Opowiadanie
Japanicon 3 - relacja z konwentu
Autor: | Slova |
---|---|
Redakcja: | IKa |
Kategorie: | Relacja, Konwent |
Dodany: | 2012-11-06 18:33:29 |
Aktualizowany: | 2012-11-06 18:34:29 |
Czas zaiste płynie bardzo szybko - jeszcze nie zapomniałem wrażeń z trzeciego Mokonu, a już przyszło mi odwiedzić kolejne miasto z konwentowej mapy Polski. To był mój pierwszy raz w Poznaniu, do którego przyciągnął mnie Japanicon 3, czyli znowu impreza zorganizowana przez Miohi, autorów wcześniej wspomnianego festiwalu. Mimo niewielkiego odstępu czasowego pomiędzy obydwoma konwentami, porównanie ich przychodzi mi z niemałym trudem, gdyż Japanicon minął mi tak szybko, że niewiele z niego pamiętam. Ledwie w piątek wieczorem rozpakowałem plecak, a już w niedzielę przed południem musiałem ruszać w drogę powrotną. Nawet nie wiem, kiedy upłynęło te niemal półtorej doby, ale to chyba właśnie dobrze świadczy o imprezie.
Conplace robił wrażenie - wielki główny hol, w którym pomieścili się wszyscy tłumnie przybyli wystawcy, dostępny był już po wejściu na imprezę. Ustawione w wielki kwadrat stoiska wręcz spływały mangowymi gadżetami, a mimo to miejsca do przechadzek nie brakowało. Niestety nie miałem okazji przyjrzeć im się lepiej - dlaczego? O tym później.
Pierwsze wrażenie rzeczywiście było nieziemskie. Niestety dalej już nie wszystko wyglądało tak różowo. Z pewnością najbardziej we znaki dawały się warunki sanitarne i „kible w klimacie post-apo” jak to określił Grisznak. Ogólnie cała szkoła wyglądała jak placówka dla wariatów - brak zamknięć w toaletach, okna bez klamek i ogólny ogrom budynku przytłaczały, zwłaszcza po południu, gdy jedynym źródłem światła były lampy. Obrazu dopełniały prysznice, w których po prostu śmierdziało, a ciepła woda chyba płynęła ze źródeł termalnych w Sudetach, tak długo trzeba było na nią czekać.
W sleepach też nie było najlepiej - ciasno, młodzież jak zwykle nie rozumiała przeznaczenia sal do spania i uskuteczniała w nich działalność DKF lub organizowała recitale Vocaloidów, co niektórzy śmią nawet nazywać „socjalem”. Nie, proszę państwa, jeżeli ktoś mówi, że jeździ na konwenty w celu socjalizowania się, a przez większość imprezy siedzi w sleep roomie z wciąż tymi samymi ludźmi, to kłamie. I przeszkadza innym odpoczywać od trudów socjalizowania się, bo do tego właśnie sleepy służą. Prawdziwy socjal jest na konkursach, panelach i pod prysznicami. Socjalowi w spańpokojach mówimy stanowcze nie! Jakie szczęście, że ja doposażyłem się w stopery.
Kto mnie zna, ten wie, że moim narzekaniom nie ma końca. Teraz to potwierdzę. Szkoła była super. Wielki budynek, masa dobrze wyposażonych sal, zero ścisku, bogactwo, zwycięstwo i tym podobne. Niestety w całym tym dobrobycie zabrakło zwyczajnych mapek poszczególnych korytarzy rozwieszonych w celu ułatwienia orientacji. Ponadto miejsca, w których odbywały się atrakcje były niejako oddzielone od głównych ścieżek przemarszu mangowców - w celu trafienia na atrakcję należało „zboczyć z trasy”, wspinać się po schodach i szukać sal. A kto tworzy atrakcje ten wie, że znaczna większość słuchaczy prezentacji trafia do danej sali z przypadku i z czystej ciekawości, a nie z powodu wcześniej zaplanowanej chęci uczestnictwa w konkursie/warsztacie/prelekcji. Sam na swoje panele zazwyczaj zwołuję ludzi wychodząc przed salę, jednakże tym razem miałem z tym kłopot, gdyż korytarze były dosyć puste. Mimo tego wszystkie osiem godzin poprowadzonych przeze mnie prelekcji mogę z czystym sercem uznać za udane, zwłaszcza miło wspominam „Słowniczek animo-polski”, który zgromadził dużą publikę głodnych wiedzy mangoludków i jednego „pomagającego mi” Kameya. Również „Pisanie recenzji mang i anime” okazało się sukcesem, ba! Pierwszy raz spotkałem się z sytuacją, by ktoś robił na mojej prelekcji notatki! Ku mojemu zdziwieniu (niekoniecznie pozytywnemu) nawet na odbywającą się o trzeciej rano dyskusję o realizmie w anime przybyły tłumy. Sytuację tę zrozumiałem dopiero po dokładnym przyjrzeniu się rozpisce godzinowej - zwyczajnie po północy nie było ciekawych opcji do spędzenia czasu. Mimo to ja nie nudziłem się nawet przez chwilę. Od samego rozpoczęcia konwentu mój plan dnia był napięty jak struna - z jednego konkursu na drugi emocje nie opadały, a konkurencja rosła. Wysiłek się opłacił - zdobyte za punkty dwie płyty Moonlight Mile wynagrodziły trud i teraz udowadniają, że z moją wiedzą na temat mangi i anime nie jest jeszcze tak źle. Z drugiej strony były to jedyne ciekawe nagrody na stoisku, dostępne za sensowną ilość konwentowej waluty - wariatów zdolnych zdobyć 160 punktów i zgarnąć replikę miecza nie ma w końcu wielu, a przypinki i breloczki nie za bardzo mnie interesują. Ale to już tradycja konwentów Miohi, że stoisko z nagrodami wieje biedą. Mimo tego w tym całym wyścigu po punkty zagalopowałem się do tego stopnia, że nawet nie miałem czasu wybrać się do znajdującego się za rogiem szkoły marketu i ledwo też wygospodarowałem czas na szybki prysznic przed moimi nocnymi panelami. I to jest właśnie moje usprawiedliwienie na brak czasu, by przyjrzeć się ofercie wystawców.
Drugi Mokon, Love3, jubileuszowy Magnificon, trzeci Mokon - to inne konwenty Miohi, jakie odwiedziłem w ciągu ostatniego półtora roku i muszę przyznać, że Japanicon 3 jest w tej grupie najlepszy. Po pierwsze nie dało się na nim uświadczyć nudy, co okazało się głównym mankamentem dwóch ostatnich festiwali CLAMPa. Natomiast w przeciwieństwie do tegorocznego Love, na Japaniconie uczestnik nie czuł się jak na obozie uchodźców, nie musiał też przemierzać wielkich dystansów, by dostać się na atrakcje, co doskwierało na Magnificonie eXpo. Idealnie też nie było, ale jako uczestnik i twórca atrakcji uważam, że konwentowicze nie mieli wielkich powodów, by żałować uczestnictwa w imprezie, a wspomniane wcześniej mankamenty nie wpływały w drastyczny sposób na jakość zabawy.
Aha, na prośbę specjalną Shina - nie „maido cafe”, a „meido kafe”. Jeśli już, to „maid”. Niestety ten punkt gastronomiczny na konwencie był opisany właśnie tą pierwszą, niepoprawną formą.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.