Opowiadanie
Dragon Ball - Saiyan Princess
102. Trzeci poziom
Autor: | Killall |
---|---|
Serie: | Dragon Ball |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Fikcja, Mroczne, Przygodowe, Science-Fiction |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2017-06-18 12:33:35 |
Aktualizowany: | 2017-06-18 12:33:35 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Historia całkowicie jest dziełem Killall.
Szatan Junior prowadził Buu przez niemal wszystkie korytarze znajdujące się w Niebiańskim Pałacu, a im dłużej to trwało, tym więcej czasu mieli chłopcy na przygotowanie się do walki. Miałam nadzieję, że nie bagatelizowali sprawy i przykładali się do treningu jak najlepiej. Wszyscy żyjący na tej wymarłej planecie pokładali w nim nadzieję, a jeśli chodziło o mnie, nie powiedziałam ostatniego słowa i nie miałam zamiaru stać bezczynnie i patrzeć jak ginie świat. Nie wierzyłam w wielki sukces dzieciaków zważywszy na jakikolwiek brak doświadczenia w boju. Choćby byli nie wiadomo jak silni, nie mieli moim zdaniem szans na wygraną, chyba, że dzięki fartowi.
Wciąż czułam rozgoryczenie wewnątrz do tej Ziemi i jej mieszkańców wraz z ich odmiennością i niedokształceniu. Nie mogłam zapomnieć także o przesłoniętych oczach, lecz to ja miałam sobie wmawiać, że jestem dziwolągiem! Tylko ten odmieniec mógł ocalić niejednokrotnie ich nędzne życia!
Westchnęłam cicho spoglądając na grupkę ludzi podążającą jak cienie za zielonoskórym oraz balonowym potworem. Kilkanaście minut później przestałam wyczuwać ich energię, co oznaczało tylko i wyłącznie przekroczenie progu innego wymiaru. Postanowiłam więc zejść na ziemię by rozprostować kości. Pomyślałam, że wybiorę się w wysokie góry i otoczona śnieżnym krajobrazem urządzę sobie małą rozgrzewkę. Jakby nie patrzeć musiałam być gotowa na wszelką ewentualność i porażkę chłopców, co za tym idzie, że potwór znajdzie sposób by wrócić do naszego świata. Dendee zapewniał, że nie ma takiej możliwości, ale ostrożności nigdy za wiele. Majin był tworem czarnoksiężnika, sam także potrafił to i owo. Sądziłam, że po nim można spodziewać się wszystkiego.
Wyruszyłam w drogę nie chcąc tracić czasu na oczekiwanie. Z moją niecierpliwością i tak byłoby to niemożliwe, a co za tym idzie mogłabym z tego tytułu uprzykrzyć komuś życie. Leciałam przed siebie oglądając z wysoka czego dopuścił się niegdyś podwładny Babidiego. Wszędzie walały się stosy ciał niewdzięcznych ziemian, nawet jeśli wszystkich sama niedawno chciałam wyplenićichoć nie interesował mnie ich los to taki widok nie napawał mnie radością. W tej chwili czułam jakąś pustkę. Może był to fakt jego potęgi? Świadomość, że jeśli się nie postaram podzielę ich los i tym samym nie okazałabym się lepsza?
Przystanęłam w wysokich górach na wyspie miasta Południa, gdzie stąd miałam rzut beretem do wysepki mistrza Roshi, tym razem opustoszałą. Zza kombinezonu wyjęłam kapsułkę konstrukcji ojca Bulmy i po wciśnięciu spustu wyrzuciłam ją przed siebie, a ta wydała jej zawartość, a dokładnie mój płaszcz który niegdyś otrzymałam w prezencie od swojego mistrza. Był idealnie złożony w kostkę, która kontrastowała z idealną bielą śniegu. Usiadłam na materiale w siadzie skrzyżnym zamykając oczy, a ręce luźno oparłam o kolana. Wzięłam głęboki wdech po czym bardzo powoli pozbyłam się go z płuc. Chwila spokoju i medytacji miała na celu oczyścić mój umysł, przygotować się psychicznie do tego co miało nadejść. W mojej głowie było tak wiele niespójności, rozgoryczenia oraz smutku, który często nie pozwalał mi trzeźwo myśleć. Musiałam być gotowa na wszystko! Nie ufałam Riverowi tak jak on sobie tego życzył, a to najbardziej mnie rozkojarzyło. Wciąż główkowałam nad jego przybyciem i niesieniem pomocy, której nie mogłam nigdzie dostrzec.
Po upływie bliżej nieokreślonego czasu przede mną stanął przybysz z innego świata. Niemalże mnie wystraszył, ale starałam się tego nie okazać.
- Szybka transmisja? - Zapytałam retorycznie.
Mężczyzna tylko się lekko uśmiechnął pod nosem, a chwilę potem wyczułam potężną moc, która pojawiła się tak nagle i mogło oznaczać to tylko jedno.
- Buu… - Zrobiłam wielkie oczy - On…
- Wrócił, tak - Rzekł spokojnie.
Bez jakiegokolwiek zastanowienia wystartowałam na północny-wschód, prosto do pałacu, lecz nim zdążyłam oderwać się od ziemi Saiyanin powstrzymał mnie łapiąc za przedramię w ostatniej sekundzie.
- Nie leć tam teraz, odradzam - Szepnął mi do ucha - Za chwilę.
- Jak to!? - Zdziwiłam się - Za ile? Dlaczego?
- W tej chwili musisz mi zawierzyć.
Też mi coś! Dać komuś wiarę, komu się nie ufa. Prychnęłam. Żądał ode mnie zaufania, a sam niczego nie chciał mówić, wszystko ubierał szczelnie w tajemnice, pilnował by nic nie stanęło na przeszkodzie Buu.
- Albo mi zaraz wyjaśnisz o co chodzi, albo będziesz musiał zmusić mnie siłą bym nie ingerowała w poczynania tej bestii!
Założyłam ręce na piersi intensywnie wpatrując się w czarnowłosego. Niemal pożerałam go wzrokiem byleby wyjawił swoje sekrety. Jaki miał plan, oraz co takiego wydarzyło się w jego świecie, że uważał iż może to także wystąpić tutaj. Czy nie niosło to katastrofalnych skutków?
Mężczyzna westchnął przewracając oczami. Musiał zrozumieć, że nie dam za wygraną i nie uda mu się odwlec moich pytań na później, ponownie. Chwilę zastanawiał się co powiedzieć, a na pewno czego nie wyjawić w danej chwili.
- Właśnie teraz Buu zamieni wszystkich w słodycze, a następnie ich pożre, jeśli tam polecisz ciebie także to czeka i nie uchronisz się od tego.
Przeszedł mnie dreszcz na samą myśl. Zostanie wchłoniętym nie mogło być niczym dobrym, a na pewno nie było to przyjemne przeżycie.
- Skąd ta pewność? Dlatego ciebie tam nie ma? Nie chciałeś być zjedzonym - Warknęłam nie wierząc - Jesteś tchórzem!
Dało się słyszeć ponowne westchnięcie, a jego lewa brew drgnęła na oczerniające go słowo.
- Są rzeczy, które powinny się wydarzyć, dziewczyno - Powtórzył się - Nie mam pewności co do każdego momentu, nasze światy są różne, lecz wolałbym nie ryzykować.
- A ja owszem! - Buzowała się we mnie krew - Nie boję się go, ani nie dbam o to czy zginę! Nie wiesz jaki czeka nas los, poza tym gdyby nie ty byłabym tam razem z resztą! - Zauważyłam - Nawet gdybyś do nas nie zawitał.
- NO WŁAŚNIE! - Wydarł się na mnie - Ciebie także by pochłonął! Nawet więcej! Skonsumował by twoją energię dla własnych celów, a co za tym idzie dokonała by się transformacja, a to by na pewno źle wpłynęło na wasz świat! - Dodał spokojniej - Nie wiem czy dałbym sobie z nim radę, albo reszta.
- Co mam przez to rozumieć? - Przechyliłam lekko głowę w tym samym czasie owijając się szczelnie ogonem wokół pasa.
Zaintrygował mnie. Buu z moimi umiejętnościami, na pewno nie byłby łatwym przeciwnikiem, tylko Goku mógłby się z nim mierzyć, ale on umarł dawno temu, a teraz powrócił do zaświatów i nic z tym już nie można było zrobić.
- Zjadając silnych wojowników przekształca się, ewoluuje! Korzysta z jego technik.
Na te słowa wyobraziłam sobie poniekąd jak mógłby mnie wchłonąć, a przy użyciu kuli śmierci na pstryknięcie palca zlikwidowałby wszystko! Dosłownie cały świat, jeden po drugim. Mając taką potęgę, źle by to wróżyło losom całego wszechświata.
- Więc już zmieniłeś bieg tej historii - Warknęłam.
Nie czekając ani sekundy zmaterializowałam się za ogoniastym po czym jednym ruchem ręki unieruchomiłam go, a ten nieprzytomny padł w śnieg. Podeszłam po płaszcz i starannie przywdziałam go ostatni raz spoglądając na mężczyznę. Nie przejęłam się także tym, że mógł odmrozić sobie twarz, w zależności jak miał zamiar długo leżakować. Ruszyłam na spotkanie z Buu, nie mogłam sobie tego za żadne skarby odmówić! O nie. Zanim jednak dotarłam na miejsce potężna energia nowego osobnika pojawiła się w pałacu. To był nie kto inny jak sam Gotenks.
- Chłopcy wrócili - Uśmiechnęłam się do siebie - Jednak ich nie zabił.
Poczułam nie małą ulgę wiedząc, że nie spałaszował dzieciaków jako ciastko z kremem oraz nie posiadł ich mocy. Jeśli zaś o nią chodziło, zrobili kolosalne postępy, a ta moc oznaczała tylko jedno! Spieszyłam się jak mogłam by stanąć przed ich walką. Bardzo byłam ciekawa jak mieli zamiar sobie poradzić. W drodze do pałacu wyczułam obecność Nameck’ana, zaś walczących kierujących się na ziemię. Gdy wzleciałam ponad siedzibę Karina nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam, Niebiański Pałac był doszczętnie zniszczony, a ostało się pół placu, reszta zaś lewitowała dookoła niczym gwiezdny pył. Kogoś musiało naprawdę ponieść, a domyślałam się, że tym delikwentem był nie kto inny jak sam potężny Buu. Wylądowałam naprzeciw bladego Piccolo, któremu gdyby mogły ręce sięgały by podłogi. Trzymał w dłoniach sporych rozmiarów kawał gruzu.
- U licha piekło się stało! - Zawołałam do niego - Co to za pogorzelisko?
- Nic nie mów! - Szatan bledł z sekundy na sekundę - Taki piękny pałac! Dendee będzie zrozpaczony!
Spojrzałam na niego zbyta z pantałyku. Ten przejmował się ruiną posiadłości bogów Ziemi zamiast intensywnie śledzić losy młodych Saiyan. Naprawdę teraz miało to dla niego jakieś znaczenie?
- To tylko kamienie - Rzekłam niedbale - Odbuduje się, albo zrobią to Smocze Kule.
- Głupia dziewucho! - Warknął Zielonoskóry - Nie rozumiesz, że wszyscy zginęli! Nie ma Dendee’go, nie ma kryształowych kul!
Obecny trener Gotena i Trunksa wrócił do swojej rozpaczy, a gdyby mógł pozbierałby wszystkie odłamki i złożył je niczym puzzle. Mnie zatkało bo nie pomyślałam o tym wcześniej, że bez Wszechmogącego kule nie istnieją. Zacisnęłam pięści dostrzegając najgorsze scenariusze. Jeżeli zostaliśmy bez ratunku, nie mogliśmy nikogo wskrzesić, już nigdy. W tej chwili miałam ochotę poćwiartować tego przeklętego Kenzurana i jego durne pomysły. Taki był jego plan? Zniszczyć nasz wszechświat? Zrujnować wszystko na co tak ciężko krwią zapracowaliśmy? Niech no tylko miał się pokazać przede mną, już ja wiedziałam co mu zrobię, a na pewno będzie to bolesne.
- Zaraz, zaraz! Ty żyjesz - Uradował się - Jak to możliwe? Ten potwór oświadczył, że zamienił wszystkich w czekoladę.
- Byłam wtedy na ziemi, niestety… - Westchnęłam nie chcąc się specjalnie tym afiszować, wszak czułam, że być w pałacu powinnam.
- Jakim cudem wyszliście z sali? Nie zniszczyłeś przejścia? - Zmieniłam gorzki temat chcąc dowiedzieć się co wydarzyło się w innym wymiarze.
- Oczywiście, że odciąłem nas od naszego świata, ale Buu tak się wściekł, że nie będzie już jadł słodyczy, że otworzył wrzaskiem portal, a nim my to zrobiliśmy zdążył zrujnować to miejsce.
- Tak jak podejrzewałam - Westchnęłam - A teraz co się dzieje? Dzieciaki przeszły metamorfozę!
- Zaiste - Rzekł spokojniej odrzucając na bok głaz po niegdyś pięknym pałacu - Przeszli moje najśmielsze oczekiwania. Te maluchy mają niesamowity talent.
- Jednak wciąż zachowują się jak gówniarze - Zauważyłam.
- Niestety - Westchnął były Wszechmogący.
Z dołu prosto w naszą stronę pędziła różowa wiązka KI z złotowłosym chłopcem na czele i w ostatniej chwili odskoczyliśmy na boki a ciało ich wbiło się w resztę kondygnacji niszcząc ją doszczętnie. Tym także Piccolo się załamał. Jakby nie patrzeć był to jego dom, odkąd mieszkał na tej planecie, a także było to miejsce niemal strategiczne dla wszystkich wojowników oraz azyl. Jednak pomimo dąsów Nameck’ana bitwa toczyła się dalej, stąd miałam idealny widok na pojedynek.
- Ciocia Sara - Pomachał złotowłosy gdy zrównał się z nami - Cieszę się, że cię nie zjadł!
- Ja też - Burknęłam - Koniec zabawy, wykończ go, albo zrobię to za ciebie!
- Już się robi! - Zawołał by po chwili wystrzelić kilka kręgów KI przy złożonych dłoniach z otworem w kształcie trójkąta, następnie rzucił nimi w różowego potwora, te zacisnęły się na nim, aż w końcu zamknęły go niczym w kokonie. Dzieciak pochwycił tymczasowe więzienie z radością przerzucając sobie między dłońmi.
- Co wy do cholery wyprawiacie?! - Wrzasnął Piccolo - Do reszty wam odbiło? Zlikwidujcie go i to natychmiast.
- Zastanawiamy się jakby go wykończyć - Zaśmiał się podwójnym głosem - Która technika będzie najlepsza?
Uderzyłam się z otwartej dłoni w twarz. Nie wierzyłam własnym oczom, oni tak na poważnie? Nie potrafili być całkowicie poważni? Może byli silni, może mieli przed sobą świetlaną przyszłość jako wojownicy lub jedno ciało, jednak to była ich pierwsza prawdziwa walka i mimo śmierci ich bliskich nie spoważnieli nawet na chwilę. O ile dobrze pamiętałam ja będąc młodszą zabijałam z zimną krwią dla Changelinga.
Gówniarze chwilę się podroczyli z zielonoskórym po czym rzucili w niego „piłką” a następnie odebrali od niego rzut ścinając jej lot prosto w ziemię. Na dole czekał na nas olbrzymi krater, a gdzieś na dnie balonowy gość. Oczywiście dzieci, jak to dzieci sądziły, że pokonały przeciwnika, ale prawda była inna, jednak postanowiłam im tego nie mówić, wszak to oni walczyli oraz uczyli się przetrwania, a moim zdaniem potrzebowali szkoły przetrwania, bo wciąż mieli pod nosem mleko matki. Chłopcy dla pewności puścili ogrom salw pocisków w ów dziurę by mieć pewność iż potwór nie wróci.
- Oszalałeś Gotenks?! - Nameck’anin złapał złotowłosego za przedramię - Co jeśli zniszczysz planetę?
Wylądowałam przed kraterem spoglądając w jego czeluści. Świetnie wyczuwałam obecność naszej zmory, a jego moc rosła i rosła, a oznaczało to, że musiał się wściekać. W końcu „wygrzebał” się z kamieni powoli okazując swoją postać. Mówiąc, że był zły to była lekka przesada, kipiał wściekłością niczym wygłodniałe zwierzę szczute kijami.
- Jestem pod wrażeniem - Rzekłam cmokając - Buu zrozumiał, że jesteś godnym przeciwnikiem i że nie ma się lekko.
Dzieciaki roześmieli się wypinając dumnie pierś do przodu. Widać było, że ten komplement sprawił im radość, co nie oznaczało wcale iż wygrali, wszystko jeszcze mogło się wydarzyć.
- Koniec zabawy! - Wrzasnęłam do nich - Albo go wykończycie, albo zrobię to za was!
- Buu jest nasz! - Gotenks w proteście tupnął nogą - To nasza walka?
- To na co czekacie? - Zapytałam gniewnie - Na kolejne oklaski?
Doskonale pamiętałam dzień w którym Gohan popełnił ten błąd podczas walki z cyborgiem i kosztował go życiem ojca. Teraz mijało siedem lat od tamtego zdarzenia, a my borykaliśmy się z kolejnym natarciem zła tym razem w bardzo okrojonym składzie, a porażka niemal sięgała w nasze kieszenie, a to było najgorsze.
Walka trwała, Buu obrywał, prawdopodobnie dlatego, że był zbity z tropu i w jakimś stopniu użalał się nas swoją możliwą niedolą, w końcu tłukł go ktoś, kto daje mu jako tako radę i wciąż podnosi się z ziemi i walczy. Musiałam przyznać, że maluchy naprawdę świetnie sobie radziły! Role niejednokrotnie się odwracały i wróg naparzał z zawrotną prędkością starając się pokonać dzieciaki. Rozwalali na swojej drodze co się tylko dało: skały, drzewa a nawet budynki opustoszałych miast. A ja z Piccolo w bezpiecznej odległości podążaliśmy za rywalami nie chcąc zgubić jakiejkolwiek sceny. Choć w większości cała walka przypominała spektakl i zabawę między rozkapryszonymi dziećmi. I teraz kiedy Buu stał poturbowany, ci mieli zadać kolejny, silniejszy cios, choć ich zdaniem ostateczny, aż nagle oślepiło nas światło, by chwilę potem ukazać Gotena i Trunksa w naturalnej postaci. Wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia! Czyżby wszyscy zapomnieli, że moc trzeciego poziomu pochłania ogromne pokłady energii i w którymś monecie się wyczerpią? W tej chwili zapytałam Piccolo czy ma pojęcie ile zostało im czasu do rozłączenia, a ten z przerażeniem uświadomił nas iż tylko kilka minut. Więc wszystko było na nic! Cały misterny plan lęgnął w gruzach i trzeba było powziąć nową drogę. Chłopcy chcąc ratować sytuację zastosowali nieznaną mi do tej pory technikę, którą nazwał duchami kamikaze. Wydmuchał kilkanaście duszków na swoje podobieństwo i nakazał im zaatakować potwora, ten jednak wezbrał powietrze w płuca, by następnie je wypuścić wprost na twór złotowłosego, a te w kontakcie z czymkolwiek eksplodowały i wcale nie dotknęły celu zamierzonego. Majin rzecz jasna rzucił się na dzieciaka niczym wygłodniały lew i zaczął okładać go nie tylko pięściami czy energią, ale także nie omieszkał rzucać nim po wszelakich skałach chcąc jak najbardziej uszkodzić ciało młodziana. Oczywiście tak jak zapowiedział zielonoskóry, tak też się stało, chłopcy rozdzielili się, a oznajmiło nas o tym poprzedzające białe światło. Buu złowieszczo rozszerzył usta bez warg, oni byli zgubieni, to było już przesądzone, w pojedynkę wszak nie mieli czym się pochwalić przed tego typu przeciwnikiem.
Westchnęłam spoglądając na synów Saiyanów głupkowato szczerzących się do wroga i starając się go zagadać oraz gratulując mu wygranej. Cóż innego mogli począć? Balonowy w tej chwili był dla nich niczym bóg i już nic nie mogli na to poradzić, a na pewno nie przez najbliższe pół godziny. Siedmio i ośmiolatek stali naprzeciw różowo-skórego trzęsąc portkami, a ten wolnym krokiem szedł w ich stronę, za pewne zastanawiając się w jaki sposób ich wykończyć, albo w co zamienić do zjedzenia.
- Pora interweniować - Rzekłam do Szatana.
Ten nie wypowiadając słowa przytaknął mi, ciesząc się, że jestem, a w jego czarnych oczach możnabyłodostrzec iskierkę nadziei. Ja w przeciwieństwie do Trunksa i Gotena, nie miałam zamiaru bawić się z przeciwnikiem i pokazywać swojej mocy innym by byli pod wrażeniem mojej potęgi. Zdążyłam z tego dość dawno wyrosnąć, choć wiadome było, że lubiłam być ponad innych, ale nie musiałam tego nikomu udowadniać. Podobało mi się, że nie byłam przeciętna, a jedną z najsilniejszych istot w tej galaktyce, musiałam tylko przekroczyć magiczną barierę i wskoczyć na wyższy poziom.
Wzbiłam się w powietrze by następnie wylądować pomiędzy dobrem a złem. Buu wytrzeszczył oczy. Oczywiście, że się nie spodziewał, jakby mógł?
- Zajmę się tym dzieciaki - Machnęłam ogonem - Przegraliście, teraz moja kolej.
- Sądzisz, że go pokonasz? - Zapytał Goten zdenerwowany.
- Goten! Co ty? - Szturchnął go przyjaciel - Ona jest silniejsza od mojego taty!
- Co? Naprawdę? - Czarnooki wytrzeszczył oczy - A od mojego?A od Gohana?
- Od Gohana jestem silniejsza, to oczywiste! A co do Goku to się okaże - Weszłam dzieciakom w słowo - A teraz jazda do Piccolo i nie przeszkadzać.
Chłopcy z wesołymi minami odbiegli w tył, gdzie znajdowała się bezpieczna strefa dla gapiów. Teraz ja miałam okazję sprawdzić swoje postępy i miałam nadzieję pokonać tego stwora raz na zawsze nim zrujnuje do reszty tę planetę. Stwór o czarnych ślepiach i czerwonych tęczówkach spojrzał na mnie gniewnie, a następnie wyszczerzył zęby.
- Chyba nie chcesz wyzwać Buu na pojedynek? - Zapytał retorycznie.
- Zamierzam cię zabić - Syknęłam z pewnością.
Różowo-skóry roześmiał się chwytając się za przypakowany brzuch. Może i byłam od niego niższa o połowę, ale na pewno nie o tyle słabsza. Sokoro dzieci potrafiły się nim zająć i dobrze obić tę obrzydliwą gębę, ja miałam takie same, a może i większe szanse. Zawiał wiatr, a płaszcz przeze mnie przywdziany zatrzepotał na nim. Nie było na co czekać, jednym ruchem ręki odpięłam go i rzuciłam w kierunku ostatnich żyjących istot na Ziemi, następnie rozciągnęłam mięśnie karku oraz barki by skończyć na postawie obronnej. Musiałam przyznać, że wszystkie części ciała aż rwały się do tej walki! W końcu mogłam dać upust swoim emocjom, a Majin był idealnym kandydatem na worek treningowy.
Ruszył pierwszy, najwidoczniej nie chcąc tracić czasu, albo uznał, że się przechwalam a niczego nie potrafię. Uskoczyłam zgrabnie w bok, a następnie przeszłam transformację na drugi poziom. Po co bawić się w gierki kiedy można było przejść do rzeczy? Miałam jedynie nadzieję, że niebawem Kenzuran się obudzi i obejrzy naszą walkę.
Na początek chciałam sprawdzić jak sobie radzi, jak się porusza i z jaką szybkością podejmuje działania więc tylko zgrabnie się broniłam oraz blokowałam ciosy. Dawno nie miałam tak dobrego przeciwnika, nie wliczając w to C18, ale jej przecież nie planowałam zabijać na tym śmiesznym turnieju, poza tym wygrałam tę walkę, a teraz miałam do czynienia z kimś kompletnie innym i do tej pory niezwyciężonym. Chciałam w końcu pokonać potwora własnoręcznie, bez niczyjej pomocy i oczywiście nie widząc przed sobą jakiejkolwiek porażki. Ona nie wchodziła w ogóle w grę! Na samą myśl przypomniała mi się scena z walki z Bojackiem, gdzie leciałam ratować starszego syna Goku, a w gruncie rzeczy to on uratował mnie. Tym razem nie miałam zamiaru dać się tak podejść, choć nie miałam bladego pojęcia jakie asy krył w swoich gumiastych rękawach niepokonany Buu.
Uśmiechnęłam się złośliwie do przeciwnika, a następnie zmaterializowałam się za nim posyłając mu krwiście czerwoną kulkę KI. Teraz przyszła kolej na mnie by pokazać co nieco, a kiedy już byłabym rozgrzana zakończyć to raz na zawsze. Atakowałam wielkoluda z szybkością wiatru by nie zdążył nawet mrugnąć. Byłam w doskonałej formie, a nieprzeniknione pokłady energii powoli wychodziły na wierzch chcąc ujawnić się światu. Strzelałam ilekroć próbował się do mnie zbliżyć, kopałam za każdym razem gdy chciał mnie podejść z boku. Powoli zaczynało mi się to bardzo podobać, ale wiedziałam również, że jeśli będę to przeciągać wpadnę w amok i zapomnę o głównym celu, a to by nie daj boże źle się skończyło.
- Mam nadzieję, że zapamiętasz moją twarz, bo będzie twoją ostatnią! - Zawołałam waląc mu pięścią w nozdrza.
Odleciał w tył wbijając się w pobliską skałę, a wygramolenie się z niej chwilę trwało. Buu z każdą chwilą robił się coraz to bardziej rozeźlony, a mnie wprawiało to w szampański nastrój. A może świadomość, że zżarł moją ulubioną Videl? Choć z drugiej strony miałam nadzieję, że nabawił się jakiegoś dyskomfortu jelitowego. Ponownie próbował mnie dosięgnąć, lecz znowu się nie udało, za to podeszwa mojego buta przywitała się z jego twarzą kiedy go przeskakiwałam, a następnie wystrzeliłam pocisk ponownie oddalając go od siebie. Było niemalże wesoło kiedy wyczułam potężną energię, a chwila nieuwagi spowodowała trafny cios prosto w brzuch. Skuliłam się wypluwając ślinę dając się ponownie uderzyć tym razem w plecy. Upadek powstrzymałam zatrzymując się w klęku z głową podkuloną. Rozzłościł mnie, nie mogłam tego ukryć i tylko dzięki braku porannego posiłku nie rzygałam w tej chwili dalej niż mogłam patrzeć. Jednak ta moc nie dawała mi spokoju i nie był to River, byłam tego pewna. Spojrzałam w niebo, w stronę z której miał przybyć nieznajomy i teraz nie tylko ja czekałam na rozwiązanie zagadki, i gdy pojawił się na horyzoncie doszły mnie omamy! To musiał być on… Oznaczało to, że miałam rację, wcale nie umarł.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.