Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Dragon Ball - Saiyan Princess

20. Mroczne odmęty

Autor:Killall
Serie:Dragon Ball, Saga: Androidy
Gatunki:Akcja, Dramat, Fantasy, Fikcja, Mroczne, Przygodowe, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2013-07-15 20:23:08
Aktualizowany:2018-06-23 10:20:08


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Historia całkowicie jest dziełem Killall.


Tuż po śniadaniu usiadłam na skraju pałacowych włości i jak za każdym razem wpatrywałam się w bezkres błękitu nieba. Nastał kolejny ciepły dzień nie ujawniający zbliżających się nieubłaganie emocjonujących wydarzeń. Zupełnie jakby nic nie miało się wydarzyć za niespełna cztery dni. Cisza jaka panowała w tym miejscu była zadziwiająca i kojąca, o ile Vegeta nie wykłócał się o cokolwiek z innymi. Oczywiście.

Trunksowi pozostało jeszcze pół roku w Komnacie, także siedzenie na górze nie miało żadnego sensu. Przez najbliższe dni i tak sala miała być już tylko do mojej, Szatana i Tenshina - o ile ten się zdecyduje, dyspozycji. Do rozpoczęcia się gry cyborga zostało tak niewiele czasu, a mnie się zdawało, że to cała wieczność. Szczerze powiedziawszy nie paliło mi się z wejściem do tego magicznego miejsca, chociaż nie mogłam ukrywać, że chciałam odbyć tamtejszy trening i zdążyć na walkę. Jednak gdy przychodziło do tego, że miałabym znowu spędzić jakiś czas samotnie, w dodatku bez możliwości zamienienia z kimkolwiek zdania całkowicie mnie zniechęcał. Zbyt długo czasu przemierzyłem z sobą samą by chcieć ponownie do tego wracać. Westchnęłam i stwierdziłam, że po wyjściu chłopaka z przyszłości może ponownie zawitać tam namekański wojownik, a ja się psychicznie przygotuję do nieuniknionego pustkowia.

- Nad czym tak dumasz? - Vegeta wyrwał mnie z rozmyślań - Czas na trening.

Z iskierkami w oczach odwróciłam się do niego czekając, aż powie coś więcej. Ja miałam zagaić z pomysłem, a on mnie ubiegł.

- Na co czekasz? - Burknął widząc mój entuzjazm, a mimo to brak jakichkolwiek czynności - Drugi raz nie powtórzę.

- Nie musisz - Wróciłam wzrokiem w przepaść - Miałam to samo zrobić. Ja wybieram miejsce!

Po tych słowach przechyliłam się w dół po czym runęłam w czeluści niebios wesoło pogwizdując. Czyżby mój brat potrafił czytać w moich myślach? Czy może jednak chciał zaprezentować swoją nowo nabytą energię właśnie mnie? Chwilę później dołączył i bez słowa lecieliśmy w nieznanym kierunku. Nie miał pojęcia dokąd go prowadzę, niby skąd mógłby? Sama tego nie wiedziałam, tylko wypatrywałam wysokich, skalistych terenów gdzie wymarzyłam sobie upragniony pojedynek z księciem.

Gdy odnalazłam pasujące mi podłoża delikatnie wylądowałam na skalnym balkonie podziwiając okolicę. Nie zwykłam mieć czas na oglądanie flory, jednak tutejsza potrafiła urzekać swoim naturalnym pięknem. Za moich czasów Vegeta nawet w połowie nie była tak urodziwą planetą. Mimo to za każdym razem gdy o niej wspominałam czułam pustkę.

Książę Saiyan dołączył do mnie z niemrawą miną. Czyżby nie podzielał mojego zachwytu? Ogólnie sprawiał wrażenie wiecznie spiętego i niezadowolonego z życia. Miał owszem do tego całkowite prawo. Dopiero co dowiedział się, że jego dom został zniszczony przez imperatora, któremu służył przez wiele lat, a nawet więcej niż mi się mogło zdawać. Jakaś bańka mydlana pękła ukazując świat jeszcze okrutniej niż mogłoby się wydawać.

- Tu chcesz trenować, tak? - Rzucił z przekąsem - Dokładnie tu?

Rozejrzał się po skalnej półce niemal naśmiewając się bezdźwięczne z mego wyboru.

- Nie bądź durniem! - Warknęłam rozumiejąc zaczepki brata - Tam na górze, w skałach - Uniosłam palec ku wspomnianym miejscu - Ja tutaj widoki podziwiam, póki jeszcze są.

Mężczyzna spojrzał w tamtym kierunku postanawiając już zająć swoje miejsce. W przeciwieństwie do mnie, było widać, że w nosie ma tutejsze uroki. Z resztą on żył tym by wszystko zawsze obrócić w proch, jak to każdego dnia czynili poplecznicy Freezera. Chyba, że planeta zawierała naprawdę cenne zasoby, a tym samym jej niezaburzona flora zwiększała sakwy podbijających. Jednego byłam pewna, służba u tyrana odcisnęła na nim swoje masywne piętno. Przymykając oczy westchnęłam kręcąc niedostrzegalnie głową by po chwili zrównać się z Saiyanem.

- Zanim przejdziemy do walki, chcę cię tylko uświadomić, że nie potrzebuję taryfy ulgowej - Oświadczyłam krzyżując ręce na piersi - Chcę znać nie tylko swoje, ale i twoje możliwości.

- Jak sobie życzysz, siostro - Mruknął niewzruszenie - Tylko nie płacz potem, że boli.

Nawet na mnie nie spojrzał gdy wymawiał te słowa. Prychnęłam krzywiąc się na to co usłyszałam. Nie podobało mi się, że z góry zakładał, iż będę słaba, co za tym idzie płaczliwa jak jakaś krucha, malutka dziewczynka, której odebrano głupią lalkę. Nie miałam już czterech lat i braku pojęcia o niewyobrażalnych złych rzeczach, których już zasmakowałam. Czy tego chciałam czy nie. On zaś musiał w końcu to pojąć. To i fakt, że mnie nie znał.

Muzyka

Przyjęłam pozycję obronną potakując bratu głową, tym samym oświadczając, że jestem gotowa na cokolwiek by nie przygotował dla mnie. Ten delikatnie uniósł kącik ust wyrażając przy tym tak wiele pewności, że będę żałowała swoich słów. W końcu zaszczycił mnie swoim spojrzeniem, które nie zdradzało zupełnie niczego. Co najmniej jakby był wyprany z jakichkolwiek emocji. Wzdrygnęłam się mimowolnie przypominając sobie o martwym już Changelingu.

Nie miałam zamiaru niczego żałować! Chciałam być silniejszą, szybszą i przede wszystkim złotowłosą wojowniczką. Czy pragnęłam zbyt wiele?

Vegeta ruszył jak burza okładając mnie pięściami celując nie tylko w twarz, ale również w ramiona i brzuch. Tyle ile byłam w stanie blokowałam, jednak więcej obrywałam coraz to silniejszymi ciosami. Nie mogłam wyjść z podziwu jaką moc posiadał książę mając do porównania energię jaką dysponowali poplecznicy Frezeera i sam wspomniany potwór.

Jakże świat się zmienia gdy dowiadujesz się, iż stwór, który latami cię torturuje okazuje się nie być najsilniejszą istotą we wszechświecie.

Z zamyślenia wyrwał mnie kopniak prosto w kręgosłup. Gdybym mogła wygięłabym się w łuk z bólu, jednak tylko straciłam wysokość. Pikując zdołałam zahamować dopiero przed kamienną wyrwą między skalnymi półkami. Gniewnie spojrzałam w górę gdzie wisiał mój brat, a następnie załączając przyspieszenie ruszyłam z powrotem do gry. Saiyanin czekał na mnie zupełnie jakby był pewien, że cokolwiek bym nie zrobiła nic tym nie wskóram. Nie powiem, irytowała mnie jego pewność siebie, a był taki od zawsze, nawet gdy mieszkaliśmy razem w saiyańskim pałacu nieistniejącej już planety. Gdy byłam już niemal u celu i szykowałam się do zadania ciosu dostrzegłam jak kącik ust mu zadrżał zdradzając tym samym, iż wie doskonale jaki wykonam ruch, postanowiłam więc zmienić taktykę. Zahamowałam dosłownie kilka cali przed nim, po czym zmaterializowałam się tuż za jego plecami i wystrzeliłam salwę palących pocisków. Książę może i nie był do końca zaskoczony, jednak dwóch pierwszych nie zdołał ani odepchnąć, ani ominąć. Zadowolona z końcowego rezultatu, aż zapiszczałam, jednak jak szybko uśmiech pojawił się na mych ustach tak też szybko zgasł, gdy czarnooki nie omieszkał poczęstować mnie tym samym, a mianowicie błękitnymi pociskami prosto w klatkę piersiową.

Walczyliśmy długo i zacięcie. Słońce powoli znikało za górami oznajmujące tym samym, że czas kończyć zabawę i wrócić do podniebnego pałacu umyć się, opatrzyć rany, a także zjeść coś ciepłego. Na samą myśl głośno zaburczało mi w brzuchu doprowadzając Vegetę do cichego śmiechu. Niemal zdębiałam gdy usłyszałam ten szorstki, gardłowy dźwięk. Tyle lat minęło...

- Na co się gapisz? - Burknął na powrót pochmurniejąc.

- Na ciebie, tak się składa - Odrzekłam także zniżając ton - Wiesz, nic innego tu nie ma na co mogłabym się po prostu beznamiętnie gapić!

Mężczyzna tylko prychnął po czym powoli wzbił się i ruszył w dobrze już znane mi miejsce.

- Panie obrażalski! - Krzyknęłam za nim tym samym go doganiając - Już żartować sobie nie można? - Rzuciłam z przekąsem - Kto cię tak zepsuł, bracie? Służba u Freezera czy Ziemianie?

Spojrzał na mnie gdy się zrównaliśmy by po chwili parsknąć śmiechem po raz kolejny. Tym razem był o niebo cieplejszy. Spoglądając na jego wybuch na moją twarz wpłynął ciepły uśmiech, jakim dawno nikogo nie uraczyłam. Takiego właśnie cię pamiętam, Vegeta- Pomyślałam cicho wzdychając. Gdy się już uspokoił jego rysy się nie zaostrzyły jak zwykł czynić.

- Muszę przyznać, że dawno nikt mnie tak nie rozbawił - Zauważył - Brakowało mi twoich głupich tekstów przez te wszystkie lata.

- W takim razie musimy to nadrobić - Rzuciłam wesoło - Ej! Nie są wcale głupie!

Saiyanin jedynie wyszczerzył zęby po czym przyspieszył nie wypowiadając już przez resztę drogi ani słowa. Mnie zastanawiało czy jego obecna postawa i ciągła maska obojętności i nienawiści była istotą przetrwania w szponach wroga czy też wydarzyło się coś poważniejszego, co doprowadziło go do tej codziennej zgorzkniałości. Jednak to, że byłam w stanie go rozbawić napawało mnie dumą. Czułam się wyjątkowa i potrzebna w tym wielkim i okrutnym świecie. Przede wszystkim byłam szczęśliwa, że odnalazłam kogoś mi bliskiego, że moje wieloletnie próby nie ukończyły się fiaskiem.

Gdy nasze stopy dotknęły posadzki w pałacu Dendego zostaliśmy ciepło powitani przez samego Goku, za którym nieśmiało podążał jego syn. Jak się szybko okazało przybyli tu tylko po to by sprawdzić jak się sprawy mają. Kto trenuje, kto odpoczywa i przede wszystkim, która osoba zajmuje tajemniczy pokój z innym wymiarem.

Ruszyłam prosto pod prysznic chcąc zmyć z siebie kolosalną porażkę dnia dzisiejszego. Każda część mojego ciała krzyczała z bólu, a otarcia które się jeszcze nie zdążyły zasklepić dawały o sobie znać raz po raz piekąc dokuczliwie. Dawno się tak dobrze nie bawiłam, pomimo gromkiego lania jakie otrzymałam od własnego brata. Takie było właśnie moje marzenie gdy byłam małą i nieświadomą niczego dziewuchą. Dziś w końcu te sny się spełniły i choć niemiłosiernie paliły, sprawiały wielką radość.

Niedbale osuszyłam włosy, przywdziałam otrzymany wcześniej od Bulmy kostium, gdyż tamten potrzebował odświeżenia. Musiałam przyznać, że choć nie był wykonany z Acroniańskich materiałów, to był bardzo solidny. Twórczyni właśnie otrzymała ode mnie wielkiego plusa.

Ruszyłam do sali jadalnej gdzie już widniał opasły w jedzenie stół przygotowany przez dżina. Białe ściany, podłogi i meble zlewały się ze sobą i tylko kolorowo zastawiony stół nadawał temu pomieszczeniu cieplejszych barw. Gdy tylko poczułam woń pieczeni kiszki zagrały marsza na tyle głośno by rozbawić tym siedzącego nieopodal ojca Gohana. To już drugi raz gdy kogoś rozśmieszył mój głód. Nie było przecież to wcale śmieszne, a uciążliwe.

Usiadłam na pierwszym wolnym krześle bez namysłu rzucając się w półmisek z apetycznie wyglądającym mięsem.

- Jesteś ranna - Zauważył Son Gohan - Zawołam Dendego, on cię uleczy.

Spojrzałam zdumiona na chłopaka siedzącego tuż obok. Bacznie się mi przyglądał, w jego spojrzeniu można było odczytać troskę. Nie widziałam tego spojrzenia niemal całe swoje życie i miałam wrażenie, że już nigdy go nie ujrzę. Myliłam się. Mimo to czułam się z tym nieswojo.

- Normalka - Machnęłam wolną ręką - Do przyrzeczenia się zagoi!

Przecież otarcia, drobne rany, zwichnięcia czy potłuczenia były na porządku dziennym w życiu Kosmicznego Wojownika, a także każdego innego wojaka. Kapsuł regeneracyjnych używaliśmy tylko w kryzysowych sytuacjach.

- Przyrzeczenia? - Spytał zaskoczony? - Chyba do wesela.

- A co to jest wesele? - Odpowiedziałam pytaniem.

Nie wiedząc czemu moje zapytanie wprawiło chłopaka w zakłopotanie, a na policzki wskoczył delikatny rumieniec sprawiając, że wyglądał dość komicznie z tą swoją złotą czupryną.

- Wesele to taka impreza po ślubie dwojga kochających się ludzi - Pospieszył z odpowiedzią jego ojciec - Huczna, taneczna, do białego rana. A przyrzeczenie?

- Coś podobnego. Saiyanie przyrzekają sobie przywiązanie, partnerstwo. Łączyli się w pary by nasz gatunek przetrwał. Nic mi nie wiadomo o kochaniu - Zamyśliłam się przeżuwając kolejny kęs mięsa - To chyba jakieś abstrakcyjne pojęcie, bo my nie kochamy, a przywiązujemy się.

- Ciekawe - Odrzekł Saiyan - Bardzo podobnie brzmi.

- To jest to samo, ojcze - Wtrącił Gohan - Z tą różnicą, że oni, to znaczy Saiyanie robią to z konieczności, w przeciwieństwie do Ziemian.

- Dziwne te obrządki - Mruknął posępnie Goku drapiąc się po brodzie - Ja wziąłem ślub z konieczności.

- Niemal jak prawdziwy Saiyan - Zachichotałam - Tylko trochę inaczej.

- Jak to? - Nastolatek był zaskoczony - Ktoś cię zmusił?

- Tak szczerze, to wplątała mnie w to twoja matka, Gohanie - Sięgnął pamięcią spoglądając w sufit - Obiecałem jej zaślubiny z myślą, że to coś do jedzenia. Wtedy byłem jeszcze chłopcem.

Zebrani parsknęli śmiechem, nawet sam chłopak, choć nie koniecznie spodziewał się takiej odpowiedzi. Cicho westchnął.

- Po latach spotkaliśmy się na turnieju gdzie stoczyliśmy piękną walkę - Czarnowłosy niemal się przeniósł pamięcią do tamtego dnia - Chi-Chi wtedy przypomniała mi o obietnicy. Dopiero później pokochałem twoją matkę, synu.

Do pomieszczenia wszedł książę upadłego ludu teatralnie prychając zaraz po słowach młodszego Saiyana. Nie wypowiadając żadnego słowa zasiadł do stołu i sięgnął po pierwszy półmisek jaki miał pod ręką. Zapadła krępująca wśród zebranych cisza. Poprawiłam się na niewygodnym krześle zamiatając przy tym ogonem po kamiennej podłodze. Upiłam nieco soku zastanawiając się czy jeszcze coś zjeść czy może lepiej się położyć i dać organizmowi przetrawić pokarm przed kolejną serią cielesnych tortur ku kolejnemu wielogodzinnemu doskonaleniu się.

- Jak oceniasz moje szanse? - Przerwałam milczenie kierując tym samym pytanie do nowo przybyłego - Nie twierdzę, że jest to wielkie wow, ale nie może być najgorzej, co? W końcu jestem księżniczką Saiyan, a nie byle ktoś.

Po moim monologu ponownie zapadła krzycząca cisza, odbijająca się od ścian i zastawy obiadowej. Nikt, nawet nie raczył poruszyć choćby ręką, uderzyć sztućcem w talerz. Przewróciłam oczami domyślając się, że Vegeta nawet nie zamierzał wpaść na to, że moje słowa były skierowane właśnie do niego.

- Vegeta, do ciebie mówię - Burknęłam delikatnie uderzając w blat by nie uszkodzić go - Mam się powtórzyć? Ty w ogóle mnie słuchasz?

Zebrani co raz rzucali między sobą porozumiewawcze spojrzenia oczekując dalszego biegu wydarzeń. Zupełnie jakby mój braciszek zyskał miano osoby krwiożerczej i nieznoszącej bezpośrednich pytań na jakikolwiek temat. W duchu zaśmiałam się, gdyż wiedziałam, że jeszcze trochę czasu zajmie im przyzwyczajenie się, że jako siostra wyniosłego Saiyana jestem zupełnie inaczej przez niego traktowana. Cóż, więzy krwi robią swoje, nie tylko w rodzinie.

Spojrzał mi prosto w oczy, które jak zawsze nie wyrażały żadnych dobrodusznych emocji. Jednak coś e nich drgnęło, na ułamek sekundy. Byłam pewna, że nie były to zwidy. Zmarszczył brwi.

- Powyżej oczekiwań - Mruknął z pełną buzią by na powrót zająć się swoimi myślami.

Tyle mi wystarczyło by krzyknąć z radości zapominając, iż siedziałam przy stole. Mój wyskok spowodował upadek kilku pobliskich półmisków doszczętnie je tłukąc na podłodze. Nie robiąc sobie nic z tego wybiegłam prosto na dziedziniec by móc dać upust swoim emocjom. Dawno nic tak nie sprawiło mi radości, poza odnalezieniem księcia. Oczywiście. Zaczęłam w powietrzu robić koziołki na przemian z serpentynami wprawiając przy tym w ruch rosnące dostojne palmy. Gdy już się wyszumiałam kątem oka dostrzegłam wychodzących Saiyan z Ziemi przed pałac w towarzystwie Wszechmogącego i człowieka. Wesoło ze sobą rozmawiali, tylko młody chłopak nasłuchiwał nie wypowiadając żadnego słowa. Gdy spojrzał w moją stronę odwróciłam wzrok spoglądając w siną dal. Nie chciałam skupiać na sobie jego uwagi, jednak nic nie robiąc nie mogłam temu zapobiec.

- Słuchaj - Zaczął ostrożnie gdy miał do pokonania zaledwie parę kroków - Może chcesz się przelecieć?

- Gdzie? - Bąknęłam niby bez zainteresowania.

Tak na prawdę byłam podekscytowana możliwością opuszczenia tego miejsca, gdzie aż huczało od nudy. Z resztą chciałam poznać moc Gohana, którą do tej pory się nie chwalił. W ogóle był dość skrytym osobnikiem, a ja lubiłam wiedzieć wszystko. Na koniec, jednak wciąż ważny był dla mnie fakt, że chłopak był moim rówieśnikiem, a lata spędzone wśród dorosłych ewidentnie nie służyły w błogim dzieciństwie. Jakim znów dzieciństwie? Pokręciłam głową. Ja nie miałam dzieciństwa.

- Nie wiem, tak pozwiedzać? - Wzruszył ramionami.

Spochmurniał, zdając sobie sprawę, że niepotrzebnie cokolwiek zaproponował, choć był w błędzie.

- Wiesz, mi to wszystko jedno gdzie mnie zabierzesz - Mrugnęłam do niego zachęcająco - Okrutnie się nudzę, a mam ochotę się rozerwać. To jak?

- Będzie mi miło - Uśmiechnął się delikatnie poprawiając mankiet białej koszuli - Mam takie jedno ulubione miejsce nad rzeką.

- W takim razie prowadź! - Zawołałam z entuzjazmem - Marnujemy czas tu stercząc.

Mieszaniec poinformował ojca o naszej wycieczce po czym poprowadził mnie w jedynie sobie znanym kierunku. Po drodze rozmawialiśmy o różnicach między Ziemią a Vegetą. Chłopak był naprawdę zdumiony gdy dowiedział, się iż na mojej niegdyś planecie były dwa słońca, które sprawiały iż więcej było dnia niż nocy. Wtedy wspomniał, że na Namek w ogóle nie ma nocy, co było bardzo uciążliwe gdy kładli się spać w czasie gdy wyruszyli na wspomnianą planetę.

Wylądowaliśmy w bardzo urokliwym miejscu gdzie widniało sporych rozmiarów jeziorko, a na horyzoncie majaczył wodospad u podnóża gór ozdobionych pasmem drzew. Wysokie, soczyście zielone trawy zachęcały do położenia się na nich niczym na miękkim kocu by rozkoszować się pięknym słonecznym dniem. Na pobliskich drzewach śpiewały pierzaste stworzenia tworząc miłą atmosferę, a wszędobylskie kwiaty koiły zmysły swoimi delikatnymi zapachami. To miejsce było istnym rajem dla zmęczonej duszy. Ostoją przed nadchodzącymi wydarzeniami.

- Podoba się? - Zapytał nieśmiało.

- Się pytasz?! - Pisnęłam spoglądając wielkimi oczyma na niego - Tu jest po prostu obłędnie!

Po wykrzyczeniu kilku słów dwa ptaki zerwały się do lotu, tym samym kończąc swoją arię. Rozciągnęłam usta w głupim grymasie wytrzeszczając oczy. Nie sądziłam, że te stworzenia są takie płochliwe.

- Cieszę się, że ci się podoba - Wyraźnie to okazał wielkim uśmiechem - Kiedy nie muszę się uczyć właśnie tutaj spędzam czas.

Zadowolona z błogiego lenistwa, które mnie dopadło po ujrzeniu tego miejsca podeszłam do jeziorka i przejrzałam się w tafli wody niczym jeszcze nie zmąconej. Przykucnęłam wciąż obserwując błękitną toń. Miejsce było magiczne w blasku słońca skąpane, a promienie odbijające się od wody sprawiały wrażenie, iż to mieniło się złotem. Wreszcie zanurzyłam dłonie w chłodnej wodzie by następnie nachylić się i upić jej nieco.

- Pyszna! - Głośno się nią delektowałam.

Jej nieskazitelny smak sprawiał, że moje ciało krzyczało z zachwytu, zupełnie jakbym niczego podobnego nie brała do ust. Na Vegecie nie było takiej krystalicznej cieczy. Tu Ziemia zdecydowanie przodowała wśród znanych mi planet.

- W życiu takiej wody nie piłam - Dodałam rozentuzjazmowana - Choć trochę na tej planecie jestem.

Złotowłosy nic nie mówił, jedynie się uśmiechał. Usiadł na skraju jeziora wpatrując się w nie niczym w najcenniejszy skarb. Po chwili już leżał z rękoma skrzyżowanymi za głową obserwując leniwie płynące gdzie nie gdzie obłoki.

- Wiesz, Saro - W końcu zabrał głos - Ciekawi mnie, choć nie tylko mnie, a wszystkich, jakim cudem przeżyłaś tyle lat w niewoli.

Spojrzałam na niego badawczo. Dlaczego o to pytał? Czy zabrał mnie w to miejsce tylko dlatego by było mi „łatwiej” opowiadać o mrokach przeszłości? Tej do której wracać już nie chciałam? Zmrurzyłam oczy szukając u mieszańca jakieś wskazówki.

- Nie zrozum mnie źle - Wtrącił po chwili milczenia - Jesteś po prostu... Jakby to ująć?

Chłopak poczerwiniał i zaczął wybąkiwać pojedyńcze wyrazy, co oznaczało, że ni cholery nie szło go zrozumieć. W końcu zaczęło mnie to irytować.

- Słuchaj no - Warknęłam wstając z miękkiej trawy - Czego ode mnie chcesz? Wyjaśnisz mi w końcu? - Sapnęłam ze zniecierpliwienia i narastającej złości - Póki co to nie idzie cię zrozumieć!

Son Gohan wreszcie zamilkł po czym dźwignął się do siadu głośno wzdychając. W chwili gdy nastała cisza było słychać w pobliżu bzyczenie owadów. Nerwowo machnęłam ogonem, a następnie owinęłam go wokół talii.

- Przepraszam cię, Saro - Wyznał szczerze - Nie wiedziałem jak ubrać słowa... Po prostu... To fascynujące, że przetrwałaś wśród tych potworów. Dla mnie jesteś kimś wyjątkowym - Dodał powoli ze skruchą w głosie - Wiesz, ja bardzo się go bałem.

- Freezera? - Zapytałam odruchowo, choć znałam odpowiedź.

Pół Saiyanin przytaknął spoglądając mi w oczy. Było w nich coś czego nie rozumiałam, jakiś ztłamszony blask oraz niekończące się pokłady współczucia. W życiu czegoś podobnego nie widziałam.

- Dobra - Wzruszyłam ramionami - Co mi tam. Ostatni raz i oby nigdy więcej.

Ponownie usiadłam na soczystej trawie spoglądając na złociste jezioro. Wzięłam głęboki wdech wiedząc, że ponownie przejdę przez każdy bolesny dzień zapisany na kartach przeszłości, że znowu będę czuć się słabo, przerażająco źle, a także otrę się o to, czego już się nie obawiałam.

- Zacznę od tego, że mój ojciec przed śmiercią się do mnie nie przyznał - Niemal zaschło mi w gardle gdy wróciłam do tamtego dnia, w którym się wszystko skończyło - Leżał w kałuży krwi mej matki i patrząc mi prosto w oczy powiedział: „To dzieciak jednej ze służących”. Wtedy mój świat zawalił się po raz pierwszy...


***


Muzyka

Był to kolejny ciężki dzień. Głodni i zmęczeni niewolnicy - pojmani Saiyanie oraz inne rasy po ciężkiej pracy przy przenoszeniu kamieni w kopalni na jednej z planet przejętych przez Organizację Handlu wrócili do metalowego baraku przeznaczonego na noclegownię. Mijał miesiąc, może dwa od eksplozji rodzimej Vegety. Mała dziewczynka nie miała dobrej orientacji w czasie, a wyczerpujące prace nie pozwalały jej trzeźwo myśleć. Natto gdzieś przepadł, odseparowali go od niej. Może nazbyt była jemu uwiązana? Na pewno ludziom Changelinga nie podobało się, że wiecznie zasmarkany, małpi bachor plącze się pod nogami całkiem wyrośniętemu dzieciakowi, który mógł brać udział w misjach podbojowych Organizacji. Ktoś przecież musiał zdobywać planety, której mieszkańcy nie zamierzali płacić characzu. Sami przecież byli sobie winni. Albo płacisz i żyjesz, albo giniesz. Ktoś inny mógł kupić okazały glob za niezłą sumkę, a następnie co kwartał opłacać daninę. Nic w kosmosie nie było za darmo! Nic co należało do Changelingów.

Malutka księżniczka siedziała w kącie tymczasowego mieszkania, a po jej policzkach cicho spływały słone łzy. Bała się, jak każdego poprzedniego dnia, że nie da rady, że nie przeżyje. Była zmęczona i głodna, a zziębnięte ciało odmawiało posłuszeństwa. Pracy było mnóstwo, racje żywnościowe bardzo ubogie. Ci którzy ją tu osadzili wiedzieli, że jest Saiyanką, a ci z kolei mają w sobie sporo energii. Sam Dodoria zapewniał właściciela kopalni kamienia, że to najlepsze ręce do pracy. Cóż, zapomniał wspomnieć, że głodny Kosmiczny Wojownik to, żaden wojownik, czy też pracownik fizyczny. W dodatku kilkulatka nie specjalnie trenowana miała nieco trudniej o adaptację. Ale czy nie ciężką pracą idzie osiągnąć niebywałe rzeczy?

„Vegeta, gdzie jesteś?” - [I]Łkała w myślach [/i]- „Uratuj mnie, proszę!”.

[I]Każdej wolnej chwili od pracy krzyczała niemo w kosmiczne odmenty by jej brat, książę Saiyan przybył z odsieczą i ocalił ją od tego okrutnego świata. On jednak milczał. Nie odpowiadał.

Niespodziewanie otworzyły się drzwi od baraku w którym stał on. Różowy potwór, który przechandlował saiyańskie ścierwo do pracy w nieludzkich warunkach.

- Dawać tego szczeniaka - Warknął szczerząc ostre zębiska - Szybko!

Pozacieśniani robotnicy od razu wiedzieli o kogo chodzi. Wśród nich było tylko jedno dziecko, w dodatku wiecznie płaczące i ściągające na nich baty. Wypchnęli ją przed szereg byleby lewa ręka Freezera nie posłała ich do piachu. W końcu komu było potrzebne saiyańskie szczenię? Więcej problemów niż pożytku.

Sara stała jak słup soli nie wiedząc czego tym razem ma oczekiwać. Kolejne baty, a może kara za kiepską pracę w postaci pozbawienia lichej kolacji? Oczywiście była przerażona, a jej ciało nie omieszkało o tym wspomnieć trzęsąc się jak liść na wietrze, a zimno to tylko spotęgowało. Była brudna, poraniona, cuchnęła szlamem kopalnianym i wyglądała jakby zaraz miała wyzionąć ducha. Na sam jej widok Dodoria skrzywił się z obrzydzenia. On szanowany poplecznik Changelinga miał zająć się jakimś wyrostkiem tylko dlatego, że ktoś rozpowiadał herezje jakoby to coś miało pochodzenie królewskie. Doskonale pamiętał z jaką pogardą mówił o niej sam król Vegeta nim go zabił. Pamiętał tę zapłakaną istotę w pałacu Saiyan. Jakże wtedy się świetnie bawił! Na samo wspomnienie zrobiło się mu jakby cieplej na duszy. Jednak Freezer nakazał przesłuchać tego małpiszona. Kilkulatek miał dostać kilka batów i wyśpiewać całą prawdę. Nic nadzwyczajnego. Mimo, że jakiś dowód był na to, że była królewską córką wciąż w to wątpił.

- Rusz się śmieciu - Szarpnął dziewczynkę za obdarte, niegdyś białe szaty.

Saiyanka chcąc, nie chcąc pchnięta zrobiła te parę kroków na chwiejnych nogach po czym przepadła przez próg lądując twarzą w grząskim błocie. Tego dnia padał gęsty deszcz, dopiero na wieczór się rozpogodziło, jednak kałurze nie miały prawa wyschnąć. Niestety laserowe kajdany na rękach nie ułatwiły jej ochrony przed niechcianym upadkiem. Nim się z niego wygramoliła zdążyła się zastanowić czy nie lepiej byłoby tu umrzeć. Czy mogło być coś gorszego od głodu i poniżenia? Czy warto było przez to wszystko przechodzić? Jednak chęć zemsty dodawała jej sił, jak każdego dnia, a przynajmniej do tej pory. Zemsta i tęsknota za domem, za jedynym ocalałym członkiem rodziny, bo przecież Vegeta żyć musiał!

Została odeskortowana kilka kilometrów dalej. Ilekroć potknęła się i upadła była obdarowywana bolesnymi wiązkami z blasterów, w które uzbrojeni byli strażnicy. Dodoria szedł na samiuteńkim końcu zastanawiając się od czego zacząć, gdy już dotrą na miejsce. Nie spieszyło się mu wcale. Uwielbiał torturować nic nie warte śmiecie. Kochał zadawać ból i słuchać jak konające istoty błagają go o śmierć, niczym akt miłosierdzia. Było to miodem dla jego uszu. On, zaś do miłościwych nie należał.

Gdy tak układał w swojej głowie plan działania, zupełnie nie zwracając uwagi na stojącą kolumnę mu podwładnych wpadł na jednego z nich uderzając nosem o plecy wysokiego jaszczura.

- Co do kurwy nędzy!? - Warknął wściekle rozcierając obolały mały nosek - Kto wam pozwolił się zatrzymać?

- To ten dzieciak - Sapnął pośpiesznie zielonoskóry, w którego wpadł - Proszę samemu spojrzeć, sir!

Gruby zmielił w ustach kolejne przekleństwo po czym przeszedł do przodu by dowiedzieć się co spowodowało całe to zajście. Ku jego zdumieniu mała Saiyanka na wpół leżąc opierała się przed dalszą drogą zaciekle trzymając bat, którym wymierzany był cios. O dziwo kajdany nie przeszkodziły jej w tym. Gniewny wzrok, jakim ciskała w swoich oprawców sprawiał wrażenie dzielnego, buntowniczego. Tacy właśnie byli. Zawsze znajdowali siłę by się komuś przeciwstawić. Dlatego Freezer zdziesiątkowała tę rasę. Choć byli do tej pory posłuszni obawiał się, że któregoś dnia staną przeciw niemu oddając życie byleby go obalić. Z początku różowo skóry nie rozumiał obaw swojego pana. Teraz, gdy dostrzegł to co miało miejsce przed chwilą zrozumiał. Gówniarz na chwiejnych nogach walczył byleby ulżyć sobie w cierpieniu. Mimo, iż gardził Kosmicznymi Wojownikami, ta mała wzbudziła w nim podziw. Nie duży, ale jednak. Teraz był w stanie uwierzyć, że pogłoski mówiły prawdę i smarkula nie była dzieckiem służki, a samego króla małp. Jedyne co musiał zrobić to potwierdzić te informację u źródła.

Czarnowłosa chociaż ledwo widziała na oczy nie chciała dać się ztłamsić. Za dużo razy już oberwała i to w dodatku za nic! Przecież nikomu nigdy niczego nie uczyniła, nie była nawet wojowniczką, a dzieckiem, które miało marzenia. Nadzieje tak odległe, niektóre już nie do spełnienia... Chciała tylko żyć. Jednak żeby żyć musiała walczyć, a do tej pory tego nie czyniła.

Teraz gdy smagnął ją ostatni bat zrozumiała, że nic nie robiąc niczego nie wskura. Do wolności potrzebna była determinacja i cel. A teraz pewno prowadzili ją na śmierć. Przyrzekła sobie, że zrobi wszystko co będzie w jej mocy byleby spełnić swoją obietnicę, bez względu czy los zmusi ją do trwania w zawieszeniu przez kilka lat. By ograć wroga trzeba najpierw go poznać.

- Co jest małpko - Rzucił Dororia obleśnie się uśmiechając - Buntować się zachciało?

Dziewczyna jak oparzona podskoczyła na dźwięk jego głosu. Mimo chęci walki bała się tej kreatury. Dlaczego? On był winien śmierci jej rodziców. Jeśli ich mógł zabić, ją tym bardziej. Przecież w jego oczach była tylko szmacianą lalką. Mimo to nie chciała okazać mu strachu.

Zacisnęła szczękę w duchu prosząc przewritny los by nie stała jej się krzywda, by jej nie dosięgła kostucha. Nie teraz, kiedy zapragnęła żyć.

Kolczasto skóry podszedł do Saiyanki i zacisnął swoją wielką łapę na zniszczonym ubraniu pod szyją nieco unosząc ją.

- Masz zamiar się stawiać gnojku? - Warknął ciskając gromami z oczu - Takie wywłoki zjadam na śniadanie.

Na te słowa Sara przełknęła głośno ślinę mocno zaciskając powieki. [/i] „Nie boję się, nie boję się...” Powtarzała w myślach. Mimo to na myśl o spojrzeniu w twarz wroga ani śniła.

- Ścierwo - Prychnął z odrazą rzucając małą w kierunku, w którym się kierowali - Rusz swoją dupę, albo cię zabije.

Księżniczka upadła twardo na kamiennej ścieżce po czym przetoczyła się w grzązke błoto. Chcąc złapać powietrze zachłysnęła się paskudną breją. Nim jednak zdążyła ją wykrztusić oprawca ponownie chwycił ją za poły zniszczonej odzieży i uniusł na wysokość swoich oczu.

- Nie chce mi się dłużej czekać, a widzę, że nie masz zamiaru współpracować - Wycedził marszcząc czoło - Tatulek skłamał prawda?

Sarą wstrząsnęło, od razu domyśliła się o co mu chodziło. Tylko jak to było możliwe by wiedział? Kto zdradził? Nie chciała zginąć z powodu pochodzenia, a była pewna, że on to zrobi, a jak nie on to sam imperator. Przecież o to im chodziło, prawda? By zniszczyć rasę Saiyan.

Pokręciła przecząco głową. Tyle mogła w tej chwili zrobić. Nim jednak ten zdążył cokolwiek odpowiedzieć wypluła resztę mazi zalegającej w ustach prosto w jego paskudną twarz.

Wściekły kosmita wytarł powoli umazany policzek, a następnie złowrogi się uśmiechnął.

- Szczylu mały - Syknął zaciskając brudną dłoń na jej gardle - Odpłacisz mi się.

Saiyanka wierzyła mocno w groźby mordercy jej rodziców. Różowo skóry nie rzucał słów na wiatr. Nigdy. Zacisnęła powieki usiłując zdjąć śmiertelną obręcz z gardła łapczywie łapiąc powietrze. Oprawca zaśmiał się gardłowo by po chwili szamotaniny dzieciątka ponownie rzucić na ziemię. Tym razem na kupę kamieni raniąc małe i zmęczone ciało.

- Jeszcze będziesz ptaszku śpiewać.

Obraz przed oczami się zamazał, a czarne plamki zaczęły tańczyć pogrążając ją w odmętach niepokoju. Ostatni raz złapała chaust palącego powietrza nim zemdlała.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.