Opowiadanie
Rezonans
Głos niepamięci
Autor: | Rinsey |
---|---|
Serie: | Slayers |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2016-02-13 22:07:32 |
Aktualizowany: | 2016-02-13 22:07:32 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Kopiowanie całości lub fragmentów przez osoby trzecie bez zgody autorki jest zakazane.
Rozdział 11
Głos niepamięci
Nurty… ucichły.
Znowu stąpała po ziemi składającej się z materii nienapełnionej mocą. Jej policzki muskał delikatny, zupełnie niemagiczny wiatr, rozwiewając jej długie, rude włosy na wszystkie strony. Z irytacją mrużyła oczy na skutek oślepiającego słońca nieotoczonego jasną, fioletowawą poświatą.
Nigdy by nie przypuszczała, że w miejscu niemalże całkowicie pozbawionym magii poczuje taką… pustkę. Pod tym względem te piękne góry zwieńczone soczystą zielenią były takie same jak Rejon, z którego pochodziła. Mimowolnie w jej umyśle pojawiła się świadomość, że gdyby teraz wróciła do Atlas, właśnie to by jej towarzyszyło. Pustka i poczucie straty. Póki co wolała się nie zastanawiać nad sytuacją, kiedy będzie zmuszona do podjęcia decyzji, w którym świecie postanowi spędzić resztę swojego życia. O ile niesamowicie pociągało ją dalsze studiowanie arkanów magii, całkowicie gardziła wizją podlegania komukolwiek. Nawet jeśli byłaby to grupa tak potężnych postaci, jak Przymierze Równowagi… Równowagi, która pomimo otaczającego ją kultu mogła być fałszywa… Może nie tyle fałszywa, tylko nie będąca jedynym słusznym porządkiem, który powinien obowiązywać w Eques. Wciąż nie znała wielu faktów, ale tego jednego była absolutnie pewna. Chcąc powstrzymać Rezo, musieli odnaleźć Praprzyczynę, punkt na środku spirali, coś, co sprawia, że niemożliwe staje się możliwe. I miała jednocześnie świadomość, że ta cała „Prawdziwa Równowaga”, o której do znudzenia mówili Ruelzhan, faktycznie mogła istnieć. Wciąż jednak nie zmieniało to faktu, że zarówno jej jak i Zelgadisowi trudno było ustalić prawdziwy cel potężnego maga.
Na rozwiązanie tej zagadki mieli ponad dziesięć miesięcy. Oczywiście, pod warunkiem, że Czerwony Kapłan zamierzał dotrzymać groźby wypowiedzianej w trakcie ostatniego zebrania Przymierza Równowagi. Również na tyle czasu zapewniono jej alibi w jej świecie. Po dokładnych ustaleniach z Zelgadisem i Filią postawiono wysłać do Uniwersytetu Drama’ttana w Atlas podanie o pozwolenie na udział w wyjeździe stypendialnym w dalekim kraju o trudnej do zapamiętania nazwie. Lina z rozbawieniem przekonała się o niezwykle praktycznym wykorzystaniu magii w sztuce perswazji ludzi pozbawionych mocy, gdy bez żadnych przeszkód uzyskała zgodę rektora na zagraniczny wyjazd, co w połączeniu z przesłaniem krótkich wiadomości do przyjaciół, babci i Luny, pozwoliło czarodziejce na całkowitym skupieniu się na edukacji magicznej i rozgryzaniu zagadki Wieku Pustki oraz Fałszywej Równowagi.
Zelgadis nadal obstawał, aby ich posunięcia i dochodzenie prowadzone na własną rękę, było nie było, dotyczące tematyki tabu w Krainie Równowagi, pozostało w tajemnicy nawet przed Philionelem. Filia, wciąż będąca w szoku po usłyszeniu teorii o tworzeniu nowych nurtów, zaczęła popierać to podejście z większym przekonaniem niż wcześniej, chociaż niechętnie patrzyła na coraz częstsze opuszczanie bezpiecznych murów dworku przez Linę, która to z kolei coraz bardziej wypatrywała kolejnej okazji do poznania kolejnych zakątków Eques. I tym razem, podobnie jak w przypadku Cieleth, była absolutnie zachwycona widokiem rozpościerającym się przed jej oczami.
Chociaż stawiała kroki po powierzchni pozbawionej magii, w odległości mniej więcej pół kilometra widziała wyładowania energetyczne towarzyszące burzy czystej mocy na tle wysokich, zielonych szczytów.
Było to miejsce nienasączone mocą, jednak wykonanie jednego nieprawidłowego ruchu mogło się zakończyć śmiercią pośród szalejącego żywiołu energetycznego.
Zupełnie jakby się znajdywała w oku cyklonu…
Tak właśnie wyglądało wejście do Vun Geas, jednego z niemagicznych Rejonów należących do granic Eques, kolejnego miejsca, które w trakcie swoich wieloletnich badań odwiedził Czerwony Kapłan Rezo.
- Czego się spodziewasz po wizycie w Vun Geas? - zagadnęła Lina po kilkuminutowym marszu wydeptaną dróżką wzdłuż krystalicznie czystego potoku. - Następnego punktu, jak tego z Barahesi?
- Nie tym razem - odparł Zelgadis, nie zwalniając tempa. - Odwiedziłem jeszcze inne Barahesi na granicach z pozostałymi wymiarami, wszędzie odnalazłem ten sam punkt energetyczny z tym samym symbolem. Raz towarzyszyła mi Filia i potwierdziła moje przypuszczenia. To są pewnego rodzaju punkty dostępu. Najwidoczniej do stworzenia nowych nurtów potrzebna jest ogromna porcja energii. I Ruelzhan, poruszając się po całym Eques, najprawdopodobniej czerpią dodatkową moc właśnie z tych punktów. Umieszczenie ich w środku Baharesi jest wręcz genialne. Burza mocy stanowi dodatkowe źródło energii, względem której ten punkt zachowuje się jak adapter, przetwarzając surową moc na taką, z której mogą korzystać Ruelzhan. A jednocześnie dla większości Strażników dotarcie do środka Baharesi jest wręcz niewykonalne. Myślę, że te punkty są rozsiane po wszystkich Rejonach, nie tylko Eques. Pamiętasz, jak ci opowiadałem o przypadkach z kopiami Rezo?
Lina kiwnęła głową.
- Uważasz, że Rezo jakimś cudem sterował nimi z Ruelzaar i wykorzystywał do stawiania kolejnych punktów dostępu, tak?
Mężczyzna przytaknął lekkim skinieniem.
- Dokładnie. W wielu przypadkach udało się go powstrzymać, ale nie we wszystkich. Zresztą wtedy nie mieliśmy pojęcia, że może chodzić o coś takiego. W każdym razie, wszystkie te punkty znajdują się w miejscach, w sąsiedztwie których występują skupiska ogromnej mocy, a Vun Geas, jak sama widzisz, jest Rejonem niemagicznym. Owszem, można stąd dojrzeć burzę energetyczną, ale nie jest ona związana nurtami z tym miejscem, dlatego też wykorzystanie Vun Geas w podobnym stylu do pozostałych punktów jest niemożliwe.
- To w takim razie na co liczysz?
- Vun Geas to nietypowe miejsce, niby podlega władzy Eques, ponieważ leży w granicach Krainy Równowagi, ale jest ono całkowicie odcięte od nurtów, więc w praktyce kontrolowanie tego miejsca nie jest takie trywialne. Żyje tu pewna rasa mająca obsesję na punkcie wiedzy magicznej. Większość Strażników unika kontaktu z tymi istotami, ale mamy jednak sytuację wyjątkową.
- Czemu Strażnicy ich unikają? - zdziwiła się czarodziejka.
- Mówiąc najprościej, nie udostępniają swojej wiedzy za darmo. A cena, jakiej żądają, często bywa wręcz niedorzeczna. W dużej mierze bierze się to z tego, że sami Episti, tak nazywa się ta rasa, nienawidzą istot mogących się posługiwać magią. Episti są tak jakby zbudowani z magicznej materii, jednak sami nie mogą kontrolować przepływu mocy tak jak magowie, dlatego zwykle osiedlają się z dala od nurtów, przez które co potężniejsi Strażnicy mogliby ich kontrolować. Do tego średnia ich życia wynosi około dziesięć lat, co stanowi ich następny powód niechęci do innych ras.
- Aha, czyli spodziewasz się, że będą coś wiedzieli o Praprzyczynie - odparła dziewczyna z błyskiem w oku.
Zelgadis ciężko westchnął.
- Ech… Bez względu na to, jak to nazwać, te punkty dostępu są strzeżone przez pieczęć zasilaną mocą, której nie znam ani ja ani Filia. Jeżeli gdziekolwiek istnieje wzmianka o rodzaju mocy, którego nie znamy, znajduje się ona w posiadaniu Episti.
- Czyli Praprzyczyna - podkreśliła nieugięcie rudowłosa. - Mówię ci, Zel, że Rezo odnalazł coś pierwotnego, coś, co całkowicie może zachwiać obecnym spojrzeniem na Równowagę….
- Lina. - Mistrz ziemi spojrzał na nią z pełną powagą. - Nie mówię, że nie masz racji. Ale jednocześnie może to być coś, co nie spowoduje, że istnienie całego porządku Eques stanie pod znakiem zapytania.
Czarodziejka wytrzymała jego wzrok i zniżyła głos.
- Zel, a jeśli to on ma rację? Że faktycznie ta Równowaga jest fałszywa?
- Jeżeli jakimś cudem okaże się to prawdą, wtedy będę się o to martwił - odparł stanowczo.
Lina milczała przez chwilę.
- Oby nie wydarzyło się to szybciej, niż się spodziewasz - dodała. - Ale dobra, dobra, ja już nic nie mówię - dodała od niechcenia, gdy mężczyzna zgromił ją spojrzeniem. - Nie musisz mnie zabijać wzrokiem. A co o tym wszystkim sądzi Rada Seyrun?
- Powiadomiłem ich tylko o lokalizacji punktów dostępu i obecnie pracują nad złamaniem pieczęci, chociaż wszyscy, którzy ją widzieli są jednego zdania, że znanymi środkami nie da się tego wykonać. Nie mają żadnej konkretnej teorii, chociaż Phil ciągle mnie nagabuje, abym cię przyprowadził na zebranie Rady.
- Czemu ciągle się sprzeciwiasz. Oj, Zeluś, jeszcze Phil pomyśli, że chcesz mnie mieć tylko dla siebie. - Uśmiechnęła się złośliwie i lekko dźgnęła maga łokciem w ramię.
Zelgadis tylko spojrzał na nią lekko poirytowany i bez słowa kontynuował szybki marsz. W jednej chwili zapadła cisza. Trochę zaskoczona tym brakiem reakcji Lina przyjrzała się swojemu towarzyszowi kątem oka, jednak zanim zdążyła wypowiedzieć kolejne słowa, mag zatrzymał się przy ścianie skalnej i przyłożył do niej dłoń.
- Jesteśmy na miejscu - odezwał się po kilku sekundach, gdy w chłodnym kamieniu zaczęły się zarysowywać kształty potężnych wrót prowadzących do siedliska Episti.
Sylphiel jak zawsze się wzdrygnęła, gdy poczuła mroczną obecność w dworku. Chociaż znała Xellossa od ponad czterech lat, wciąż nie potrafiła się przyzwyczaić do tego Mazoku. Świadomość pokładów czystej, surowej mocy Shabranigdo, do jakiej miał dostęp ten Demon, sprawiała, że ilekroć Tajemniczy Kapłan pojawiał się w ich twierdzy, przechodziły ją dreszcze niepokoju.
- Witaj, panno Sylphiel - odezwał się grzecznie, jak tylko zmaterializował się w drzwiach jej lecznicy.
- Och! Pan Xelloss! - odparła z lekko dostrzegalnym drżeniem w głosie. - Co pana tutaj sprowadza?
- Lenistwo i zapominalstwo pewnego Złotego Smoka - odparł z przyjaznym uśmiechem Mazoku. - Nie wiesz przypadkiem, gdzie się wybrała wasza kapłanka Ceiphieda, kiedy powinna być na zebraniu Rady Seyrun?
Uzdrowicielka odłożyła trzymane w dłoniach słoiki i zmarszczyła brwi.
- Zebranie Rady Seyrun? - zdziwiła się. - Przecież przyszła wiadomość, że zebranie zostało przełożone.
Niemal niezauważalnie kąciki ust Xellossa opadły.
- Jaką drogą was o tym powiadomiono?
- Osobiście przybyła jedna z posłanniczek pana Philionela i powiedziała, że panna Filia ma się natychmiast udać do wymiaru Overworld.
Na moment zapadła ciężka cisza. Sylphiel poczuła, jak cały żołądek jej się kurczy.
- Obawiam się, że wprowadzono was w błąd - powiedział Xelloss, lekko uchylając oczy. - Nikt nie odwoływał zebrania Rady Seyrun. Wygląda na to, że Ruelzhan, którzy przeniknęli w wasze szeregi wykonali swój pierwszy ruch.
Teleportacja międzywymiarowa jak zawsze kosztowała ją sporą część energii. Nie było to zbyt mądre posunięcie, jednak posłanniczka Philionela nakazała jej pośpiech, co niestety wykluczało użycie Sali Teleportacji. Jeżeli to, co usłyszała, było prawdą… Jeżeli członkowie Rady Blueriver z wymiaru Overworld naprawdę dokonali znaczącego odkrycia w temacie Ruelzhan… Może wreszcie to wszystko dobiegłoby końca. Z ogromnym trudem udało jej się odbudować swój świat, na nowo zdefiniować powód, aby wciąż strzec Równowagi, który został boleśnie roztrzaskany siedem lat temu. Teraz ponownie czuła coraz bardziej mnożące się wątpliwości. Już od dawna nie uważała ustroju Eques za doskonały, ale rozumiała bezwzględne, oparte na chłodnej, żelazne logice, podejście Przymierza Równowagi. Jak inaczej można było zapewnić względny ład w sześciu podlegającym Ryuzoku wymiarom? Jedyne ustępstwa, na jakie godziły się Demony, dotyczyły spraw Równowagi… Jednak w jej myślach po raz pierwszy pojawiło się pytanie, jak daleko Smoki były gotowe się posunąć, aby zdusić każde, nawet najmniejsze zagrożenie dla porządku w Eques? Ile z tych rzeczy działo się z dala od oczu przeciętnych Strażników? Oficjalnie zabijanie istot obdarzonych potężną mocą było zabronione, ponieważ miało to fatalny wpływ na przepływ nurtów. Z drugiej strony morderstwo istoty będącej naczyniem dla mniejszej ilości energii popełnione w miejscu o znacznym natężeniu mocy czysto teoretycznie byłoby niemożliwe do wykrycia i nie oddziaływałoby to w znaczący sposób na Równowagę… Zaklęła w duchu. Im dłużej myślała o najnowszych odkryciach dotyczących Ruelzhan, tym więcej dojrzewała niespójności, na które wcześniej nie zwracała uwagi. Czy naprawdę istniała możliwość, że to grupa zbierająca się pod przewodnictwem Czerwonego Kapłana miała słuszność?
W jednej chwili się stanęła w miejscu. O czym ona myślała? Jak w ogóle mogła się w jej umyśle pojawić tak irracjonalna myśl? Jak ludzie… Nie. Jak takie potwory nie wahające się przed zamordowaniem dla własnego zysku mogłyby mieć rację? To było absolutnie niemożliwe…
Pogrążona w myślach o wiele za późno zauważyła, że popełniła błąd. Wykonując teleportację międzywymiarową, nie mogła się bezpośrednio przenieść na teren głównej siedziby Rady Blueriver. Najpierw musiała pokonać na piechotę parokilometrowy odcinek drogi, gdzie stopniowo mijała kolejne bariery weryfikujące jej tożsamość i intencje. I jednocześnie było to miejsce, gdzie ktoś o umiejętności tworzenia nurtów, mógł bez trudu wpleść w sieć zaklęć ochronnych cienką, niemal niezauważalną nić teleportacyjną.
Każdy zakamarek jej umysłu wypełniał niepokój. Filia nie trafiła na spotkanie Rady. Oznaczało to jedno, wróg był dużo bliżej niż im się wydawało. Dotarł aż do samego Seyrun. Do tego ciągły brak znaku życia od pana Zelgadisa i panny Liny wywoływał u niej najgorsze przeczucia. Całe szczęście, że Amelia wciąż spała. Nie chciała niepokoić młodszej dziewczyny, a właśnie teraz przyszła Shyllien potrzebowała spokoju jak nigdy wcześniej. Z drugiej strony właśnie tak wyglądało życie Strażników. Długi czas pokoju przeplatał się z momentami, w których jedna chwila słabości mogła wiele kosztować.
Była tak rozkojarzona, że weszła do zbrojowni Gourry’ego bez pukania, co prawie nigdy jej się nie zdarzało.
- O, cześć Sylphiel. Chcesz zobaczyć mój nowy… - Blondyn odwrócił się do niej ze swoim promiennym uśmiechem, lecz jak tylko spojrzał na jej bladą twarz, natychmiast spoważniał. - Co się stało?
- Ja… Właśnie sprawdzałam barierę i chciałam… To znaczy… - W jednej chwili pożałowała, że tu przyszła. Była Strażniczką, sama powinna być w stanie poradzić sobie ze swoimi wewnętrznymi rozterkami. Jednak w najgorszych chwilach zawsze robiła to samo. Szła do tego, dla którego postanowiła zostać prawdziwą Equeshan.
- Sylphiel, usiądź - powiedział łagodnie blondyn, jednocześnie odkładając świeżo wykuty miecz i wskazując jej prowizoryczne krzesło obok siebie.
Kiedy spojrzała w te jasne niebieskie oczy, emanujące dobrem i ciepłem, nie była w stanie odmówić.
- A teraz powiedz mi, co się stało - poprosił, jak tylko zajęła wskazane przez niego miejsce.
- Dzieje się coś złego. Czuję to - wyszeptała. - Nie tylko z Filią… Pan Zelgadis i panna Lina są w niebezpieczeństwie. Nie ma ich już od dwóch dni… Przecież z mocą pana Zelgadisa to nie powinno trwać tak długo. - Z każdym słowem mówiła coraz szybciej. Miała wrażenie, że gdy wreszcie ujmie w słowa skrywane w jej wnętrzu lęki staną się mniej przerażające. - Sama kopia Czerwonego Kapłana wystarczyła, aby zginęło całe Sairaag. Czy my naprawdę mamy szansę…
- Sylphiel, nic im nie będzie - przerwał jej delikatnie.
Na chwilę powstrzymała cisnący się jej na usta potok słów i ponownie spojrzała mu prosto w oczy, w których dojrzała nowy element. Niewzruszoną pewność wypowiadanych przez niego słów.
- Nic im nie będzie - powtórzył, uśmiechając się. - Zel wie co, robi. I nie pozwoli, aby Linie stała się krzywda. A Lina zadba, aby Zel nie zrobił czegoś głupiego. Oni się rozumieją, Sylphiel. I jeżeli ktoś może odkryć, co knuje Rezoł, to są właśnie oni.
- A jeżeli właśnie tego chce Rezo? Jeżeli chce, aby pan Zelgadis odkrył jego zamysł… Co jeśli… Jeśli porządek, którego strzeżemy nie jest jednak właściwy… Co jeśli Czerwony Kapłan ma… rację? - Kiedy wreszcie wypowiedziała te słowa na głos, poczuła, jak przebiegł ją nieprzyjemny dreszcz. Strażnikom nie było wolno wypowiadać takich słów. Nigdy.
- A czy uważasz, że to, co zrobił Rezoł w Sairaag było właściwe? - spytał bardzo cicho Gourry.
Uzdrowicielka poczuła szczypanie w okolicach oczu.
- Absolutnie - wyszeptała.
- Nie znam się na tych magicznych sprawach i tych dziwnych teoriach, które Lina i Zel studiują z takim zamiłowaniem, ale wiem jedno: osoba, która robi takie rzeczy, nie może być dobra. Nawet jeśli to, co chce osiągnąć, jest jej zdaniem dobre.
Nie wiedziała, kiedy z jej oczu popłynęły pierwsze łzy. Jedno ciche skrzypnięcie starego taboretu później Gourry bez żadnych dodatkowych słów ją przytulił. Nie było w tym geście litości tylko czyste zrozumienie. Dlatego właśnie na tę jedną chwilę pozwoliła sobie na całkowite okazanie słabości.
- Przepraszam. Przepraszam, że ciągle szukam u ciebie wsparcia, że ciągle jestem tą samą słabą dziewczyną, jaką byłam. - Schowała głowę w jego koszuli, co lekko przytłumiło jej głos.
Mężczyzna przytulił ją mocniej.
- O czym ty mówisz? - spytał, uśmiechając się ciepło. - Nie jesteś słaba, Sylphiel. A dzięki temu, że tutaj jesteś, mogę nazywać to miejsce domem. Tak samo jak Zel i Filia, a teraz też i Amelia i Lina. Wiesz, jak ważne jest to, że ktoś na ciebie czeka?
Oczywiście, że wiem - pomyślała, chociaż wzruszenie uniemożliwiło je wypowiedzenie jakichkolwiek słów. - Przecież to ty jesteś dla mnie domem.
Od początku wiedziała, że coś jest nie tak. Jedno spojrzenie na twarz Zelgadisa wystarczyło, aby przekonała się o słuszności własnego spostrzeżenia.
- Trzymaj się blisko mnie - nakazał jej cicho.
Vun Geas - środek oka cyklonu, obszar pozbawiony magii, aż mdlił od szalejących, niezrównoważonych nurtów. Na środku ogromnej jaskini o niezwykle bogatej rzeźbie terenu, będącym, jak jej wcześniej powiedział Zelgadis, jedynym miejscem przyjmowania Strażników przez Episti, leżało martwe ciało. Istota nie była ładna. Nieproporcjonalnie wielkie, jaskrawoniebieskie oczy na tle trójkątnej twarzy, pozbawionej uszu i nosa, zastygły w wyrazie bólu i cierpienia. Skóra niewielkiego stworzenia, pokryta gdzieniegdzie piękną, aksamitną sierścią, odbijała światło wytworzone przez liczne wyładowania energetyczne unoszące się nad przeciętą klatką piersiową. Niewątpliwie właśnie ta moc była źródłem zbierającej się burzy energetycznej.
- Ktoś tu jest - szepnął Zelgadis, dobywając miecza.
Lina tylko kiwnęła głową i skupiła się nad rozwieszaniem własnej sieci mocy, co wyjątkowo utrudniały niespokojne nurty. Świadomość zagrożenia wzrastała z każdą sekundą. W tej sytuacji, nawet najsilniejszy wojownik Rejonu Varney nie był w stanie się teleportować. Nie znała możliwości Episti, lecz musiały istnieć powody, dla których Strażnicy unikali z nimi konfliktów. A kto uwierzy, że śmierć jednego z nich nie miała nic wspólnego z ich przybyciem?
Nagle coś jej błysnęło tuż przed oczami. Podłużne ostrze tuż obok wykrzywionej grymasem nienawiści i szaleństwa trójkątnej twarzy. Poczuła, jak ktoś ją mocno odepchnął, po czym rozległo się szczęknięcie metalu o metal. Instynktownie wezwała swój płomień, który błyskawicznie pomknął w stronę wrogiego stworzenia. Istota zawyła z bólu, gdy ogień połączył się z żywiołem ziemi.
Po całej jaskini rozszedł się dźwięk uderzenia niewielkiego ciała o skalną ścianę.
Lina szybko podniosła się z ziemi i w napięciu oczekiwała na następne posunięcie oponenta. Kątem oka dojrzała, jak Zelgadis z zawrotną szybkością ruszył na przeciwnika.
Chwilę później czas zwolnił swój bieg.
Istota ułożyła usta w złośliwym uśmiechu, gdy z jego ciała wydobył się ogromny ładunek energetyczny.
Kiedy czarodziejka ujrzała, że nowo wyzwolona moc łączy się z burzą energetyczną, tworząc nowy nurt, wiedziała, co się za moment stanie.
Nie zdążyła jednak nic zrobić, gdy w jednej chwili pochłonęła ją ciemność.
Gdzieś w najdalszym zakątku najrozleglejszego z wymiarów rozległ się wdzięczny kobiecy głos.
- Panie, odebrałam gwałtowny sygnał z obszaru Episti.
- A więc jednak tam dotarł. To bardzo dobre wieści, Eris - odpowiedział jej głęboki baryton.
- Skąd pewność, że to twój wnuk, panie? - odpowiedziała kobieta o krótko ostrzyżonych ciemnych włosach, podnosząc głowę znad skomplikowanego układu szkła laboratoryjnego, w którym wielobarwne ciecze krążyły z oszałamiającą prędkością - Ta siatka energetyczna pozwala jedynie ustalić, że pułapka została aktywowana, nie osoby, które w nią weszły.
- Z akcji w Cieleth dowiedzieliśmy się, że mój wnuk prowadzi w naszej sprawie dochodzenie na własną rękę. Jeżeli odkrył punkt dostępu w Barahesi, to jego następnym etapem poszukiwań muszą być Episti. A poza tym… - Odziany w szykowne karminowe szaty mężczyzna lekko potrząsnął swoją długą laską zakończoną delikatnymi dzwoneczkami, w rezultacie czego w obserwowanym przez Eris fragmencie szklanej konstrukcji pojawiły się dwie kulki świetła w kolorach zieleni i ognistej czerwieni. - Pozwoliłem sobie lekko zmodyfikować Laer Vendah, aby reagował na kilka konkretnych energii.
Eris, lekko mrużąc pomarańczowo-żółtawe oczy, przyjrzała się dokładniej drobnym sferom światła i uśmiechnęła się ciepło.
- Wciąż nie mogę wyjść z podziwu nad pańskim geniuszem. A więc to energia Zelgadisa… A ta czerwona należy pewnie do...
- Tak. Czerwone światło symbolizuje dziewczynę od Ayneres.
Kobieta przez dłuższy moment wczuwała się w rytm maszynerii.
- A czy przypadkiem nie nakazał pan wszystkim legionom złapanie jej żywej? Podobno chciał pan się spotkać z tą dziewczyną.
- To wciąż nie uległo zmianie - odpowiedział ze stoickim spokojem Czerwony Kapłan.
- Co do Zelgadisa nie mam wątpliwości, ale czy pańska nowa ulubienica będzie w stanie przetrwać burzę czasoprzestrzenną? - spytała z lekką ironią w głosie.
- Nie wiem, Eris. Jednak jakby nie była w stanie tego przetrwać, świadczyłoby to o fakcie, że wcale nie posiada takiego potencjału, o jaki ją podejrzewam.
- A gdy obydwoje wyjdą z tego cało?
Na twarzy mężczyzny pojawił się lekki uśmiech, który sprawił, że ciemnowłosa kobieta mimowolnie zadrżała.
- Wtedy nagrodzę ich wytrwałość i pozwolę im poznać część prawdy, której tak dzielnie poszukują.
To było niemożliwe. Absolutnie niemożliwe. A jednak kilkadziesiąt metrów od niej stał mężczyzna o półdługich włosach, w morskim odcieniu, opadających na muskularne ciało skrytym pod białą szatą. Otaczająca go mordercza aura była identyczna jak siedem lat temu. Dokładnie tak jak wypełnione nienawiścią, utkwione w niej złote oczy.
- Val… gaarv? - Paraliżująca umysł pustka pozwoliła jej na wydobycie z siebie jedynie tego jednego słowa.
- Witaj, Filio. - Rozległ się zachrypnięty, najwidoczniej wciąż nieprzyzwyczajony do mówienia, lodowaty głos.
- Jak to… Jak ty… - Mijały kolejne sekundy, do jej mózgu stopniowo powoli dochodziło coraz więcej bodźców, chociaż wciąż nie była w stanie sformułować pełnego zdania.
- Poznałem prawdziwą Równowagę. Uwierzyłem, zanim zrobiło się za późno. Sama widzisz, że to, co miało być niemożliwe, stało się możliwe. Widziałaś, jak zostałem wyklęty do Ruelzaar, a teraz stoję tuż przed tobą. To się dzieje na naszych oczach. Prawdziwa Równowaga powraca. - Im dłużej mówił, tym bardziej do niej dochodziło, że to wszystko działo się naprawdę.
- Val… To naprawdę ty? - Chociaż cała drżała, zrobiła kilka kroków w jego stronę. Uczucia i wyrzuty sumienia, które pogrzebała głęboko w sercu siedem lat temu, powoli przejmowały nad nią kontrolę, biorąc górę nad zdrowym rozsądkiem.
Ile razy sobie wyobrażała, że udało jej się go zobaczyć przed egzekucją raz jeszcze? Ile razy marzyła o tym, aby go uściskać po raz ostatni? Ile razy żałowała, że nie zginęła tego dnia wraz z nim?
Stanąwszy tuż przed nim, wyciągnęła przed siebie drżącą dłoń. A gdy stojący przed nią mężczyzna nie zrobił żadnego uniku, delikatnie dotknęła jego policzka. Spojrzenie mężczyzny na moment złagodniało, gdy z jej oczu poleciały pierwsze łzy.
- Tak bardzo chciałam zobaczyć cię raz jeszcze… Wrócić do tych odległych lat, kiedy razem marzyliśmy o nowej Równowadze - wyszeptała.
- Nowa Równowaga nadeszła. Członkowie Rady Przymierza zostaną skazani na zagładę, ale dla ciebie wciąż nie jest jeszcze za późno, Filio. - Lekko przyłożył swoją dłoń do dłoni Smoczycy przytkniętej do jego policzka.
- Val, dla tej nowej Równowagi zabiłeś pana Armace’a i wielu innych Strażników. Dla tej nowej Równowagi prawie zabiłeś i mnie. Jak mogłabym twierdzić, że twoja Równowaga jest dobra? - spytała, szlochając.
- Musiałem ich zabić. Oni mordowali, Filio. W wymiarze Overworld była usytuowana rzeźnia odpadów magicznego społeczeństwa uznanego za wroga Równowagi. Ale, oczywiście, jako ulubienica Milgazii, jak mogłabyś mi uwierzyć? Dużo łatwiej było ci uwierzyć w to, że oszalałem, czyż nie?
W jednej chwili poczuła, że zaczyna jej się robić słabo.
- Zanim przybyłaś, doszło do masowej ucieczki z kompleksu, gdzie te wszystkie biedne istoty były przetrzymywane. Miały zbyt małą moc, aby uzasadnić wyklęcie do Ruelzaar, jednak ich zabicie w jednym momencie wywołałoby zakłócenie nurtów. Dlatego brano ich parami, Smoki i Mazoku, gdyż odkryto, że gdy dojdzie do anihilacji dwóch istot o przeciwnej naturze w tym samym czasie, obie energie się zrównoważą, nie dając tym razem początku magii tworzenia, tylko całkowicie się zneutralizują. Pewnie podobnie byłoby z panem Gaavem i ze mną, z tymże obaj byliśmy zbyt silni.
- Z Gaavem? Smokiem Chaosu Gaavem? - powtórzyła za nim tępo. Czy jej brat…
- Tak, jemu przypisano zamordowanie części istot więzionych w kompleksie kilka lat wcześniej. Było to niesamowicie wygodne posunięcie. Za jednym zamachem pozbyli się słabszych wrogów Równowagi, a najpotężniejszego z nich wysłali pod tym pretekstem do Ruelzaar. Gdy doszło do skazania pana Garvaa, rozpocząłem dochodzenie na własną rękę. I oczywiście, szybko odkryłem prawdę. Armace zamierzał oskarżyć mnie o morderstwo uciekinierów z kompleksu. Miałem być drugą częścią cudownego planu pozbywania się odpadów doskonałego ustroju Eques, lecz ja dopadłem ich, zanim oni dopadli mnie. Niestety, nie doceniłem Armace’a, który już wcześniej zaczął mnie szkalować w oczach całego Przymierza. Później zjawiłaś się ty, a potem ten szurnięty Kapłan…
Słuchała tych słów, jak zahipnotyzowana. Przecież tamtej nocy Valgaarv był po prostu szalony… To nie mogła być prawda... Val po prostu całkowicie postradał zmysły...
- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? - spytała, zanim jej ciałem wstrząsnął kolejny szloch, próbując nie pokazywać swoich prawdziwych myśli.
- Byłaś zbyt blisko Milgazii, nigdy byś mi w to nie uwierzyła.
- Więc dlaczego mówisz mi o tym, teraz?
- Bo Czerwony Kapłan powiedział, że współpracujesz z jego wnukiem. A on jako jedyny ma narzędzia, aby poznać prawdziwą istotę Równowagi, aby ją zrozumieć. Dlatego uważa, że teraz istnieje jedyna szansa na to, że przejdziesz na właściwą stronę. Te kilka lat temu wolałem cię zabić niż pozwolić ci żyć w świecie rządzonym przez fałszywą Równowagę. - Przyłożył obie dłonie do jej policzków i spojrzał jej prosto w oczy. - I jeżeli nie zmienisz zdania, tym razem naprawdę cię zabiję, siostro. Jej przebudzenie jest bliskie. Jak Ona naprawdę powróci do Eques, wszystkich jej przeciwników czeka zagłada. A od jej gniewu lepsza jest śmierć tu i teraz.
Jej niebieskie oczy gwałtownie się rozszerzyły.
- Jaka „ona”?
- Czerwony Kapłan daje ci miesiąc na podjęcie decyzji - odparł, po czym wykonał kilka kroków do tyłu. W okamgnieniu otoczyła go złocista, potężna aura.
- Val… Val, zaczekaj! - zawołała, jednak jej brat, nie zwracając już na nią uwagi, zniknął.
Ponownie znalazła się na drodze prowadzącej do głównej siedziby Rady Blueriver.
- Val… - jęknęła i opadła na kolana.
- A więc Valgaarv powrócił do świata żywych, tak? - Tuż za jej plecami rozległ się dobrze znany jej głos.
Drżąc na całym ciele, odwróciła głowę, aby spojrzeć w szeroko rozchylone ametystowe oczy.
Ogień. Nie ciepły i bezpieczny, tylko szerzący cierpienie i destrukcję. Płacz i strach przed tym, co miało za chwilę nastąpić. Morze krzyków, spośród których rozpoznała swój własny.
Jej serce biło tak szybko, tak trudno jej było złapać oddech. Wiedziała, że musi uciekać. Oni byli tuż za nią. Bez trudów rozpoznała te kroki. Kroki zbliżającego się kresu.
W jednej chwili pojawiła się świadomość, że ucieczka jest niemożliwa. W końcu kto może uciec samej śmierci?
Potknęła się i zaczęła spadać. W dół. W dół. W dół.
W jednej chwili sceneria się zmieniła.
Z trudem otworzyła oczy i półprzytomnie rozejrzała się wokoło.
Sięgające jej oczu słoneczniki kołysały się leniwie w porywie ciepłego, letniego wiatru. Przyjemnie grzejące słońce co chwila skrywało się za kolejną chmurą. Gdzieś w tle pobrzmiewały cykady na tle nocnego nieba. Czuła krople deszczu delikatnie muskające jej ciało. Smak kartofli polewanych ciepłym mlekiem od świeżo wydojonej krowy wypełnił jej usta. Gwałtowny wiatr ponownie przeganiał chmury. Poczet mrówek unosił rozkładającego się konika polnego…
Radość spotkania. Ból rozstania. Niespełniona obietnica.
Płacz dziecka. Zbyt wielka moc. Niszcząca wszystko, co bliskie.
Trzeba chronić. Aby chronić trzeba rozdzielić. Dopóki nie przyjdzie właściwy czas.
A gdy wskazówka wskaże północ, kamień znów wpadnie do rzeki przeznaczenia.
Czas przestał istnieć. Były tylko nieznane słowa, zapomniane obrazy i niewyraźne wspomnienia. Nowy nurt odmienności, który bezlitośnie wypełnił całe jej istnienie.
- Proszę, proszę, a więc burza nurtów przekształciła się w burzę czasoprzestrzenną. - Niekryjący satysfakcji głos Guesha niósł się lekkim echem po skąpanej w ciemności świątyni. Jego przenikliwe zielone oczy były utkwione w jedynym źródle światła w majestatycznej budowli - Zerra Lumosis, jednym z magicznych instrumentów podarowanych mu przez samego Czerwonego Kapłana, służącego do wykrywania zaburzeń przepływu energii w strategicznych punktach Eques. Jak większość szpiegowskich wynalazków jego dowódcy, działanie Zerra Lumois opierało się na tworzeniu maleńkich nurtów, które odbierały wszelkie zmiany w zachowaniu miejscowych strumieni energetycznych i przekazywały sygnał zwrotny do rezonującej z nimi głównej części maszynerii.
- O czym pan mówi, panie Guesh? - spytał zdezorientowany Ramulez, jeden z jego najbliższych podkomendnych
- Widzisz to miejsce? - spytał ksiądz, wskazując palcem najintensywniej pulsujący punkt w sferze, stanowiącej „monitor” Zerra Lumosis. - To teren Episti. Miejsce, gdzie Czerwony Kapłan spodziewał się ujrzeć Szarego Wilka. - Sięgnął za pazuchę fioletowej szaty ceremonialnej i wyciągnął kolejnego papierosa. - A te pulsacje oznaczają, że nasz cel pojawił się dokładnie tam, gdzie chcieliśmy. I co więcej, towarzyszy mu nasza zguba - panienka od Ayneres.
- Czy to znaczy, że Szary Wilk w padł w naszą pułapkę? - spytał z ostrożnym entuzjazmem chłopak.
- Nie do końca... - Guesh zrobił efektowną przerwę na zaciągnięcie się papierosem. Kąciki jego ust nieznacznie się uniosły, gdy ujrzał młodzieńcze podniecenie w brązowych oczach Ramuleza. - Naszym zamiarem było złapać ich w pułapkę nurtów. Zupełnie odciąć ich od Eques i poczekać na przyjście Czerwonego Pana. Tam zaś… - Wydmuchał dym. - Nie jestem w stanie powiedzieć, co się tam dokładnie stało, ale teraz w Vun Geas szaleje burza czasoprzestrzenna.
- Burza… czasoprzestrzenna?
- Normalnie, gdy ścierają się nurty o ogromnej intensywności dochodzi do burzy energetycznej. Natomiast raz na milion przypadków może dojść do powstania burzy czasoprzestrzennej. W wirze energetycznym tworzy się nowa przestrzeń, nowy czas… Tylko nielicznym udaje się stamtąd wydostać.
- Czy to oznacza, że Szary Wilk… - W spojrzeniu Ramuleza pojawiła się nadzieja. - Umrze?
Na twarzy Guesha pojawił się ironiczny uśmiech.
- Prawdopodobieństwo jest niezwykle wysokie. A już na pewno wątpię, aby panienka od Ayneres to przeżyła. Tym razem nie będzie mogła liczyć na pomoc Szarego Wilka.
- Ale czy pan Rezo nie nakazał złapania jej żywej?
- To… - Ponownie wydmuchał dym. - …już nie jest nasz problem. Jednak gdyby jakimś cudem Szary Wilk wyszedł z tego cało, będzie niesamowicie osłabiony. A takiego momentu nie wolno zmarnować. Wykorzystamy ten moment, aby go zmiażdżyć. - W zielonych oczach błysnęła rządza krwi. - Zbyt długo ingeruje w nasze plany. Musimy go wreszcie unicestwić.
- Ma pan na myśli bezpośrednie starcie? - Na twarzy młodzieńca pojawił się strach. - Ale przecież pani Elsevien stanowczo odradzała bezpośrednią walkę z Szarym Wilkiem. Dlatego właśnie wprowadza w życie swój plan tak ostrożnie…
- Ramulezie, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - W głosie Guesha pobrzmiewała irytacja. - Burza czasoprzestrzenna jest w stanie osłabić, o ile nie unicestwić, nawet największego wojownika w wymiarze. I nie zamierzam zmarnować takiej szansy. Jeżeli zaś chodzi o Elsievien…
Elsevien… Zaczynał poważnie wątpić w skuteczność jej działania. Ta kobieta była z pewnością pełna uroku i doskonale panowała nad swoimi emocjami. Tak dobrze, że on sam nie potrafił ostatecznie określić, czym się kierowała brązowowłosa piękność. A nigdy nie ufał ludziom, jeżeli nie wiedział, co dokładnie tkwi w ich umyśle. Nie miał wątpliwości, co do faktu, że była Equeshan nienawidziła Fałszywej Równowagi tak samo ja on. Obserwował ją dużo uważniej niż innych nowych popleczników. I w tych rzadkich chwilach, kiedy chociaż w najmniejszym stopniu jej zwyczajny styl bycia odbiegał od normalności, dostrzegał w jej oczach czystą nienawiść. Właśnie ta nienawiść, tak dobrze znana mu emocja, sprawiała, że nazywał ją sojusznikiem, chociaż nigdy by jej nie nazwał towarzyszem broni. Dostarczyła im wiele cennych informacji. Doskonale też pełniła rolę szpiega w samym Seyrun. Jednak wciąż wyczuwał w niej coś niepokojącego, coś, co sprawiało, że ciągle miał się wobec niej na baczności. Z drugiej strony obecnie nie miało to żadnego znaczenia. Teraz liczyło się tylko jedno. Sprawić, aby bicie serca Szarego Wilka ustało raz na zawsze.
Z uśmiechem, tak perfekcyjnie potrafiącym imitować szczery wyraz twarzy, doskonalonym przecież przez całe lata, dodała ostatnią nić zaklęcia. Aura otaczający magiczną konstrukcję idealnie naśladowała echo magiczne spotykane po zastosowaniu śmiercionośnych zaklęć Szarego Wilka. Nareszcie jej żmudny plan był o krok od uwieńczenia. Wystarczyło tylko, aby jeden element znalazł się na swoim miejscu. Ale już niedługo… Wystarczy jeden nieostrożny ruch i jej wysublimowany czar zostanie aktywowany. Przebywała w Seyrun już wystarczająco długo, aby zebrać fragment energii należącej do każdej ważniejszej osobistości w stolicy świata Varney. Miała już wszystko, czego potrzebowała, aby wprowadzić w życie swój własny plan.
Najpierw jednak chciała zobaczyć najprawdziwszy lęk w tych znienawidzonych szafirowych tęczówkach.
Ale spokojnie…
Na wszystko… przyjdzie… czas…
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.