Opowiadanie
Dragon Ball - Saiyan Princess
22. Nie wszystko przychodzi łatwo
Autor: | Killall |
---|---|
Serie: | Dragon Ball, Saga: Androidy |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Fikcja, Mroczne, Przygodowe, Science-Fiction |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2013-07-15 20:21:12 |
Aktualizowany: | 2018-08-03 19:38:12 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Historia całkowicie jest dziełem Killall.
Po przekroczeniu magicznych wrót mieszczących się w pałacu Wszechmogącego znalazłam się w pomieszczeniu niemalże przypominającym owy Rajski Pałac. Różnica była w temperaturze powietrza, a raczej jego braku. Na pewno było to spowodowane brakiem wiatru i roślinności. Poza tym czego mogłam się spodziewać w takim miejscu? Czy w ogóle powinnam czegokolwiek oczekiwać?
Moją uwagę przykuło otwarte wyjście na bezkres bieli. Ruszyłam w tym kierunku chcąc się lepiej przyjrzeć i utwierdzić w słowach Gohana, który opisał to miejsce niejednoznaczne: Nie do opisania. Teraz gdy się tu znalazłam zrozumiałam co miał na myśli. Czy da się wyrazić opinię o czymś czego tak na prawdę nie ma? Bo czym była owa biała nicość? Nie zapisaną kartką? Przypomniałam sobie, że sługa ziemskiego boga wspominał, że była ona wielkości ich planety. Robiło wrażenie, jednak nie planowałam zgubić drogi powrotnej.
Otworzyłam zaciśniętą dłoń na podarku od Trunksa przez chwilę zastanawiając się co mogło się w środku znajdować. Maleńka sakiewka noszącą ślady zużycia nie zawierała niczego ciężkiego, ani kształtnego. Wydawać się mogło, że była pusta co byłoby nie taktem ze strony podróżnika w czasie. Nie chcąc tracić ani chwili rozwiązałam supeł na rzemyku zaglądając do środka. Żółty. Tak, to był słoneczny kolor, grubej i lśniącej tasiemki. Tylko po co ją dostałam? Żeby wyglądać jak rasowy zabijaka z Ramod? Tamtejsze istoty człekokształtne o kocich głowach osazone w wojsku nosiły tego typu opaski na ramionach. Tamte były w kolorze krwi i właśnie taką miałam ja. Pamiątkę tamtejszych wydarzeń. Zawiązałam sakwę i schowałam ją pod pancerz.
PLANETA RAMOD.
ROK 763.
Ludzie Kosmicznej Organizacji Handlu przeczesywali ziemię królestwa Aamataya w poszukiwaniu zbiegłych jeńców pobliskiej stacji Freezera nr.10. Było ta jedno z trzech więzień, w którym przetrzymywano byłych członków ruchu oporu; głowie dowódcy i ważne osobistości, a także wszelakiej maści zdrajcy i piraci. Jedynie co ich utrzymywało przy życiu, to fakt, iż wydawali się im przydatni, choćby w prowadzeniu eksperymentów. Zarbon, nieżyjąca już prawa ręka imperatora niejednokrotnie powtarzał, że trzymanie tych kreatur w tej bazie jest nad wyraz nierozsądne z powodu niedaleko znajdującej się planetce życzliwych Catów.
Catowie słynęli nie tylko z dobrodziejstwa, ale iż najlepszych włókien w tej części galaktyki. Tylko z tego względu Changeling nie zagrabił tych ziem. Doskonale zdawał sobie sprawę, że najazd na tę żyłę złota mógł pozbawić jego organizację sporych zasobów. Tu handlował bronią w zamian za najdelikatniejsze i najcudowniejsze tkaniny by następnie móc je sprzedać zamożnym ludom w odległych krańcach kosmosu. Jemu samemu, a także podwładnym wystarczały Acroniańskie, niemal niezniszczalne stroje bojowe.
Ród kocich stworzeń był jedynym, który potrafił zajmować się zwierzyną zwaną u nich rataj, nieco przypominającą ziemskie szczury, jednak o wiele większe, poruszające się wyłącznie na tylnych kończynach i posiadającą owe nieskazitelne futro do wyrobu tanai - najcudowniejsze i tkaniny we wszechświecie. Freezera lubował się w nim podczas wypoczynku. Pościel wykonana z białego tanai po prostu sprawiała, że każdy kto tonął w objęciach Morfeusza budził się nowonarodzony.
Tym razem jednak nikt nie przybył na tę planetę po cudowne materiały dla jaszczura, który to po ciężkiej batalii na Namek dochodził do siebie w zupełnie nowej odsłonie - mechanicznej.
Jedną z wysłanych na Ramod była księżniczka Saiyan. Oczywiście w nosie miała problemy ludzi mordercy jej ludu. Planowała nawet utrudnić im poszukiwania, a jeśli się uda to uciec od tego wszystkiego raz na zawsze. Miała serdecznie dość poniżania i tej bezsilności wśród potężniejszych od niej samej. Nie miała możliwość się doskonalić, treningi trwały tylko tyle ile trzeba było by nie stracić formy. Potrzebowała tylko jakieś okazji.
Gdy maszerowała z wysoko podniesioną głową po kolorowych, wąskich uliczkach Aamataya nie mogła się nadziwić tutejszej architekturze. Wszędzie gdzie okiem sięgnąć znajdowały się wykute w drewnie, kamieniu, a także odlane w metalu kocie łby. Nie tylko jako płaskorzeźby, ale i te wystające ze ścian niekiedy groźnie łypiąc na przechodniów. Wiedziała, że mieszkańcy byli pokojowo nastawieni do wielu ras, w tym z samym Changelingiem, wszak tędy prowadził szlak handlowy. Mimo to posiadali liczne wojska, na wypadek gdyby miało dojść do inwazji. Czy byli zaprawieni w boju? Tego nie wiedziała.
Mijając kolejny pomnik przedstawiający tutejszą rasę poczuła silne uderzenie w plecy po czym zachwiała się i upadła, a nieznany osobnik tuż za nią przygniatając stopę. W ostatniej sekundzie zdołała wspomóc się dłońmi przed bliskim kontaktem z kostką brukową. Mieląc kąśliwą uwagę w ustach odwróciła się do twórcy całego zajścia. Miała nadzieję, że nie był to człowiek Organizacji. Ostatnio często ją podjudzali do bitki, a że była to nie równa walka dziewczyna zwykle lądowała w kapsule regeneracyjnej. Po przegranej jaszczura z tajemniczym złotowłosym Saiyanem wszystko się podwoiło, tyle że dziewczyna nie znała jeszcze powodu.
- Jak chodzisz dzieciaku! - Burknął zniesmaczony sprawca.
- Patrzcie go! - Księżniczka odwarknęła - Oczu nie masz! Sam na mnie wpadłeś pokrako!
Nim jednak się podniosła przyjrzała się delikwentowi. Był to młody Cat, co sprawiło jej nie lada przyjemność już na wstępie. Spoglądał na Saiyankę dużymi zielonymi ślepiami wyrażając swoje niezadowolenie. Czy dziś sama miała okazję być oprawcą? Kotowaty odziany w wyświechtane spodnie i porwaną koszulę w beżowe, pionowe pasy, oraz znoszone ciężkie buty wstał ostatni raz łypiąc na dziewczynę. Nie miał czasu na sprzeczki z małolatami, a już na pewno nie z człekokształtną kosmitką. Wystarczająco dużo obcych panoszyło się po królestwie, toteż ciężej było rozróżnić kupców od zarazy ze stacji Freezera. Zwłaszcza gdy zjawiali się na planecie jako cywile.
- Zejdź mi z drogi mała - Wyminął ogoniastą niezgrabnie zahaczając w nią barkiem.
- Hej! - Krzyknęła za nim oburzona - Cacie stój! Mówię do ciebie!
Młodzieniec nie zamierzał słuchać smarkuli. Może nie był dużo starszy od niej, jednak nie zwykł dostawać rozkazy od dzieci, a czarnooka dla niego właśnie tak była. Tylko strój mu jakoś nie pasował. Tylko jakoś nie do końca wiedział dlaczego.
- Więcej nie powtórzę - Dodała mrużąc oczy celując weń z otwartej dłoni - Zrób jeszcze jeden krok, a będę strzelać.
Ani myślał. Nie wierzył, w jej słowa, ba nawet twierdził, że takie małe i rozszczekane dziecię uderzyło się w głowę, albo rodzice jego gdzieś się czaili by później wyskoczyć na swą ofiarę. Na samą myśl parsknął śmiechem.
Sara ściągnęła w gniewie wargi po czym bez ostrzeżenia wystrzeliła blado czerwony pocisk prosto w plecy pyszałka. Ten nie spodziewając się ataku upadł na twarz, tak jak wcześniej dziewczyna. Ta uśmiechnęła się do siebie po czym przykucnęła przy chłopaku.
- Mówiłam - Zaczęła powoli - Jako członek Kosmicznej Organizacji Handlu mam prawo pojmać cię za zniewagę, oraz za utrudnianie w misji.
- Ty w Organizacji? - Bąknął niedowierzając - Stąd ten uniform?
- Baranie, jakbyś nie wiedział, to strój bojowy Acronian w pierwszej kolejności nosili Saiyanie - Przydepnęła mu dłoń, ot złośliwie przechodząc w kierunku jego twarzy - Freezer i jego banda dużo później zaczęli z tych dóbr korzystać.
Wolnym krokiem stanęła tyłem na linii jego spojrzenia. Jego uwagę przykuł ciągnięty po zakurzonych kamieniach ogon. Zwolna podniósł się rozumiejąc tym samym, że czarnowłosa nie ma zamiaru go aresztować.
- Jesteś jedną z nich - Rzekł raczej do siebie.
Księżniczka odwróciła się z miną zdradzającą pytanie jednak nic nie powiedziała.
- Jesteś Saiyanką - Dodał po chwili - Mówiono, że zginęliście w wyniku zderzenia z meteorytem.
- Cóż - Westchnęła - Tak się składa, że Freezer osobiście nas wyplenił, byłam tam i o dziwo żyję.
- Ale co to za życie?
- Nie pytaj, jest do bani - Mruknęła spuszczając wzrok - Wiem, że cię szukają, uciekaj i o nic nie pytaj.
Kotowaty delikatnie się uśmiechnął rozumiejąc, że czas faktycznie nagli, a on stojąc tutaj, z dziewczyną pracującą dla Imperatora sam skazuje się na wyrok, za ucieczkę, wszak brał czynny udział w ucieczce więźniów. Z zewnątrz, ale czy kogoś to interesowało?
Nim jednak zdołał się oddalić jego pierś przeszył czerwony promień blastera jednego z pobliskich żołnierzy skręcających w uliczkę. Chłopak padł martwy tonąc we własnej krwi.
„Świetnie... Ja tu daję żyć jakiemuś bojownikowi to kto inny go ustrzeli”.
Sara pośpiesznie podeszła do debata sprawdzając czy faktycznie wyzionął ducha po czym zdjęła mu z ramienia czerwoną wstęgę.
- On był mój - Warknęła do zbliżającego się żołdaka.
Nie zamierzała się tłumaczyć, że chwilę wcześniej puściła go wolno, że zamierzała nie stosować się do rozkazów swych przełożonych. Spojrzała na szkarłatną taśmę trzymaną w dłoni obiecując sobie, że gdy tylko nadarzy się okazja odejdzie po czym zawiązała nowo nabyty przedmiot wokół głowy kryjąc jego węzeł pod czarną czupryną.
Wróciłam z powrotem do budynku robiąc jego przegląd. Na prawo ode mnie znajdowała się maleńka jadalnia ze sporą szafą zapasów żywności. Oczywiście, bardzo mnie to ucieszyło, gdyż lubiłam jeść, a poza tym jak niby inaczej miałabym tu przetrwać przez najbliższe pół roku? Na lewo, za czerwoną kotarą znajdowały się dwa sporych rozmiarów łoża przyozdobione kolumienkami z baldachimem. Stąd wzięło się owe powiedzenie Momo, iż spędzać mogły tu dwie osoby. Nie zastanawiając się ani chwili wskoczyłam na to bliższe by po chwili runąć na materac sprawdzając tym samym jego miękkość.
- Ale wygodne! - Krzyknęłam z zachwytu zapadając się w aksamitnej pościeli.
Westchnęłam sięgając poduszki spoglądając w kamienny, kopulasty sufit.
- Pół roku w osamotnieniu - Zmarkotniałam.
Samotność była czymś przerażającym dla mego jestestwa, choć nie chciałam się do tego głośno przyznać. Nikomu. Jednak czy nie miałam do tego prawa?
Postanowiłam jednak zdrzemnąć się przed treningiem. W końcu miałam połowę roku dla siebie i tylko siebie. Sama decydowałam, o której i jak długo będą trwały moje ćwiczenia. Vegeta mówił, że tu grawitacja jest nieco cięższa, a powietrze gęściejsze, czyli tak jak było to na naszej planecie. Noce zimne, wręcz lodowate, a dni zaś gorętsze co oznaczało, że szykował się nie byle jaki pobyt.
Bardzo szybko zapadłam w błogi sen, a w nim byli moi, już martwi rodzice. Tylko, że oni w nim wcale nie zginęli. Przylecieli na Ziemię by zabrać nas do domu - Vegetę. Obudziłam się zlana potem, a moje ciało przeszedł dreszcz. Choć sama ta projekcja była mym marzeniem umysł przeżył w tym czasie katusze. Wiele razy śniłam o rzeczach, które nie miały racji bytu. Czy kiedykolwiek miałam się od tego uwolnić?
Było ciemno. Nie ważne jak bardzo próbowałam wytężyć wzrok, jedyne co dostrzegałam w mroku to zarysy poszczególnych przedmiotów. Wstałam, z nad wyraz wygodnego łoża by po omacku przyodziać płaszcz. Wyszłam z kamiennej budowli. Otoczyła mnie niekończąca się otchłań pociemniałej już bieli. Zadrżałam pod wpływem niskiej temperatury po czym szczelnie owinęłam się materiałem by wziąć parę uspokajających wdechów.
W końcu rozluźniłam napięte od chłodu mięśnie i oczyściłam umysł. Zaczęłam w sobie skupiać moc, która wzbierała we mnie niczym burza. Włosy uniosły się ku górze falując przy wydobywającej się KI. Płaszcz także powędrował się w powietrze. Zaczęłam krzyczeć w eter, co pomagało mi w uwolnieniu kolejnych uśpionych pokładów energii. Trwało to może z parę minut. Gdy ustabilizowałam moc przeszłam do kolejnego etapu - walka z niewidzialnym przeciwnikiem. To było coś, co lubiłam najbardziej. Wystrzeliłam pięć blado żółtych pocisków w dal po czy zdematerializowałam się parę metrów dalej, tak by pociski zmierzały w moją stronę. Wszystkie bez problemu odbiłam.
- To było łatwe - Mruknęłam.
Skoncentrowałam więcej energii w dłoniach, po czym wydaliłam ją przed siebie. Ponownie nadziałam się na swoją moc. Tym razem nie byłam w stanie jej odrzucić dłonią jak małe blasty. Zaczęłam wzmagać się z nią by wreszcie odepchnąć ją w dół, gdzie rozbiła się o podłoże. To nawet nie drgnęło. Nie było śladu po pocisku, zupełnie jakby nigdy tam nie poleciał. Pomieszczenie, w którym przyszło mi trenować coraz bardziej mi się podobało.
- To było już coś - Sapnęłam - Do roboty!
Nie mogłam sobie pozwolić na słabość i lenistwo. Czas, który mi pozostał tylko na pozór wydawał się długi. Zdawałam sobie sprawę, że znalazłam się tu tylko i wyłącznie z powodu tego potwora Komórczaka, którego miałam okazję spotkać na własne oczy. Tego, który niszczył tę wspaniałą planetę! Przecież nie można mu było pozwolić od tak na takie zachowanie. Obiecałam mu, przyrzekłam, ze spotkamy się na tym jego głupkowatym turnieju o losy tej planety. Z resztą nie tylko tej, ale i całego wszechświata.
A niech go szlag! Mój gniew był już nieco większy, więc i moc wzrosła momentalnie. Choć żyłam tu zaledwie kilkanaście miesięcy zdążyłam polubić ten glob. Widziałam też jak bardzo zależało na niej Gohanowi i jakże dziękował losowi, że właśnie tu przyszło mu żyć.
Choć minęło zaledwie paręnaście godzin czułam rosnące efekty. Postanowiłam więc utrudnić sobie to wszystko kamieniem Mandaru, temu, któremu zawdzięczałam życie po przybyciu na tę planetę. Byłam dość zmęczona, więc ciążenie, jakie by na mnie padło mogło zamienić się w dobry i skuteczny trening. Vegeta wielokrotnie wspominał, że zaprawa pod sporym ciążeniem daje wielce zadowalające rezultaty. Wbiegłam czym prędzej po schodkach do pomieszczenia sypialnego i przypięłam kamień w rowek klipsa, tam gdzie było jego miejsce. Jak zawsze pasował idealnie. Ledwo doszłam do stopni zachwiałam się upadając na białe podłoże. Syknęłam z bólu i niezadowolenia. Nie sądziłam, że grawitacja Mandarkery, aż tak mnie przygwoździ. Jednak długi odpoczynek od cięższego przyciągania właśnie zbierał swoje żniwo. Oczywiście to było nic w porównaniu z tym, co musiałam przeżyć za pierwszym razem i za kolejnymi próbami ujażmienia tej niesamowitej mocy.
Wróciły wspomnienia gdy będąc jeszcze małym smarkiem usiłowałam stać się tym kim byłam dziś.
- Czas potrenować - Syknęłam ociężale podnosząc się z podłoża.
Zdematerializowałam się na tyle daleko by nie uszkodzić ćwiczeniami budowli, lecz na tyle blisko by mieć ją na oku. Loty były wciąż sporo wolniejsze niż przed założeniem magicznego kamienia, jednak nie miałam zamiaru się poddawać. Co to, to nie!
Zaczęło się robić goręcej. Czułam jak każdy oddech staje się coraz cięższy. Jednak wciąż znośny. Spojrzałam wokoło zaintrygowana obecnym zjawiskiem. Było coraz jaśniej. Powoli nastawał ranek, o ile można było to tak nazwać.
Gdy wróciłam do kawałka Rajskiego Pałacu zegar wskazywał dwunastą. Wzmagałam się ze sobą dobre piętnaście godzin, co sprawiło mi nie lada radość. Wycieńczona weszłam do pomieszczenia sypialnego i rozglądając się dokoła spostrzegłam drzwi. Za nimi znajdowała się nie duża biała wanna. Poczułam momentalnie napływ niewielkiej ilości energii na jej widok. Tak bardzo marzyła mi się relaksująca kąpiel, że weszłam do urządzenia sanitarnego, a raczej wpadłam doń w pełnym rynsztunku, a dopiero potem odkręciłem gorącą wodę. Cóż, odzież także należało odświeżyć. Byłam spocona jak wieprz. Nim jednak zdążyłam wyjść z wanny zasnęłam. Przemęczenie wygrało.
Minął tydzień odkąd weszłam do specjalnej sali treningowej. Miałam jeszcze dużo czasu na to by się dobrze wyszkolić. Ćwiczyłam ostro, uparcie i niemal bez przerwy. Nawet po śmierci Freezera i króla Korda mój trzy letni trening nie był tak morderczy jak ten tutaj. Tu miałam trudniejsze warunki, oraz bezkresną biel, w której mogłam się przecież zgubić.
Bardzo pragnęłam zrobić olbrzymie wrażenie na Vegecie. Chciałam mu pokazać, że potrafię! Że chcę, że będę silna i jestem godna swojego królewskiego tytułu w całej okazałości. Czyż nie to było mym chciejstwem od urodzenia? Choć przede mną była wciąż daleka droga nie miałam zamiaru się podawać. Skoro mieszaniec mógł być złotowłosym, ja tez miałam do tego predyspozycje. A nawet uważałam, że jest to konieczne.
Wycieńczona po kolejnych godzinach tortur na własnym ciele przeszukałam tutejszą spiżarkę i wybrałam parę owoców oraz surowe mięso. Podrzuciłam kawałek mięsiwa podpiekając je trochę pociskiem. Ugryzłam kęs po czym się skrzywiłam. Nie było to takie dobre, a nawet w ogóle. To co podawał Momo zdecydowanie było o niebo lepsze. W porze obiadowej czułam się jak na podrzędnym statku Kosmicznej Organizacji, gdzie jadło zwykle smakowało jak brudna podeszwa. Kucharką w końcu też nie byłam. Nalałam soku do szklanki, usiadłam na krześle i jak zawsze wlepiłam wzrok w olbrzymie kopuły na sklepieniu. To miejsce było niesamowite. Westchnęłam, po czym upiłam spory łyk zimnego, owocowego płynu.
- Gdybym tak mogła stać się super wojownikiem - Marzyłam głośno - Son Gohanowi się udało, a nie jest nawet czystej krwi.
Zamilkłam gdy w głowie zaszumiały mi słowa Trunksa, kiedy opowiadał o swojej przemianie w złotowłosego wojownika. Dopiłam napój i wróciłam do ćwiczeń. Musiałam się wzmocnić, koniecznie. Nie było czasu na nic nie dające rozmyślenia.
- Jeszcze zobaczysz Vegeta, na co mnie stać - Warknęłam - Jeszcze się zdziwisz!
Za każdym razem gdy wątpiłam w swoje umiejętności przed oczami pojawiał się ten perfidny uśmiech księcia, tak bardzo wyrażający, że miernoty niczego osiągnąć nie mogą. Nie mają prawa stąpać po ziemi, ba, tym bardziej nie mają prawa do jakiegokolwiek tytułu. Pomimo swojego pochodzenia często dostrzegałam w nim właśnie takie przesłanki. Czy to miało może coś wspólnego z moją płcią?
Nagle zrobiło się bardzo gorąco. Powietrze niemalże przyjęło czerwonawy kolor. Pojawił się po mojej lewej stronie płomienny gejzer, strzelający hen wysoko. Uskoczyłam spanikowana czując niemiłe oparzenie mimo kombinezonu wykonanego przez Bulmę.
- Co to było?!
Kolejny pojawił się, lecz tym razem po prawej stronie. Nie wiedziałam, co się tutaj dzieje. Nie miałam pojęcia jak mam się zachować. Buchnęło mi wreszcie przed twarzą! Upadłam w tył. Przerażona o swoją facjatę zaczęłam chaotycznie nabierać powietrza. Te płomienie pojawiały się coraz częściej i gęściej. Z każdej strony, dosłownie wszędzie! Zaczęłam dematerializować się z miejsca na miejsce by się nie usmażyć. Po chwili jednak stwierdziłam, że oto nadała się idealna okazja by zaprawiać się w zanzokenie. Po półtorej godziny ciągłego przemieszczania się wokół palących słupów ognia powietrze nie nadawało się do wdychania. Było niesamowicie gorące, parzyło mnie w płucach zupełnie jak wtedy, gdy na ognistej planecie Sand byłam zmuszona spędzić tydzień w poszukiwaniu tamtejszych drogocennych minerałów dla Organizacji, rzecz jasna. Kilkoro zwiadowców padło jednej z ostatnich nocy z odwodnienia. Ja byłam na skraju wykończenia, jednak w porę zjawili się Gyniu Force. Choć nie chciałam trzymać tego w pamięci byłam tym draniom wdzięczna za ocalenie skóry. Na samo wspomnienie tego okresu dostałam zawrotów głowy. Zaczęłam się dusić, a zmęczenie sprawiało, że mgła zaszła mi na oczy. Dosłownie z sekundy na sekundę czułam jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Nie będąc w stanie zapanować nad umęczonym ciałem upadłam.
Dopiero teraz dostrzegałam, że byłam cała poparzona. Gdyby nie fakt, że owinęłam ogon wokół tułowia mogłabym się z nim już dawno pożegnać. Tego byłam pewna jak niczego innego. Grillowanego futra nie zamierzałam oglądać. Przeczołgałam się do stopni, co zajęło mi dobre dwadzieścia pięć czy osiem minut. Liczyłam swój czas chcąc zająć choć trochę głowę. Nie chciałam stracić świadomości, a byłam tego bardzo, bardzo bliska. Wymęczyłam się jak konający zwierz by dotrzeć do łazienki. Resztkiem sił odkręciłam lodowatej wody, lecz nie zdołałam już wejść do wanny. Leżałam na kamiennej posadzce czekając z upragnieniem, aż woda się przeleje i zamoczy, choć odrobinę przegrzane ciało. Coś mi mówiło, że błędem było wybranie zimnej wody, jednak zaduch jaki mnie ogarnął wcześniej zamroczył zdrowy rozsądek. Miałam jednak nadzieję, że oparzenia są powierzchowne i w kontakcie z płynem nie dojdzie do niepożądanych efektów.
Kiedy wanna była pełna ponad brzegi strumień ochłodził niewielką część skóry. Podniosłam się na rękach, a następnie przeczołgałam pod wypływającą ciecz po czym sapnęłam nie tyle ze zmęczenia co z bólu. Czułam mimo to niesamowitą ulgę. W powietrzu rozniosła się para studzonej skóry i kombinezonu. Nigdy nic mnie tak nie usmażyło jak te płomienne gejzery. Najciekawsze było to, iż nie pozostawiały po sobie żadnych dziur w bezkresie codziennej bieli. To miejsce było niesamowicie przesycone magią. Chyba nawet nie chciałam wiedzieć jakiej.
Gdy już doszłam do siebie wyszłam z podłogowej kąpieli kierując się prosto do łóżka. Stanęłam jak wryta w połowie drogi obserwując zalaną powierzchnię.
- Cholera! - Głos mi się załamał, a łzy niemocy napłynęły do oczu - Nie zakręciłam wody...
Ocknęłam się trzy dni później. Na rękach i nogach miałam liczne ślady po oparzeniach. Przeszukałam całe pomieszczenie by znaleźć coś na te rany i musiałam przyznać, że zrobiłam przy tym niezły bałagan. Na moje szczęście to miejsce było wyposażone w tego typu maści. Wysmarowałam rany marząc o kapsule regeneracyjnej po czym wróciłam do ćwiczeń. Trzy dni odpoczynku to zdecydowanie zbyt długi okres. Musiałam nadrobić przespany czas. Przecież nie byłam tu na wakacjach! Na Ziemi przecież czekał na mnie Komórczak! Rany na ciele nieco przeszkadzały w wysiłku fizycznym, ale co mogłam na to poradzić? Właściwie to nic. Zaczęłam robić pompki by wzmocnić ręce. Niezbyt lubiłam tę czynność. W walce przecież bardzo ważnie były dłonie, nadgarstki, łokcie, a nawet przedramiona. Walka na gołe pięści także mogła się rozegrać, a moje były zdecydowanie bez siły. Po męczących, parogodzinnych pompkach nie tylko na pełnych dłoniach, ale i palcach położyłam się na plecy by odpocząć. Wymasowałam przesilone nadgarstki, co sprawiło mi ogromny ból. Pragnęłam podwyższyć swoje kwalifikacje do niewyobrażalnie wysokiego poziomu jednak wiedziałam, że pół roku to zdecydowanie zbyt krótki okres czasu by osiągnąć swój upragniony cel. Zastanawiałam się także czy nie zostać tu nieco dłużej, a na dole wmówić wszystkim, że najzwyczajniej w świecie się zgubiłam. Było to przecież realne zagrożenie, każdy mógł łyknąć te kłamstewko, a nawet i współczuć związanego z tym stresu. Choć plan wydawał się być genialnym obawiałam się spóźnienia na turniej i przegapienia szansy pojedynkowania się.
- Walka? Jaka znów walka - Burknęłam zniesmaczona - Vegeta szybko by mi to wybił z głowy.
Wyobrażałam sobie jak nie tylko zagradza mi drogę do cyborga, ale sam skutecznie nokałtuje mnie przed próbą podjęcia walki. Nim wypędziłam z głowy niezadowalające myśli zdążyłam się zniechęcić do dalszego treningu. Miałam wciąż troszkę czasu na podjęcie decyzji. Lepiej było nie zawracać sobie teraz głowy. Jeśli chciałam dopiąć swego i zmierzyć się z przeciwnikiem musiałam nie tylko sobie udowodnić, że mam jakieś szanse.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.