Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Inuki - sklep z mangą i anime

Opowiadanie

Dragon Ball - Saiyan Princess

100. Scalenie

Autor:Killall
Serie:Dragon Ball
Gatunki:Akcja, Fantasy, Fikcja, Przygodowe, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2017-06-18 12:33:01
Aktualizowany:2017-06-18 12:33:01


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Historia całkowicie jest dziełem Killall.


Muzyka


Dzieciaki zostały pod opieką czujnego oka Son Goku i Szatana. Reszta siedziała w głębi pałacu, na balkonach rozmawiając o czymkolwiek, albo wcale się nie udzielała. Osiemnastka zabrała córkę do jednej z komnat by położyć ją spać, a Chi-Chi od godziny leżała nieprzytomna pod wachlarzem jej ojca. Ta to jak dramatyzowała to na całego. Bulma wciąż wyrywała sobie włosy z głowy nie tylko faktem śmierci swojego ukochanego, ale samym tymiż ten zaprzedał duszę diabłu tylko po to by stoczyć pojedynek stulecia! Także nie pochwalałam tej decyzji. Czasem zastanawiałam się co tak naprawdę siedziało w głowie mego brata. Niejednokrotnie pokazał, że nie potrafi myśleć racjonalnie do sytuacji, ale również potrafił okazać wiele, wielokrotnie ukazując się z innej perspektywy ratując wiele istnień nie zważając na swoje własne. Czy potrzebował do tego jakiegoś bodźca?

Nie chciało mi się oglądać lekcji teoretycznych na dole pałacu, a także nie miałam ochoty na trening. Jeszcze nie teraz, kiedy starałam się układać pokruszone myśli w całość. Siedziałam na kamiennej balustradzie opierając się o jeden z filarów spoglądając w niebieską otchłań nieba.

- Dlaczego uważacie, że Gohan nie żyje? - Odezwała się córka Herkulesa - Dlaczego? Nie macie jego ciała.

- Ponieważ każda żyjąca istota wysyła wibracje, i my potrafimy je wyłapać - Odparł smętnie Kuririn - A jego są niewyczuwalne, niestety.

Spojrzałam na niego w gniewie. Doskonale wiedziałam co to oznacza, i że nie mogę sobie tego przeinaczyć, jednak sama nie chciałam dopuścić do tego swojej świadomości. Śmierć Vegety była za to całkowicie oczywista. Kenzuran nie odezwał się, ale zdawało się, że coś wie na ten temat, a przynajmniej wiedział jak to potoczyło się w jego przypadku, o ile do pewnego momentu nasze różne światy były zgodne. Chciałam wyszarpać go za łachy i wyciągnąć informacje dotyczącą rzekomej śmierci syna Goku, jednak wolałam nie wiedzieć i mieć jakąś nadzieję, że jednak żyje, gdziekolwiek się znajdował.

- Co do ciała - Zabrałam niespodziewanie głos - Wcale nie potrzeba mi trupa by stwierdzić by ktoś umarł. Swoją energią jesteśmy w stanie doprowadzić do całkowitej destrukcji - Spojrzałam na zaskoczoną dziewczynę - Po prostu wyparujesz.

Zeskoczyłam z gzymsu podchodząc do stołu i zabierając z misy duże czerwone jabłko. Przyglądałam się jemu kilka sekund, nadgryzłam po czym wyrzuciłam przed siebie, a następnie wycelowałam palcem. Czerwony promień trafił owoc, by po chwili te wyparowało niczym woda. Zamiotłam podłogę ogonem by następnie owinąć go sobie wokół talii. Mój kamienny wzrok utwierdziłam w nowej przyjaciółce Son Gohana. Ta zasłoniła usta robiąc wielkie oczy.

- Ale… - Jęknęła.

- Nie oznacza to, że uważam iż on umarł - Warknęłam ściągając brwi - Nic jednak nie mam by poprzeć swoje myśli. Jeśli chcesz by ktoś cię ochronił musisz przestać uważać, że wiesz więcej, bo tak nie jest. Ale na mnie nie licz, nie jestem Son Gohanem.

Odwróciłam się na pięcie nie chcąc oglądać jej palety barw na twarzy, oraz tego jak bardzo jest zła i może smutna. Każdy z nas kogoś stracił, a jednak wciąż planowaliśmy jak wybrnąć, jak ocalić ten cholerny świat! Niespodziewanie do głowy wlazł on - przeklęty czarnoksiężnik chwaląc się po raz kolejny jak to Buu jest niezwyciężony i które tym razem wybrał miasto za cel, a wszystko tylko po to by poszukiwana przez niego trójka oddała się w jego ręce, a właściwie to do żołądka nienasyconego różowego balona tym razem w postaci czekolady…

- Nic tu po mnie - Niemal szczeknęłam - Idę trenować.

Zeskoczyłam z wierzy prosto na pałacowy dziedziniec. Musiałam zająć się sobą i swoimi myślami. Małolaty miały swoje zajęcie, ja musiałam znaleźć swoje. Zaraz za mną miękko wylądował Blade. Jego mina zdradzała, że ma zamiar mi towarzyszyć, choć wcale go o to nie prosiłam. Spojrzałam na niego spode łba i nic nie mówiąc ruszyłam na skraj pałacu by zeskoczyć w dół i jak sobie obiecałam - zająć się swoją już dość dobrze udręczoną duszą. Mężczyzna uczynił to samo.

„Uczepiłeś się jak rzep” pomyślałam nie odwracając się do niego.

Kiedy twardo wylądowałam w sporej odległości od filara prowadzącego do wierzy Karina, Kenzuran przystanął naprzeciw mnie. Domyśliłam się, że miał mi coś do powiedzenia, bez względu na to czy chciałam go słuchać, czy też nie. Czyżbym miała być na niego skazana od momentu jego wylądowania? W ogóle nie rozumiałam po co z nami tutaj był. Dlaczego nie wrócił do siebie skoro ten świat nie należał do niego i oczywiście praktycznie niczego nie zrobił by zmienić w jakikolwiek sposób naszą przyszłość. To w końcu chciał nam pomóc czy wolał się przyglądać i ocenić czy w innym wymiarze są silniejsi od niego czy jednak nie i czy w ogóle przeżyjemy.

- Eh, wyjaśnisz mi w końcu czego tak naprawdę chcesz? - Zbulwersowałam się - Nic nie robisz tylko się przyglądasz i komentujesz. Po co w ogóle tutaj jesteś!?

- Nie denerwuj się - Skrzywił się na widok mojej kwaśnej miny - Wszystko w swoim czasie. Chciałem się upewnić czy u was wszystko toczy się mniej więcej jednakowym torem - Rozpoczął gestykulację - Pochodzimy z dwóch różnych wymiarów i nie chciałem go nad wyraz zmieniać nie upewniając się, że nie są one do siebie podobne.

- Jakieś wnioski? - Burknęłam zaciskając ciaśniej ogon w talii.

- W większości jest podobnie, niemal tak samo, ale nie jestem jeszcze pewien odnośnie niektórych kwestii.

- To znaczy?

- Nie mogę powiedzieć - Westchnął - Niektóre rzeczy powinny się wydarzyć w odpowiednim czasie, tak mi się zdaje. Jeśli będziemy w nie ingerować mogą nie nastąpić. Poczekaj jeszcze trochę, a się dowiesz co mam na myśli.

Odwróciłam się na pięcie spoglądając w niebo. Jeśli tak to miało się odbywać, wolałbym by nie deptał mi po piętach, albo przynajmniej zdradził co nieco w zakresie sztuki walk, zawsze mogło być coś o czym nie miałam pojęcia, a mogłoby się przydać. Przemieniłam się w super wojownika po czym zdematerializowałam się za przybyszem z obcego świata.

- Jeśli chcesz być pomocny - Szepnęłam mu niemal do ucha - Walczmy.

Minęło może z pół godziny, kiedy niespodziewanie do mojej głowy, ponownie wlazł przeklęty Babidi. Miałam ochotę roztrzaskać mu głowę o krawężnik, a potem rozdeptać by nic nie zostało z tej włochatej, zielonkawej łepetyny. Wylądowałam twardo na trawie wsłuchując się kolejny monolog tej pokraki. Kiedy wspomniał o Trunksie i o tym gdzie zamieszkuje, aż się we mnie zagotowało. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że mieli właśnie się tam udać i gdyby nie to, że wszyscy byli w Niebiańskim Pałacu mogłabym się zacząć martwić. Jednak po chwili zrozumiałam, że znajdowali się tam rodzice Bulmy, a ta mówiła iż ci nie chcieli udać się do Dende’go. W sumie jak się nad tym zastanowiłam, to kryształowe kule miały przywrócić im życie, jeśli zostaną zabici,także nie było powodów do obaw, przynajmniej dla mnie, kobieta Vegety na pewnoodbierała to zupełnie inaczej.

- Jeśli musisz wiedzieć będzie tak - Zabrał głos Kenzuran - Trunks poleci po smoczy radar, gdyż został w Capsule Corporation, a Goku na chwilę zajmie się Buu i tym bałwanem by dzieciak mógł w spokoju wrócić w bezpieczne miejsce.

- Po co mi to mówisz? - Zapytałam niewzruszenie.

- Byś nie planowała niczego, po prostu trenuj i podnieś swoją umiejętność.

Jak powiedział tak się stało. Wyczułam energię bratanka, który wyruszył w drogę, dokładnie w stronę domu, a po chwili jak syn Bardocka teleportuje się w skrajnie niedaleką pozycję, w której zastał przeciwników. Dlaczego sam nie poleciał po radar i nie wrócił do pałacu, po co to wszystko? Przeklęty Babidi postanowił transmitować na żywo przebieg wydarzeń, od co jak wspaniale twór jego ojca rozprawia się z trudnym i nieposłusznym mieszkańcem tej planety. Westchnęłam siadając w niewysokiej trawie. Zamknęłam ponownie oczy by obejrzeć to spotkanie. Czy coś innego mogłam w tej chwili zrobić? Wszak chciałam wiedzieć do czego mógł być zdolny ojciec Gohana po siedmioletniej nieobecności, a na pewno było czym się pochwalić. Tym razem Blade sobie musiał odpuścić gdyż za nic w świecie nie chciałam tego ominąć, zwłaszcza, że przy zamkniętych oczach niemal byłam tam na miejscu i widziałam co dokładnie się działo. I w końcu stało się, Goku pokazał swoją kolejną odsłonę, czyli trzecie stadium super wojownika, dokładnie takiego samego jakiego przedstawił nam Blade, jego moc była fenomenalna! Miałam wrażenie, że niemal namacalna. Tym bardziej zapragnęłam osiągnąć taki sam cel. Jeśli oni mogli, ja też mogłam i miałam nadzieję, że nastąpi to prędzej niż później, a skoro Goku prosił o trzy dni czasu dla „złożenia broni” to może i bym się wyrobiła? W jakikolwiek sposób? Jednak mimo tak potężnej aury dostrzegałam, iż wróg był silniejszy, a nawet specjalnie ta moc nie była w stanie go pokonać. Czy faktycznie wszystko zależało od tej nie znanej nam dotąd techniki scalenia?

Kiedy wrócił do pałacu na niebie wróciłam ponownie do okładania pięściami i nogami swojego nowego trenera. Co prawda nie przywykłam do treningów z innymi niż Vegetą i Gohanem, ale cóż miałam zrobić? Ani jednego, ani też drugiego nie było w pobliżu, czy tego chciałam czy nie. Z resztą jeśli Son Gohan żył, to i tak wolałby stanąć w obronie swojej przyjaciółki niż pomóc mi się doskonalić. Wskoczyłam na drugi poziom tym samym sugerując przybyszowi by dotrzymał mi kroku. Rozpoczęliśmy najpierw sparing, później zaczęło się używanie fal energetycznych. Doskonale dawałam sobie radę, tę przemianę miałam opanowaną do perfekcji, także miałam wrażenie iż lepiej się nią posługiwałam niż mój przeciwnik. Możliwe, dlatego iż więcej przebywał na pierwszym poziomie, jak i trzecim niż samym drugim. Jakby nie patrzeć siedem lat to była kupa czasu by stać się perfekcjonistką.

Gdy wyczułam rosnącą moc Goku w górze, zdekoncentrowałam się i oberwałam prosto w nos z kolana. Odrzucona siłą ciosu upadłam w tył na trawę. Czując napływ ciepłej cieczy wytarłam się po czym nastawiłam bolesną kość.

- Zapłacisz mi za to - Warknęłam niemal do siebie.

- Jeżeli chcesz być doskonałym wojownikiem nie mogą cię dekoncentrować inne rzeczy - Zauważył lądując naprzeciw - W ten sposób cokolwiek i gdziekolwiek będzie się działo, ty zapomnisz, że jesteś tu i teraz.

- Zabawnie się mówi, kiedy nie walczysz z kimś tak na poważnie - Wymamrotałam przewracając oczami - Przecież nie biję się z tobą by cię zabić! A może powinnam?

- Zabawnie, nie zabawnie, musisz się tego nauczyć - Odparł bez entuzjazmu - Nie jest to łatwe i tak, też się często na tym łapię, ale im wcześniej zaczniesz się tego uczyć tym prędzej załapiesz o co chodzi.

- Czyli jak ktoś będzie okładał mnie po mordzie, a w tym czasie ktoś inny będzie zarzynał kogoś innego, kto potrzebuje mojej pomocy mam go po prostu olać? - Zadałam beztrosko pytanie - Co do ziemian nie ma problemu, co do większości tego świata!

- Zatem kto jest twoim problemem? - Spytał spokojnie podkładając ręce pod boki.

Z niedbałego siadu przeniosłam się do skrzyżnego sprawdzając przy okazji czy aby nos miał się całkiem znośnie.

- Swojego brata bym nie zostawiła - Warknęłam - Ty nie masz nikogo kogo byś nie zostawił w potrzebie? Ja swojego musiałam i co mi z tego przyszło! Nie żyje i nic nie mogę teraz zrobić, ani się zemścić, ani go przywrócić do życia!

Mężczyzna westchnął. Spojrzał w niebie i zdawało się, że się zamyślił, jednak nie wypowiedział słowa. Czyżby jednak był gdzieś ktoś na kim mu w jakimkolwiek stopniu zależało? Na pewno, nie był wyprany z emocji! Gdyby był nie stałby tutaj przede mną i by mi nie matkował jak należy, a czego nie wolno. Skoro chciał pomóc, powinien był to robić, a póki co tylko potrafił mnie pouczać.

- Wiesz co? - Podniosłam się niedbale z ziemi - Wszystko mi jedno co myślisz. Nie musisz tu być, wracaj do siebie.

Po tych słowach ruszyłam w górę, a po chwili wróciłam do pierwotnej formy. Postanowiłam wrócić na górę i zabrać się za pracę troszkę inaczej, a przede wszystkim pogadać z samym Son Goku. Nie wiedziałam co do końca mną kierowało, jednak czułam, że powinnam. Mimo wszystko. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że moje słowa nie przekonały Kenzurana do powrotu do domu, najwidoczniej za wszelką cenę chciał sprawdzić co w naszym świecie się stanie podczas starcia z samym Buu. Skoro musiał?

Gdy wylądowałam na pałacowej kamiennej posadzce ludzie zebrani wokół ojca Gotena żegnali się z nim. Dostrzegłam, że nawet Chi-Chi była wśród nich. Czyżby jego czas dobiegł końca? Choć zdawało mi się, że miał przepustkę dwudziestoczterogodzinną, czyli powinien opuścić świat żywych następnego dnia, niemal tej samej pory co tego dnia.

- To już? - Zapytałam podchodząc do mężczyzny.

- Tak - Oświadczył - Mój czas dobiegł końca. Poprzez transformację zużyłem życiodajną energię przez co straciłem mój pobyt na ziemi się skrócił.

- W takim razie jeśli spotkasz Vegetę, przekaż mu, że się nie popisał i że skopie mu tyłek kiedy się spotkamy.

Saiyanin roześmiał się obiecując, że to zrobi jak tylko go odnajdzie, ale w pierwszej kolejności ma zamiar udać się na poszukiwania Son Gohana. Na samo jego imię serce niemal mi stanęło, a łzy chciały napłynąć do oczu. Ściągnęłam usta spuszczając wzrok. Nic więcej nie miałam do powiedzenia. Miałam gdzieś cichą nadzieję, że jednak nie spotka tam swojego syna.

- Jemu też coś przekazać? - Zapytał próbując odgadnąć jakie mną targały emocje.

Spojrzałam na przedmówcę wielkimi oczyma. Do przekazana miałam naprawdę wiele, a w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach były to same wyrzuty, dąsy i obelgi. Stwierdziłam, że raczej jego ojciec nie chciałby tego słuchać. Z resztą nie miał tyle czasu.

- Jeśli umarł… - Jąknęłam się - Że wiedziałam, że tak będzie, bo mnie nie posłuchał.

W niemalże ciszy mąż czarnookiej kobiety wraz z siostrą mistrza Roshiego opuścił ten świat pozostawiając nas samych ze sobą. Co prawda był jeszcze ten cały Blade, na którego spojrzałam kontem oka, ale czy to wszystko miało jakiś sens? Moje porozpieprzane myśli nijak nie chciały ze sobą współpracować, ani się dać posegregować. Byłam jednocześnie wytrącona z równowagi orz rozbita na kawałki. Jak miałam logicznie myśleć? Westchnęłam spoglądając w miejsce, w którym ostatni raz widziano zmarłego Saiyana.

Dnia następnego Szatan wziął się ostro za trening dzieciaków. Te oczywiście wolały spać, jak to dzieci Saiyanów, jednak zielonoskóry im na to nie pozwolił. Dla niego nie miało znaczenia czy mieli mniej niż dziesięć lat, jeśli chodziło o taką skalę zagrożenia, z resztą z opowiadań Son Gohana wiedziałam, że jego treningiem zajął się po śmierci Goku, kiedy to pokonali Raditza i był dużo młodszy od tych dwoje, jak i mniej uzdolniony. Oczywiście tutaj chodziło tylko i wyłącznie o jakiekolwiek przemiany. W naszym dzieciństwie tego nie było, by być silniejszym musieliśmy naprawdę ciężko trenować, a oni mieli to niemal w genach!

Kiedy wyciągał chłopców z łóżek nie spałam już przeszło dwie godziny relaksując się na krawędzi pałacu. Póki była cisza i wszyscy spali było idealnie, a zapewne Buu także gdzieś odpoczywał po zrujnowaniu kolejnych kilku większych siedlisk. Piccolo tego dnia miał w planach sprawdzić czy dzieciaki opanowały technikę. Chciał by zaczęły trening na nowym poziomie, z resztą w nowej skórze mogliby czuć się nieswojo. Ja miałam za to w planach wejść do sali Ducha i Czasu na pół dnia, by uzupełnić moje poprzednie pół sprzed walki z Komórczakiem. Później zostałby mi jeszcze jeden dzień i więcej nie mogłabym tam się pokazać. Nameckanie mówili, że więcej nie wrócę, drzwi do świata po prostu przestałyby istnieć. Pół roku treningu myślałam, że w zupełności by mi wystarczyło, wszak nie byłam opornym uczniem jeżeli chodziło o sztuki walki.

W samo południe Kuririn zebrał wszystkich by obejrzeli spektakularne widowisko z udziałem synów Saiyanów. Po raz pierwszy mieli się scalić i pokazać światu co potrafią. Szczerze? Nie mogłam się doczekać, w końcu nieznana mi była ta taktyka, a jej kroki doprowadzały mnie do niemal histerycznego śmiechu. Chłopcy na rozkaz swojego opiekuna ustawili się w odpowiednich pozycjach na tyle oddalonych by po wykonaniu tańca nie wpadli na siebie, ani nie było mowy o zbyt dużej przestrzeni pomiędzy.

Pierwszym krokiem było wyrównanie oddechu, jak to mawiał zielonoskóry, a w praktyce chodziło o zrównany poziom mocy, inaczej nie miało prawa dojść do połączenia się dwóch istot. Młodziki wzięły się w garść i po oczyszczającym wdechu przyjęły pozycję gotową do działania. Ich moc zaczęła rosnąć, a kiedy już mały Gohan osiągnął swój szczyt w podstawowej formie Trunks go sporo przekroczył. Było to oczywiście logiczne. Dzieciak trenował pod moim i ojca okiem, a Son Goten niestety miał taką matkę a nie inną i jego trening był dużo mniej efektywny, jednak jak na tak młodego dzieciaka jego poziom był imponujący i moim zdaniem w krótkim czasie byłby w stanie dorównać swojemu koledze.

- Trunks, wyrównaj do poziomu Gotena - Poinstruował Nameckanin.

Bratanek wzdychając wykonał polecenie trenera i zrównał się z czarnookim. Teraz była pora na taniec połamaniec. Od niego zależało czy chłopcy będą mogli przejść do kolejnego etapu. Wszyscy zebrani niemal drżeli w oczekiwaniu na to co się stanie. Nawet córka Herkulesa była ciekawa, z resztą ona nie należała do naszego świata i widać było, że czuła się tu obco, z resztą w moim towarzystwie to na pewno w ogóle się nie czuła. Jednak mąż C18 jakby nad nią czuwał, niemal pilnując dziewczyny na każdym kroku, a ta omijała moją osobę szerokim łukiem. Słusznie. Chłopcy zabrali się do mało finezyjnych ruchów i wymachiwaniu rękoma po czym zetknęli się ostatecznie palcami wskazującymi kończąc słowo „Scalenie”. Nastąpił oślepiający błysk niczym technika Tenshina. Niektórym, aż wydał się pisk z gardeł z oszołomienia. Kiedy światło zbledło można było odsłonić oczy, a im ukazał się potworny grubas, a obaj chłopcy gdzieś przepadli. Widać było, że powstali z dwóch różnych osób, gdyż posiadali dwa odcienie włosów - z przodu czarne jak u Gohana, zaś z tyłu wpadające w fiolet, typowa mieszanka jaką odziedziczył Trunks po swoich rodzicach. Ciuchy natomiast mieli dość nietypowe, otyłą posturę torsu zdobił niezapinany bezrękawnik, oraz bufiaste materiałowe spodnie przewiązane w pasie szafirową szarfą.

- To jest to? - Wyksztusiłam - Jakiś grubas, który pewno palcem nie kiwnie.

- Oczywiście, że nie! - Warknął Piccolo - Trunks wszystko popsuł! Zamiast wyprostować palce zacisnął dłoń! Nic nie pojęli.

- To niech się odmienią i próbują dalej - Zauważyłam robiąc głupią minę.

- Nie możliwe - Westchnął wojownik - Musimy odczekać pół godziny.

W tym czasie nowy osobnik postanowił rozpocząć rozgrzewkę. Jak przystało na otyłych mizernie z nią sobie poradził, a w efekcie padł na pysk zmęczony jak po ciężkim maratonie. To było istnie żałosne!

- W ten sposób niczego nie osiągniemy - Żachnął się Yamcha - Za dużo wymagacie od tych dzieciaków.

- Może ty w ich wieku lepiłeś babki z piasku - Skwitowałam kąśliwie.

- Nie ma co dyskutować na ten temat - Zauważyła Bulma - Nie wyszło im, następnym razem będzie lepiej.

Po upływie trzydziestu minut grubasa spowiło czerwone światło, a chwilę później stali obok siebie jak nigdy nic obaj chłopcy mając całkiem rozkojarzone miny. Prawdopodobnie nie potrafili jeszcze zaakceptować efektu łączenia i możliwe, że poczuli ulgę, kiedy każdy z nich na powrót był sobą. Sama nie wiedziałam czy potrafiłabym połączyć z kimś myśli i stać się jednością. To także pewno musiało odbyć swój trening.

Szatan Junior upomniał chłopców o błędach jakie poczynili przy zespojeniu i poprosił, choć nie brzmiało to na prośbę, by bardziej przyłożyli się do swojej pracy, gdyż czas nagli, a było jeszcze sporo do roboty, zwłaszcza nad nimi samymi. Za dwa dni miała odbyć się walka z nieokrzesanym Buu, który zabił swojego pana i robił co mu się żywnie podobało. Dzieci ponownie przygotowały się do nowej techniki, tak samo jak poprzednio wyrównali energię i odtańczyli cudotwórczy taniec. Ponownie zostaliśmy oślepieni, a gdy wszystko wróciło do normy zobaczyłam przerażające chuchro, które ledwo trzymało się na nogach. Szczęka mi opadła.

- Idę się zdrzemnąć - Bąknęłam niezadowolona - Ja wątpię, że w ogóle może coś z tego wyjść.

Koścista postać połączona z dwóch istot w jedno przypominała starca chorego na jakąś nieuleczalną chorobę. Z niesmakiem podążyłam w głąb pałacu. Chłopcy po raz drugi dali ciała, a jeśli chodziło o trening tego tańca, to uważali, że są lepsze rzeczy do roboty. Tutaj powinni dostać po łbach gdyż ich nieposłuszność i lekkomyślność odbijała się na nerwach samego zielonoskórego, który już sam nie wiedział jak ma zająć się szkoleniem urwisów.

Po zmarnowaniu kolejnej połowy godziny chłopcy dostali reprymendę od byłego Wszechmogącego, ci zaś się podśmiewując nie widzieli w tym żadnego problemu. Na samą myśl się zaśmiałam gdy wyobraziłam sobie tupiącego nogą Vegetę, który nie znosił takiego zachowania, zwłaszcza swojego rozpieszczonego syna. W ogóle nie przejmowały się krzykami zielonoskórego, jakby walił grochem o ścianę.

- Słuchajcie chłopcy - Zabrał głos Kenzuran - Jeżeli uważacie to za śmieszne, lepiej zrezygnujcie z tego teraz.

Obaj spojrzeli na niego z wielkimi oczami. Zupełne zaskoczenie dosięgło także innych. Z resztą kto by się spodziewał.

- Rozumiem, że jesteście dziećmi i lubicie się wydurniać, ale pora zmężnieć! - Rzekł szybko i stanowczo - Czas na zabawy się skończył w chwili gdy pojawił się Buu. Chcecie zginąć z jego ręki czy może wolicie go pokonać?

- Oczywiście, że pokonać, proszę pana - Odparł beztrosko Goten - Nie trzeba od razu krzyczeć.

- Właśnie - Przytaknął mój bratanek.

- Tylko do was nie dociera żadna prośba - Zauważył rozglądając się po zebranych jakby szukał aprobaty - Czy chcecie by wszyscy stracili życie? By wasze matki zostały zjedzone przez tego potwora?

Na samą myśl przeszedł ich dreszcz, choć nie dało się ukryć, że nikt nie chciał skończyć w żołądku okrutnej balonowej gumy. Wtedy byśmy mogli zapomnieć o powrocie do życia. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać siebie samej w postaci maleńkiej kulki cukrowej, albo ciastka bezowego.

- To są dzieci - Zbulwersowała się Chi-Chi - Nie możesz mówić do nich tym tonem!

Kobieta była niemal gotowa zdzielić wojownika w głowę byleby odszczekał to co powiedział, a jak to bywało w jej przypadku, nadopiekuńczość jak zwykle sięgała zenitu.

- Czyli śmierć Vegety może iść w zapomnienie? Gohana także? - Zapytał przybysz nie bojąc się stąpać po cienkim lodzie.

- Nawet tak nie mów! - Oburzyła się - Nie pozwolę obrażać moich dzieci!

- Proszę pani - Westchnęła Videl wtrącając się w rozmowę - Ten człowiek ma rację. Nie chcę nic mówić, ale jeśli oni sią naszą ostatnią nadzieją nie możemy im pozwolić na lekkomyślność.

Ku mojemu zaskoczeniu żona Goku zeszła na ziemię i odstąpiła od wymierzenia kary na Riverze. Czy właśnie byłam świadkiem udobruchania nieokrzesanej kobiety? Nie wierzyłam w to co widziałam, jednak nie mogłam się doczepić do niczego, czy mi to odpowiadało czy też nie. Córka Satana po raz pierwszy była po słusznej stronie barykady. Dzieciaki musiały dorosnąć i to jak najszybciej.

Po kilkugodzinnej przerwie i ponownemu treningowi tych samych figur, Kenzuran z Szatanem jednogłośnie stwierdzili, że tym razem chłopcy nie popełnią żadnego błędu i taniec fuzyjny dojdzie do skutku. Jak widać ciężkie słowa Saiyana wzięli sobie do serc.

- Idziesz? - Zapytała Osiemnastka stojąc w progu pałacowym - Chłopcy będą się scalać.

Podążyłam za pół kobietą wolnym tempem zastanawiając się czy jeszcze tego dnia wejść do sali treningowej, czy jednak odłożyć ją sobie na następny dzień. Co prawda tutaj to była tylko chwila i w sumie mogłam ją wykorzystać na trening podczas nieudanego złączenia się urwisów, jednak coś czułam, że nie byłam na siłach i jednak postanowiłam odbyć magicznie półroczny trening następnego dna o poranku.

I tym razem wszystko zostało odtworzone jak poprzednimi razy, kolejne oślepiające błyski i tym razem ku mojemu zaskoczeniu przed nami stał zupełnie inny wojownik. Wyglądał o wiele dostojniej od swoich poprzedników, było też czuć od niego nie małą energię. Musiałam przyznać, że pod okiem Saiyana z innego świata chłopcy sobie doskonale poradzili z opanowaniem nowej techniki.

- I jak? - Zapytała zaniepokojona Bulma.

- Jak mamy się do was zwracać? - Padło pytanie z ust drugiej matki.

Chłopcy jeszcze przez chwilę milczeli rozglądając się wokoło jakby usiłowali zebrać myśli do kupy, po czym naprężyli swoje nowe ciało, a na usta cisnął się wielki uśmiech.

- Mówcie do nas Gotenks - Wypowiedział dumnie - Czuję się świetnie!

Po tych słowach wzniósł się w powietrze testując swoje nowe ciało. Zdawał się być w doskonałej formie co wzbudziło niemały entuzjazm wśród gapiów. Więc Goku miał rację i istniała niezawodna technika scalenia dwóch osób o podobnej mocy, a ich obecna choć na normalnym poziomie wzrosła dwukrotnie.

- Teraz gdy jestem tak potężny jestem w stanie utrzeć nosa temu Buu - Zachichotał chłopak.

- Chyba sobie jaja robicie! - Warknął Piccolo - Niech was pycha nie zgubi! Jeszcze nie opanowaliście swoich nowych umiejętności!

- Gadanie - Mruknął niezadowolony Gotenks - Jestem niepokonany! Załatwię Buu w mgnieniu oka!

Nim ktokolwiek się obejrzał zarozumiałego dzieciaka już nie było. Dende z rezygnacją potrząsnął głową, zaś Piccolo z wściekłości zdjął turban z głowy po czym cisnął nim w podłogę, a ta poczuła jego kilkukilogramowy ciężar. Było to do przewidzenia. Kiedy chłopcy poczuli w sobie nową moc pomyśleli, że są niepokonani, w co szczerze wątpiłam.

- Spokojnie, polecę za nimi - Przetarłam ręką zesztywniały kark - Geny Vegety wzięły górę.

Jak powiedziałam tak też uczyniłam i nie czekając na kogokolwiek reakcję ruszyłam śladem sparowanego chłopca by nie wyrządził sobie większej szkody, choć uważałam, że należał im się mały kuksaniec od różowego stwora, by wreszcie zrozumiały z kim mają do czynienia. Czy naprawdę śmierć Vegety nic im nie mówiła? Nie wspominając o rzekomej śmierci Son Gohana, w którą tak ciężko mi było uwierzyć.

Dzieciaki dopadły straszliwą kreaturę gdy ta znęcała się nad bezbronnymi Ziemianami, którzy usiłowali emigrować statkami w inną część planety, i tak z resztą bezskutecznie. Na początek trzymali gardę i okładali przeciwnika jak na wojownika przystało, jednak doskonale było widać, iż to nic nie robi różowemu napastnikowi. Westchnęłam przyglądając się dalszej części w której to szale się odmieniły i tym razem to Gotenks dostawał baty. Ten jednak w przeciwieństwie do swojego oponenta odczuł każdy potężny cios. Kiedy wbił dzieciaka w betonowy mur dzielący morski akwen z ziemią pojawił się ludzki szwadron, który postanowił ostrzelać swojego wroga. Wykorzystałam ten moment i ruszyłam w stronę uciemiężonego chłopca.

- A cóż to za śliwa pod okiem? - Udałam zmartwioną - Plaster? Bandaż?

Przegrany spojrzał na mnie kwaśno tym samym okazując delikatną skruchę. Pochwyciłam go w nadgarstku po czym wyrwałam z betonowego więzienia i wyrzuciłam w niebo najmocniej jak potrafiłam bez rozmachu. Chwilę później zjawiłam się przy nim chwytając go za ucho. Chłopak zawył podwójnym głosem z bólu.

- Jazda do pałacu, albo skopie wam tyłek, gamonie! - Strzeliłam palcem w niebo - Albo zawołam Buu by zrobił z was miazgę.

Gotenks bez sprzeciwu ruszył w drogę powrotną. Wyglądał jak zbity pies, niczym biedne dziecko któremu ktoś odebrał zabawkę. Miałam nadzieję, że tą lekcję sobie bardzo dobrze przyswoili i nie zamierzali więcej lekceważyć wroga. Nie było przecież na to czasu! Każdego dnia, każdej godziny, jak nie minuty ginęli niepotrzebnie ludzie, choć moim zdaniem balon powinien był zlikwidować dawno temu, bez możliwości powrotu do życia.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.