Opowiadanie
Dragon Ball - Saiyan Princess
105. Miażdżąca porażka
Autor: | Killall |
---|---|
Serie: | Dragon Ball |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Fikcja, Mroczne, Przygodowe, Science-Fiction |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2018-01-17 20:34:53 |
Aktualizowany: | 2018-04-03 09:48:53 |
Poprzedni rozdział
Historia całkowicie jest dziełem Killall.
W końcu nadeszła ta wiekopomna chwila, ta na którą czekałam od dnia przybycia Kenzurana. To on uświadomił mi, że jest gdzieś niedaleko, na wyciagnięcie ręki szalenie silny potwor, koło którego nie można było przejść obojętnie, ba nawet było to nie zgodne z sumieniem wojownika elitarnej rangi rodu Saiyanów. Poniekąd żałowałam decyzji, gdy postanowiłam oddać się wirze walk turniejowych, zamiast skopać parę tyłków podobnych Majinowi. Ale czy wtedy byłabym po tych wszystkich treningach? Czy wszystko potoczyłoby się tak samo? Szczerze, wolałam o tym w ten sposób nie myśleć, bo przecież nie miałam już na to najmniejszego wpływu, a u przybysza z równoległego świata wydarzenia miały niemal taki sam przebieg. Przynajmniej on tak twierdził. Ważne było to, iż moje marzenia w końcu były realne. Mogłam pomścić swojego brata i nic teraz nie stało na przeszkodzie by tego dokonać. Kwestią drugoplanową było wyżyć się na tym tworze, który przywdział sobie skórę Gohana, a z nim przecież miałam ogromny zatarg, który nie został wyjaśniony po dziś dzień z reszta żadne z nas nie chciało ustąpić, tylko wciąż nie rozumiałam pobudek syna Goku, skoro do tej pory myślał podobnie. Jednak to j miałam złamane serce.
Spojrzałam głęboko w oczy gumowatego potwora, a w nich dostrzegłam te pewność siebie. Nie było tam tylko żądzy zwycięstwa, a dobra rozrywka, nieposkromione instynkty małego dziecka, które musi mieć to, co tylko zechce. Oznaczało, to że jestem jego kolejną zabawką do podeptania, a następnie do zeżarcia przed entą bitką, która go czekała z Riverem po mojej klęsce. Jednego nie wiedział na pewno, jaka była moja determinacja, pomijając fakt, że nienawidziłam przegrywać! Widać, było to rodzinną cechą.
- Pożegnaj się ze swoim życiem - Wycedziłam spoglądając w te jego szkarłatne oczyska - Twój koniec jest bliski!
Nie byłam w stu procentach pewna, że go zgładzę, ale takie gadanie sprawiało, że czułam się pewniej. Buu nic nie odpowiedział, tylko cicho, aczkolwiek szyderczo się zaśmiał, a ja mając go na wyciągnięcie ręki wyobrażałam sobie jak zgniatam jego gardło i pozbawiam życia, jednak to by nigdy go nie zabiło, nie był wszak tubylcem o kruchym ciele, a nieokiełznaną masą czarodziejskiego pochodzenia. Nie czekając więc ani chwili na jakiś magiczny gong rozpoczynający walkę zdzieliłam złego pięścią w pysk by następnie splecionymi dłońmi przywalić mu w łeb posyłając go z impetem w glebę, w której pozostawił krater. Ten, jak gdyby nigdy nic wzbił się z powrotem w powietrze, potem zgrabnym ruchem strzepnął resztki ziemi z ramienia pomarańczowego kostiumu niegdyś należącego do syna Goku. Jego mina zaś mówiła, że będę żałować swojego ruchu, oznaczało to tylko jedno - żadnych rozgrzewek! Rzuciliśmy się na siebie, a po kilku wymianach ciosów wskoczyłam na pierwszy poziom mocy, lecz gdy Buu niemal rozwalił mój nos o swoje kolano od razu przeszłam na drugi. Przecież miałam się nie patyczkować! Tak? Mogłam mieć jedynie nadzieję, że nie postanowił mnie zjeść jak swoich poprzednich rywali tylko uczciwie rozegra tę walkę.
Wir walki opanował nasze ciała z całą swoją mocą i żadne nie chciało ani ustąpić, ani też okazać cienia słabości. Buu chciał udowodnić, że nie ma sobie równych, że cały wszechświat należy tylko i wyłącznie do niego, a my jesteśmy jego urozmaiceniem. Miał w sobie ogromny zapał, jednak najwyższy priorytet miała rozrywka. Mnie tam do śmiechu nie było ani trochę. Zacisnęłam obie pięści i ponownie natarłam na potwora obierając strategię nokautu - energetyczny cios, wszak zwykłe nie robiły na nim specjalnego wrażenia. Waliłam go po łbie, brzuchu, rękach i nogach i za każdym razem, gdy cisnął w dół wystrzeliwałam salwę pocisków, które niestety nie były w stanie obecnym go zabić. Gdy otrząsnął się w przeciągu sekund zrównał się ze mną i bez ostrzeżenia natarł na mnie przywalając swoim łbem w mój. Nie powiem, zabolało, musiałam przyznać, że zobaczyłam gwiazdy po czym sama runęłam w stronę ziemi. Ku mojemu nieszczęściu dostrzegałam jego ogromną potęgę jakiej nie dzierżył przed wchłonięciem braci i syna mojego brata. Oczywiście nie można było zapomnieć o Piccolo, wszak nie był jakąś tam pierdołą czteropalczastą. Między tym co było wcześniej… Cóż to była ogromna przepaść, a na samą myśl, że to „dzięki” Gohanowi nóż otwierał się w kieszeni, a gorycz jaką do niego czułam rosła.
Oczywiście wszystko zepsuł! Dał się zjeść, a ja muszę sprzątać!
Chociaż z drugiej strony mogła bym mu podziękować, bo teraz miałam okazję sprawdzić się w boju, z kimś kogo jeszcze nikt nie przetestował, maiłam teraz pierwszeństwo.
Wykaraskałam się z otworu w brunatnej skale przywdziewając gorzki uśmiech. Czy miałam szansę przeskoczyć magiczną barierę? Posiadałam tę nadzieję, choć podczas treningu w niedostępnym już pokoju Ducha i Czasu nie miałam przyjemności tego dokonać, ale determinacji mojej końca nie było, bo skoro latorośle były w stanie osiągnąć ten magiczny poziom, dlaczego nie ja? Choć, pomimo wszystko śmiałam twierdzić, iż mój drugi poziom był o wiele wyższy od ich trzeciej formy. Ja swoją doskonaliłam latami, a oni od tak wszystko przejęli w genach. Ot niesprawiedliwość.
- Jeszcze mnie będziesz błagać o litość - Sarknęłam do siebie.
Rzecz jasna miałam takie oczekiwania. Włączyłam złocistą aurę i ponownie ruszyłam na stwora. Okładałam go nie tylko pięściami i nogami, ale również wiązkami energii, a ten dzielnie się bronił, zgrabnie unikał pocisków, bądź je odbijał za siebie nie bacząc na to co tym razem rozwalą. Teren, na którym walczyliśmy był już obrazem nędzy i rozpaczy. Mała oaza, gdzie tak niedawno odpoczywaliśmy zanim pojawił się twór czarnoksiężnika przepadła, a miejsce, gdzie się znajdowała było już niemożliwe do zlokalizowania. Gdzie okiem sięgnąć znajdowały się kratery i rowy po wybuchach ki, oraz moimi i Buu upadkami po powalających ciosach, a także po wcześniejszej walce Gohana, która na jego nieszczęście ukończyła się fiaskiem. Chcąc, nie chcąc wciąż posiadałam ten obraz przed oczami, miałam ufność, że Vegeta nie przekręcał się teraz w zaświatach z tego, jak daliśmy ciała w ostatnich godzinach po jego widowiskowej śmierci. Po godzinnej walce zaczynałam się męczyć, a przeciwnik wydawał się być taki sam jak w chwili, gdy zaczynaliśmy. Przykro było stwierdzić, ale również doskwierał mi pusty żołądek, a wiadome było, że nie mogłam prosić Majina o przerwę na syty obiad! Choć zastanawiałam się czy byłby w stanie przekształcić kupę kamieni choćby w czekoladowe ciastko. Wszak pogłoski mówiły, że potrafił czarować.
Z każdą chwilą zaczynało się ściemniać, w końcu pełnia dnia musiała zacząć ustępować. Jedynie jak mielibyśmy walczyć w ciemnościach to na wyostrzonych zmysłach i ewentualnych poświatach naszych aur -złotej i różowej, choć wcale nie uśmiechało mi się by to miało tyle trwać. Ale czy to było ważne kiedy rozchodziło się o losy całego wszechświata? Na tej planecie nie istniało już praktycznie życie człowieka, a ja byłam ostatnim Saiyanem. Był także jeden Nameck’anin i kocur na wieży, hodujący magiczne nasiona, których nikt z nas nie posiadał w razie konieczności przywrócenia mnie do świata żywych w skrajnej śmierci. Jakkolwiek miałam do dyspozycji uzdrowicielską moc Wszechmogącego, a to było już coś. Prawda?
Nie zastanawiając się nad specjalną taktyką odskoczyłam daleko w tył by zdążyć skumulować w palcu wskazującym ogromną ilość śmiercionośnego pocisku, którym Freezer potrafił unicestwić każdego przeszkadzającego mu kosmitę, a także obrócić w proch planety. Niestety nie miałam nazbyt czasu by uformować coś większego jak piłka do gry w ziemskiego kosza… Wycelowałam w Majina mając te światełko w tunelu, że wyrządzę mu tym krzywdę, jakąkolwiek, byleby go dosięgnąć. Powstała potężna eksplozja, a tumany kurzu nie pozwalały określić w jakim stanie był przeciwnik, mimo to po namacalnej energii mogłam domyśleć się, że albo nie zrobiło to na nim zbytnio wrażenia, albo skubany zrobił dobry unik. Gdzież tam dobry, doskonały!
- Cholera - Mruknęłam posępnie.
Nie zdążyłam nawet mrugnąć gdy za moimi plecami pojawił się pogromca świata wymierzając cios między łopatki swoim szpiczastym butem. Nie było szans uniknąć tego, za bardzo opuściłam gardę po wykonaniu ataku KI. Runęłam w dół niczym kometa i równie jak każda skończyłam w twardej ziemi w wielkim kraterze. Głośno wypuściłam powietrze z ust przecierając twarz z pyłu. Nie mogłam ukrywać, że z każdą chwilą Buu działał mi coraz bardziej na nerwy i fakt, że byłam obserwowana przez Saiyana z innej przestrzeni czasowej także. Czułam jego ciężki wzrok kręcący nosem, zupełnie jak u Vegety, który uważał, iż jest w stanie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki obrócić przeciwnika w proch. Warknęłam pod nosem, owinęłam ciasno ogon wokół talii, a następnie w mgnieniu oka znalazłam się przed twarzą różowoskórego i choć może trwało to ćwierć sekundy, dostrzegłam w jego oczach ten chytry błysk, który kazał mi myśleć, że jestem na przegranej pozycji, że nie mam się co mierzyć z nim, bo jest niemal jak bóg, a ja jestem tylko robaczkiem, który pozwala rozwinąć mu skrzydła, zabawką, którą niebawem wyrzuci w kąt. Na samą myśl fala gorącej złości okalała moje ciało.
Wydarłam się wydobywając z siebie kolejne pokłady energii. Ciało spowiła ponownie złocista aura, a wraz z nią wyładowania elektryczne. Tak bardzo chciałam pokonać tego brzydala! Tak bardzo musiałam sobie i nie tylko, udowodnić, że jestem potężnym wojownikiem, którego należy się bać oraz szanować. Czy nie byłam do cholery księżniczką jednego z najsilniejszych ludów na świecie?! Na wymarciu co prawda, ale czy to miało teraz jakieś znaczenie? Przecież gdy staliśmy się zagrożonym gatunkiem ewoluowaliśmy, tak jak jeszcze nikt wcześniej, tak, że nikt nigdy by nas o to nie podejrzewał! W takich okolicznościach bajka o Legendarnym Super Wojowniku przestawała być opowiastką, a ów okazywana historia z pradziada na dziada o jedynym takim przestawała mieć specjalne znaczenie. Widać było jak bardzo niedoskonali byliśmy kiedyś i jak pierwszorzędni możemy być, a może i bez limitów? Tego miałam się w najbliższych latach dowiedzieć. Marzyłam o tej trzeciej formie i bardzo, ale to bardzo przyrzekałam sobie, że ją osiągnę, a jeśli jest coś więcej to także to zdobędę! Tylko coś mi mówiło, że powinnam była opuścić tutejszy padół, bo niczego chyba już nie mogłabym tu wykrzesać, bo z kim? Gohan był słabszy, z resztą wciąż wygrywała z nim nauka, a teraz miał swoją nową przyjaciółkę, Vegeta zaś miał jeszcze sporo do nadrobienia, choć obecnie był martwy, a Goku? On także siedział po drugiej stronie i prędzej stałby się workiem treningowym dla mego brata, niż dla mnie…
- Nie jestem twoim popychadłem - Wycedziłam przez zęby spoglądając na przeciwnika.
Buu uśmiechał się w swój obrzydliwy sposób, dokładnie tak, że za każdym razem przechodził prze ze mnie dreszcz obrzydzenia, który musiałam powstrzymywać, choć prawdę mówiąc i tak nie miałabym czego zwrócić. Na samo wspomnienie o pustym żołądku poczułam, jak się kurczy, który niemal wołał o choćby skromną kanapkę do schrupania.
- Może i zjadłeś wszystko co było warte na tej planecie, ale mnie nie zeżresz - Warknęłam zaciskając obie pięści - Prędzej zginę niż ci na to pozwolę.
- Buu nie był by taki pewny - Zarechotał złośliwie - Buu powoli robi się głodny.
- Nie myśl tylko o sobie baranie! - Odszczeknęłam - Nie tylko ty jesteś tu bez obiadu!
Czerwonooki spojrzał na mnie z zaskoczeniem, zupełnie jakby nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Nie było teraz pory by rozmyślać nad jedzeniem, a im bardziej o tym myślałam tym było gorzej. Choć jak miałam pomyśleć, że mogę przegrać odechciewało mi się bujać w obłokach.
Wystartowałam na napakowanego niegdyś grubasa z taką furią, że mogłabym się samej siebie wystraszyć. Okładałam go pięściami, co jakiś czas odskakując zgrabnie w tył wymierzając pociskami KI, jednak specjalnie nie robiło to na nim wrażenia. Jego ciało było niczym powłoka tytanowa, a jednak zawierało w sobie tyle gumy, że bez problemu mógł odbijać nim wiele przedmiotów, a także wyginać je tak by uniknąć większości ciosów. Było to doprawdy frustrujące.
Czas nieubłaganie się wydłużał, siły malały, wkradało się zmęczenie, silna potrzeba konsumpcji czegokolwiek oraz niemoc. Z każdą chwilą było coraz gorzej, a im więcej myślałam o niedogodnościach cielesnych coraz trudniej było mi się skupić na walce. I pomyśleć, że wychodząc z sali treningowej nie zjadłam porządnego posiłku, ani później po powrocie, ani kiedykolwiek była ku temu okazja. Na horyzoncie nieubłaganie malowało się poszarzenie krajobrazu, które oczywiście miało niekorzystny wpływ na dalszy przebieg walki, zwłaszcza przy opadających siłach. Buu wciąż wydawał się być w doskonałej formie, jakby niczego mu nie brakowało. Musiała być to zaleta posiadania w swoim ciele tylu wojowników, bo z wcześniejszych moich obserwacji wynikało, że był w stanie się zmęczyć, zasapać, popełnić karygodny błąd, a teraz? Teraz to ja potrzebowałam sjesty… W końcu, gdy straciłam rachubę czasu, a każdy atak czy jego odparcie przeciągało się niemal w nieskończoność dostałam potężną techniką w plecy po czym padłam, jak mucha tworząc przy tym kolejny krater, który niczym nie różnił się od swoich poprzedników. Z głośnym westchnieniem przewróciłam się na plecy mając nadzieję, że się wykaraskam jakoś z tego nim oberwę po raz kolejny, jednakże nie było mi to dane - Buu nie próżnował i moim oczom ukazała się bogata salwa świetlistych kul zmierzających prosto na mnie. Nie dostałam ani sekundy na unik, nie było szansy podrapać się nawet po nosie! Jedyne co mogłam w tej sytuacji uczynić to przyjąć wszystko na klatę, dosłownie.
Gdzieś w oddali usłyszałam przeraźliwy pisk Wszechmogącego, który struchlał na widok tak widowiskowych poczynań Majina. Cóż, sama chciałabym móc oglądać to z nieco innej perspektywy. Zasłoniłam oczy obdrapaną ręką w nadziei, że nie zmiecie mnie z powierzchni ziemi i jeszcze zdążę skopać ten różowy zad. Musiałam przyznać, że gdybym miała mniej szczęścia mogłabym wyjść z tego w dwóch kawałkach, parszywiec się do tego świetnie przygotował! Zanim jednak moje obite ciało zechciało podjąć współpracę z mózgiem ten wylądował obok przydeptując bardzo boleśnie moją rękę w połowie drogi od łokcia do dłoni z tym swoim znienawidzonym przeze mnie uśmieszkiem.
- Buu, miał nadzieję na lepszą atrakcję - Żachnął się niczym zbity szczeniak - Buu miał obiecaną przednią zabawę. Czuję się oszukany.
Nie miałam siły się nawet zaśmiać. Stwór przycisnął moją rękę mocniej do twardej ziemi. Zawyłam z bólu, choć wcale nie chciałam tego okazywać.
- Jeśli dasz mi szansę, obiecuje ci jazdę bez trzymanki! - Jęknęłam - Jeszcze z tobą nie skończyłam.
Na te słowa pysznie zarechotał uważając, iż postradałam resztę zmysłów. Wtedy ni stąd ni z owad wyszczerzył diabelsko swoje ostre jak brzytwy, a za razem zepsute zębiska, a chwilę po tym moje ciało przeszył niewyobrażalne piekący i łamiący ból. Oponent zmiażdżył kość napadając się moim cierpieniem. Wrzeszczałam tak głośno na ile pozwalały na to moje płuca i struny głosowe. Miałam ochotę w tej sekundzie wstać i wymierzyć śmiercionośny cios, ale jedynie wydarzyło się to w mojej podświadomości. Choć utrata ręki była czymś okrutnym postanowiłam się nie poddawać, wszak do dyspozycji miałam jeszcze drugą kończynę. Musiałam tylko się podnieść, pozbierać do kupy i wrócić do gry, jak na elitarnego wojownika przystało! Tylko… Ten ból był tak niesamowicie paraliżujący, że nie potrafiłam pozbierać myśli na dłużej. Czy to tak miało się skończyć? Czy miałam szansę jeszcze zasięgnąć pomocy uzdrowiciela z Nameck? Moja moc mnie niespodziewanie opuściła i na powrót stałam się najzwyklejszą Saiyanką.
Weź się w garść, dziewczyno!- Krzyczałam do siebie w myślach - [i]ie możesz się teraz poddawać! Jeszcze cię nie wykończył! Nie waż się użalać nad sobą! Do dzieła!
Parszywy typ stał nade mną, niczym kat nad dobrą duszą i naśmiewał się. Czy to był jakiś rodzaj jego dziecięcej zabawy, czy może jednak cechował się wyrafinowaną bezwzględnością i postanowił zabić mnie bólem? Nie miałam czasu się teraz nad tym zastanawiać, zebrałam resztkę sił, które plątały się z niemocą i usiadłam ciężko przy tym sapiąc, nie wspominając o niecenzuralnych słowach, które temu towarzyszyły. Postawiłam stopę i zdrową ręką wsparłam się na krwawiącym niegdyś kolanie. Rana nie zdążyła się jeszcze zasklepić, z resztą jak większość otarć. Wzięłam głęboki wdech, zacisnęłam szczękę tak, że ta zaczęła mnie boleć, a zęby zgrzytać i z opuszczoną głową powoli zaczęłam się podnosić. Obie nogi mi się trzęsły, jak galarety chcąc odmówić posłuszeństwa, jednak nie to aktualnie miało znaczenie. Teraz walczyłam o swoje dobre imię! W oddali dostrzegłam młodego Wszechmogącego, który zdawało się obgryzał swoje szpony ze zdenerwowania, a tuż za nim Herkules dygotał niczym liść na wietrze.
- Nie złamiesz mnie - Splunęłam krwią.
- Zdaje się, że Buu już to zrobił - Zakpił sobie.
- Nie w tym rzecz - Sapnęłam ciężko oddychając - Mojego ducha walki nie złamałeś, a ręka to tylko ręka.
- Czyżby? - W jego głosie wyczuwalna była cierpkość.
Nie spodobało mi się to. Miałam palącą ochotę zerwać się do ataku, ale nie chciałam porywać się z motyką na słońce. Przecież nie mogłam popełniać tych samych błędów co starszy brat, nie taki był przecież cel. Jednak starając się oczyścić umysł zebrałam prawdopodobnie ostatnie pokłady energii by ponownie zalśnić złotem. Odrobinę pomogło mi to zmniejszyć odczuwalny ból w zwisającej, uszkodzonej kończynie. Jak dobrze, że nie doznałam otwartego złamania.
Mina Majina zdradzała niezadowolenie i nim zdążyłam zaatakować go wszystkim co posiadałam złapał mnie swoją wielką łapą za gardło podnosząc na wysokość swoich oczu, chyba by się napawać tą chwilą. Zakrztusiłam się własną śliną zagryzając język. Poczułam metaliczny posmak krwi, której nie mogłam ani przełknąć, ani wypluć. Z każdą sekundą traciłam oddech, a czerwona ciecz napływała i zasłaniała ujście powietrza do płuc. Ze wszystkich sił walczyłam z różową dłonią przeciwnika byleby mnie puścił, jednak im dłużej próbowałam się wyswobodzić tym bardziej brakowało mi tchu, a jedną ręką i tak byłby z tego wyczyn. Czy właśnie tak miałam skończyć? Przed oczami pojawiała się nicość, przestałam postrzegać barwy, słuch też odmawiał posłuszeństwa, choć dzwonienie słyszałam dokładnie i gdzieś w oddali ciężko bijące serce, chyba należące do mnie. Po ostatnich łapczywych próbach pobrania tlenu uroniłam łzy. To były właśnie moje ostatnie chwile, nie było żadnych szans z mojej strony na jakąkolwiek dodatkową próbę ratunku. Poddałam się, zdrowa ręka opadła wzdłuż ciała, a ja czekałam w ciszy na szybki koniec, który czekał tuż za rogiem. Otworzyłam oczy na ile tylko byłam w stanie, by w chwili śmierci patrzył na mnie. To miała być moja ostatnia chwila, byłam gotowa na to co miało rychło nadejść.
- Puść ją! - Krzyknął ktoś z oddali.
Niestety nie byłam w stanie dostrzec tej osoby. Choć część mnie dziękowała za te chwilę to byłam zła, bo nie pozwolono mi dokończyć walki niezależnie od jej wyniku. Zastanawiałam się czy nie był to Kenzuran, choć pamiętałam, że umówiliśmy się na nie ingerowanie w walkę, a przynajmniej myślałam, że tak było, ale jakże wielkie było moje zdumienie, gdy okazało się, że to nie on stał za tą farsa. Ale jakim cudem tam był? Jak, to do cholery było możliwe i kto Goku zwrócił życie?
Gdy Buu poluzował zacisk wzięłam rozpaczliwy haust powietrza, jednak wciąż wisiałam jak ulęgałka czekając na ciąg dalszy, tej historii.
- Musisz ustawić się w kolejce - Zaskrzeczał czerwonooki - Buu zaraz skończy, a później zajmie się tamtym kolegą - Wskazał na długowłosego.
- Obawiam się, że już skończyłeś, a kolega będzie walczył razem ze mną przeciw tobie, kreaturo! - Ojciec Gohana był stanowczy, a za razem bardzo opanowany.
- Jak to? - przybysz z innego świata był zmieszany - Co chcesz przez to powiedzieć?
- Scalimy się - Odrzekł krótko.
- Ale…?
Mężczyzna nic więcej nie mówiąc zrównał się z Majinem i jednym ruchem pozbawił go dłoni, zupełnie jakby jego własna była brzytwą. Upadłam na ziemie krztusząc się krwią i nadmiarem powietrza. Różowe palce wciąż okalały moje gardło jednak nie trzymały mnie w tak żelaznym uścisku, jednak znalazłam w sobie na tyle energii by oderwać te łapsko od siebie. Padłam na twarz niemal konając ze zmęczenia. Goku położył swoją dużą dłoń na moim ramieniu i za pomocą błyskawicznej transmisji przeniósł nas do Dende’go, by mnie wyleczył. Zielonoskóry nie wypowiadając ani słowa, będąc wciąż na wdechu podbiegł i uklęknął przede mną.
- Zaraz poczujesz się lepiej - Szepnął wyciągając dłonie i rozczapierzając palce.
Mąż Chi-Chi ponownie zmienił swoją lokalizacje, tym razem szastając na przeciw chłopaka z innego świata. Wyciągnął coś z kieszeni i wyciągnął mu przed twarzą. Było jednak za ciemno by z tej odległości dostrzec co takiego. W tym momencie poczułam jak moja siła wraca, a zmiażdżona ręka przestaje bolec, jak odłamki kości wracają na swoje miejsce. To uczucie było niesamowite, jednak wciąż gdzieś widniała oznaka porażki oraz ulitowania się nade mną, czego tak bardzo nie chciałam. Jednakże w tej chwili wolałam zacisnąć usta i zobaczyć co miało się niebawem wydarzyć. Wytarłam zasychającą krew z ust i zerwałam się na równe nogi. Kenzuran przyjął tajemniczy przedmiot i skinął niemal nie zauważalnie głową, Wszechmogący zaś uklęknął na kolano cicho dysząc i ocierając pot z czoła. Uzdrowienie mnie kosztowało go wiele energii.
- Jesteś tego pewien? - Zapytał z powagą.
- Jak tego, że żyję - Skwitował.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.