierwszy po latach, coś podskoczyło w jej żołądku. Czy to wspomnienie dawnych wspólnie spędzonych chwil?
Ich drugie spotkanie było za to totalną porażką.
Ale może za trzecim razem?
Ach, papryka! Ron lubi ostre potrawy, a ona nie ma ze sobą żadnych przypraw!
Ron…
- Wybacz Wiktorze, ale nie mam czasu na rozmowy - Hermiona szybko nabrała powietrza - muszę ugotować kolację i pomóc Ronaldowi w pracy.
Wiktor westchnął.
- No cóż, trudno - sięgnął po wózek Hermiony - pozwól chociaż odprowadzić się do domu, poniosę nawet twoje zakupy!
Koniec końców zgodziła się.
Szli razem bocznymi alejkami, Hermiona trzymała w ręku jedną torbę ze sprawunkami, Wiktor niósł drugą. Było dość ciepło jak na zbliżający się wieczór. Łagodny wiatr przeczesywał włosy Hermiony.
- Trochę się zmieniłaś - zaczął Wiktor z uśmiechem.
- Ty też - Hermiona poczerwieniała - przez jakiś czas czytałam o tobie w gazetach. Ale potem jakoś ucichło…
- Odszedłem z branży - Bułgar odchrząknął - twoje życie też jest teraz inne, zaskoczyłaś mnie.
Dziewczyna opuściła wzrok.
- Piękna pogoda - Krum zmienił temat - przepraszam cię za tamto… za tamto najście. Kiedy ujrzałem cię taką… taką piękną - dotknął nagle jej lewej dłoni - chyba straciłem głowę.
Zatrzymali się. Hermiona nie odpowiedziała tylko badała go wzrokiem. Połowa jej wierzyła, że może mówić prawdę. Druga połowa mu nie ufała, ponieważ Ron mu nie ufa.
- W porządku - odpowiedziała po chwili, zmarszczywszy brwi, - ale nie chciałabym… nie życzę sobie, aby to się powtórzyło.
- Nic bez twojej zgody! - Wiktor mrugnął do niej - Żartuję. Naprawdę przepraszam. I mam w związku z tym prośbę.
- Jaką?
- Dasz się zaprosić na kolację?
Hermiona poczuła, że się czerwieni.
- Kolację? Tłumaczyłam Ci, nie mam czasu…
- Och spokojnie - Wiktor wykonał coś w rodzaju półobrotu w taki sposób, że niesiona torba przez ułamek sekundy znalazła się za jego plecami - będziesz miała czas, będzie i kolacja - nachylił się nad nią tak, że przysłonił jej widok na alejki, wschodzące gwiazdy i fiolkę, której zawartość przenikała kolejno do pieczywa, owoców, mięsa…
- Muszę… muszę już iść - Hermiona szybko się cofnęła i wyrwała Krumowi torbę z ręki - mieszkam już tutaj, dziękuję za pomoc.
Hermiona była na siebie wściekła! Rozum podpowiadał jej wyraźnie, aby nie mieszała się w tego typu afery! Ostatnim razem przyciągnął ją tylko do ściany, tym razem może ją spić, zabrać do domu i rzucić na łóżko!
- Hermioninko zaczekaj, mam przecież prezent dla ciebie! - Wiktor złapał ją jeszcze za przegub ręki - spójrz!
I pokazał jej mały dzwoneczek.
- To zaczarowany dzwonek. Jak nim potrząśniesz, zadzwoni u mnie w kieszeni! To będzie znak.
- Znak..?
- Tak, znak gdzie jesteś. Dźwięk dzwonka zaprowadzi cię do mnie a mnie do ciebie.
Hermiona przełknęła ślinę. Krum schował jej dzwonek do kieszeni płaszcza.
- Zatrzymaj go - nalegał Wiktor - mam przeczucie, że niedługo znowu się spotkamy.
*
Nasza bohaterka postanowiła chwilowo zignorować mętlik w głowie i przygotować „danie swojego życia”. Krzątała się po nowej kuchni niczym wprawna gospodyni. Rzeczywistość nie była jednak tak kolorowa, jak ilustracja w książce kucharskiej.
- Daj mi jeszcze pięć minut! - Krzyknęła z przejęciem do Rona, który cierpliwie czekał za stołem - za… za pięć minut będzie gotowe, zobaczysz!
Ronald uśmiechnął się życzliwie, ale nos podpowiadał mu, że dzisiejsza kolacja szybciej zaprzyjaźni się ze śmietnikiem niż z jego brzuchem. Ciemny dym z piekarnika nie był najlepszym sygnałem.
- Hermiono… może jednak otwórz piekarnik - szepnął - albo użyjmy jakiegoś zaklęcia…
- Jeśli go teraz otworzę - Hermiona zaczęła panikować - to będę musiała przyznać się do porażki! Jednak pieczeń nie była dobrym pomysłem… rezygnowanie przy gotowaniu z czarów też nie! Tak bardzo chciałam zrobić to sama!
Ron wstał od stołu i wszedł do kuchni. Kucnął przy piekarniku.
- Następnym razem zrób po prostu spaghetti.
- Mądrala - dziewczyna podała mu kucharskie rękawice - sam gotuj, jak jesteś taki ekspert!
Rudzielec rozpogodził się.
- He, he, sama tego chciałaś…
Chciał jeszcze coś dopowiedzieć, jednak po otwarciu piekarnika oby dwoje zgubili się w chmurze czarnej sadzy. Zapach spalonego mięsa był wszędzie.
- No nic - Ron przetarł czarną twarz spoconą dłonią - pootwieramy okna, wyczarujemy jakąś silniejszą cyrkulację powietrza w domu… Hermiono?
Dziewczyna lamentowała nad kawałkiem węgla z piekarnika.
- Hermiono… - chłopak starał się być delikatny - nie smuć się… och daj to!
Ron wyciągnął z piekarnika brytfankę. Następnie zajrzał do lodówki, poszukał musztardy i zasiadł do stołu w salonie.
- Ron, co ty wyprawiasz…
- No przecież się napracowałaś - mruknął zaczerwieniony, wylewając na zwęglone mięso zawartość słoika - moje wypracowania ze szkoły też zawsze wyglądały fatalnie, po czym dostawałem „powyżej oczekiwań”.
Ron ukroił kawałek pieczeni. Również w środku przypominała ciemną smołę.
- Nie jedz tego - szepnęła Hermiona z przerażeniem - rozboli cię brzuch…
- Gadanie!
*
Wiktor spojrzał na zegarek. Dwudziesta dwadzieścia jeden. Rozmarzył się. Ronald jest już pewnie po kolacji. Jego specyfik to nie byle jaka trucizna. Ronald nie umrze po jej wypiciu, to byłoby zbyt proste. Najpierw poboli go trochę brzuszek, a potem… potem wystarczy dotyk delikatnej kobiecej skóry, by przeszył go na wskroś niewyobrażalny ból.
- Będziesz sobie siedział z nią w jednym pokoju, czuł jej zapach i jej ciepło, ale już nigdy go nie skosztujesz - Krum obracał w dłoni włos Hermiony. Takiego samego użył do wyrobu mikstury. Wtedy na kongresie, gdy byli na moment sami, udało mu się zdobyć wiele takich włosów.
*
- L… lepiej ci?
Hermiona stała cierpliwie pod drzwiami ich domowej toalety. Biedny Ron. Spałaszował całą nadpaloną kolację.
- Tak… tak - Ron wyszedł z łazienki lekko podkurczony. Trzymał się za brzuch - ta musztarda musiała mi zaszkodzić.
„Jak ty słodko kłamiesz” pomyślała Hermiona. Nie miała jednak czasu na głębszą zadumę, Ron skręcił się ponownie, niczym wąż Slytherinu i wydał z siebie dziwny jęk.
- Lepiej się połóż! - Hermiona chciała go zaprowadzić do sypialni - a ja zaparzę ci gorzkiej herbaty…
Nagle Ron wyprostował się i nabrał głęboko powietrza.
- Nie ma mowy! Nigdzie się nie kładę!
Chłopak nie dokończył, kucną i spłynął potem.
- Ach, jaka ja jestem głupia! - Hermiona aż uderzyła się dłonią w czoło - gdzie moja różdżka? Zaraz cię wyleczę!
W tej samej chwili Ron upadł nieprzytomny na podłogę.
*
- Gdzie jestem…
Ron leżał na podłodze z głową wspartą na kolanach Hermiony. Mimowolnie zatarł głowę do góry i nieco się speszył.
- Już mi lepiej - mruknął zaczerwieniony i usiadł obok dziewczyny. Ta przyłożyła mu dłoń do czoła.
- Nie masz gorączki, ale… lepiej nie ryzykować. Renervate!
Niebieski promień wniknął w głąb Ronalda.
- Przyjemne ciepło - szepnął.
Hermiona zaczerwieniła się, nie wiedząc, czemu.
- Skoro wszystko jest już w porządku, to wstawaj - podała mu rękę.
Jednak, kiedy tylko wypuściła go z rąk, Ronald poczuł silny dreszcz. Skuliwszy się ponownie uklęknął na jedno kolano.
- Ron..?
Ron zacisnął nagle dłoń w okolicy serca.
- Ron!
Hermiona natychmiast znalazła się przy nim i starła dłonią pot z jego czoła i policzków.
- Dlaczego zaklęcie nie zadziałało?!
Chciała wstać i położyć go na kanapie, jednak Ron zatrzymał jej rękę.
- Nie przestawaj - szepnął i przyłożył jej palce do swojego czoła - to przynosi ulgę.
- Na… naprawdę..? - Dziewczyna zmieszała się i ostrożnie położyła całą szerokość dłoni na głowie chłopca - może zaklęcie zaczęło po prostu działać..?
Powoli odsunęła dłoń. W tym samym momencie Ronald poczuł tak silny ból w klatce piersiowej, że bez jakiegokolwiek uprzedzania objął z całej siły Hermionę. Dziewczyna jęknęła.
- Ron, co się z tobą dzieje?
- Nie mam pojęcia - sapnął, a wielkie krople potu skapywały z jego nosa na ramię Hermiony - ale strasznie mnie boli. Dopiero jak ty… - wyprostował się z trudem. Zauważył, że kurczowo trzyma się nagich rąk dziewczyny - dopiero jak mnie dotknęłaś to przestało. Potem, kiedy odeszłaś znowu bolało. A teraz… nie czuje niczego.
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Jesteś absolutnie pewien, że…
- Wiem, co czuję!
- A więc dobrze - dziewczyna nabrała powietrza - zabiorę teraz ręce… sprawdzimy to ostatni raz, dobrze?
Ron przytaknął. Nie był jednak do końca przekonany.
- Na trzy… raz - Hermiona zaczęła wyliczać - dwa… trzy!
Jej ręce uniosły się w górę. Ron przez moment nie ruszał się i nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. Po kilku sekundach zaczął sinieć na twarzy. Jego wzrok stał się mętny. Hermiona, przerażona tym widokiem, szybko go do siebie przytuliła. Czuła jak chłopak dygocze na całym ciele. Poprzednio wystarczyła chwila, a odzyskiwał dawne siły. Teraz gładziła go ostrożnie po głowie a i tak potrzebne były długie kwadranse, zanim Ron był w stanie poprosić o szklankę wody.
Z trudem przeszli razem do kuchni, trzymając się mocno za ręce.
- Za każdym razem jest coraz gorzej - westchnęła Hermiona, kiedy Ron pochłaniał szklankę wody za szklanką - to jakaś strasznie silna klątwa!
Ron zmarkotniał. Dotyk Hermiony nie należał do nieprzyjemnych, jednak w głębi ducha wolał, aby dotykała go z własnej woli, nie dlatego, że od tego zależy jego życie.
- Przeanalizujmy moich obecnych wrogów - zaproponował, - kto miałby ochotę się mnie pozbyć? To chyba oczywiste - ten zapchlony Krum!
Hermiona musiała przyznać mu rację.
- Widziałam się z nim dzisiaj…
- Co takiego?!
- Och spokojnie - mimowolnie oblała się rumieńcem - pomógł mi nieść zakupy, trochę pogadaliśmy… zakupy!
Rzuciła się na torbę z zakupami. Była już co prawda pusta, ale może znajdą się w niej jakieś wskazówki… po chwili poczuła ciepłą dłoń Rona na swoim przedramieniu.
- Nie uciekaj mi tak nagle - sapnął.
Hermionie dziwnym trafem spodobały się te słowa. Miały w sobie coś miłego. Ton Rona był miękki i proszący.
- Przepraszam - szepnęła.
Ron poczerwieniał. Od kiedy jej włosy są tak błyszczące a oczy tak głębokie? Jak dwie krople żywicy…
Hermiona przesunęła różdżką nad torbą. Nagle w jej wnętrzu zaiskrzyły się fioletowe kropelki.
- To nie klątwa… to trucizna!
Ron pobladł.
- No pięknie. Padnę jak jakiś szczur!
- Niedoczekanie jego! Chodź!
Dziewczyna pociągnęła Rona do garderoby i zaczęła grzebać pustą ręką w kieszeni swojego płaszcza. Wydobyła mały, koci dzwoneczek.
- Pamiątka po Krzywołapie? - Zagadnął Ron, uczepiony dziewczęcej dłoni.
- Zaraz porozmawiamy sobie z Wikotrem… dał mi to dzisiaj po południu. Ponoć wskaże nam, gdzie się teraz znajduje.
- Co takiego?! On ci daje … TAKIE prezenty?
Hermiona nie zwracała uwagi na dąsy Rona. Potrząsnęła lekko dzwoneczkiem.
Nic się jednak nie stało.
- Dziwne - zmarkotniała - Wiktor był zdeterminowany, raczej mnie nie oszukał…
- Zdeterminowany?! - Ron był z minuty na minutę coraz bardziej wściekły.
- Czekaj! Tu coś jest!
Hermiona przysunęła Ronowi dzwoneczek przed nos.
- „Jestem kociakiem i bawię się od świtu do nocy” - chłopak przeczytał napis na czerwonej wstążeczce przymocowanej do dzwonka - banalny tekst.
- Od świtu do nocy… - Hermiona wyjrzała za okno - już dawno zaszło słońce, dlatego nie zadziałało. Musimy zaczekać do rana.
- W porządku - westchnął Ron.
- W porządku.
Dopiero po chwili Hermiona zdała sobie sprawę z powagi sytuacji.
- Nie dam rady trzymać cię za rękę całą noc!
- Nie martw się, coś wymyślę - tym razem to Ron ciągnął ją za sobą - usiądziemy na kanapie, przykryjemy się kocem… a dłonie zwiążemy. Znam na to świetne zaklęcie, w Ministerstwie związujemy nim szuflady, żeby nie pękały w szwach, kiedy jest w nich nadmiar dokumentów.
Noc mijała a Ron i Hermiona siedzieli otuleni kocem w swoim salonie. Różdżka Rona leżała na jego kolanach. Z jej końca wysuwała się delikatna, złota nić i oplatała z wolna dłonie młodych.
- Ile to jeszcze potrwa? - Szepnęła Hermiona i mimowolnie ułożyła zmęczoną głowę na ramieniu Ronalda.
- Będzie nas oplatać całą noc, na wypadek, gdyby jakaś nić pękła.
Hermiona nic już nie powiedziała tylko przyciemniła światła skinieniem swojej różdżki.
Przez moment siedzieli w ciszy.
- Dźwięk dzwona wskazuje ci drogę do niego - powiedział z wolna Ron.
- Tak - przytaknęła dziewczyna czując, że atmosfera się zagęszcza - wepchnął mi go do kieszeni.
Nie wiedziała, dlaczego się tłumaczy. W końcu ma prawo spotykać się, z kim chce.
Znowu cisza.
- Jesteś na mnie zły?
- Nie.
- Ale jesteś zły.
- Ale nie na ciebie.
- Na Wiktora?
- Znowu był ode mnie szybszy.
Hermiona nie zrozumiała. Dobrze, że było ciemno. Gdyby miała mu teraz spojrzeć w oczy chyba utonęłaby w niebieskiej głębi.
- Mam coś dla ciebie. Chcesz to coś zobaczyć?
Hermiona wyprostowała się i ryzykując odnalazła w przyćmionym świetle oczy Rona.
- Prezent?
- Tak - Ron uśmiechnął się - pomyślałem sobie, że skoro Wiktor tu jest…a ja nie zawsze będę mógł być obok ciebie… być może, nie wiem, może kiedyś będziesz mnie potrzebować i wtedy… to wskaże ci drogę.
Chłopak podał Hermionie małe pudełko, które miał schowane w kieszeni. Musiał nad nim pracować kiedy ona była na zakupach.
- Otwórz - zachęcił.
Wewnątrz błyszczał zloty pierścionek z czerwonym oczkiem. Mimo ciemności Hermiona dostrzegła jego subtelny blask.
- Zauważyłem, że nie masz „pierścionka zaręczynowego”. Nie chciałem jednak dać ci byle czego… trochę go zmodyfikowałem. Wystarczy, że zapragniesz, a on… wskaże ci drogę do mnie.
Zegar wybił północ. Ron czekał już kilkanaście minut.
- No powiedz coś wreszcie… Hermiono?
Hermiona nie odpowiedziała. Wsparła ponownie głowę na jego ramieniu i spała w najlepsze.
- No tak… moja przemowa poszła na marne…
Jakże się zdziwił, kiedy zaciskając mocniej palce na jej dłoni, wyczuł chłodną obręcz ze szlachetnym kamieniem.
Kurtyna.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.