Opowiadanie
Dragon Ball - Saiyan Princess
18. Twarzą w twarz
Autor: | Killall |
---|---|
Serie: | Dragon Ball, Saga: Androidy |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Fikcja, Mroczne, Przygodowe, Science-Fiction |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2013-07-15 20:22:42 |
Aktualizowany: | 2018-04-27 00:11:42 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Historia całkowicie jest dziełem Killall.
Po głowie chodziło mi wiele myśli na temat tajemniczego dla mnie jeszcze przejścia do innego wymiaru. Wciąż nie mogłam się zdecydować czy iść tam z Trunksem czy jednak samej, robiąc tym samym na złość Vegecie. Warto było wszczynać kolejną wojnę? Może...
Niespodziewanie pojawił się Son Goku w zupełnie innej odzieży, zapewne lokalnych ciuszkach. Całkowicie go odmieniły. Nie przypominał tego dumnego wojownika, który był w stanie unicestwić Changelinga.
- Witaj panie, Son Goku - Powitał go przyjaźnie syn Bulmy - Co cię do nas sprowadza? Mówiłeś, że nie chcesz trenować w specjalnej komnacie.
- Wpadłem na genialny pomysł - Wyszczerzył się - Jak tylko wyczułem KI Szatana pomyślałem, że przydałyby się nowy wszechmogący i kryształowe kule.
W tej chwili, zupełnie jakby spod ziemi pojawił się dżin, tym samym przyprawiając mnie o dreszcze. Ten to miał wejście.
- Masz rację - Ucieszył się Momo - Z miłą chęcią będę służył nowemu wszechmogącemu! Pan Piccolo nie specjalnie chce się tym zajmować.
- W moich żyłach płynie krew wojownika - Podkreślił to zielonoskóry zaszczycając nas swoją obecnością.
- Przecież połączyłeś się z Wszechmogącym - Przypomniał mu Tenshin - O ile pamiętam byliście kiedyś jednością.
- To prawda - Przytaknął Goku - Ich charakter nazbyt się różnił więc podzielili się na dwa ciała.
- To wciąż ta sama osoba - Burknął Namekan - Za młodu kłóciła się we mnie dobra i zła natura.
Spojrzałam na nich z zainteresowaniem. Rozmawiali przecież o smoczych kulach.
- Raz widziałam jedną w potoku - Oznajmiłam bez skrępowania - Jakoś tak przed spotkaniem Son Gohana.
- Tamte rozpadły się na kawałki - Zamyślił się szatan - To znaczy zamieniły się w kamień.
- Czyli są bezwartościowe? - Zapytałam.
- W chwili asymilacji stwórca kul oddał swoją moc co sprawiło, że straciły swoje magiczne właściwości.
A więc to tak… Kiedy traciły swoją magię zamieniały się w nic nie warty kawałek głazu. Były całkowicie bezużyteczne.
- To poszukam nowej Namek - Uśmiechnął się Saiyanin - Sprowadzę nowego opiekuna Ziemi.
Syn Bardocka przyłożył do czoła dwa palce - wskazujący i środkowy, skupiając przy tym swoją energię KI. Wyczuwałam jak drgała wokół niego. Niemalże snop niebieskiej aury wystrzelił w niebo. Spoglądaliśmy wszyscy na niego w skupieniu i milczeniu. Oczekując co będzie dalej.
- Niestety, nic nie wyczuwam - Wyraźnie był zakłopotany - Już wiem! Poszukam u wielkiego Kaito!
Po wypowiedzeniu tych słów zniknął. Zupełnie jakby na pamięć znał drogę do tego kogoś. Podeszłam do Trunksa i szturchnęłam go w ramię z łokcia
- Co tu jest właściwie grane?
Niebieskooki wyjaśnił mi, że chodziło tu o odnowę świata. Jeśli będziemy mieć w posiadaniu kryształowe kule wskrzesimy całą ludzkość Ziemi, czyli wszystkie ofiary cyborgów odzyskają życie. Powinnam się cieszyć? Nie interesowali mnie mieszkańcy tej planety.
- Czyli jeśli poprosiłabym o odtworzenie ojczystej planety i wskrzeszenie ofiar Freezera? - Rzuciłam luźne pytanie - Spełniło by się to życzenie?
- Owszem, ale pomyśl - Zagaił - Wszystkich zabitych przez Freezera nie byłoby mądrym posunięciem.
- Znaczy się co? - Niemal żądałam wyjaśnień.
- Wielu z nich zapewne była zła. Mógłby ponownie zapanować chaos.
- Czasami wykonywał dobrą robotę zabijając ścierwa - Zauważyłam - Jednak mam to w nosie. Chcę odzyskać dom.
Młodzieniec westchnął widząc mój upur.
- Smocze kule spełnią tylko jedno życzenie - Dodał powoli - W tym przypadku odtworzyła byś planete i czekała kolejny rok by spełnić następne życzenie.
Nie podobało mi się, że mieli gdzieś moje pragnienia. Odradzali mi powrót do domu, do swojej społeczności, w której tym razem nie byłoby jaszczura. Poczułam w głębi pustkę. Jakby zaczynało brakować powietrza. Musiałam oczyścić umysł. Za bardzo ten świat różnił się od mojego, a ja wciąż żyłam w przekonaniu, że ponownie osiądę na nowej Vegecie. Tyle lat i w końcu musiałam odpuścić.
- Idę się przewietrzyć - Rzuciłam niedbale - Nie czekajcie na mnie.
Ponownie stojąc przy krawędzi włości ziemskiego bóstwa rzuciłam się w przepaść pozwalając ciału swobodnie spadać głową w dół. Gdy zetknęły się moje stopy z glebą ruszyłam przed siebie nie mając żadnego celu. Wędrowałam po łąkach i lasach, przeskakując wysokie góry i przelatując nad zbiornikami wodnymi. Dostrzegałam, że położenie słońca się zmieniało, co świadczyło o upływającym czasie.Wciąż było to osiem dni do rozpoczęcia się gry biologicznego cyborga.
Poczułam jak moje ciało mimowolnie przechodzą dreszcze, jak skóra i mięśnie same się napinają, a zmysły zaczynają szaleć niczym alarm zwiastujący katastrofę. Ta ogromna moc oznaczać mogła tyko jedno. Jednak jak to było możliwe, że dotarłam, aż tutaj? Czy takie czekało na mnie zrządzenie losu? Czy miałam tutaj wylądować? Podleciałam bliżej, a zza gór dostrzegłam dość sporą szarą płaszczyznę na ziemi przypominającą arenę. Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w to miejsce i ciemny zarys postaci stojącej w samym centrum okazałości. Postanowiłam się zbliżyć na tyle ile pozwalało mi dostrzeżenie otoczenia gdzie miała odbyć się walka z Komórczakiem. Poczułam ten niesamowity dreszcz emocji, a może podniecenie? Miałam za chwilę dostrzec własnymi oczyma tego co niszczył bez żadnych skrupułów tę piękną planetę. Cała drżałam nerwowo poruszając ogonem, a mimo to nie wyczuwałam w sobie strachu, a jedynie nienasyconą ciekawość. Moc, którą czułam nie mogła powodować przerażenia. Wojownicy potrafili wyciszać swoje KI by go nie marnować i Trunks pokazywał mi jak to zrobić.
To niesamowite, że Vegata, ojciec Son Gohana czy Szatan chcieli się z nim zmierzyć i nie bali się, że mogliby stracić z jego ręki życia. Czy ja także mogłabym się sprawdzić w tym turnieju? Bardzo chciałam, jednak doskonale zdawałam sobie sprawę, że aby móc wystartować i reprezentować godnie elitę Saiyan musiałam zakasać rękawy i zająć się treningiem.
- Dość wycieczek - Szepnęłam do siebie - Czas wracać i wziąć się za robotę.
Wzniosłam się wysoko i ruszyłam na wschód. Nic po mnie tu było. Z resztą nie chciałam irytować swoją obecnością tego tam w dole. Co to, to nie! Po chwili jednak zderzyłam się z czymś tak niespodziewanie, że na usta cisnęło się jedno z przekleństw. Odskoczyłam w tył chcąc obejrzeć moją przeszkodę i słupiałam momentalnie! To on! We własnej osobie. Lewitował z rękoma podpartymi pod boki patrząc z góry zupełnie jakby się brzydził mojej osoby. Od razu żałowałam swojej ciekawości…
- Czego tu szukasz dziecko? - Zapytał nazbyt spokojnie.
Nie podobało mi się to. W ogóle nie chciałam nawiązywać z nim jakiejkolwiek rozmowy! Mnie tutaj być nie powinno. Gdyby to Vegeta zobaczył osobiście pozbawiłby mnie głowy. Byłam tego absolutnie pewna!
- Yyy… Ja? - Bełkotałam - Ja? Nic... Tylko przelatywałam obok. Całkiem ładna okolica.
Był odrażający! Zielone, oślizgłe ciało, nieskończenie długi ogon ukryty pod pancerzem i ten nieprzyjemny, wręcz obleśny wzrok spoglądający na mnie i cwaniacki uśmieszek. Na sam widok robiło mi się niedobrze. Był stokroć brzydszy od rasy Changelingów czy Namekan.
- I mam ci uwierzyć? - Niedowierzał - Nie mam ciebie w bazie danych.
Przypomniała mi się opowieść Szatana Juniora, gdy pierwszy raz o nim nam wspominał. Ten stwór przyleciał z przyszłości Trunksa, gdzie już pokonał cyborgi. Miał zamiar wchłonąć twory szalonego doktorka Czerwonej Armii, a że ich nie było postanowił ukraść wehikuł czasu i przybył właśnie do nas. Cyborg nie mógł więc znać mnie skoro ponoć nie istniałam w tamtych czasach! Gero nie miał skąd pobrać próbek mojego kodu genetycznego, jak w przypadku innych wojowników.
- No jasne, że nie znasz - Prychnęłam nieco pewniej - Bo tam skąd pochodzisz ja akurat nie istnieję.
- Jak to? - Wydał się zdziwiony - Cyborgi cię zabiły?
- Nie odpowiem bo nie wiem - Wzruszyłam ramionami - Prawdopodobnie nigdy nie dotarłam na Ziemię.
Android przyglądał się mojej osobie chwilę po czym stwierdził z lekkim przekąsem, że faktycznie nie mogę być ziemianinem. Przewróciłam oczami. Pierwszy raz w życiu ktoś tak mnie znieważył! Czy te miernoty posiadały ogony? Miały pojęcie o kontrolowaniu KI? Niemal się we mnie zagotowało.
- Jestem Saiyanką - Warknęłam - Wypraszam sobie takie zniewagi - Splunęłam przez ramię - Ziemianka, hmpf!
- Jesteś od Son Goku?
- Od Vegety - Poprawiłam go ozięble.
Jego pyszność pomieszana z pewnością siebie mnie irytowała. Zaczynałam wątpić w jego nieskończoną moc, o której mnie zapewniano. Był aroganckim dupkiem, który przywłaszczył sobie cudzą energię byleby siać postrach na pobliskich planetach. Miałam dość oglądania jego potwornej egzystencji, od której odechciewało mi się jeść z obawy, że przez najbliższe kilka dni będą męczyć mnie niestrawność i wymioty.
- Mam nadzieję, że spotkamy się na turnieju - Syknęłam - A teraz wybacz, muszę się do niego przygotować. Żegnaj!
Stwór nic nie mówiąc uniósł kąciki swoich ust w nieznacznym uśmieszku. Prawdopodobnie nie mógł się już doczekać wielkiej gry, jaką nam szykował. Może właśnie w jego głowie pojawił się kolejny misterny plan zagłady całej ludzkości? W tej chwili jednak nie chciałam o tym wiedzieć.
Włączyłam przyśpieszacz i ruszyłam w tę stronę, w którą zamierzałam na początku się udać. Nie poleciał za mną więc odetchnęłam z ulgą. Vegeta by mnie zabił gdyby się dowiedział, że rozmawiałam z Komórczakiem. Mógł przecież mi coś zrobić, a ja nie brałam udziału w treningu w pokoju ducha i czasu! Nawet nie chciałam myśleć co by się potem działo… Który pierwszy podniósłby rękę wymierzając cios? Przed oczami niemal wikwitła mi scenka, w której książę wykłóca się z potworem o stosowną karę dla nieposłusznej dziewczynki. Ona śmiała marzyć o byciu wojownikiem! Westchnęłam na to wszystko starając się odgonić sceny z głowy.
Postanowiłam zatrzymać się w dużym mieście. Może dlatego, że miałam pewność, iż Komórczaka tam nie spotkam? Ulice były opustoszałe. Wszędzie walały się śmieci, odzież, jedzenie, a także wałęsały się bezpańskie zwierzrta, które najwidoczniej nie rozumiały obecnego stanu zagrożenia. Ludzie ciągle emigrowali z nadzieją, że uchronią się przed nikczemnością cyborga. Było to oczywiście niedorzeczne, ale nie dziwiłam im się ani trochę! Gdybym była tak słaba jak ci mieszkańcy, nigdy nie odważyłabym się podejść do tej kreatury. Zdeptałby mnie jak robaka jednym plaśnięciem swojej obrzydliwej stopy, a ja nawet nie zdążyłabym jęknąć.
Spacerowałam po pustkowiu rozglądając się dookoła szukając czegoś godnego uwagi. Zupełnie jakby w ogołe było czym się interesować na tej zapyziałej planecie. W oddali spostrzegłam wielki, żółty budynek przypominający kopułę. Czy to nie czasem ten dom Bulmy? Przejść obok takiego wyniosłego brzydactwa nie dało się przejść obojętnie, zwłaszcza, że pomieszkiwał tam mój brat. Wzbiłam się w górę i w przeciągu paru chwil znalazłam się przy terenie budowli. Stałam na wprost gigantycznej bramy strzegącej swojego terytorium, jednak nie ukrywającej tego co się znajdowało za nią. Przestronny zielony teren z idealnie wyłożoną jakimś kamieniem drogą prowadzącą prosto do posiadłości. Dotknęłam ręcznie kutej furty najwidoczniej zbyt mocno, gdyż ta runęła przede mną głośnym hukiem. Przeszłam po niej jak nigdy nic i ruszyłam w kierunku kopuły. Ta strona ogrodu była niemal pusta. Gdzieniegdzie występowały pojedyńcze krzewy, a wzdłuż drogi spośród idealnie przystrzyżonej trawy wyłaniały się równiusieńko poukładane lampki, które musiały oświetlać nocną porą dojście do domu. Wreszcie stanęłam u progu drzwi równie nie małych rozmiarów. Nim jednak zdążyłam cokolwiek uczynić otworzyły się, a w nich stała nie młoda kobieta, choć bardzo zadbana, o jasnych włosach nietypowo spiętych na szczycie głowy.
- Dzień dobry - Odezwała się z uśmiechem na twarzy - W czym mogę ci pomóc?
- Jest Bulma?
- Oczywiście dziecko - Zaszczebiotała - Wejdź proszę.
Gdy tylko przekroczyłam próg ich domu Ziemianka pisnęła z przerażeniem na widok powalonej bramy. Na mej twarzy zagościł łobuzerski uśmiech. Przecież nie była to moja wina. Nie ja tak beznadziejnie postawiłam te mury obronne.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.